Landon Love
8 III 1996 — student prawa na Uniwersytecie Nowojorskim — lokator tego większego pokoju w mieszkaniu w kamienicy przy Bleecker Street — aspołeczny introwertyk — werido
Znacznie łatwiej było mu nazywać się miłość kiedy miał cztery lata i był małym, uroczym chłopcem z wielkimi, błękitnymi oczami. Osiemnaście lat później, kiedy pragnie zostać jedynym prawnikiem w rodzinie lekarzy, z zapałem studiuje paragrafy pozwalające bez problemów zmienić nazwisko i coraz bardziej żałuje, że nie nazywa się Dickhead. Wtedy przynajmniej miałby jakieś podstawy do wypełnienia tych papierów, które trzyma w szufladzie, odkąd stał się pełnoletnim obywatelem swojego kraju.
Od dwóch lat wstaje trzy minuty przed budzikiem, który niezmiennie dzwoni o szóstej rano, zakłada miękki dres, ulubione adidasy i napędzany muzyką ze słuchawek, od których zapewne kiedyś ogłuchnie, pokonuje równo dziesięć kilometrów, omijając popękane płyty chodnikowe i żółte taksówki, pod jedną z których wpadł pół roku temu. Wraca, zaparza aromatyczną kawę w staromodnej kawiarce, którą stawia na staromodnej kuchence gazowej, w międzyczasie biorąc szybki prysznic. Przed kawą wypija szklankę zimnej wody, a po kawie, równie zimny jogurt. Może dlatego cierpi na chroniczne bóle gardła. Zwłaszcza w jesienno-deszczowym okresie roku.
Punktualnie o dziewiątej opuszcza mieszkanie, w windzie poprawiając torbę na ramieniu, zawsze między drugim a trzecim piętrem. Przez kolejne sześć godzin zapełnia zgrabnym pismem swój notatnik, spędzając czas na Wydziale Prawa. Po zajęciach schodzi na moment do wydziałowego ksero, odbierając swoją porcję materiałów do przerobienia wieczorem i wraca do mieszkania, gdzie do tej pory wieczorami kuchnia świeciła pustkami, pozwalając mu rozkładać notatki na szerokim stole i ze zmarzniętymi stopami na kaloryferze, studiować kolejne paragrafy Kodeksu Karnego. Od kilku dni jednak jego miejsce, jak również ulubiony kubek na herbatę, są zajęte przez nowego współlokatora, na którego jego krucha psychiczna stabilność była zupełnie nieprzygotowana.
Od dwóch lat wstaje trzy minuty przed budzikiem, który niezmiennie dzwoni o szóstej rano, zakłada miękki dres, ulubione adidasy i napędzany muzyką ze słuchawek, od których zapewne kiedyś ogłuchnie, pokonuje równo dziesięć kilometrów, omijając popękane płyty chodnikowe i żółte taksówki, pod jedną z których wpadł pół roku temu. Wraca, zaparza aromatyczną kawę w staromodnej kawiarce, którą stawia na staromodnej kuchence gazowej, w międzyczasie biorąc szybki prysznic. Przed kawą wypija szklankę zimnej wody, a po kawie, równie zimny jogurt. Może dlatego cierpi na chroniczne bóle gardła. Zwłaszcza w jesienno-deszczowym okresie roku.
Punktualnie o dziewiątej opuszcza mieszkanie, w windzie poprawiając torbę na ramieniu, zawsze między drugim a trzecim piętrem. Przez kolejne sześć godzin zapełnia zgrabnym pismem swój notatnik, spędzając czas na Wydziale Prawa. Po zajęciach schodzi na moment do wydziałowego ksero, odbierając swoją porcję materiałów do przerobienia wieczorem i wraca do mieszkania, gdzie do tej pory wieczorami kuchnia świeciła pustkami, pozwalając mu rozkładać notatki na szerokim stole i ze zmarzniętymi stopami na kaloryferze, studiować kolejne paragrafy Kodeksu Karnego. Od kilku dni jednak jego miejsce, jak również ulubiony kubek na herbatę, są zajęte przez nowego współlokatora, na którego jego krucha psychiczna stabilność była zupełnie nieprzygotowana.
Elliott Finley już poprzedniego dnia podjął niepodważalną decyzję o tym, że w sobotę nie zamierza wyściubiać nawet nosa na zewnątrz, by konfrontować swoją niską wytrzymałość na zimno z wiszącą nad Nowym Jorkiem adekwatną do pory roku aurą. Wystarczyło mu to, że mimo podwójnej warstwy w charakterze golfu i bluzy, ciepłej kurtki, szalika opatulonego wokół wrażliwej szyi, czapki i rękawiczek, to i tak okazało się to w ostatecznym rozrachunku na jego niekorzyść. Zupełnie wystarczające do utrzymania ciepła organizmu na znośnym poziomie, by nie wracał, drżąc jak osika z trzaskającymi o siebie zębami czy rumieńcami na policzkach od szczypiącego nachalnie mrozu. Gdyby nie to, że posiadacz kolorowej, niesfornej w całej swej istocie czupryny, sprawiłby pewnie jeszcze dziwniejsze wrażenia i odczucia u swojego antyspołecznego współlokatora, spędzając cały weekend owinięty w koc ze stygnącą herbatą pod ręką i serwując sobie maraton ulubionego serialu, to wolał nie ryzykować gorszej opinii niż ta już istniejąca.
OdpowiedzUsuńZaspany wodził przez dłuższą chwilę nieuważnym, obojętnym wzrokiem po białym suficie, zanim podniósł się z wyraźną jak dla niego niechęcią, przerywając swój romans z miękką poduszką i ciepłem okrytej kołdry. Na bokserki resztkami instynktu samozachowawczego, a warto podkreślić, że Elliott Finley zbyt wiele to go nie posiadał, wciągnął spodnie dresowe i pierwszą z brzegu koszulkę, jaką wyłowił z szafki. Zmierzwił upstrzoną różnymi kolorami czuprynę, tworząc na głowie jeszcze większy nieład, aniżeli dotychczas. Kiedy tylko pociągnął za gałkę drzwi, te skrzypnęły przy otwieraniu, obwieszczając tym samym niezbyt dyskretnie rozpoczęcie dnia przez Finleya. Jednak zupełnie nie spodziewał się, że jego niechętny do komunikacji i problematyczny na tym polu współlokator będzie go wołał. Gdyby Ellie dysponował większym rozbudzeniem w głowie zapaliłaby mu się pewnie żółta, ostrzegawcza lampka, jednak na próżno byłoby oczekiwać od niego tego tuż po przebudzeniu.
— Zaraz przyjdę, Lan. Zaczekaj — mruknął jedynie zaspany, przeciągając leniwie te cztery słowa, używając przy tym istnej wisienki na torcie łamania niewidocznych granic tolerancji z gracją pługa śnieżnego. Finley przecierając oczy, zatrzymał się ledwie na moment przy framudze drzwi do pokoju Landona, by jedynie zerknąć nieco do środka. Nie potrwało to jednak zbyt długo, gdyż wkrótce potem zniknął w łazience.
Po załatwieniu potrzeb fizjologicznych, umyciu zębów, przemyciu twarzy zimną wodą, co samo w sobie uznał za nie do końca przemyślane, gdyż wzdrygnął się przez niską temperaturę w kontakcie ze swoją ciepłą skórą, opuścił ją powoli. Rzucił jeszcze okiem na swoje odbicie — w dalszym ciągu wyglądał na zaspanego, który najchętniej powróciłby do swojego łóżka, traktując je niczym zbawienie, a długi wachlarz ciemnych rzęs okalał oczy z jasnoniebieskimi tęczówkami.
— Co tak właściwie robisz z tym szpinakiem? — zapytał na wejściu zupełnie tym widokiem zdezorientowany, gdy bezwiednie położył się na boku w nogach łóżka Landona i przyglądał mu się niezbyt przytomnym wzrokiem. Nie przeszło mu przez myśl, że to pozornie nic nieznaczące zachowanie, łamiące granice prywatności i bezpiecznej przestrzeni jego współlokatora może wywołać w nim wzburzenie. Elliott Finley ściągnął brwi, a w miejscu pomiędzy odznaczyła się lwia zmarszczka. Może nie do końca rozumiał wycofane zachowania swojego współlokatora, który zdawał się patrzeć na niego wilkiem za każdym razem, kiedy tylko Ellie chciał go bliżej poznać. Niemal zawsze tak samo, gdy student prawa po raz pierwszy zastał go w kuchni, porządkującego kartki z nutami. Nie wiedział bowiem, że to rzekomo miejsce Landona Love’a, cokolwiek miało to oznaczać. Finley zupełnie go nie rozumiał, nie potrafił w żaden sposób rozgryźć, choć uważał, że to może kwestia czasu albo gorzej – naleciałość w charakterze nieumiejętności nawiązywania kontaktów międzyludzkich przez ograniczanie czasu wolnego do okrągłego zera i trzymanie pod kloszem przez rodziców. — Czegoś chcesz, skoro czekałeś aż wstanę? Zgadłem?
your Ellie