Artemij Błagowieszczenski
"STRIEŁOK" ~ 27 LIET ~~ RASSIJA ~ ~ SZPION GRU
Przytłumione przez dyktę zasłaniającą okno światło księżyca wdziera się do twojego pokoju władczo, bezwzględnie, razem z natarczywym pukaniem i wołaniem "otwierać!", które stawia wszystkich domowników na nogi. Otwierasz, oczywiście - i wtedy okazuje się, że przyszli właśnie po ciebie. Po ciebie, twojego brata i ojca. Słyszysz płacz matki, która bezsilnie patrzy na was, trzymana silną ręką enkawudzisty, i łka niczym jesienny wiatr. Wyprowadzają was po kolei: najpierw poszarzały na twarzy, drżący ojciec, potem przerażony Liosza, nie wiedzący, co się dzieje, i na końcu ty, nieprzytomny ze strachu, gorączkowo zastanawiający się: co z nami zrobią? Umrzemy...teraz?
Oni trafiają do łagru. Od razu, bez sądu, właściwie bez powodu. Widzisz wykrzywioną strachem, wychudłą twarz ojca, ostatni raz, rozpaczliwym ruchem ściskasz dłoń brata, zanim rozdzielą was strażnicy i zabiorą ich w transport. Kiedy po kilku dniach? latach? wiecznościach? (potem okaże się, że raptem po trzech tygodniach) podpiszesz wyrok na samego siebie, twoja matka padnie ci w objęcia w brudnym, zapuszczonym mieszkaniu, płacząc i powtarzając twoje imię. Pyta cię: co z nami będzie?
Patrzyłam w okno, na przesuwające się dwa piętra niżej szare postacie, rozmazujące się w smugach deszczu. Po raz pierwszy od sześciu lat moje nauczone czujności oczy zamarły wpatrzone w jeden martwy punkt, widoczny jedynie w mojej własnej pamięci. Standardowa polityczna pogadanka Kaługina wyjątkowo drażniła uszy. Ja mówiłam o komunizmie inaczej. On brzmiał, jak źle nastrojony fortepian. Jakby adeptowi sztuki współczesnej kazano zagrać Czajkowskiego. W zadumie przesunęłam palcem po dolnej wardze, na wpół świadomie odtwarzając ostatni złożony na niej pocałunek. Obserwowałam spływającą po szybie kroplę, mimowolnie rejestrując każde słowo. Nawyk. Konieczny u szpiega.
OdpowiedzUsuńPiotrze Władimirowiczu, obawiam się, że potrzebuję urlopu - odezwałam się, wykorzystując chwilę ciszy, na jaką zawsze pozwalał sobie Kaługin, nim przeszedł do objaśniania jej kolejnych poleceń z Moskwy.
Czujny wzrok przełożonego. Kolejne chłodne krople spływające po szybie. Dreszcz zbiegający po karku. Powiedziałam coś źle..?
- Ciebie powaliło, Sachariewa?
Zdecydowanie źle.
Milczałam, uparcie wypierając ze świadomości ostatnie zdanie, jakie powiedział obserwowanyprzeze mnie brytyjski dyplomata, nim zaczęliśmy kochać się bez słów. Jestem zmęczony. Wspomnienia nadal są zbyt żywe.
Jestem zmęczony.
Dokładnie to miałam w pamięci, gdy wymierzyłam w niego, nim się obudził. Gdy naciskałam spust, samowolnie przyspieszając zleconą mi akcję… mój własny fragment Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.
- Jestem zmęczona - powtórzyłam jak echo. Czułam się wyzuta z sił. Natychmiast po zakończeniu akcji przerzucono mnie tutaj, do Moskwy. Od kilku tygodni pracowałam na najwyższych obrotach, w trybie, który mogłam przyrównać chyba tylko do niemieckiego blitzkriegu.
Kaługin wyprostował się na skrzypiącym pod jego ciężarem krześle.
- Nasza socjalistyczna ojczyzna nie zaczeka. Jesteście oficerem, czy nie?
- Tak jest, Piotrze Władimirowiczu. Jestem.
- No to bierzcie się do roboty! - podniósł głos. Zacisnęłam zęby. - Bo żal na was patrzeć, Sachariewa. Żal patrzeć! - dla podkreślenia wagi własnych słów huknął pięścią w masywny blat biurka.
Wiedziałam, że znów zostanę wysłana w teren. Przysięgałam wierność Związkowi Radzieckiemu. Nie mogłam odmówić. Wyprostowałam się, stojąc niemal na baczność. Weź się w garść. Skoro już popełniłaś najgorszy błąd, jaki może popełnić szpieg, przynajmniej zachowaj to dla siebie.
***
Następnego dnia, jeszcze przed świtem, siedziałam w kokpicie myśliwca, spinając się za każdym razem, gdy zaistniało poważne ryzyko, że Niemcy nas zestrzelą. W przeciwieństwie do pozostałych, nie odzywałam się, nie zerkałam trwożliwie na ściany, nie rzucałam w powietrze sztucznych żartów.
Skoczyłam ze spadochronem, jak mężczyźni. Sytuacja wyjątkowa. Potem lądowanie. Cicho, szybko. Ukryć spadochron. Las. Trzej inni agenci także wylądowali bez przeszkód. Rozeszliśmy się, wiedząc o sobie tylko tyle, że w niedalekiej przyszłości rozszerzą siatki informacyjne GRU w czterech rejonach Polski.
***
Informator z Żeliborza. Informator z Powiśla. I ten nowy, szyfrant. Gówniana siatka, biorąc pod uwagę wpływy Armii Krajowej, NSZ i innych kapitalistycznych świń. , pomyślałam niechętnie. Tworzone pod Warszawą oddziały Gwardii Ludowej nie miały ani takich wpływów, ani możliwości rekrutacyjnych, ani - co najgorsze, sprzętu i oficerów. Tym poniekąd miałam się zająć. Zmarszczyłam brwi, po raz setny odtwarzając w pamięci listę adresów i siatkę ulic. Rozprostowałam palce, ważąc w nich klucze do mieszkania, służącego obecnie za kwaterę. Ważny był każdy gest. Każda myśl, niedopuszczająca wspomnień. Trzasnęłam drzwiami. Już czas.
****
UsuńKaługin dał mi wolną rękę w kwestii nowego. Dostałam do wglądu jego teczkę. Nigdy nie spotkałam jego poprzedniego oficera prowadzącego, ale poznałam jego profil psychologiczny. O młodym wiedziałam na razie tyle, że byłam świadoma jego sytuacji rodzinnej, niektórych motywów, znałam wszelkie powiązane z nim adresy. Wiedziałam, że mój poprzednik najczęściej kierował szyfranta do własnej kwatery. Dowództwo podejrzewało, że mógł wpaść właśnie przez niego. Musiałam to sprawdzić. Przycisnąć go, dowiedzieć się, ile jest wart. Po raz setny upewniłam się, że nikt mnie nie śledzi. Weszłam do budynku, pokonałam schody. Znów miałam na sobie spódnicę i wciśniętą weń koszulę. Prawie jak w Moskwie. Rozpięty, luźny żakiet, jak na żeński fatałaszek, dobrze maskował przypiętą do pasa kaburę z pistoletem. Zabębniłam w drzwi. Krótkie, zdecydowane stuknięcia zwiniętą pięścią.
- Zdrastwujtie. - Odezwałam się swoim zwykłym, chłodnym i pewnym swego tonem, który dziś wymagał więcej wysiłku, niż zwykle. Zlustrowałam mężczyznę czujnym spojrzeniem. Porównałam jego twarz z tą ze zdjęcia, które pokazał mi Kaługin. Jasne włosy, oczy o lekko skurczonych źrenicach, jakby obawiał się kogoś stojącego obok fotografa, sylwetka która mogła uchodzić za atrakcyjną. Twarz inteligenta. Uśmiechnęłam się krzywo. Błagowieszczenski.
OdpowiedzUsuńPoszłam za nim, kątem oka upewniając się, czy drzwi zostały należycie zamknięte. Idąc, z przyzwyczajenia obejrzałam mieszkanie. Prawie nie było w nim rzeczy osobistych... czyli tak jak mi zapowiedziano, to wyłącznie lokal operacyjny.
Zerknęłam na krzesło, które mi wskazał. Przesunęłam je odrobinę, by siedzieć dokładnie na przeciwko niego. Zaskoczyło mnie, że odkąd weszłam, w zasadzie nie starał się wywrzeć na mnie dobrego wrażenia. Na razie jeszcze nie wiedziałam, czy to dobrze. Ani Kaługin, ani jego poprzednik nigdy wcześniej nie zaufali mi na tyle, by przydzielić mi kogokolwiek. Odkąd zaczęłam pracę jako agentka w terenie, musiałam polegać wyłącznie na tych, których sama zwerbowałam. Nie wiedziałam, jak to jest mieć... no właśnie, kogo? Ucznia? Podkomendnego? Pracownika? Dla własnego bezpieczeństwa wolałam nie wnikać w szczegóły tamtych decyzji. Może nadal za mało się starałam? A może mój mentor nie miał racji i Matuszka Rasija faktycznie kocha tylko synów?
Zganiłam się w myślach za to zwątpienie. Nie czas na to.
Kiedy Błagowieszczenski odezwał się ponownie, skinęłam lekko głową. Odchyliłam się lekko na krześle, prostując oparte o blat ręce.
- To chyba w najmniejszym stopniu - stwierdziłam, decydując się na model współpracy, który wydawał mi się najwłaściwszy. - Wierzę, że skoro rekomendował was Biełow, a Moskwa nie odwołała, przewodnictwo nie jest wam potrzebne. Od dziś jestem waszą kordynatorką i partnerką. Odniesiecie sukces - ja zadbam, żeby wieść o nim dotarła do Moskwy. Będziecie wątpić - pomogę. Ale przede wszystkim nauczę was tego, co sama umiem. - Uśmiechnęłam się nieznacznie, nie uciekając przed jego spojrzeniem. Spodobał mi się ten krótki błysk, może ciekawości, a może jakiejś ironii czy niezgody? Przynajmniej jest nadzieja,że młody nie należy do tych, którzy bezmyślnie powtarzają doktrynę, nie zadawszy sobie nawet trudu, by zrozumieć, czym w istocie jest komunizm. - Ja nie Biełow, w biurze nie będę siedzieć - uprzedziłam. Byłam żołnierzem, nie nawykłam do biernego oczekiwania.
Umiałam na chwilę, zastanawiając się, czy powinnam mu się przedstawić, a jeśli tak, to którym nazwiskiem. Popadasz w paranoję, Sachariewa. Musisz mu zaufać, skoro macie razem pracować. Gdyby rzeczywiście był podejrzany, przysłaliby tu kogoś ze Smiersza..
Wyciągnęłam do niego rękę ponad blatem. Ułamek sekundy wahania… w ZSRR została moja rodzina.
- Podporucznik Olga Iżyńska - w ostatniej chwili zdecydowałam się na półprawdę.
Umilkłam, przez dłuższą chwilę zbierając myśli. Nie możesz mu pokazać, że ta sytuacja jest dla ciebie nowa. Zaraz to wykorzysta. Oni wszyscy to wykorzystują. Splotłam palce, opierając nadgarstki o krawędź stołu.
- Mój zwierzchnik przekazał mi, że nie zdążyliście zdać Biełowowi raportu z ostatniej obserwacji. Podobno były jakieś problemy z Polakami?
Zauważyłam te drobne, nerwowe gesty, ale powstrzymałam się od dorabiania do nich jakiejkolwiek teorii. Na razie, pomijając informacje od Kaługina, nic o nim nie wiedziałam. A te ostatnie w większości dobrze świadczyły o nowym.
OdpowiedzUsuńUśmiechnęłam się lekko, po części w odpowiedzi na to, jaką formę wybrał. Był domyślny… i całe szczęście, bo czekające nas zadania to nie piaskownica dla żółtodziobów.
- Przejąć pociąg… - powtórzyłam wybiórczo w zadumie nad sprawą. Najważniejszą kwestią było to, co ten pociąg wiezie. Jeśli jego utrata zaboli Niemców, niech kapitaliści robią sobie tą swoją akcję… Ale jeśli dałoby się na tym coś zyskać… Wywiad nigdy nie ma nadto pieniędzy, Gwardia Ludowa jest koszmarnie uzbrojona...Hm. Nie śpieszyło mi się do ryzykowania w imię “polskich sojuszników”, ale jeśli tym razem będzie warto...
- Masz informatorów, którzy mogliby wiedzieć więcej? Wśród tych polskich kapitalistów, na przykład. - Jeśli ma kogoś pewnego, bardzo ułatwiłoby to sprawę. Przydałby się jeszcze ktoś wśród szkopów.
Słuchałam coraz uważniej, każde kolejne zdanie pogłębiało malujący się na mojej twarzy wyraz skupienia. Kiedy umilkł, już otwierałam usta by odpowiedzieć… i natychmiast je zamknęłam.
“Nie wydawaj opinii, za które nie chcesz płacić, Schariewa”, powtarzał mi zawsze mój mentor. Minęło wystarczająco wiele czasu, by narwana idealistka, jaką niegdyś byłam, zrozumiała, że bezpieczniej uzasadnić przełożonym brak reakcji niewystarczającymi dowodami, niż wytłumaczyć się z pochopnej interwencji. Ale... jeśli faktycznie zdrajca... Przecież nie mogłam tak tego zostawić! Co innego przekręty, jakieś drobne machlojki przy informacjach, a co innego cholerny sprzedawczyk na usługach kapitalistów.
Zmarszczyłam brwi, raz jeszcze analizując to, co powiedział Błagowieszczenski. Przy założeniu, że naprawdę mamy zdrajcę, a Biełow coś podejrzewał, jego odwołanie mogło oznaczać tylko jedno.
- To nie nasz kaliber sprawy - stwierdziłam ponuro. - Nie podejmuj żadnych działań wobec "Szakala". W twojej sytuacji to śmiertelnie niebezpieczne. - W myślach już układałam dalszy plan działania. Jeszcze dziś przekażę rewelacje nowego Kaługinowi, on będzie wiedział, co z tym zrobić. Na pewno w sztabie mają więcej informacji o tym całym "Szakalu".
Milczałam przez chwilę. Zerknęłam na szafkę, rzut oka na lekko zakurzony uchwyt wystarczył, by zrozumieć, że nie znajdę w niej niczego, co uczyniłoby chłód mieszkania znośniejszym. Już prawie zapomniałam, jak smakuje prawdziwa herbata z cukrem. Szybko odpędziłam nostalgiczne wspomnienie. Mniejsza… Wstałam i spokojnie podeszłam do okna. Otworzyłam je, wpuszczając do środka gwar ulicy.
Spojrzałam poważnie na nowego. Podeszłam do niego bliżej.
- Tyle z oficjalnych instrukcji - stwierdziłam szeptem, który pośród miejskiego szumu trudno byłoby wyłowić przez urządzenie podsłuchowe. Nie byłam pewna, czy je tu zamontowali, ale po tym, jak znalazłam pluskwę u siebie… - Informuj mnie o wszystkim, co zauważysz, zwłaszcza gdyby "Szakal" znów się z kimś kontaktował. Dowiedz się też wszystkiego, czego zdołasz, o tych łączniczkach, przypuszczam, że one były w tej sprawie tylko pionkami, ale musimy mieć pewność. Ja sprawdzę tą blondynkę. Gdzie i kiedy dokładnie rozmawiali? - wiedziałam, że to może być zasadzka, ale byłam gotowa zaryzykować, zwłaszcza teraz, gdy dowództwo wreszcie mi zaufało. Nie mogłam tego zmarnować.
Zauważyłam jego nerwową reakcję. Wcześniej tłumaczyłam sobie, że może mi się wydaje, ale teraz… przecież on był prawie biały na twarzy. Poczułam się niepewnie, jakbym właśnie przekroczyła jakąś granicę. Westchnęłam cicho, nie ze zniecierpliwienia, a raczej z… bezradności. Czułam się zagubiona w tej roli, jeszcze wczoraj działałam całkiem sama, a dziś…
OdpowiedzUsuńRelacje międzyludzkie nigdy nie były moją mocną stroną. Nie miałam pojęcia, czy powinnam go jakoś uspokoić, czy wręcz przeciwnie, wykorzystać ten stan. Patrzyłam jak zagryza wargę, najwyraźniej tracąc na moment samokontrolę, jak myśli o czymś, słucha i na powrót przybiera maskę. Poczułam wobec niego jakiś cień sympatii… współczucie? Co ty ukrywasz, Błagowieszczenski..?
Kiedy się odezwał, słuchałam uważnie, zapamiętując każdy detal. Poniedziałki, jedenasta, kawiarnia “Na Antresoli” na Złotej… Chyba wiedziałam, gdzie to jest. Dla pewności sprawdzę na mapie, a potem sama zawczasu odwiedzę to miejsce, lepiej być zorientowaną, jak to wygląda… na wszelki wypadek.
Zmarszczyłam z irytacją brwi, uświadamiając sobie detal, o którym wcześniej nie pomyślałam. Czy tutaj kobiety wchodzą do kawiarni również same, czy wyłącznie w towarzystwie? Kolejna rzecz do dyskretnego wybadania. Żałowałam, że nikt nie nauczył mnie tutejszych obyczajów, że znów musiałam wszystko odkrywać sama. Szkolenia w Moskwie, jakkolwiek przydatne, nie obejmowały mnóstwa istotnych detali. Dlaczego to właśnie mnie przydzielili do nowego? Dlaczego nie kogoś, kto nie miał podobnych obaw?
Nie spodobał mi się ten jego śmiech. Był zbyt ostry, zbyt nerwowy. Skoro boi się mnie, jak wytrzyma konfrontację z wrogiem..?
Stłumiłam odruch, by objąć się ramionami i w ten sposób zatrzymać nieco więcej ciepła. Całą nerwowość ukryłam w geście, w zwykłym oparciu łokcia o blat i policzka od dłoń. Zamierzałam już odpowiedzieć, gdy padł ciąg dalszy. Zmarszczyłam brwi. Co z tobą jest, Błagowieszczenski..?
- Możemy zostać przy starej formie - stwierdziłam spokojnie. Nie umiałam zareagować na przeprosiny, na tę jego nerwowość. Klęłam się za to w duchu, bo jako jego przewodniczka, powinnam. Przecież… chyba nie wysłali mnie tu tylko po to, żebym donosiła górze o jego porażkach! Westchnęłam ciężko, jeśli z tego ma cokolwiek wyjść… Po pierwsze muszę go poznać. Kaługin wspominał, że ojciec młodego jest w łagrze, ale przecież powiedziałby mi, gdyby dawał mi współpracownika z przymusu? Gdyby kwestia ojca była tutaj decydująca, dostałabym coś więcej, niż cholerne akta, prawda?
Chyba, że jego rekrutacja, a raczej jej szczegóły, były dla kogoś niewygodne.
Nadal udając spokój, odnalazłam w torebce ołówek kopiowy oraz niewielki notes i wyrwałam z niego kartkę. Pośpiesznie zapisałam swój numer. Drobne, kanciaste pismo, notorycznie nie mieszczące się w wytyczonej przez przecięcia kratek linii.
- Dzwoń o dowolnej porze. Hasło na dzień to… - urwałam na moment, usiłując wymyślić coś sensownego. - Dzwonię w związku ze sprawą sprzed tygodnia. Ja odpowiem ci: jutro naprawimy pomyłkę. . Hasło na noc, obowiązujące od zmroku do świtu to: Przepraszam, że dzwonię o tej porze. A ja odpowiem: Lepiej późno, niż wcale. Gdyby ktoś to odkrył i zmusił cię do kontaktu, zamień hasła. Nie podawaj żadnych nazwisk, niczego, co mogłoby doprowadzić do potężniejszej wpadki, gdyby ktoś nas podsłuchiwał. Najlepiej po prostu zasugeruj, gdzie zostawiłeś dokładne informacje, a ja je stamtąd odbiorę. - Nie miałam zaufania do rozmów przez telefon, a już na pewno nie do tych z automatu, który ktoś przezornie ustawił w mojej kwaterze, żebym nie musiała fatygować się do budki.
Przez chwilę patrzyłam na niego w milczeniu. Powinnam go po prostu stąd wypuścić, czy… Zawiesiłam wzrok w szarej przestrzeni za brudnym oknem. Właśnie tak zrobił Kaługin, kiedy najbardziej potrzebowałam… pomocy? Omal nie prychnęłam. Szpieg przecież nie potrzebuje pomocy. Mimo to świadomość, że postąpiłam tak samo, że właściwie zignorowałam problem i wysłałam młodego z nowym zadaniem, sprawił mi dziwaczny dyskomfort. Mój mentor zrobiłby inaczej.
UsuńAle on nie żyje, Sachariewa. Okazał się głupszy od jakiegoś pieprzonego nazisty, a potem zbyt naiwny, by wrócić.
Zawahałam się. Wstałam z miejsca, przestąpiłam niewielki krok w stronę Artemija.
- Chodź, przejdziemy się - zaproponowałam cicho. - Tu i tak jest zimno jak w psiarni.
Rzeczy, które mogły paść w międzyczasie, nie powinien słyszeć nikt z naszych. Przy niektórych podsłuchach pracują ludzie myślący na tyle powierzchownie, by donosić o każdym niefortunnym słowie, bez dawania szans na poprawę.
[Bardzo przepraszam za długie milczenie. Wrzucam odpis, mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz.
OdpowiedzUsuńNo i napisałam nową kp, konkretnie pod nasz wątek.
http://in-dy-wi-du-al-nie.blogspot.com/2017/11/to-tylko-nasza-nie-gwiazd-naszych-wina.html ]
Szłam tuż obok niego, póki co pozwalając mu wybierać kierunek. Chciałam, by choć teraz, poza lokalem operacyjnym, poczuł się pewniej, a znałam to miasto na tyle, by wiedzieć, w które rejony nie powinniśmy się zapuszczać. Na zewnątrz było zimno i szaro, chmury zasnuły niebo jak opary ciężkiego dymu znad pola bitwy. Może powinnam była przerwać wiszącą między nami, niezręczną ciszę, ale obawiałam się poruszyć jakikolwiek temat, nie widząc, czy nie należy on do listy drażliwych w tym konkretnym, dziwnym przypadku. Może tak było lepiej? Przynajmniej nie uzna, że go przesłuchuję. Westchnęłam cicho, powoli godząc się z myślą, że do końca spaceru nie usłyszę niczego ponad stukot naszych butów na bruku. Przepraszam, że… Drgnęłam. Obróciłam twarz w jego stronę, spoglądając na niego spod lekko zmarszczonych brwi. Kiedy zrozumiałam, do czego zmierza, co właściwie mi mówi, miałam ochotę na niego wrzasnąć, kazać mu się zamknąć, nim powie coś, co zaprowadzi nas oboje do grobu. Poczułam niepokojący ciężar w żołądku. Nie powinien się tak otwierać, nie przede mną. Nie przed kimkolwiek, jeśli miał przeżyć w GRU. Zatrzymałam się, jakby to jedno proste, naiwne zdanie sprawiło, że moje stopy wrosły chodnik. No właśnie, czy może w ciebie uwierzyć? Jak to jest, Olga..? Bolesny skurcz gdzieś w środku odebrał mi wszystkie z dokładnie zaplanowanych słów.
- Sam ocenisz – mój głos zabrzmiał bardziej głucho, niż powinien. Przełknęłam ślinę. Przeszłam dwa niepełne kroki, zbliżając się do niego. – Artemij? – Nie powinnam dawać mu fałszywych zapewnień, ale… to jedno chyba mogłam? – Dopóki jesteś lojalny, twojej matce nic nie grozi. Niczego więcej od ciebie nie wymagam.
Powstrzymałam dalsze słowa, każdy gest pokazujący współczucie mógł się okazać niebezpieczny. Co jeśli mnie w ten sposób sprawdzają? Może to całe przydzielenie ucznia to jedna wielka gra? W trakcie szkoleń organizowali dla nas nie takie rzeczy…
Ale czy miałoby sens wysyłanie nas obojga tutaj, do Generalnej Guberni?
- W porządku – zgodziłam się cicho, pomysł wydawał mi się rozsądny, poza tym dobrze, że młody nabrał na tyle odwagi, by choć częściowo przejąć inicjatywę. Jeśli w przyszłości ma zostać samodzielnym agentem, musi potrafić planować tego typu posunięcia i być pewien własnych założeń. Kiwnęłam głową, gdy zapytał o zatrudnienie. – Pracuję w sortowni listów. Gdybyś kiedykolwiek z jakiegoś powodu musiał się tam pojawić i nawiązać ze mną kontakt, udawaj mojego adoratora, mamy na zmianie kapusia.
Znów cisza, przerywana pluskiem podeszw butów, trafiających cienką warstewkę wody na ścieżce. Kiedy się rozchodziliśmy, na moment odwróciłam się w jego stronę.
- Miło było cię poznać. – Nie wiedziałam, po co to mówię. W tamtej chwili nie miałam nawet pewności, czy mówię prawdę.
***
Jeszcze tego samego dnia napisałam meldunek dla Kaługina, i, już zaszyfrowany, przekazałam radiotelegrafiście, który na razie odpowiadał za moją łączność z centralą. Docelowo tę funkcję przejąć miał Błagowieszczenski… o ile oczywiście okaże się całkowicie lojalny.
Treść wiadomości brzmiała:
Według młodego Polacy chcą przejąć niemiecki pociąg pod Warszawą. Nie udało mu się ustalić więcej. Proszę o decyzję, czy mamy włączyć się w sprawę.
Ponadto potrzebuję wszystkich informacji o „Szakalu”, przede wszystkim listę osób, z którymi wolno mu się kontaktować.
Młody póki co nie budzi zastrzeżeń. Bardzo ułatwiłoby naszą współpracę, gdybyście dostarczyli mi list napisany ręką jego ojca albo brata. Muszę umocnić w nim przekonanie, że obaj żyją.
Odpowiedź miała zostać nadana jutro, dokładnie o wpół do siódmej.
***
UsuńKiedy w pokoju rozbrzmiał uporczywy dzwonek telefonu, byłam w trakcie przeglądania jakiejś pozbawionej polotu, niemieckiej książki. Chodziło tylko o to, by się czymś zająć. Odstawione na blat trzy centymetry wódki w szklance z grubego szkła parowały od czasu, w którym zarzekłam się, że ich nie dopiję.
Wstałam i podeszłam do telefonu. Moje palce zawisły na moment nad słuchawką, zaledwie muskając jej chłodną, gładką powierzchnię. Zacisnęłam na niej dłoń. Weź się w garść, Sachariewa. Nie musisz zawsze tracić partnerów. Nie musisz pracować sama. To nie ty zawiniłaś. Nie ty.
Słysząc, co wygaduje młody, mimowolnie się skrzywiła. Był przekonujący.
- Naprawdę? To wiesz co, jutro naprawimy pomyłkę – odpowiedziałam, udając rozbawienie. W rzeczywistości mój umysł pracował na najwyższych obrotach, odruchowo doszukiwałam się ukrytego znaczenia w każdym słowie. – Ojej, aż tak… Spotkajmy się tam, gdzie ostatnio, za godzinę. Opowiesz mi, co jest nie tak z tą kurtką, zgoda?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńCo poszło nie tak, chciałam zapytać, kiedy go zobaczyłam. Domknęłam za nim drzwi, uprzednio rzuciwszy niespokojne spojrzenie w głąb korytarza. Wiedziałam, że przyśpieszony oddech może dziś oznaczać wszystko, może go śledzili, może wcześniej zatrzymał go patrol, może uciekał przed łapanką. Miałam tylko nadzieję, że nie zwrócił na siebie niczyjej uwagi, że niezależnie od tego, co się stało, zachowywał się jak zwykły, polski cywil. Westchnęłam z irytacji, nie znosiłam tej niepewności. Gdybym nadal pracowała sama, przynajmniej wiedziałabym, że wszystko zostało zrobione jak należy.
OdpowiedzUsuńWidok kopert zamknął mi usta, zmarszczyłam nieznacznie brwi. Wyjęłam z szuflady w kuchni krótki nóż i rozcięłam kopertę. Mimowolnie pomyślałam o człowieku, którego znałam tak dobrze. On by ją rozerwał, był śmiesznie łapczywy, gdy chodziło o informacje. Kącik moich warg zadrgał, odłożony nóż stuknął cicho o blat. Niemal słyszałam jego głos, gdy drwił ze mnie, do końca przekonany, że mam arystokratyczne korzenie. Zacisnęłam zęby, skupiając wzrok na fotografii. Dość cofania się, Sachariewa. Wystarczy, że robisz to każdej nocy, nim zapadniesz w te swoje sny bez obrazów…
„Łapanka”.
Skinęłam krótko głową, przyjmując wyjaśnienie. Dobrze, że udało mu się uciec, mieliśmy w Warszawie za mało agentów, by móc sobie pozwolić na stratę któregokolwiek z nich… to znaczy, licząc tych, o których wiedziałam. Zakładałam, że oprócz mojej grupy, w tym mieście działa co najmniej jedna równoległa siatka, być może także kierowana przez Kaługina. Wolałam nie zastanawiać się, co robią, czy są tu po to, żeby zbierać informacje, czy żeby nas kontrolować..?
Pewnie jedno i drugie.
Kiedy skończył mówić, milczałam jeszcze przez dłuższą chwilę.
- Znam go – mruknęłam cicho. – Jego siostra pracuje w sortowni. Zofia Grajewska. Wciąż panna. – Byłam pewna, że to on, dość dawno temu do niej przyszedł. Podobieństwo było uderzające, nawet teraz, patrząc na zdjęcie, widziałam, że on i Zosia mają takie same oczy i bardzo podobny kształt nosa.
Słysząc ciąg dalszy, aż na niego spojrzałam. Nagła zmiana czasu spotkania. Zorientowali się, że ktoś ich obserwuje? Nie, zajmujemy się nimi zbyt krótko… Musiało chodzić o jakieś inne okoliczności, może coś związanego ze sprawą pociągu.
- Zarezerwuj, koniecznie – poleciłam, w moim głosie dało się wyczuć nutkę skrywanego zdenerwowania. Co ci AKowcy kombinują? Potarłam lekko skronie. Teraz powinnam mu zlecić dalsze obserwacje. Skrzywiłam się nieznacznie. Szlag mnie trafi od tego koordynowania. Jeszcze na żadnej akcji nie miałam tyle spokoju.
- Kontaktowałam się z „górą”. Mamy otwartą drogę w sprawie pociągu. Czeka nas wypad za miasto. Przygotuj się jak do akcji w terenie. – Miałam świadomość, że jeśli Kaługin się o tym dowie, czekają mnie nieprzyjemności. Zakładał chyba, że poprzestanę na doglądaniu pracy swojej grupy, ale, do cholery ciężkiej, ile można. - Druga rzecz, to ci twoi informatorzy. Chcę wiedzieć, kim są. – Nie mogłam podejmować dalszych decyzji w oparciu o niepewnych ludzi. To, że Błagowieszczenski na razie się sprawdza, nie oznacza, że jest całkowicie lojalny. Jeżeli sprawdzę, kogo sobie dobrał, jeżeli otoczę tych ludzi dyskretną obserwacją, być może zyskam jakieś potwierdzenie co do niego. Oby.
Przeszłam się po kuchni, jakby dla uporządkowania myśli. W rzeczywistości po prostu się wahałam. Westchnęłam.
- Artemij? – zaczęłam, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam z poufałego tonu. – Dobrze się spisałeś. – stwierdziłam sucho. Odchrząknęłam cicho, walcząc sama ze sobą. Miałam wrażenie, jakby dwie wersje mnie, ta profesjonalistka Sachariewa i ta miękka, wiecznie wystraszona czymś Olga siłowały się w grze o człowieczeństwo. Byłam niemal pewna, że ten list zadziała, że w ten sposób zmotywuję Błagowieszczenskiego do lojalności, ale… Jaką miałam gwarancję, że tekst jest prawdziwy, że ten jego ojciec w ogóle jeszcze żyje, a jeżeli nawet, to że nie zmusili go do zmilczenia tego, co naprawdę się z nim dzieje? Na samą myśl o łagrze, o tym, jak to wygląda naprawdę, poczułam na plecach gęsią skórkę. Nie wierzyłam w ten list, w te optymistyczne zapewnienia. Nawet, jeżeli faktycznie on to napisał… Zostało mu pięć lat. Może i tak, może nawet ktoś gdzieś to zapisał, ale nie jest powiedziane, że dzień przed opuszczeniem łagru ten wyrok zostanie przedłużony. Żaden kraj nie potrafił tak odbierać i dawać nadziei, jak Związek Radziecki. - Zamierzałam dać ci to dopiero po jakimś sukcesie, ale po tym, co mi ostatnio powiedziałeś... – przygryzłam wargę, udając, że dopiero od teraz się waham. Wysupłałam z torebki kopertę, tą samą, w której przyszedł list, starannie zachowaną, choć rozciętą u góry. – Proszę. – położyłam kopertę na blacie. - Przepraszam, ale musiałam go przeczytać. – Chciałam zapewnić, że wgląd do tego miałam tylko ja, że nie sprawdzałam listu pod kątem zdrady, a jedynie z rozkazu góry, ale wszystkie te zapewnienia byłyby funta kłaków warte.
UsuńZerknęłam na niego krótko. Wyszłam do łazienki, udając potrzebę. Chciałam dać mu czas, kilka minut na emocje, możliwość bycia z tym listem sam na sam. Tylko tyle mogłam dla niego zrobić.