11 października 2017

[KP] I got the hunger in my veins

Ludzie zbyt ambitni to poważny problem. Zwłaszcza gdy powie się takiemu że ma potencjał i powinien go rozwijać - wtedy to już mogiła. Drogi rozwoju są różne; te najbardziej kuszące oczywiście nielegalne.
Chłopak znikąd. Podobno może być nieślubnym synem rektora - wniosek wysnuty na podstawie tego że mają podobne nosy, to znaczy mieli, bo Merlin swój złamał. Nie bez pomocy osób trzecich. Ogólnie dziwnie często osoby trzecie pomagają niemiłym rzeczom przytrafić się Merlinowi. Oczywiście, obrywa za niewinność. Oczywiście. No i może z tym mieszkaniem w szemranej dzielnicy też jest coś na rzeczy. Może nie powinien bawić się w rozprowadzanie podejrzanych mikstur i nielicencjonowanych amuletów. Może. Może nie powinien szperać aż tak głęboko w bibliotecznych zakamarkach - no ale kto odmówi wzorowemu studentowi?
Chłopak z ulicy. Na Uniwersytet dostał się zrządzeniem losu i decyzją ważnych ludzi bawiących się w dobroczynność - liczba biednych ale zdolnych studentów zgadzać się musi. Merlin jednak nie jest chodzącą wdzięcznością i skromnością, akt dobroci ignoruje i lubi myśleć, że jest tutaj dzięki samym tylko umiejętnościom. Dobrze, że tylko w tej jednej kwestii jest naiwny.
Moralnie sytuuje się gdzieś w półmroku. I w sumie to może być wszystkim czym chcesz, żeby był. O ile będzie z tego jakaś korzyść, oczywiście.


☽ MERLIN FUCHS  ☾ 
mag-już-za-rok-licencjonowany ☽  niesprecyzowane lat dwadzieścia coś ☽  albo masz meble w całości albo kunę-chowańca ☽  już nie niewinny flirt, a rozbuchany romans z ciemną stroną magii 

3 komentarze:

  1. Obudził się zalany zimnym potem przerażenia, które tylko pogłębiło się, gdy zobaczył otaczające go zewsząd ściany. Zerwał się na równe nogi i w jednej chwili znalazł się przy oknie, otwierając je na oścież z rozmachem godnym skończonego szaleńca. Wychylił się na zewnątrz, przekładając niemal cały swój tułów przez parapet i oddychając tak głęboko, jak tylko był w stanie.
    Spojrzał na niebo, niemal czując dotyk światła księżyca na swojej skórze, jednak ten został zaraz zasłonięty. Ze smutkiem stwierdził, że gdyby był teraz w domu, to coś takiego nie miałoby racji bytu. Niebo z dala od miasta było nieskazitelne, zupełnie tak, jakby patrzył na zupełnie inny nieboskłon, jakby nagle zmieniały się gwiazdy, jakby to wcale nie był ten sam świetlisty okrąg rozjaśniający noc.
    W przypływie energii, zdecydował się ubrać. Schodząc po schodach przeciwpożarowych, przeskakiwał co drugi stopień, a kiedy podeszwy jego butów napotkały grunt, naciągnął na głowę kaptur, choć to wcale nie miało mu pomóc pozostać niezauważonym. Miasto nocą tętniło i nawet pełnia nie utrudniała wszelakim istotą prowadzenia swoich interesów, załatwiania wykraczających daleko poza moralność sprawunków. On uznawał to za swego rodzaju bluźnierstwo, pełnia była comiesięcznym świętem, które należało spędzić w spokoju i godności, a także z rodziną.
    Westchnął głęboko, znów skręcając w losową ulicę. Szedł tak, by cały czas mieć księżyc na widoku, choć było to trudne wśród wysokich budowli, które zdawały się sięgać wyżej niż winny mieć śmiałość.
    Drogę zagrodziło mu wysokie ogrodzenie, na co tylko zmarszczył brwi, zaraz dostrzegając jednak zieleń trawy, a do jego nosa wraz z podmuchem wiatru dotarł jej zapach. Obszedł mały, zielonkawy plac niemal w środku miasta dookoła, nie mogąc jednak znaleźć właściwego wejścia, wspiął się górą, nie mogąc powstrzymać chęci scalenia się z czymś innym niż beton czy bruk.
    Ściągnął obuwie i położył je na ławce, sam zaś przestąpił kilka ostrożnych kroków, żeby w pobliżu niedawno posadzonego na lekkim wzniesieniu drzewa, rozsypać mieszankę energogennych ziół, które zwykł nosić ze sobą w niewielkim, płóciennym woreczku. Usypał niewielki krąg i wstąpił w niego, wypowiadając kilka słów w dialekcie wysoce odległym od mowy powszechnej.
    Zwrócił się twarzą do księżyca i siedział na chłodnej ziemi z podciągniętymi do klatki piersiowej nogami. Czas płynął powoli, jakby zwalniając specjalnie dla niego, a on poruszał palcami do stóp, czując, jak są łaskotane przez młode źdźbła zieleni, które niemal wyciągały się, żeby dotknąć jego ciepłej skóry.
    Przymknął oczy, napełniając płuca zapachem ziół i trawy, jakby jego nozdrza filtrowały całe krążące dookoła zanieczyszczenia. Czuł spływające na niego siły...
    Poderwał się z podłoża, gdy tylko jego wrażliwy słuch zarejestrował obce kroki w pobliżu. Wiatr jakby na rozkaz zwiał krąg z roślin, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Obcy zdążył podejść dość blisko, co tylko zasugerowało, że mógł się skradać, tak przynajmniej wskazywała wykształcona w nim niedawno podejrzliwość.
    Przesunął spojrzeniem po nieznajomym, choć szybko dotarło do niego, że już go widział, choć do końca nie wiedział gdzie. Wykonał krok w jego stronę i poczuł bijącą od niego energię, co sprawiło, że w jednej chwili uzmysłowił sobie gdzież to miał już okazję napotkać spojrzeniem tę twarz. Choć teraz wydawała się być nieco bardziej pokiereszowana niż gdy widział ją po raz ostatni.
    – Nic ci nie jest? – zapytał nagle, sam zdziwiony śmiałością i pewnością własnego głosu. Podkurczył palce u stóp, będąc w razie czego gotów do pomocy lub obrony, choć raczej nie mógł być wzięty za poważnego przeciwnika dla kogoś o magicznych zdolnościach, gdy od niego samego nie był wyczuwalny nawet gram aury magicznej, tylko zapach ziół, który był dodatkowo potęgowany przez ciepłotę ciała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zmarszczył nos, kiedy usłyszał głos swojego, jak przypuszczał, rówieśnika.
    – Nie pytam o twój życiorys – sarknął, wykonując kolejne dwa kroki w przód, jakby rozpoczęcie jakiejkolwiek rozmowy wystarczyło mu do zaufania całkowicie przecież obcemu człowiekowi. Nie wiedział o nim nic, pomimo tego, że skojarzył jego twarz pomimo panującego wokół mroku. – Pytam, czy w porządku z twoją twarzą – uściślił, wsuwając ręce do kieszeni luźnych, czarnych spodni i zaciskając palce tak mocno, że niemal przebił sobie paznokciami cienką skórę na wewnętrznej stroni dłoni. Syknął z bólu, przymykając oczy, żeby już po chwili błona powiek nie dawała całkowitego zaciemnienia, a raczej wrażenie czerwoności. Otworzywszy oczy, dostrzegł źródło światła, będące w istocie bardziej rozproszoną mgłą niż skoncentrowaną energią.
    Westchnął, dumny z siebie, gdyż nigdy nie należał do tych o szczególnym talencie do koncentracji i uniósł swoje spojrzenie na twarz stojącego naprzeciwko chłopaka. Poczekał chwilę, oczekując reakcji na zjawisko, które było raczej czymś nienaturalnym dla maga. Teraz, gdy mrok dookoła nich został rozproszony, zdecydowanie lepiej był w stanie ocenić uszkodzenie na twarzy maga. Dostrzegł rozmazaną stróżkę ciemnej krwi, która wcześniej wydawała mu się po prostu sporym zasinieniem. Chciał wykonać kolejny krok w stronę nieznajomego, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, znów podkurczając palce niechronionych przez obuwie stóp.
    – Kto ci to zrobił? – zapytał, unosząc jedną brew w geście zdziwienia. Niezbyt często było mu dane spotykać się z aktami agresji fizycznej. Wśród druidów było to dość nienaturalne, gdyż stanowili jedną, dość nieliczną w tych czasach społeczność, która cechowała się ogólną nieufnością. Szczególnie jego rodzina nie lubiła bladoskórych magów, ludzie z pustyni stanowili swoistą enklawę, dla której był najpewniej częściowo spisany na straty, gdy jego stopa zetknęła się z brudnym, miejskim brukiem. Ogólna ciekawość świata i nienaturalna ufność jednak nie pozwalały mu się tym do końca przejmować.
    – Mogę ci pomóc, wiesz? – zaproponował, jakby znali się od dawna, choć uzmysłowił sobie, że nawet nie znał jego imienia. – Idowu – przedstawił się, wyciągając rękę w stronę chłopaka. Spojrzał na niego oczekująco, mając szczerą nadzieję, że nie należał do uprzedzonej części społeczeństwa.


    [Spokojnie, nie zjem Cię przecież. A i tak nie uważam, żebyś przeciągnęła oczekiwanie jakoś bardzo, serio. Nie masz za co przepraszać. Z góry przepraszam za ewentualne zachwiania osobowościowe Idowu, w pierwszych odpisach zawsze dopiero mi się układa usposobienie pana postacia ♥
    Ach, ten śliczny Merlin.]

    OdpowiedzUsuń
  3. Zamarł, widząc ten drobny krok do tyłu. Wystarczająco często spotykał się z różnorakimi wyrazami niechęci, żeby teraz nie wyczuć jej nawet w tym drobnym geście. Nie skomentował tego jednak, tylko lekko spochmurniał, jak zwykle odbierając podobne zachowania nad wyraz osobiście, nawet jeśli stopniowo się na nie uodparniał.
    Przymknął na chwilę powieki, wypuszczając powietrze spomiędzy płuc z lekkim świstem i znów spojrzał na chłopaka.
    – Twoja praca nie może być przyjemna, skoro zdarzają się w niej podobne rzeczy – stwierdził, mrużąc oczy w skupieniu. – Może powinieneś trochę bardziej uważać? – zapytał, przejawiając coś na wzór dość naturalnej dla siebie troski względem drugiej osoby. Nienaturalne było jednak to, że przejawiał ją nawet względem tych, którzy jawnie nie byli zainteresowani nim samym, unikając spojrzenia głębokich, niemal czarnych oczu, odwracając uwagę od
    Ucieszył się, kiedy jego dłoń została jednak uściśnięta (już miał zamiar ją cofnąć, przekonany o niechęci do jego osoby), choć zdecydowanie nieprzyjemnym było dotknięcie tak chłodnej skóry, która w stosunku do jego - ciepłej, miękkiej, lekko opalonej, stanowiła swoisty kontrast bladością. Zaś palce były smukłe i długie, a na myśl przywodziły marmurową posągowość, która wyszła spod ręki rzeźbiarza. Bezsprzecznie pasowały do czarodzieja z krwi i kości, którego cechowała zachowawczość w czynach i ruchach.
    Po wymianie uścisków dłoni, schował swoją znów do kieszeni i zaczął bawić się znalezionym tam, lekko już zasuszonym listkiem.
    – Merlinie, jestem pewien, że jednak mogę ci pomóc. Nawet gdybym chciał, to pewnie nie umiałbym ci zrobić krzywdy, za to ty mnie tak, a pomimo tego ofiaruję ci zużycie na ciebie części energii. Poza tym, mam wrażenie, że nie mówisz mi prawdy i wcale nie jesteś w stanie sobie z tym do końca samodzielnie poradzić. – To była jego najdłuższa wypowiedź od miesiąca, zwykle starał się unikać konfrontacji słownych z obcymi ludźmi, tu jednak ujawniała się jego natura, za którą ciągnęła się również chęć pomocy tym, których spotkał na swojej drodze.
    Zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się nad tym, co powinien był zrobić, aby przekonać czarodzieja do poddania mu się. Spuścił wzrok, przyglądając się podłożu i dostrzegł rozpościerającą się pod stopami rozmówcy ciemność. Nigdy nie widział czegoś podobnego, przyzwyczajony do zupełnie innego rodzaju energii.
    – Chyba nie masz ochot tu być – stwierdził, unosząc spojrzenie na twarz Merlina. – W porządku, jak chcesz, możemy pójść do mnie. Ktoś cię gonił?

    OdpowiedzUsuń