1 stycznia 1970

[KP] Bravery only means
something to those afraid of death

Adriaen aep Wouter
21 III 1251 Assengard, Nazair
Jedyny syn nilfgaardzkiego generała wsławionego w bitwie w dolinie Marnadal, uczestnika Rzezi Cintry Szkolony od najmłodszych lat do zajęcia miejsca swego ojca w cesarskich oddziałach Dezerter z armii „Środek”, uciekający przed gniewem rodziciela i nieuniknioną karą

12 komentarzy:

  1. Istniały takie miejsca, w których przed kilkunastoma laty nigdy nie stanęłaby noga Maeve Forrester. Była przyzwyczajona do wyższych standardów godnych księżniczek lub zamożnych szlachcianek. Wszystko się zmieniło. Ciężko zapracowany przez nią sukces rozpłynął się dość szybko wraz z przestawianiem się czegoś w głowie króla Radowida Srogiego. Nie mogła patrzeć, jak ten dokonuje bezpodstawnych egzekucji na nieludziach lub magach, jak przez  niezbyt trafne domysły kara swoich doradców, jak jego obsesja na punkcie wierności coraz bardziej rośnie. I tak straciła wszystko: pozycję, dom, reputację. Zyskała tylko na piętach kolejnych Łowców Czarownic, ślepych wyznawców Wiecznego Ognia wiernych Radowidowi. Znalazła się w miejscu, w którym nigdy nie podejrzewała się znaleźć.
    Szyld nosił chyba jedną z najprostszych nazw, jaką można było nadać temu miejscu. Karczma na rozstajach z pewnością nie była jedyną w swoim rodzaju pośród gospód na terenie Królestw Północy. Znajdowała się na rozjeździe szlaku, którym często przejeżdżali wędrowny niechcący się ujawniać. Ona nie miała innego wyboru niż zatrzymanie się w karczmie; noc była chłodna i zanosiło się na deszcz.
    Drzwi skrzypnęły gwałtownie, gdy Maeve pchnęła je do środka i gdy po chwili zamknęła je za sobą. Czarodziejka marszczyła brwi, gdy przyglądała się niezbyt dużemu pomieszczeniu. Ucieszyła się w duchu, że nie ma tu aż tylu ludzi. Kaptur coraz obsuwał się jej na twarz, więc ta natarczywie cięgle go poprawiała. Teraz modliła się w duchu, żeby ten jej nie spadł. Szpiedzy mają oczy i uszy wszędzie, doskonale o tym wiedziała. Zmrużyła oczy, gdy jeden z mężczyzn uśmiechnął się do niej promiennie. Był to krasnolud, dość rosły jak na swój gatunek. Jego charakterystyczną cechą była długa, kasztanowa broda.
    — Czego pani sobie życzy? Nocleg? Kolacja? Ciepłe wino na rozgrzanie?  —uśmiechnął się promiennie.
    Przyjrzała mu się uważniej. Ostatnio wcale nie widziała nieludzi, a tym bardziej krasnoludów. Mało kto ośmielał się wychodzić na ulice Novigradu, będąc innego gatunku niż pospolici ludzie. Przez to wszystko na jej usta wplótł się dziwnie przyjazny uśmiech ulgi i szczęścia. Miała tylko cichą nadzieję, że w pomieszczeniu nie ma żadnych szpiegów Łowców Czarownic lub, co gorsza, samego Radowida. Uwziął się na nią, zupełnie nie dając jej żyć. Poprawiła pas torby na ramieniu i odchrząknęła cichutko.
    — Tak, poproszę pokój na jedną noc — powiedziała po chwili. Zdjęła skórzane rękawiczki z dłoni i włożyła je do torby. — Jakiś mały, dla jednej osoby. Daj mi wina, jeśli masz i może być kurczak. Zresztą, wszystko co dobre zjem. — Wyjęła kilka koron novigradzkich z mieszka, po czym podała mu je.
    Krasnolud pokiwał ochoczo głową, po czym odwrócił się od niej i wrócił do drugiego pomieszczenia. Maeve została sama na środku gospody. Usiadła przy wolnym stoliku na środku sali, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Teraz spokojnie mogła przyjrzeć się ludziom siedzących w tym samym pomieszczeniu. Tuż przy drzwiach siedział najprawdopodobniej jakiś posłaniec, jak sądziła z własnego doświadczenia. Był chudy i wysoki, przez co Maeve dłużej zawiesiła na nim oko. Tuż naprzeciwko niej siedziała grupa czterech mężczyzn, najprawdopodobniej chłopów z pobliskiej wioski. Bawili się, śmiali i pili, jakby ta noc miała nie mieć końca. Gdzieś z tyłu, w rogu sali słyszała kobiecy śmiech, ale sama nie chciała się odwracać. Krasnolud przyniósł jej wino, jak zresztą prosiła. Delikatnie zamoczyła usta, bardzo się krzywiąc. Smak wina rozrobionego z wodą było czuć na kilometr. Ach, oszczędność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nagle drzwi po raz kolejny skrzypnęły głośno, wpuszczając do karczmy powiew lodowatego powietrza. Maeve zadrżała nieznacznie. Uniosła nieco wyżej podbródek, żeby dokładnie wybadać, kto przyszedł. Była to grupka pięciu mężczyzn. Każdy z nich u boku nosił miecz, co trochę zaniepokoiło czarodziejkę. Nie byli ani żołnierzami żadnego z państw, ani zwykłymi podróżnymi, co widziała po wyrazach ich twarz. Jeden z nich — ten rudy i niski — uważnie rozejrzał się po sali i pokręcił do innego członka bandy głową. Usiedli przy stoliku obok niej, jednak Maeve zadawała się tego nie zauważyć lub zignorować, bo przejęła się brakiem widelca przy jej kurczaku.

      Usuń
  2. Starała się nie słuchać, nie interesować tą sprawą, mieć oczy wlepione w swój talerz z żylastym kurczakiem oraz sączyć rozwodnione z wodą wino, gdy grupa mężczyzn i ich ofiara wychodzili. W końcu to nie była jej sprawa, jednak jej staranie się spaliło na panewce. Musiała pomóc temu mężczyźnie, bo tak nakazywało jej sumienie. Nie chciała się ujawniać poprzez czary; ta banda na pewno nie wyglądała na takich, którym da się przemówić do rozsądku. W grę wchodziły też pieniądze, więc przekonanie tej wynajętej bandy od razu było skreślone z listy możliwość. Jej środki zostały zamrożone, a ona ledwo co zdołała cokolwiek z nich uratować tylko dzięki znajomościom właściciela banku Vivaldich. Została zapewniona, że pieniądze są bezpieczne do czasu wyjaśnienia się sprawy jej zatargu z królem Radowidem V. Wiedziała, że najprawdopodobniej nie odzyska tych pieniędzy, bo wszystkie pójdą na zasilenie armii Redanii, gdy Maeve już spłonie na stosie.
    Pokręciła z niedowierzaniem głową. Dlaczego właśnie rozważała sposoby pomocy temu mężczyźnie? Dlaczego w ogóle chciała mu pomóc? Przywykła do tego, że na świecie dzieje się stanowczo zbyt wiele skurwysyństwa. Zdawało jej się, że przed pierwszą wojną z Nilfgaardem świat nie był aż tak okrutny, nie było przecież prześladowań z powodu magii. Prawdą był fakt, że wojna pozwalała do wielu okrucieństw, które łatwo pozwalały ujść sprawcom płazem. Świat zawsze był i będzie chujowy, a ona zaczynała teraz tego coraz bardziej doświadczać. Pierwszym czynnikiem była bitwa pod Sodden. Maeve po raz pierwszy na oczy zobaczyła prawdziwe oblicze wojny, w której ginęli wszyscy. Nieważne z jakiego stanu, z jakiego łoża, z jakim majątkiem czy reputacją. Wszyscy, nawet magowie. Wcześniej wojny mogła obserwować z daleka, z perspektywy króla Vizimira, dopóki nie wygryzła jej Filippa. Ludzie byli zaznaczani figurami na mapie, bo tym właśnie byli — pionkami, którymi dysponował ich król. Pod Sodden wszystko wyglądało inaczej. Nie mogła do niczego porównać tego piekła. Wciąż pamiętała ten krzyk Triss Merigold zwanej także po bitwie Czternastą ze Wzgórza, ziemię nasiąkniętą krwią, magię buzującą w powietrzu. Chodźcie, a zgotujemy wam kolejne Sodden — mówili potem władcy Królestw Północy. I gdzie to kolejne Sodden? Gdzie to zwycięstwo? Gdzie ci magowie, którzy mogą poświęcić życie w obronie ziemi? Nie tutaj, nie przy Radowidzie ani nie przy Emhyrze. Najpewniej siedzą w swoich norach i usiłują uniknąć spalenia na stosie tak jak ona. Pod Sodden nauczyła się doceniać ludzkie życie, potem przy miesiącach spędzonych w Novigradzie tylko upewniała się w tym.
    Pal licho kurczaka bez widelca, obrzydliwe wino czy nawet odkrycie jej mocy. Zabiją tego mężczyznę lub pobiją tak, że zginie w czasie drogi przed sąd. Odstawiła kielich z winem i podniosła się, kładąc dłonie stole. Zagotowało się w niej na samo wspomnienie o bitwie. Wyszła z ławy, ignorując przerażone spojrzenie gońca. Uspokoiła go ruchem dłoni. Gdy miała już otwierać ciężkie drzwi, poczuła mocny uścisk na swoim przedramieniu i nagłe szarpnięcie. Kaptur zsunął się z jej głowy, gdy ta odwróciła się, żeby zobaczyć, kto ją trzyma. Karczmarz krasnolud.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Widać, że panienka no... nietutejsza, co? — skrzywił się, co skutecznie zamaskowana jego broda. — Będę mówić prawdę, bom prosty człowiek, a widać, że pewnie panienka z zamożnego rodu. To pewna śmierć...
      — Śmierci się nie boję — wtrąciła.
      — Ano... może i tak być. Zgwałcą i zostawią, a chłopaczynę i tak zabiorą. Ech, kurwa zresztą sam sobie winien. Słyszała panienka? Przecie dezerter, a takich prawo pod sąd bierze. Zresztą, jak zamożny to i może nawet pod sąd, a jak wieśniak, to dla zabawy kończy bez łba. A słyszała panienka, że to nie tylko syn jakiegoś chama.
      Wyrwała ramię spod jego uścisku, gdy krasnolud nie chciał jej puścić. Włożyła jedną dłoń do kieszeni płaszcza. Miał rację, cholerny krasnolud. Pewnie sam miał doświadczenie w takich sprawach, a samo jego podwórze przed karczmą już nie jedną taką sytuację widziało. Zawzięła się w sobie, nie chciała odpuścić. Jej śmierć i tak pozostawała pewna, Radowid i jego Łowcy Czarownic już od dawna deptali jej po piętach; jej spektakularna egzekucja na stosie była i tak już potwierdzona, tylko jeszcze niezapowiedziana na konkretny czas. Było jej wszystko jedno, bo pozostawała jej tylko ucieczka.
      — Ja wiem — odparła, unosząc podbródek do góry. — Zajmij się prowadzeniem karczmy, ja sobie poradzę. Ostrzegłeś mnie, nie posłuchałam. Możesz wracać do swoich zajęć.
      Nim zdążył ją po raz kolejny chwycić za ramię, ta już wymknęła się spod jego rąk i przemknęła przez trochę uchylone drzwi. Zamknęła je za sobą, przez co te wydały znowu z siebie skrzypiący dźwięk. Na dworze było zimno, głucho i ciemno. Prawie nic nie widziała. Zacisnęła dłoń w pięść, żeby choć trochę ukryć bijący od niej blask. Tworzenie skomplikowanej iluzji musiało chwilę potrwać, więc wolnym krokiem podeszła do grupy mężczyzn.
      — Widzę, że dobrze się bawicie — mruknęła, opierając się o płot. Na jej ustach pojawił się grymas. — Dobrze wam radzę, zostawcie go.
      Nie spodziewała się innej reakcji niż śmiech.

      Usuń
  3. Zacisnęła usta w cienką linię. Skąd ona to znała? Znalazłeś sobie babę do ratowania dupy?. Irytacja wzięła górę. Gdyby teraz wiedział, kogo tak naprawdę ma tuż przed sobą, na pewno inaczej by się tak zachowywał. Choć miała pojęcie, że raczej mógłby ją znać z listy poszukiwanych za zdradę króla Radowida niż z jej dawnego stanowiska. Nilfgaard i Królestwa Północy miały o wiele więcej różnic niż podobieństw, choć teraz obiema stronami kierowali skurwysyni, dzięki którym świat pogrążył się w szaleństwie wojny. Zasadniczą różnicą było traktowanie magów. Emhyr trzymał czarodziejów na smyczy, krótko, nigdy nie dawał im wejść sobie na głowę. Władcy Królestw Północy mieli zupełnie inne stosunki z czarodziejami, wręcz odwrotne. Maeve była zdania, że mało który Król z północnej części kontynentu tak naprawdę nim był. Wielu monarchów, w swoim mniemaniu, wyręczało się magami w sprawach wewnętrznych państwa, polityki zagranicznej czy konfliktów zbrojnych. Czarodzieje wykorzystywali to i z łatwością manipulowali władcami. Sama dobrze o tym wiedziała, ponieważ przez dłuższy czas doradzała ojcowi dzisiejszego króla Redanii, dopóki nie wygryzła jej Filippa Eilhart. Teraz Forrester mogła śmieć się z tego, jak skończył Vizimir Sprawiedliwy — z nożem pewnego Scoia'tael pod żebrami. A to wszystko w ramach pozdrowień od jego ukochanej czarodziejki Filippy. Po cichu Maeve zadowolił fakt, że Radowid pozbawił wzroku tę wredną jędzę, ale nie na długo. Potem okazało się, że Radowid już naprawdę oszalał.
    To wszystko dowodzi, jak bardzo wysoko stawiali się czarodzieje z Królestw Północy. Ich pyszność doprowadziła do stworzenia niesławnej Loży Czarodziejek, przez którą głównie zginęła jej przyjaciółka. Sama uważała, że magów należy trochę przytemperować, ale na pewno nie tak, jak robił to Radowid. Czasem tęskniła za tymi wszystkimi bankietami, udawaniem, że wszyscy na sali są twoimi przyjaciółmi i zgadywaniem, kto tym razem dla kogo szpieguje. Wszystkie przyjęcia zakończyły się wraz z wielkim, ostatnim bankietem zwanym później jako Przewrót na Thanedd.
    Nic nie sugerowało, że czasy świetności czarodziejów jeszcze wrócą. Na pewno nie za rządów Radowida V i Emhyra. Nie wiedziała, co gorsze.
    Zacisnęła dłoń w pięść, czując, że nie ma czasu na swój plan. Pomysł stworzenia iluzji mitycznego biesa, który miałby zmusić mężczyzn do ucieczki lub zająć ich na dłuższą chwilę zdawał się nie mieć sensu, gdy czasu pozostawało coraz mniej. Wciąż po głowie pałętała jej się myśl, dlaczego to robi? Nieznajomy mężczyzna o dość młodzieńczym wyrazie twarzy może i był kimś ważnym, ale na chwilę obecną nie mógł zaoferować jej nic oprócz długu wdzięczności. Pierdolone wyrzuty sumienia.
    To był impuls, gdy zaraz zrobiła kilka kroków naprzód. Wiedziała, że najprawdopodobniej wcale nie zaliczają ją do poważnych zagrożeń ich sprawy. Miała w końcu przy sobie tylko nóż, z broni nic więcej. Nie mogli wiedzieć, że tak naprawdę zna wiele przydatnych do takich sytuacji zaklęć.
    Śmierdziało niemiłosiernie, dlatego pociągnęła nosem. Było zimno i ciemno, przez co ledwo dostrzegała sylwetki grupy najemników. Zaraz jednak stanęła obok dezertera, mrugając delikatnie do niego. I w tym momencie dotarło do niej, że jest w dupie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pierwszy plan nie było czasu, drugiego nie miała. Pozostało jej tylko improwizować. Trudno, oby chłopak miał się jak kiedyś odwdzięczyć jakąś przysługą lub uratowaniem jej chudego tyłka. Uniosła podbródek do góry, żeby choć trochę móc obserwować zmianę wyrazu twarzy u rudego najemnika.
      — Hm? — Uniosła delikatnie brew, kładąc lewą dłoń na swoim biodrze. — Baba? Do pilnowania? — fuknęła pod nosem. — Jesteś strasznie stereotypowy.
      Gdy mężczyzna zbliżył się do nich na dość bliską odległość, Maeve wyciągnęła drugą dłoń. Nieznacznym gestem wskazała rudego najemnika, po czym zacisnęła ją w pięść. Poczuła, jak przez chwilę przechodzi przez nią energia ziemi. Dreszcz przeszedł po jej plecach, gdy zobaczyła, że mężczyzna składa się w pół, wydając z siebie bolesny jęk.
      — Nie radziłabym — mruknęła dość cicho, oblizując wargi. Chciało jej się pić. — Nie czujesz bólu. Wydaje ci się, że go czujesz. — To jak... dogadamy się, czy wolicie też poczuć, jak coś rozrywa was od środka?

      Usuń

  4. Wszystko stało się zdecydowanie za szybko. Jej plan nie poszedł zbyt dobrze, wręcz sama mogła śmiało przyznać, że spierdoliła sprawę. Rzadko miała do czynienia z wszelkiego rodzaju bandytami czy najemnikami, przed którymi chciała ratować tyłek jakiejś osobie. Miała ostatnio stanowczo zbyt miękkie serce jak na czarodziejkę. Cóż, czasem nędza zbliża do siebie ludzi, sprawia, że chęć solidaryzowania się momentalnie wzrasta.
    Gdy usłyszała dźwięk wysuwanego miecza z pochwy, wiedziała, że raczej bez krwawej potyczki się nie obejdzie. Rudy wciąż kulący się z bólu nie był w stanie walczyć, jednak zdawała sobie sprawę, że gdy tylko go puści, ten w krótkim czasie może wrócić do siebie, a ona sama miałaby jeszcze jednego przeciwnika na karku. Iluzja bólu nie była trwała, a ona nie mogła dopuścić do tego, żeby rudy był w stanie podnieść miecz. Otworzyła dłoń, a z tej zaraz zaczęło lśnić jaskrawe, niebieskie światło. Machnęła niespodziewanie ręką, żeby zaraz potem głowa szefa najemników z impetem walnęła o pobliskie drzewo. Ciało mężczyzny osunęło się na ziemię, pozostawiając na korze drzewa krew — zobaczyła ją tylko dzięki światłu z jej dłoni. Nie miała czasu, żeby patrzeć, jak idzie dezerterowi, ponieważ sama już wpakowała się w niezłe kłopoty. Było ich dwóch, równie parszywych, jak pozostali. Maeve zrobiła dwa kroki w tył, wystawiając jedną dłoń. Zalśniły dziwne niebieskie iskry. Pierwszy z najemników zamachnął się mieczem mocno, zdecydowanie, pewnie, jakby doskonale wiedział, że czarodziejka nie ma jak sparować tego ciosu. Bardzo się mylił. Forrester znowu szybko cofnęła się, uniosła dłoń wyżej i sama szybkim ruchem machnęła nią, jakby chciała coś odgonić od siebie. Miecz mężczyzny zaraz dosłownie odleciał na kilka metrów, żeby po chwili zatrzymać się w powietrzu. Czarodziejka pociągnęła dłonią w prawo i wskazała nią danego mężczyznę. Miecz zaraz zalśnił w locie i przebił brzuch swojego ówczesnego właściciela. Kobieta nie mogła cieszyć się z wygranej, bo zaraz drugi najemnik chciał pozbawić ją życia prostym cięciem miecza. Maeve umknęła w bok, ale ten znowu zaatakował. Poczuła, jak traci grunt pod nogami. Walnęła głową o twardą ziemię, przez co przez sekundę nie mogła sobie uświadomić, co się dzieje. Najemnik już chciał pochylać się na nią i pewnie dokończyć jej długi żywot, ale ta w porę oprzytomniała. Zaraz złożyła odpowiednio ręce, a duża kula materii skupiła się w nich. Podpierając się na łokciu, rzuciła ja prosto w mężczyznę. Zaraz usłyszała charakterystyczny dźwięk skręcenia komuś karku. Jego ciało upadło tuż obok niej, za co dziękowała w duchu, bo nie chciała jeszcze być przygnieciona przez cielsko śmierdzącego, rosłego faceta. Podniosła się z zimnej ziemi, otrzepując się z brudu, ziemi i piasku. Uniosła głowę, żeby zobaczyć czy nikt już jej nie zagraża. Krew, dużo krwi. Jęknęła cichutko, szepcząc tylko do siebie:
    — To nie miało się tak skończyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwróciła się do dezertera, chcąc sprawdzić, czy ten nie jest ranny i czy przypadkiem nie potrzebuje pomocy. Już najwyraźniej obył się bez niej. Czarodziejka wygrzebała z torby skórzane rękawiczki, żeby zaraz potem założyć je na marznące dłonie. Przed chwilą płynęła przez nie energia ziemi, pozwalająca jej pokonanie przeciwników, teraz tylko czuła szczypanie nocnego chłodu. Gdy chłopak jej podziękował, nie spoglądała na niego; była zbyt zajęta naciąganiem rękawiczek na dłonie. Dopiero gdy wypowiedział kolejne zdanie, podniosła na niego swój wzrok. Wiedziała bardzo dobrze, że dezerter nie miał jej nic innego do zaoferowania prócz jakiegoś długu wdzięczności, dlatego nie chciała go zbytnio o nic prosić. Wcześniej wpadł jej do głowy pewien pomysł.
      — Wiem, doskonale wiem. Uwierz, to widać, że nie masz przy sobie nic wartościowego. Nie obchodzą mnie jakieś ozdóbki, błyskotki czy twoje marne grosze — westchnęła. Spojrzała w okno gospody, gdzie karczmarz już zdawał się oszacowywać swoje straty. Poprawiła torbę na ramieniu. — Jedźmy już, nie jesteśmy tu mile widziani. Zaraz wieść się rozniesie i tym bardziej będziemy mieć kłopoty. Ty będziesz mieć kłopoty — podkreśliła ostatnie zdanie. — Dokąd jedziesz? 

      Usuń
  5. Zacisnęła dłonie na lejcach, nieco popędzając konia, żeby zrównał się z mężczyzną. Jej usta uformowały się w cienką linię, gdy usłyszała te dwa słowa. Do Novigradu? Owszem, miała plan, żeby ruszyć gdzieś z mężczyzną, ponieważ podróżowanie samemu było strasznie niekomfortowe, ale nie wiedziała, czy uśmiechało jej się wracanie do tego miasta. Już stanowczo za dużo razy patrzyła na śmierci osób, z którymi znała się jeszcze z czasów uczęszczania do Aretuzy. Pomaganie nieludziom było strasznie niebezpiecznym zajęciem, szczególnie w Novigradzie. Niestety, wielu przypłaciło to życiem, bo jak to określał Radowid, zdradzili swój kraj i swojego władcę. Gówno prawda. Prychnęła pod nosem na tę myśl. Spojrzała w stronę mężczyzny, naciągnęła kaptur na głowę i poprawiła rękaw swojej koszuli.
    — Wiesz, że w Novigradzie, jeśli pójdziesz do… złego człowieka, tak to określmy, możesz trafić do więzienia. Nasz ukochany król — prychnęła — nie lubi zdrad wśród swoich poddanych, a co zrobi tobie? Na pewno nieoznaczające szaleństwa głosy w jego głowie szepną mu, że możesz być szpiegiem. Wierz mi na słowo; jeden zły człowiek, a ty jesteś stracony w Novigradzie. Tak Radowid zabił wielu nieludzi lub tych podejrzanych o zdradę. Tylko dzięki ślepym, wiernym mu kretynom i Łowcom Czarownic.
    Uniosła głowę. Zazwyczaj na postojach podziwiała rozgwieżdżone niebo, którego nie było widać w dużym mieście. Dzisiaj wszystkie gwiazdy i księżyc zostały przykryte przez ciemne chmury, więc już nic nie zdawało się oświetlać im drogi. Gdy odjadą jeszcze kawałek, będzie mogła zaświecić światło, ale nie teraz. W tym momencie byłoby to zbyt ryzykowne. Karczmarz raczej nie wysłałby teraz za nimi pościgu, ale któryś z gości gospody, mógłby to zrobić z premedytacją.
    — Dlaczego chciałam z tobą jechać? — powtórzyła cicho, patrząc się, jak biały dym wylatuje jej z ust. — Odpowiedź jest prosta, rycerzyku… cholernie się nudzę sama na szlaku. Niby szukają mnie, ale niby ich nie widać. Czasem nie ma do kogo ust otworzyć. Oto dlaczego szukam jakiegoś towarzystwa do jazdy. Plus uciekłam z Novigradu, gdzie żyłam kilka lat pod rządami Radowida. Wiem, jak się poruszać po mieście, kogo unikać, kto jest cholernym kapusiem i, co najważniejsze, kto bezpiecznie zabierze nas na Skellige. Tylko mam nadzieję, że nie zapłacę za to jakimś spaleniem na stosie czy wbiciem na pal. To mi się nie uśmiecha, ale ludzie Radowida dorwą mnie prędzej czy później. Ja tutaj mówię, ale nawet się nie znamy. Jestem Maeve. Maeve Forrester. Już chyba domyśliłeś się, że jestem czarodziejką, co?

    OdpowiedzUsuń
  6. Maeve westchnęła głośno, przenosząc spojrzenie na swojego towarzysza. Nie miała pewności, czy ten przypadkiem nie zechciałby jej zdradzić lub wbić noża w plecy i zaprowadzić do Łowców Czarownic. Byłby to chyba najgłupszy koniec jej życia, bo po pierwsze poniekąd zaufałaby niewłaściwemu człowiekowi, któremu postanowiła towarzyszyć przez resztę wędrówki. Sama jednak wiedziała, że nawet gdyby dezerter to zrobił, to prędzej czy później mógłby wylądować sam jako drogocenny Nilfgaardczyk w więzieniu samej wielkiej wysokości króla Radowida V lub gorzej. Nigdy nie wiadomo, co Radowidowi może strzelić do tej opętanej przez szaleństwo głowy. Dobrze wiedziała, że Adriaen nie jest zwykłym chłopcem z typowego mięsa armatniego armii Nilfgaardu. Dobrze słyszała, co mówili ich napastnicy w gospodzie. Na pewno był kimś, na komu zależało wysoko postawionym ludziom. Być może był szlachetnie urodzony; na to pewnie wskazywałyby te gładkie dłonie, które tak wytknął dezerterowi rudy przywódca martwej bandy. Nie ukrywała, że cholernie ją to ciekawiło. Może też dlatego mu pomogła? Tajemniczy ludzie zawsze przynosili kłopoty, a ona też zawsze zdawała się do nich lgnąć jak ćma do światła. Nie chciała naciskać na chłopaka, znali się przecież zaledwie kilkanaście minut. Rozumiała, dlaczego ten nie podał jej nazwiska; przecież Forrester z łatwością mogłaby dodać dwa do dwóch i poznać ród jej towarzysza, jeśli ten z takowego pochodził, a pochodzić musiał. Liczyła jednak, że z czasem jej ciekawość zostanie zaspokojona, a ona pozna, co takiego młody dezerter skrywał.
    — Jesteś zmęczony — stwierdziła po bardzo długiej chwili milczenia. Już wystarczająco oddalili się od gospody, żeby móc spokojnie odetchnąć z ulgą. Sama trochę padała z nóg przyzwyczajona do innego typu wygód. Twarda ziemia przy małym ognisku w zimną noc to nie było jej wygodne łoże i kominek w jej domu w Novigradzie. Z trudem powstrzymała ziewnięcie. — Jeśli chcesz, możemy znaleźć jakieś miejsce na postój, żeby się przespać i zjeść.
    Spojrzała za siebie. Na pewno nikt za nimi na razie nie jechał. Może faktycznie na razie karczmarz nie wezwał straży? Albo to oni nie chcieli w nocy ruszać swoich leniwych tyłków, żeby zbierać kolejne zwłoki w tym tygodniu z podwórza karczmy? Chyba nigdy się tego nie dowiedzą. Opatuliła się szczelniej swoim płaszczem, czując, jak chłód nocy powoli zaczyna szczypać ją w skórę na szyi. Zimno i ciemno. Parszywa noc.
    Aine verseos — szepnęła cicho, unosząc dłoń zaciśniętą w pięść do góry. Natychmiast, gdy tylko ją rozłożyła, w niej pojawiła się dość mała, świecąca kula. Dawała dość światła, żeby rozświetlić drogę przed nimi, ale nie tyle, żeby zwracać uwagę niepożądanych oczu. — Zaryzykujmy, bo nic nie widzę w tym mroku, rycerzyku. To jak będzie z tym postojem? Wolisz jechać i paść ze zmęczenia czy zatrzymać się w jakimś zapadłym domku lub polanie?
    Uśmiechnęła się w jego stronę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Uśmiechnęła się delikatnie, gdy mężczyzna przystał na jej propozycję. Chciała odpocząć od ciągłego siedzenia w siodle i jazdy. Pomysł wyprawy na Skellige jak najbardziej do niej przemawiał. Z tego, co wyszeptały jej pewne ptaszki, Yennefer od tygodnia tam gościła. Z Yenną nie widziała się od wielu lat, co bardzo ją cieszyło. Nigdy nie darzyła jej żadną sympatią ani jej przyjaciółki Triss, a tym bardziej wiedźmina, o którego tak zażarcie kiedyś walczyły. O uszy odbiła jej się plotka, że Yenna i białowłosy wiedźmin zginęli w czasie Pogromu Rivijskiego. Jak zwykle wszystkie plotki były przesadzone. Ach, a ona już miała tak wspaniałą nadzieję, że Yennefer w końcu skończy pomiatać tym biednym wiedźminem. Właściwym pytaniem jednak było, co takiego Yennefer robi na Skellige? Nie miała czasu o tym myśleć, bo była zajęta ratowaniem własnego tyłka przed Łowcami Czarownic. Śmieszne. Uciekała jak szczur z podkulonym ogonem. Cholerny świat, wszystko się tak drastycznie pozmieniało. Wcześniej nie było idealnie, ale jeśli było co najmniej źle, to teraz nie mogłaby znaleźć słów, żeby opisać cały ten pierdolnik. Westchnęła głośno, popędzając konia tuż za mężczyzną. Dość długą chwilę zajęło im znalezienie czegokolwiek nadającego się na ich mały postój w dość sporej odległości od karczmy. Czarodziejka jednak po godzinie jazdy wychwyciła kątem oka małą polanę dobrze ukrytą za drzewami. Zatrzymała konia.
    — Hej, żołnierzyku — mruknęła dość głośno, żeby ją usłyszał i też się zatrzymał. — Tu coś jest. Nada się.
    Zeskoczyła z konia i wzięła go za uzdę, marszcząc brwi. Gdy przekroczyła tylko pierwszą linię krzaków i drzew, zobaczyła, że wokół polany stoją trzy porośnięte bluszczem budynki. W jednym domu wyrosło już małe drzewo, którego gałęzie przebijały się przez okna. Na środku polany mieściła się kamienna studnia. Przywiązała konia do drzewa, objęła się ramionami i podeszła do studni. Zrobiło się jakby zimniej.
    — Ewidentnie opuszczona od kilku lat — mruknęła, rozglądając się uważnie. Ani jednej żywej duszy. Podeszła do studni, żeby zaraz wziąć kamyk z ziemi i go tam wrzucić. Plusk wody. — Woda jest, przynajmniej to jeden plus. Chcesz tu zostać, czy szukać czegoś innego? W jednym z domów może być cieplej.
    Odpuściła sobie sprawdzanie budynku z drzewem w środku, od razu podeszła do najlepszego, według niej, stanem. Wszystko z niego było zabrane, więc nie wynosili się w pośpiechu. Oby tylko miejsce nie było nawiedzone przez jakieś potwory, to śmiało mogli tu przenocować. Uśmiechnęła się pod nosem, widząc małe palenisko w domu. Może było trochę zniszczone, ale jakoś się nadawało. Sam dom nie był w stanie idealnym, wręcz jej biedne oczy krwawiły od dziurawej podłogi czy pajęczyn, ale jednak sufit i ściany zdawały się całe. To był plus.
    — Hej! Tu możemy się rozłożyć, jeśli chcesz.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czarodziejka zaczynała mieć coraz więcej wątpliwości co do tego miejsca. Dlaczego domownicy się wynieśli, skoro wciąż była tutaj woda? Na pewno nie wymarli, bo w okolicy nie widziała żadnych nagrobków, a ludzie są zbyt bardzo strachliwi, żeby nie pogrzebać zmarłego. Miała do czynienia kiedyś z wiejską ludnością, tuż przed Sodden. Słyszała wiele rozmów przed bitwą, mówiących o demonach, w które zamieniają się baby. Nigdy w życiu nie nasłuchała się tylu głupot. Przesadna ostrożność czasem była i może potrzebna, ale czasem kończyła się chorym na głowę królem i pchaniem czarowników do ognia. Westchnęła głośno, ściągając rękawice ze swoich dłoni. Spojrzała na okno, pod którym widniała dość spora dziura powodująca najpewniej szybki ubytek nagrzanego powietrza. Szybko zlokalizowała jakąś szmatę leżącą na podłogę i starała się jakoś zatkać dziurę, co udało jej się, gdy tylko Adriaen przyszedł. Spojrzała na drewno, które zaczął zaraz potem układać w kominku. Nie było tego dużo, ale powinno spokojnie starczyć na całą noc. Czarodziejka wiedziała, że na dworze jest najpewniej jeszcze mokro i znalezienie suchego chrustu graniczyło cudem. Jak dobrze, że trafił jej się taki zaradny rycerz. Uśmiechnęła się pod nosem na tę myśl.
    — Oczywiście, że mogłabym, rycerzyku — uśmiechnęła się półgębkiem w jego stronę. Przykucnęła tuż przy nim, kładąc dłoń na jego ramieniu, żeby ten się odsunął. Wzięła głębszy wdech. — Masz szczęście, że uczą nas tego w Arteruzie na pierwszym roku, bo ogień i zaklęcia pirokinetyczne, to nie jest moja specjalność i że jest to tylko małe ognisko, a nie armia utopców. — Spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem, żeby zaraz mrugnąć do niego delikatnie.
    Szepnęła cicho zaklęcie, a w jej dłoni zaraz pojawił się mały płomyk. Wzięła do drugiej dłoni kawałek drewna, przyłożyła ogień do niego i zaczekała chwilę, aż ten się podpali. Włożyła go do paleniska, czekając, aż ogień trochę się roznieci.
    — Pójdę nabrać trochę wody ze studni, bo może się przyda na jutro albo na dzisiaj, żeby chociaż przemyć twarz — mruknęła cicho.
    Wstała z kucek, podpierając się dłonią o jego ramię. Wyszła z chatki, uważnie się rozglądając. Prawdą było, że chciała się tutaj tylko rozejrzeć i nie budzić żadnych złych przeczuć w jej towarzyszu. Podeszła do studni, wzięła wiadro i spuściła je, co nie było łatwe przez zacinającą się korbkę. Zaraz jednak wróciła do chatki z wiadrem pełnym wody. Była trochę zawiedziona, bo przez panujący wokół mrok nie mogła nic wypatrzeć. Postawiła wiadro w rogu.
    — Idź spać. Widzę, że padasz na ryj, rycerzyku — mruknęła cicho, przeczesując swoje długie, lśniące włosy palcami.

    OdpowiedzUsuń