Sacheverell ELLE Macey
Ma dwadzieścia jeden lat i stopy obolałe w tyluż miejscach. Wczoraj uderzył się w mały palec i zszedł mu paznokieć, ale to przecież nic, kiedy stara się o miejsce w zespole baletowym. To nic, że powoli nie stać go na ulubione czekoladowe papierosy, że instruktor już trzeci raz w tym tygodniu położył mu rękę na udzie podczas bardzo osobistej rozmowy, że może stracić stypendium, a to wszystko przez jego osobistą nieumiejętność nauki na błędach i niechęć do wyciągania wniosków. Bo chce żyć szybko i możliwie bezboleśnie, więc łapczywie łapie powietrze wychodząc z sali ćwiczeń i popija tabletki przeciwbólowe czym popadnie. Skrupulatnie odrzucając połączenia od matki - byłej baleriny z zerwanym mięśniem, której nie udało się zdobyć na aborcję, idzie przez życie, żeby przyłożyć do posiniałego palca woreczek z lodem, który znalazł swoje miejsce w zamrażarce tylko przez jego nowego współlokatora.
Od poniedziałku do piątku był przykładnym studentem prawa, który opuszczał zajęcia tylko w przypadku ciężkiej grypy z powikłaniami, która oczywiście nigdy mu się nie przytrafiła. Z powikłaniami oczywiście, bo zwykła, nie robiła na nim większego wrażenia. Przynajmniej nie takiego, które godne byłoby rozpatrzenia opcji z opuszczeniem zajęć w tle. Sobota jednak była dniem bezkarnego spania do południa, po to by w porze obiadu pedantycznie zaścielić łóżko, boso podreptać do kuchni, w miękkim dresie na tyłku i ciemnej koszulce na grzbiecie, tak różnej od koszul które zwykł nosić na co dzień. W soboty okulary częściej niż na nosie, lądowały przesunięte na głowę, gdyż sobota była dniem w którym Landon Love stronił od kodeksów i paragrafów tak długo, dopóki dwa razy w roku nie zawisło nad nim widmo sesji egzaminacyjnej. Sobota była też dniem w którym słuchawki w uszach nie towarzyszyły bieganiu, a gotowaniu, gdyż tylko w sobotę Landon Love zjadał coś bardziej pożywnego niż kilka jogurtów i cienkich ryżowych wafli, które jego były chłopak zwykł nazywać "dachówkami".
OdpowiedzUsuńSobota, jak każdy inny dzień tygodnia zazwyczaj przebiegała bez zmian w harmonogramie, który zapewniał mu względny spokój psychiczny i utrzymywał delikatne zachowania nerwicowe z dala od zmęczonego, po całym tygodniu, umysłu. Jednak zapomniał, że ta konkretna sobota, którą rozpoczął jak każdą poprzednią, zawierała jedną, bardzo istotną zmianę w harmonogramie. Zmianę, która nie dość, że bezczelnie wyrwała mu słuchawkę z ucha, naruszając świętą przestrzeń osobistą, to jeszcze radośnie paplała coś o genialności jego imienia, które nienawidził właśnie za to, że wszystkim kojarzyło się z tym przeklętym, deszczowym, Londynem. Zmianę, która nie czekając na żadną reakcję z jego strony, teraz grzebała w JEGO zamrażalniku, szukając JEGO woreczka z lodem. Zaraz, czy on w ogóle miał coś takiego jak woreczek z lodem? W samym środku deszczowej jesieni? Nie podejrzewał siebie o takie szaleństwa. Tym większe było jego zdziwienie, kiedy zmiana w harmonogramie sama odnalazła poszukiwaną rzecz, podrzucając ją w dłoni i rzucając mu uradowane spojrzenie.
Uświadomił sobie, że się gapi. Z dość niemądrym wyrazem twarzy, gdzieś pomiędzy szokiem a zaskoczeniem. Sam nie wiedział tylko jaka była tego przyczyna. Czy posiadanie lodu o tej porze roku czy może sama obecność... Jakże on miał na imię?
- Przepraszam, zdaje się, że właściciel zapomniał mnie poinformować o tym, że pojawisz się tu dzisiaj - Ha! Jakże gładko przyszło mu skłamać i nawet przy tym nie mrugnąć. - Oraz o tym jak właściwie ma na imię mój nowy współlokator, więc może naprawimy to zaniedbanie i skoro ty znasz moje imię, ja mógłbym poznać twoje? - to akurat było prawdą, nie miał zielonego pojęcia jak chłopak ma na imię i był skłonny oddać wszystkie swoje stare płyty za to, że właściciel nawet nie raczył o tym wspomnieć.
Uświadomił sobie jeszcze jedną rzecz. Otóż jego jedyny sensowny posiłek w całym tygodniu, właśnie wszedł we wstępną fazę przypalania, a przynajmniej sos szpinakowy, którego przez całe zamieszanie związane z pojawieniem się chłopaka, zapomniał przemieszać, jak to było napisane w przepisie, którego trzymał się z pedantyczną dokładnością. Dopiero kiedy uratował swój obiad... kolację... posiłek, dostrzegł płaszcz niedbale wiszący na oparciu krzesła, na którym siadał właśnie... No jakże on ma na imię? Zacisnął lekko dłoń, w której akurat nie trzymał metalowej, długiej łyżki, czując jak paznokieć środkowego palca wbija się idealnie w środek dłoni, zostawiając w niej małe wgłębienie w kształcie półksiężyca. Odetchnął cicho, przymykając na dłużej powieki, zanim wrócił do mieszania w garnku. Sos był już prawie gotowy, makaron obciekał w dużym sitku nad zlewem.
Powinien zaproponować posiłek? Nie znał tego chłopaka, a jeśli nie lubi szpinaku? Jeśli nie lubi makaronu? Jeśli w ogóle nie lubi kiedy ktoś mu gotuje? Landon nie lubił. Nie jadał na mieście, a już szerokim łukiem omijał wszystkie obleśne, pachnące starym, palonym tłuszczem fast-foody. Brudne, duszne, zatłoczone. I ten przeklęty płaszcz na krześle, zamiast na wieszaku w przedpokoju. Zagryzł wargę, walcząc o skupienie, kiedy nakładał porcję dla siebie, rezygnując z proponowania posiłku chłopakowi, który na dodatek zajął jego ulubione miejsce przy stole. Szlag! Kolejna zmiana w harmonogramie.
UsuńBył synem lekarzy. Był przygotowywany do kontynuowania rodzinnej tradycji odkąd tylko pamiętał. Jako kilkulatek oglądał z zapałem "Było sobie życie", fascynując się czerwonymi i białymi krwinkami. Już w podstawówce potrafił wyliczyć większość kości znajdujących się w jego kilkuletnim wówczas ciele, a Hugo - jak zwykł nazywać model szkieletu naturalnej wielkości, stojący w rogu pokoju, był niemal najlepszym przyjacielem. Bo któż inny mógł się przyjaźnić z małym dziwakiem, który z zapałem opowiadał o wymianie oddechowej, albo z równym zafascynowaniem co "Piotrusia Pana" oglądał filmiki z sekcji zwłok, kiedy tylko udało mu się dorwać laptopa ojca.
OdpowiedzUsuńPóźniej dorósł, dowiedział się, że bycie miłością nie jest ani łatwe, ani proste, ani tym bardziej przyjemne. Nigdy nie nauczył się bić, więc mając piętnaście lat poprzysiągł wsadzić wszystkich swoich szkolnych oprawców do poprawczaka, a przynajmniej pozbyć się tego przeklętego nazwiska. Uciekł na prawo, chociaż skrzywienie medyczne, zakorzenione głęboko za młodu, pozostało. To właśnie ono, niemal jak magnes przyciągnęło spojrzenie Landona do obitej (to mało powiedziane) kostki chłopaka, który właśnie zdjął skarpetkę i przykładał woreczek z lodem, zasłaniając tym samym paskudne wybroczyny.
Ojciec Landona był człowiekiem z ciężkim charakterem, który nauczył syna by nie odzywał się bez potrzeby, więc Landon nie odezwał się ani słowem, poprzestając na patrzeniu. Niezbyt nachalnym, bo gapienie się bez sensu, również potrafiło wyprowadzić ojca z równowagi. Elle - naprawdę nie był w stanie zapamiętać pełnego imienia chłopaka - zdecydowanie powinien udać się do lekarza, ale to absolutnie nie była sprawa Landona i kimże on był, by cokolwiek sugerować?
Zamiast tego, nałożył porcję makaronu do miseczki i usiadł na jedynym wolnym krześle, naprzeciwko nowego współlokatora. Podniósł pierwszy kęs do ust, jednak zatrzymał dłoń w połowie drogi, słuchając słów, które z prędkością karabinu maszynowego wydobywały się ze, swoją drogą całkiem kształtnych, ust nowego kolegi. Za dużo gada. Pierwsza oceniająca myśl pojawiła się w jego umyśle, który przecież miał pozostać obiektywny, jak na prawnika przystało.
Dobrze, że jednak nie zdecydował się włożyć jedzenia do ust, gdyż w następnej chwili z pewnością zakrztusiłby się nim, a tak, makaron tylko nieelegancko zsunął się z widelca do miseczki. Odechciało mu się jeść. Odłożył widelec i odsunął miskę na bok, odchylając się na krześle i zaplatając ramiona na chudej piersi. Bose palce stóp nerwowo zabębniły o drewnianą podłogę. Przez chwilę przyglądał się rozpartemu przed sobą chłopakowi. Kilka luźnych kosmyków wyślizgnęło się spod gumki, opadając na krótko obcięte włosy poniżej. Drobna blada twarz i wyraźne cienie po oczami. Brak snu i permanentne zmęczenie. Postawił w myślach diagnozę. Sam nie wyglądał lepiej przez większość swojego życia.
- Muszę cię zasmucić, ale nie wyglądasz lepiej. Co najmniej jak ktoś, komu nie wystarcza czasu na sen i życie pomiędzy zajęciami i pracą. Co z twoją nogą? - zapytał, kierując spojrzenie na blat stołu, pod którym tkwił JEGO woreczek z lodem, na nie jego nodze. - Wygląda paskudnie - tym razem mało profesjonalna diagnoza jak na syna lekarzy, ale kimże był by się mądrzyć? Zapewne stłuczone kości palców, naciągnięte ścięgna, jeśli nie zerwane, być może nawet pęknięta kostka, chociaż wtedy zapewne chodzenie byłoby niemożliwe. Z drugiej strony... wszystko zależy od dobrze dobranych środków przeciwbólowych, a raczej ich mocy. - Studiujesz balet, czy wpadłeś pod czyjś rower? - strzelił na oślep, nie bez pewnej, wyraźnie słyszalnej irytacji, przypominając sobie jak w jednym z filmów Natalie Portman również miała palce w kolorze dojrzałej śliwki, które owijała tonami plastrów zanim wsunęła je w baletki.
- Co za różnica czy studiuję prawo czy nie, skoro w swej pochopnej ocenie już przyczepiłeś mi łatkę z napisem "śliczny i nudny" - wzruszył ramionami, bo i tak było mu zdecydowanie wszystko jedno, rodzice i Elle dogadaliby się w tej kwestii. Na życzenia smacznego, przekrzywił głowę, patrząc na makaron, który zdecydowanie był już nie wystarczająco gorący, by nadawał się do spożycia. Nienawidził odgrzewanego jedzenia. Trudno. Jedyny sensowny posiłek w tygodniu poszedł na marnację. Landon bowiem bez większego zastanowienia wstał, zabierając ze stołu miseczkę i opróżnił ją do kosza, automatycznie myjąc naczynie i sztuciec, które odłożył na suszarkę nad zlewem. - Straciłem apetyt - wyjaśnił najprościej jak mógł, opierając się o blat, kiedy zobaczył lekko zdziwione i pytające spojrzenie.
UsuńRodzice ucieszyliby się, że ktoś przynajmniej w żartach zasugerował, że ich syn byłby zdolny do uczenia się, jedynego słusznego, ich zdaniem zawodu. Papiery na Akademię Medyczną złożył chyba tylko po to by zrobić im na złość i sprawdzić samego siebie, czy z wynikami swoich egzaminów miałby jakiekolwiek szanse. Miałby. Większe niż jakiekolwiek, jednak nie czuł życiowego powołania do ratowania ludzkiego życia. Szczerze powiedziawszy nie czuł również za dużego powołania do noszenia prawniczej togi i bronienia, bądź skazywania ludzi w obliczu sprawiedliwości. Nie mniej jednak to właśnie tej drugiej dziedzinie nauki poświęcał się bez reszty, jakby nosił w sobie obawę, że kiedy tylko odpuści na chwilę, zrezygnuje całkowicie.
OdpowiedzUsuń- Moi rodzice - odparł, a widząc nierozumiejące spojrzenie chłopaka, wzruszył ramionami. - Studiowali medycynę. Oni zapewne postawiliby trafniejszą diagnozę, jak każdy inny lekarz, ale twój dziwny siniak na pewno nie jest tylko siniakiem, to widzę nawet ja - zakończył temat, postanawiając więcej nie wtrącać się w czyjeś zdrowie i życie, nawet w tak minimalnym stopniu, jak wyrażenie nic nie znaczącej opinii - Zwykłem biegać, ale zapamiętam, kiedy następnym razem wsiądę na rower - przewrócił oczami, widząc mrugnięcie oka chłopaka. Bardzo ładnego oka, okolonego krótkimi, choć gęstymi i ciemnymi rzęsami. Tak ładnego jak cała, delikatna twarz, która zdawała się wręcz nabierać blasku na jego oczach, kiedy Elle opowiadał o tym, co najwyraźniej kochał. Landon niezbyt rozumiał taniec. Owszem, potrafił tańczyć, rodzice zadbali nawet o tę kwestię, posyłając go na taniec towarzyski, kiedy on wolał spędzać czas nad studiowaniem sekcji żaby, by przy okazji wyobrażać sobie, że to kolejny chłopiec, który miał czelność nabijać się z jego nazwiska. Jednak od umiejętności tańczenia towarzysko, raz czy dwa do roku, do rozumienia i zachwycania się tańcem w ogóle, było tak daleko jak z Nowego Jorku do Chin i z powrotem. Landon już kiedyś widział podobny błysk w oczach, kiedy ktoś opowiadał o tym co kocha. Ktoś kto pojawił się w jego życiu, namieszał niczym w ogromnym kotle, zrobił bałagan, a później zniknął, zmuszając ledwo pełnoletniego wówczas Landona do samodzielnego uporządkowania tego co zostało pomieszane. Od tamtej pory życie Landona Love było pełne, nie mogących zostać złamanymi, schematów, reguł i zasad, którymi otaczał się na własne życzenie. I tylko momenty w które wkraczał w nie ktoś nowy, były niczym małe tornada, z którymi radził sobie jakoś prędzej czy później.
- Szpinak jest zdrowy - odparował, a brzmiało to zupełnie jak slogan taniej reklamy z okresu, kiedy rząd tego kraju w którym otyłość była pierwszą przyczyną zgonów, wypuszczał kolejną kampanię promującą zdrowy styl odżywiania i życia w ogóle.
Skrzywił się ledwie zauważalnie, kiedy Elle w jednym zdaniu podsumował zawód, którym Landon miał się parać w przyszłości. Jeśli dopisze mu szczęście i dostanie się na aplikację do tej renomowanej kancelarii, którą wyszukał sobie dwa tygodnie temu. Landon Love już taki był. Albo coś było najlepsze, albo wcale. Wracając jednak do słów wypowiedzianych przez chłopaka, który wciąż uparcie zajmował JEGO ulubione krzesło, miał rację. Elle miał rację i chociaż Landon bardzo starał się nie zgodzić z nim w tej kwestii, nie mógł.
Przymknął oczy, tylko cudem powstrzymując się przed niemal cierpiętniczym westchnieniem. Rzeczywiście, będzie musiał znosić obecność nowego współlokatora w tym mieszkaniu, przynajmniej do momentu, kiedy nie przyzwyczai się na nowo. Cholera, dopiero co zaczynał przestać fiksować i czepiać się tego, który się wyprowadził. Trzeba było przyznać, że Landona okres adaptacji do nowych warunków bytowania, był zdecydowanie dwa razy dłuższy niż u normalnego człowieka i kiedy zdążył już przyzwyczaić się do jednej rzeczy, wpisać ją w akceptowalny schemat, ta zmieniała się na inną i tak w kółko. Powodowało to masę nieporozumień i niepotrzebnych spięć, czego efektem było to, że Landon niezwykle rzadko bywał w mieszkaniu. Wychodził wcześnie, wracał późno, jakby nie chcąc narzucać się swoją zdziwaczałą obecnością innym mieszkańcom. Najbardziej problematyczne były weekendy, kiedy siłą rzeczy spędzał większość czasu w mieszkaniu, chociaż i to starał się ograniczyć jak mógł do czterech ścian swojego pokoju.
UsuńNo dobrze, jednak może powinien spróbować przestać być odpychający i w nieco bardziej cywilizowany sposób rozpocząć całkiem nową znajomość, z całkiem nowym współlokatorem? Może niezobowiązujący uśmiech (pamiętasz chłopaku jak układa się usta w uśmiechu?), byłby dobrym początkiem? Nie przyszło to nawet tak trudno, kiedy usłyszał już drugi raz jak został nazwany ślicznym. Odpychający i śliczny, ciekawe. Elle był ciekawy. Nietuzinkowy i nie dający zamknąć się w określonych ramach, przynajmniej na ten pierwszy, około półgodzinny rzut oka, na jaki Landon mógł sobie pozwolić.
- Potrzebujesz jakichś proszków przeciwbólowych? Herbaty? - spuścił nieco z tonu, z miejsca w którym stał, doskonale widząc siną stopę chłopaka pod stołem. Arsenał leków miał niemały. Zwłaszcza o tej porze roku, kiedy chorował na potęgę, tym bardziej biegając codziennie rano. Mając nieograniczony dostęp do recept z podpisem któregoś rodzica, wykorzystywał ten fakt, by na śniadanie łykać garść przeciwbólowych i przeciwzapalnych, po czym zakładając płaszcz udać się na kolejny dzień zajęć. - Zakładam, że właściciel pokazał ci mieszkanie i objaśnił co i jak, więc cóż... czuj się jak u siebie - rozłożył szeroko chude ramiona, ogarniając całą przestrzeń. - A w razie pytań, mój pokój to ten zaraz obok twojego, z pewnością trafisz - mało śmieszny żart opuścił jego usta, a on postanowił już zamilknąć, by nie pogrążać się jeszcze bardziej już od samego początku znajomości.
- Na szczęście to nie do reklam mam się nadawać - wzruszył ramionami i odwrócił się sięgając po stojący na podstawce, elektryczny czajnik.
OdpowiedzUsuńUzupełnił go wodą, oczywiście z dzbanka filtrującego i postawił z powrotem na podstawce, włączając zasilanie, by woda w mniej niż pięć minut osiągnęła temperaturę stu stopni, którą później sukcesywnie obniżał do wymaganych osiemdziesięciu, przy parzeniu zielonej herbaty. Postanowił nie komentować faktu, że Elle kolejny raz nazwał go ślicznym, a wręcz ślicznotką, żeby być bardziej precyzyjnym, za co później przyjdzie mu zapłacić, a przynajmniej gorzko żałować. Z pewnością.
Nie mógł nie zauważyć miny chłopaka, kiedy mówił o trafianiu do jego pokoju i chociaż sama myśl o tym, że ktoś poza nim mógłby przebywać w jego absolutnie świętej i prywatnej przestrzeni była nieco niewygodna, tak ładnie wykrojone brwi, poruszające się w sukcesywnym grymasie zdecydowanie sprawiły, że Landon chyba pierwszy raz w obecności nowego współlokatora uśmiechnął się.
Obserwował i był obserwowany. Czuł spojrzenie na swoich dłoniach, kiedy sięgał po kubki. Czuł spojrzenie ślizgające się po nadgarstkach, kiedy chwilę siłował się z puszką w której trzymał herbatę, aż wreszcie uświadomił sobie, że tak naprawdę nie wie czy zielona nie okaże się równie ohydna co szpinak. Nasypał więc suszonych liści tylko do swojego kubka i zalał je od razu wodą, która powinna już mieć wymaganą temperaturę, aby zachować wszystkie dobroczynne właściwości naparu, po czym spojrzał na Elle, który zwinięty na krześle w dość zaskakującej do utrzymania się na nim pozycji, właśnie poprawiał swoje włosy. Długie, zwinne palce dość szybko poradziły sobie z niesfornymi kosmykami, a Landon chyba poświęcił im odrobinę za dużo uwagi. Palcom, oczywiście.
- Jaką herbatę pijesz? - zapytał, co można było równie dobrze uznać za odpowiedź na słowa chłopaka, który zgodził się na jej wypicie, tylko kiedy Lan zdecyduje się zostać w kuchni trochę dłużej. - Czerwoną, zieloną, białą, zwykłą czarną? - przyszły pan prawnik spojrzał do szafki, gdzie na półce zgromadził całą swoją herbacianą kolekcję, żeby mieć w czym wybierać w długie, jesienne wieczory.
Uśmiechnął się do siebie, kiedy Elle zapytał dlaczego właściwie nie postanowił złożyć przysięgi Hipokratesa, jak jego rodziciele i znów spojrzał na niego. Wymykał się wszelkim standardom znanym Landonowi. Wszedł do mieszkania jak burza, mówiąc dużo i szybko, już od progu czując się zupełnie jak u siebie, a teraz jeszcze zadawał pytania, których chyba nikt nie zadał Landonowi odkąd oznajmił, że jednak będzie studiował prawo. Poza jedynymi osobami, którymi to naprawdę wstrząsnęło.
- Wiesz, rodzice też zadawali sobie to pytanie i zdaje się, że do tej pory nie zaleźli odpowiedzi. Ja chyba też im tego nie ułatwiam. Ciesz się, nie wyglądasz na kogoś kto tego chce, ale gdybym był na medycynie, zapewne za wszelką cenę starałbym się dowiedzieć się co z twoją nogą i jak mogę ci pomóc, a tak? Ja mogę udawać, że tego nie widziałem, ty możesz udawać, że wcale cię nie boli - Lan przygryzł wargę, patrząc jak chłopak dłonią zasłania posiniałą kostkę, a samo opieranie jej w sposób jaki to robił na szczebelku krzesła, wcale nie jest do końca komfortowe - No i rzeczywiście, nie wyglądam najlepiej w kitlu, to prawda - skinął głową na zgodę, włączając czajnik po raz drugi, by w razie czego mieć porządnie gorącą wodę pod ręką, kiedy Elle wreszcie zdecyduje się na herbatę, którą chce wypić. - Twoja matka nie chciała żebyś tańczył? Dlaczego? - zapytał autentycznie zaciekawiony, bo czy to nie działało tak samo jak w przypadku rodziców lekarzy? Powinna być dumna z tego, że syn poszedł w jej ślady i podtrzymuje rodzinną tradycję. Albo nie?
Nie rozumiał jak komuś może być obojętne jaką herbatę pije, ale nie skomentował wyboru Elle. Tak jak nie skomentował prowokacji o pieprzeniu. Nie rozmawiał z obcymi o tak intymnych rzeczach, jednak samo o nich wspomnienie przywołało obrazy i myśli, których usilnie starał się pozbyć od kilku miesięcy. Zmięta pościel, gorące powietrze pachnące pożądaniem, wypełniające jego pokój. To właśnie dlatego zawsze starał się by łóżko było nienagannie posłane, a pokój dobrze wywietrzony, zarówno przed snem, jak i rano po wstaniu. By żaden fragment rzeczywistości nie przypominał mu o przeszłości, którą starał się uporządkować swoimi perfekcyjnymi zapędami.
OdpowiedzUsuńWoda była gotowa, czarna herbata w kubku, więc zalał odpowiednią ilość i wciągając czystą łyżeczkę z szuflady, podszedł do stołu, stawiając kubek przed chłopakiem. Podsunął mu również cukierniczkę, na niego zrzucając obowiązek posłodzenia napoju, obawiając się, że jednak nie trafiłby z ilością cukru.
Spojrzał teraz krytycznie na płaszcz chłopaka, który po chwili wahania wyniósł do przedpokoju, wieszając go w miejscu do tego przeznaczonym. Zwolnione w ten sposób krzesło, wciąż nie było jego ulubionym, ale przecież nie chciał uchodzić za dziwaka, który nie usiądzie do stołu, bo nie pasuje mu strona po której stoi głupie krzesło. Niektóre rzeczy czasami urastały do rangi mocno uciążliwych, a on musiał boleśnie zagryzać policzek od wewnątrz, by wywołać w sobie impuls do działania wbrew własnym, przyjętym, bezpiecznym zasadom.
- Rodzice czasami fundują mi tę przyjemność, kiedy akurat mają nastrój na rodzinny wieczór. Teatr, opera, balet, później wspólna kolacja... - drgnął, przypominając sobie o tym jak uciążliwe bywało jedzenie na mieście, nawet jeśli restauracja, którą wybierali jego rodziciele była pięciogwiazdkowa, ultraczysta, a jedzenie wyśmienite. Zawsze wtedy wybierał jak najmniejszy posiłek, by jak najszybciej go skończyć i móc odetchnąć z ulgą, a jednocześnie nie wzbudzać ich niepokoju. Gotowi byli oddać syna w ręce psychiatry, by zajął się zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, które chyba coraz mocniej u niego podejrzewali, a na które on sam wpadł wieki temu.
Teraz jednak stał przed nowym dylematem, bo oto całkowicie świeży współlokator proponował mu wspólne wyjście, a sądząc po sugestii, miejsce w którym przyszłoby im się znaleźć, według standardów Landona było brudne, tłuste i cuchnące, nawet jeśli sanepid nie miał się do czego przyczepić. Był tak zajęty rozważaniem tej propozycji, że zupełnie zapomniał skomentować uwagę na temat budowy własnego ciała. Owszem, był szczupły. Jaki miał być, kiedy jedzenie stanowiło taki problem? Kiedy nie miał na nie czasu, a jeśli go znalazł, zawsze wymyślał powód, by go uniknąć, przyjmując tylko tyle kalorii by móc przetrwać dzień bez większego bólu głowy, utrudniającego skupienie się na obowiązkach, z których musiał się wywiązać.
- Dasz radę wyjść z tą nogą? - przyciągnął swój kubek z zaparzoną herbatą i pomimo braku cukru na dnie, zamieszał w nim łyżeczką, patrząc na Elle, całkowicie zawłaszczającego sobą JEGO połowę stołu. Być może nie będzie musiał wychodzić, przechodzić przez mękę ulicznego jedzenia. Nadzieja rosła w nim jak szalona, jednak legła w gruzach, kiedy chłopak skinął głową na potwierdzenie. Landon westchnął jedynie, gdyż teraz będzie musiał zachować się jak cywilizowany człowiek, któremu wprost wypada zintegrować się z nowym lokatorem, bo jak inaczej mieliby mieszkać ze sobą?
- Załóż skarpetkę, zmarzniesz. I wypij herbatę, póki ciepła - odwlekał moment odpowiedzi tak długo jak mógł, jednak jej czas nieuchronnie nadchodził i nie mógł już dłużej udawać, ani zignorować zadanego pytania. - Dokąd chciałbyś pójść? Muszę się przebrać - spojrzał na swój szary dres i bose stopy pod stołem, które zdecydowanie domagały się ciepłych skarpet, jednak ich chłód pomagał utrzymywać zdrowy rozsądek w tej konwersacji i skupiać się na nie palnięciu czegoś, co mogło być kompromitujące już na wstępie znajomości.