1 sierpnia 2018

[KP] Konrad




Konrad Kossakowski
32-LATEK, TAJEMNICZY SĄSIAD, NIENAJGORSZY KOCHANEK

Balkon zaczął obserwować już w momencie, gdy pierwszy raz wyszła z papierosem w ręku. Nie przestał, widząc ją w ręczniku. Sam już nie wie, dlaczego wciąż to robi, ale perspektywa dalekodystansowych schadzek wydaje się stosunkowo bezpieczna.

Wątek z gwiazdki.nie.będzie

5 komentarzy:

  1. W sypialni brakowało powietrza. Brakowało go pomimo otwartego na oścież okna. Zamiast wietrzyku, tak wyczekiwanego, wpadało przez nie z ulicy tylko światło latarni, tworząc na przeciwległej ścianie krzywy jasny prostokąt. Wszystko zastygło niełaskawie, jak na pustyni, jakby Bóg opuścił Wrocław tej nocy, znudzony bezruchem, a na odchodnym zmienił miasto w spalony gorącem Izrael. Tylko czekać na palmy daktylowe.
    Sara próbowała przez chwilę udawać, że można oddychać. Można, można. Nie, nie można. Zrezygnowała szybko, nie miała przed kim odgrywać komedii. A gdyby miała, i tak nie znalazłaby na to ochoty. Skopana w nogi łóżka pasiasta pościel była jej jedynym towarzystwem. Dziewczyna, z którą dzieliła od niedawna pokój pojechała do rodziny, spędzać weekend na kłótniach domowych; tylko w pokoju za ścianą co jakiś czas przewracali się z boku na bok pozostali współlokatorzy.
    Wstała; materac miauknął cicho sprężynami. Podeszła do okna i oparła się łokciami o parapet.
    Nie lubiła widoku ze swojego okna. Wychodziło na ulicę, która za dnia zapełniona była hałasem i śpieszącymi się ludźmi w garniturach (nigdy nie patrzyli oni w górę ponad chodnik i to była ich jedyna zaleta - można było ich dobrze obserwować, co niestety porywało do tego stopnia co patrzenie na mrówki w szklanym formikarium), a nocą siedziało na murku kilku bezdomnych. Mieściły się na niej dwa lombardy, całodobowa żabka i sklep monopolowy i jeszcze tania kancelaria adwokacka. To była jedna z ulic Śródmieścia, przez które idzie się czując niewytłumaczalny smutek i cała nadzieja paruje z człowieka zanim skręci w inną, jeszcze gorszą i jeszcze bardziej odrapaną. Spojrzała na niebo ponad dachami, czarne jak arabska kawa i nie znalazła na nim ani jednej gwiazdy. Mrugały do niej za to dwie sztuczne satelity.
    Odwróciła się z niechęcią i samej sobie nie chciała tłumaczyć, po co wyjrzała przez okno. O tej porze nocy dużo robi się bezwiednie, bez celu, słuchając niegodnych zaufania podszeptów. W kieszeni wczorajszej przepoconej sukienki, którą przebierając się przerzuciła przez oparcie krzesła, wymacała paczkę papierosów. Wymiętą, z podziurawioną paznokciami tekturką. Kiedyś bywała jednak mniej nerwowa. Chciwym gestem sprawdziła czy w środku czeka zapalniczka i nieco ulgi spłynęło na Sarę. Bała się zapałek. Wyciągnęła zapalniczkę i dwie pałeczki, po czym jedną odłożyła z powrotem do paczki. Pomięta paczkę wsunęła na miejsce do kieszeni; potem jeszcze zapomni, jak zostawi gdzie indziej.
    Sknerstwo było rozsądne na studiach. Zresztą lubiła tak, odłożyć resztę przyjemności na potem, jak się nauczyła w domu, gdzie jak dostała tabliczkę czekolady to trzeba było zjeść jedną kostkę i schować dobrze pozostałe na później. I pewnie to nie była nawet kwestia wychowania, tylko jej brzydkiego charakteru, a dopiero jako dziecko dwudziestego wieku, karmione z łyżeczki psychoanalizą przywykła podświadomie każde swoje i cudze zachowanie, a w szczególności te nieładne, tłumaczyć niekochaniem rodziców i nieudanym dzieciństwem. Wzdrygnęła się mimowolnie. Nie lubiła myśleć o takich bredniach.
    Ostrożnie uchyliła drzwi na korytarz; przeszła po omacku do saloniku połączonego z aneksem kuchennym, a jej bose stopy pozostawiały na deskach ślady wilgoci, jakby szła wprost spod prysznica. Prysznic, jak kusząco. Chłodne i mokre na zmęczonej skórze, lepkiej od potu i wspomnień. W innym nastroju pewnie budziłaby już ludzi szumem wody, słuchała jak informują ją, czy może samych siebie, że właśnie druga w nocy. Czułaby pokrętną satysfakcję z tego, ale nie teraz. Na takie ekscesy nie miała ochoty, bo wystarczało jej skupić się i wyobrazić sobie ich głosy - wiedziała, że teraz tylko by ją jeszcze bardziej zirytowały, zamiast bawić. Zbyt była znużona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stanęła na progu balkonowych drzwi. Nie dobiegały już do niej spokojne oddechy znajomych, a wraz z oddechami nie czuła jak dobiega do niej zazdrość, chwyta ją i otula. I robi się jej od tego jeszcze bardziej gorąco i lepko. Nie lubiła słuchać jak inni śpią, kiedy ona nie mogła.
      Balkon wychodził na podwórze, puste i brudne. Przyjemne, intymne, z wywieszonym praniem. Żadnych przechodniów w pośpiechu, żadnej natrętnej obecności sennych bezdomnych. Odpaliła papierosa i przechyliła się przez barierkę. Głowę miała odchyloną do tyłu, lekko, tak, żeby wygodnie było wydmuchiwać w czarną studnię nieba dym. W prawej dłoni trzymała paskudnego ukraińskiego papierosa gestem jakiego, zazdrościłyby jej francuskie aktorki Nowej Fali i jakiego zazdrościły jej koleżanki. Lewa dłoń bawiła się plastikową zapalniczką z nadrukiem komiksu Mleczki, który nikogo już nie śmieszył.

      Usuń
  2. Patrząc w górę na kłębiący się nad jej głową dym, zupełnie biały na tle nieba, Sara wyczuła na sobie czyjś wzrok. Głupie uczucie, silne i niekomfortowe. Niewytłumaczone przez nic tknięcie. Wyprostowała się nieznacznie. Jej ciało, młode i wilgotne od potu, zapomniało o zmęczeniu, spięła mięśnie ud i ramion i zastygła, jakby gotowa do skoku. Palce bezwiednie zacisnęły się na papierosie i zapalniczce, nieświadome tej czynności i tego, jaka była niepotrzebna. Wszystko to tylko drobne, niedostrzegalne i bezcelowe ruchy, w typie tych, które wyłapują wyłącznie psychiatrzy czekający na drgnięcie znerwicowanego pacjenta, jak czające się drapieżniki.
    Zerknęła przez ramię za siebie, w głąb mieszkania oświetlonego tylko księżycowym lśnieniem, sączącym się między niedbale zaciągniętymi zasłonami, nie zauważyła jednak nikogo. Czujnym, spokojnym spojrzeniem obiegła uśpione podwórko przed sobą. Wszystkie okna były ciemne i jeśli ktoś jeszcze tej nocy trwał bezsennie, nie zapalił światła.
    Zmrużyła oczy. Miała słaby wzrok, ale nie dość słaby by zmusić się do noszenia okularów; nie mówiąc już o wyrzucaniu kasy na soczewki. Na balkonie naprzeciwko, w mroku odcinała się blado męska sylwetka. W tamtym świetle, o tamtej porze wszystko wyglądało blado.
    Sara rozluźniła się nieco, przekrzywiła lekko głowę w lewo, co upodobniło ją do kotki i uśmiechnęła się, jednak nie było w tym uśmiechu radości, a tylko zadowolenie. Radości nie czuła dawno, jakkolwiek pretensjonalnie by to zabrzmiało. Zbliżyła do ust papierosa. Dłoń drżała jej nerwowo, zapewne dopadł i ją niedobór magnezu, tak, to musiał być magnez; płuca miała rozkosznie pełne i rozgrzane. Nie próbowała nawet przekonywać się, że papieros jej smakuje. Obrzydliwy, a nadal tyle przyjemności. Nieśpiesznie wypuściła dym, który przekreślił jej twarz cienką siwą strużką i uleciał w niebo, jakby był tylko zbłąkanym księżycowym promykiem. Nie odchyliła tym razem głowy, nie spuszczała wzroku z mężczyzny. Dzieliło ich kilkanaście metrów, może ledwie dziesięć.
    Po chwili, kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności w jakiej stał, widziała go już nieco wyraźniej. Wysoki, szeroki w ramionach. Nawet. Przez miesiąc od wprowadzenia się widziała go kilka razy za dnia, kiedy lepiej było widać i kiedy mogła przypatrzyć się twarzy. Zbyt dużo przesiadywała na tym malutkim balkonie w towarzystwie podręczników, papierosów i może jeszcze uschniętych kwiatów w kolorowych doniczkach, pozostawionych przez poprzednich lokatorów. Wtedy każdy kto wyglądał na ciasne, ciche podwórko, na papierosa czy wynieść śmieci, stawał się atrakcją. On był za każdym razem zdecydowanie zagadkową atrakcją.
    Poprawiła opadające jej ramiączko. Nie ze skromności; stała przecież w samych majtkach i podkoszulce i opadające ramiączko mało ją peszyło. Poprawiła je ot tak, z odruchu. Kolejny raz zaciągnęła się. Ostukała popiół kciukiem; za chwilę żar zacznie parzyć jej palce i Sara zgasi niedopałek o balkonową barierkę, potem wrzuci go do słoika na podłodze, pozującego na popielniczkę. I już, koniec. Ale to za chwilę, teraz ostatni raz końcówka papierosa rozżarzy się w zetknięciu ustnika ze spragnionymi wargami.
    Usiadła po turecku na kafelkach, nadal obserwując sąsiada. I na co tak stoi w środku nocy?

    [Pisz ile potrzeba. Poczekam, każdy ma bardziej zajęte chwile. Cieszę się, że zaczęcie się podoba, to zawsze milutko, bo sama bardzo lubię twoje pióro.
    Wątpię, żebym potem często się tak rozpisywała, zresztą to zwykle pusto wychodzi, bo zaczynam papleć o niczym i odbiegać od tematu, więc z mojej strony taki długi odpis to chyba i tak taki jednorazowy wybryk]

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie spuszczając wzroku z mężczyzny, który patrzył na nią z mroku, wyrzuciła niedopałek do zapopielonego słoika. Zaczęła machinalnie, obdzierać zeschłe łodyżki z kwiatów i liści i kruszyć je powoli w palcach. Od przeprowadzki ani razu nie podlała zmartwiałych roślin żadna dobra dusza, więc po wielodniowych upałach nie została w nich nawet kropla wilgoci; rozsypywały się bez oporu między opuszkami jak ciasto francuskie, wydając przy tym słodkie, niepokojące trzaski. Słychać w tym było chrzęst łamanych kości, szelest stosów złotych liści na krawędziach chodników jesienią oraz kostkę cukru między zębami konia. Z balkonu sąsiada musiały być ledwo dosłyszalne, choć oczywiście noc ujaskrawia zawsze każdy najlżejszy dźwięk, tak by alarmował człowieka wiatr w zasłonach.
    Rozprostowała obie nogi, długie i smukłe niczym nóżki szklanych kieliszków. Wyciągnęła je przed sobą, oparła pięty o pręty barierki balkonowej. Potem Sara przymknęła oczy. Stwierdziła, że zrobiło się niemal przyjemnie. Mimo, że wciąż dręczyła ją duchota i bezsenność, to prześcieradło nie lepiło się już do spoconej skóry i pocieszała obecność drugiego człowieka, nawet tak daleka i milcząca. Po tej myśli na powrót otworzyła oczy, uśmiechnęła się znacznie szerzej niż poprzednio i w przypływie lepszego humoru zaczęła zastanawiać się nad sąsiadem, z braku innych tematów. Nad czym w tym bezruchu może myśleć on? O niej, jak lustrzanie, czy ma ważniejsze sprawy, takie, które krążą teraz wokół niego nie dając spać?
    Mimowolnie spróbowała wyobrazić sobie jak może wyglądać jego mieszkanie. I w ogóle życie. Ile starszy jest od niej, czy kocha kogoś, mieszka samotnie, jakiej muzyki słuchał w liceum i którędy idzie codziennie do pracy. Pije rano kawę? Z mlekiem czy bez, słodzi? Nie interesowały ją prawdziwe odpowiedzi, jego rzeczywistość była Sarze wybitnie obojętna. Zabawiała się po prostu tworzeniem go własnoręcznie on nowa, takim jakiego zastała w tej chwili.

    OdpowiedzUsuń
  4. Truizmy smucą często najbardziej, a Sarę smuciło zawsze najbardziej to, że rzeczywistość wciąż nieuchronnie ją rozczarowuje. Z każdym nowym rozczarowaniem wpadała w chandrę, czasem chudła z braku apetytu (i to nieznacznie poprawiało jej humor ale na krótko i nieskutecznie) albo planowała samobójstwo leżąc na łóżku z nogami opartymi o ścianę. Cierpiała na zawyżone oczekiwania wobec świata. Możliwe zresztą, że miała prawo wymagać więcej skoro sama była istotą wyjątkowo ponad wszelkie oczekiwania. I nie w znaczeniu omnibusa, człowieka orkiestry chodzącej encyklopedii, a w gratisie śpiewa, tańczy na rzęsach i pisze Hamleta 2.0 do porannej kawy.
    Gdyby miała wyjaśnić na czym polega jej wyjątkowość, spojrzałaby pytającemu prosto w oczy. Nie dlatego, że w jej oczach czaiła się odpowiedź. Dlatego, że nie umiała odpowiedzieć. Nigdy nie uznała za potrzebne dojść do tego na czym polega jej wyjątkowe istnienie ponad wszelkie oczekiwania. Sara nigdy nie uważała, że jest potrzebny dowód; wystarczała jej świadomość z kroplą wątpliwości (która potwierdza autentyczność każdej świadomości).
    Mężczyzna na balkonie naprzeciw nieuchronnie rozczarowałby ją i do tego nie potrzebowała ani kropli wątpliwości. Istniały jednak wątpliwości co do tego, czy ten człowiek miałby w ogóle ochotę rozczarować Sarę. Słodką rudą studentkę z wieloma brzydkimi zwyczajami i z uśmiechem potrafiącym zrekompensować wiele zwyczajów. Oczywiście nie należało się przeceniać, mimo wszystkich swoich wyjątkowości.
    W upalną letnią noc nie miała pod ręką nic poza kilkoma ostatnimi nieskruszonymi listkami i poza pytaniem: Czy sąsiad będzie miał ochotę ją rozczarować?
    Wrzuciła ostałe listki z powrotem do doniczki. Odmachała mężczyźnie. Jako dziewczyna bardzo niecierpliwa zapragnęła wiedzieć już w tej minucie czy stanie się między nimi coś dalej. W jej młodej wyobraźni, jak w chińskiej fabryce, zaczęły powstawać w zadziwiającą krótkim czasie ogromne ilości zadziwiająco niskiej jakości możliwości i prawdopodobieństw. Niespiesznych działań, które jednak ostatecznie kończą się ślubem, blondwłosym synkiem (czy to przeszkadza, że żadne z rodziców nie mogło przekazać mu blond genu?) oraz golden retrieverem, a za dodatkową opłatą oferujemy do psa także domek z ogródkiem! Tylko do końca miesiąca.
    Potem Sara przypomniała sobie, że nie jest starą panną po czterdziestce i z krzywymi zębami, tylko słodką studentką prestiżowego kierunku. Uśmiechnęła się do siebie. Nie powinna marzyć o mężu na widok pierwszego lepszego sąsiada, który koniec końców okaże się takim samym nieudacznym rozczarowaniem jak wszyscy jej byli. Przypomniało jej się też, że pewnie sąsiad jej żonaty. Albo homo. Powinna marzyć teraz o lodach malinowych, to byłoby lepsze rozwiązanie przy aktualnej temperaturze. Tak. Lody malinowe były pomysłem lepszym nawet od prysznica.
    Wstała. Przez chwilę wahała się, wsparta łokciami o żelazną barierkę. Popatrzyła przeciągle na mężczyznę.
    Parsknęła śmiechem. Zasłoniła dłonią usta, bo mimo skrytego sadyzmu nie chciała budzić śpiących w upale ludzi. Roześmiała się, bo dotarło do niej jak absurdalnym pomysłem jest spytanie przez balkony sąsiada: Chciałbyś pójść teraz ze mną na lody malinowe?
    Nie, niestety nie mogła tego zrobić, choć tak kochała nonsensowne zachowania. Prawdopodobnie w całodobowej żabce i tak nie mieli malinowego sorbetu (który byłby sorbetem a nie mrożoną wodą z cukrem i różowym barwnikiem).
    Wciąż z uśmiechem na ustach (uśmiechała się tej nocy więcej niż przez ostatni tydzień i przez chwilę poczuła się wręcz zagrożona kurzymi łapkami) pomachała jeszcze raz mężczyźnie, tym razem na pożegnanie, i wróciła do salonu. Wolała wrócić. Gdyby została na balkonie, pokusa by zaprosić nieznajomego na wyprawę do żabki mogła okazać się zbyt silna. A to oznaczałoby, że Sara staje się niepoważna w wyjątkowo mało zabawny sposób.

    OdpowiedzUsuń