5 listopada 2004

[KP] Wilczur

Gabriel 'Isenhart' Alsatianson
Trzydziestoczteroletni wzięty pisarz, niezwykły umysł, który tworzy cudowności przepełnione emocjami i uczuciami. Czarodziej słów, który z liter tworzy obrazy, widoczne dla każdego kto potrafi marzyć.
Potworny wypadek, zniszczył niemal wszystko to co cenił w świecie. Ale talent pozostał. Tylko słowa się zmieniły.


2 komentarze:

  1. Smutne dni, tak jak i wszystkie nieszczęścia, miały tendencję do chodzenia parami, albo i falami, jeśli tak im się w danym momencie widziało. Dzisiaj, wczoraj i przedwczoraj Franzis miała przyjemność zderzyć się z właśnie tego rodzaju lawiną niespełnionych obietnic, grzecznych odmów, niedziałających samochodów, bezsennych nocy i rodziców, a raczej rodzica błagającego o pieniądze. Znowu nie dostała pracy, której w zasadzie nie chciała, mimo że finalizacja procesu rekrutacji miała być w zasadzie tylko formalnością. Była sfrustrowana, zmęczona; nie miała ochoty chodzić na więcej rozmów kwalifikacyjnych, ale postanowiła dać sobie, swoim przeczuciom, ostatnią szansę. Bo zawsze wygrywa ten, kto spróbuje o jeden raz więcej niż ten, który przegrał.
    Stała w kuchni, gdy w przedpokoju wybuchła żarówka. Próbowała nie reagować gwałtownie, przez chwilę próbowała udawać, że przepalona żarówka to tylko przepalona żarówka, która nie ma związku z żadnym innym wydarzeniem w jej życiu. Chciała, żeby ten syk, ta ciemność nie zwiastowała kłopotów, acz w zasadzie nie przeszkadzało jej, gdyby miała zwiastować zmiany. Zmiany były potrzebne, wymagane- niezbędne niczym tlen na tle ostatnich wydarzeń. Jej auto ciągle stało, w stanie nie nadającym się do użytku, przed jej rodzinnym domem. Chciała przesunąć palcami po kierownicy, poczuć pod skórą zimną tapicerkę, usłyszeć cichy pomruk silnika i pognać wprzód, przed siebie, zostawić wszystko, co jej do teraz nie wyszło, za sobą. I się nie oglądać, pod groźbą śmierci.
    Nie miała w domu świec, ale stała z jedną w dłoni, gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk pakunku uderzającego o podłogę. Okazuje się, że nawet podczas zamieci listonosze działali niezwykle prężnie, dostarczając wiadomości pod same drzwi. Nie zamawiała żadnej prenumeraty, a prawie nigdy nie docierały do niej przypadkowe gazety, ze względu na niezręczną lokalizację, więc jej zainteresowanie momentalnie wzrosło, gdy tylko zobaczyła na podłodze szary papier z czarnym nadrukiem. Artykuły, wywiady, ogłoszenia. Nie mogła się doczekać, aż jej oczy nacieszą się, najedzą się literkami, aż w końcu usiądzie i odkryje tajemnice świata wokół. Usiadła na podłodze, opierając plecy o drzwi i odłożyła świecę na podłogę. Przesunęła palcami po papierze. Zrozumienie na co patrzy zajęło jej dobrą minutę, bo wydawało jej się nieprawdopodobnym, że wszechświat posłuchał, że po raz pierwszy w jej życiu przypadki nie tyle na nią wpływały, ile działały na jej korzyść.
    ‘Poszukiwany opiekun/terapeuta w wymiarze całodobowym dla dorosłego mężczyzny. Konkurencyjne wynagrodzenie. Zapewnione wyżywienie oraz własny pokój z łazienką. 07754247532.’
    Spojrzała na zegarek. Godzina ósma po południu. Nie za późno na zmiany, na nowe szanse i profesjonalny ton głosu. Spodziewała się sukcesu, miała dobre przeczucia, co w zasadzie samą ją zdziwiło, bo już od dawna nie miała dobrych przeczuć. Z każdym słowem wypowiedzianym do jej starego stacjonarnego telefonu nabierała pewności. To była praca jej marzeń, znała się na temacie. Chciała wierzyć, że zna się na temacie. Kryzys twórczy? Może i nie omawiali psychologii artystów, ale artysta, pisarz to też człowiek, a ludzie czasem potrzebują pomocy, bo sami się gubią w tym jacy są skomplikowani. Była gotowa wspierać, odplątywać, rozmawiać. Przyjść? Jutro? Tak ustaliły. No więc nazajutrz Franzis miała pojawić się w rezydencji, poznać wyżej wspomnianego zaplątanego klienta i zdecydować, czy chce mu poświęcić więcej czasu. Musiała trochę jechać, bo, w zasadzie dokładnie tak jak sobie życzyła, dom znajdował się pośrodku niczego.
    Nie miała pomysłu na przejazd, ale uznała, że ktoś na pewno, na pewno będzie tam jechał, a jeśli wstanie odpowiednio wcześnie to może i zdąży dotrzeć zanim zrobi się ciemno. I zimno, a raczej zimniej. I może nie będzie wichury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczuła nagły przypływ energii i z drobnym uśmiechem odłożyła słuchawkę. Światło. Zmrużyła oczy i dmuchnęła, by zgasić świecę, która sekundę później wypadła jej z dłoni i uderzyła o podłogę z głośnym hukiem i przeturlała się do pomieszczenia obok, w końcu zatrzymując się nie więcej niż centymetr od kanapy. Pod wpływem impulsu otworzyła skrzynię na pościel i zobaczyła brązową walizkę, średniej wielkości. Idealną na jej jutrzejszą eskapadę. Nie miała dużo rzeczy, więc szybko i stosunkowo bez trudu złożyła wszystkie swetry, dżinsy, bluzki, podkoszulki, szlafroki czy piżamy i zwinnym ruchem zamknęła je w swoim nowym znalezisku. Była gotowa. Nie było opcji, że nie weźmie tej pracy. Była za dobrą okazją, ucieczką od tu, ucieczką od teraz. Wiedziała, że informowanie taty o jej planach było ryzykowne, ale musiał wiedzieć, gdy wróci, że jego córka ciągle żyje. Wzdrygnęła się na myśl o stanie domu, jeśli klient będzie na tyle nieznośny, że nawet pokaźna suma na koncie jej tego nie wynagrodzi. Nie miała zamiaru wracać do pijalni. Nieznajomy przynajmniej nie był alkoholikiem. Spytała.
      Zasnęła niemal od razu i bez snów niemal od razu się obudziła. Spojrzała na zegarek. Godzina szósta czterdzieści dwa. Ubrała się, wzięła szybki prysznic i przeczesała włosy palcami. Nie nosiła makijażu, bo w zasadzie nie miała po co. Nie lubiła wyglądać jak lalka, a i nie widziała sensu nakładania na siebie czegokolwiek w taką pogodę. Oczywistym było, że niezależnie od ilości maskary, czy pudru wtartego w buzię, skończy z czerwonymi policzkami i oszronionymi rzęsami przy takiej pogodzie. Chwyciła notatnik i napisała estetyczną notatkę do ojca, którą zostawiła na stole w kuchni. Wyszła, zamknęła drzwi, po miała przeczucie, że właśnie teraz, w tym dokładnym momencie musi być zacząć podróż. Zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła, że drzwi od strony kierowcy w jej samochodzie są uchylone. Pod wpływem impulsu wsiadła do auta i przekręciła kluczyk w stacyjce.
      Niemożliwe. Odpalił. Działał.
      Nie marnując ani sekundy wrzuciła walizkę na tylne siedzenie. Nikt odpowiedzialny nie zdecydowałby się na pięciogodzinną jazdę autem, które od wczoraj w zasadzie zupełnie nie działało, ale Franzis nie miała tego problemu. Życie nauczyło ją brać cuda, chwytać je za rogi, brzytwy, skrawki i trzymać, i łudzić się, że będą działać. Jechała bez przerwy, bez wytchnienia, może momentami jak pokraka, może momentami ładnie, jak modelka. Cztery godziny później jej auto się zatrzymało. Tego się obawiała. Nie, nie, nie. Zamknęła oczy. To się nie dzieje, to się nie dzieje, to się nie dzieje. Z westchnieniem wyszła z samochodu i otworzyła maskę. Z jakiegoś niezidentyfikowanej przez nią rurki leciał dym i nie miała zielonego pojęcia co z tym faktem począć.
      Coś w kąciku jej oka złapało jej uwagę na tyle, że momentalnie obróciła się na pięcie. Stał przed nią dom. Ten dom, ze zdjęcia, z gazety. Ten, do którego trzy minuty temu miała godzinę drogi. Jak mogła go nie zauważyć? Musiała jechać szybciej niż jej się wydawało. Nadrobić. Musiała być bardziej nieuważna niż przypuszczała, żeby gonie dojrzeć- był przecież wielki.
      Przeszła przez furtkę, zapominając zupełnie o swoim samochodzie, rzeczach, walizce i jak zaczarowana wyciągnęła rękę, by dotknąć ciężkich drewnianych drzwi, które ktoś w tym samym momencie zdecydował się otworzyć. Jej dłoń spadła tym sposobem na tors mężczyzny przed nią, Szybko cofnęła rękę i spuściła wzrok.
      -Franzis Jonsdottir. -przedstawiła się, gubiąc się przy tym na moment w jego przenikliwym spojrzeniu. – Rozmawiałam wczoraj z… - jak ta kobieta miała na imię? – Elizabeth. Jestem terapeutą.

      Usuń