Głównym powodem, dla którego Joce zdecydowała się powrócić do miejsca, z którego niegdyś uciekała, jakby ścigał ją sam diabeł, była niewątpliwie jej córka. Nieplanowany, a jednocześnie niezaprzeczalny skarb. Nie miała już po prostu siły odpowiadać na jej pytania o tatę, zbywać ją za każdym razem, a niestety, z czasem stawało się to coraz trudniejsze. Nie chciała patrzeć na jej smutny wzrok, który posyłała innym dzieciom, które mogły pochwalić się pełną rodziną. Jej córka może i była mała, ale rozumiała całkiem sporo, a z całą pewnością zdawała sobie sprawę z tego, jak wyglądała poprawna rodzina. Pragnęła dać Sophie wszystko, co najlepsze, zresztą prawdopodobnie jak każda nad życie kochająca swoje dziecko matka. Postanowiła więc przełknąć dumę i zranienie, które niegdyś kazało jej wybrać ową ścieżkę i po prostu zawrócić, spróbować dać córce coś, co niegdyś przekreśliła. W głębi serca wiedziała jednak, że choć był to główny i najważniejszy powód jej przyjazdu, nie był jedynym. Nie mogła zaprzeczyć, że jej emocje wariowały na myśl o ponownym spotkaniu. Był tam strach, niepewność, ale także coś więcej, coś, co sądziła, że dawno zostało głęboko pogrzebane i już zdążyło całkowicie zniknąć. Uczucie, które najwyraźniej gdzieś na obrzeżach jej serca wciąż się tliło i uparcie nie dawało o sobie zapomnieć. Nie chciała się do tego przyznać przed samą sobą, acz jednocześnie miała pewność, że nigdy nie będzie obojętna wobec tego co kiedyś razem tworzyli. Co więcej, fakt, iż za każdym razem, gdy patrzyła w oczy swojej córki, widziała tęczówki identyczne z tymi, którymi mógł pochwalić się jej ojciec, sprawiało, że wspomnienia odżywały i nie chciały tak po prostu odejść w zapomnienie. Właśnie dlatego powróciła do miejsca, które myślała, że opuściła na zawsze, zastanawiając się co zrobić z tym wszystkim dalej. Gdyby minęło trochę mniej czasu, zapewne cała sytuacja byłaby bardziej znośna, lecz niestety, minęły lata, podczas których wiele się działo, a jeszcze więcej zmieniło. Początkowo tłumaczyła sobie, że potrzebuje chwili, by jakoś się zaaklimatyzować, lecz ta wymówka szybko się wyczerpała i musiała przyznać przed samą sobą, że zżerał ją strach. Gdy wreszcie zebrała w sobie wystarczające pokłady odwagi i zdecydowała się podjechać pod firmę, w której pracował, przygniotła ją rzeczywistość. Widziała go, co prawda z daleka, ukryta w samochodzie niczym szpieg, ale jednak. Nim zdążyła się zastanowić, zrobiła to, w czym była najlepsza, uciekła. Dopiero później, zaczęła myśleć racjonalnie i dochodzić do wniosku, że jak zwykle przesadziła z reakcją. Mimo to determinacja i odwaga ponownie ją opuściły, dlatego właśnie każdego poranka przekładała nieuniknione na kolejny dzień. Tym razem postanowiła wybrać się z Sophie na spacer i pokazać jej słynną fontannę na rynku, jedną z najładniejszych jej zdaniem atrakcji. Odziane w ciepłe płaszcze dreptały po malowniczych uliczkach, a Joce co chwila odpowiadała na liczne pytania swojej zaciekawionej córki. W pewnym momencie, w małej rączce dziewczynki znalazł się kupiony po drodze kolorowy wiatraczek, który niestety podczas jednego z silniejszych podmuchów wiatru postanowił uciec i powędrować w nieznane. Nim Jocelyn zdążyła zareagować, jej córka wybiegła do przodu, próbując dogonić swoją zgubę. Krzyknęła za dziewczynką, a gdy ta nawet nie zwolniła, ruszyła za nią biegiem, aż wreszcie mała zatrzymała się, omal nie taranując bogu ducha winnego przechodnia. — Sophie! Nie możesz tak sobie uciekać. — mruknęła, spoglądając na córkę i próbując jednocześnie opanować swój przyśpieszony oddech. — Najmocniej przepraszam, mała jest… — urwała, unosząc wreszcie głowę na mężczyznę, który stał przed nią i w zaskoczeniu otwierając szerzej oczy, jakby co najmniej zobaczyła ducha. Zamrugała przerażona i zerknęła na Sophie, po czym, jakby kierowana jakimś samozachowawczym instynktem, cofnęła się o krok, ciągnąć małą za sobą.
Jocelyn od zawsze była porywcza i momentami podchodziła do życia zanadto emocjonalnie. Potrafiła się kierować jedynie nagłym porywem jakiegoś uczucia, nie zastanawiając się przy tym nawet sekundy. Czasami nie dawała sobie czasu na rozeznanie się w sytuacji i po prostu parła przed siebie, dopiero, jak to powiadają „po rozlanym mleku”, zastanawiając się, czy postąpiła dobrze. Całe szczęście, z wiekiem ta cecha odrobinę zmalała na sile, co nie znaczyło, że takie wyskoki przestały się zdarzać. Jednym z nich było niewątpliwie rozstanie z Chrisem. Nie zastanowiła się wtedy zbyt długo, może nawet nie poświęciła na to dwóch sekund. Wystarczyły jej emocje, które w niej buzowały i nakręcały ją do działania. Wściekłość, a jednocześnie zranienie, którego niczym nie mogła zagłuszyć, wystarczyło, by zakończyła związek, który trwał długo i mógł trwać jeszcze dłużej. Powinien trwać. Niestety, stało się inaczej. Widziała zdjęcia, wysłuchiwała słów, które wolałaby wykreślić z pamięci i nie potrzebowała niczego więcej. Już jako nastolatka, patrząc na swoją matkę, która co tydzień wypłakiwała oczy, wpatrując się w pusty kubek, by na drugi dzień wybaczyć ojcu kolejne i coraz gorsze wyskoki, obiecała sobie, że za nic w świecie nie wybaczy zdrady. Gdy po raz ostatni rozmawiała z Nolanem, dokładniej rzecz ujmując, w większości krzyczała, w głowie cały czas miała tę jedną zasadę. Ona nie pozwalała wysłuchać żadnych jego argumentów czy wyjaśnień. Wszystko w niej krzyczało, by nie stała się swoją matką, więc podjęła, jej zdaniem, najlepszą decyzję, która miała ją od tego uchronić. Nie wiedziała jednak, że ten wybór nie uchroni jej serca, które roztrzaskało się na kawałki i utrudniało jej oddychanie. Dała sobie jeden dzień na płacz, całą dobę przeleżała w łóżku, trzęsąc się od szlochów i ściskając telefon, z ledwością powstrzymując się od napisania do niego. Później jednak pozwoliła, by nakręcała ją jedynie złość i zraniona duma. Za każdym razem, gdy w jej oczach znowu wzbierały łzy i czuła się, jakby zaciskał się na niej niewidzialny sznur, przypominała sobie zdjęcia, kpiące spojrzenia koleżanek i dzięki swojej przerośniętej dumie, unosiła głowę ku górze, zaciskała zęby i szła dalej. Wtedy to stało się jej mottem — chciała jedynie przeć przed siebie. Nie zamierzała się zatrzymywać, dopóki biały pasek z dwiema kreskami jej do tego nie zmusił. Wówczas musiała przekalkulować swoje plany i całkowicie zmienić swój tok działania. Wszystkie zasady moralne, jakie znała, przestrzegały ją przed próbą wykreślenia z tego Nolana, przed zatajeniem prawdy o życiu, które razem stworzyli, lecz zraniona duma i złamane serce nie pozwoliły jej wziąć testu i zapukać do jego drzwi. Nie chciała zjawiać się w jego progu niczym skopany i bezbronny piesek, by mógł łaskawie ponownie ją przyjąć. Jakaś jej minimalna cząstka, której teraz szczerze nienawidziła, pragnęła zadać mu ból, oddać otrzymany od niego cios i pozwolić sobie żyć ze świadomością, że ona także mu coś odebrała. Po latach, gdy ból osłabł i przestał przysłaniać jej całkowicie pole widzenia, była gotowa przyznać, że popełniła błąd i teraz zapewne postąpiłaby inaczej. Rozumiała, że tą decyzją zraniła nie tylko jego, ale i swoją córkę, która miała prawo znać swojego ojca i rozświetlać jego dzień tak jak robiła to w przypadku swojej matki. Pragnęła ponad wszystko, by Sophie miała wokół siebie osoby, które będą ją kochać i sprawiać, że nigdy nie poczuje się samotna. Chciała dać jej rodzinę, nieważne jak bardzo szalony wydawał się ten pomysł. Mogłaby powiedzieć, że była przygotowana na ponowne zobaczenie go. Co prawda, już go spotkała, ale on wtedy był nieświadomy jej obecności, w przeciwieństwie do chwili obecnej. Patrzenie z bliska w jego oczy, dostrzeganie szczegółów, których nigdy nie zapomniała, czucie jego obecności, a przede wszystkim, możliwość usłyszenia jego głosu, choć niegdyś myślała, że do tego nigdy nie dojdzie, oszołomiło ją, a nawet przygniotło. Stała jak sparaliżowała, nie mogąc wydusić słowa, a jedynie przyglądając się sytuacji, która działa się przed jej oczami.
Czy wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby Chris od razu zrozumiał, że Sophie była jego córką? Oczywiście, niestety wiedziała, że to się nie stanie, chyba że mężczyzna usłyszy ile mała ma lat i wtedy dopiero połączy jakoś fakty. Nie wiedział, co nie znaczyło, że ta chwila w jej oczach straciła na wartości. Patrzyła na swoją córkę, która jak urzeczona wpatrywała się w nieznajomego mężczyznę, który był tak miły, by podać jej wiatraczek, jakby w głębie wyczuwała, że nie jest on jedynie kimś obcym. — O boże... — szepnęła, przyciskając palce do ust, jakby chcąc sprawdzić, czy, aby przypadkiem nie śni. Poczuła, że do jej oczu cisną się łzy zapewne wywołane nadmiarem emocji, dlatego też szybko zamrugała, by czym prędzej się ich pozbyć i bezsensownie rozkleić na środku rynku. Odchrząknęła, próbując zmusić się do oddychania, gdyż w którymś momencie po prostu wstrzymała oddech, jakby oczekiwała, że zaraz cała prawda i skrywane sekrety wyjdą na jaw. Wiedziała, że musi coś powiedzieć, jednakże teraz miała w głowie pustkę i nic nie wydawało się sensowne. Dopiero gdy jej córka odebrała wiatraczek i posyłając mu typowy dla siebie, szeroki uśmiech, podziękowała, Joce zmusiła się do jakiegoś działania. — Chris. — szepnęła, od razu karcąc się za to, że była w stanie wykrztusić z siebie jedynie jedno bezsensowne słowo. — Ja... Minęło trochę czasu. — wykrztusiła wreszcie z siebie, ponownie odchrząkując i niepewnie na niego zerkając.
Ich zerwanie było trudne i bolesne, a uczucia nie zniknęły z dnia na dzień. Jocelyn robiła wszystko, by je z siebie wyplewić, by usunąć Christophera ze swojego krwiobiegu, gdyż najwyraźniej przez lata ich związku zdążył się tam zakorzenić na dobre. Ludzie rozstają się każdego dnia i zazwyczaj po jakimś czasie ruszają dalej. Ona każdego dnia wmawiała sobie, że jest w stanie to zrobić, wyrzucić go ze swojej głowy, a przede wszystkim ze swojego serca. Sądziła, że gdy urodzi się Sophie, z czasem wszystko, co czuła do mężczyzny, który złamał jej serce, po prostu zniknie. Początkowo wychowywanie córki zasłoniło jej cały świat, zresztą dalej tak było, jednakże po pewnym czasie myśli o Nolanie znowu zaczęły wyłaniać się z odmętów jej pamięci, nie dając o sobie zapomnieć. Gdy opadła fala złości i zranienia, znowu przypominały jej się inne uczucia, którymi go darzyła. Nieważne jak wiele razy powtarzała sobie, że on już nic nie znaczy, że skreśliła go ze swojego życia, a jedyne czym może go obdarować, to nienawiść. Za każdym razem, gdy wydarzyło się coś niesamowitego, pierwszą jej myślą było to, że chciałaby mu o tym opowiedzieć. Wszyscy mężczyźni, którzy pojawiali się na jej drodze, nie byli wystarczający. Nieważne, że akceptowali ją i jej córkę. Nie mieli jego oczu, specyficznego uśmiechu, niskiego tonu głosu i dotyku, który czuła, nawet gdy upływały godziny od ich ostatniego spotkania. Nawet za to chciała go nienawidzić, za to, że sprawił, iż nikt w jej życiu nie był wystarczający. Pokazał jej jak to jest kochać kogoś całą sobą, by później to zgnieść. Ta świadomość zalewała ją goryczą, ale tak naprawdę nawet ona nie była w stanie wymazać ciepła i ukłucia tęsknoty, które czuła, gdy o nim pomyślała. Reasumując, nieważne co by zrobiła, ile razy przypominałaby sobie o zadanym bólu, nie mogła tak po prostu o nim zapomnieć. Westchnęła w reakcji na jego słowa i spuściła wzrok, zerkając na swoją córkę, która stała teraz bliżej niej, lecz w dalszym ciągu uważnie przypatrywała się stojącemu przed nią mężczyźnie, zadzierając w zabawny sposób główkę. Sophie była mieszanką ich obojga. Joce musiała przyznać, że córka była do niej podobna, zresztą nieraz to słyszała, lecz w dużej części przypominała także swojego ojca. Największe jednak podobieństwo kryło się w oczach, które mała zdecydowanie odziedziczyła po nim. Jocelyn jeszcze nie mogła określić kogo cechy charakteru dziewczynka odziedziczyła, ale na podstawie tego, co już wiedziała, przypuszczała, że w tej kwestii zwyciężyły geny Christophera, a ich córka w przyszłości prawdopodobnie nie będzie aż tak porywcza, jak jej matka. Patrzyła jak się oddalał, nie wiedząc co mogłaby teraz zrobić, by go zatrzymać. Musieli porozmawiać i wiedziała teraz doskonale, że każdy dzień zwłoki prowadził do tego, iż sytuacja będzie jeszcze trudniejsza. Ta świadomość jednakże nie sprawiła, że w jej głowie jak za sprawą magicznego guzika pojawił się błyskotliwy pomysł, który mogłaby szybko wcielić w życie. Przeklęła cicho pod nosem, od razu szybko się za to karcąc i zerkając automatycznie na córkę, która jednak teraz nie zwracała na nią uwagi, lecz wpatrywała się w oddalającego się Chrisa. W małej główce najwyraźniej zrodził się jakiś pomysł i dziewczynka, ściskając w dłoniach wiatraczek podbiegła do mężczyzny, krzycząc za nim swoim dziecięcym głosikiem „Przepraszam”. Joce zmarszczyła brwi i szybkim krokiem ruszyła w ich stronę, zastanawiając się co też takiego wymyśliła Sophie. Ta z kolei, zatrzymując się przed Nolanem, wyciągnęła w jego stronę wiatraczek, uśmiechając się przy tym krzywo.
— To dla pana. — wytłumaczyła, dalej wyciągając w jego stronę rączkę, gdy Joce zbliżyła się, stając kawałek za nimi i uważnie przyglądając się całej scence. Dla swojej córki była gotowa zrobić wszystko. Obiecała sobie, że zawsze będzie ją chronić i zapewni jej wszystko, czego będzie potrzebować. Każda matka kochająca dziecko była w stanie pokonać dla niego każdą przeszkodę, dlatego wiedziała, że tym razem musi przeskoczyć swój lęk, zranioną dumę i wszelkie inne emocje, których nie potrafiła nazwać, byle doprowadzić do rozwiązania tej sytuacji. — Naprawdę musimy porozmawiać. — powiedziała poważnie, licząc, że zrozumie powagę jej słów. Zapewne nie powinna niczego od niego oczekiwać, ale musiała zrobić wszystko, by wytłumaczyć mu dlaczego wróciła. Sama do końca nie wiedziała czego się spodziewała, ale była gotowa zaryzykować i liczyć, że los się do niej uśmiechnie.
[ W sumie jeszcze tego nie praktykowałam, ale mogę spróbować. :) ]
Zdawała sobie sprawę, że Nolan nie porzuci całego swojego życia, by poświęcić jej kilka minut, a lata, podczas których był w stanie zostawić wszystko, byle być przy niej, już dawno minęły. Pomimo upływu czasu, w dalszym ciągu dobrze go znała i z całą pewnością potrafiła wyczuć rezygnację w jego głosie. Jednakże on zapewne równie dobrze znał ją i wiedział jak potwornie uparta potrafi być, a uniesiony podbródek i błysk w oku bez problemu mógł odebrać jako znak, iż nie zamierzała się poddawać, dopóty nie postawi na swoim. Chris najwyraźniej zdawał sobie z tego sprawę i wyciągnął w jej stronę wizytówkę. Szybko ją chwyciła, jakby oczekiwała, że mężczyzna zaraz się rozmyśli, jednocześnie uważając, by podczas tej prostej czynności ich palce się nie zetknęły. Ledwo poradziła sobie z burzą, jaką wywołał jego widok, zapach i głos. Dotyk prawdopodobnie całkowicie by ją sparaliżował. Mogłaby sobie wmawiać, że jest inaczej, zapewniać, że człowiek stojący przed nią nie ma aż takiego wpływu na jej emocje, ale sama wiedziała, że byłoby to kłamstwem. Skinieniem głowy podziękowała za wizytówkę, chowając ją do tylnej kieszeni spodni. Niechętnie powitała ukłucie żalu, które pojawiło się wraz z jego kolejnymi słowami. Czuła się jakby niebawem zamierzali dogadywać szczegóły jakiegoś ważnego projektu, a on odnosił się do niej w zdystansowany i biznesowy sposób. Rozumiała jego zaskoczenie, ona w pewnym sensie mogła przygotować się do tego spotkania, co nie oznaczało, iż świadomość ta zbyt wiele ułatwiła. Emocje tej sytuacji zaczynały stwarzać zbyt wielki ciężar na jej ramionach i obawiała się, że nie będzie w stanie udźwignąć już niczego więcej. Tyle wspomnień przewijało się w jej umyśle, jakby ktoś włączył przycisk i puścił zakurzony film. Potrzebowała przestrzeni i dystansu, gdyż w przeciwnym razie mogłaby powiedzieć lub zrobić coś niestosownego. Nie mogła sobie w pełni ufać przy Christopherze. Przy nim zawsze była nadto emocjonalna, wybuchowa, pełna pasji i kontrastów. Taki też był ich związek. Pełen życia, miłości, pożądania, różnic, wzlotów i upadków, jednakże właśnie dzięki temu tworzyli wspólnie coś niesamowitego. Coś, co gorzko sobie przypomniała, roztrzaskało się niczym szklany wazon. Nieważne jak drogocenny i niezwykły, był kruchy jak inne i nie przeżył poważnego upadku. — Nie jestem mała, mam... — słysząc sam początek słów córki, Jocelyn szybko zrobiła krok w jej stronę i chwyciła ją za małą dłoń, przyciągając do siebie, tym samym odwracając jej uwagę i zakończając zdanie, które dzisiaj na wszelki wypadek nie powinno być wypowiadane. — Nie będziemy Cię już zatrzymywać. Zadzwonię. — zapewniła z naciskiem, by wiedział, że naprawdę zamierzała skorzystać z wizytówki, która teraz wypalała dziurę w jej kieszeni. — Sophie, chodź, chcę ci pokazać jeszcze jedno magiczne miejsce. — powiedziała miękkim tonem, zerkając na swoją córkę i posyłając jej zachęcający uśmiech. Mała pokiwała głową i ścisnęła dłoń matki, po raz ostatni zerkając na Chrisa i unosząc małą rączkę, pomachała mu na pożegnanie. Joce wreszcie cofnęła się, a następnie odwróciła, by po chwili przystanąć i zerknąć za siebie, ponownie zawieszając na nim wzrok. — Chris, wiesz, że potrafię być bardzo natarczywa. — dodała, posyłając mu swój krzywy uśmiech i nie mówiąc nic więcej, ruszyła przed siebie wraz z uśmiechniętą córką, która nie ściskała już w dłoniach kolorowego wiatraczka.
Szła przed siebie przez chwilę zagubiona w pędzie swoich własnych myśli. Buzowała w niej różnorodna gama emocji, których do końca nie potrafiła nazwać. Część z nich powinna zniknąć wraz z oddaleniem się od Christophera, ale tak się nie stało. Jej skóra mrowiła, a serce szybciej biło. Wróciły do niej z ogromną siłą dobre wspomnienia chwil, które wspólnie przeżyli, ale także momenty przepełnione smutkiem i żalem. Uświadomiła sobie z jeszcze większą siłą, że jej serce najwyraźniej nigdy o nim nie zapomniało, a z całą pewnością nie chciało przestać za nim tęsknić. Nieważne jak racjonalne argumenty podsuwał jej umysł, wciąż przypominając o bólu, który przeżyła po rozstaniu. Serce po prostu nie chciało słuchać i rządziło się swoimi własnymi prawami. Z tych zamyśleń wyrwała ją dopiero Sophie, gdy zaczęła lekko ciągnąć ją za rękę, by zwrócić na siebie jej uwagę. Joce od razu spuściła głowę, by zająć się swoją córką i odrzucić od siebie wszelkie natarczywe myśli. Teraz i tak nie doszłaby do żadnych wniosków. Musiała to samotnie i spokojnie przemyśleć, a teraz skupić się na córce, która najwyraźniej miała jej do powiedzenia coś ważnego. — Co się stało? — rzuciła, uważając, by przypadkiem nie wpadły na kolejnego, bogu ducha winnego przechodnia. Na całe szczęście rynek o tej porze nie był jeszcze tak zaludniony, ale za niedługo zapewne zaleje go fala pędzących ludzi, dlatego skierowała się do miejsca, o którym wcześniej już małej wspominała. — Kto to był? — zapytała, a Joce nie musiała pytać córki, kogo miała na myśli, ponieważ było to oczywiste. Przygryzła wnętrze policzka, zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią. Zapewne najłatwiej byłoby powiedzieć prawdę, ale Sophie nie była jeszcze gotowa na tę informację, a Joce nie chciała zrzucać na nią tej bomby przedwcześnie. Musiała to rozegrać delikatnie, by mała wszystko w miarę zrozumiała i była w stanie się z tym zmierzyć. Co więcej, nie miała pewności jak sprawy się potoczą, a z całą pewnością nie chciała mieszać jej w głowie i robić niepotrzebnych nadziei. Sama miała zbyt wiele pytań bez odpowiedzi, by móc teraz jakoś zadowolić swoją córkę. Właśnie dlatego zdecydowała się na niejednoznaczną odpowiedź. — To Chris, mój dawny przyjaciel. Kiedyś opowiem ci historię, ale jeszcze nie teraz, dobrze? — odparła, zatrzymując się przed pomalowanym na pastelowo szyldem i uśmiechając się lekko do córki, licząc, że to ta odpowiedź jak na ten moment ją zadowoli. Sophie była typowym dzieckiem. Miała miliony pytań, często dziwnych, a nawet trudnych i pragnęła poznać odpowiedzi, które byłaby w stanie zrozumieć i które zadowoliłyby jej ciekawość. — Dzisiaj? Na dobranoc? — zapytała, a nadzieja w jej dziecięcym głosiku była aż nadto słyszalna. Joce zaśmiała się i pokręciła głową. — Jeszcze nie dzisiaj, ale niedługo. Teraz idziemy na lody, kiedyś bardzo lubiłam tu przychodzić. — odpowiedziała, szybko zmieniając temat i zwracając uwagę Sophie na szyld przed nimi. Na szczęście jej córka porzuciła wcześniejszy temat i wkroczyły do małego, przytulnego pomieszczenia, gdzie jej córka od razu podbiegła do lady, gdzie zza szyby przyglądała się różnorodnym smakom lodów. — Ja wybieram ci, a ty mi. — przypomniała córce ich odwieczną tradycję i podeszła do niej, przy okazji witając się z ekspedientką, która przyglądała się im z uśmiechem. — W takim razie, co zjadłaby twoja mama? — zapytała starsza blondynka, oczywiście zwracając się do małej głosem typowo przeznaczonym dla dzieci. Sophie przyglądała się przez chwile różnym smakom, oczywiście poznając je dzięki namalowanym przy nazwie obrazkom. W końcu wskazała palcem trzy smaki, a Joce w tym czasie zamknęła oczy, by później móc zgadnąć co takiego córka dla niej wybrała. Później role się obróciły i po chwili obie siedziały przy stoliku, wyjadając słodkości z wysokich pucharków. Joce jak zwykle rzucała różne dziwne nazwy lodów, rozbawiając tym samym swoją córkę, która za każdym razem kręciła przecząco główką. W końcu udało jej się odgadnąć smak czarnej porzeczki, winogrona i mango, a mała przy małej pomocy rodzicielki malinę, kiwi i brzoskwinię.
Zamknęła za sobą drzwi do pokoiku córki, po raz ostatni zerkając do środka, by upewnić się, że mała smacznie spała. Dopiero wtedy spokojnie usiadła na kanapie, w jednej dłoni trzymając telefon, a w drugiej ściskając wizytówkę, która zdawała się wyśmiewać jej wahanie. W końcu po krótkiej mowie motywacyjnej i kilku głębszych wdechach wstukała numer z małej karteczki do telefonu, aż jej palec zawisł nad zieloną słuchawką. Przygryzła wargę, przytupując nerwowo nogą, aż wreszcie zmusiła się, by przycisnąć palec, a następnie przyłożyć telefon do ucha. Dźwięk połączenia wydawał się jeszcze głośniejszy niż zazwyczaj. — Nie odbieraj, nie odbieraj... — szeptała cicho, co kompletnie mijało się z celem, a gdy wreszcie usłyszała jego głos po drugiej stronie, o mało się nie rozłączyła. Na szczęście udało jej się w miarę opanować i spróbowała przybrać lekki ton, który daleko się miał do jej ściśniętego żołądka i nerwów splątanych w supeł. — Witam, mam nadzieję, że mnie pan jeszcze nie zapomniał. — rzuciła, nawiązując do jego poważnego przywitania, licząc, że uda jej się rozładować jakoś napięcie. Gdy się denerwowała, często nie potrafiła usiedzieć na miejscu i tym razem także tak było. Chodziła po niewielkim salonie w tę i z powrotem, ściskając telefon i próbując przypomnieć sobie, jak chciała, aby ta rozmowa przebiegła. Teraz jednak wcześniejsze scenariusze wydawały się niewystarczająco dobre. — Cholera, czy ktoś napisał poradnik „Spotkanie po latach”? Są nawet poradniki o parzeniu herbaty, takie też powinny być. — dodała, wywracając przy tym oczami, choć on nie mógł jej zobaczyć.
Odgarnęła z policzka kosmyk, który wymknął się z niezgrabnego koka, czując się jakby właśnie odbywała rozmowę o pracę, a nie próbowała dogadać się ze swoją dawną miłością i ojcem swojego dziecka. — Nigdy nie bawiłam się w gierki. To się nie zmieniło. — odparła obronnie, choć jednocześnie była w stanie zrozumieć jego podejrzewania. W końcu bądź co bądź pojawiła się po czterech latach milczenia i próbowała nawiązać z nim kontakt. Zapewne nawet przez myśl mu nie przeszedł prawdziwy powód jej powrotu. Na jego miejscu z pewnością sama by na to nie wpadła. Nie rozstali się w miłej atmosferze. Były krzyki, nieprzyjemne określenia, łzy, milczenie, a później jej nagłe zniknięcie. Nie zostali przyjaciółmi, tak jak robiło to wiele par. Nie przebrnęli przez swoje problemy, a jedynie zbudowali mur, który ich od tego odgrodził. Ona teraz próbowała te cegły zburzyć i wiedziała, że mógł czuć się, delikatnie mówiąc, skołowany. Sama do końca nie była pewna jak sobie z tym poradzić i przez to, wszystko wydawało się jeszcze trudniejsze. Cała ta sytuacja przypominała jej przedzieranie się przez jakieś grzęzawisko i każdy krok wymagał od niej ogromnych pokładów siły, a z czasem wcale nie było łatwiej. Słysząc jego kolejne słowa, w duchu automatycznie się najeżyła. Ich związek zawsze był burzliwy, a on najwyraźniej nawet po latach uruchamiał w niej wszelkie skrywane emocje. Przy nim trzymanie uczuć na wodzy nigdy specjalnie jej nie wychodziło. Tak jakby samą swoją obecnością przecinał wszelkie pasy zabezpieczające, które dotychczas trzymały ją w ryzach. — Chris, nie traktuj mnie jak swojego życiowego problemu. Przypominam, że to ty masz więcej za uszami. — rzuciła defensywnie, od razu wiedząc, że nie był to najlepszy wybór odpowiedzi, jednakże nie potrafiła się powstrzymać. Była zestresowana i to zdecydowanie wszystko pogarszało. Możliwe także, że chciała im oboju przypomnieć jego grzechy przeszłości, ponieważ w głębi czuła, że gdy wyjawi prawdę, nie tylko on będzie czarną owcą w ich historii. Nie chciała mówić tego głośno i cały czas próbowała się jakoś usprawiedliwiać, ale doskonale wiedziała, że cztery lata temu zrobiła coś strasznego, a późniejszym milczeniem kopała tę dziurę coraz głębiej. Obiektywie patrząc, zataiła przed nim prawdę o dziecku i odebrała mu jej pierwsze lata, których nigdy nie odzyska. Nieważne ile pokazałaby mu zdjęć, ile opowiadała, efekt będzie taki sam – przez nią nie mógł przeżyć tych wszystkich pięknych chwil. Czy fakt, że nie wyobrażała sobie wtedy życia z nim i nie chciała być z nim związana, był wystarczającym usprawiedliwieniem? Czy to, że miała złamane serce i sądziła, że szczerze go nienawidzi, było dość dobre? Niegdyś wydawało jej się, że właśnie tak jest. Ostatnimi czasy jej wizja niestety odrobinę się zmieniała. Całkowite wybielenie się stawało się niemożliwe.
Głównym powodem, dla którego Joce zdecydowała się powrócić do miejsca, z którego niegdyś uciekała, jakby ścigał ją sam diabeł, była niewątpliwie jej córka. Nieplanowany, a jednocześnie niezaprzeczalny skarb. Nie miała już po prostu siły odpowiadać na jej pytania o tatę, zbywać ją za każdym razem, a niestety, z czasem stawało się to coraz trudniejsze. Nie chciała patrzeć na jej smutny wzrok, który posyłała innym dzieciom, które mogły pochwalić się pełną rodziną. Jej córka może i była mała, ale rozumiała całkiem sporo, a z całą pewnością zdawała sobie sprawę z tego, jak wyglądała poprawna rodzina. Pragnęła dać Sophie wszystko, co najlepsze, zresztą prawdopodobnie jak każda nad życie kochająca swoje dziecko matka. Postanowiła więc przełknąć dumę i zranienie, które niegdyś kazało jej wybrać ową ścieżkę i po prostu zawrócić, spróbować dać córce coś, co niegdyś przekreśliła. W głębi serca wiedziała jednak, że choć był to główny i najważniejszy powód jej przyjazdu, nie był jedynym. Nie mogła zaprzeczyć, że jej emocje wariowały na myśl o ponownym spotkaniu. Był tam strach, niepewność, ale także coś więcej, coś, co sądziła, że dawno zostało głęboko pogrzebane i już zdążyło całkowicie zniknąć. Uczucie, które najwyraźniej gdzieś na obrzeżach jej serca wciąż się tliło i uparcie nie dawało o sobie zapomnieć. Nie chciała się do tego przyznać przed samą sobą, acz jednocześnie miała pewność, że nigdy nie będzie obojętna wobec tego co kiedyś razem tworzyli. Co więcej, fakt, iż za każdym razem, gdy patrzyła w oczy swojej córki, widziała tęczówki identyczne z tymi, którymi mógł pochwalić się jej ojciec, sprawiało, że wspomnienia odżywały i nie chciały tak po prostu odejść w zapomnienie.
OdpowiedzUsuńWłaśnie dlatego powróciła do miejsca, które myślała, że opuściła na zawsze, zastanawiając się co zrobić z tym wszystkim dalej. Gdyby minęło trochę mniej czasu, zapewne cała sytuacja byłaby bardziej znośna, lecz niestety, minęły lata, podczas których wiele się działo, a jeszcze więcej zmieniło. Początkowo tłumaczyła sobie, że potrzebuje chwili, by jakoś się zaaklimatyzować, lecz ta wymówka szybko się wyczerpała i musiała przyznać przed samą sobą, że zżerał ją strach. Gdy wreszcie zebrała w sobie wystarczające pokłady odwagi i zdecydowała się podjechać pod firmę, w której pracował, przygniotła ją rzeczywistość. Widziała go, co prawda z daleka, ukryta w samochodzie niczym szpieg, ale jednak. Nim zdążyła się zastanowić, zrobiła to, w czym była najlepsza, uciekła. Dopiero później, zaczęła myśleć racjonalnie i dochodzić do wniosku, że jak zwykle przesadziła z reakcją. Mimo to determinacja i odwaga ponownie ją opuściły, dlatego właśnie każdego poranka przekładała nieuniknione na kolejny dzień.
Tym razem postanowiła wybrać się z Sophie na spacer i pokazać jej słynną fontannę na rynku, jedną z najładniejszych jej zdaniem atrakcji. Odziane w ciepłe płaszcze dreptały po malowniczych uliczkach, a Joce co chwila odpowiadała na liczne pytania swojej zaciekawionej córki. W pewnym momencie, w małej rączce dziewczynki znalazł się kupiony po drodze kolorowy wiatraczek, który niestety podczas jednego z silniejszych podmuchów wiatru postanowił uciec i powędrować w nieznane. Nim Jocelyn zdążyła zareagować, jej córka wybiegła do przodu, próbując dogonić swoją zgubę. Krzyknęła za dziewczynką, a gdy ta nawet nie zwolniła, ruszyła za nią biegiem, aż wreszcie mała zatrzymała się, omal nie taranując bogu ducha winnego przechodnia.
— Sophie! Nie możesz tak sobie uciekać. — mruknęła, spoglądając na córkę i próbując jednocześnie opanować swój przyśpieszony oddech. — Najmocniej przepraszam, mała jest… — urwała, unosząc wreszcie głowę na mężczyznę, który stał przed nią i w zaskoczeniu otwierając szerzej oczy, jakby co najmniej zobaczyła ducha. Zamrugała przerażona i zerknęła na Sophie, po czym, jakby kierowana jakimś samozachowawczym instynktem, cofnęła się o krok, ciągnąć małą za sobą.
Jocelyn od zawsze była porywcza i momentami podchodziła do życia zanadto emocjonalnie. Potrafiła się kierować jedynie nagłym porywem jakiegoś uczucia, nie zastanawiając się przy tym nawet sekundy. Czasami nie dawała sobie czasu na rozeznanie się w sytuacji i po prostu parła przed siebie, dopiero, jak to powiadają „po rozlanym mleku”, zastanawiając się, czy postąpiła dobrze. Całe szczęście, z wiekiem ta cecha odrobinę zmalała na sile, co nie znaczyło, że takie wyskoki przestały się zdarzać. Jednym z nich było niewątpliwie rozstanie z Chrisem. Nie zastanowiła się wtedy zbyt długo, może nawet nie poświęciła na to dwóch sekund. Wystarczyły jej emocje, które w niej buzowały i nakręcały ją do działania. Wściekłość, a jednocześnie zranienie, którego niczym nie mogła zagłuszyć, wystarczyło, by zakończyła związek, który trwał długo i mógł trwać jeszcze dłużej. Powinien trwać. Niestety, stało się inaczej. Widziała zdjęcia, wysłuchiwała słów, które wolałaby wykreślić z pamięci i nie potrzebowała niczego więcej. Już jako nastolatka, patrząc na swoją matkę, która co tydzień wypłakiwała oczy, wpatrując się w pusty kubek, by na drugi dzień wybaczyć ojcu kolejne i coraz gorsze wyskoki, obiecała sobie, że za nic w świecie nie wybaczy zdrady. Gdy po raz ostatni rozmawiała z Nolanem, dokładniej rzecz ujmując, w większości krzyczała, w głowie cały czas miała tę jedną zasadę. Ona nie pozwalała wysłuchać żadnych jego argumentów czy wyjaśnień. Wszystko w niej krzyczało, by nie stała się swoją matką, więc podjęła, jej zdaniem, najlepszą decyzję, która miała ją od tego uchronić. Nie wiedziała jednak, że ten wybór nie uchroni jej serca, które roztrzaskało się na kawałki i utrudniało jej oddychanie. Dała sobie jeden dzień na płacz, całą dobę przeleżała w łóżku, trzęsąc się od szlochów i ściskając telefon, z ledwością powstrzymując się od napisania do niego. Później jednak pozwoliła, by nakręcała ją jedynie złość i zraniona duma. Za każdym razem, gdy w jej oczach znowu wzbierały łzy i czuła się, jakby zaciskał się na niej niewidzialny sznur, przypominała sobie zdjęcia, kpiące spojrzenia koleżanek i dzięki swojej przerośniętej dumie, unosiła głowę ku górze, zaciskała zęby i szła dalej.
OdpowiedzUsuńWtedy to stało się jej mottem — chciała jedynie przeć przed siebie. Nie zamierzała się zatrzymywać, dopóki biały pasek z dwiema kreskami jej do tego nie zmusił. Wówczas musiała przekalkulować swoje plany i całkowicie zmienić swój tok działania. Wszystkie zasady moralne, jakie znała, przestrzegały ją przed próbą wykreślenia z tego Nolana, przed zatajeniem prawdy o życiu, które razem stworzyli, lecz zraniona duma i złamane serce nie pozwoliły jej wziąć testu i zapukać do jego drzwi. Nie chciała zjawiać się w jego progu niczym skopany i bezbronny piesek, by mógł łaskawie ponownie ją przyjąć. Jakaś jej minimalna cząstka, której teraz szczerze nienawidziła, pragnęła zadać mu ból, oddać otrzymany od niego cios i pozwolić sobie żyć ze świadomością, że ona także mu coś odebrała. Po latach, gdy ból osłabł i przestał przysłaniać jej całkowicie pole widzenia, była gotowa przyznać, że popełniła błąd i teraz zapewne postąpiłaby inaczej. Rozumiała, że tą decyzją zraniła nie tylko jego, ale i swoją córkę, która miała prawo znać swojego ojca i rozświetlać jego dzień tak jak robiła to w przypadku swojej matki. Pragnęła ponad wszystko, by Sophie miała wokół siebie osoby, które będą ją kochać i sprawiać, że nigdy nie poczuje się samotna. Chciała dać jej rodzinę, nieważne jak bardzo szalony wydawał się ten pomysł.
Mogłaby powiedzieć, że była przygotowana na ponowne zobaczenie go. Co prawda, już go spotkała, ale on wtedy był nieświadomy jej obecności, w przeciwieństwie do chwili obecnej. Patrzenie z bliska w jego oczy, dostrzeganie szczegółów, których nigdy nie zapomniała, czucie jego obecności, a przede wszystkim, możliwość usłyszenia jego głosu, choć niegdyś myślała, że do tego nigdy nie dojdzie, oszołomiło ją, a nawet przygniotło. Stała jak sparaliżowała, nie mogąc wydusić słowa, a jedynie przyglądając się sytuacji, która działa się przed jej oczami.
Czy wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby Chris od razu zrozumiał, że Sophie była jego córką? Oczywiście, niestety wiedziała, że to się nie stanie, chyba że mężczyzna usłyszy ile mała ma lat i wtedy dopiero połączy jakoś fakty. Nie wiedział, co nie znaczyło, że ta chwila w jej oczach straciła na wartości. Patrzyła na swoją córkę, która jak urzeczona wpatrywała się w nieznajomego mężczyznę, który był tak miły, by podać jej wiatraczek, jakby w głębie wyczuwała, że nie jest on jedynie kimś obcym.
Usuń— O boże... — szepnęła, przyciskając palce do ust, jakby chcąc sprawdzić, czy, aby przypadkiem nie śni. Poczuła, że do jej oczu cisną się łzy zapewne wywołane nadmiarem emocji, dlatego też szybko zamrugała, by czym prędzej się ich pozbyć i bezsensownie rozkleić na środku rynku. Odchrząknęła, próbując zmusić się do oddychania, gdyż w którymś momencie po prostu wstrzymała oddech, jakby oczekiwała, że zaraz cała prawda i skrywane sekrety wyjdą na jaw. Wiedziała, że musi coś powiedzieć, jednakże teraz miała w głowie pustkę i nic nie wydawało się sensowne. Dopiero gdy jej córka odebrała wiatraczek i posyłając mu typowy dla siebie, szeroki uśmiech, podziękowała, Joce zmusiła się do jakiegoś działania. — Chris. — szepnęła, od razu karcąc się za to, że była w stanie wykrztusić z siebie jedynie jedno bezsensowne słowo. — Ja... Minęło trochę czasu. — wykrztusiła wreszcie z siebie, ponownie odchrząkując i niepewnie na niego zerkając.
Ich zerwanie było trudne i bolesne, a uczucia nie zniknęły z dnia na dzień. Jocelyn robiła wszystko, by je z siebie wyplewić, by usunąć Christophera ze swojego krwiobiegu, gdyż najwyraźniej przez lata ich związku zdążył się tam zakorzenić na dobre. Ludzie rozstają się każdego dnia i zazwyczaj po jakimś czasie ruszają dalej. Ona każdego dnia wmawiała sobie, że jest w stanie to zrobić, wyrzucić go ze swojej głowy, a przede wszystkim ze swojego serca. Sądziła, że gdy urodzi się Sophie, z czasem wszystko, co czuła do mężczyzny, który złamał jej serce, po prostu zniknie. Początkowo wychowywanie córki zasłoniło jej cały świat, zresztą dalej tak było, jednakże po pewnym czasie myśli o Nolanie znowu zaczęły wyłaniać się z odmętów jej pamięci, nie dając o sobie zapomnieć. Gdy opadła fala złości i zranienia, znowu przypominały jej się inne uczucia, którymi go darzyła. Nieważne jak wiele razy powtarzała sobie, że on już nic nie znaczy, że skreśliła go ze swojego życia, a jedyne czym może go obdarować, to nienawiść. Za każdym razem, gdy wydarzyło się coś niesamowitego, pierwszą jej myślą było to, że chciałaby mu o tym opowiedzieć. Wszyscy mężczyźni, którzy pojawiali się na jej drodze, nie byli wystarczający. Nieważne, że akceptowali ją i jej córkę. Nie mieli jego oczu, specyficznego uśmiechu, niskiego tonu głosu i dotyku, który czuła, nawet gdy upływały godziny od ich ostatniego spotkania. Nawet za to chciała go nienawidzić, za to, że sprawił, iż nikt w jej życiu nie był wystarczający. Pokazał jej jak to jest kochać kogoś całą sobą, by później to zgnieść. Ta świadomość zalewała ją goryczą, ale tak naprawdę nawet ona nie była w stanie wymazać ciepła i ukłucia tęsknoty, które czuła, gdy o nim pomyślała. Reasumując, nieważne co by zrobiła, ile razy przypominałaby sobie o zadanym bólu, nie mogła tak po prostu o nim zapomnieć.
OdpowiedzUsuńWestchnęła w reakcji na jego słowa i spuściła wzrok, zerkając na swoją córkę, która stała teraz bliżej niej, lecz w dalszym ciągu uważnie przypatrywała się stojącemu przed nią mężczyźnie, zadzierając w zabawny sposób główkę. Sophie była mieszanką ich obojga. Joce musiała przyznać, że córka była do niej podobna, zresztą nieraz to słyszała, lecz w dużej części przypominała także swojego ojca. Największe jednak podobieństwo kryło się w oczach, które mała zdecydowanie odziedziczyła po nim. Jocelyn jeszcze nie mogła określić kogo cechy charakteru dziewczynka odziedziczyła, ale na podstawie tego, co już wiedziała, przypuszczała, że w tej kwestii zwyciężyły geny Christophera, a ich córka w przyszłości prawdopodobnie nie będzie aż tak porywcza, jak jej matka.
Patrzyła jak się oddalał, nie wiedząc co mogłaby teraz zrobić, by go zatrzymać. Musieli porozmawiać i wiedziała teraz doskonale, że każdy dzień zwłoki prowadził do tego, iż sytuacja będzie jeszcze trudniejsza. Ta świadomość jednakże nie sprawiła, że w jej głowie jak za sprawą magicznego guzika pojawił się błyskotliwy pomysł, który mogłaby szybko wcielić w życie. Przeklęła cicho pod nosem, od razu szybko się za to karcąc i zerkając automatycznie na córkę, która jednak teraz nie zwracała na nią uwagi, lecz wpatrywała się w oddalającego się Chrisa. W małej główce najwyraźniej zrodził się jakiś pomysł i dziewczynka, ściskając w dłoniach wiatraczek podbiegła do mężczyzny, krzycząc za nim swoim dziecięcym głosikiem „Przepraszam”. Joce zmarszczyła brwi i szybkim krokiem ruszyła w ich stronę, zastanawiając się co też takiego wymyśliła Sophie. Ta z kolei, zatrzymując się przed Nolanem, wyciągnęła w jego stronę wiatraczek, uśmiechając się przy tym krzywo.
— To dla pana. — wytłumaczyła, dalej wyciągając w jego stronę rączkę, gdy Joce zbliżyła się, stając kawałek za nimi i uważnie przyglądając się całej scence. Dla swojej córki była gotowa zrobić wszystko. Obiecała sobie, że zawsze będzie ją chronić i zapewni jej wszystko, czego będzie potrzebować. Każda matka kochająca dziecko była w stanie pokonać dla niego każdą przeszkodę, dlatego wiedziała, że tym razem musi przeskoczyć swój lęk, zranioną dumę i wszelkie inne emocje, których nie potrafiła nazwać, byle doprowadzić do rozwiązania tej sytuacji. — Naprawdę musimy porozmawiać. — powiedziała poważnie, licząc, że zrozumie powagę jej słów. Zapewne nie powinna niczego od niego oczekiwać, ale musiała zrobić wszystko, by wytłumaczyć mu dlaczego wróciła. Sama do końca nie wiedziała czego się spodziewała, ale była gotowa zaryzykować i liczyć, że los się do niej uśmiechnie.
Usuń[ W sumie jeszcze tego nie praktykowałam, ale mogę spróbować. :) ]
Zdawała sobie sprawę, że Nolan nie porzuci całego swojego życia, by poświęcić jej kilka minut, a lata, podczas których był w stanie zostawić wszystko, byle być przy niej, już dawno minęły. Pomimo upływu czasu, w dalszym ciągu dobrze go znała i z całą pewnością potrafiła wyczuć rezygnację w jego głosie. Jednakże on zapewne równie dobrze znał ją i wiedział jak potwornie uparta potrafi być, a uniesiony podbródek i błysk w oku bez problemu mógł odebrać jako znak, iż nie zamierzała się poddawać, dopóty nie postawi na swoim. Chris najwyraźniej zdawał sobie z tego sprawę i wyciągnął w jej stronę wizytówkę. Szybko ją chwyciła, jakby oczekiwała, że mężczyzna zaraz się rozmyśli, jednocześnie uważając, by podczas tej prostej czynności ich palce się nie zetknęły. Ledwo poradziła sobie z burzą, jaką wywołał jego widok, zapach i głos. Dotyk prawdopodobnie całkowicie by ją sparaliżował. Mogłaby sobie wmawiać, że jest inaczej, zapewniać, że człowiek stojący przed nią nie ma aż takiego wpływu na jej emocje, ale sama wiedziała, że byłoby to kłamstwem. Skinieniem głowy podziękowała za wizytówkę, chowając ją do tylnej kieszeni spodni. Niechętnie powitała ukłucie żalu, które pojawiło się wraz z jego kolejnymi słowami. Czuła się jakby niebawem zamierzali dogadywać szczegóły jakiegoś ważnego projektu, a on odnosił się do niej w zdystansowany i biznesowy sposób. Rozumiała jego zaskoczenie, ona w pewnym sensie mogła przygotować się do tego spotkania, co nie oznaczało, iż świadomość ta zbyt wiele ułatwiła.
OdpowiedzUsuńEmocje tej sytuacji zaczynały stwarzać zbyt wielki ciężar na jej ramionach i obawiała się, że nie będzie w stanie udźwignąć już niczego więcej. Tyle wspomnień przewijało się w jej umyśle, jakby ktoś włączył przycisk i puścił zakurzony film. Potrzebowała przestrzeni i dystansu, gdyż w przeciwnym razie mogłaby powiedzieć lub zrobić coś niestosownego. Nie mogła sobie w pełni ufać przy Christopherze. Przy nim zawsze była nadto emocjonalna, wybuchowa, pełna pasji i kontrastów. Taki też był ich związek. Pełen życia, miłości, pożądania, różnic, wzlotów i upadków, jednakże właśnie dzięki temu tworzyli wspólnie coś niesamowitego. Coś, co gorzko sobie przypomniała, roztrzaskało się niczym szklany wazon. Nieważne jak drogocenny i niezwykły, był kruchy jak inne i nie przeżył poważnego upadku.
— Nie jestem mała, mam... — słysząc sam początek słów córki, Jocelyn szybko zrobiła krok w jej stronę i chwyciła ją za małą dłoń, przyciągając do siebie, tym samym odwracając jej uwagę i zakończając zdanie, które dzisiaj na wszelki wypadek nie powinno być wypowiadane. — Nie będziemy Cię już zatrzymywać. Zadzwonię. — zapewniła z naciskiem, by wiedział, że naprawdę zamierzała skorzystać z wizytówki, która teraz wypalała dziurę w jej kieszeni. — Sophie, chodź, chcę ci pokazać jeszcze jedno magiczne miejsce. — powiedziała miękkim tonem, zerkając na swoją córkę i posyłając jej zachęcający uśmiech. Mała pokiwała głową i ścisnęła dłoń matki, po raz ostatni zerkając na Chrisa i unosząc małą rączkę, pomachała mu na pożegnanie. Joce wreszcie cofnęła się, a następnie odwróciła, by po chwili przystanąć i zerknąć za siebie, ponownie zawieszając na nim wzrok. — Chris, wiesz, że potrafię być bardzo natarczywa. — dodała, posyłając mu swój krzywy uśmiech i nie mówiąc nic więcej, ruszyła przed siebie wraz z uśmiechniętą córką, która nie ściskała już w dłoniach kolorowego wiatraczka.
Szła przed siebie przez chwilę zagubiona w pędzie swoich własnych myśli. Buzowała w niej różnorodna gama emocji, których do końca nie potrafiła nazwać. Część z nich powinna zniknąć wraz z oddaleniem się od Christophera, ale tak się nie stało. Jej skóra mrowiła, a serce szybciej biło. Wróciły do niej z ogromną siłą dobre wspomnienia chwil, które wspólnie przeżyli, ale także momenty przepełnione smutkiem i żalem. Uświadomiła sobie z jeszcze większą siłą, że jej serce najwyraźniej nigdy o nim nie zapomniało, a z całą pewnością nie chciało przestać za nim tęsknić. Nieważne jak racjonalne argumenty podsuwał jej umysł, wciąż przypominając o bólu, który przeżyła po rozstaniu. Serce po prostu nie chciało słuchać i rządziło się swoimi własnymi prawami. Z tych zamyśleń wyrwała ją dopiero Sophie, gdy zaczęła lekko ciągnąć ją za rękę, by zwrócić na siebie jej uwagę. Joce od razu spuściła głowę, by zająć się swoją córką i odrzucić od siebie wszelkie natarczywe myśli. Teraz i tak nie doszłaby do żadnych wniosków. Musiała to samotnie i spokojnie przemyśleć, a teraz skupić się na córce, która najwyraźniej miała jej do powiedzenia coś ważnego.
OdpowiedzUsuń— Co się stało? — rzuciła, uważając, by przypadkiem nie wpadły na kolejnego, bogu ducha winnego przechodnia. Na całe szczęście rynek o tej porze nie był jeszcze tak zaludniony, ale za niedługo zapewne zaleje go fala pędzących ludzi, dlatego skierowała się do miejsca, o którym wcześniej już małej wspominała.
— Kto to był? — zapytała, a Joce nie musiała pytać córki, kogo miała na myśli, ponieważ było to oczywiste. Przygryzła wnętrze policzka, zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią. Zapewne najłatwiej byłoby powiedzieć prawdę, ale Sophie nie była jeszcze gotowa na tę informację, a Joce nie chciała zrzucać na nią tej bomby przedwcześnie. Musiała to rozegrać delikatnie, by mała wszystko w miarę zrozumiała i była w stanie się z tym zmierzyć. Co więcej, nie miała pewności jak sprawy się potoczą, a z całą pewnością nie chciała mieszać jej w głowie i robić niepotrzebnych nadziei. Sama miała zbyt wiele pytań bez odpowiedzi, by móc teraz jakoś zadowolić swoją córkę. Właśnie dlatego zdecydowała się na niejednoznaczną odpowiedź.
— To Chris, mój dawny przyjaciel. Kiedyś opowiem ci historię, ale jeszcze nie teraz, dobrze? — odparła, zatrzymując się przed pomalowanym na pastelowo szyldem i uśmiechając się lekko do córki, licząc, że to ta odpowiedź jak na ten moment ją zadowoli. Sophie była typowym dzieckiem. Miała miliony pytań, często dziwnych, a nawet trudnych i pragnęła poznać odpowiedzi, które byłaby w stanie zrozumieć i które zadowoliłyby jej ciekawość.
— Dzisiaj? Na dobranoc? — zapytała, a nadzieja w jej dziecięcym głosiku była aż nadto słyszalna. Joce zaśmiała się i pokręciła głową. — Jeszcze nie dzisiaj, ale niedługo. Teraz idziemy na lody, kiedyś bardzo lubiłam tu przychodzić. — odpowiedziała, szybko zmieniając temat i zwracając uwagę Sophie na szyld przed nimi. Na szczęście jej córka porzuciła wcześniejszy temat i wkroczyły do małego, przytulnego pomieszczenia, gdzie jej córka od razu podbiegła do lady, gdzie zza szyby przyglądała się różnorodnym smakom lodów. — Ja wybieram ci, a ty mi. — przypomniała córce ich odwieczną tradycję i podeszła do niej, przy okazji witając się z ekspedientką, która przyglądała się im z uśmiechem.
— W takim razie, co zjadłaby twoja mama? — zapytała starsza blondynka, oczywiście zwracając się do małej głosem typowo przeznaczonym dla dzieci. Sophie przyglądała się przez chwile różnym smakom, oczywiście poznając je dzięki namalowanym przy nazwie obrazkom. W końcu wskazała palcem trzy smaki, a Joce w tym czasie zamknęła oczy, by później móc zgadnąć co takiego córka dla niej wybrała. Później role się obróciły i po chwili obie siedziały przy stoliku, wyjadając słodkości z wysokich pucharków. Joce jak zwykle rzucała różne dziwne nazwy lodów, rozbawiając tym samym swoją córkę, która za każdym razem kręciła przecząco główką. W końcu udało jej się odgadnąć smak czarnej porzeczki, winogrona i mango, a mała przy małej pomocy rodzicielki malinę, kiwi i brzoskwinię.
***
UsuńZamknęła za sobą drzwi do pokoiku córki, po raz ostatni zerkając do środka, by upewnić się, że mała smacznie spała. Dopiero wtedy spokojnie usiadła na kanapie, w jednej dłoni trzymając telefon, a w drugiej ściskając wizytówkę, która zdawała się wyśmiewać jej wahanie. W końcu po krótkiej mowie motywacyjnej i kilku głębszych wdechach wstukała numer z małej karteczki do telefonu, aż jej palec zawisł nad zieloną słuchawką. Przygryzła wargę, przytupując nerwowo nogą, aż wreszcie zmusiła się, by przycisnąć palec, a następnie przyłożyć telefon do ucha. Dźwięk połączenia wydawał się jeszcze głośniejszy niż zazwyczaj.
— Nie odbieraj, nie odbieraj... — szeptała cicho, co kompletnie mijało się z celem, a gdy wreszcie usłyszała jego głos po drugiej stronie, o mało się nie rozłączyła. Na szczęście udało jej się w miarę opanować i spróbowała przybrać lekki ton, który daleko się miał do jej ściśniętego żołądka i nerwów splątanych w supeł. — Witam, mam nadzieję, że mnie pan jeszcze nie zapomniał. — rzuciła, nawiązując do jego poważnego przywitania, licząc, że uda jej się rozładować jakoś napięcie. Gdy się denerwowała, często nie potrafiła usiedzieć na miejscu i tym razem także tak było. Chodziła po niewielkim salonie w tę i z powrotem, ściskając telefon i próbując przypomnieć sobie, jak chciała, aby ta rozmowa przebiegła. Teraz jednak wcześniejsze scenariusze wydawały się niewystarczająco dobre. — Cholera, czy ktoś napisał poradnik „Spotkanie po latach”? Są nawet poradniki o parzeniu herbaty, takie też powinny być. — dodała, wywracając przy tym oczami, choć on nie mógł jej zobaczyć.
Odgarnęła z policzka kosmyk, który wymknął się z niezgrabnego koka, czując się jakby właśnie odbywała rozmowę o pracę, a nie próbowała dogadać się ze swoją dawną miłością i ojcem swojego dziecka. — Nigdy nie bawiłam się w gierki. To się nie zmieniło. — odparła obronnie, choć jednocześnie była w stanie zrozumieć jego podejrzewania. W końcu bądź co bądź pojawiła się po czterech latach milczenia i próbowała nawiązać z nim kontakt. Zapewne nawet przez myśl mu nie przeszedł prawdziwy powód jej powrotu. Na jego miejscu z pewnością sama by na to nie wpadła. Nie rozstali się w miłej atmosferze. Były krzyki, nieprzyjemne określenia, łzy, milczenie, a później jej nagłe zniknięcie. Nie zostali przyjaciółmi, tak jak robiło to wiele par. Nie przebrnęli przez swoje problemy, a jedynie zbudowali mur, który ich od tego odgrodził. Ona teraz próbowała te cegły zburzyć i wiedziała, że mógł czuć się, delikatnie mówiąc, skołowany. Sama do końca nie była pewna jak sobie z tym poradzić i przez to, wszystko wydawało się jeszcze trudniejsze. Cała ta sytuacja przypominała jej przedzieranie się przez jakieś grzęzawisko i każdy krok wymagał od niej ogromnych pokładów siły, a z czasem wcale nie było łatwiej.
OdpowiedzUsuńSłysząc jego kolejne słowa, w duchu automatycznie się najeżyła. Ich związek zawsze był burzliwy, a on najwyraźniej nawet po latach uruchamiał w niej wszelkie skrywane emocje. Przy nim trzymanie uczuć na wodzy nigdy specjalnie jej nie wychodziło. Tak jakby samą swoją obecnością przecinał wszelkie pasy zabezpieczające, które dotychczas trzymały ją w ryzach. — Chris, nie traktuj mnie jak swojego życiowego problemu. Przypominam, że to ty masz więcej za uszami. — rzuciła defensywnie, od razu wiedząc, że nie był to najlepszy wybór odpowiedzi, jednakże nie potrafiła się powstrzymać. Była zestresowana i to zdecydowanie wszystko pogarszało.
Możliwe także, że chciała im oboju przypomnieć jego grzechy przeszłości, ponieważ w głębi czuła, że gdy wyjawi prawdę, nie tylko on będzie czarną owcą w ich historii. Nie chciała mówić tego głośno i cały czas próbowała się jakoś usprawiedliwiać, ale doskonale wiedziała, że cztery lata temu zrobiła coś strasznego, a późniejszym milczeniem kopała tę dziurę coraz głębiej. Obiektywie patrząc, zataiła przed nim prawdę o dziecku i odebrała mu jej pierwsze lata, których nigdy nie odzyska. Nieważne ile pokazałaby mu zdjęć, ile opowiadała, efekt będzie taki sam – przez nią nie mógł przeżyć tych wszystkich pięknych chwil. Czy fakt, że nie wyobrażała sobie wtedy życia z nim i nie chciała być z nim związana, był wystarczającym usprawiedliwieniem? Czy to, że miała złamane serce i sądziła, że szczerze go nienawidzi, było dość dobre? Niegdyś wydawało jej się, że właśnie tak jest. Ostatnimi czasy jej wizja niestety odrobinę się zmieniała. Całkowite wybielenie się stawało się niemożliwe.