barman w rockowym clubie • tatuaże • niedawno człowiek • hybryda wampira i wilkołaka • obecnie świadomy tylko wampiryzmu • brak kontroli nad głodem • ścigany przez dwie rasy • dziwna przemiana • odporność na światło słoneczne
Rzadko się zdarzało, aby Verveine była wieczorem bardzo, bardzo zmęczona. Do tego stopnia, aby przysnąć na kanapie. W końcu nie pracowała na nocki, nie pracowała też po dwanaście godzin, tylko ledwie po kilka, więc raz, że rano mogła się wyspać, a dwa – wcześnie wracała do domu. O ile nie zasiedziała się u mamy zbyt długo, gawędząc sobie o bzdurach. Od jakiegoś czasu jednak miała problemy zasypianiem, a potem przespaniem ciurkiem ośmiu godzin, tak jak lubiła najbardziej. Męczyły ją jakieś dziwaczne obrazy, których nie rozumiała, budziła się co chwilę, potem szybko zasypiała w płytki sen, znów coś widziała, ale zaraz znów się budziła, bo obrazy były nie do zniesienia. Od tygodnia więc chodziła nieco struta i wyraźnie niewyspana. Tego dnia nawet nie poszła po pracy do babci, tylko od razu do siebie. Zjadła ledwie jakąś mrożonkę, potem przesadziła dwie roślinki do nowych doniczek i zostawiła je w otwartym oknie i usadowiła się na kanapie z książką, nad którą, niestety, zasnęła. O dziwo, tym razem nie obudziła się po godzinie i nie miała żadnego dziwnego snu. Musiały minąć minimum cztery godziny, bo kiedy się ocknęła, miała zdrętwiały kark, książka leżała na podłodze obok kanapy, firanka w oknie powiewała jak głupia, a Verveine… Uświadomiła sobie, że słyszy jakieś głosy dobiegające z przedpokoju. I że to najprawdopodobniej ją obudziło. To i fakt, że jedno skrzydło okna stuknęła, samo się zamykając. Od razu wstała, rozcierając dłonią kark. Powinna chwilę poczekać, ponasłuchiwać trochę, może to po prostu ktoś wracał z drugiej zmiany i rozmawiał przez telefon na korytarzu, nie przejmując się tym, że jest późno i że mógłby mówić trochę ciszej. Nie, to nie było w jej stylu. W stylu Verveine było bezmyślne pójdzie prosto do przedpokoju, by sprawdzić, co się dzieje. Szybkie zerknięcie na zegarek powiedziało jej, że jest pierwsza w nocy, więc tym bardziej była zirytowana, że ktoś hałasuje. W chwili, gdy stanęła w progu własnego przedpokoju, bardzo się zdziwiła, bo przecież nikogo nie zapraszała, a dwóch mężczyzn tam stało, natomiast drzwi na korytarz były otwarte. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo jeden z nich z nadzwyczajną prędkością złapał ją za ubranie, pchnął na ścianę, w którą rąbnęła plecami i przytrzymał dłonią za szyję, nawet unosząc nieco w górę, aż Verveine ledwo dotykała palcami podłogi. Była w szoku, nie widziała nawet ruchów, wiec nie miała jak się obronić. Nie mogła się też odezwać, bo uciskał jej gardło i tylko patrzyła na napastnika z przerażeniem w oczach. Nie był zbyt wysoki, do tego raczej chudy, a miał zaskakująco dużo siły. - Kurwa, Mark, miała nas nie słyszeć, jakim cudem usłyszała? – rzucił do kompana stojącego w drzwiach. - Skąd mam to niby wiedzieć? Nie zamknęliśmy okna. Może trzeba było po prostu najzwyczajniej w wiecie wyważyć drzwi na dole, a nie włazić przez okno, bo akurat było otwarte – drugi wydawał się zirytowany. Wyjrzał na korytarz.- Dajcie spokój z tym zamkiem, wyważcie też te drzwi, a nie, durnie, próbujecie się włamać – rzucił do kogoś.- Ostatecznie z tego budynku i tak nic nie zostanie, więc… Możemy się chociaż najeść – stwierdził po chwili, a mężczyzna trzymający Verveine przyznał mu rację. Zaczął zbliżać do niej twarz, otworzył usta i albo miała jakieś omamy, albo miał zwierzęce kły. Pomyślała, że to jednak jest jeden z tych jej durnych snów, w trakcie których budziła się z krzykiem. Udało jej się wycharczeć „nie”, po czym uniosła ręce, żeby próbować się jeszcze uratować. W chwili, gdy złapała nadgarstek mężczyzny obiema dłońmi, chcąc odciągnąć jego ręką przytrzymującą jej gardło, odskoczył z dzikim wrzaskiem, a Verveine od razu upadła na podłogę.
- Co jest?! – zdziwił się drugi. - Nie wiem! Parzy! Jej ręce parzą, nie dotykaj jej! Trochę jej się kręciło w głowie, ale jakimś cudem zaczęła podążać na czworakach w stronę drzwi. Drugi z mężczyzn od niej odskoczył, choć Vera wcale nie miała zamiaru go atakować. Tak naprawdę kompletnie nie wiedziała, co się dzieje. Powinna zawrócić do pokoju, chwycić telefon i zadzwonić na policję, czy gdzieś, a tymczasem klęczała i wpatrywała się w swoje dłonie, bo ją nic nie parzyło. Wzrok miała mało ostry, głowa jej pękała, bo dosyć mocno uderzyła nią o ścianę, ale słysząc głośne trzaśnięcie z korytarza, od razu podążyła w tamtym kierunku. Jeszcze na czworakach, bo nie od razu dała radę wstać. Drzwi od sąsiedniego mieszkania zostały wyważone i stąd właśnie był hałas. Za pierwszym razem, co wydało jej się dziwne, choć po tym, ile siły miał tamten chuderlawy facet, nie powinno jej to zdziwić. Coś tu było nie tak, ale Verveine wypierała to z głowy, nie chciała wierzyć, że dzieje się właśnie coś dziwnego, zdecydowanie nierzeczywistego. Zamiast zawrócić do siebie, bo miała jeszcze szansę to zrobić, zabarykadować się w mieszkaniu i dzwonić po pomoc, wstała, przytrzymując się ściany i bez zastanowienia pobiegła do drzwi, których już ta nie było. Wiedziała, kto tam mieszka, minęli się z sąsiadem kilkakrotnie na schodach, choć w sumie nie zwróciła na niego jakoś specjalnej uwagi. Pracowali w innych godzinach, więc w sumie nic dziwnego, że nie spotkali się na korytarzu częściej. Ale niezależnie od tego, kto by tam mieszkał, nieważne, czy znałaby tę osobę, czy nie, i tak pobiegłaby zobaczyć, co się dzieje. I to właśnie zrobiła. Wbiegła do mieszkania, słysząc z wnętrza hałasy, a to było z jej strony naprawdę, naprawdę lekkomyślne, bo przecież nie mogła pomóc w żaden sensowny sposób. A może sama biegła po pomoc? W końcu w swoim własnym przedpokoju zostawiła dwóch facetów, w tym jednego podobno poparzonego.
W chwili, gdy Verveine wpadła do sąsiedniego mieszkania, zrozumiała, jaką głupotę zrobiła. Po co tu przybiegła? No po co? Aż taka była ciekawska i chciała zobaczyć, co się dzieje? No i zobaczyła. Zobaczyła sąsiada, bo jego to akurat nie można było nie rozpoznać, w końcu wyglądał charakterystycznie, i otaczających go kilku mężczyzn. Pierwszą myślą było, że wplątał się w jakąś dilerkę czy coś w tym rodzaju, posprzedawał towar, ale nie oddał kasy komuś nad sobą, a teraz przyszli mu trochę pogrozić i może tez mu w ramach tego grożenia przyłożyć, żeby zapamiętał na następny raz. Więc tym bardziej powinna zadzwonić po policję, a nie od razu tu przychodzić. Co zrobić, skoro czasami postępowała całkowicie lekkomyślnie i wpadła tam teraz, zwracając na siebie uwagę, a że niewątpliwie była niemile widzianym gościem i ogólnie całkowicie zbędnym świadkiem, który nie powinien niczego zobaczyć, to... Nic dziwnego, że zaraz ktoś ją dopadł. Nie zdążyła nawet się odwrócić, gdy ktoś złapał ją od tyłu, więc krzyknęła krótko z powodu zaskoczenia, a w chwili, gdy ręka objęła ją na wysokości barków i została pociągnięta w tył, chciała się uwolnić, więc wczepiła się paznokciami w ową rękę, próbując ją odepchnąć. Napastnik i tym razem odskoczył z dzikim wrzaskiem, a Verveine zupełnie nie wiedziała, co się dzieje. I znów upadła na podłogę w powodu impetu i nieoczekiwanego pchnięcia. - Mówiłem ci! No przecież mówiłem! - usłyszała gdzieś za sobą. Wszystkie spojrzenia najprawdopodobniej przez kilka chwil były zwrócone właśnie na nią. Uniosła wtedy głowę i odszukała wzrokiem postać sąsiada. Co jest? O co tu chodzi i co się dzieje? Chciała go o to zapytać, chciała jakichś wyjaśnień, ale przecież nie mogła do niego teraz krzyczeć, a czytać w myślach raczej nie umieli oboje. - Dosyć tego! - odezwał się magle głęboki, bardzo władczy głos.- Podnieście ją! I bez takich cyrków jak przed chwilą. Możecie się najeść, a potem zabić - rozkazał.- Reszta brać jego - wskazał ręką na ciemnowłosego mężczyznę. Zabawne, że mieszkali obok siebie, a Verveine nawet nie wiedziała, jak ma na imię.- Zabić od razu - doprecyzował. Nie zdążyła wstać, bo już ktoś ją złapał, ale wystarczyło tylko, aby go dotknęła, a już odskakiwał. Ruszyli w końcu we trzech naraz, a Verveine narosła panika, jednak wtedy zauważyła, że pomiędzy jej dłońmi przeskakują iskry. To było tak niewiarygodne… Wszystko działo się tak szybko, próbowali ją złapać, ale nieopatrznie machnęła ręką i jeden z mężczyzn rąbnął o ścianę, jakby podmuch wiatru mógł go z taką łatwością unieść i przesunąć. Bała się, bo nie wiedziała, co się dzieje, a kiedy uczepiła się któregoś z mężczyzn obiema dłońmi, chwilę później w tym miejscu na jego ręce pojawił się ogień. Tego już kompletnie nie rozumiała.
Verveine była nie mniej zszokowana tym wszystkim niż obecni w mieszkaniu. Nie miała pojęcia, skąd się to bierze, jakim cudem pojawił się ogień i dlaczego jeden z mężczyzn nagle płonie. Wpadł na szafę, więc i szafa zajęła się ogniem. Kolejny rąbnął o ścianę, normalnie jakby wiatr go popchnął, co nie powinno jej dziwić, skoro chwilę wcześniej stało się to samo z innym, ale nadal tego nie rozumiała. Ta samo nie zrozumiała tego tekstu o czarownicy, wzięła to jednak za takie hasło, bo przecież niekiedy tak się mówi na ludzi, kiedy robią jakieś dziwaczne, niewyjaśnione rzeczy. Albo szefową tytułuje się wiedźmą lub czarownicą. Albo Babą Jagą, jeśli dodatkowo jest brzydka. W chwili, gdy zostawili ją w spokoju, Verveine mogła się w miarę spokojnie rozejrzeć po pomieszczeniu, choć „w miarę spokojnie” było bardzo nieodpowiednim słowem, bo niewiele jej brakowało, żeby zacząć panikować. Zwłaszcza, że drobne iskierki wcześniej teraz zmieniły się w pełnowymiarowy ogień, który pochłaniał coraz więcej pokoju i, co gorsza, odciął drogę do drzwi wejściowych. Te obrazy wyglądały jak ze snu sprzed tygodnia. Eden z mężczyzn wyskoczył przez okno, drugi wisiał na ścianie i lała się z niego krew, widok był tak obrzydliwy, że Verveine nie mogła na to patrzeć. Odwróciła wtedy wzrok, skupiła spojrzenie na jasnowłosym mężczyźnie, powiedział te dziwne słowa, których zupełnie nie rozumiała. Jak wszystkiego zresztą, co się właśnie działo. Potem się odwrócił, przebiegł przez pokój i również wyskoczył przez okno. Zostali we dwójkę, chyba że policzyłoby się trzy płonące ciała i jedno wiszące. - Trzeba uciekać! – krzyknęła do sąsiada, choć to akurat było oczywiste, bo jeśli zostaną, to jak nic się spalą. Problem w tym, że nie miała pojęcia, jak, którędy uciekać, bo drzwi były zablokowane, pochłonięte ogniem.
Verveine chciała podejść do chłopaka, był tu przecież jedyną osobą, którą tak jakby znała, choć niezbyt dobrze. No a tamci zaatakowali właśnie jego, a przez to i ją, wiec tak jakby byli po jednej stronie. Instynktownie czuła, że powinni sobie pomóc, teraz jakoś współpracować i wspólnie spróbować wydostać się z płonącego mieszkania. Zdążyła jednak zrobić ledwie dwa kroki w jego stronę, po czym zaatakował jasnowłosego mężczyznę. Nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego… I dosłownie ją to przeraziło. I teraz chciała uciec również przed nim, więc odruchowo cofnęła się dwa kroki, jednak dalej iść nie mogła, bo za plecami miała przedpokój i palące się drzwi. - Czym… Czym ty jesteś? – wykrztusiła z trudem. Nie myślała zbyt sensownie teraz, była przerażona tym, co zobaczyła, choć normalnie spojrzałaby na niego jak na idiotę, bo cóż, drzwiami przecież i tak nie dałoby się wyjść, płonęły, odcinając im w ten sposób drogę ucieczki. Podbiegła więc do okna, bo tamtędy wyskoczyło kilku z mężczyzn, jednak kiedy się z niego wychyliła, nikogo tam nie zobaczyła, co oznaczało, że jakimś cudem każdy z nich przeżył upadek z drugiego piętra. Jak to w ogóle było możliwe? Zupełnie nie wiedziała teraz, co robić i zaczynała powoli panikować. Była uwieziona w płonącym mieszkaniu z jakimś… Z jakimś potworem chyba. Choć podobno nie istniały. Co tu się działo, do cholery?
Skąd Verveine miałaby wiedzieć, czym jest? Przecież nic takiego nie zrobiła. Była tylko człowiekiem, zwykłym, najzwyczajniejszym, wyróżniającym się może jedynie tym, że ma niestandardowy kolor włosów i to wcale nie farbowany. Skąd więc takie pytanie? No dobra, może chodziło o to, że jakimś cudem odrzuciła dorosłego mężczyznę, dwa razy cięższego od niej, aż rąbnął o ścianę. To faktycznie było dziwne. Albo że wszystko wokół zaczęło się palić. Ale przecież nie rzucała kulami ognia, ten pożar to nie była jej wina. A może jednak była? Nie wiedziała tego, skąd miałaby wiedzieć? Przecież niczego nie robiła celowo! Wszystko działo się samo, po prostu samo… A teraz Verveine zaczynała się naprawdę mocno denerwować. W mieszkaniu robiło się gorąco, bardzo gorąco, a oni nie mieli jak wyjść. To było drugie piętro, nie mogła sobie ot tak wyskoczyć przez okno, wyjrzała przez nie przed chwilą i wiedziała, że nie jest to zbyt mądre. Nerwy zżerały ją od środka i blisko było do ataku paniki. A już zwłaszcza po ty stwierdzeniu o wampirze. Verveine praktycznie osłupiała na kilka sekund. - Co proszę? – wyrwało jej się, choć to i tak była mało wybuchowa reakcja. I jakby wcale nie była tą myślą przerażona. Może dlatego, że wzięła to za żart. To wszystko to były jakieś żarty chyba.- Och, no naprawdę nie zauważyłam, że trzeba uciekać! – powiedziała ironicznie.- Tylko, tak się składa, drzwi są zablokowane! Ja tam nie idę, bo się spalę. A jak wyskoczę, to sobie połamię nogi. Cholera, niby jak mamy stąd spadać!? – no dobra, zaczęło się, to już był początek paniki, a Verveine traciła w takich chwilach głowę i nie wiedziała, co ma robić. Strach poniekąd ją paraliżował i nie potrafiła sensownie myśleć.
Verveine najprawdopodobniej odpowiedziałaby w podobny sposób, odgryzając się za tę idiotkę i w ogóle, ale teraz nie była w stanie. Zdawało jej się, że to był atak paniki, bo naprawdę się wystraszyła, nie wiedziała, co robić, a serce zbyt szybko i zbyt mocno waliło jej w piersi, nie mogła oddychać i tak dalej, ale to przecież nigdy się w taki sposób nie objawiało. A do tego zaczęło jej przeraźliwie piszczeć w uszach, aż musiała przyłożyć do nich dłonie. Ogień niemalże huczał, takie miała wrażenie, przez dym nie mogła oddychać, zakaszlała, potem skuliła się, kucnęła tuż przy oknie, dalej przyciskając ręce do uszu, właściwie to wyglądała tak, jakby chciała schować głowę między ramionami, ochronić ją przed czymś, bo pisk i jakiś dziwny ból rozsadzały ją od środka. Co dziwniejsze, słyszała wszystko, co mężczyzna mówił, jakby mówił jej to prosto do ucha. - Nie mogę – wydusiła z siebie z trudem i nie bardzo było wiadomo, czy nie może niczego zgasić, co zresztą było prawdą, bo nie wiedziała, jak to zrobić, czy nie może czegoś innego i po prostu nie dokończyła wypowiedzi. Może chciała powiedzieć „nie mogę oddychać”? To zresztą było teraz widać, z trudem przychodziło jej łapanie powietrza.- Pomóż… Pomóż mi… - wyjęczała z wyraźnym trudem. Nikogo innego tu nie było, mogła poprosić o pomoc tylko jego, nawet jeśli nie był specjalnie dla niej miły ledwie chwilę wcześniej i nawet jeśli był jakimś wampirem czy czymś, w co nie wierzyła. I nawet jeśli nie wyglądał zbyt miło, tylko trochę jednak przerażająco. Przecież gdyby chciał jej coś zrobić, to już dawno mógł to zrobić i nie bawiłby się pewnie w dyskutowanie z nią i złośliwości.
Rzadko się zdarzało, aby Verveine była wieczorem bardzo, bardzo zmęczona. Do tego stopnia, aby przysnąć na kanapie. W końcu nie pracowała na nocki, nie pracowała też po dwanaście godzin, tylko ledwie po kilka, więc raz, że rano mogła się wyspać, a dwa – wcześnie wracała do domu. O ile nie zasiedziała się u mamy zbyt długo, gawędząc sobie o bzdurach. Od jakiegoś czasu jednak miała problemy zasypianiem, a potem przespaniem ciurkiem ośmiu godzin, tak jak lubiła najbardziej. Męczyły ją jakieś dziwaczne obrazy, których nie rozumiała, budziła się co chwilę, potem szybko zasypiała w płytki sen, znów coś widziała, ale zaraz znów się budziła, bo obrazy były nie do zniesienia. Od tygodnia więc chodziła nieco struta i wyraźnie niewyspana. Tego dnia nawet nie poszła po pracy do babci, tylko od razu do siebie. Zjadła ledwie jakąś mrożonkę, potem przesadziła dwie roślinki do nowych doniczek i zostawiła je w otwartym oknie i usadowiła się na kanapie z książką, nad którą, niestety, zasnęła.
OdpowiedzUsuńO dziwo, tym razem nie obudziła się po godzinie i nie miała żadnego dziwnego snu. Musiały minąć minimum cztery godziny, bo kiedy się ocknęła, miała zdrętwiały kark, książka leżała na podłodze obok kanapy, firanka w oknie powiewała jak głupia, a Verveine… Uświadomiła sobie, że słyszy jakieś głosy dobiegające z przedpokoju. I że to najprawdopodobniej ją obudziło. To i fakt, że jedno skrzydło okna stuknęła, samo się zamykając. Od razu wstała, rozcierając dłonią kark.
Powinna chwilę poczekać, ponasłuchiwać trochę, może to po prostu ktoś wracał z drugiej zmiany i rozmawiał przez telefon na korytarzu, nie przejmując się tym, że jest późno i że mógłby mówić trochę ciszej. Nie, to nie było w jej stylu. W stylu Verveine było bezmyślne pójdzie prosto do przedpokoju, by sprawdzić, co się dzieje. Szybkie zerknięcie na zegarek powiedziało jej, że jest pierwsza w nocy, więc tym bardziej była zirytowana, że ktoś hałasuje. W chwili, gdy stanęła w progu własnego przedpokoju, bardzo się zdziwiła, bo przecież nikogo nie zapraszała, a dwóch mężczyzn tam stało, natomiast drzwi na korytarz były otwarte.
Nie zdążyła nic powiedzieć, bo jeden z nich z nadzwyczajną prędkością złapał ją za ubranie, pchnął na ścianę, w którą rąbnęła plecami i przytrzymał dłonią za szyję, nawet unosząc nieco w górę, aż Verveine ledwo dotykała palcami podłogi. Była w szoku, nie widziała nawet ruchów, wiec nie miała jak się obronić. Nie mogła się też odezwać, bo uciskał jej gardło i tylko patrzyła na napastnika z przerażeniem w oczach. Nie był zbyt wysoki, do tego raczej chudy, a miał zaskakująco dużo siły.
- Kurwa, Mark, miała nas nie słyszeć, jakim cudem usłyszała? – rzucił do kompana stojącego w drzwiach.
- Skąd mam to niby wiedzieć? Nie zamknęliśmy okna. Może trzeba było po prostu najzwyczajniej w wiecie wyważyć drzwi na dole, a nie włazić przez okno, bo akurat było otwarte – drugi wydawał się zirytowany. Wyjrzał na korytarz.- Dajcie spokój z tym zamkiem, wyważcie też te drzwi, a nie, durnie, próbujecie się włamać – rzucił do kogoś.- Ostatecznie z tego budynku i tak nic nie zostanie, więc… Możemy się chociaż najeść – stwierdził po chwili, a mężczyzna trzymający Verveine przyznał mu rację. Zaczął zbliżać do niej twarz, otworzył usta i albo miała jakieś omamy, albo miał zwierzęce kły. Pomyślała, że to jednak jest jeden z tych jej durnych snów, w trakcie których budziła się z krzykiem. Udało jej się wycharczeć „nie”, po czym uniosła ręce, żeby próbować się jeszcze uratować. W chwili, gdy złapała nadgarstek mężczyzny obiema dłońmi, chcąc odciągnąć jego ręką przytrzymującą jej gardło, odskoczył z dzikim wrzaskiem, a Verveine od razu upadła na podłogę.
- Co jest?! – zdziwił się drugi.
Usuń- Nie wiem! Parzy! Jej ręce parzą, nie dotykaj jej!
Trochę jej się kręciło w głowie, ale jakimś cudem zaczęła podążać na czworakach w stronę drzwi. Drugi z mężczyzn od niej odskoczył, choć Vera wcale nie miała zamiaru go atakować. Tak naprawdę kompletnie nie wiedziała, co się dzieje. Powinna zawrócić do pokoju, chwycić telefon i zadzwonić na policję, czy gdzieś, a tymczasem klęczała i wpatrywała się w swoje dłonie, bo ją nic nie parzyło. Wzrok miała mało ostry, głowa jej pękała, bo dosyć mocno uderzyła nią o ścianę, ale słysząc głośne trzaśnięcie z korytarza, od razu podążyła w tamtym kierunku. Jeszcze na czworakach, bo nie od razu dała radę wstać.
Drzwi od sąsiedniego mieszkania zostały wyważone i stąd właśnie był hałas. Za pierwszym razem, co wydało jej się dziwne, choć po tym, ile siły miał tamten chuderlawy facet, nie powinno jej to zdziwić. Coś tu było nie tak, ale Verveine wypierała to z głowy, nie chciała wierzyć, że dzieje się właśnie coś dziwnego, zdecydowanie nierzeczywistego. Zamiast zawrócić do siebie, bo miała jeszcze szansę to zrobić, zabarykadować się w mieszkaniu i dzwonić po pomoc, wstała, przytrzymując się ściany i bez zastanowienia pobiegła do drzwi, których już ta nie było. Wiedziała, kto tam mieszka, minęli się z sąsiadem kilkakrotnie na schodach, choć w sumie nie zwróciła na niego jakoś specjalnej uwagi. Pracowali w innych godzinach, więc w sumie nic dziwnego, że nie spotkali się na korytarzu częściej. Ale niezależnie od tego, kto by tam mieszkał, nieważne, czy znałaby tę osobę, czy nie, i tak pobiegłaby zobaczyć, co się dzieje. I to właśnie zrobiła. Wbiegła do mieszkania, słysząc z wnętrza hałasy, a to było z jej strony naprawdę, naprawdę lekkomyślne, bo przecież nie mogła pomóc w żaden sensowny sposób. A może sama biegła po pomoc? W końcu w swoim własnym przedpokoju zostawiła dwóch facetów, w tym jednego podobno poparzonego.
W chwili, gdy Verveine wpadła do sąsiedniego mieszkania, zrozumiała, jaką głupotę zrobiła. Po co tu przybiegła? No po co? Aż taka była ciekawska i chciała zobaczyć, co się dzieje? No i zobaczyła. Zobaczyła sąsiada, bo jego to akurat nie można było nie rozpoznać, w końcu wyglądał charakterystycznie, i otaczających go kilku mężczyzn. Pierwszą myślą było, że wplątał się w jakąś dilerkę czy coś w tym rodzaju, posprzedawał towar, ale nie oddał kasy komuś nad sobą, a teraz przyszli mu trochę pogrozić i może tez mu w ramach tego grożenia przyłożyć, żeby zapamiętał na następny raz. Więc tym bardziej powinna zadzwonić po policję, a nie od razu tu przychodzić.
OdpowiedzUsuńCo zrobić, skoro czasami postępowała całkowicie lekkomyślnie i wpadła tam teraz, zwracając na siebie uwagę, a że niewątpliwie była niemile widzianym gościem i ogólnie całkowicie zbędnym świadkiem, który nie powinien niczego zobaczyć, to... Nic dziwnego, że zaraz ktoś ją dopadł. Nie zdążyła nawet się odwrócić, gdy ktoś złapał ją od tyłu, więc krzyknęła krótko z powodu zaskoczenia, a w chwili, gdy ręka objęła ją na wysokości barków i została pociągnięta w tył, chciała się uwolnić, więc wczepiła się paznokciami w ową rękę, próbując ją odepchnąć. Napastnik i tym razem odskoczył z dzikim wrzaskiem, a Verveine zupełnie nie wiedziała, co się dzieje. I znów upadła na podłogę w powodu impetu i nieoczekiwanego pchnięcia.
- Mówiłem ci! No przecież mówiłem! - usłyszała gdzieś za sobą. Wszystkie spojrzenia najprawdopodobniej przez kilka chwil były zwrócone właśnie na nią. Uniosła wtedy głowę i odszukała wzrokiem postać sąsiada. Co jest? O co tu chodzi i co się dzieje? Chciała go o to zapytać, chciała jakichś wyjaśnień, ale przecież nie mogła do niego teraz krzyczeć, a czytać w myślach raczej nie umieli oboje.
- Dosyć tego! - odezwał się magle głęboki, bardzo władczy głos.- Podnieście ją! I bez takich cyrków jak przed chwilą. Możecie się najeść, a potem zabić - rozkazał.- Reszta brać jego - wskazał ręką na ciemnowłosego mężczyznę. Zabawne, że mieszkali obok siebie, a Verveine nawet nie wiedziała, jak ma na imię.- Zabić od razu - doprecyzował.
Nie zdążyła wstać, bo już ktoś ją złapał, ale wystarczyło tylko, aby go dotknęła, a już odskakiwał. Ruszyli w końcu we trzech naraz, a Verveine narosła panika, jednak wtedy zauważyła, że pomiędzy jej dłońmi przeskakują iskry. To było tak niewiarygodne… Wszystko działo się tak szybko, próbowali ją złapać, ale nieopatrznie machnęła ręką i jeden z mężczyzn rąbnął o ścianę, jakby podmuch wiatru mógł go z taką łatwością unieść i przesunąć. Bała się, bo nie wiedziała, co się dzieje, a kiedy uczepiła się któregoś z mężczyzn obiema dłońmi, chwilę później w tym miejscu na jego ręce pojawił się ogień. Tego już kompletnie nie rozumiała.
Verveine była nie mniej zszokowana tym wszystkim niż obecni w mieszkaniu. Nie miała pojęcia, skąd się to bierze, jakim cudem pojawił się ogień i dlaczego jeden z mężczyzn nagle płonie. Wpadł na szafę, więc i szafa zajęła się ogniem. Kolejny rąbnął o ścianę, normalnie jakby wiatr go popchnął, co nie powinno jej dziwić, skoro chwilę wcześniej stało się to samo z innym, ale nadal tego nie rozumiała. Ta samo nie zrozumiała tego tekstu o czarownicy, wzięła to jednak za takie hasło, bo przecież niekiedy tak się mówi na ludzi, kiedy robią jakieś dziwaczne, niewyjaśnione rzeczy. Albo szefową tytułuje się wiedźmą lub czarownicą. Albo Babą Jagą, jeśli dodatkowo jest brzydka.
OdpowiedzUsuńW chwili, gdy zostawili ją w spokoju, Verveine mogła się w miarę spokojnie rozejrzeć po pomieszczeniu, choć „w miarę spokojnie” było bardzo nieodpowiednim słowem, bo niewiele jej brakowało, żeby zacząć panikować. Zwłaszcza, że drobne iskierki wcześniej teraz zmieniły się w pełnowymiarowy ogień, który pochłaniał coraz więcej pokoju i, co gorsza, odciął drogę do drzwi wejściowych. Te obrazy wyglądały jak ze snu sprzed tygodnia. Eden z mężczyzn wyskoczył przez okno, drugi wisiał na ścianie i lała się z niego krew, widok był tak obrzydliwy, że Verveine nie mogła na to patrzeć.
Odwróciła wtedy wzrok, skupiła spojrzenie na jasnowłosym mężczyźnie, powiedział te dziwne słowa, których zupełnie nie rozumiała. Jak wszystkiego zresztą, co się właśnie działo. Potem się odwrócił, przebiegł przez pokój i również wyskoczył przez okno. Zostali we dwójkę, chyba że policzyłoby się trzy płonące ciała i jedno wiszące.
- Trzeba uciekać! – krzyknęła do sąsiada, choć to akurat było oczywiste, bo jeśli zostaną, to jak nic się spalą. Problem w tym, że nie miała pojęcia, jak, którędy uciekać, bo drzwi były zablokowane, pochłonięte ogniem.
Verveine chciała podejść do chłopaka, był tu przecież jedyną osobą, którą tak jakby znała, choć niezbyt dobrze. No a tamci zaatakowali właśnie jego, a przez to i ją, wiec tak jakby byli po jednej stronie. Instynktownie czuła, że powinni sobie pomóc, teraz jakoś współpracować i wspólnie spróbować wydostać się z płonącego mieszkania. Zdążyła jednak zrobić ledwie dwa kroki w jego stronę, po czym zaatakował jasnowłosego mężczyznę. Nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego… I dosłownie ją to przeraziło. I teraz chciała uciec również przed nim, więc odruchowo cofnęła się dwa kroki, jednak dalej iść nie mogła, bo za plecami miała przedpokój i palące się drzwi.
OdpowiedzUsuń- Czym… Czym ty jesteś? – wykrztusiła z trudem. Nie myślała zbyt sensownie teraz, była przerażona tym, co zobaczyła, choć normalnie spojrzałaby na niego jak na idiotę, bo cóż, drzwiami przecież i tak nie dałoby się wyjść, płonęły, odcinając im w ten sposób drogę ucieczki.
Podbiegła więc do okna, bo tamtędy wyskoczyło kilku z mężczyzn, jednak kiedy się z niego wychyliła, nikogo tam nie zobaczyła, co oznaczało, że jakimś cudem każdy z nich przeżył upadek z drugiego piętra. Jak to w ogóle było możliwe?
Zupełnie nie wiedziała teraz, co robić i zaczynała powoli panikować. Była uwieziona w płonącym mieszkaniu z jakimś… Z jakimś potworem chyba. Choć podobno nie istniały. Co tu się działo, do cholery?
Skąd Verveine miałaby wiedzieć, czym jest? Przecież nic takiego nie zrobiła. Była tylko człowiekiem, zwykłym, najzwyczajniejszym, wyróżniającym się może jedynie tym, że ma niestandardowy kolor włosów i to wcale nie farbowany. Skąd więc takie pytanie? No dobra, może chodziło o to, że jakimś cudem odrzuciła dorosłego mężczyznę, dwa razy cięższego od niej, aż rąbnął o ścianę. To faktycznie było dziwne. Albo że wszystko wokół zaczęło się palić. Ale przecież nie rzucała kulami ognia, ten pożar to nie była jej wina. A może jednak była? Nie wiedziała tego, skąd miałaby wiedzieć? Przecież niczego nie robiła celowo! Wszystko działo się samo, po prostu samo…
OdpowiedzUsuńA teraz Verveine zaczynała się naprawdę mocno denerwować. W mieszkaniu robiło się gorąco, bardzo gorąco, a oni nie mieli jak wyjść. To było drugie piętro, nie mogła sobie ot tak wyskoczyć przez okno, wyjrzała przez nie przed chwilą i wiedziała, że nie jest to zbyt mądre. Nerwy zżerały ją od środka i blisko było do ataku paniki. A już zwłaszcza po ty stwierdzeniu o wampirze. Verveine praktycznie osłupiała na kilka sekund.
- Co proszę? – wyrwało jej się, choć to i tak była mało wybuchowa reakcja. I jakby wcale nie była tą myślą przerażona. Może dlatego, że wzięła to za żart. To wszystko to były jakieś żarty chyba.- Och, no naprawdę nie zauważyłam, że trzeba uciekać! – powiedziała ironicznie.- Tylko, tak się składa, drzwi są zablokowane! Ja tam nie idę, bo się spalę. A jak wyskoczę, to sobie połamię nogi. Cholera, niby jak mamy stąd spadać!? – no dobra, zaczęło się, to już był początek paniki, a Verveine traciła w takich chwilach głowę i nie wiedziała, co ma robić. Strach poniekąd ją paraliżował i nie potrafiła sensownie myśleć.
Verveine najprawdopodobniej odpowiedziałaby w podobny sposób, odgryzając się za tę idiotkę i w ogóle, ale teraz nie była w stanie. Zdawało jej się, że to był atak paniki, bo naprawdę się wystraszyła, nie wiedziała, co robić, a serce zbyt szybko i zbyt mocno waliło jej w piersi, nie mogła oddychać i tak dalej, ale to przecież nigdy się w taki sposób nie objawiało. A do tego zaczęło jej przeraźliwie piszczeć w uszach, aż musiała przyłożyć do nich dłonie.
OdpowiedzUsuńOgień niemalże huczał, takie miała wrażenie, przez dym nie mogła oddychać, zakaszlała, potem skuliła się, kucnęła tuż przy oknie, dalej przyciskając ręce do uszu, właściwie to wyglądała tak, jakby chciała schować głowę między ramionami, ochronić ją przed czymś, bo pisk i jakiś dziwny ból rozsadzały ją od środka. Co dziwniejsze, słyszała wszystko, co mężczyzna mówił, jakby mówił jej to prosto do ucha.
- Nie mogę – wydusiła z siebie z trudem i nie bardzo było wiadomo, czy nie może niczego zgasić, co zresztą było prawdą, bo nie wiedziała, jak to zrobić, czy nie może czegoś innego i po prostu nie dokończyła wypowiedzi. Może chciała powiedzieć „nie mogę oddychać”? To zresztą było teraz widać, z trudem przychodziło jej łapanie powietrza.- Pomóż… Pomóż mi… - wyjęczała z wyraźnym trudem. Nikogo innego tu nie było, mogła poprosić o pomoc tylko jego, nawet jeśli nie był specjalnie dla niej miły ledwie chwilę wcześniej i nawet jeśli był jakimś wampirem czy czymś, w co nie wierzyła. I nawet jeśli nie wyglądał zbyt miło, tylko trochę jednak przerażająco. Przecież gdyby chciał jej coś zrobić, to już dawno mógł to zrobić i nie bawiłby się pewnie w dyskutowanie z nią i złośliwości.