Cillian Ranger
Trudno powiedzieć ile na prawdę ma lat i skąd pochodzi. W każdym dokumencie napisano coś innego.
Doświadczony dyplomata i biznesmen, który swoje sukcesy zawdzięcza nie tylko wiedzy i pieniądzom. Nieślubny syn i prawa ręka jednego z bossów dużej rodziny. Zapracował na szacunek i miłość Thomasa Crovna - na nienawiść i pogardę jego dwóch synów oraz szczerą miłość i oddanie jego jedynej córki.
Koneser whisky, kubańskich cygar, herbaty z Japonii i kawy z Ekwadoru.
Connor Bones
Connor obudził się i jeszcze bardziej rozmierzwił włosy. Było już (albo i dopiero) południe. Pewnie i spałby dalej, gdyby jednak nie fakt, że musiał wstać. Po prostu musiał. Musiał zadzwonić do pewnego człowieka. Bał się go jak cholera, ale jednak należało zadzwonić. Przez chwilę spoglądał na wyświetlacz starego Samsunga, którego kiedyś ukradł.
OdpowiedzUsuńSpoglądał na zieloną słuchawkę i na kopertę.
Westchnął cicho. Najlepiej będzie jeśli zadzwoni do niego. Chociaż… chociaż SMS wydawał się mimo wszystko odrobinę lepszy. Nie będzie musiał słuchać krzyków a także wszelakich wyrzutów. I tak przy spotkaniu się tego nasłucha. To nie będzie nic przyjemnego.
W końcu nacisnął na żółtą kopertę i napisał Spotkajmy się o 21 przy fontannie w Central Parku. Mam pieniądze.
Z tymi pieniędzmi to kłamał. Znaczy się…trochę miał. Kilka stów (całe siedem!), ale prawda była taka że potrzebował pożyczki. Natychmiastowej pożyczki. Gdzieś tam miał świadomość, że to wszystko to takie błędne koło, które do niczego nie prowadzi, ale jednak. Brnął w to, chociaż jego nie do końca „wypalony” umysł mówił że to bez sensu.
**
Na kilka minut przed spotkaniem był w Central Parku. Ręce mu drżały, był tym wszystkim poddenerwowany. Nerwowo rozglądał się po okolicy. Zupełnie jakby czekał na dilera. Jakież mogło być zdziwienie jakiegoś obserwatora, kiedy zobaczył dobrze ubranego mężczyznę idącego w stronę Connora, który nie oszukujmy się wyglądał tak jakby dopiero co uciekł z domu i mieszkał w jakiejś ruderze. Rudera się zgadzała…
Bones wytarł ręce w podziurawione jeansy i spojrzał na mężczyznę.
— Dobry wieczór – powiedział cicho. – Mam pieniądze…i tak jakby potrzebuję pożyczki – powiedział cicho. Bones umyślnie wybrał takie miejsce, tutaj raczej nikt go nie zabije…przynajmniej teraz.
Nerwowo spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę. Czekał na jego reakcję.
Connor uśmiechnął się słabo, jakby nie wiedząc dokładnie czy i co powinien odpowiedzieć. Spojrzał jednak szybko na Vivena.
OdpowiedzUsuń- Z dna upadek nie boli tak bardzo jak z pierwszego piętra - powiedział cicho, zaraz jednak zamknął się i nerwowo przygryzł wargę. Po chwili poczuł metaliczny posmak krwi.
Kiedy samochód się zatrzymał i wypchnięto Connora z pojazdu, ten upadł na beton. W pierwszym odruchu chciał się nie ruszać i tak zostać. Ale jednak, no cóż... Szef przyszedł dość szybko. Bones spojrzał na niego niepewnie. Podniósł się całkiem szybko i uśmiechnął mizernie. Liczył na to że dostanie pożyczkę i pozwolą mu odejść. Naprawdę liczył na to, ale chyba gdzieś tam wiedział że tak się nie stanie. Schował drżące ręce w kieszeni spodni, a rozbiegany wzrok próbował skoncentrować na jednym punkcie, początkowo chciał patrzeć na twarz Cilliana, ale kiedy zorientował się że jego wzrok błądzi po innych osobach i rzeczach natychmiast zaczął obserwować buty i beton, przy tej czynności jeszcze bardziej się przygarbił.
- Ja je spłacę. Potrzebuję tylko czasu - powiedział cicho. Jednak nie był pewny czy Ranger go usłyszał.
Kiedy usłyszał o kąpieli i późniejszej rozmowie spojrzał na swojego rozmówcę przerażony. Bał się tego co mogło go czekać. Pewnie i dalej by tak stał, gdyby nie to że zaciągnęli go do jakiegoś pomieszczenia... A właściwie to nie do "jakiegoś" tylko do łazienki.
Nie mając większego wyboru wziął ciepły prysznic, pewnie nikt nie miał pojęcia jak wiele radości sprawiła mu zwykła ciepła woda. Żałował tylko że nikt mu nie podrzucił jakiś innych ubrań. No ale cóż, najwidoczniej będzie gadać z szefem w podartych jeansach i szarawej koszulce z jakimś nadrukiem który przypominał... Nie wiadomo co przypominał.
Po tym zaprowadono go do szefa. Wepchnięto go do gabinetu Rangera. Connor szybko się rozejrzał po pomieszczeniu, było tutaj ładnie. Czysto i bogato, chociaż nie było przepychu.
- Słucham? Co mam zrobić? - zapytał cicho i niepewnie. Nie wiedział co ma zrobić, czy powinien coś mówić, czy wręcz przeciwnie. Zaryzykował jednak, ba! Zaryzykował nawet spojrzenie na szefa. Connor przełknął nerwowo ślinę.
Drżały mu ręce. Teraz nie wiedział czy to przez to że był na głodzie, czy może to przez stres i zdenerwowanie.
Nieco zmarszczył brwi. Nie rozumiał dlaczego on miał być psem tropiącym. Dlaczego on? Wiedział, że tylko głupiec pozwoliłby mu wrócić do dilowania, bo prędzej zaćpałby się na śmierć niż sprzedał dwie działki. Ale średnio rozumiał to wszystko, po prostu.
OdpowiedzUsuńNawet nie rozumiał dlaczego Ranger oferował mu narkotyki. Oferował mu codziennie dwie działki.
Złapał…a raczej usiłował złapać torebeczkę z narkotykiem, torebka bowiem wyślizgnęła się z rąk i upadła na podłogę, jednak Connor szybko ją podniósł i schował do kieszeni wytartych jeansów.
— Nie…nie będzie takiej potrzeby – powiedział. Nie zamierzał go w jakikolwiek sposób zawieść. Poza tym przypuszczał, że Ranger wiedział o jego słabym…a raczej dwóch słabych punktach. Dwa słabe punkty miały na imię Jason i Ann, miały 9 i 7 lat. Jego rodzeństwo to jedyne osoby na których mu zależało.
Skrzywił się nieznacznie, kiedy Viven wyszedł. Nie przepadał za nim, może i miał ładną buźkę, ale charakter paskudny.
Bones spojrzał na torbę. Coś mu tutaj się nie podobało.
— D-dlaczego pan to robi? Nie prościej byłoby mnie sprzedać na organy? Albo…kazać zrobić jakiś napad? Albo kazać ukraść…samochód? – zapytał. Robił różne rzeczy, a na tym się znał. Co prawda kiedyś robił tylko drobne kradzieże portfeli, ale samochód umiał ukraść. Dziwiło go to wszystko. Spojrzał niepewnie na Rangera. Naprawdę nie rozumiał co kierowało tym człowiekiem. Niby wiedział, że powinien się przebrać i nie zadawać pytań, ale jednak pokusa była zbyt silna.
Zaraz jednak widząc niemalże mordercze spojrzenie szefa, Connor przebrał się w rzeczy z torby. Pamiętał oczywiście o przełożeniu woreczka z narkotykiem. Do tej pory jednak nie rozumiał niczego.
Obserwował go uważnie. Po prostu stał, patrzył i słuchał. Powoli zaczynał żałować, że nie zaczął uciekać, że nie zrobił nic. Że po prostu stał tutaj i miał czelność oddychać, żyć i marnie egzystować. Mógł się zabić, tak zwyczajnie się zabić, przedawkować dragi, albo będąc w pudle doprowadzić do jakiejś bójki, albo cokolwiek. Trochę by mu było żal rodzeństwa, ale z drugiej strony to na co im taki brat, który był w więzieniu, po wyjściu z pudła zaczął się staczać jeszcze bardziej i być może stał się nawet jeszcze gorszą kanalią niż ich matka.
OdpowiedzUsuńSpierdoliłem życie sobie i mojemu rodzeństwu. Jestem zajebiście udanym bratem… - pomyślał gorzko.
Przygryzł wargę i zacisnął ręce w pięści. Zaraz jednak rozprostował je i nerwowo wytarł je o spodnie, wydawało mu się że są aż za bardzo spotniałe.
Szedł za Rangerem. Nerwowo oglądał się po okolicy, jakby to miało mu w czymś pomóc, jakby miało to go przekonać, że nie będzie jeszcze tak źle. Ale chyba doskonale wiedział co go czeka. Nikt nie rozdaje takich ubrań jakiemuś podrzędnemu ćpunowi. Poza tym…Ranger miał rację. Connor nie nadawał się do jakiegokolwiek napadu. No, chyba że chłopak byłby w stanie jakoś przekonać tego człowieka, że byłby w stanie ukraść samochód, przebić numery silnika, załatwić dokumenty wraz z resztą… i to załatwiłoby sprawę. Naprawdę, byłby w stanie ukraść samochód. Z tego co się Connorowi wydało to taki jeden samochód załatwiłby sprawę. Z jednej strony dług był spory, ale z drugiej nie aż tak. Na pewno było mniej niż sto tysięcy długu. Bones obstawiał coś może około dwudziestu tysięcy. Ale może mylił się?
Wysiadł z samochodu i powoli, niepewnie ruszył za Rangerem. Włożył ręce do kieszeni, jakby to miało pomóc i przez to nikt nie zorientowałby się że jego ręce się trzęsą jakby był chory na febrę. Miał wrażenie, że nawet pobladł…bo był taki moment że zakręciło mu się w głowie. Ale może to z głodu? W końcu…chyba dzisiaj jeszcze nic nie jadł. A może jadł, tylko za mało?
Pokiwał głową, na znak że zrozumiał, że będzie pracować w klubie. Pewnie, gdyby Ranger powiedział, że Bones to debil, to chłopak by też skinął głową, albo nawet i odezwałby się. Jedno było pewne, teraz był w stanie zgodzić się ze wszystkim, nawet z tym że Ziemia jest wklęsła.
— Raczej na burdel mnie nie stać… ani na żadnego drinka tutaj – powiedział cicho, bardzo cicho. Nawet żałował, bo miał ochotę na jakiegoś drinka. Nie żeby alkohol miał mu jakoś pomóc…no może jednak trochę. Wypiłby odrobinę za dużo, później, zanim urwałby mu się film zażyłby narkotyk. Jeśli przeżyłby mieszankę, to z pewnością trochę czasu zajęłoby mu dojście do siebie.
Kiedy Ranger spojrzał mu prosto w oczy i beznamiętnym tonem oznajmił, że teraz Connor będzie zwykłą dziwką, chłopak miał ochotę rzucić się na ziemię i krzyczeć, że ma cztery, albo i trzy nerki i że któraś musi być dobra. Zamiast tego mimowolnie podparł się, bo poczuł że robi mu się słabo.
Jednak całkiem szybko się otrząsnął i ruszył za Rangerem na miękkich nogach. Bał się tego wszystkiego, znał kilka prostytutek. Nie raz nie dwa, sprzedawał innym jakieś działki narkotyków. Czasem rozmawiał z nimi. Wiadomo, że takie kobiety na ulicy inaczej zarabiały, wyglądały też inaczej…ale praca pewnie niczym się nie różniła. Pewnie też będzie mógł dostać w mordę od klienta…chociaż, w jego przypadku to raczej klientki.
Z mężczyzną nie pójdę do łóżka, nie pójdę - myślał. Nie żeby nie był w stanie, bo teoretycznie był, ale…ale wolał tego uniknąć. Jakoś seks z mężczyzną źle mu się kojarzył. Żeby nie powiedzieć, że bardzo źle. A przypuszczał, że tutaj to raczej większość będzie starych mężczyzn. Aż zatrząsnął się na tę myśl. Zrobiło mu się zimno, kiedy wyobraził sobie, że taki starszy facet go dotyka.
Drgnął nieznacznie, rzucił szybkie spojrzenie na recepcjonistę i niemalże od razu wrócił do oglądania podłogi. Pokiwał głową, myślami jednak był zupełnie gdzieś indziej. Gdzieś daleko, ale jednocześnie blisko, bo w swojej ruderze, gdzie kafelki pękały i odpadały, gdzie podłoga skrzypiała. Gdzie śmierdziało starą pizzą i spleśniałym serem. Nawet i nikt się tam nie upominał o czynsz. Taka rudera, która chyba nie była squotem tylko przez przypadek.
Usuń— Mieszkał? – zapytał z przerażeniem. Odezwał się też tak właściwie po raz pierwszy. Po raz pierwszy w sensie do Rangera. Nie chciał tutaj mieszkać, wolał swoją ruderę, mógł przychodzić tutaj. Z pewnością by przychodził! Może wtedy traktowałby tutaj to wszystko…po prostu jak pracę. Zwykła pracę. Ale teraz? Teraz miał wrażenie, że trafił do więzienia, więzienia w którym musiał pracować jako dziwka.
— Fryzjer? Zabiegi? – zapytał. Przecież strzygł się całkiem niedawno, bo trzy miesiące temu. Może nie u fryzjera, bo znajomy podciął jego włosy. A jakie zabiegi miał przejść? Jakie zakupy? Po co?
Jezu…w co ja się wpakowałem? - zapytał sam siebie zrozpaczony. Dopiero teraz do niego zaczynało docierać jak bardzo zdążył sobie spierdolić życie. Ale może to był jedyny najszybszy sposób żeby spłacić swoje długi?
Nie zwracał szczególnej uwagi na Skandynawa. Ciągle obserwował podłogę, jakby to była najbardziej interesująca rzecz pod słońcem.
Bez zbędnych słów poszedł za szefem. Wzdrygnął się kiedy drzwi nieprzyjemnie mlasnęły.
Świetnie. Dźwiękoszczelne, mogą mnie zarżnąć moich krzyków nikt nie usłyszy - pomyślał. Nie żeby zamierzał wykrzykiwać cokolwiek ciekawego, ale chyba wolałby wiedzieć, że ktoś będzie słyszeć gdyby go zabijali. Bo to że jego śmierć nikogo nie obejdzie to wiedział od dawna.
— Teraz? – zapytał i z autentycznym przerażeniem spoglądał na szelki. Prawdopodobnie Connor mniej przeraziłby się u rzeźnika. Kogoś mogło dziwić, że Connor jest tym wszystkim przerażony, bo całe życie spędził w nieciekawej dzielnicy, gdzie jakieś kradzieże, pobicia były codziennością. Bones jednak bał się tego, że uszkodzi klienta, w wtedy…a wtedy czeka go kara, tak dotkliwa kara że będzie błagać o szybką śmierć.
Bones mimowolnie przysiadł na skraju łóżka, odpiął jeden guzik koszuli i nerwowo potarł kark lewą dłonią. Ręce nie chciały przestać się trząść.
— Może jest…jakiś inny sposób? – zapytał z niejaką nadzieją. Jednak nie spoglądał na Rangera. – A co jeśli uszkodzę jakiegoś klienta? A co jeśli… jeśli w jakiś sposób dam ciała…znowu – to ostatnie słowo dodał nieco ciszej. Wciąż nie był w stanie spojrzeć na szefa. Pewnie facet nawet nie miał pojęcia jak bardzo Connor się bał.
Pokiwał powoli głową.
OdpowiedzUsuń— A mógłbym…mógłbym zacząć od kobiet? – zapytał nieśmiało, wyglądał tak jakby zaraz w razie czego był gotowy do wycofania się, albo do uniku w przypadku, gdyby Cillian chciał go uderzyć. Connor raczej należał do tych ludzi, którzy unikali bójek. Chociaż swego czasu, w szkole potrafił się poszarpać z dwa razy większym od niego. Albo…zanim się uzależnił. Teraz to po prostu unikał wszelakich bójek.
Nie ważne co było w woreczku, ważne że mógł poczuć odlot. A chyba faktycznie tego potrzebował. Bez zawahania wziął torebeczkę i zażył narkotyk. W końcu nowość, a nowych rzeczy należało spróbować. Należało spróbować wszystkiego.
Z początku chciał powiedzieć, że chyba ktoś go ochujał, ale poczuł działanie narkotyku. Najpierw zrobiło mu się gorąco, później zimno, następnie znów ciepło, ogarnęła go jakby błogość. Lekko rozchylił usta pod wpływem dotyku Cilliana. To było zabawne, bo jakby jego wszystkie obawy poszły precz. Było mu tak dobrze. Normalnie (czyli wtedy kiedy był w pewnym sensie „trzeźwy”) opierałby się i może nawet próbował uciec. Teraz było mu wszystko jedno.
**
Po wszystkim leżał na łóżku. Powoli przejechał ręką po pościeli. Powoli sięgnął do swoich spodni, uśmiechnął się nieprzytomnie kiedy wymacał woreczek, który dostał wcześniej. Pewnie chwycił go i zaśmiał się patrząc na zdobycz. Ostrożnie otworzył go i już miał zażyć, kiedy poczuł czyjąś rękę na swojej. Ten mężczyzna miał silny uścisk.
— Spokojnie…przecież się nie zaćpam – powiedział wciąż się uśmiechając. – A nawet jeśli, to zawsze możesz sobie zrobić abażur z mojej skóry – wciąż się śmiał. – Poza tym, nikt mnie nie będzie szukać i nikt nie będzie po mnie płakać – mówiąc to zażył narkotyk i zaśmiał się jakby ktoś przed chwilą opowiedział mu dobry żart.
Wpatrywał się w sufit i uśmiechał się, zupełnie jakby widział tak jakąś dobrą komedię. W zupełności nie przeszkadzało mu to, że był nagi a temu wszystkiemu przyglądał się Ranger. Teraz bardziej był pochłonięty widokiem różowych słoni, które uciekały przed wielkimi zielonymi myszami.
[Zrobiłem nieznaczny przeskok ;)]
Nie był świadom, nikt podczas odlotu nie był świadom, a Connor bez wątpienia zaliczył odlot. Za oknami mogła się zacząć III wojna światowa, a Connora obchodziłoby to tyle co zeszłoroczny śnieg. Po prostu, jakoś tak to wyszło. Pewnie cześć osób które znały Connora obstawiały kiedy chłopak umrze z przedawkowania, albo przez to że wszedł nieodpowiednim ludziom w drogę. Pewnie spora część obstawiała że Connor umrze śmiercią okrutną i straszną…albo głupią i idiotyczną w tym roku. Może gdyby wiedział o zakładzie to by się założył? Byłoby ciekawie. Obstawić kiedy się umrze…i w jaki sposób.
OdpowiedzUsuńSpadł z łóżka, ściągnął pościel, czy jakąś tam narzutę i przykrył się, było mu wszystko jedno. Podłożył rękę pod głowę, miał zamiar przykimać, bo przecież i tak w tej chwili był zupełnie bezużyteczny. A wiadomo, że najlepsze fazy to osiągało się podczas snu. Znaczy się…przynajmniej Connor tak miał. A po trawce to potrafił zjeść tyle, że niektórzy się dziwili że to wszystko się w nim mieści.
Nie wiedział ile czasu minęło, kiedy poczuł jak ktoś go szarpie byle tylko go obudzić.
— Panie Smith…jutro zapłacę czynsz…jutro, na spokojnie pomówimy – mruknął, to było zabawne, że sądził że Castle to pan Smith.
— Wstawaj i idź pod prysznic – usłyszał ostre polecenie. Odwrócił głowę i zobaczył nad sobą faceta, którego Ranger przedstawił jako Castle. Connor zmrużył oczy, miał wrażenie, że za nim to coś jest. A właściwie to ktoś, zaraz jednak zniknął. Zamrugał szybko.
— Tak…już – szepnął i podniósł się chwytając swoje ciuchy i przeszedł do łazienki nieco się zataczając. Wziął prysznic, woda nie była ani zimna, ani ciepła. Wyszedł, wytarł się i ubrał. Nadal był lekko przyćmiony (właściwie to nawet i bardzo „przyćmiony”). Wyszedł zataczając się i spojrzał na pana Castle.
— Juszz… - powiedział i odgarnął włosy, które naszły mu na oczy. – Dokąd idziemy? – zapytał próbując się wyprostować i nie wywalić przy tym. Coś mu podpowiadało że dokądkolwiek szli to będzie to trudna wizyta.