Pierce Carter
Ktoś kiedyś powiedział, że zdrada
jest tylko kwestią czasu.
jest tylko kwestią czasu.
On nigdy nie podejrzewał, że kiedykolwiek nadejdą dni, w których stanie się wydmuszką człowieka i jedynie cieniem mężczyzny, jakim kiedyś był. Karykaturą męża i ofiarą swoich własnych życiowych wyborów. Nigdy nie rozumiał ludzi, dla których jedzenie nie miało smaku, a świat był pozbawiony barw póki sam nie zaczął wpatrywać się w posiłek ugotowany przez najlepszych kucharzy w Seattle, jak w mdłą, szarą i nieapetyczną masę. Nigdy nie był rozgadanym typem faceta i od zawsze cenił sobie raczej skromne w liczbie towarzystwo. Szczery uśmiech na jego twarzy najprawdopodobniej kiedyś była w stanie dostrzec tylko jego żona, która teraz jedyne co w nim wywołuje to cholerną frustrację. Z natury małomówny, cichy i spokojny, ale zdecydowanie nie nieśmiały introwertyk zmienił się w okazjonalnego furiata i gbura, człowieka któremu toczy się piana z pyska na samą myśl o tym, że każdego kolejnego dnia będzie musiał znowu się obudzić i grać w tym żałośnie smutnym, mało wyszukanym dramacie jakim było jego życie. Mogłoby się wydawać, że talent, sukces zawodowy, klasa S na podjeździe i długonoga kobieta krzątająca się po domu z obrączką na smukłym palcu to wręcz wyżyny pomyślności, a tymczasem dla Pierce’a to było jego osobiste i pierdolone The Truman Show.
Melanie, gdy zaczynała swój pierwszy rok studiów po obraniu swojej potencjalnej ścieżki zawodowej, była jak każda naiwna studentka, która dopiero miała zderzyć się z realiami panującymi na rynku pracy. Nie była marzycielką, uważała się wręcz za osobę, która w miarę twardo stąpała po ziemi, ale to nie oznaczało, iż nigdy nie pozwalała, by jej stopy oderwały się od podłoża na kilka metrów wzwyż. Przez to zaliczała się do tych, którzy wierzyli, że ukończeniu studiów z dobrymi wynikami jest równoznaczne ze znalezieniem pracy marzeń równoznacznej z w miarę wysokim i całkiem znaczącym stanowiskiem. Rzeczywistość jednak zweryfikowała jej przerysowane wyobrażenia, a znalezienie stanowiska w swoim zawodzie, bez wcześniejszego istotnego doświadczenia było naprawdę trudne. Istniały wyjątki, jednostki mogące pochwalić się tak zwanymi znajomościami, których ona, jako córka strażnika więziennego i zwykłej sprzedawczyni najzwyczajniej w świecie nie posiadała. Ponadto jej zawód nie należał do tych oczywistych, a ogłoszenia o pracę nie leżały na ulicy. To jednak nie znaczyło, że zamierzała się poddawać. Planowała znaleźć się jak najbliżej wymarzonej pracy związanej z kierunkiem, który przez tyle lat studiowała i takim oto sposobem znalazła się w biurze architekta. Może nie miała tam, tak istotnej roli, aczkolwiek stanowisko asystentki, która miała do zrobienia coś więcej niż przyniesienie kawy, okazało się satysfakcjonujące. Ponadto była przekonana, że nawet jeśli w tej firmie nie uda jej się awansować, sam wpis w dokumentach, iż zagrzała miejsca w tak dobrze prosperującym miejscu, sprawi, że znalezienie pracy gdzieś indziej stanie się łatwiejsze. Przez całe swoje życia zdążyła się nauczyć pewnej rzeczy. Jak to mówią, nie od razu Rzym zbudowano, a swoje marzenia musiała spełniać krok po kroczku, nawet jeśli droga okazywała się mozolna.
OdpowiedzUsuńW życiu nie przypuszczała także, że jej praca przerodzi się w coś więcej. Nie sądziła, że codziennie rano będzie budziła się z szybciej bijącym sercem i buzujących w jej ciele zniecierpliwieniu i ekscytacji. Te uczucia nie wynikały z jej niespotykanej chęci pracy i ogromnym zapale, choć zależało jej na dobrym wykonywaniu powierzonych jej zadań. Te emocje zawdzięczała jednak tylko jednej osobie. Mężczyźnie, który budził w niej pożądanie i sprawiał, że zapominała o całym świecie. Osobie, dla której pracowała i której polecenia wypełniała. Komuś z kim zapewne powinna ją łączyć tylko i wyłącznie relacja zawodowa, ale w ich przypadku ta zasada została najwyraźniej zapomniana. Przynajmniej ona nie przejmowała się żadnymi kodeksami odnoszącymi się do ich relacji, o ile takowe przepisy w ogóle w ich firmie istniały. Jeśli jakakolwiek relacja z szefem wydawała się zła i zakazana, wolała nie wiedzieć, na jakim miejscu w tym wykazie znalazłaby się relacja z szefem, który był w dodatku żonaty. Ktoś powiedział, że zakazany owoc smakuje najlepiej i bez wątpienia miał rację. To nie tak, że nie próbowała zwalczyć tego uczucia, tego ciepła, które rozpalało się w jej ciele, gdy Pierce przesuwał po nim wzrokiem. Udawała, że niczego takiego nie ma przez długi czas. Udawała, że nie budzi się do życia z chwilą, gdy znajdowali się w tym samym pomieszczeniu. Po prostu, w którymś momencie nie mogła zaprzeczyć przyciąganiu, które do niego czuła, a o jego sile świadczyło choćby to, iż zagłuszało jej poczucie winy. Czy czyniło to z niej złego człowieka? Zapewne tak, zresztą powtarzała to sobie za każdym razem, gdy wchodziła do firmy i od razu po tym, jak z niej wychodziła.
Tak było też tym razem, gdy pojawiła się jak zwykle z rana, witając się z ochroniarzem i wręczając mu przy okazji ciastko, które kupiła po drodze. Jak co dzień udała się do windy, która miała zawieźć ją na odpowiednie piętro. To była rutyna, ta krótka chwila, w której zakładała za ucho kosmyk włosów, który wymknął się z luźnego francuskiego warkocza i poprawiała czarną żakietową sukienkę, którą miała na sobie. Ta chwila, w której mówiła sobie, że utrzyma nerwy na wodzy i profesjonalizm, gdy drzwi rozsunęły się, a ona ruszyła w stronę swojego biurka, przy okazji zerkając na zamknięte drzwi gabinetu, za którymi znajdował się człowiek, który zajmował zdecydowanie zbyt dużą część jej myśli. Rozpoczęła swój dzień, tak jak robiła to każdego innego dnia, aż wreszcie przyszedł moment, by udać się do jego gabinetu. Z teczką i notesem ruszyła do drzwi, w które cicho zapukała, nim weszła do środka, witając się z ciepłym uśmiechem na ustach.
Usuń— Potrzebuję kilku podpisów. — oznajmiła, unosząc teczkę trzymaną w dłoni, nim zbliżyła się do jego biurka, uspokajając zbyt szybko bijące serce.