6 czerwca 2006

[KP]Tobias Waters

Tobias Waters

Internet — wielka, światowa sieć, która oplata swoich użytkowników z każdej strony, niemalże jak Szeloba Froda w drodze do Mordoru. Internet, miejsce, gdzie można znaleźć wszystko, a jeżeli czegoś w nim nie ma, to podobno nie istnieje. Internet, miejsce skąd można ściągnąć zdjęcia, książki, filmy w mniej lub bardziej legalny sposób, miejsce, gdzie można wykreować swoją własną, nową, lepszą tożsamość. Miejsce, w którym Tobias Waters znalazłby i ściągnął dla siebie nowy dom, nową rodzinę, nowe życie i przede wszystkim nowe imię. Niestety, nieważne jak bardzo by się starał, wyimaginowane, wirtualne życie w domku z ogródkiem, łagodnym psem, piękną matką i ojcem na stanowisku, nie chce stać się realne. Niestety, co rano, wstając z łóżka, zrzuca z kołdry wyliniałego, starego kota, którego akurat całkiem lubi i w tym miejscu kończy się jego życzliwość dla świata. Co rano bowiem zmuszony jest oglądać mętne oczy matki, która już dawno przestała udawać, że walczy z depresją, a przemykając się do łazienki, odruchowo robi to na palcach, by nie zaskrzypiała obluzowana klepka pod drzwiami pokoju, w którym ojciec odsypia koleją libację z kolegami z nocnej zmiany w pobliskiej fabryce.
Mało kto jednak wie, że ten chłopak z wiecznie zblazowanym spojrzeniem lekko uśmiecha się, kiedy wreszcie wychodzi z domu, a jego uśmiech staje się tym większy, im bardziej zbliża się do miejsca swojej pracy — pół etatu jako pomoc wychowawcy w uwaga, lokalnym poprawczaku. W poprawczaku, w którym miał okazję spędzić pewną część swojego ponad dwudziestoletniego życia, a z którego wyrwał się dzięki jedynej osobie, która pokazała mu, jak go sobie nie zmarnować — swojemu wychowawcy, będącego obecnie kimś w rodzaju przyjaciela i anioła stróża po godzinach.
Mało kto również wie o informatycznych zdolnościach Watersa, którymi to za dnia służy młodszym kolegom w zakładzie poprawczym, wieczorami zaś hakuje ludziom komputery, głównie robiąc głupie żarty znajomym, których nie ma za wielu. Nigdy nie miał aspiracji do bycia aktywistą w żadnej dziedzinie, czy to na rzecz zwierząt, czy wolnego Internetu, a na Marsz Miliona Masek wybrał się głównie z powodu... ekhm... maski.
W podniszczonym domu na przedmieściach Cambridge, na końcu najbardziej zapyziałej ulicy, spędza możliwie jak najmniej czasu. Wchodzi i wychodzi oknem nad wiecznie pustym garażem, by jak najrzadziej spotykać ludzi, których rodzicami przestał nazywać już dawno temu. Pije hektolitry gorzkiej kawy, nie znosi swojego imienia („Tylko nie Toby, błagam!” ), uważa się za pomiot szatana z racji daty urodzenia - 6.06.1996 - lepsze to, niż bycie synem swoich rodziców i obsesyjnie zagląda ludziom w okna.

5 komentarzy:

  1. To nie mógł być dobry dzień dla osoby, która podjęła się nieudolnej bądź co bądź próby zhackowania zabezpieczeń i obejścia podrasowanego oprogramowania białego laptopa z nadgryzionym jabłkiem. Nie ulegało najmniejszym wątpliwościom, że zrobienie tego dobrze przy systemie OS okazywało się w praktyce dużo trudniejsze niż na innych systemach, a skądinąd jeszcze łatwiejsze, gdy chociażby użytkownik Windowsa pobierał przeglądarkę Safari, wówczas stanowiło to doskonały sposób i poniekąd nieme zaproszenie na przejęcie kontroli przez użytkowników tego pierwszego. Blisko dwadzieścia minut posiadacz rudej czupryny wpatrywał się z błyszczącym w ciemnych oczach zaciekawieniem w ekran przecinany poprzez różne ruszające się linie na widocznej przeglądarce z forum, na którym umieścił nie tak dawno wpis. Kawa wzięta na wynos w kawiarni tylko dla jego osobistej wygody, spoczęła obok zawiniętej w papier kanapki wegetariańskiej. Na ekranie powoli pojawiały się otwierane okna za sprawą intruza, chcącego uzyskać całkowity dostęp. Leith Davis nie był jednak na tyle głupi, by — nauczony doświadczeniem po zabawie własnej siostry—nie zabezpieczyć się na takie ewentualności specjalnie stworzonym przez siebie kodem i programem. Gdy po łyku gorącej, niesłodzonej kawy przystąpił początkowo niespiesznie do odbijania, już wiedział, że ma do czynienia z laikiem. Uśmiechnął się pod nosem z satysfakcją, kręcąc subtelnie głową, gdy bijąc swój rekord czasowy wywalił rywala i następnie przechodząc do natarcia, odpowiadając mu pięknym za nadobne. Od tego momentu intensywnie uderzał o klawisze, poruszając niekiedy po touchpadzie, kiedy okazywało się to niezbędne, by ostatecznie na ekranie zawitała całkowita czerń, a siedzącego po drugiej stronie Tobiasa Watersa odwiedziły pojawiające się gify ze śmiejącymi się różowymi czaszkami na tle. Chwilę później na środku wyświetliło się okienko w szarym gradiencie z wyłaniającym się z niego napisem: Better luck next time, kiddo! oraz animacja z zamykającą się kłódką i skaczącym to w jedną, to w drugą stronę królikiem otwierającym drewnianą skrzynkę, z której wyskakiwały tylko pojedyncze: Ha Ha Ha, przypominając coś na wzór wyrzucanych serpentyn, również były w różu, gdyby ktoś miał ku temu wątpliwości. Dla samego Osteena zabawa, choć krótka okazała się wręcz przednia. Co bardziej zabawne — lo4teen przecież nigdy nie ujawnił w sieci swojej prawdziwej płci, to zmniejszyłoby mu frajdę z trollowania innych. Brytyjska policja wiedziała, najbliższe mu osoby biorące udział w marszach w Londynie również, lecz pozostała większość użytkowników sieci nie posiadała niczego poza płaszczyzną do domysłów wynikłych z czyichś subiektywnych odczuć, wynikłych z braku stosownych przesłanek.
    Wypił kawę wyraźnie zadowolony z siebie, by niedługo później zamknąć laptopa, na którym swoją drogą na próżno byłoby szukać jakichkolwiek zdradzieckich naklejek świadczących o jego aktywistycznych, anarchistycznych lub innych buntowniczych nastrojach. Leith Davis nie był głupi, a powierzchnia z kolei czysta niczym łza nie bez powodu, wolał nie rzucać się aż tak w oczy. Wypadało, by rudzielec zachowywał bowiem pozory chłopca z dobrego, bogatego domu, nawet Leilah dawno przestała wierzyć w to jaki jest biedny i nieporadny. Wiedziała, że wykorzystywał to zawsze na swoją korzyść, by spełniać się w roli domowego ancymona, choć niezaprzeczalnie w porównaniu do starszej siostry jego wybryki okazywały się nieporównywalnie małe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bezużyteczny laptop Watersa nie mógł odpowiedzieć na żadną funkcję czy sekwencję klawiszy. Tak też Leith Osteen zamierzał tę sprawę pozostawić, popychając tym samym tak nieudolnego hakera do wpuszczenia całego systemu od nowa, a tym samym pogodzenia się ze stratą wszystkich danych. Zadbał o to, by odcięcie od internetu nie pozwoliło mu niczego zdziałać. Kiedy wychodził z mieszkania swojej siostry, która przypomniała mu bezczelnie o tym jak płakał, gdy po aresztowaniu i uruchomieniu przez śledczych jego starego laptopa wirus jej autorstwa wyczyścił mu wszystko do cna, co w głównej mierze uratowało mu wtedy skórę, lecz wcale w swej rozpaczy nie okazywał szczególnej wdzięczności. Nie dziwił się, że mężczyźni na komisariacie nagabujący wówczas nieletniego do przyznania się do zarzucanych mu czynów i próbujący go zastraszyć, korzystając ze swojej wyższości ówczesnej pozycji, patrzyli na niego jak na uzależnionego nastolatka, kiedy raczyli go poinformować o tej nieprzewidzianej okoliczności, a on zaczął płakać w taki sposób, jakby co najmniej umarło mu ukochane zwierzątko (poniekąd tak to również potraktował). Leilah, której przypadła zaszczytna rola odebrania go z komisariatu, stała oparta o samochód, jak gdyby nigdy nic paląc papierosa, jak zawsze niewzruszona. Jej widok i spokojne słowa, by przestał płakać dość mocno zapadły mu w pamięci.
      Powrót do tych wspomnień i odświeżenie ich skłoniło go jednak na zmianę swojej decyzji, a co szło z tym w parze: podjęcia się działania, do którego nigdy się nie skłaniał. Nieoczekiwanie ponownie zawitał w tej kawiarni, chylącej się powoli do zamknięcia lokalu. Rudzielec zajął celowo miejsce gdzieś z dala od widoku kelnerek, tylko po to, by uruchomić niesionego dotąd w torbie laptopa i podłączyć się do tamtejszej sieci. Wykorzystał ją do przejrzenia zawartości sprzętu niejakiego Tobiasa Watersa, równie szybko udało mu się zajrzeć do jego poczty elektronicznej i prześledzić kilka maili, lecz z identyczną prędkością doszedł do połączenia go z watermannem. Z ciekawości kopał, więc dalej poznając swojego niedoszłego, niedoświadczonego zarazem wroga i wlezienia wprost do przeszłości w poprawczaku, a nawet obecnego miejsca zatrudnienia. Finalnie okazało się ku rozbawieniu Osteena, że ten gamoń nie zaszyfrował nawet swojej lokalizacji, więc rudowłosy z łatwością sprawdził je w mapach dostępnych w Google i wyznaczył sobie trasę komunikacją miejską. Wkrótce wymknął się do baru, gdzie był umówiony ze znajomymi z roku na parę głębszych, ale wymknął się dość niepostrzeżenie, zahaczając o pobliską knajpę z włoskim jedzeniem i zamówił posiłek dla dwojga na wynos.
      Leith Osteen zaplanował sobie interesującą randkę w ciemno z niejakim watermannem, nawet jeśli ten koleś jeszcze o tym nie wiedział. Nie znał tej dzielnicy w Cambridge, nic nie szkodziło temu, by poznał ją bliżej. Na głowę zarzucił kaptur białej bluzy, z której wystawały niesforne, rude kosmyki, a na którą miał dodatkowo narzuconą cienką, jeansowną kurtkę. Przez ramię miał przewieszoną torbę, w której wciąż znajdował się drogi laptop, a przez umysł siłą rzeczy przemykały mu złe scenariuszy o ewentualnej stracie, nawet jeśli chciał je zwalczyć zdrowym rozsądkiem, przemykając od okręgu żółtego światła latarni ulicznej do drugiej aż na sam koniec ulicy. Przezornie wysiadł jeden przystanek wcześniej, by móc rozejrzeć się po okolicy, na tyle, na ile pozwalało mu padające światło i niezbyt przyzwyczajony przez to do zupełnego mroku wzrok. Punkt poruszający się na jego ekranie wskazywał na to, że był już bardzo blisko, co skwitował kolejnym zadowolonym uśmieszkiem. Wszystko szło tego dnia po jego myśli, dopisywało mu szczęście, co mógł równie dobrze zapewniać przesądowi, który sam sobie wymyślił i którego się chrobotliwe od paru lat trzymał. Gdy w końcu znalazł się pod interesującymi go drzwiami, nacisnął na dzwonek i cierpliwie poczekał, opierając się ramieniem o framugę.

      Usuń
    2. — Siema, watermann — rzucił, gdy ujrzał postać w uchylonych drzwiach, takim tonem, jakby znali się już kopę lat i pojawił się tu w standardowych godzinach, a jakakolwiek pora spotkania nie odgrywała w ich relacji żadnej większej roli. — Pomyślałem, że przyda ci się lekcja z hakowania, skoro nawet nie potrafisz zaszyfrować swojej lokalizacji. Postarałem się też o dobre jedzenie, zakładając, oczywiście, że włoska kuchnia i makarony to to, co przełkniesz. — Demonstracyjnie podniósł papierową torbę z jeszcze ciepłym jedzeniem, a na twarzy rudowłosego wykwitł niewinny uśmieszek, a chwilę później oparł rękę na jego klatce piersiowej, w której niedawno widniał jeszcze telefon, wpychając zaskoczonego nowopoznanego do wnętrza budynku. — Prowadź, zanim się rozmyślę — mruknął o wiele ciszej, nawiązując w tak trudnych warunkach umowny kontakt wzrokowy ze swoim nowym znajomym.

      Usuń
  2. Zaskoczył go tym nieoczekiwanym wciągnięciem na górę i tylko dlatego pozwolił się pociągnąć, nawet jeśli mina zszokowanego najściem chłopaka stojącego nie tak dawno w drzwiach w jakimś stopniu mu to rekompensowała. Niezwykle prędko dosięgła go dezorientacja związana z takim, a nie innym obrotem spraw, gdy z prowadzącego rozmowę, stał się uczestnikiem ucieczki na górę, ale właściwie przed czym? Leith Davis tego właśnie nie rozumiał, aczkolwiek sądząc po minie nieudolnego hakera nie były to głupie żarty. Wbrew temu, że wybito mu z rąk pałeczkę, przebiegł badawczym wzrokiem po pokoju, jakby w głowie przeprowadzał jakieś kalkulacje. Potrójne pytanie sprawiło, że z laptopa leżącego na materacu, przeniósł wzrok na chłopaka i zmierzył go od góry do dołu z typowym dla siebie aroganckim, wyniosłym wyrazem twarzy.
    — Jak będziesz następnym razem próbował nieudolnie złamać zabezpieczenia na moim laptopie, to zostaw tak przy okazji w kodzie wiadomość o tym, że w tej części miasta macie inne zwyczaje i dzwonki służą wam do czegoś innego — rzucił z oplecioną zręcznie wokół słów ironią, przechylając głowę w bok i serwując mu jeden ze swoich cwaniackich uśmieszków. Pozostałe dwa pytania zbył milczeniem, jakby Osteen nie uznał ich za dostatecznie ważne w całej ich rozmowie, najściu i spotkaniu twarzą w twarz. — Czy to ma znaczenie kim w zasadzie jestem, skoro zgadłeś, że to ja? — W głosie rudowłosego wybrzmiała nuta znużenia.
    Podszedł do biurka ciemnowłosego i bez pozwolenia położył na nim torbę, w której niezmiennie tkwił laptop ze swoją jakże cenną zawartością dla jego właściciela. Następnie rudowłosy przeciął z zerowym wręcz skrępowaniem i oporem pokój swojego nowego znajomego, wychodząc z założenia, że jeśli on usilnie, choćby nawet i dla zabawy, chciał wejść z buciorami w jego przestrzeń, to dlaczego miałby zachowywać się inaczej. Obserwował go uważnie, jakby oczekiwał jakiejś żywszej emocji odciśniętej na jego mimice, zważywszy na tą pewność siebie, brodzącą na pysznej arogancji. Przy boku wciąż trzymał zamówienie z włoskiej knajpy, o którą zdążył celowo zahaczyć, spodziewając się doprawdy interesującego wieczora. Roześmiał się krótko, słysząc wzmiankę o gifie i przeniósł wzrok na laptop chłopaka. Podszedł do materaca i łóżka, na którym ten smętnie leżał. Papierową torbę z zapakowanym, jeszcze ciepłym jedzeniem położył nieopodal, przywołując ekran do życia. Zaśmiał się, obserwując z zadowoleniem swoje własne dzieło.
    — Fakt, wyszło lepiej niż sądziłem — powiedział z niekrytym zadowoleniem, przyglądając się gifowi, a w jego piwnych oczach zawitały iskierki rozbawienia, lecz jak się wkrótce okazało, nie pozostały tam na długo. Nagle jednak spoważniał, słysząc wzmiankę o przemocy i nadal pochylony nad laptopem, zadarł nieco głowę, wlepiając w niego wręcz niedowierzające spojrzenie spode łba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wpierdolić? — powtórzył bez większych emocji, ale w taki sposób, jakby smakował to słowo, ale ostatecznie okazało się jednocześnie tak kwaśne i gorzkie, że aż w rezultacie nieprzełykalne. — A co ja ci wyglądam na jakiegoś neandertalczyka? To ty siedziałeś w poprawczaku, a nie ja. — Ostatnie zdanie wypowiedział w taki sposób, jakby zaznaczał między nimi pewną granicę. Leith Davis był zbyt inteligentny na bezsensowną agresję, a co dopiero uczestnictwo w pikietach czy marszach różnego typu, dlatego działał w sieci i w głównej mierze na rzecz Anonimowych, w tym przypadku widział efekty od razu, a to miało dla niego ogromne znaczenie. — Przyszedłem z jedzeniem, którym chciałem się podzielić, gwarantując ci atrakcje na wieczór, a ty tylko wpadasz w panikę. Chciałbym tylko przypomnieć, że to ty wciągnąłeś mnie do swojego pokoju, uciekając przed czymś i angażując mnie w to, że teraz siedzę tutaj z tobą. Nie martw się niczego nie ukradnę, nie masz niczego, co mogłoby mnie zainteresować. — W tym miejscu obdarzył go cierpkim uśmiechem, ponownie pochylając się nad laptopem nowego znajomego, szybko przesuwając po klawiaturze. — Jesteś beznadziejny w te klocki, masz farta, że trafiłeś na mnie i miałem ochotę cię sprawdzić. Nauczę cię paru trików, abyś nie robił głupich błędów, ale z innymi tak gładko ci nie pójdzie.

      Usuń