4 maja 2018

[KP] “I’m lost and it kills me inside…”


“…where's the person that I know?
they must have left…”


Jullian Hunter

wysoko postawiona rodzina magów | duża moc | miecz, katana, sztylet, łuk | straszy brat | smoczy jeździec | zadziorny, pewny siebie, odważny | ustawione zaręczyny | utracona miłość | zamordowana rodzina | blizny na ciele i w sercu | czasem brak kontroli nad mocą | żądza zemsty | małomówny, odrętwiały, nieprzewidywalny |



„…they must have left
with all my faith.”

Matthew Bell; weheartit.com
NF - Paralyzed

17 komentarzy:

  1. Ich ostrożne kroki zlewały się z szumem liści w koronach drzew, łaskotane przez wiatr. Stopy miękko lądowały na ściółce leśnej, ledwo co zostawiając ślady, czy to wizualne czy dźwiękowe, w przeciwieństwie do “zwierzyny” którą tropili. Z łatwością zachowywali dystans od grupy goblinów, zostawiających za sobą połamane gałązki krzewów, odbicia łapsk w ziemi zakończonych pazurami, nie wspominając już o smrodzie ciągnącym się za nimi, czy pokrzykami w ich plugawym bełkocie, którego nie dawało się nazwać nawet językiem. Nie powinno ich tutaj być. Samo wkroczenie na tereny Dunvael mogło zostać uznane za atak, chociaż ciężko ustalić czy czyjś konkretny, czy może ta grupa po prostu się napatoczyła. Barbarzyńskie ludy z południa nie miały tak naprawdę jednego przywódcy, poza tym woleli oni walczyć między sobą, niż tak prosperującym królestwem jak Dunvael. Nie mieliby szans. Szczególnie, że musieli się przedrzeć przez południowe lasy, znajdujące się na granicy, a tam już czyhała na nich Leśna Straż. Elitarna jednostka wojskowa, głównie składająca się z elfów. Traktowały one bowiem straż jak relikt z przeszłości, kiedy jeszcze nie dzieliły swojego losu z żadną inną rasą, chociaż nikt z nich już nie mógł pamiętać tych zamierzchłych czasów.
    Szybka eliminacja goblinów byłaby całkowicie uzasadniona, jednak Emeiron wstrzymała się z rozkazem. Zamiast zaatakować podążała za swoim niewielkim oddziałem w ślad za intruzami. Chciała upewnić się, że nie ma ich tu więcej. Pomimo rabanu jaki robili, to jednak nie było pewności kiedy wkroczyli na tereny królestwa. Ani z kim.
    Po kilku godzinach, jej decyzja okazała się słuszna. Grupka spotkała się z inną, ta już miała wozy pełne broni. Gdy gobliny zaczęły rozbijać obóz, Emeiron nakazała swojemu oddziałowi okrążyć ich. Jeżeli któryś by się oddalił od obozu miał zostać cicho odstrzelony, tak aby nie zaalarmować pozostałych. Kilku z jej łuczników wdrapało się na okoliczne drzewa czekając cierpliwie na jej znak. Sama również chowała się wśród gałęzi, jej strój odcieniach zieleni idealnie się zlewał z otoczeniem. Obserwowała, czekała na dogodny moment, kiedy gobliny będą mieć już całkowicie uśpioną czujność. Ruchem dłoni nakazała łucznikom nałożyć strzały na cięciwy, kilka sekund później wypuścili je za jej rozkazem. Na gobliny runął śmiercionośny deszcz. Spośród drzew wypadły elfy z wyciągniętymi mieczami, ich ostrza szybko spotkały się ciałami nic nie podejrzewającego wroga. Emeiron wypuszczała strzałę jedną za drugą, dopóki ostatni goblin nie padł martwy. Zeskoczyła miękko na ziemię, wysyłając szybko kilku zwiadowców, aby dobili kilku uciekinierów i upewnili się, że goblinów nie ma więcej. Kilka elfów postawiła na straży, gdyby jeszcze ktoś miał do nich dołączyć. Z resztą swojego oddziału zaczęła przeszukiwać ciała, zbierać strzały których groty się uchowały i inną broń.
    Na jednym z wozów znalazła skórzaną torbę wypełnioną jakimiś eliksirami i zwój zapisany literami których nie rozpoznała. Nie zdążyła się jednak przyjrzeć swojemu znalezisku, gdy usłyszała krzyk sokoła. Uniosła głowę, by ujrzeć nadlatującego ptaka. Wyciągnęła ramię, na którym grzecznie wylądował, wbijając szpony w skórzany karwasz. Do nóżki miał przywiązaną wiadomość.
    Dowództwo miało dla niej złą wiadomość.
    *

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żałoba u elfów miała kolor złoty. Może dlatego ich pogrzeby zawsze zdawały się być takie piękne. Stroje mieniły się w słońcu, podczas gdy ponadprzeciętnie utalentowane elfki opłakiwały śmierć piękną pieśnią, w której przytaczały życie zmarłej osoby, opowiadały o niej, wychwalały ją. Chyba też z tego pochodziło to zawzięcie elfów by zawsze się rozwijać. By ich pieśń była jak najdłuższa, jak najpiękniejsza. By było o czym śpiewać.
      Ilyana była jednak taka młoda, nie zdążyła się zasłużyć niczym konkretnym. Jednak autor jej pieśni postarał się zobrazować zmarłą jak najlepiej potrafił, wspominając jej dobre serce, łagodny charakter, radosny śmiech, cierpliwość, wyrozumiałość i jej niezwykły talent do magii uzdrawiania. Chociaż nie zawarł w pieśni kilku rzeczy, jej oślego uporu, ciętego języka jakim potrafiła władać kiedy ktoś już zbyt mocno naruszył jej cierpliwość, a także to, że za żadne skarby świata nie wsiadłaby na konia. Emeiron niemal się uśmiechnęła na samą myśl, w przypływie nostalgicznych wspomnień. Niemal.
      Odeszła z domu ponad dziesięć lat temu, zrzekając się swojego dziedzictwa, aby móc się całkowicie poświęcić Leśnej Straży i ochronie granic Dunvael. Wiedziała, że było komu zająć jej miejsce. Aż do niedawna.
      Mimo tego że teoretycznie nie należała już do rodu Cairrean, to nadal więzy krwi jej pozwalały stać wraz z rodzicami. Matka wyglądała źle, ojciec miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Emeiron czuła się tutaj obco. Wśród tych złotych strojów, ona odcinała się ciemnozielonym, galowym mundurem, który ją obowiązywał. I jeszcze ta twarz. Widziała kilka nie tak ukradkowych spojrzeń w jej stronę, w niektórych rozpoznała obrzydzenie, w niektórych współczucie. Matka przed pogrzebem zaproponowała jej maskę, która miała schować tę połówkę, jednak Emeiron odmówiła. Nie wstydziła się swoich blizn. I nie miała obowiązku ich chować. Jednak tym samym zaburzała trochę piękne zgromadzone towarzystwo.
      Z siostrą nie były szczególnie blisko, oddaliły się od siebie przez ostatnią dekadę. Emeiron wracała do domu od święta, im starsze się stawały tym wyraźniej zauważalne były różnice między nimi. Jednak szanowały się, szczególnie że obie potrafiły być szczere do bólu, co wprawiało w dyskomfort wielu szlachciców, niezależnie od rasy. Ale Ilyana potrafiła być przy tym jakaś taka bardziej delikatna, bardziej taktowna. Emeiron zawsze jej tego zazdrościła.
      Pieśń dobiegała końca, opłakując przedwczesną śmierć tak młodej osoby, którą zabrała choroba. Stało się to tak szybko, że Emeiron nawet nie widziała, że z Ilyaną jest źle. Nie mogła się nawet pożegnać. Zostało jej jedynie obserwować zasypywanie trumny. Według zwyczaju zaraz będą sadzić tam młode drzewo. Symbol nowego życia. To wieńczyło ceremonię.
      I jak już drzewo tkwiło w ziemi, tłum zaczął się rozchodzić. Emeiron jednak postanowiła zostać jeszcze chwilę, może żeby symbolicznie się pożegnać, może też aby odciągnąć rozmowę która ją czekała. Wstępne preludium już miała, przed pogrzebem, jednak ojciec jeszcze nie chciał psuć atmosfery.
      Nie była jedyną osobą która postanowiła zostać, rozpoznała mężczyznę, którego podczas pogrzebu wskazała jej matka. Gdyby nie to, pewnie nie skojarzyłaby go tak szybko. Przymknęła oczy, biorąc głęboki wdech. Nawiązanie kontaktu miałoby sens.
      - Jullian - odezwała się, podchodząc do niego. - Przyjmij moje kondolencje. Jak rozumiem, byliście ze sobą blisko. - Brzmiała uprzejmie, aczkolwiek dość chłodno, wypowiadając to niby oczywiste stwierdzenie. Jednak w ich świecie nie trzeba było kogoś kochać, aby być z kimś zaręczonym. Z tego co było jej wiadomo Ilyana i Jullian byli… blisko. Jej siostra nigdy nie rozmawiała z nią o uczuciach.

      Usuń
  2. [mogą być i demony, czemu nie? :D im więcej dziwnych stworów, tym weselej!]

    Nie umknęło jej uwadze jego spojrzenie, początkowo skupiające się na bliźnie która pokrywała jej lewy policzek, ciągnąca się aż do skroni. To cud, że cokolwiek zostawiło po sobie ten ślad ominęło oko. Chociaż znając ją to nauczyłaby się żyć i bez niego, tylko po to by udowodnić, że może i potrafi.
    Strata siostry. No właśnie. Rozpoczęła tę rozmowę jakby zmarła nie była z nią w jakikolwiek sposób powiązana. Przecież to siostrze powinno się składać kondolencje. I składali. Wszyscy. Bo tak należało. Jednak Emeiron nie czuła jakby powinna to słyszeć, to nie do niej powinny być skierowane te słowa.
    Nawet jej emocje nie pasowały do siostry w żałobie. Smutek wypełniał ją w najmniejszym stopniu. Głównie gotowała się w niej złość na samą siebie, frustracja swoją własną niemocą, że nie może już się cofnąć w czasie. Chciałaby móc poznać swoją młodszą siostrę na nowo, która z taką gracją przejęła obowiązek bycia przyszłą głową rodu. Która by się w tej roli świetnie spełniała, a przynajmniej lepiej niż Emeiron. Starsza z sióstr brzydziła się polityką, wolała coś robić własnymi rękami, przyczyniać się do świetności Dunvael w inny sposób. I była naprawdę dobra w tym co robiła. Jej dowódca był wyraźnie niezadowolony z obrotu spraw, bo chociaż nic jeszcze nie zostało oficjalnie powiedziane, to jednak domyślał się, czym się to wszystko skończy. Ród Cairrean nie mógł pozostać bez lidera po śmierci Lysanthira, tak samo jak umowa z Hunterami musiała pozostać w mocy. Te zaręczyny miały o wiele większe znaczenie, niż tylko umocnienie pozycji obu rodów.
    I przez to wszystko Emeiron była też wściekła na własną siostrę, która śmiała umrzeć i zostawić to wszystko na głowie kogoś innego. Kogoś kto już dawno postawiony przed wyborem między wojskiem a polityką, porzucił swoje szlacheckie przywileje bez chwili wahania.
    Skinęła głową i również zwróciła spojrzenie ku drzewu. Miała ochotę je wyrwać.
    - Może wiedziała, że nie będziesz w stanie jej pomóc. No i z tego co pamiętam nie lubiła się zwierzać z tego co ją trapiło… - I z tego co słyszała od rodziców nic się nie zmieniło od czasów ich młodości, chociaż nie wiedzieli czy Ilyana była świadoma swojego stanu czy nie. - Dość niedojrzałe z jej strony - dodała z lekko skwaszoną miną, bo przypomniała sobie jak rodzice wspominali jaka to Ilyana była kochana, że nie chciała nikogo obarczać swoimi problemami i dlatego istniało prawdopodobieństwo, że nic nie powiedziała. Według Emeiron było to zachowanie zwyczajnie głupie i nieodpowiedzialne, szczególnie jeżeli coś mogło zagrażać jej życiu. O czym nie omieszkała wspomnieć rodzicom, którzy szczególnie dobrze tego nie przyjęli, ale też nie mogli jej wyrzucić z domu. Potrzebowali jej. - Ale mogła też nie wiedzieć, że jest z nią źle. Według rodziców choroba zabrała ją wyjątkowo szybko.
    Sama nie znała szczegółów, wiedziała jedynie, że Ilyana zasłabła, jeden dzień przeleżała w łóżku, a drugiego już jej nie było. I nikt tak naprawdę nie wiedział co się stało, nawet uzdrowiciele nie potrafili odkryć dokładnych przyczyn śmierci oprócz tego, że jej ciało po prostu się poddało. Nie chciano więc jeszcze mówić o tym głośno i przyznawać się do takiej niewiedzy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zerknęła na niego zaskoczona jego słowami. Nie spodziewała się, że będą tego samego zdania w tej sprawie, a jednak… Była więc miło zaskoczona. Zawsze ją frustrowało i martwiło to jak inni potrafili wychwalać tego typu zachowania - ukrywanie swoich trosk, czy nie proszenie o pomoc, tylko po to, by nikogo nie martwić, nikogo nie kłopotać. Już prędzej potrafiła zrozumieć robienie takich rzeczy, aby nie ukazywać przed nikim słabości, chociaż to też potrafiło prowadzić do tragicznych skutków. Jednak przynajmniej nie chcieli nikogo w ten sposób “ochronić”.
    - Nie ma problemu. - Potrząsnęła głową. - Zgadzam się z tobą. Jeżeli naprawdę by to miała ukrywać, to byłaby głupia - odparła. Jednak Ilyana nigdy nie wydała się być aż tak głupia. - Jednak to co sugerujesz mogłoby podchodzić pod samobójstwo - skomentowała, wpatrując się w młode drzewo, rozmyślając nad tą możliwością. - Nie znałam mojej siostry dobrze, jednak nie wydaje mi się, aby posunęła się tak daleko tylko po to by uniknąć małżeństwa. Wiedziała, że ma obowiązek do wypełnienia. I chyba też nie była temu przeciwna.
    Po pierwsze, znaczenie symboliczne. Po drugie nie mogła pozwolić Cairreanom wymrzeć, dlatego też według kontraktu część dzieci nosiłaby to nazwisko. Emeiron miała może ze trzynaście lat kiedy opuściła dom, Ilyana musiała mieć wtedy sześć. Starsza siostra była przekonana, że jej rodzice jeszcze sobie zapewnią przynajmniej jednego potomka, może kilku, jednak pozostali przy dwóch córkach. Nie wiedziała czy było to zależne od nich.
    - Nic się nie stało. - Wzruszyła ramionami na jego kolejne “wybacz”. - To jak się czuję jest z pewnością mało adekwatne do sytuacji - odparła zdawkowo, nie chcąc wchodzić na osobiste tematy, ale też wiedząc, że nie byłaby w stanie skłamać czy to mówiąc “mam się dobrze” czy “jestem zdruzgotana”. Więc zdecydowała jedynie przyznać się do tego, że sama uważa, że nie czuje się jak powinna się czuć. Mówiąc to, nawet skrzywiła się lekko. - Mój mundur mnie zdradził? - zapytała już lżejszym tonem, zerkając na niego po raz kolejny, unosząc lekko brew. Niby na ramieniu miała wyszyte cienką nicią rozłożyste drzewo, ale kolor tak słabo się odcinał od reszty materiału, że ciężko było je zauważyć czasami. Leśna Straż nawet w ten sposób wolała być niezauważona, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. - Ale dziękuję, nie było łatwo do nich dołączyć. - To chyba rygorystyczny trening był najcięższy.
    - Czemu nie? - przystała na jego propozycję. Znajdowali się na obrzeżach lasu, który był swego rodzaju cmentarzyskiem. Kilka młodych drzew rosło w okolicy. Ciężko stwierdzić czy to samosiejki, czy ktoś pod nimi leżał. - Kim jest Henry? - zapytała, przypominając sobie, że Jullian wspomniał o nim, jednak nie kojarzyła tego imienia. Pewnie ktoś z rodziny, jak wnioskowała z kontekstu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdy szli Emeiron zaplotła dłonie za wyprostowanymi plecami. Ilyana powiedziała jej kiedyś, że chodzi jakby jej ktoś kij od szczotki wepchnął w tyłek, ciężko było się z tym nie zgodzić. A potem zastanawiasz się dlaczego tak rzadko bywam w domu, odparła Emeiron rozbawiona. Wbrew pozorom potrafiła mieć dystans do siebie. Czasami.
    - Dziękuję. - Skinęła głową zastanawiając się co ma odpowiedzieć na pochwałę. Nie wspominała o smokach na ten czas, chociaż interesowało ją to bardzo. To nie był moment na zadawanie szczegółowych pytań. Przynajmniej nie miała na to aż tak wielkiej ochoty i niestety miała bardzo dużo czasu na dowiedzenie się wszystkiego. Aż za dużo. Takie było jej założenie, chociaż jeszcze nikt nic oficjalnie nie ogłosił. - Z tego co wiem i ty masz doświadczenie w walce. To dobrze. Wielu wysoko urodzonych jedynie się uczy, wiele gada, a potem i tak nic z tym nie robi - powiedziała, może też z lekkim przekąsem w głosie. Nie atakowała Julliana rzecz jasna, on raczej się nie chwalić swoimi osiągnięciami, przynajmniej jeszcze nie, a raczej skupił się na jej co było miłą odmianą. Wystarczająco dużo razy trafiała na młodych szlachciców, którzy potrafili jedynie gadać. Dopóki nie wybiła im zębów (no dobrze, trzech zębów i zrobiła to tylko raz). Nie atakowała także tych którzy do tradycyjnej walki mieli trochę mniej talentu. Dopóki nie próbowali być tym kim nie byli, nie miała do nich żadnych pretensji.
    - Dunvael potrzebuje zdolnych alchemików, nie wszyscy muszą walczyć mieczem czy łukiem - odparła. - A poza tym, wystarczająco zdolny i sprytny alchemik potrafi być równie groźny co doświadczony szermierz. - Zerknęła na niego z ukosa. Leśna Straż polegała na walce z ukrycia, małe oddziały potrafiły zniwelować większe zagrożenie już w samym zarodku. Dywersja miała z tym wiele wspólnego, a do niej alchemicy byli niezastąpieni.
    - Ty nie wiesz…? - Spojrzała na niego zaskoczona. Pewnie nikt go nie poinformował, ale chyba łatwo było się domyślić. Cairreanowie nie mieli innego dziedzica, została tylko Emeiron. - Zostaję aby przejąć obowiązki Ilyany - powiedziała, jakby to miało wszystko wytłumaczyć. W jej przekonaniu tłumaczyło.
    Informacja, że Hunterowie jeszcze planują zostać przyjęła z niezadowoleniem, co odbiło się wyraźnie na jej twarzy. Powrót do domu wydawał się jej wystarczająco trudny, nie musiała jeszcze spędzać czasu z ewentualnymi teściami. Ale może nie będą nią aż tak mocno zainteresowani, naprawdę chcąc się skupić na jej rodzicach. To akurat by było miłe. Nie wierzyła w to, ale byłoby miło.

    OdpowiedzUsuń
  5. To dobrze, że starał się być wszechstronny, ale skupianie się na wielu rzeczach na raz często prowadziło do braków na każdym polu. Dlatego na jej twarzy nawet błysnął uśmiech przez ułamek sekundy, gdy wspomniał, że “jego serce należy do magii”. Wiedziała jak to jest, chcieć umieć wszystko. Ale trzeba było mierzyć siłę na zamiary.
    Zrobiła jeszcze dwa kroki zanim zauważyła, że się zatrzymał. Spojrzała na niego wręcz obojętnie. Po jego twarzy odgadła, że nie wiedział ani nie domyślił się. Raczej nie mogła go winić, że się nad tym nie zastanawiał. W końcu był blisko z Ilyaną, więc mógł skupić się bardziej na żałobie, niż długoterminowym planowaniem. Co jednak nie zmieniało faktu, że te zaręczyny miały o wiele większe znaczenie niż oni sami. Rozumiała, że pewnie bardzo przeżywał śmierć narzeczonej, ale musiał brać pod uwagę konsekwencje i następstwa.
    Zmarszczyła brwi.
    - Oczywiście, że się nie zastanawiałeś, to nie twój ród wymiera - odparła lekko zirytowana jego ignorancją. No, może bardzo zirytowana. - Muszę odejść z Leśnej Straży. To jest służba na całe życie - odpowiedziała. - Myślę, że warto będzie zawrzeć w kontrakcie ile potomstwa przewidujemy, abym jak najszybciej mogła powrócić do czynnej służby wojskowej. Przynajmniej w jakimś stopniu. Nie nadaję się na polityka, ani na matkę, na pewno nie na żonę. Ale upewnię się, że mój ród przetrwa, tak jak przetrwał przez wieki. Nie dam mu się skończyć przez moje własne potrzeby. - Brzmiała chłodno jakby to jej wcale nie dotyczyło, nie miała ochoty o tym opowiadać, ale zapytał się jak to miało wyglądać. Mogła mu więc jedynie powiedzieć czego ona by od tej "transakcji" chciała. Nie wiedziała czy będzie kiedykolwiek mogła wrócić do wojska, ale na polu bitwy czuła się z pewnością najlepiej, tam było jej miejsce. Nie zamierzała tego porzucać całkowicie, jeżeli udałoby się znaleźć jakiś sposób aby nie musiała, to chciała go poszukać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mogła się zdobyć na chociażby próbę odnalezienia szczęścia, czy nawet pozytywnych stron w tej sytuacji. Śmierć Ilyany zmusiła ją do powrotu do wszystkiego co chciała pozostawić za sobą. I wyraźnie nie potrafiła o tym zapomnieć.
    Chyba niespecjalnie podobało się mu jej podejście do sprawy, ale ją niespecjalnie to obchodziło. Oboje wiedzieli, że żadne z nich nie może się wycofać.
    - Jestem wdzięczna, że się rozumiemy w takim razie - odparła.
    Nie spodziewała się nowych ras. Elfia i ludzka krew już dawno się wymieszała, chociaż utrzymywanie czystości krwi zaczynało stawać się popularne od kilkudziesięciu lat (szczególnie gdy człowiek przejął tron), a wysoko postawione rody od wieków się nie krzyżowały. Ale może jednak powstanie coś ciekawego. Elfy zawsze były wrażliwe na magię, krzyżowanie się z potężnym rodem mogło im wyjść na dobre.
    Zdawało się, że chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zauważyła swojego ojca, który przywoływał ją ruchem dłoni z daleka. Na ten gest, zamknęła usta i zrobiła uprzejmy ukłon w stronę Julliana, który ktoś niższego stanu powinien wykonywać. Jeszcze powinna.
    - Porozmawiamy później - powiedziała. - Do zobaczenia. - Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w stronę swojego ojca. Po jego minie już mogła rozpoznać, że zaraz miał się rozpocząć rytuał pożegnania. W tym uczestniczyła tylko rodzina i miało to trwać do zachodu słońca. A potem uroczysta kolacja, podczas której Emeiron miała ochotę się po prostu gdzieś schować, ale uczestniczenie w niej było wciąż jej obowiązkiem.

    [Nie ma problemu!
    Trochę nie mogłam się zdecydować jak kontynuować, czy na przykład zrobić kolację z której Emeiron się wymknie i Jullian będzie miał chęć jeszcze z nią przedyskutować sprawy na co ona nie będzie miała chęci, czy już wyruszyć w niedaleką przyszłość.
    I tak, to raczej będzie rasa :) ]

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozmawianie o kontrakcie było nie na miejscu przez kilka kolejnych dni, ale Emeiron oficjalnie porzuciła mundur niedługo po pogrzebie, tym samym wracając do rodziny. Do bycia młodą lady, do przyjmowania gości składających kondolencje raz za razem. Któregoś dnia jednak ktoś przyszedł nie tylko z kondolencjami. Pewna lady miała sprawę do jej ojca, ich miny jej się nie spodobały, więc Emeiron zrobiła to co każda młoda kobieta z dobrego by zrobiła - wspięła się po drzewie, aby mieć dobry widok na gabinet lorda Lysanthira.
    Kłócili się. Ojciec nie chciał się na coś zgodzić, ale miała za mało kontekstu, aby zrozumieć na co. Nie mogła też podsłuchiwać dalej, bo ktoś zaczął się kręcić w ogrodzie, a jakby to wyglądało, że lady Emeiron skacze po drzewach?
    Cała rozmowa umknęła jej pamięci, podczas gdy jej dni wypełnione zostały nauką etykiety na nowo i na miłość bogów przecież ona nie potrafi tańczyć! Jak to będzie wyglądało na ślubie? Gdy mogła chociaż na chwilę uciec, wymykała się do strażników, by móc chociaż na chwilę się odprężyć grając z nimi w karty i pojedynkować się.
    I w pewnym momencie to wszystko się skończyło, ale nie w sposób jaki by chciała.
    Nadeszli pod osłoną nocy. Pierwsi padli strażnicy przy bramach i murach. Profesjonalnie, nie zdążyli nawet wszcząć alarmu. Intruzi zostali odkryci dopiero gdy wtargnęli do posiadłości, a wtedy było już za późno. Dobrze wiedzieli gdzie mają iść. Na swoje szczęście Emeiron miała lekki sen. Lata na służbie ją do tego zmusiły. Tak jak każda porządna młoda panna trzymała broń w swojej komnacie. Jednak stosunkowo na niewiele się zdała. Ktoś wszczął pożar. Nie zdążyła wbiec głęboko do posiadłości, zabiła tylko dwójkę intruzów, zanim ujrzała płomienie i zamarła. Chciała się odnaleźć… kogokolwiek… rodziców, dziadków, starą ciotkę… jednak ogarnęło ją przerażenie, którego nie potrafiła pokonać. Musiała zrobić jedyną rzecz jaką mogła. Uciec i przeżyć. Nie mogła już uratować swojej rodziny, ale mogła uratować siebie. I upewnić się, że ktokolwiek był odpowiedzialny za tę masakrę zapłaci za to, zginie z jej rąk, i będzie umierał długo. Bardzo długo.
    Na sam początek jednak musiała się gdzieś podziać. Zakradła się do zbrojowni, do której nie udało się intruzom dostać i jeszcze nie liznął jej ogień, a potem po prostu wskoczyła na konia i popędziła do jedynego miejsca które teraz jej przyszło do głowy. Hunterowie mieszkali stosunkowo daleko, ale miała nadzieję, że jeszcze zdąży. Jechała niemal całą noc, idealnie na wschód słońca, by odkryć że nie zdążyła.

    OdpowiedzUsuń
  8. [wybacz opóźnienie!]

    Musiała trochę zwolnić, płonący dom Hunterów, aby przygotować się do ewentualnego ataku. Wciąż jadąc wyciągnęła łuk i przygotowała strzałę, gotowa do naciągięcia cięciwy jeżeli nadejdzie taka potrzeba. Zdawało się jednak, że atak już się skończył, ale kto wie, może jeszcze ktoś się tutaj kręcił. W momencie gdy ujrzała, że ktoś wychodzi jej mięśnie spięły się odruchowo, gotowe do walki. Naciągnęła cięciwę z strzałą wycelowaną w stronę mężczyzny, jednak szybko się zorientowała, że zachowywał się on jak typowy wrogo nastawiony napastnik i dlatego opuściła broń. W końcu też rozpoznała Julliana i poczuła niejaką ulgę, że ktoś przeżył.
    Słuchała go, czując jak żołądek jej się ściska ze strachu. Ataki na ich rodziny zostały przeprowadzone równolegle, przypadek nie wchodził w grę. Ktoś to wszystko zaplanował. Obawiała się, że jeżeli dwa bliskie ze sobą rody zostały zaatakowane, to ich inni sojusznicy mogli podzielić ich los, tej nocy czy następnej. Może nawet teraz. To oznaczało, że nie będą mieli się do kogo zwrócić o pomoc. Przecież sami nic nie wskórają przeciwko komuś, kto dysponował ludźmi potrafiącymi wyrżnąć rodzinę magów. Element zaskoczenia miał w tym z pewnością swój udział, jednak to wciąż niełatwa sztuka.
    Skinęła głową, czując przypływ wspomnień z poprzedniej nocy, które przez ten cały czas starała się zakopać w jakiś dalekich odmętach swojego umysłu i już nie do nich nie wracać. Przymknęła oczy, biorąc głęboki wdech, podczas gdy jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Jednak gdy uniosła na powrót powieki spojrzenie znów miała chłodne, skupione na celu jakimkolwiek miałby on nie być.
    - Mój dom również został zaatakowany - odpowiedziała okropnie spokojnie. Dźwięk jej własnego głosu obrzydził nawet ją samą, jednak nie mogła sobie teraz przecież pozwalać na rozpacz czy wyrzuty sumienia, że jej własna słabość zmusiła ją do ucieczki. - Nie możemy tu zostać - stwierdziła, rozglądając się uważnie, szukając ewentualnych napastników wzrokiem. - Musimy… musimy zgłosić się do króla… - Zmarszczyła brwi, nie stolica była za daleko, potrząsnęła głową. - Lord Fylandthir ma posiadłość nie więcej niż dzień drogi stąd… - dodała, bardziej głośno się zastanawiając nad kolejnym posunięciem, niż podejmując konkretną decyzję.
    Lord Fylandthir był przyjacielem jej ojca. Z pewnością będzie w stanie im pomóc.

    OdpowiedzUsuń
  9. - Tobie także współczuję utraty bliskich, jednak żałobę musimy odłożyć na później - odpowiedziała z pewnym ponagleniem w głosie.
    Nie chciała obserwować tego jak Jullian to przeżywa, bo to też jakoś na nią działało. Uderzało w struny, które starała się utrzymywać nieruchomymi. Na swój sposób mu zazdrościła, że może się tak po prostu załamywać po stracie rodziny, podczas gdy ona nie dała sobie tego luksusu. Nie uroniła nawet łzy, wiedząc, że jeżeli by to zrobiła, to by już nie potrafiła powstrzymać reszty. Gdyby się raz posypała, to nie potrafiłaby się pozbierać. A to był najgorszy na to moment.
    Podczas Jullian jeszcze przygotowywał się do drogi, zsiadała z konia i zaprowadziła go trochę na ubocze, aby nie stać tak całkowicie na widoku. Wciąż obserwowała okolicę, jednak kątem oka zerkała na maga zainteresowana jego poczynaniami. Najbardziej zafascynowało ją zaklęcie, które przemieniło martwą materię w żywą, a przynajmniej tak to wyglądało (może i kompletnym laikiem nie była, jednak przy Jullianie z pewnością się tak czuła). Nie potrafiła sobie wyobrazić, aby coś takiego należało do rzeczy łatwych. I jakoś tak całość jeszcze bardziej jej zaimponowała, gdy się okazało, że koń nadaje się do jeżdżenia. To nie tak, że wątpiła w umiejętności Julliana, po prostu nie dość że koń wyglądał jak koń to jeszcze zachowywał się jak koń. A przecież wcale koniem nie był.
    Wspięła się na siodło i ruszyła, narzucając trochę wolniejsze tempo niżby sama chciała, ale jej koń był zmęczony całonocnym galopem. Ona zresztą także.
    - Czy to zaklęcie ma jakiś limit czasowy? - zapytała po kilku minutach zerkania na jego magiczny twór.

    OdpowiedzUsuń
  10. Fascynujące... pomyślała, prawdopodobnie zbyt mocno skupiając się na magicznym koniu, ale to przynajmniej pozwalało jej utrzymać jako taki poziom skupienia się na innych sprawach. Chciała się jeszcze zapytać w jaki sposób więc koń się nie kruszy od ciężaru ludzkiego ciała, ale sama mogła się domyślić. Przecież został on przyzwany właśnie do tego, aby na nich jechać, musiał być przystosowany do jazdy. Jednak walka to kompletnie inna sprawa.
    - Ciężko stwierdzić, nasze rodziny miały ze sobą ścisłe powiązania, wspólne interesy, wspólne poglądy… - Nie mogła pozbyć się wrażenia, że to któraś z ich rodzin musiała być celem i po prostu druga dostała rykoszetem, jako że wiadomo było w jak bliskich stosunkach byli… a to by oznaczało, że inne rody także mogły być w niebezpieczeństwie. Jednak Lord Fylandthir mógł się uchować, przynajmniej taką miała nadzieję. A może właśnie to wspólne interesy grały kluczową rolę, wtedy łatwiej by było znaleźć sojuszników.
    - Szczerze powiedziawszy to… nie połączyłam ze sobą tych dwóch wydarzeń - odpowiedziała zaskoczona częściowo jego propozycją, a częściowo tym, że sama jakoś na to nie wpadła. Może dlatego, że przez ostatnie kilka dni starała się nie myśleć o siostrze, że nawet teraz nie skojarzyła tych dwóch rzeczy ze sobą. - Nie wiem. Jednak jaki by to miało cel? Zabić jedną osobę ukradkiem, aby potem atakować tak otwarcie? Czy to jej sama śmierć miałaby być powodem ataku? - zastanawiała się na głos.
    Nie potrafiła jednak sobie wyobrazić, aby Ilyana mogła być w coś zamieszana co by mogło być jakimś powodem… ale nie miałoby to przecież sensu.
    - To było zaklęcie ochronne? Jak mocna jest bariera? - zapytała widząc, że wokół nich się coś pojawiło, a potem zniknęło. Przydatne, chociaż wolała na tym nie polegać aż tak mocno.

    OdpowiedzUsuń
  11. Wzruszyła ramionami. Dywagacje na ten temat nie przyniosą im niczego dobrego. Sama oczywiście nie mogła powstrzymać swoich myśli, jej umysł starał się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie, może mając nadzieję, że to uśmierzy ból w jakiś sposób. Albo pozwoli znaleźć winnego, którego będzie można ukarać. Nie mogła więc winić Julliana, że sam starał się znaleźć jakieś wytłumaczenie.
    - Nie sądzę, aby po takim zniszczeniu było co sprawdzać - odparła. Chociaż mogli szukać ciał, je jest ciężko spalić całkowicie.
    Po tym zapadła cisza, której nie chciała przerywać, chociaż właśnie może powinna. Zmęczenie i stres zaczęły dawać się jej we znaki. Do tej pory rozmowa jakoś ją rozbudzała, zmuszała do myślenia, ale w ciszy zaczynała odpływać. Jeszcze nie było tak źle by zacząć przysypiać w siodle, ale jej czujność się uśpiła. Dlatego umknęło jej jak coś przebiegło między drzewami.
    Kula ognia, która roztrzaskała barierę ją jednak rozbudziła na nowo. W ułamku sekundy otoczyło ich czterech magów, którzy do tej pory ukrywali się pod zaklęciami niewidzialności.

    OdpowiedzUsuń
  12. [przepraszam, że musiałaś tyle czekać.]

    Wykorzystując bariery Julliana, zeskoczyła szybko z konia, odczepiając łuk z siodła. Mądrzejszym posunięciem byłoby pewnie pozostanie na wierzchowcu, mogliby wtedy po prostu uciec, w biegu osłabiając przeciwników, ale w Emeiron miała tą zżerającą ją od środka chęć zemsty, tłumiącą wszelkie racjonalne myślenie. Chociaż pochopna decyzja okazała się być już niedługo tą słuszną, gdy Jullian został zepchnięty z konia. Nie miała jednak czasu do niego podbiegać, aby sprawdzić czy wszystko w porządku. Wypuściła już dwie strzały, które zostały z łatwością powstrzymanie przez zaklęcia, nie mogła teraz zaprzestać strzelania.
    Udało jej się zranić jednego z magów, gdy związały go korzenie. Znak, że Jullian był w stanie walczyć. Strzała utkwiła w gardle, przebijając tętnicę. Jasna krew popłynęła strumieniem po skórze, strużkami ciekła mu z ust, mężczyzna wydał z siebie nieludzki gulgot, gdy padał na ziemię. Emeiron nie podziwiała swojego dzieła. Gdy magowie uwolnili się z korzeni, zraniła jednego z nich w rękę, gdy szykował się do rzucenia jakiegoś poważniejszego zaklęcia. Strzała go na razie powstrzymała, godząc go w przedramię. Wydał z siebie okrzyk bólu, łapiąc się za rękę. Chciała go wykończyć, ale już inny mag rzucił kolejną kulą ognia, rozbijając drugą barierę. Zalała ich fala gorąca, nawet nią trochę zachwiało, jakby stała stosunkowo niedaleko sporego wybuchu. Nawet odruchowo uniosła rękę, zasłaniając twarz. Ta sekunda wystarczyła, by zraniony wcześniej mag po prostu walnął w nią czystą energią, powalając na ziemię. Ból najwyraźniej pozbawił go kreatywności, za co była całkiem wdzięczna. Lepsze to, niż dostać kulą ognia, czy soplem lodu. Jednak przez upadek nie mogła złapać oddechu przez kilka chwil.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie spodziewała się, że Jullian specjalnie przerwie atak, aby zainteresować się nią osobiście. Przecież nie była ranna, jedynie upadła. Ona sama by go osłaniała, aby mógł się pozbierać, jeżeli uznałaby, że da radę sam. Odkaszlnęła, kręcąc głową na pytanie czy jest ranna, wciąż mając trudności z oddychaniem.
    Ucieczka nie miała sensu, to by jedynie sprawiło im więcej problemów.
    - Jeżeli któreś z nich przeżyje to nie dadzą nam spokoju - wychrypiała. Wybór był oczywisty. Niby przydałoby się pozostawić jednego z nich przy życiu, ale to zdawało się być trudniejsze. Może wpływała na nią chęć zemsty, i tłumione wściekłość i poczucie winy. Skoro otwarcie ich nie pokazywała to musiały się ujawniać w inny sposób.
    Udało jej się wstać w momencie gdy bariera opadła, wtedy też Jullian nagle wciągnął ją za drzewo. Chciała wyjrzeć zza niego, by ocenić sytuację, ale schowała się szybko, widząc nadchodzące płomienie. Jak tak dalej pójdzie to puszczą las z dymem, musieli się pospieszyć.
    - Potrafisz wyczarować iluzje? - zapytała, zakładając strzałę na cięciwę.
    Magów wciąż było dużo, ale gdyby ich rozproszyć chociaż na chwilę… strzała w gardło by wystarczyła. Iluzje nie musiały być idealne, byle dały im kilka sekund przewagi.

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie czekała na drugą szansę, musiała wykorzystać pierwszą. Wyjrzała zza drzewa naciągając cięciwę i wypuściła strzałę w kierunku ostatniego maga. Mężczyzna jednak trochę za bardzo się ruszał, chyba myśląc, że coś go atakuje. Grot zranił go poważnie w szyję, ale nie śmiertelnie. Chociaż byłoby śmiertelnie, gdyby nie potrafił używać magii. Zranienie go wybudziło, co sprawiło, że iluzja albo zniknęła, albo przestała wydawać się już taka prawdziwa. Przyłożył sobie dłoń do mocno krwawiącej rany, aby się nią zająć. Odruchowo chciał uratować swoje życie.
    Emeiron zaklęła paskudnie i wreszcie wyskoczyła zza drzewa, mrucząc coś pod nosem. Biegnąc w stronę maga, machnęła dłonią w górę. W twarz mężczyzny poleciał piach, który uniósł się niby sam z siebie, oślepiając go. Niby mogła po prostu wziąć sobie w garść i rzucić w niego, ale w tym momencie magia była znacznie wygodniejsza, mimo że tak rzadko jej używała. Wyciągnęła miecz z pochwy i zaraz wbiła go magowi w brzuch. Kopnięciem powaliła go na ziemię, zaczął krztusić się krwią, ale jeszcze żył.
    - Kto was nasłał? - zapytała, niby wciąż z tym swoim stoickim spokojem, ale w jej głosie dało się wyczuć napięcie. Gdy mężczyzna się zaśmiał, zmarszczyła nawet czoło. - Kto? - warknęła, ponownie wbijając ostrze w jego brzuch i przekręcając je, wiedząc, że to sprawi mu więcej bólu. Wydał z siebie krzyk, ale po chwili jedynie się uśmiechnął.
    - I tak... mnie zabijesz… - wychrypiał. - A wolę… abyście nigdy… - Sam sobie przerwał, nie mogąc powstrzymać okrzyku bólu, gdy Emeiron po raz kolejny przekręciła miecz w ranie.
    To nigdzie nie prowadziło. I chociaż wolała, aby się wykrwawił tutaj powolnie, to istniało prawdopodobieństwo, że albo go ktoś tutaj znajdzie, albo sam będzie umiał się uleczyć. Wyciągnęła więc miecz, tylko po to by go po raz kolejny wbić w jego ciało, tylko tym razem w serce. Czuła dziwną satysfakcję, pozbawiając go życia w ten sposób.

    OdpowiedzUsuń
  15. Wyciągnąwszy miecz z maga, przetarła zakrwawioną klingę o trawę, chociaż niewiele to dało. Schowała broń z powrotem do pochwy przy pasie. Jej spojrzenie zatrzymało się jeszcze na kilka sekund na twarzy mężczyzny. Pozostał na niej cień tego pewnego siebie uśmiechu. Miał rację, i tak by go zabiła. Wolał zginąć z satysfakcją, że nie dowiedzą się kto stał za morderstwami. Miał pewnie nadzieję, że sami zginą już niedługo z tą niewiedzą. Emeiron nie chciała do tego dopuścić.
    Skinęła głową, zgadzając się, że powinni już ruszać. Podeszła do maga którego zabiła jako pierwszego. Strzała wciąż wystawała z jego szyi. Chyciła za drewniany promień, kiedy głos Julliana ją zatrzymał na chwilę. Nagle stała się niezwykle świadoma swojego ciała, nawet obejrzała się z grubsza, by upewnić się, że w ferworze walki nic jej nie umknęło.
    - Nie, nic mi nie jest - odpowiedziała, chwyciwszy na powrót za strzałę wyciągnęła ją gwałtownym ruchem. Skupiła spojrzenie na zakrwawionym grocie, upewniając się, że jest jeszcze cały i nadający się do użytku. - Dziękuję jednak za troskę - dodała, przypominając sobie, że jeżeli tego nie powie, to Jullian prawdopodobnie się nie zorientuje, że naprawdę była wdzięczna. Wytarła strzałę o trawę i wsadziła z powrotem do kołczanu. W obecnej sytuacji musiała uważać na to ile ich używa.
    - A ty? Wszystko w porządku? - zapytała, podnosząc swój łuk z ziemi. - Dziękuję - powiedziała, gdy Jullian przekazał lejce jej konia. Zaraz też przyczepiła pasem łuk do siodła.
    Te drobne sprawy mając za sobą, wzięła się za przeszukiwanie trupów, mając nadzieję, że znajdzie jakąś wskazówkę, jednak nie mieli przy sobie niczego przydatnego pod tym względem. Żadnych oznaczeń, żadnych pism. Byli przygotowani na to, że ewentualnie mogą zginąć bądź zostać pojmani.

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie przeszkadzała mu gdy rzucał zaklęcie, chociaż interesowało ją co ma ono osiągnąć. Musiało być to coś potencjalnie przydatnego, inaczej Jullian by nie tracił na to czasu. Wspomnienie o aurach wciąż niewiele jej mówiło, jednak dobrze wiedziała, że czekanie by było niebezpieczne.
    - Lepiej ruszajmy jak najszybciej - zgodziła się, kiwając głową.
    Sama nie znalazła niczego co by pomogło im zidentyfikować magów, ani tatuaży, ani pierścieni które magowie pracujący dla niektórych rodów nosili, ani wiadomości. Wsiadła więc na konia. Skinęła Jullianowi, że jest gotowa i tylko czeka na jego zaklęcie. Gdy już usunął ślady ich obecności, szybko wyruszyli dalej. Zastanawiała się czy magowie zostali specjalnie wysłani aby ich zabić, czy jedynie patrolowali okolicę i przed przypadek się na nich natknęli. Ta pierwsza możliwość oznaczała, że ktokolwiek chciał pozbyć się ich rodów, wiedział że dwie osoby przeżyły rzeźnię.
    - Te aury o których wspominałeś… co miałeś na myśli? Gdyby nie zaklęcie, to co by ci mogły powiedzieć? - zapytała. Jej wiedza magiczna była raczej ograniczona.

    OdpowiedzUsuń