15 października 2018

[KP] Aelyn Ashford

Istota wolna nie użala się nad sobą.
Zamarznięty ptak spadnie z gałęzi
bez cienia żalu nad sobą.
D.H. Lawrence



 
Aelyn Ashford
Urodzona w 261 roku od Podboju, na terenie Reach, jako drugie z piątki dzieci i zarazem pierwsza córka. Od zawsze mocno związana ze starszym bratem, przynajmniej do momentu, kiedy ojciec nie ogłosił jej gotowości do zamążpójścia, a ona kategorycznie odmówiła w tej kwestii współpracy. Dla dziedzica najważniejsze okazało się dobro rodu, a dla Aelyn jej własna wolność. Już od dziecka rozczarowywała... Śmiała się zbyt głośno, tańczyła zbyt energicznie, mówiła za dużo, kochała zbyt mocno, nienawidziła zbyt otwarcie, znikała zbyt często i przede wszystkim - niewystarczająco się starała sprostać wymaganiom rodziny. Nie była damą, nigdy nie chciała nią być. Wolała jeździć na polowania, wspinać się po murach i nabijać sobie siniaki niż przyswajać zasady dworskiej etykiety. Ku rozpaczy matki i ojca znosiła dzielnie każdą wymierzoną karę, ale nie wykazywała żadnych chęci poprawy. Pod suknią zawsze nosiła szyte na miarę skórzane spodnie i buty, a szybciej niż jakikolwiek język obcy zapamiętywała każde przekleństwo, podsłuchane pod drzwiami wielkiej sali na długo po tym, jak wszystkie dzieci rozesłano już do łóżek. Nigdy nie spodziewała się, że los okaże się dla niej taki okrutny.     

1 komentarz:

  1.       Bezksiężycowa noc – kolejna mglista i chłodna, odpowiednia Żelaznym Wyspom – łatwo ukrywa cudzą obecność. Wiatr, srogo fetujący po zakamarkach lądu, zagłusza męski chód, a ciemność i mleczna parność wysp zasnuwa cieniem bladą sylwetkę postawnego człowieka. Nie robią tego jedynie dźwięki statku. Deski łajby Skalnego Kapitana z trudem przyjmują bowiem ciężar naniesiony w jednej chwili na płaszczyznę. Choć powłoka okrętu wykonana jest z najwyższą dokładnością, a solidne drewno litowe, kilkukrotnie impregnowane, przyjmuje zwykle każdy rodzaj tonażu, przy skoku mężczyzny z lądu na pokład zanosi się żałosnym jękiem. To pierwsze i ostatnie skrzypnięcie łajby przed świtem. Ciało towarzysza prostuje się po chwilowym zgięciu, a następnym krokom załoganta towarzyszy wyłącznie postukiwanie podeszwy. Z podobną dźwięczną aurą wchodzi pod pokład, niknie na moment w ciemnościach korytarza, by wreszcie... dotrzeć do celu. Spod szczeliny drzwi nie uchodzi żaden inny dźwięk. Jest tylko on i ciche kliknięcie klamki, obwieszczające wejście do kajuty. Jedynym źródłem światła staje się mdła poświata księżyca schowana za mgłą. Statek na otwartym morzu byłby w niej skąpany, tu natomiast zaledwie rysują się kontury postaci.
          Kobieta leży na posłaniu, zawinięta w fałdy pościeli, gdy on prze pewnie do przodu. Pomimo braku dobrej widoczności i stanu nietrzeźwości, w jakim się znajduje, porusza się po statku jak zgnuśniały kot – zwinnie, choć z odrobiną leniwości. Stan ten urywa się nagle i niespodziewanie. Ciężki, skórzany but zahacza o lnianą powłoczkę. Nogi uginają się, a mięśnie ramion spinają natychmiast. Sylwetka – do tej pory prosta jak struna – pchana do przodu, daje ponieść się grawitacji. Z hukiem opada na ziemię. Ręce amortyzują upadek, znalazłszy oparcie na deskach, a kolano, którym uderza o podłoże, potęguje rumor. Klnie siarczyście pod nosem, spoglądając na worek pod stopami, którego ewidentnie nie powinno tutaj być.
          — Po kiego chuja to przenosić...? Szlag by trafił babskie kaprysy.
          W nerwach odrzuca charakterystyczne sobie milczenie, choć nie odzywa się już więcej. Z grymasem niezadowolenia na twarzy zbiera się z desek kajuty, by chwilę później usiąść gwałtownie na posłaniu. Pozwala na to, by materac ugiął się pod nim z głośnym skrzypnięciem. Upojony alkoholem jest bardziej skłonny do emocji, co oznacza, że stosowne dla jego pozycji opanowanie tego wieczoru opuszcza go niemal w całości. Kobieta pierwszy raz ma więc okazję widzieć go z prawdziwą emocją wypisaną na twarzy. Pod warunkiem, że patrzy.

    OdpowiedzUsuń