29 września 2017

[KP] “We could live like legends…”




Sei Dechart

X-Men | czarodziej | zaklęcia | “maybe backwards is my native tongue” | ten dobry | trochę zamknięty w sobie | gen X przekazywany z pokolenia na pokolenie od setek lat | zmarła matka, zaginiony ojciec | Instytut Xaviera domem | trochę buntownik | jedynak | ograniczenie mocy nieznane | magia jest super! | zna się na wróżeniu z ręki, tarota i potrafi czytać ze szklanej kuli |

15 komentarzy:

  1. W kawiarni panował typowy dla takich lokali gwar składający się z masy przenikających się dźwięków: przez rozmowy, brzdęk naczyń, muzykę wydobywającą się z głośników, kroki, odsuwanie krzeseł i sadowienie się w wygodnych fotelach, otwieranie i zamykanie drzwi. Maverick nadal nie był do końca przekonany, czy wybrane miejsce nadawało się na werbunek tego typu. Nadmierna obecność ludzi zawsze stwarzała swoiste ryzyko. W tym przypadku teoretycznie dysponował swoistą przewagą: spotykał się z kolegą, z którym odnowił kontakt listownie z prośbą o dzisiejsze spotkanie, więc jako taki fundament do nabudowywania zaufania już miał. Teraz Kyle musiał odpowiednio tym potencjałem rozdysponować. Przełożony, który wyrwał go z jego osobistego piekiełka pod jarzmem kobiety, która nazywała się jego matką najwyżej z czystej kpiny losu i idącej w parze, acz nieuniknionej konieczności nauczenia się panowania nad swoją mocą, dając mu do dyspozycji w razie oporu ze strony Seia najsilniejszy argument, że w posiadaniu informacji o jego zaginionym ojcu. Kyle nie miał gwarancji ani tym bardziej jakiejkolwiek pewności względem tego, ile jest w tym prawdy, lecz nie protestował. Rzeczywiście Maverick widział w tym mocne szanse na to, że przechylą szalę na ich korzyść. Gdzieś jednak podskórnie towarzyszyło mu poczucie, że Sei nie jest osobą, którą chciałby w to wszystko mieszać. Okazywał się jednak jedynym, który wpisywał się w ich wytyczne. Potrzebowali go. Kyle nie byłby jednak sobą, gdyby w porę nie zdusił zbędnych emocji.
    Nawet wśród ludzi przemykającym po lokalu Maverick mógł poszczycić się tym, że minione trzy lata spędził albo w Kanadzie, albo podróżując po Stanach, gdy zachodziła ku temu potrzeba. Rola Kyle'a ograniczała się do werbowania nowych, przydatnych członków do organizacji o charakterze przestępczym, jednak na skuteczne rozpoznanie i przeciągnięcie na ich stronę kandydata potrzebował czasu. Tworzenie więzi, zyskiwanie zaufania, tworzenie ułudy oparcia w jego osobie wiązało się z niemałym zaangażowaniem z jego strony i wymagało poświęcenia — umożliwiało jednak skuteczną manipulację. Maverick nie przynależał do zgrupowania z przyczyn ideologicznych, obranych celów czy z chęci realizacji jakiejś osobistej wendetty. Spłacał dług. To była kwestia honoru i pomniejszej cząstki wdzięczności, którą żywił do mutanta, który podrzucił go pod Instytut, gdy był nieporadnym jeszcze dzieciakiem.
    Niejednokrotnie potrafił w czasie swojej edukacji, wciskać kit, operować słowami i wybronić się charyzmą, a tym samym zminimalizować sobie karę za wszelakie występki; często związane z użytkowaniem mocy. Nie zawsze, lecz w większości przypadków patrzono na niego nieco bardziej przychylnym okiem. Co równie istotne — Kyle nie bez powodu zaczął to wykorzystywać (wiedział też, na ile może sobie pozwolić): jeśli przynosiło pożądany efekt, mógł nawet udawać płacz. Jednakże na pewnym etapie, okazało się to poniżej jego godności i zaprzestał tego procederu. Niedługo przed osiągnięciem pełnoletności przepadł jak kamień w wodę — zniknął, jak to miewał w swoim zwyczaju. Nie dawał żadnego znaku życia. Wrócił do Instytutu tylko na pół roku, może ciut dłużej, licząc sobie dwadzieścia trzy lata jako nauczyciel samoobrony. Nie planował zostawać dłużej, gdyż uznanie, że przebywał tam w ściśle określonym celu, nie byłoby wcale kłamstwem. Jego zadanie było wyjątkowo proste: miał odnaleźć najbardziej wyróżniający się na tle innych talent — nieoszlifowany jeszcze przez nikogo brylant.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewątpliwie drugie nagłe zniknięcie i to bez pożegnania, tym razem z rudowłosą Sonyą nikomu wówczas nie umknęło. Dodanie dwóch do dwóch i dojście do wniosku, że maczał w tym swoje palce, a jego manipulowanie młodym umysłem stało się monstrualnym sukcesem, wcale nie było trudne. Przepadli razem i to w tym samym czasie, tu nie istniało miejsce na jakąkolwiek pomyłkę. Nie ulegało również większej wątpliwości, iż Kyle'a i Sonyę w jakimś stopniu do siebie ciągnęło (nawet jeśli upływ czasu rozmysł pierwsze zauroczenie i pokazał, że ze strony tego pierwszego to zainteresowanie czysto fizyczne). Maverick powątpiewał jednak, by pracownicy, mieszkańcy i uczniowie Instytutu postrzegali jego osobę przez pryzmat realnego zagrożenia. Gdyby kolejny raz postawił tam stopę i zniknął z kimś innym, wówczas pewnie, by mu tego nie popuszczono, o ile w ogóle to uczyniono i zapomniano o sprawie z Sonyą. Jedynie Profesor wiedział, jak niestabilna potrafi być kontrolowana przez niego elektrokineza. Nie bez powodu Maverick cały czas używał mocy i nie mógł już robić sobie od tego jakichkolwiek przerw; uszkodzenie układu nerwowego i prawidłowego przewodnictwa impulsów robiło w tym względzie swoje. Jednak Kyle nie przyznałby się otwarcie przed tym, że to jego prawdziwa słabość.
      W tej chwili siedząc w rogu pomieszczenia, którego ściany wyłożone zostały beżowo-brązową tapetą, przy drewnianym kwadratowym stole miał przed sobą nietkniętą, acz stygnącą, czarną kawę. Niecierpliwił się, czego świadectwem był wystukiwany rytm końcówką czarnego długopisu, a także wzrok zawieszony w zapisanej jego pismem białej karcie notesu. Westchnął ciężko. Przebiegł spojrzeniem po sporządzonej przez siebie liście. Brakowało im już tylko mutanta władającego magią, a w tym miejscu Przełożony chciał widzieć właśnie Seia Decharta. Maverick nie miał jednak nikogo pod ręką, kogo mógłby zaproponować, chociaż próbował znaleźć w pamięci kogokolwiek, byleby nie padło na niego. Wprawdzie kolegowali się od zawsze, można było powiedzieć, że młody Dechart był jedną z niewielu osób, z którymi dogadywał się Kyle. Może właśnie z tego względu towarzyszyło mu pewne niezadowolenie z takiego, a nie innego obrotu spraw. Jednakże nie chodziło wcale o to, że niosłoby to zagrożenie. Maverick obawiał się wiedzy, jaką Sei będzie później dysponował — nie tylko o organizacji, ale i o nim, a to zdawało się iść ze sobą w parze. To nie mogło wypłynąć nigdzie dalej, a już tym bardziej wpaść w ręce osób niepowołanych z Instytutu; nie w tym celu to wszystko budowali, by runęło, ot tak, jak domek z kart. Musiał zatem mieć nad nim swoistą kontrolę, a tak przynajmniej wstępnie sobie założył. Zaraz jednak zarejestrował niewyraźny ruch, który skutecznie wyrwał go z rozmyślań, na co zareagował podniesieniem wzroku i zatrzymaniem go na znajomej posturze.
      — Jednak jesteś, Sei — mruknął spokojnie, przyjaźnie z nieco niezadowolonym półuśmiechem, podnosząc się z miejsca i wsuwając zarówno notes, jak i długopis do wewnętrznej kieszeni jeansowej kurtki, którą stworzył sobie prowizorycznie. Niedługo potem wyciągnął w jego stronę rękę w ramach powitania. — Sądziłem, że zdążyłeś się rozmyślić i nawet się nie pojawisz. W końcu minęło parę lat. Może to i lepiej, że nie, bo mam dla ciebie ofertę nie do odrzucenia. Zanim jednak do tego przejdziemy, może opowiesz mi, co takiego cię opóźniło? — Nie zapomniał, by zadać mu ostatnie pytanie ze słyszalnym zainteresowaniem i po zajęciu miejscu, utkwić w nim wzrok. — Chyba że wolałbyś, coś sobie jeszcze zamówić.


      [Jak zawsze pojawiam się modnie spóźniona. Liczę, że powyżej wyszło dość znośnie, acz zastrzegam, iż rozkręcę się na przestrzeni dwóch nadchodzących kolejek.]

      Usuń
  2. Standardowe werbowanie mutantów, stopniowe okręcanie ich wokół małego palca, bazowanie na wszystkich zaletach nieznajomości i wykorzystywaniu złudności pierwszego wrażenia, charyzmy i dobrej prezencji udawało się. Zawsze było jego mocną stroną, teraz jednak odczuł ukłucie niezręczności, przeklinając w myślach, że to właśnie on ma wykorzystać znajomość z młodym Dechartem, dla którego na tle tych wszystkich lat znajomości jego zachowanie nie mogło wydawać się naturalne. Sam Kyle Maverick liczył, iż zostanie uznane za odmienne przez cały ten czas, przez który nie mieli ze sobą styczności i tym samym zbagatelizowany. Oparł się łokciami o blat stołu i nachylając się nieco, zmniejszając w ten sposób symboliczny odległość i odprowadził kelnerkę ostrożnym wzrokiem, nim nie skupił go na swoim rozmówcy. Wisiało między nimi coś na wzór nienazwanego i nieokreślonego bliżej napięcia, lecz Maverick nie zamierzał pozwolić sobie, by któryś z nich bardziej skupił na nim swoją uwagę na dłużej.
    — Ponoć w Instytucie miał miejsce pewien poważny incydent — zaczął niemal tak wyćwiczonym tonem, jakby rozpoczynał przyjacielską pogawędkę, choć sama treść jego wypowiedzi mogła wymuszać nadmierną ostrożność i zachowawczość. Maverick wskoczył z marszu na grunt zgoła przypominający ziemię pokrytą wąską, cienką i przede wszystkim kruchą warstwą lodu, który wymownie zaskrzypiałby w jego umyśle. To mogło obrócić się przeciwko niemu w mgnieniu oka, tyle że najwyraźniej Kyle pozostał świadomie ryzykantem, grając na wpół otwarte karty bez ujawniania swoich prawdziwych zamiarów. — Sonya dostała informacje od młodszych mutantów, zwłaszcza od tych, z którymi była blisko. Wieści wbrew pozorom szybko się rozchodzą. Mam nadzieję, że domyślasz się, o co mi chodzi... — Dodanie o tego rudowłosej okazywało się banalne, lecz z drugiej strony bardziej wiarygodne niż to, by wyznawał na wstępie czy otwarcie, że to jego własna inicjatywa. Wcale takową nie była, a sam Maverick najwyraźniej nie zamierzał posuwać się do tak płytkiego kłamstwa; gdyby mógł i udało mu się odnaleźć innego mutanta o umiejętnościach Seia Decharta, to nie siedzieliby teraz naprzeciwko siebie. Świadomość tego, że chciał i liczył, że tak się to rozwiąże, a wszystko rozejdzie się tym samym po kościach. Preferował to oszukiwanie w tak obłudny sposób, jakby zarazem chciał przekonać samego siebie, że nie trzymało się jedynie w granicach jego poświęcenia dla sprawy. Znacznie łatwiej było wykorzystać postronną Sonyę niż rzucić, że ich spotkanie to tak naprawdę czysta ustawka i inicjatywa, której nie udało mu się za wszelką cenę uniknąć. Kyle Maverick nie zamierzał mówić, że to Pracodawca chce młodego Decharta w swoich szeregach, a on na tym poziomie nie posiada żadnej karty, którą mógłby zagrać. Czuł się niczym przegrany bez alternatywy, jakby ktoś postawił go przy ścianie dosłownie, jak i w przenośni, a mimo to potrafił podtrzymać dobrą minę do złej gry i ukrywać własne niezadowolenie z tegoż faktu.
    Wciągnął bezgłośnie powietrze do płuc, widząc kelnerkę zmierzającą ponownie do ich stolika, obdarzył ją krótkim, raczej niechętnym spojrzeniem. Na jego twarzy wymalował się cierpki, niecierpliwy uśmiech zwieńczony niezbyt wyraźnie uniesionymi kącikami ust, który mógł zostać wzięty przy niezbyt uważnym przyjrzeniu mu się za grymas. Przeniósł wzrok na zieloną herbatę z malinami i poczekał, aż na nowo zyskają pozory prywatności, które okazywały się dla Kyle'a jeszcze bardziej istotne niż zazwyczaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Może to znak i najwyższa pora na to, abyś wyrwał się z Instytutu. Może na jakiś czas albo po prostu na stałe. Zmiana środowiska i otoczenia dobrze, by ci zrobiła, Sei, a do tego będziesz mógł pobyć trochę z Sonyą, ze mną i z kilkoma innymi mutantami — podjął, dawkując zainteresowanie do tego stopnia, że było nikłe. Znali się zbyt długo, by Sei nie wykazał w najmniej oczekiwanym przez niego momencie niewygodne pytanie, na które będzie musiał odpowiedzieć wymijająco i to na prędce. Przez cały ten czas starał się utrzymać z Dechartem kontakt wzrokowy, jednocześnie obserwując ewentualne reakcje. — Instytut i Xavier zawsze przyjmą cię z powrotem, ale może sam Xavier nie będzie w stanie, by kolejny raz pomóc ci z zapanowaniem nad mocami. Może powinieneś korzystać z nich znacznie swobodniej na zewnątrz – poza zasadami ze szkoły, zrozumieć je i nauczyć się z nimi współegzystować. — Kolejny grząski grunt, którego celem było jednoczenie podkopanie największego autorytetu wychowanków i zasadności podejmowanych pod dachem ich niegdyś wspólnego domu decyzji, okazywały się w całej swej naturze jeszcze bardziej ryzykowne. Maverick mógł się jedynie w duchu pocieszać, że jeśli młody Dechart nie wykaże zainteresowania, zmuszony zostanie na postawienie na ostatnią kartę, którą nie chciał wykorzystywać, ale wiedział, że Pracodawca uważał ją za niezbędną dla zyskania pewnego kredytu zaufania; Kyle niechętnie przyznawał przed samym sobą, że wbrew wszelkim pozorom był to punkt, który mógł okazać się punktem zwrotnym dla ich organizacji przestępczej, gdy nic innego nie zadziała.

      Usuń
  3. Maverick odnosił wrażenie, że wszedł zbyt pewnie na pole minowe, teraz jedynie przyszło mu obserwować tego owoce, tak jakby świadom wdepnięcia w miejscu jednej z nich, powoli odsuwał podeszwę do tyłu, zmniejszając nacisk i czekając z duszą na ramieniu na ewentualną detonację. Tą ostatnią byłoby, rzecz jasna, wyprowadzenie młodego Decharta z równowagi i sprowadzenie go na skraj, w którym z oczywistych względów postanowiłby wzburzony wyjść z lokalu. Rzeczywiście mutanci, którzy wychowywali i dorastali w Instytucie w otoczeniu sobie podobnych, jak i ci, którzy w każdy momencie mogli uzyskać schronienie wiele zawdzięczali Profesorowi X. Kyle jednak nie do końca zaliczał się do tej grupy, a miejscu Charlesa Xaviera ulokował się ze sporym wyprzedzeniem nie kto inny, jak sam Przełożony.
    — Jak widzisz, Sei, wieści szybko się rozchodzą — mruknął ciut wymijająco; wdawanie się w szczegóły nie było mu na rękę, czemu zaprzeczyć się w żadnym stopniu nie dało. Maverick przekrzywił nieco głowę w bok, nie odrywając badawczego spojrzenia od swojego dawnego przyjaciela, gdyby spojrzeć na to z obecnej perspektywy, z wyłączeniem jakichkolwiek sentymentów, do których Kyle nigdy w życiu, by się nie przyznał. — Gdyby dotyczyło to kogokolwiek innego, to nawet bym się tu nie pojawił. — Półprawda, która niemal zatrzymała mu się w gardle, tak jakby w tamtym miejscu znienacka zmaterializowała się wielka gula. Jeśli Kyle Maverick nie wyrobiłby w sobie takiej znaczącej wprawy w poruszaniu się slalomem po niewygodnej przestrzeni, a do takich wyzwań mógł zaliczyć trwające spotkanie. — Bardziej istotne pozostaje chyba to, że jednak tu jestem, czyż nie?
    Pierwszy raz od dawna odczuwał coś na wzór wyrzutów sumienia i o ile nie odznaczało się to ani w jego postawie, ani tym bardziej na mimice twarzy, to gdzieś głęboko w sobie miał ochotę wstać i wyjść, a co zatem szło – nigdy nie wracać. Tyle że to nie byłoby wcale takie proste. Polecenia od Przełożonego okazywały się aż nadto znaczące i nic nie zwiastowało tego, by nawet porażka Mavericka miała odwieść go od wciągnięcia Decharta w ich szeregi. Być może przygniatająca w pewnym stopniu świadomość tego, że ktoś, by tu po siedzącego naprzeciw niego Seia powrócił i ostatecznie zaciągnął go siłą do Kanady, czy drugiego końca Stanów Zjednoczonych, to nadal znajdował się w lokalu i odgrywał swoją rolę. Nigdy jeszcze nie wydawało się to tak ryzykowne, a także osobiste.
    — Nie pomogli do tej pory i nawet tego nie przewidzieli — zaczął, krzywiąc się przy wypowiadaniu tych słów, jak i jej dalszej części, w taki sposób, jakby dostał coś do skosztowania i finalnie okazało się to sokiem ze świeżych, najkwaśniejszych wiśni. — Naprawdę wierzysz, że cokolwiek zadziała, czy to po prostu kolejna gra na czas i chwilowe rozwiązanie, które skończy się prawdziwą tragedią?
    Gdy tylko miał zamiar w środku świętować kawałeczek sukcesu, że podważenie autorytetu Profesora nie skończyło się znacznie gorzej, co poniekąd zdradzał delikatny półuśmiech czający się w kąciku jego ust, to nakierowanie rozmowy na Sonyę kompletnie zbiło go z pantałyku. Nikomu dotąd się to nie udało, a przewagą Decharta była znajomość z Maverickiem i to, że sam Kyle nie mógł zachować pełnego profesjonalizmu, którym mógł wykazać się w rozmowie i wciąganiu do grupy przestępczej nieznanych sobie mutantów. Przez wydłużającą się chwilę, jedynie mu się przyglądał, by ostatecznie roześmiać się krótko, dość nerwowo i pokręcić głową z dobranym na poczekaniu niedowierzaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W tej chwili mógłbyś zapytać mnie o wszystko, w końcu dawno się nie widzieliśmy — Kyle zrobił w tym miejscu przerwę całkowicie umyślnie, żeby wypić do końca zimną kawę, tak naprawdę zgarniając dla siebie trochę więcej czasu, niż normatywnie by potrzebował. Zmarszczył brwi do momentu aż pojawiła się między nimi charakterystyczna lwia zmarszczka, następnie Kyle na powrót zatrzymał na Seiu swoje spojrzenie, które do tamtej chwili błądziło niezbyt uważnie gdzieś po anonimowych twarzach obecnych w lokalu. — Nie pytasz co u mnie, co robiłem i gdzie się podziewałem, a pytasz akurat o nią? — dopowiedział niedługo potem, zaraz dodając z rozbawieniem: — Właściwie dlaczego pytasz o Sonyę? Jesteś zazdrosny, że najpierw zabrałem ją, a nie ciebie?

      Usuń
  4. Maverick wiedział, że dotknął z powodzeniem wrażliwego punktu młodego Decharta. Większość mutantów obawiała się przecież tego, że w wyniku posiadanych zdolności może kogoś skrzywdzić. Kyle, choć wykazywał się na ich tle o wiele mniej wrażliwy na krzywdy innych, czemu nie dało się jakkolwiek zaprzeczyć. Mógł się temu przyglądać z boku — bez reakcji, bez chęci niesienia pomocy, jakby obserwacji nie towarzyszyły żadne emocje, tak też istotnie było. Elektrokinetyk wykazywał stosunkowo obniżony próg empatii, co mogło wynikać z jego wcześniejszych przeżyć, nim trafił do Instytutu, a które odcinęły na nim swoje piętno, a wychodziło na światło dzienne ku zaniepokojeniu personelu zwłaszcza podczas treningów, gdy dowolnego kolegę lub koleżankę w momencie, w których zmuszony był postawić ich w pozycji swojego wroga — okazywał się wówczas nie tylko niewzruszony, a nawet bezwzględny. Przypominało to na swój sposób przełącznik typu on/off, gdzie młody Maverick mógł wykazywać się zupełną apatią, a w wymagających tego okolicznościach co najmniej wrogi.
    — Mam o nich nie mówić? A jak do nich dojdzie, to co wtedy? Przecież ciągle istnieje takie ryzyko, Sei. Miła, pocieszająca gadka ze strony Profesora niczego nie zmieni i nie przywróci nikomu zdrowia, a już tym bardziej życia. — Mimo że Kyle trafił w dziesiątkę, to nie zaprzestał podkopywania autorytetu, który przyjął go pod swój dach, dając podwójnie schronienie i nie potrafiąc sprowadzić go do Instytutu z powrotem, a nie dało się Charlesowi Xavierowi odmówić tego, że nie próbował. Tym jednak nie planował się dzielić z Seiem, to popsułoby efekt, który chciał uzyskać za sprawą krasomówstwa.
    Później Maverick zwykł w Instytucie, jeszcze zanim pierwszy raz zniknął, stopniowo tworzyć sobie wrogów, odgradzać się od osób w swoim otoczeniu, których moce go nie interesowały i w ten oto sposób prowadził swoją własną segregację, choć otwarcie się tym nigdy nie dzielił, uważając zresztą dość prawidłowo, że nie zostanie to zbyt ciepło odebrane. Trudno było nawiązać z nim bliższą znajomość, ale zaskakująco szybko udało mu się przeskoczyć ten próg z Seiem i się z nim zaprzyjaźnić. Być może właśnie dlatego pozostawił go bez pożegnania i bez wieści od siebie w Instytucie, a po pojawieniu się na krótko w roli opiekuna, ostatecznie zrobił powtórkę z rozrywki, tylko tym razem zabrał ze sobą Sonyę — kość niezgody. Trzymanie Decharta na dystans aż do tej chwili i z dala od szemranych spraw, których był częścią, a także zobowiązań Mavericka, za które musiał się spłacić — było wygodne, ba, bezpieczne i oszczędzało Kyle’owi myślenia o kimś innym niż tylko o sobie. Elektrokinetyk o rudowłosą Sonyę się wcale nie martwił i nie żeby pokładał w niej aż takie nadzieje czy zaufanie — stopniowo jej osoba stawała się dla niego obojętna, gdy fascynacja (zapewne samą mocą, która nałożyła się tymczasowo, acz samoistnie na wzrost atrakcyjności fizycznej) ulotniła się z dnia na dzień.
    Czy spodziewał się, że Sei odniesie się do Sonyi? Najwyraźniej nie, zważywszy na jego nerwowy śmiech, który dał mu trochę czasu na odzyskanie rezonu. Po raz kolejny Maverick doceniał to, że jako rekruter niemal zawsze miał przewagę nad osobami, z którymi przeprowadzał rozmowy i nie potrafiły w żadnym stopniu dosięgnąć jego sfery, powiedzmy, osobistej. Nie znały go, a to mógł z powodzeniem wykorzystywać przeciwko nim. Przy młodym Decharcie nic nie wydawało się dziecinnie łatwe, Kyle nie mógł nawet wykorzystywać standardowych i typowych schematów, ponieważ sama rozmowa przez ich wcześniejszą wieloletnią znajomość, relację i jej gwałtowne zerwanie bez ostrzeżenia, wymywało mu stabilny grunt spod nóg, jakby zapadał się stopniowo w niepewnej, błotnistej konsystencji — tak się właśnie czuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musiałbym pytać o te wszystkie rzeczy, gdybym wtedy odszedł z tobą. Wybrałeś jednak ją, nie mnie, dlatego pytam, dlaczego ona. Myślałem, że byliśmy przyjaciółmi, zwilżył wargi, odnosząc takie wrażenie, jakby wszystkie reflektory na scenie nagle zostały skierowane na niego, tym samym go oślepiając. Skrzywił się bardziej mimowolnie, aniżeli celowo. Ot, ich role się odwróciły, teraz to Maverick był przepytywany i wcale mu się to nie podobało. Na szczęście prychnięcie ze strony Decharta zwiastowało danie mu jeszcze paru chwil, może minuty, góra dwóch, by obrał kierunek, aby jednak jakoś z tego wybrnąć z twarzą. Nie bywał wylewny, lecz nic nie zwiastowało tego, żeby Sei mógł, a już bardziej chciał zadowolić się jakimkolwiek wymijającym ochłapem.
      — Zgadza się, byliśmy najlepszymi przyjaciółmi — zaczął ostrożnie, robiąc nacisk na dwa ostatnie słowa, nie odrywając tym samym od niego uważnego spojrzenia, tak jakby chciał wyłapać ewentualną zmianę lub cień przemykający po jego obliczu. — A jak wiesz, nie jestem zbyt dobry w budowaniu tego typu relacji. Może się ze mną nie zgodzisz, aczkolwiek jak mniemam… przyjaciół nie wciąga się w niezbadane bagno pełne niebezpieczeństw. Do chwili tego twojego wypadku, tak to sobie nazwijmy… — W miejscu wspomnianego incydentu z wymknięciem się mocy młodego Decharta spod całkowitej kontroli, wykonał bliżej nieokreślony gest lewą dłonią, przypominający wymalowanie okręgu dokładnie dwa razy przy obróceniu całą dłonią. — Wydawało mi się, że Instytutu jest dla ciebie dobrym, bezpiecznym miejscem, dlatego nie wyciągałem cię w nieznane. Byłem w błędzie i jestem tu teraz, aby się zreflektować. A nawiązując do Sonyi… Zgaduję, że wyłapałeś i skolekcjonowałeś wszystkie możliwe plotki, co, Sei? — Maverick przechylił głowę, a kąciki jego ust uniosły się ciut zadziornie ku górze; teraz sobie zdecydowanie pogrywał. Pochylił się do przodu, ściszając głos, zważywszy na omawiany temat. — Cóż… Zostawmy to między sobą. Mam na myśli to, że ona nie musi wiedzieć, jak to widzę. Jak wiesz, wpadają mi w oko osoby, które posiadają potężne moce i potrafią trzymać je w ryzach. Sonya mnie zauroczyła, a ja pomyliłem swoją fascynację z jakimkolwiek uczuciem. Wypadek przy pracy. — Wzruszył obojętnie ramionami z niewzruszoną miną, co jedynie dawało potwierdzenie jego dotychczasowym słowom. — Ale jeśli naprawdę ci jej brakuje, Sei, to zapewniam, że jeśli w końcu ruszysz się z miejsca i skorzystasz z mojej propozycji, swoją drogą liczę, że nie zmusisz mnie, abym się upodlił do tego stopnia, że będę musiał cię o to prosić, to będziesz mógł ją często oglądać.

      Usuń
  5. Maverick obdarzył Seia pozornie obojętnym spojrzeniem, lecz zgodnie z prawdą z maskowanym dość wprawnie pod powierzchnią zniecierpliwieniem. W charakterze zyskiwania na czasie westchnął niemal teatralnie, opierając łokieć na oparciu krzesła; nie wykazywał, choćby śladowych chęci na zwierzenia i co poniekąd nieodłącznie z tym powiązanie — unikał ich niczym ognia, wymigując się zręcznie na tyle, na ile pozwalała mu na to sytuacja. Problem, a jakże kluczowy, z tą obecną polegał na tym, że nie do końca potrafił wyczuć granic, tak jakby znajdował się między młotem a kowadłem i oba były skrzętnie ukryte przed zasięgiem jego wzroku, przez co poruszał się bardziej intuicyjnie, jakby typował kolor w ruletce.
    — Sei, Sei, Sei — mruknął z udawanym niedowierzaniem zmieszanym skrupulatnie ze zmęczeniem, również skądinąd nieprawdziwym. Rzeczą niemal oczywistą i do przewidzenia było obranie przez Kyle’a Maverica strategii na podstawie, której okręcał kota ogonem, by szło po jego myśli. Nie zawsze tak się działo, lecz nie oznaczało to, by i tym razem nie mógł liczyć na łut szczęścia. — Czy choć raz nie możesz cieszyć się z tego, że masz mnie prawie na wyciągnięcie ręki? Prawie, jednak długość blatu i to jak teraz siedzę trochę to komplikuje. Doskonale wiesz, że nie lubię opowiadać o tym, co przeszłe. Powiedziałbym, abyś potraktował to jako nieistotne, ale znam cię dość długo, by wiedzieć, że i tak będziesz drążyć temat, hm? — Maverick nie obawiał się patrzenia w oczy, ba!, potrafił być nawet wówczas niemalże urodzonym kłamcą, gdy tylko tego chciał. Nie mógł jednak pozwolić sobie na to przy Seiu, przy nim nie mógł pozwolić sobie na wiele rzeczy, w których część składową wchodziło bezwzględność przy ocenianiu mutantów, etykietowaniu ich czy chociażby wykonywanie pewnych poleceń niczym klasyczny zbrodniarz wojenny. Z tą jednakże różnicą, iż Kyle Maverick nie oczekiwałby rozgrzeszenia czy wybaczenia za czyny, których się dokonał, przyjąłby je dumnie. — Załóżmy, że jestem czyimś dłużnikiem odkąd moja stopa postanęła w Instytucie Xaviera i nigdy się zapewne nie wypłacę. Jak się domyślasz: z jednej strony przez to zawdzięczam szansę na wyrwanie się ze swojej poprzedniej rzeczywistości, inaczej nigdy byśmy się nie poznali, a z drugiej to wpłynęło na moje odejście aż dwa razy. Musisz zrozumieć, że poza Instytutem i X-menami podział na dobrych i złych całkowicie się rozmywa, a w tym rozumieniu... — Celowa przerwa, by zbliżył się na powrót do stolika i pochylił w stronę swego rozmówcy. Zdecydowanie rozmowa, którą toczył Kyle Maverick odbiegała od standardowej pod względem procedurowym i czysto schematycznym, jak na jego stanowisko rekrutera. — Według twojego ulubionego Xaviera, byłbym zapewne jednym z tych złych. — Wzruszył obojętnie ramionami. Zdecydowanie władający elektrokinezą wiele również zawdzięczał Profesorowi, lecz nie był mu w żadnym stopniu oddany. Wiele emocji na poziomie odczuwania u Maverica zdawały się być zubożone, lecz on sam zdawał się tym niezbyt szczególnie przejmować, a już tym bardziej dostrzegać w tym zjawisku nadmierny problem. — Czy możemy uznać, że to cię zadowoli? Przynajmniej na teraz? — Ton głosu miał wyraźnie niechętny i nieskory do dalszych wyznań, to co powiedział w sposób uogólniony okazywało się w praktyce i tak sporym krokiem milowym. Maverick nie chciał jednak nigdy zgłębiać się w szczegóły swojej przeszłości rodem z Kanady, która za drzwiami podniszczonego domu przypominała piekło na ziemi; odciął tę pępowinę już lata temu i zabarykadował do niej dostęp, lecz dług pozostał i odgrywał znaczącą rolę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W momencie, gdy z ust młodego Decharta padła wzmianka o rzekomym uprowadzeniu rudowłosej Sonyi, przyszło mu zanieść się perlistym śmiechem. Jakże daleko było mu do tak skrajnych opcji, choć niewątpliwie w oczach innych mutantów i podopiecznych w Instytucie mogła istnieć taka możliwość, nawet jeśli Maverick nigdy nie brał jej pod uwagę. Zakochani, kąciki ust Kyle’a uniosły się niedługo potem powoli aż do kpiącego uśmiechu. Emocje jak na jego gust okazywały się dostatecznie dziwacznym tworem, zważywszy na to, że z niego zauroczenie i fascynacja czysto fizyczna (wynikająca uprzednio z jego głębokiego zainteresowania jej mocą) uleciała, a Sonya faktycznie czuła do niego coś więcej, wykazując nawet skłonność do poświęcenia z lojalności. Kyle postrzegał siebie w ich układzie jako manipulanta, który owinął ją sobie wokół palca, co oczywiste, nigdy nie dążył do zrobienia jej krzywdy i w miarę możliwości dbał o jej bezpieczeństwo, lecz nie szło za tym oddanie, a nic nieznaczący nawyk. Mutantka nie musiała jednak o tym wiedzieć, a sam Maverick nie zamierzał jej w owe fakty wtajemniczać.
      — Niech zgadnę: bardziej niż za Sonyą, brakowało ci mnie i stanowi to kartę przetargową? — Ot, sprostował nie do końca na poważnie, choć poniekąd tak było. Maverick przyuważył i zamierzał wykorzystać na swoją korzyść to, że Dechart wykazuje nim zainteresowanie i najwyraźniej nie podaruje mu na długo tego, gdzie był przez ten cały czas, co robił i dlaczego nawet się nie odezwał. — Jakie to miłe, że Xavier odrzucił tę opcję — oświadczył z namiastką rozbawienia, nie odrywając głodnego spojrzenia od młodego Decharta. Tym razem na twarzy Mavericka uformował się iście przebiegły uśmieszek, a charakterystyczny dźwięk przy napięciu elektrycznym zdawał się wypełniać środowisko, w którym się znaleźli ze znajomym brzęczeniem. Włoski na karku mężczyzny uniosły się, a wzdłuż kręgosłupa przebiegło stado mrówek; podkręcenie mocy zawsze budziło w nim swoistą ekscytację. — Proszenie to na pewno nie mój styl. Chyba że za takową uznasz to, że możesz być pierwszą osobą, którą uprowadzę. Sam rozumiesz, mógłbym się przypadkiem zadławić, gdybym miał się jednak do tego pierwszego zmusić i miałbyś mnie na sumieniu, a to raczej kiepski pokaz przyjaźni, nie sądzisz? — Kyle przechylił głowę w bok, lustrując go uważnym, przenikliwym spojrzeniem. W ostateczności mógłby poprosić, lecz to tylko w momencie, w którym byłby zdesperowany i skończyły mu się wszystkie koła ratunkowe, a gdy jeszcze miał szansę pograć słowami, nie przypominał tonącego, który usilnie chwyta się brzytwy, nie bacząc na obrażenia i utratę krwi.

      Usuń
  6. Przeczucia Decharta nie okazywały się w praktyce wcale tak dalekie od prawdy, mimo że Maverick i tak preferował tor myślenia, w którym dla własnego komfortu psychicznego wolał myśleć, że podtrzymuje wysoki poziom pozorów i nie wypada z odgrywanej roli. Tej ostatniej nie mógł robić sztucznie i oddzielić jej od tego, kim tam naprawdę był, to by ze względów oczywistych nie zdało testu i aż nader dobrze to wiedział. Sei nie wiedział jednak jak wiele do ukrycia miał Kyle, biorąc pod uwagę okoliczności piekiełka, z którego wyrwał go Pracodawca, czyniąc go poniekąd w ten sposób nie tylko dłużnikiem, lecz i własnym podopiecznym. Osiągnął ten pułap wyjątkowo łatwo, po prostu wyrywając go z niszczycielskiego środowiska i dając mu nowe, znacznie zdrowsze, a który niestety nie mógł być nigdy dany nikomu z kadry pedagogicznej Instytutu, nawet samemu Charlesowi Xavierowi. Pracodawca lub niejaki Daniel Steiner dysponował dziwną mieszanką mocy, za sprawą, której potrafił między innymi sprawić, że pewien element psychiki (tu chociażby traumatyczne wspomnienia Mavericka z domu rodzinnego) stawał się dla telepatów niewidzialny lub dla tych znacznie potężniejszych, jak sam Profesor, znajdował się poza zasięgiem, czego pochwycić nie dało się telepatycznymi sondami, choć świadomość istnienia tego czegoś, stale pozostawała na swoim miejscu i mogła frustrować. Być może dlatego do Mavericka nie dało się tak łatwo dotrzeć, za co on sam był niezwykle wdzięczny, nie chciał bowiem do niczego ze swej przeszłości wracać, mimo że scaliła się z nim całkowicie. Nietolerowanie niczyjego niechcianego dotyku, a na który uprzednio nie wyraził zgody, każdorazowo odtrącał, wyraźnie za tym przemawiało. Zdarzało mu się nawet wtedy wykorzystać swoją moc przeciwko takiemu natrętowi, choć wówczas nie był jeszcze na etapie, na którym był teraz i po drugim powrocie do Instytutu — nie mógł już nie używać swojej mocy.
    Problem Kyle’a Mavericka polegał jednak na tym, że o ile potrafił być bezwzględnym manipulantem, to nie tylko miał wątpliwości wobec wciągania Seia do grupy przestępczej, której był czynną częścią, nie tylko na poziomie rekrutera, a wiedział jednocześnie, że woli uczynić to on, niż zmusić do tego Steinera swoją porażką. Odmowa Decharta wcale nie byłaby potraktowana jako odmowa, a co najwyżej zachęta do dalszego działania i wzięcia magika siłą z racji jego wyjątkowych, niepowtarzalnych w oczach Pracodawcy — i jakże potrzebnych — zdolności. Posiadacz elektrokinezy nie chciał bezczelnie kłamać i udawać ofiary, która potrzebuje pomocy — kłamcą bywał dość często, lecz nie ofiarą, tą nigdy więcej się nie nazwie, to byłoby poniżej jego godności.
    — Sei, a nie wystarcza ci po prostu to, że z taką mocą potrafię krzywdzić innych i to zupełnie umyślnie? Robiłem to przecież w Instytucie, wykorzystując tę zdolność przeciwko mutantom i podczas treningów, i bez nich. Potrzebujesz większego argumentu niż tego, że nie jestem już chociażby częścią tej placówki i nie wypowiadam się zarówno o niej, jak o Xavierze w superlatywach, poddając jego metody w poważną wątpliwość? ¬— Nigdy też nie czułem się jej częścią, nie było to do końca zgodne z prawdą. Przynajmniej do czasu aż Steiner nie przyzwał Kyle’a za sprawą wiadomości przekazanej przez innego mutanta, to żył w miarę normalnym, normującym się na swój specyficzny sposób życiem w Instytucie, nawet jeśli on niezbyt wpasowywał się w ramy zwykłego adepta tej szkoły. Tyle że odrzucił ją bez zawahania, tak poniekąd wypadało, a i czuł się honorowo zobowiązany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wciąż jesteś moim najlepszym przyjacielem, Kyle, w tym miejscu posłał mu iście przebiegły uśmieszek. — A czy to ty nie stwierdziłeś przypadkiem, że się już nie przyjaźnimy, hm? — podjął umyślnie, pchając się w gierkę słowną, którą przerwał dzwoniący telefon i spieszący odebrać go Dechart. Maverick podążył za nim uważnym wzrokiem, wykorzystując ten czas do otrzeźwienia swojego umysłu. Schował notatnik do wewnętrznej kieszeni kurtki i zmierzwił niedbałym gestem włosy. — Jesteś wciąż tak samo sentymentalny, Sei. Kiedyś cię to zgubi. — Te dwa zdania dodał ciszej, bardziej do siebie, podszyte czymś bardziej ponurym, choć równie mocno, niemal z uporem maniaka, maskowanym.
      Zanim Maverick zorientował się w wypowiedzianej inkantacji, zarejestrował to co się dzieje, pochylając się w przód bez udziału własnej woli, tak jakby jego ciało działało wbrew niemu, co zresztą nie było wcale odległe od faktycznego stanu rzeczy, a on z pozycji świadomości tylko się temu bezradnie przyglądał. Nie, wcale nie zaskakiwało go to, że Pracodawca chciał mieć tę moc po swojej stronie. Zdolność młodego Decharta zawsze imponowała Maverickowi i może to stanowiło swego czasu powód, dla którego go do siebie dopuścił, na równo z zaciekawieniem.
      — Jeśli kiedykolwiek ci się to uda, Sei, to jedynie za sprawą mocy. Twój urok osobisty nie robi na mnie aż takiego wrażenia. — Maverickowi przyszło skwitować to teatralnym westchnieniem, lecz nie mogło umknąć Dechartowi to, iż odwzajemnił jego uśmiech. Skinął jedynie zgodnie głową i niedługo potem podniósł się z zajmowanego wcześniej miejsca, kierując się do lady, by uregulować płatność za rachunek i niezwłocznie opuścić lokal.
      — Skończyłeś, K? Zaczynam się nudzić — Gdy tylko przekroczyli próg kawiarni i uderzył w nich zgiełk miasta, a także ulicy dobiegł ich pełen pretensji głos młodej dziewczyny, tak na oko czternastoletniej, która miała na ramionach zdecydowanie za dużą szarą bluzę i związane w wysoki kucyk ciemne włosy. — Czarownik jest już nasz? — Dodała spokojnym tonem, przyglądając się nieufnie Seiowi, zadzierając przy tym głowę do góry; różnica wzrostu robiła swoje.
      — Na pewno nie nasz, a jeśli kogoś to zdecydowanie mój. — Maverick sprostował oschle, do tego skrzywił się, jakby wciśnięto mu na siłę sok cytrynowy do ust. Przez pewien czas ta dwójka toczyła wojnę na świdrujące, przenikliwe spojrzenia i to dziewczynka ostatecznie roześmiała, a potem wzruszyła ramionami.
      — Sonya znowu dostanie szału — powiedziała z szerokim uśmiechem, jakby stanowiło to niezwykle wyrafinowany żart. Dla samego Mavericka nie do końca był on na rękę przy Decharcie, lecz zbył go pozornie niewzruszonym wyrazem twarzy i milczeniem. Dziewczyny jednak nie wydawało się do zniechęcać. — Więc?
      — Bilet w jedną stronę. — Maverick wyciągnął rękę z kieszeni spodni, lecz co zapewne nie umknęło Dechartowi, sam pochwycił go drugą, mocniej za materiał górnej części garderoby. Dziewczyna przebiegła wzrokiem z twarzy jednego, potem drugiego i ostrożnie objęła ręką materiał kurtki posiadacza elektrokinezy, unikając celowo kontaktu ze skórą, co również było dość istotne. Kyle i Sana mieli na koncie wyładowanie mocy tego pierwszego i nie zapowiadało się, by któreś z nich dążyło do powtórki z rozrywki – na tym polu zawiązało się między nimi ciche przymierze.

      Usuń
    2. W momencie, gdy palce Sany zacisnęły się mocniej na powierzchni kurtki, a ona niemal niewidocznie wciągnęła powietrze do płuc, można było odnieść dziwne wrażenie zwalniającego otoczenia, które mogło najwrażliwszych przyprawić o mdłości, a następnie dało się odczuć silne szarpnięcie w okolicach żołądka. Wkrótce po trzech osobach zatrzymanych nagle na ulicy we względnie przyciszonej, poufnej rozmowie nie pozostało ani śladu. W mocy Sany Kyle nie znosił jednego: wrażenia żołądka okręcającego się wokół własnej osi, wyrwaniem oddechu z płuc, nagłym wrażeniu twardego gruntu pod stopami, jakby uwrażliwiało ono każdy mięsień rezonując ku górze i to, jak przez pierwsze dwadzieścia sekund świat dokoła ożywał, zdając się poruszać na ohydnym przyspieszeniu. Dziewczyna nie potrzebowała żadnej chwili na zebranie się do kupy w odróżnieniu od niego, gdyż dla niej samej przeskakiwanie z punktu A do punktu B nie stanowiło większego problemu. Puściła materiał kurtki Kyle’a niemal nieodczuwalnie, nim wszystko w odczycie jego zmysłów dokoła wróciło do normy, lecz dziewczyny już nie było w zasięgu jego wzroku. Maverick rozejrzał się jednak szybko dokoła, napotykając twarze spacerujących ludzi — oni zaś znajdowali się pośrodku zieleni w Panhandle w San Francisco, otoczeni drzewami, których pokryte liśćmi gałęzie w ten słoneczny dzień rzucały na nich sporo cienia. Kyle z ociąganiem puścił materiał górnej części garderoby Seia, omiatając go badawczym spojrzeniem.
      — Witam w San Francisco, naciesz oczy widokami — rzucił cicho z krzywym uśmiechem; nie czuł się jeszcze najlepiej, więc skierował się wprost z trawy na najbliższą pokrytą brukiem powierzchnię ścieżki w parku.

      Usuń
  7. Nie, Kyle, uczynię to w inny sposób — jakoby w ramach niemego wyzwania posłał mu prowokacyjne spojrzenie. Naturalnie mógł próbować swoich sił, jednak nie dało się zaprzeczyć temu, że Maverick z natury zaliczał się do jednostek z mniejszym poziomem emocjonalności niż wskazywałaby to przeciętna norma i niechętnych do robienia dla innych, by ich uszczęśliwić. To właśnie stanowiło wyzwanie, które zdeptałaby moc Seia Decharta w mgnieniu oka — odsuwając na bok świadomość elektrokinetyka, przymuszając go do danej czynności z pozycji niemego, potulnego obserwatora.
    Sentymenty były dla Kyle’a Mavericka nie do końca zrozumiałe, traktował je poniekąd jak kulę u nogi, mocującą kogoś w określonej przestrzeni, czasie i przy dobrze zachowanym wspomnieniu o danej jednostce, a to nie zaliczało się do elementów, które uważał za ważne i przede wszystkim — niezbędne. W pracy, o ile tak mógł określić przynależność i bycie rekruterem dla organizacji przestępczej złożonej z samych mutantów, preferował jedynie minimalny udział emocjonalny i niemalże zerowe zaangażowanie, co najwyżej takie powierzchowne, które okazywało się niezbędne do zyskania u kogoś zaufania. W przypadku Decharta wcale nie żartował, że to go zgubi, naprawdę tak uważał, co stanowiło jedynie dodatkowy powód przeciwny wobec wciągania go do siatki.
    Nieprzyjemności związane z przeskokiem w miejsca w miejsce może i miały swoją zaletę w charakterze zyskiwania na czasie, co w oczach Pracodawcy było niezwykle istotne, lecz dla Mavericka najgorsze były skutki. Negatywne wrażenia zwykle utrzymywały się u niego od piętnastu do trzydziestu minut, przez co jeszcze bardziej budziły w nim awersję. Sany nie było jednak już w pobliżu — wykonała swoje zadanie, a przynajmniej do tego stopnia jaki uzgodnili. Rozdrażniła go wprawdzie stwierdzeniem nasz, co mogło prowadzić do pytań, na które Maverick nie do końca chciałby odpowiadać, o ile w ogóle na jakąkolwiek szczerość w tej materii wypadałoby u niego liczyć.
    Ruszył ostrożnym krokiem do przodu, czując niezbyt lubiane, lekkie wirowanie w głowie, a żołądek zdawał się powoli wracać na swoje miejsca. Niewątpliwie pomocne okazywało się świeże powietrze, chłodny wietrzyk i promienie słońca przebijające się cętkami przez gałęzie pokryte bogato liśćmi. Kyle wsunął ręce do kieszeni skórzanej kurtki i zerknął przez ramię na swojego towarzysza; minę miał nieodgadnioną. W jego umyśle trybiki zaczynały pracę na najwyższych obrotach, ponieważ musiał jakoś to rozegrać, wciąż niezmiennie walcząc ze swoją powinnością i spłatą długu, a tym, że nie chciał widzieć młodego Decharta w szeregach jego organizacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Twój ton głosu nie do końca brzmi tak, jakby było w porządku — stwierdził cicho, acz z jawnym przekąsem i uniesionymi lekko kącikami ust. Walka ze spadkiem własnego samopoczucia i tym by odgrywać wprawnie swoją rolę nie należała do jego ulubionych. — Wiesz, Sei, jeśli jest coś, czego wprost nienawidzę, to te cholerne przeskoki z miejsca w miejsce. Wolę klasyczne poruszanie się za pomocą wszystkiego, byleby nie tej parszywej mocy… — Naturalnie, że zignorował każde pytanie, uderzonego w niego niczym z serii karabinu; wyczuł w nich zaniepokojenie, ciekawość, wątpliwości, a pozostawione bez odpowiedzi, jedynie je umocnią. Przystanął na moment, rozglądając się dokoła, wodząc wzrokiem po przypadkowych ludziach, którzy odbywali swoje dzienne rutyny w parku, ciesząc się ładną pogodą. Spacerowicze, osoby czytające książki na drewnianych ławkach, właściciele psów i ich wspólne przechadzki z pupilami, bawiące się dzieciaki, rowerzyści, wszystko tak łudząco normalne, na swój sposób stabilne. Kyle Maverick zatrzymał się jednak tylko po to, by Sei przystanął nieopodal niego, a on mógł z powodzeniem ściszyć głos. — Pytałeś co tu robimy, na razie spacerujemy; później pokaże ci miasto i miejsce, w którym przenocujemy. Wypytam cię o to, co mnie interesuje i zapewniam, że to ci nie spodoba. I najważniejsze… Nie znasz zapewne nikogo kto dysponuje podobną do ciebie mocą, prawda? — Odpowiedź na to pytanie wydawała mu wręcz oczywista; wiedział aż nadto, że jeśli Sei Dechart poznałby kogokolwiek, kto posiadał zbliżone uzdolnienia, to nie musiałby się czuć tak samotny i miałby swoiste wsparcie, zrozumienie, którego nigdy Kyle Maverick nie byłby zdolny mu dać. — Ufam ci, więc mam nadzieję, że ty mi również, a przynajmniej na tyle, by nie wzywać swoich kumpli z Instytutu. Cenię sobie prywatność, spotkałem się z tobą, a nie kimkolwiek z nich. — Nawet jeśli Maverick uderzał dokładnie w te tony, gdzie chciał brzmieć naturalnie, spokojnie, jakby wezwanie mutantów Xaviera na przeszpiegi, nie wiązało się z niechcianą konfrontacją. — Sana wspomniała, że Sonya dostanie na twój widok szału… Ma zupełną rację, dostanie, jeśli skłonię cię do dołączenia, po prostu nie lubi rywali. — I jeszcze jedno… — Obrzucił go znaczącym spojrzeniem, na dłużej patrząc przyjacielowi w oczy, uśmiechając się przy tym nieco szerzej, co w efekcie bardziej wyglądało na grymas, aniżeli faktyczny uśmiech. — Postaraj się, aby moc nie wyrwała ci się spod kontroli, ciężko byłoby to posprzątać, Sei.

      Usuń