13 lipca 2017

[KP] Beautiful lie

 Loki Laufeyson. Bóg kłamstwa i podstępu. Pozbawiony mocy i zesłany na ziemię wraz z Thorem. Za wszelką cenę pragnie przezwyciężyć swojego przyrodniego brata. Nie cofnie się przed niczym by osiągnąć swój cel. Leczy czy i on pozostanie zupełnie niewrażliwy na uczucia?

11 komentarzy:

  1. Sólveig z radością weszła do przedsionku domostwa, otrzepując się z wody jak zmokły pies. Już miała przejść dalej, gdy gwałtowanie zatrzymała się w progu, tak że Geir, podążający za nią jak cień, niemal zderzył się z plecami siostry.
    Na ławie, tuż przy palenisku, wraz z rodzicami dziewczyny siedziało dwóch obcych ludzi. Patrzyła na nich z mieszanką nieufności i zaciekawienia, niepewna co zrobić. Kątem oka zauważyła, że jej brat wysunął się do przodu, stając obok niej w przejściu, nie była pewna, czy aby ewentualnie ją obronić, czy może pchany ciekawością. Jeśli to pierwsze, powodzenia. Dzisiaj znów niespodziewanie zasłabł, zaledwie przed chwilą, gdy oglądali dziurę w dachu szopy.
    Rodzina Sólveig rzadko miewała gości, mimo iż mieszkali na samym skraju wsi. Podróżni jednak zazwyczaj omijali ich gospodarstwo, niezbyt imponujące rozmiarem i dodatkowo odstraszające zapadającą się w sobie ruiną stajni, szli głębiej w wieś, do bardziej bogatych domostw, których wygląd gwarantował ciepłe i, co najważniejsze, hojne przyjęcie. Także ci dwaj mężczyźni wydali się dziewczynie cokolwiek podejrzani. Znaczy, nie żeby podważała osąd swojego ojca, który zdecydował się ich przyjąć, ale byli... dziwni. Nie wyglądali ani na pasterzy, ani na najemnych pracowników. A ci ostatni, swoją drogą, bardzo by się przydali, bo cóż z tego, że grunt na którym stało gospodarstwo był urodzajny, gdy nie starczało rąk do jego obróbki?
    - Sólveig, nie patrz się tak na naszych gości, bo jeszcze ich zaczarujesz! - jej ojciec ciężko podniósł się z ławy, podszedł do rodzeństwa i objął obydwoje ramionami, podprowadzając ich bliżej paleniska. - Mój syn, Geir - silne ramię mężczyzny ścisnęło chłopca jeszcze mocniej. Ten pobladł trochę, o ile w ogóle to było możliwe, i skinął głową na powitanie. - I córka, Sólveig - ją również ojciec przyciągnął bardziej do siebie, manifestując rodzicielską dumę. Dziewczyna minimalnie skłoniła głowę, cały czas wpatrując się w nieznajomych oczami wielkimi jak u puszczyka. - No, dziecko, przynieś nam miodu!
    Sólveig aż urosła w sobie, słysząc to polecenie. Jej ojciec zamierzał przyjąć gości z pompą i czekał specjalnie na nią, by to zrobić! Czuła się jak prawdziwa pani domu. Matka, cerująca właśnie fartuch, również posłała jej pełne dumy spojrzenie. Dziewczyna szybkim krokiem podeszła do półki, gdzie pomiędzy serami, misą ze zsiadłym mlekiem i kilkoma pustymi garnkami stała kamionkowa butelka, trzymana na specjalne okazje. Prócz niej dziewczyna usiłowała wziąć jeszcze kilka glinianych garnczków - róg do picia posiadali niestety jeden i był on własnością jej ojca - ale nie starczało jej rąk. Na szczęście na pomoc przyszła matka i przejęła od córki kilka naczyń. Sólveig otworzyła butelkę i zaczęła rozlewać napój, jednocześnie przysłuchując się, jak ojciec zasypuje podróżnych gradem pytań. Skąd przychodzą? Dokąd zdążają? Cóż słychać w dalekim świecie?
    Myślała, czy by nie wtrącić się teraz z rzeczą dosyć naglącą, mianowicie tym, że wraz z Geirem odkryli dziurę w dachu szopy, tak olbrzymią, że deszcz lał się przez nią obfitym strumieniem, rozmiękczając podłoże oraz rozbryzgując się na spanikowane owce, mimo iż te stały pod ścianami pomieszczenia. Wtrącanie się teraz mogło jednak być niegrzeczne, poza tym - była ciekawa cóż też podróżni mają do opowiedzenia, nie chciała kierować rozmowy na inne tory.
    Wraz z matką zaczęły przekazywać reszcie kubki z miodem. Sólveig przez chwilę wahała się, oceniając, który z podróżnych jest starszy i któremu to powinna wręczyć napój najpierw. Trochę niepewna, najpierw podeszła do postawnego, blondwłosego mężczyzny. Wydawał jej się bardziej... poczciwy? Godny zaufania?, niż jego towarzysz. Cały czas spoglądała na obydwu badawczo, starając się przy tym jednak miło uśmiechać. Gościnność przede wszystkim. Zaraz będzie mogła uciec w kąt ławy, usiąść tuż obok miejsca wydzielonego dla zwierząt gospodarczych i zająć się sobą. Nikt nie będzie miał jej tego za złe, wszakże gotowe do zamążpójścia panny bywają jeszcze cokolwiek płoche...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ i tak przy okazji - opcja incognito jest moim zdaniem lepsza, ale to już jak uważasz. Plus pozwoliłam sobie założyć, że akcja toczy się jakoś tak wiosna-lato, bo zimą to w skandynawskim gospodarstwie pola do manewru jest mało :'D
      I wybacz jeśli pojawią się jakieś nieścisłości historyczne, robim co możem z researchem ]

      Usuń
  2. [drobna uwaga na marginesie, która pewnie zabrzmi złośliwie, ale nie chcę absolutnie być złośliwa, chociaż pewnie tak brzmię ;__; W każdym razie, imiona rodziców Sólveig są już w KP, ale to ludzka rzecz przegapić. I w ogóle przepraszam jeśli w przyszłości się do czegoś przyczepię, ale zgodziłaś się na wątek z fanatyczką mitologii nordyckiej, pół mieszkania zajebane sagami najgorzej xD ]

    Gdy tylko uwolniła się od obsługiwania gości, czym prędzej ruszyła do przeciwległego końca domu, udając, że koniecznie i absolutnie musi zająć się stojącymi tam zwierzętami. Matka posłała jej karcące spojrzenie, ale dziewczyna zignorowała to. Póki matka nie ganiła jej słownie to było w porządku. Zresztą, co miała ze sobą zrobić? Siedzieć koło matki i ładnie wyglądać, przysłuchując się jak mężczyźni rozmawiają? Gdyby odwiedził ich któryś sąsiad ze wsi to zachowywałaby się zgoła inaczej, śmiało zabierała głos w dyskusji, na równi z resztą domowników. Przy obcych jednak była spięta. W sumie tak samo jej rodzice i brat. Ten zajął miejsce przy matce, okrywając się wełnianym kocem, mimo iż w pomieszczeniu było dosyć ciepło. Cóż, pewnie zaraz zaśnie. Sólveig w sumie też czuła się cokolwiek senna, może i przez ten deszcz.
    Przeszła ponad prowizorycznym płotkiem oddzielającym część dla zwierząt od tej mieszkalnej. Kiedyś, jak lepiej im się powodziło, trzymali stado krów i dwa konie w stajni. Ta była jednak teraz kompletnie zrujnowana i nie opłacało się jej naprawiać - mleczna krowa została im jedna, para kóz nie potrzebowała dużo miejsca, tak samo mały konik o pękatym brzuszku.
    Przepchnęła się między zwierzętami żeby sprawdzić, czy mają jeszcze siano w żłobie; cap próbował żuć rękaw jej sukienki, więc dosyć niedelikatnie uderzyła go w nos. Zwierzę zameczało z urazą.
    Wyglądało, że siana wystarczy zwierzętom aż do rana. Sólveig miała nadzieję, że o świcie rosa szybko wyparuje, bo przydałoby się puścić bydło na wypas, zwierzęta już i tak pół dnia stały w zamknięciu, a zapas siana był niewielki, tylko na sytuacje awaryjne. Cóż, nie będzie przecież stała jak głupia między żywym inwentarzem. Zwłaszcza, że durny cap znowu przymierzał się do konsumpcji jej rękawa.
    Słyszała, co ojciec zaproponował podróżnym. Niezbyt jej się to podobało... O ile ten postawny, bardziej rozmowny sprawiał wrażenie kogoś, kogo można by i polubić, tak jego towarzysz... Wywoływał uczucie pewnego delikatnego niepokoju. Jak żmija wygrzewająca się na drodze. Sólveig pochwyciła też spojrzenie, jakie posłał jej ojciec, gdy przybysze wspomnieli, że są bogaci. Nie chciała obrażać rodzica, ale z wiekiem chyba robił się naiwny. Każdy sobie może mówić, że jest majętny. Zresztą, nawet gdyby i zgodziła się wyjść za któregoś z nieznajomych, to ten powiezie ją w siną dal. I kto się zajmie rodzicami? Gospodarstwem? Geirem? O ile ten w ogóle przeżyje zimę.
    - O ile w ogóle będzie się czym zajmować - nagle dorzucił Geir sennym, słabym głosem. - Jeśli tej nocy owce nie spłyną nam do fiordu razem z deszczem...
    Sólveig mimowolnie parsknęła, tłumiąc śmiech. Wyszła już z zagrody i teraz udawała wielce zajętą porządkowaniem stojących na półce naczyń. Czuła na plecach naglące spojrzenie matki, nakazujące jej przyjść i grzecznie dotrzymywać towarzystwa. Cóż, zrobi to wreszcie, niech sobie obcy nie myślą, że nie szanuje rodziców. Ale jeszcze trochę pozwleka. W sumie w tej chwili cieszyła się bardzo, że nie posiadała żadnych godnych zaprezentowania talentów. Nie potrafiła opowiadać zajmujących historii, a jej śpiew brzmiał gorzej niż rżenie chorej kobyły, cytując ojca.
    Ale przynajmniej nikt nie zmuszał jej do zabawiania gości.
    Chyba zwlekała zbyt długo, bo matka poderwała się z miejsca i złapała ją za ramię.
    - Przestań się tłuc i usiądź z nami - syknęła jej do ucha. - Zachowujesz się jakby cię w lesie chowali.
    Mimo, iż Sólveig grzecznie poszła za matką, ta ściskała jej ramię dopóki nie usiadły na ławie.
    - Przepraszam za nią, nieczęsto miewamy gości, jest nieśmiała... - kobieta uśmiechnęła się przepraszająco.

    OdpowiedzUsuń
  3. [ a jak tak to spoko, to spróbuję uspokoić mojego wewnętrznego historycznego nerda troszkę xD Trochę mnie zmyliło to, że wspominałaś w pomyśle o Ewangelii według Lokiego (która swoją drogą jest całkiem całkiem źródłem wiedzy o mitologii skandynawskiej).]

    Gdyby wzrokiem można było zabijać, to w głównej izbie domostwa leżałby co najmniej jeden trup. Bo na ojca Sólveig nie miała odwagi spojrzeć na ten swój dziwny sposób, jedynie z niewypowiedzianą pretensją w oczach. W ogóle wiele komunikowała oczami i delikatnymi grymasami, o wiele więcej niż słowami. Kiedyś była bardzo rozgadana, ale zmieniło się to raptownie, jeszcze zanim Geir się rozchorował.
    Na nieznajomego mężczyznę - miał na imię Loren, swoją drogą jeszcze się z takim imieniem nie spotkała - skierowała wzrok lodowaty i przeszywający jak wiatr w grudniu. Chciała dać mu do zrozumienia, że nie cieszy jej cała ta sytuacja; jednakże po chwili lód w jej oczach jakby stopniał, miały znów mniej więcej neutralny wyraz. Całe szczęście, rodzice nie zauważyli tej nagłej zmiany.
    Z trudem oderwała od stołu łojową świeczkę, a właściwie niewielki ogarek. Ona sama mogłaby iść po ciemku, drogę znała na pamięć - jako że dom nie należał do największych, musiała odstąpić gościowi izbę w której zazwyczaj sypiała wraz z bratem - jednakże Loren mógłby potknąć się o nierówne podłoże lub jakieś klamoty pozostawione w krótkim korytarzu. Nie, żeby to jakoś ją bardzo obchodziło, po prostu rodzice byliby na nią źli.
    Gdyby to od niej zależało, to gościa wyprowadziłaby na tył gospodarstwa, do przeciekającej szopy. Bywała złośliwym stworzeniem.
    - Proszę za mną - stojąc na początku krótkiego, acz niemożliwie ciemnego korytarza, wreszcie raczyła się odezwać. Miała lekką chrypkę, nie wiadomo, czy przez długie nieużywanie strun głosowych, czy może dlatego, że od powrotu z pola wciąż miała na sobie częściowo przemoknięte ubrania.
    Droga do izby naprawdę nie była daleka, ledwie dziesięć, no może dwanaście kroków. Dziewczyna przypomniała sobie, że nad ranem nie zaścieliła łóżka i wszystko - koce, baranica - leżało rozbebeszone na sienniku. O, i woreczek z biżuterią - głównie drobne prezenty od chłopców ze wsi, może jeden wisiorek od brata, kupiony dawno temu na jarmarku - też tam leżał. Zrobiło jej się trochę głupio.

    OdpowiedzUsuń
  4. - Nie nienawidzę - odparła, tym razem jej głos był zaskakująco słodki, chociaż wciąż pobrzmiewała w nim chrypka. Pchnęła drzwi do izby i weszła do środka. - Tylko wyrażam niechęć. I brak zaufania - czuła na sobie wzrok mężczyzny. Odwróciła się, chcąc odpowiedzieć lodowatym spojrzeniem, ale to, jak podróżny na nią patrzył... Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek powiedział o wzroku Sólveig, że jest on nieludzki, to teraz zmieniłby zdanie i stwierdził, że w sumie to z oczu dziewczyny bije serdeczność.
    Odwróciła się szybko i ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. Cóż, okazało się że tego ranka zostawiła po sobie bałagan większy, niż pamiętała. A może to jej brat nabałaganił? Bo jakoś nie pamiętała, by rzucała na ziemię sukienkę, której haftowanie miała właściwie skończyć wczoraj. To miała być odświętna suknia, z nadzieją na bycie suknią ślubną. Sólveig, wciąż trzymając świecę w jednej ręce, zaczęła zbierać swoje rzeczy z zamiarem upchnięcia ich w stojącej w nogach łóżka skrzyni.
    - Prawie szesnaście - kłamała. Zeszłej zimy skończyła szesnaście lat, ale lubiła ujmować sobie ten jeden rok. Głównie po to, by uniknąć pytania, czemu to jeszcze nie została wydana za mąż.
    Rodzice teoretycznie mogli wyswatać ją już dwa lata temu - mogli, ale nie chcieli. Usiłowali zatrzymać córkę przy sobie jak najdłużej, chociaż upływający czas mógł zmniejszyć jej szanse na dobre zamążpójście, zwłaszcza we wsi tak małej jak ich. Sólveig jednak rozumiała ich decyzję - gdy ona odejdzie do domostwa męża, zostaną sami z jej chorym bratem i rozpadającym się gospodarstwem na głowie. Nie mogłaby im aż tak bardzo pomagać. To wszystko jak najbardziej ich usprawiedliwiało. Jednakże dziewczyna miała do nich żal, który w tym roku zaczynała już coraz wyraźniej manifestować. Nie powinni rujnować jej przyszłości z egoistycznych pobudek. Prawda, że myśląc w ten sposób sama była egoistyczna, ale...
    - Auć - podnoszenie niedokończonej sukni jedną ręką nie było dobrym pomysłem; dziewczyna ukłuła się w palec ukrytą między fałdami materiału igłą. Mając obie ręce zajęte nie mogła nawet sprawdzić, czy nie poplamiła sukienki krwią.

    OdpowiedzUsuń
  5. [nie wiem jakiej jakości będą moje odpisy teraz, o ile w ogóle jakieś, bo piszę z telefonu. Urok wyjazdów xd]

    Była zbyt zaskoczona tym, że mężczyzna odebrał od niej rzeczy, by w ogóle zareagować. Gdyby mogła, to zirytowana najeżyłaby się jak kot. I jednocześnie cokolwiek przerażona, ale nie lękiem paraliżującym - tylko takim, który wywołuje gorączkową potrzebę działania, jak u zwierzęcia zapędzonego w kozi róg. Przybysz mówił takie rzeczy, jakby czytał w myślach Sólveig, i to nie jedynie muskając powierzchnię, ale nawet widząc to co głęboko ukryte.
    To uwaga o jej bracie wytrąciła dziewczynę z równowagi. Chciała wrzasnąć na mężczyznę, że co ten niby sobie wyobraża, insynuując takie rzeczy. Przecież to jej brat, łączy ich krew, wszystko... Tylko szaleńcy podnoszą rękę na własną rodzinę.
    - Nie mogłabym zabić własnego brata - odparła szeptem, spoglądając w dół, na rąbek swojej sukni. Tak, mówiła że nie potrafiłaby, ale gdzieś bardzo głęboko w jej umyśle przebłyskiwało uczucie, że oczywiście, mogłaby. Z radością wręcz.
    Wszystko to - słowa Lorena, jego wzrok, jej własne myśli - wyprowadzało Sólveig z równowagi. Powinna była od razu sobie iść, nawet nie przejmując się sprzątaniem...
    Stojący w kącie pomieszczenia zydel niespodziewanie poderwał się z ziemi, przeleciał chybotliwie przez pokój i uderzył w ścianę, niebezpiecznie blisko Lorena. Sólveig wydała z siebie zduszony krzyk i szybko wycofała się w stronę wyjścia.
    - Naprawdę powinnam już iść - głos jej drżał, była spanikowana. Oby nikt z jej rodziny tutaj teraz nie przybiegł zwabiony hałasem.
    Może z rok temu Sólveig zauważyła, że jeśli bardzo mocno skupi się na jakimś przedmiocie - a działało to tylko z rzeczami niewielkich gabarytów, figurkami czy kamykami - to te zaczną się wpierw chybotać, potem przesuwać, czy nawet na chwilę zawisną w powietrzu. To dlatego latem tak często znikała w lesie - by bawić się i testować w spokoju tę mało imponującą, ale dziwaczną umiejętność.
    Dotychczas podnosiła niewielkie rzeczy. I musiała się na nich mocno skupiać. A zydel rąbnął o ścianę sam z siebie; Sólveig myślała tylko o zakończeniu wywołującej dyskomfort sytuacji. W jakikolwiek sposób.

    OdpowiedzUsuń
  6. [oj tam, to był jednorazowy przypływ wolnego czasu :'D ]

    W normalnej sytuacji Sólveig czym prędzej wyrwałaby ramię z uścisku mężczyzny i wybiegła z pomieszczenia. Może nawet powiedziałaby ojcu, że może jednak nie powinien gościć dziwnych podróżnych zbyt długo. To ostatnie w sumie kusiło, tylko wytłumaczenie, czemu tak nalega na to, by przybysze opuścili ich dom... Była obecnie zbyt przestraszona i skołowana by wymyślić jakieś wiarygodne kłamstwo.
    Z drugiej jednak strony, na mężczyźnie mająca przed chwilą miejsce manifestacja umiejętności Sólveig nie zrobiła wrażenia. Jego chłód i opanowanie w obliczu tak niecodziennej sytuacji były cokolwiek niepokojące. Kolejny argument za tym, by czym prędzej wymyślić jakiś powód, który skłoniłby ojca do wyrzucenia gości. Ale też ta niewzruszoność i rzeczowe pytania sprawiały, że Loren brzmiał jakby nie pierwszy raz spotykał się z takimi anomaliami. Bardzo niechętnie, ale w sumie Sólveig skłonna byłaby przyjąć pomoc w ogarnięciu swoich zdolności - choćby dlatego, że okazały się większe i trudniejsze do okiełznania niż myślała.
    Trzeba było decydować się szybko. Zatroskane pytanie ojca stojącego za drzwiami, ponaglający wzrok Lorena. Sólveig wiedziała, że jeśli będzie się wahać zbyt długo, ojciec wejdzie do izby i zastanie ich w sytuacji możliwej do interpretowania na rozliczne sposoby. Spowodowałoby to, że Loren i jego brat zostaną natychmiastowo wyrzuceni z gospodarstwa. Ale teraz już nie była pewna, czy aż tak bardzo chce, by podróżni zniknęli.
    - Tak - odparła nieco podniesionym, zirytowanym głosem. - Tylko wywróciłam stołek. Przyjdę zaraz.
    Jakby nie patrzeć, to powiedziała prawdę.
    - Zadowolony? - zapytała szeptem Lorena.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mogła wreszcie uspokoić nieco myśli. Przysiadła na skrzyni - stołek, z racji naderwanej nogi, niezbyt się do tego nadawał - cały czas przyglądając się mężczyźnie. Sólveig nie spodobała się ta wzmianka o nagłej utracie magicznych zdolności; za tym powinna stać jakaś przyczyna, a mówienie o takowej dosyć oględnie było podejrzane. Chyba, średnio znała się na rzeczach magicznych. To chyba nie znika ot, tak sobie? W sumie nie obraziłaby się, gdyby tak stało się w jej przypadku. Jednak na razie wyglądało na to, że jej zdolności nie zamierzają znikać. Trzeba by się więc skupić na tym, żeby je ogarnąć. Chociaż na tyle, żeby nie zrobić nikomu krzywdy.
    Nie była pewna ile potrafi. Dotychczas myślała, że bardzo niewiele, no ale ten rozwalony stołek... Miała ochotę stwierdzić, że to nie jest limit jej możliwości i potrafi dużo, dużo więcej, tak o, z szczeniackiej chęci zaimponowania. Jednak dosyć szybko wyszłoby na jaw że nie potrafi prawie nic. Z drugiej strony, bała się powiedzieć prawdę bo to mogło sprawić, że niespodziewany mentor straci zainteresowanie uczeniem jej, stwierdzając że to strata czasu, czy też używając innego, podobnego wytłumaczenia.
    Gryzło ją coś jeszcze.
    - Przypuszczam, że nie chcesz mi pomóc z czystej dobroci serca?

    OdpowiedzUsuń
  8. [nic nie szkodzi, teraz to ja nie mam czasu na ogarnianie życia :') ]

    Skubała nerwowo nić wystającą z rękawa sukni, zastanawiając sie, jak najlepiej odpowiedzieć na to pytanie. Chociaż, czy w ogóle powinna była odpowiadać, a nie odrzucić propozycję? Coś jej mówiło, że to nie skończy się dobrze. Chociaż, jakby nie patrzeć, czegokolwiek nie wybierze to to może nie skończyć się dobrze. Postawić na mniejsze zło.
    - To, co przed chwilą widziałeś - nie mogła sobie odmówić tego drobnego wyolbrzymienia swoich zdolności; zresztą, nie kłamała, umiała sprawić, by stołek lewitował i uderzył o ścianę. To, że nie wiedziała jak dokładnie to zrobiła, to inna kwestia. - Między innymi - dodała jeszcze, tłumiąc ziewnięcie. Była przyzwyczajona kłaść się do łóżka o raczej wczesnej porze.

    OdpowiedzUsuń
  9. Spojrzała na niego zdziwiona.
    - Magicznych portalach? - kolejne stłumione ziewnięcie. - Jakiej wiedzy oczekujesz od dziewczyny mieszkającej pośrodku niczego? - może przesadzała trochę z tym środkiem niczego; ale ogólny sens pozostawał, od dziewczyny ze wsi nie należało wymagać jakiejś obszernej wiedzy. Nawet, jeśli ta dziewczyna władała magią.
    Na logikę, biorąc pod uwagę istnienie dziewięciu światów - które nawet dla dziecka było oczywiste - powinny istnieć sposoby jak się do nich dostać. Ale co, jak - o tym i sagi, i opowiadający o bogach i bohaterach skaldowie milczą.

    OdpowiedzUsuń
  10. Szczęśliwie dla mężczyzny, słowa o śmiertelnikach średnio do niej dotarły; była coraz bardziej zmęczona i pewne rzeczy umykały jej uwadze. Z drugiej strony jednak starała się słuchać uważnie i przypadkiem nie przysnąć.
    - Skąd pewność, że taki portal może być akurat w okolicy? - nie miała pojęcia, gdzie powinien znajdować się portal do innego świata. Obstawiałaby miejsce bardzo dalekie od wszelkich ludzkich siedzib i niemalże kompletnie niedostępne. Wnętrze góry, wnęka w połowie wysokości fiordu... Cokolwiek. Na pewno nie łąka czy las w pobliżu wsi. Jedno było pewne, Sólveig nie miała ochoty wyruszać w jakąś daleką podróż z nieznajomym - miała swoje obowiązki. O których to podróżny właśnie wspomniał.
    - Ależ ja bardzo lubię moje życie - czuła się w obowiązku to powiedzieć; może i wyjście za mąż i pozostanie na wsi nie należało do najbardziej ekscytujących rzeczy jakie mogły jej się w życiu przytrafić. Ale to było coś pewnego i znajomego.
    - Chyba powinnam już iść - robiło się późno, a i rodzice Sólveig pomyśleć sobie mogli nie wiadomo co, skoro dziewczyna tak dużo czasu spędziła z podróżnym; myśl o hipotetycznych żartobliwych docinkach i wścibskich pytaniach sprawiała, że czuła się cokolwiek zawstydzona.

    OdpowiedzUsuń