15 lipca 2018

[KP] Sara Taraszkeiwicz



   

"I to prawda, że z każdej można zrobić kurwę; ale to tylko dlatego, że nie umiemy z nich robić świętych; a one robią tylko to, co my umiemy z nimi zrobić. "

Marek Hłasko, Opowiem wam o Esther



Sara Taraszkeiwicz

Lat dwadzieścia i dwa
studia na toruńskiej Konserwacji i Restauracji Dzieł sztuki
(mądra nazwa na marnowanie sobie życia i trucie się chemikaliami całymi dniami, poleca gorąco)



Po miesiącu od wprowadzenia się do nowej klitki w kamienicy zrozumiała, że jedyną ucieczką od trzech współlokatorów jest balkon, miniaturowy balkonik. Wyłącznie jej. Tu jest cisza, tu ma spokój. Chwila na wzięcie oddechu, albo przeciwnie, zadymienie płuc nikotyną. 
Poza tym w nowym mieszkaniu bardzo jej się spodobało, ma teraz bliżej do wydziału, więc nie traci kasy na dojazdy, tak to sobie tłumaczy, bo nie chce jej się pamiętać, że z poprzedniego lokum wyrzucono ich na zbity pysk. Wesoła gromadka z tych jej przyjaciół. 


 wątek z prisoner (Konrad)

3 komentarze:

  1. Musisz mi wybaczyć, ale będę pisać krócej. Przy ilości wątków, jakie prowadzę, nie wygrzebię się z nich do wieczności. Chyba, że znajdę na to jakiś sposób. No i mam... ograniczyć ilość treści :P. Swoją drogą bardzo ładne rozpoczęcie. Cieszę się, że to Tobie przypadło, bo było idealnym otwarciem wątku.

       Na wiatrak składa się parę brudnych od kurzu wahadeł, siatka bezpieczeństwa – w jednym miejscu rażąca ubytkiem kratek – i dawno już zepsuty przycisk ze stojakiem. O możliwej używalności, a raczej jej braku, Kossakowski jeszcze nie wie. Na razie stawia przyrząd na stoliku w salonie i póki co nie domyśla się, że maszyna przyda mu się co najwyżej jako futurystyczna forma bryły do wieszania ubrań. Prostuje się godnie, strzepując grubą warstwę pyłu z ciemnego podkoszulka. Bark i plecy wciąż jednak pozostają uświnione jakimś cholerstwem – to dlatego, że wizyta w piwnicy zawsze kończy się bezładem ubrania.
      — Działaj... — mruczy pod nosem w niezadowoleniu, z naiwnością charakterystyczną dziecku wciskając klawisz mechanizmu raz po raz. Mocniej, ale wcale nie skuteczniej. Dopiero piąta, czy szósta próba uświadamia go w bezsensie wykonywanego manewru. Wzdycha głęboko, odlepiając od skóry na torsie mokry od potu t-shirt. Jest nieznośnie gorąco, a on powinien raczej urodzić się w klimacie tundry. Europa to pogodowo zbyt kapryśny i ciepły kontynent – do dziś uznaje to za jeden z jej mankamentów.
      Decydując się na głębszy wdech ma wrażenie, jakby płuca dławiły się w oparach gorąca. Salon, skąpany za dnia w słońcu, w istocie jest dość duszny. Ze zdrowego rozsądku przy kolejnych wdechach ogranicza się więc do płytkiego wciągnięcia powietrza. Tak jest bezpieczniej. Ostatecznie zresztą, niesiony potrzebą dotlenienia się, wychodzi na balkon. Tam przynajmniej może liczyć na drobne podmuchy wiatru. Oczywiście ograniczona przez architekturę miasta przestrzeń nie niesie tak ładnie powiewu powietrza, jak wiejskie zakątki, ale przynajmniej próbuje, czego nie można powiedzieć o zastałym, zatęchłym wręcz wnętrzu starej kamienicy, którą zajmuje niezmiennie od nieco ponad trzydziestu lat. Czasami zastanawia się, czy blok naprzeciwko ma lepiej. Tylko czasami. Zwykle potem dochodzi do niego, że woli mniej powietrza, niźli mniej spokoju. Tutaj ściany są grube i solidne – niemal nieprzepuszczalne. Bardzo wygodne dla amatorów muzyki. On puszcza ją bezustannie w klimacie jazzu i bluesu. Nawet teraz staje przed barierką ze słuchawkami na uszach. Opaska elektroniki burzy ład na głowie, szczególnie, że pojedyncze pasma włosów znajdują się przed nią, opadając na czoło i oczy. Nie przeszkadza mu to. Mając przed sobą poręcz, opiera się równolegle do niej na łokciach, nachylając się do przodu. Plecy, nieco przygarbione, pozostają w cieniu. Za to księżyc idealnie oświetla balkon naprzeciwko. Papierosowa chmurka nad kobietą układa się w nieregularne kształty, ale wzrok Konrada spoczywa gdzie indziej. Na długich włosach sąsiadki, tym bardziej uwydatnionych przy pozycji, jaką przyjmuje.

    OdpowiedzUsuń
  2.    Chwilę jeszcze koncentruje się na kobiecej sylwetce. To najbardziej ruchliwy i interesujący obiekt tego wieczoru. Trudno o inny, gdy pozostali członkowie osiedla śpią w najlepsze. Co jednak ważniejsze, przy obserwacji (poza nieoczywistą urodą kobiety) Konrad zauważa ciąg prawie atrakcyjnych manewrów. Prawie, bo palenie papierosów wydaje mu się średnio seksowne i anulowałby je z listy pociągających działań. Jest w tym nielicznym gronie osobników, którzy wolą czystość w słowach, gestach i w oddechu. Nie ma bowiem nic bardziej dekoncentrującego, niż woń dymu i nic bardziej nieznośnego dla zmysłów, niż obrzydliwy i drażniący gardło smak tytoniu.
       W opozycji do tego staje jej enigmatyczny uśmiech.
       Ten wydaje się przyciągający, dostatecznie zajmujący myśli, by zniwelować rozczarowanie, jakiemu towarzyszy dostrzeżenie złego nawyku (palenia). Wprawdzie podchwycony z kobiecej twarzy gest równie dobrze może być jedynie ułudą zmęczonego oka, obrazem dyktowanym zwykłą fantazją lub figlami nocy, rzucanymi cieniem na twarz, ale osobiście Kossakowski wierzy w to, że się nie przewidział. To był uśmiech. Musiał być. Podobnie traktuję sprawę ramiączka.
       Informację o tym, że kobieta je poprawia, przetwarza stosunkowo wolno, jakby upewniał się w tym, czy aby na pewno w ogóle opadło. Ruch palców, muskających nagie ramię, sugeruje mu, że tak. I na tym kończy swoje oględziny. Odrywa wzrok od nieznanej sąsiadki, odwracając się bokiem do barierki. Rozprostowuje także plecy. Palce prawej dłoni zachodzą za kark, dotykając wilgotnej skóry, opuszki stykają się tym samym z końcówkami nieco przydługich włosów. Niemal docierają do słuchawek z lewej strony twarzy. Na krótką chwilę zamyka oczy. Chłonie dźwięki. Sprężystość rytmu i lekkość wypływających z instrumentów nut eksponuje majestatyczność tego gatunku. Uwielbia go. Dźwięki, natężone przez cudzą pracę rąk, pełne i soczyste w jednym takcie, a niknące i urwane w następnym, zadowalają wymagające, żądne muzycznych doznań ucho. Oddech zamiera w centralnym punkcie odsłuchu. Gdy energia rośnie, nie ośmiela się wypuścić powietrza. Wsłuchuje się w nieregularne takty na miarę swoich możliwości. Zmienność i dynamika jazzu to coś, co uwodzi aż za mocno. Bardziej niż kobiecy, kwitnący w świetle księżyca kształt. Dopiero gdy muzyka zamienia się na niewyraźny podszept słuchawek, a dźwięk podkładu ostatecznie milknie, odważa się powrócić do rzeczywistości.
       Wzdycha cicho, ściągając na szyję oporne, acz całkiem dobrze podtrzymujące akustykę nauszniki. Dopiero teraz noc zaczyna do niego mówić. Wiatr gwiżdże nieśmiało, drzewa na osiedlu kołyszą się w rytm własnych szmerów... i tylko kobieta po drugiej stronie milczy. Jej balkon wraz z nią. Zerka w jej kierunku, doszukując się choćby cienia dźwięku, który mógłby przeanalizować. Nie ma nic. Żadnego szurnięcia, kichnięcia, czy jakiejkolwiek oznaki aktywności. Jest tylko ona. I tylko bezruch. Pozycja turecka, w której zamarła. Na jak długo?

    OdpowiedzUsuń
  3.     Ledwie słyszalny chrzęst niszczonych listków i łodyżek balkonowych przeistacza się drogą wiatru w enigmatyczny, cichy szelest czegoś nieznanego, bliżej nieokreślonego. Nie wyraża jednak nic szczególnego. Taki tam podszept natury, jakich wiele. Konrad wcale się tym nie zajmuje. Mimo skoncentrowania na dźwiękach, ten jeden wydaje mu się niedostatecznie intrygujący. W porywie swojej porządkowości prostuje się więc i wyłącza zbędnego mu na tę chwilę iPoda, w tym celu wprawnie wsuwając drobną tabliczkę do kieszeni dresów. Koszulka, mimo ciut bardziej dogodnych warunków, niż te, które panują w mieszkaniu, wciąż lepi mu się nieprzyjemnie do skóry i gdyby nie ta ciemna kobieca postać z naprzeciwka, już by się jej pozbył. Spora rezerwa przyzwoitości, jaką w sobie trzyma, wstrzymuje go jednak przed podobnymi działaniami. Zadowala się więc chwilowym oderwaniem materiału od skóry. Zwinne palce, chwytając za rąbek koszulki, podciągają ją bowiem do góry, na wysokość pierwszego żebra. To nieliczne sekundy, w których można dostrzec zarys dobrze zbitych mięśni. Niezbyt przysadzistych, ani niebywale wyćwiczonych – raczej wynikających z naturalnie atletycznej budowy ciała. Odwraca głowę w bok, odgarniając z twarzy nieznośnie frasobliwe kosmyki włosów. Gorące i ciut wilgotne od generowanego przez jego organizm ciepła, stają się mniej sypkie, niż zwykle. A on potrafi myśleć tylko o tym, by przed snem zaznać jeszcze zimnego, oczyszczającego skórę prysznica.
        Marny z niego kreator rzeczywistości. Woli tę zastałą, mimo że czasem smutną, od fantazyjnej, której ni w ząb nie umie uchwycić myślami. Być może dlatego nie w głowie mu budowanie cudzego życia. Zamiast tego, silnie związany z teraźniejszością, wyszukuje możliwe opcje do uprzyjemnienia sobie dnia. Koniec końców każdy wariant jest sobie podobny. Poza jednym. To świadomość tej niepowtarzalności wyrokuje o jego realizacji.
        Pozostając w centralnej części balkonu, wznosi dloń, machnąwszy nią niezobowiązująco. Odpowie lub zignoruje – tę decyzję pozostawia już w Jej gestii.

    OdpowiedzUsuń