5 lipca 2017

[KP] Agnes Collins

Agnes Collins

25 lat | dziennikarka | klątwa | znienawidzone dzieło Boga

wątek z Zahary Cloudel




1 komentarz:

  1. [Przepraszam że dopiero teraz, ale przygotowania do wyjazdu weszły mi na głowę. Właaaśnie, 10 wyjeżdżam na pięć dni, ale po powrocie na wszystko poodpisuję! :D ]

    Zabawne, że mimo tylu lat spędzonych w jednym miejscu wciąż łapał się na krzywieniu się na dźwięki miasta. Nieustanny szum samochodów i gwar tłumów ludzi wcale nie były tym, jak wyobrażał sobie swoje nieszczęsne nieśmiertelne życie, chociaż właściwie to wszystko było do przewidzenia, naprawdę. Agnes mieszkała w mieście, więc czemu niby miałby się gdzieś wynosić? Ona była tutaj, a jego miejsce zawsze było u jej boku, nawet jeśli nie była tego świadoma. Nawet jeśli jemu samemu czasami nie do końca się to podobało.
    Bywało, że miał ochotę rzucić to wszystko i wyjechać, zamieszkać gdzieś na wsi, z dala od zgiełku wielkiej metropolii i pędu, jaki narzucała ona swoim mieszkańcom, zakosztować tak wszędzie i przez wszystkich zachwalanego spokojnego, powolnego rytmu życia w niedużej mieścinie. Ale potem przypominał sobie, że jedyny powód jego egzystencji najwyraźniej nie zamierza wyjeżdżać, i zostawał. Zawsze zostawał.
    Lato rozszalało się na dobre, zalewając miasto pełnymi wiadrami prażących niemiłosiernie promieni słonecznych i żaru, który sprawiał, że człowiek miał ochotę tylko i wyłącznie siedzieć w domu i wpychać w siebie jedno opakowanie lodów za drugim; wystawienie jakiejkolwiek części ciała za drzwi, wejściowe lub balkonowe, zdawało się być heroicznym wysiłkiem, do którego nikt nie powinien być przez nikogo zmuszany. Ale szefowie mają już to do siebie, że z natury mają w sobie coś z sadysty i nie tolerują wymówek pokroju "od tego gorąca topi mi się mózg, i tak na nic się w robocie nie przydam". Zerachiel więc chcąc nie chcąc zwlókł się z łóżka, w ślimaczym tepmie wciągnął na siebie spodnie i narzucił czystą koszulę, wciąż nie do końca rozbudzony, żałując przy tym bardzo, że jest zdecydowanie za gorąco na cokolwiek innego i w swetrze z pewnością rozpłynąłby się jeszcze zanim minąłby róg ulicy, na której mieszkał, po czym mentalnie przygotowując się na katorgę dwudziestominutowej jazdy zapchanym metrem z klimatyzacją, która potrafiła już chyba tylko rzęzić bezsilnie w tle, wyszedł z domu.
    Poranne godziny szczytu nie były dla niego najprzyjemniejszym przeżyciem, biorąc pod uwagę ścisk, tłok, żar lejący się z nieba i ludzi uparcie co chwilę na niego wpadających, bo przecież tak ciężko jest zauważyć rude metr osiemdziesiąt w koszuli w pomarańczową kratę. Ostatecznie dotarł do pracy bardziej zmęczony, niż powinien, i z raczej mieszanym humorem. Choć chłodne powietrze, które owiało go już tuż za drzwiami, w pewien sposób ów humor poprawiło.
    – Ciężki poranek, hm? – Eddie, kolega z biurka obok, spojrzał na niego ze współczuciem, kiedy były anioł opadł na swoje krzesło z ciężkim westchnieniem.
    – Można tak powiedzieć – odmruknął, przecierając twarz dłońmi. Była dopiero dziewiąta rano, a on już czuł się zmęczony... no i jeszcze to dziwne dzwonienie w uszach. Kiedyś pojawiało się zawsze, gdy miało stać się coś złego, jak zapowiedź nieszczęścia większego lub miejszego. Teraz... teraz nie był już pewien. Ale może to tylko przez tę upiorną pogodę?

    OdpowiedzUsuń