Piaszczysta, wyjeżdżona droga podniosła się suchym kurzem, kiedy stary, stylizowany na Dodge Power Wagona z '78, pickup pokonywał kolejne wzniesienia i pagórki. Nikt i tak nie uczęszczał tą ścieżyną więc nie trzeba było obawiać się "uprzejmości" oraz skarg sąsiadów na których się najechało. Co najwyżej kręciła się tu jakaś banda dzieciaków, co postanowiła znaleźć spokojne miejsce by zapalić pierwszą fajkę lub obalić niewinne piwko. Niepozorna okolica, gdzie człowiek mógł zostać sam na sam ze swoimi myślami. Jakie było zdziwienie Michaelsa, gdy kilkaset metrów dalej od swojego domu zauważył jakiś samochód i to nie całkiem mały, bo dostawczy - najwyraźniej z firmy meblarskiej. Kogo tu czarty przyniosły? Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał mieszkać w tej zapuszczonej okolicy tuż przy plaży, z dala od centrum miasta jeszcze jako tako dychającego Capetown. Dlatego Trevor wybrał to miejsce za pierwszym razem - nikt mu tu nie przeszkadzał, nie nachodził i nie zadawał głupich pytań. Jeśli chciał pobyć z ludźmi mógł niczym masochista udać się do baru kilometr dalej, natomiast tutaj znajdowało się jego małe królestwo. Cóż... Najwidoczniej już nie. Komuś udało się znaleźć dawnego właściciela zapuszczonego i drugiego jedynego domu w tej okolicy. Nie wiedział, czy nieznajomemu gratulować samozaparcia czy wyśmiać starania biorąc pod uwagę tą samotnię. Nie zamierzał jednak witać się natychmiast z nowymi sąsiadami. Był cholernie zmęczony po całym dniu tyrania na placu budowy u Johnsona i jedyne o czym marzył to spokojny, niczym niezmącony sen. No i jeszcze papieros, ale to może jak się już prześpi? Zajechał i zaparkował przed niewielkim domkiem nieróżniącym się zbytnio od drugiego stojącego na brzegu morza. Zawilgotniała farba, zroszone solą szyby i piach mieszający się z zasuszoną trawą. Nie kłopocząc się nawet z zamykaniem wozu na klucz, Trevor wygrzebał zakupy z siedzenia obok i leniwym, niemalże sennym krokiem zmierzał w kierunku drzwi. Słyszał już ze środka domu podekscytowane szczekanie psa, który cieszył się jak zawsze z powrotu właściciela. Ledwo udało mu się pokonać zamek, a pod nogami zaczęła plątać mu się Betsy - niewielka jak na swoją rasę psica, zupełnie nieprzypominająca buldoga amerykańskiego. Zaczepiała łapami o nogawki roboczych spodni Trevora, domagając się zarówno uwagi jak i jedzenia. W sumie nawet nie wiadomo czego bardziej, patrząc na to jak szeroka się wydawała. - No już, już... Przyniosłem ci jedzenie - powiedział, kładąc reklamówkę na blat wysepki kuchennej i wyjmując ze środka puszkę naprawdę drogiego psiego jedzenia. Jak na sobie mógł oszczędzać to Betsy nie potrafił odmówić najlepszych kąsków. Trochę ją rozpieszczał, ale kogo innego tutaj mógł? Jego córka już dawno się do niego nie odzywała... Przynajmniej od czasu tej kłótni, kiedy oboje pożarli się jak najgorsza banda nastolatków. Nie dostał od niej żadnego telefonu od tak długiego czasu, a jedyną formą kontaktów były sporadyczne kartki wysyłane na święta. Trevor pochylił się i pogłaskał psicę po łbie z czułością. Taa... Pomimo senności i zmęczenia, udało mu się zrobić coś na kształt obiadu z zakupionej puszki czerwonej fasoli, wczorajszego mięsa oraz ostatnich dwóch saszetek ryżu. Zapełni żołądek, położy się spać, wstanie wieczorem, umyje się i znowu położy się spać. I tak kolejny dzień z wielu innych w roku. Przynajmniej nie wyglądało to tak tragicznie jak rok temu, teraz udało mu się wyrwać na krótki urlop więc nie miał na co narzekać. Nawet nie zauważył kiedy zasnął przy oglądaniu kolejnego odcinka NCIS na USA Network. Zdążył przy tym przykryć się kocem, pozwalając też Betsy by umościła sobie posłanie w jego nogach. W powoli zapadających w domu ciemnościach słychać było tylko kolejne przedstawiane dowody kryminalnych zagadek przy subtelnych błyskach światła z niewielkiego telewizora.
Z i tak płytkiego snu wyrwało go energiczne, głośne pukanie - dopiero później do całego tego hałasu dołączyło warczenie Betsy, która starała się też nie zadławić szczekaniem. Kogo tu niosło? Trevor otrząsnął się z resztek otumanienia, przecierając dłonią zmęczone oczy i rozglądając się dookoła. Ciemnica na zewnątrz zwiastowała późną godzinę, nieważne jaką, ale nie zamierzał pozostawić tego skurczysyna dobijającego się na zewnątrz bez odpowiedzi - przynajmniej takiej, która dobitnie mu powie, że nie przerywa się czyjegoś snu bez poważnego powodu. Zwłaszcza jego. Betsy zeskoczyła z łóżka i podreptała pod drzwi, ślizgając się na podłodze niewielkiego salonu, by zacząć drapać nerwowo w drewno. Pukanie nie ustawało. Może powinien udać, że go nie ma? Wtedy ten ktoś pójdzie i da mu spokój? Bo raczej żaden włamywacz, nawet z ćwiercią mózgu, nie zaszedłby tak daleko, żeby ograbić ledwo płacącego rachunki mężczyznę. Każdy wiedział, że Trevor Michaels ekstra gotówką nie szastał, a w domu nie było bardzo co okradać. Psica nie zamierzała się uspokoić, jakby poganiając mężczyznę by w końcu się ruszył i zobaczył, kto jest na zewnątrz. - Idę, idę... - burknął, naciągając podwiniętą czarną koszulkę i przeczesując dłonią rozmierzwione włosy. Po chwili dodał kąśliwie - Wal głośniej to na pewno szybciej przyjdę. Zapaliwszy światło w przedpokoju, by nie potknąć się o rozrzucone buty, pewnym ruchem przekręcił zamek i otworzył drzwi. No przecież morderców tu nie niesie. W ledwo bladym świetle z wysiłkiem mógł dostrzec jakiekolwiek wyraźniejsze rysy twarzy stojącej przed nim kobiety w rozciągniętych spodniach dresowych i koszulce chyba upaćkanej farbą, ale nie był pewny. Betsy wyskoczyła na zewnątrz, przestając szczekać, ale przy okazji obwąchując nową osobę z ciekawością. Nie dawało mu jednak spokoju, że skądś zna stojącą przed nim osobę... - Jasna ch... - otrzeźwiał, gdy przed oczyma przestały mu latać mroczki. No przecież wiedział kto to jest. Tylko czy to nadal nie był jakiś sen? Chwila, może wciąż jeszcze jest na tym urlopie? Niemożliwe, to było dawno. Rosa? Tak miała na imię? Ciężko mu było sobie przypomnieć - to była przygoda na jedną noc i oboje podjęli taką decyzję pod wpływem emocji. Alkoholu. Dużej ilości. O ile dobrze pamiętał miała coś wspólnego z Londynem, tak? Czemu więc jest w środku Kalifornii w jakiejś zapyziałej nadmorskiej dziurze i to jeszcze na jego wycieraczce? Pochylił się, by wyjrzeć na zewnątrz, jakoś w skórze przeczuwając, że to kawał i ktoś płata mu figle. Nagrywa jakiś program o zdradach i teraz się dowie o rozbitym z własnego powodu małżeństwie. Nieszczęściach, sądach, może i ciąży? Sam nie wiedział, który scenariusz rodzący mu się w głowie był tym lepszym - chyba autentycznie żaden. - To jakiś żart? - zapytał, opierając się o framugę drzwi wejściowych, nadal nie puszczając dłonią drzwi. Co miał lepszego powiedzieć? Przecież nie przywitają się jak para starych znajomych, bo nimi nie byli. Uśmiechnął się pod nosem, unosząc do góry kącik ust - Czy ty mnie śledzisz? Raczej nie tęskniłaś, bo sam bym za sobą nie tęsknił.
Skrzyżowawszy ręce na piersi, Michaels przechylił lekko głowę. Wszystkich mógłby się spodziewać, nawet Val stojącej w progu i wyrzucającej mu wszystkie błędy jakie popełnił jako ojciec. Najgorszego wroga z lat kiedy służył w wojsku. Nawet samej śmierci. Rosy jednak się nie spodziewał z kilku prostych przyczyn. Podczas wakacji na Malediwach, do których o dziwo dołożyła się mu Val jako "prezent świąteczny", nie zaznajomili się ze sobą jakoś bardziej. Ot jedna, całkiem przyjemna noc w knajpie z nowo-poznaną kobietą o zimnej, ale przyciągającej urodzie. Dużo alkoholu, jakiś dziwnych rozmów których pewnie teraz już nawet nie pamiętali w szczegółach, a później proste pytanie w stylu "to jak, zostaniesz na noc?". Rosa była zupełnie inna od dziewczyn do jakich przyzwyczaił się Trevor - choć na wakacjach paradowała w zwiewnych sukienkach to wydawało mu się cały czas, że ma manierę "finansistki". Takiej spiętej osoby, do bólu perfekcyjnej i biegającej do pracy w niewygodnych obcasach, ale przecież wygląda w nich dobrze. Może się mylił, a jego instynkt stępił się po tylu latach, no i szalonej nocy. No i nie wymienili się żadnym kontaktem, bo na tamten czas nie czuli ku temu potrzeby. Ot zwykły wyskok, jaki wiele w życiu. Zaśmiał się pod nosem: - Jakbym nie podejrzewał, że taką masz w ogóle bym się z tobą nie zadał. Ponoć psychopaci najlepiej przyciągają psychopatów. Los bywał naprawdę zabawny, a ich zdawał się naprawdę dobrze bawić w kwestii żartów zmuszając kobietę do przeprowadzki w to zapomniane przez Boga miejsce. Tuż obok niego. Uniósł brew, gdy Rosa zaczęła opowiadać mu o tym, że wywaliło jej korki i nie bardzo wie co ma zrobić. Przy tym kręciła przecząco głową, próbując zabawnie wyplątać się z tej niecodziennej sytuacji. Naprawdę, czemu się tak przejmowała? Owszem, spotkanie nader dziwne, ale nie mieli po 15 lat i spotkali swojego eks na korytarzu szkoły. Było, minęło - zdarzyło się i nie było co się nad tym rozwodzić. Razem spędzili korzystnie ostatnią noc na Malediwach i tyle. Choć Trevor nadal śmiał się gdzieś tam w środku. Mężczyzna spojrzał na Betsy, która śliniła właśnie podłogę i przyglądała mu się z uwagą. Zupełnie jakby pytał ją, czy może wyjść z inną kobietą do jej domu. Wzruszył ramionami, chowając dłonie do kieszeni spodni. - Taa... Mogę. Przy okazji sprawdzę, gdzie dam radę schować podsłuch żeby sprawdzić czy nadal wyczyniasz takie same atrakcje w nocy - mruknął ubawiony, patrząc prosto w oczy Rosy - Żartowałem... Uniósł podbródek, odwracając się by wziąć skrzynkę z narzędziami, po chwili dodając: - A może nie żartowałem? Gwizdnął na Betsy, znikając w ciemnościach domu. Po krótszym czasie pojedyncza łuna światła ze schowka mignęła w korytarzu, gasnąc jednak szybko. Trevor wrócił do stojącej przed drzwiami Rosy, nakładając znoszoną bluzę na siebie i zamykając psicę w mieszkaniu, mówiąc że zaraz wróci więc ma być grzeczna. Odwróciwszy się do kobiety, wskazał miękkim gestem na jej mieszkanie: - Prowadź. Szedł obok niej spokojnie, pogwizdując czasem pod nosem. Nie wiedział, czy w ogóle jej pomoże, ale nie zaszkodziło spróbować. Jeśli instalacja u niej jest podobna do tej w jego domu, to raczej zaradzi i to dość szybko. Tylko to już od Rosy zależeć będzie czy znowu podłączy milion sprzętów na raz. Wygrzebawszy paczkę papierosów z kieszeni, wyciągnął jednego i spojrzał na Turner: - Będzie ci przeszkadzać jak zapalę?
Sierocy płomyk zapalniczki mignął w ciemnościach, kiedy Trevor zapalił papierosa i wypuścił obłoczek dymu z ust. - Uważaj, nie pamiętam pierwszej pomocy - zaśmiał się, przechylając lekko głowę w jej kierunku. Szli w milczeniu, ale ta cisza nie przeszkadzała wcale mężczyźnie. Z wiekiem zaczął doceniać chwile spokoju oraz tego, żeby po prostu przymknąć jadaczkę i wspólnie pomilczeć. Niezależnie z kim, przy czym nie chodziło nawet o niechęć czy brak tematów do rozmowy. Po prostu miłe oderwanie od huczącej, pędzącej rzeczywistości. Wyrzuciwszy wypalonego peta w krzaki, przyglądał się jak Rosa drzwi. W sumie... Miał latarkę. Nim jednak zdążył wyciągnąć ją ze skrzynki, kobieta o mało co nie przewaliła się na środku korytarza. Chciał ją już złapać, ale wyprostowała się po chwili. Trevor zapalił latarkę i wkroczył za nią do wnętrza domu. Cóż, w ciemności niewiele widział, ale zdawało mu się jakby przez to miejsce przeszło tornado. Oświetlał artystyczny nieład spowodowany przeprowadzką i samodzielnym remontem domu. Wielka plama farby dekorowała nowiusieńkie panele, na podłodze leżały porozrzucane narzędzia i wiele niezłożonych szafek. Oświetlając sobie drogę dalej, po chwili powiedział: - Cóż... Widzę, że remont szedł ci bardzo dobrze? - nie było w tym ani grama sarkazmu, a po prostu rozbawienie. Dziwne, że nie poprosiła żadnego ze swoich znajomych czy nawet firmę remontową o pomoc. Przecież na własną rękę odnowa tego domku zajmie jej co najmniej jeszcze dwa do trzech tygodni, o ile nie wyniszczało jeszcze więcej. Skoro jednak była taka samodzielna. Usłyszawszy jej słowa wzruszył ramionami, choć mogła tego nie widzieć - Adwokata? Raczej zbierałbym na egzorcystę, bo nawiedzałbym ten dom do twojej śmierci. Chwycił jej ramię i zatrzymał, nim nie zaczęła dalej zabijać się o kolejne leżące przedmioty. - Może tu zaczekaj, bo się zabijesz. Podejrzewam, gdzie masz skrzynkę z bezpiecznikami. Piwnica? - zapytał, po czym poszedł we wskazanym kierunku - Jakbym nie wrócił za piętnaście minut, dzwoń do prezydenta. Całe szczęście piwnica nie śmierdziała stęchlizna, a raczej wydawała mu się bardzo, bardzo ciepła. Schodził powoli po schodach, oświetlając stopnie i starając się nie wpaść na żadną zalęgłą pajęczynę. Skrzynka znajdowała się na jednej ze ścian, typowa amerykańska instalacja jak w każdym domu. Przycisnąwszy latarkę policzkiem w zagłębieniu szyi, otworzył zastałą skrzyneczkę. Na nieszczęście, bezpieczniki topikowe więc musiał się trochę wysilić żeby je wymienić. Drucik miedziany przetopił się, więc musiał wyciągnąć wadliwy element z gniazda. Miał tylko nadzieję, że Rosa wyciągnęła wtyczki z kontaktów. Mrucząc pod nosem i przytrzymując latarkę, pogrzebał w skrzynce za dodatkowym bezpiecznikiem. Miał podobną instalacje więc musiało coś tu leżeć. - Bingo. Pewnie wziął się do roboty, starając się jednak zachować środki ostrożności - głupio było mu dostać prądem po łapach. Kiedy gniazdo już prawie było na swoim miejscu, zaśmiał się. Może powinien trochę rozluźnić tą perfekcyjną kobietę? Wcisnąwszy bezpiecznik do gniazda, zauważył kątem oka, że na korytarzu wyżej zapaliło się światło. Zamiast jednak wrócić spokojnie na górę, krzyknął bardzo przekonująco w bólu niemalże jakby go pokopało. Zaśmiał się do siebie cicho i usiadł na schodach jak gdyby nigdy nic, czekając na Rosę.
Piaszczysta, wyjeżdżona droga podniosła się suchym kurzem, kiedy stary, stylizowany na Dodge Power Wagona z '78, pickup pokonywał kolejne wzniesienia i pagórki. Nikt i tak nie uczęszczał tą ścieżyną więc nie trzeba było obawiać się "uprzejmości" oraz skarg sąsiadów na których się najechało. Co najwyżej kręciła się tu jakaś banda dzieciaków, co postanowiła znaleźć spokojne miejsce by zapalić pierwszą fajkę lub obalić niewinne piwko.
OdpowiedzUsuńNiepozorna okolica, gdzie człowiek mógł zostać sam na sam ze swoimi myślami.
Jakie było zdziwienie Michaelsa, gdy kilkaset metrów dalej od swojego domu zauważył jakiś samochód i to nie całkiem mały, bo dostawczy - najwyraźniej z firmy meblarskiej. Kogo tu czarty przyniosły? Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał mieszkać w tej zapuszczonej okolicy tuż przy plaży, z dala od centrum miasta jeszcze jako tako dychającego Capetown. Dlatego Trevor wybrał to miejsce za pierwszym razem - nikt mu tu nie przeszkadzał, nie nachodził i nie zadawał głupich pytań. Jeśli chciał pobyć z ludźmi mógł niczym masochista udać się do baru kilometr dalej, natomiast tutaj znajdowało się jego małe królestwo.
Cóż... Najwidoczniej już nie. Komuś udało się znaleźć dawnego właściciela zapuszczonego i drugiego jedynego domu w tej okolicy. Nie wiedział, czy nieznajomemu gratulować samozaparcia czy wyśmiać starania biorąc pod uwagę tą samotnię.
Nie zamierzał jednak witać się natychmiast z nowymi sąsiadami. Był cholernie zmęczony po całym dniu tyrania na placu budowy u Johnsona i jedyne o czym marzył to spokojny, niczym niezmącony sen. No i jeszcze papieros, ale to może jak się już prześpi?
Zajechał i zaparkował przed niewielkim domkiem nieróżniącym się zbytnio od drugiego stojącego na brzegu morza. Zawilgotniała farba, zroszone solą szyby i piach mieszający się z zasuszoną trawą. Nie kłopocząc się nawet z zamykaniem wozu na klucz, Trevor wygrzebał zakupy z siedzenia obok i leniwym, niemalże sennym krokiem zmierzał w kierunku drzwi. Słyszał już ze środka domu podekscytowane szczekanie psa, który cieszył się jak zawsze z powrotu właściciela.
Ledwo udało mu się pokonać zamek, a pod nogami zaczęła plątać mu się Betsy - niewielka jak na swoją rasę psica, zupełnie nieprzypominająca buldoga amerykańskiego. Zaczepiała łapami o nogawki roboczych spodni Trevora, domagając się zarówno uwagi jak i jedzenia. W sumie nawet nie wiadomo czego bardziej, patrząc na to jak szeroka się wydawała.
- No już, już... Przyniosłem ci jedzenie - powiedział, kładąc reklamówkę na blat wysepki kuchennej i wyjmując ze środka puszkę naprawdę drogiego psiego jedzenia. Jak na sobie mógł oszczędzać to Betsy nie potrafił odmówić najlepszych kąsków. Trochę ją rozpieszczał, ale kogo innego tutaj mógł? Jego córka już dawno się do niego nie odzywała... Przynajmniej od czasu tej kłótni, kiedy oboje pożarli się jak najgorsza banda nastolatków. Nie dostał od niej żadnego telefonu od tak długiego czasu, a jedyną formą kontaktów były sporadyczne kartki wysyłane na święta.
Trevor pochylił się i pogłaskał psicę po łbie z czułością.
Taa...
Pomimo senności i zmęczenia, udało mu się zrobić coś na kształt obiadu z zakupionej puszki czerwonej fasoli, wczorajszego mięsa oraz ostatnich dwóch saszetek ryżu. Zapełni żołądek, położy się spać, wstanie wieczorem, umyje się i znowu położy się spać.
I tak kolejny dzień z wielu innych w roku.
Przynajmniej nie wyglądało to tak tragicznie jak rok temu, teraz udało mu się wyrwać na krótki urlop więc nie miał na co narzekać.
Nawet nie zauważył kiedy zasnął przy oglądaniu kolejnego odcinka NCIS na USA Network. Zdążył przy tym przykryć się kocem, pozwalając też Betsy by umościła sobie posłanie w jego nogach. W powoli zapadających w domu ciemnościach słychać było tylko kolejne przedstawiane dowody kryminalnych zagadek przy subtelnych błyskach światła z niewielkiego telewizora.
Z i tak płytkiego snu wyrwało go energiczne, głośne pukanie - dopiero później do całego tego hałasu dołączyło warczenie Betsy, która starała się też nie zadławić szczekaniem. Kogo tu niosło? Trevor otrząsnął się z resztek otumanienia, przecierając dłonią zmęczone oczy i rozglądając się dookoła. Ciemnica na zewnątrz zwiastowała późną godzinę, nieważne jaką, ale nie zamierzał pozostawić tego skurczysyna dobijającego się na zewnątrz bez odpowiedzi - przynajmniej takiej, która dobitnie mu powie, że nie przerywa się czyjegoś snu bez poważnego powodu. Zwłaszcza jego.
OdpowiedzUsuńBetsy zeskoczyła z łóżka i podreptała pod drzwi, ślizgając się na podłodze niewielkiego salonu, by zacząć drapać nerwowo w drewno.
Pukanie nie ustawało.
Może powinien udać, że go nie ma? Wtedy ten ktoś pójdzie i da mu spokój?
Bo raczej żaden włamywacz, nawet z ćwiercią mózgu, nie zaszedłby tak daleko, żeby ograbić ledwo płacącego rachunki mężczyznę. Każdy wiedział, że Trevor Michaels ekstra gotówką nie szastał, a w domu nie było bardzo co okradać.
Psica nie zamierzała się uspokoić, jakby poganiając mężczyznę by w końcu się ruszył i zobaczył, kto jest na zewnątrz.
- Idę, idę... - burknął, naciągając podwiniętą czarną koszulkę i przeczesując dłonią rozmierzwione włosy. Po chwili dodał kąśliwie - Wal głośniej to na pewno szybciej przyjdę.
Zapaliwszy światło w przedpokoju, by nie potknąć się o rozrzucone buty, pewnym ruchem przekręcił zamek i otworzył drzwi. No przecież morderców tu nie niesie.
W ledwo bladym świetle z wysiłkiem mógł dostrzec jakiekolwiek wyraźniejsze rysy twarzy stojącej przed nim kobiety w rozciągniętych spodniach dresowych i koszulce chyba upaćkanej farbą, ale nie był pewny. Betsy wyskoczyła na zewnątrz, przestając szczekać, ale przy okazji obwąchując nową osobę z ciekawością.
Nie dawało mu jednak spokoju, że skądś zna stojącą przed nim osobę...
- Jasna ch... - otrzeźwiał, gdy przed oczyma przestały mu latać mroczki. No przecież wiedział kto to jest. Tylko czy to nadal nie był jakiś sen? Chwila, może wciąż jeszcze jest na tym urlopie? Niemożliwe, to było dawno.
Rosa? Tak miała na imię? Ciężko mu było sobie przypomnieć - to była przygoda na jedną noc i oboje podjęli taką decyzję pod wpływem emocji.
Alkoholu.
Dużej ilości.
O ile dobrze pamiętał miała coś wspólnego z Londynem, tak? Czemu więc jest w środku Kalifornii w jakiejś zapyziałej nadmorskiej dziurze i to jeszcze na jego wycieraczce?
Pochylił się, by wyjrzeć na zewnątrz, jakoś w skórze przeczuwając, że to kawał i ktoś płata mu figle. Nagrywa jakiś program o zdradach i teraz się dowie o rozbitym z własnego powodu małżeństwie. Nieszczęściach, sądach, może i ciąży?
Sam nie wiedział, który scenariusz rodzący mu się w głowie był tym lepszym - chyba autentycznie żaden.
- To jakiś żart? - zapytał, opierając się o framugę drzwi wejściowych, nadal nie puszczając dłonią drzwi. Co miał lepszego powiedzieć? Przecież nie przywitają się jak para starych znajomych, bo nimi nie byli. Uśmiechnął się pod nosem, unosząc do góry kącik ust - Czy ty mnie śledzisz? Raczej nie tęskniłaś, bo sam bym za sobą nie tęsknił.
Skrzyżowawszy ręce na piersi, Michaels przechylił lekko głowę. Wszystkich mógłby się spodziewać, nawet Val stojącej w progu i wyrzucającej mu wszystkie błędy jakie popełnił jako ojciec. Najgorszego wroga z lat kiedy służył w wojsku. Nawet samej śmierci.
OdpowiedzUsuńRosy jednak się nie spodziewał z kilku prostych przyczyn.
Podczas wakacji na Malediwach, do których o dziwo dołożyła się mu Val jako "prezent świąteczny", nie zaznajomili się ze sobą jakoś bardziej. Ot jedna, całkiem przyjemna noc w knajpie z nowo-poznaną kobietą o zimnej, ale przyciągającej urodzie. Dużo alkoholu, jakiś dziwnych rozmów których pewnie teraz już nawet nie pamiętali w szczegółach, a później proste pytanie w stylu "to jak, zostaniesz na noc?". Rosa była zupełnie inna od dziewczyn do jakich przyzwyczaił się Trevor - choć na wakacjach paradowała w zwiewnych sukienkach to wydawało mu się cały czas, że ma manierę "finansistki". Takiej spiętej osoby, do bólu perfekcyjnej i biegającej do pracy w niewygodnych obcasach, ale przecież wygląda w nich dobrze. Może się mylił, a jego instynkt stępił się po tylu latach, no i szalonej nocy.
No i nie wymienili się żadnym kontaktem, bo na tamten czas nie czuli ku temu potrzeby. Ot zwykły wyskok, jaki wiele w życiu.
Zaśmiał się pod nosem:
- Jakbym nie podejrzewał, że taką masz w ogóle bym się z tobą nie zadał. Ponoć psychopaci najlepiej przyciągają psychopatów.
Los bywał naprawdę zabawny, a ich zdawał się naprawdę dobrze bawić w kwestii żartów zmuszając kobietę do przeprowadzki w to zapomniane przez Boga miejsce. Tuż obok niego.
Uniósł brew, gdy Rosa zaczęła opowiadać mu o tym, że wywaliło jej korki i nie bardzo wie co ma zrobić. Przy tym kręciła przecząco głową, próbując zabawnie wyplątać się z tej niecodziennej sytuacji. Naprawdę, czemu się tak przejmowała? Owszem, spotkanie nader dziwne, ale nie mieli po 15 lat i spotkali swojego eks na korytarzu szkoły. Było, minęło - zdarzyło się i nie było co się nad tym rozwodzić. Razem spędzili korzystnie ostatnią noc na Malediwach i tyle.
Choć Trevor nadal śmiał się gdzieś tam w środku.
Mężczyzna spojrzał na Betsy, która śliniła właśnie podłogę i przyglądała mu się z uwagą. Zupełnie jakby pytał ją, czy może wyjść z inną kobietą do jej domu. Wzruszył ramionami, chowając dłonie do kieszeni spodni.
- Taa... Mogę. Przy okazji sprawdzę, gdzie dam radę schować podsłuch żeby sprawdzić czy nadal wyczyniasz takie same atrakcje w nocy - mruknął ubawiony, patrząc prosto w oczy Rosy - Żartowałem...
Uniósł podbródek, odwracając się by wziąć skrzynkę z narzędziami, po chwili dodając:
- A może nie żartowałem?
Gwizdnął na Betsy, znikając w ciemnościach domu. Po krótszym czasie pojedyncza łuna światła ze schowka mignęła w korytarzu, gasnąc jednak szybko. Trevor wrócił do stojącej przed drzwiami Rosy, nakładając znoszoną bluzę na siebie i zamykając psicę w mieszkaniu, mówiąc że zaraz wróci więc ma być grzeczna.
Odwróciwszy się do kobiety, wskazał miękkim gestem na jej mieszkanie:
- Prowadź.
Szedł obok niej spokojnie, pogwizdując czasem pod nosem. Nie wiedział, czy w ogóle jej pomoże, ale nie zaszkodziło spróbować. Jeśli instalacja u niej jest podobna do tej w jego domu, to raczej zaradzi i to dość szybko. Tylko to już od Rosy zależeć będzie czy znowu podłączy milion sprzętów na raz.
Wygrzebawszy paczkę papierosów z kieszeni, wyciągnął jednego i spojrzał na Turner:
- Będzie ci przeszkadzać jak zapalę?
OdpowiedzUsuńSierocy płomyk zapalniczki mignął w ciemnościach, kiedy Trevor zapalił papierosa i wypuścił obłoczek dymu z ust.
- Uważaj, nie pamiętam pierwszej pomocy - zaśmiał się, przechylając lekko głowę w jej kierunku. Szli w milczeniu, ale ta cisza nie przeszkadzała wcale mężczyźnie. Z wiekiem zaczął doceniać chwile spokoju oraz tego, żeby po prostu przymknąć jadaczkę i wspólnie pomilczeć. Niezależnie z kim, przy czym nie chodziło nawet o niechęć czy brak tematów do rozmowy. Po prostu miłe oderwanie od huczącej, pędzącej rzeczywistości.
Wyrzuciwszy wypalonego peta w krzaki, przyglądał się jak Rosa drzwi. W sumie... Miał latarkę.
Nim jednak zdążył wyciągnąć ją ze skrzynki, kobieta o mało co nie przewaliła się na środku korytarza. Chciał ją już złapać, ale wyprostowała się po chwili. Trevor zapalił latarkę i wkroczył za nią do wnętrza domu. Cóż, w ciemności niewiele widział, ale zdawało mu się jakby przez to miejsce przeszło tornado. Oświetlał artystyczny nieład spowodowany przeprowadzką i samodzielnym remontem domu. Wielka plama farby dekorowała nowiusieńkie panele, na podłodze leżały porozrzucane narzędzia i wiele niezłożonych szafek. Oświetlając sobie drogę dalej, po chwili powiedział:
- Cóż... Widzę, że remont szedł ci bardzo dobrze? - nie było w tym ani grama sarkazmu, a po prostu rozbawienie. Dziwne, że nie poprosiła żadnego ze swoich znajomych czy nawet firmę remontową o pomoc. Przecież na własną rękę odnowa tego domku zajmie jej co najmniej jeszcze dwa do trzech tygodni, o ile nie wyniszczało jeszcze więcej. Skoro jednak była taka samodzielna. Usłyszawszy jej słowa wzruszył ramionami, choć mogła tego nie widzieć - Adwokata? Raczej zbierałbym na egzorcystę, bo nawiedzałbym ten dom do twojej śmierci.
Chwycił jej ramię i zatrzymał, nim nie zaczęła dalej zabijać się o kolejne leżące przedmioty.
- Może tu zaczekaj, bo się zabijesz. Podejrzewam, gdzie masz skrzynkę z bezpiecznikami. Piwnica? - zapytał, po czym poszedł we wskazanym kierunku - Jakbym nie wrócił za piętnaście minut, dzwoń do prezydenta.
Całe szczęście piwnica nie śmierdziała stęchlizna, a raczej wydawała mu się bardzo, bardzo ciepła. Schodził powoli po schodach, oświetlając stopnie i starając się nie wpaść na żadną zalęgłą pajęczynę. Skrzynka znajdowała się na jednej ze ścian, typowa amerykańska instalacja jak w każdym domu.
Przycisnąwszy latarkę policzkiem w zagłębieniu szyi, otworzył zastałą skrzyneczkę. Na nieszczęście, bezpieczniki topikowe więc musiał się trochę wysilić żeby je wymienić. Drucik miedziany przetopił się, więc musiał wyciągnąć wadliwy element z gniazda. Miał tylko nadzieję, że Rosa wyciągnęła wtyczki z kontaktów.
Mrucząc pod nosem i przytrzymując latarkę, pogrzebał w skrzynce za dodatkowym bezpiecznikiem. Miał podobną instalacje więc musiało coś tu leżeć.
- Bingo.
Pewnie wziął się do roboty, starając się jednak zachować środki ostrożności - głupio było mu dostać prądem po łapach. Kiedy gniazdo już prawie było na swoim miejscu, zaśmiał się. Może powinien trochę rozluźnić tą perfekcyjną kobietę?
Wcisnąwszy bezpiecznik do gniazda, zauważył kątem oka, że na korytarzu wyżej zapaliło się światło. Zamiast jednak wrócić spokojnie na górę, krzyknął bardzo przekonująco w bólu niemalże jakby go pokopało. Zaśmiał się do siebie cicho i usiadł na schodach jak gdyby nigdy nic, czekając na Rosę.