6 listopada 2017

[KA] Nic nie trwa wiecznie.


Gareth Anderson - 26 lat - Atlanta 


Żyjesz po to by spełnić swoje marzenie. Marzenie, które gówno ma się do rzeczywistości. Kiedyś grafik komputerowy pracujący dla wielkiej korporacji przy grach komputerowych. Dziś? Ktoś kto próbuje przetrwać w tym popieprzonym świecie. Gdyby nie gry o zombie pewnie nie wiedziałby żeby celować w głowę. Więc to nie prawda, że siedząc przed play'em czy laptopem marnujesz swój czas. 

Jak przetrwać?

Vito- 2 lata -dobreman
Biegle włada bronią

40 komentarzy:

  1. Mimo poglądu odpowiedniego na obecne czasy i mówiącego o tym, że nie opłaca się ryzykować życiem dla drugiego człowieka, a dodatkowo on jeszcze jest naszym wrogiem, bo próbuje przywłaszczyć sobie to, co próbujemy zdobyć, człowiek to jednak człowiek. Tak naprawdę chyba to jeszcze jako tako w ogóle utrzymywało Villemijn przy życiu. Myśl o tym, że może komuś pomóc, że jeśli znajdzie kogoś, kto pozwoli odwrócić całą tę sytuację... To wszystko wróci do normy.
    Spodziewała się, że będzie tak, jak w filmach, że ludzie, choć pozostało ich niewielu, nie będą sobie ufać, będą się niszczyć nawzajem. Pozytywnym zaskoczeniem okazało się to, że mimo trudnej sytuacji powstało jakieś zorganizowane społeczeństwo i choć ludzie łączyli się w odrębne grupy, to jednak współpracowali i nie wybijali się nawzajem. Villemijn była z tego podświadomie dumna, choć to patetyczne stwierdzenie. Wierzyła w ludzkość, w to, że sobie poradzą, skoro przeżyli już dwie wojny światowe i mnóstwo innych, złych rzeczy.
    Pozostawało tylko wynaleźć szczepionkę...
    Gdziekolwiek Vill się znalazła (bo regularnie zmieniała miejsce swojego pobytu), zawsze pełniła funkcję kogoś, kto zna się na leczeniu i tych wszystkich medycznych rzeczach, co w sumie było całkiem logiczne, choć przecież nie była kwalifikowanym lekarzem. Nie zdarzało się więc często, aby wychodziła poza teraz obozu z wyjezdną grupą. Nie miała pojęcia, czemu pojechała z nimi tym razem. Nie żeby była kimś totalnie nieogarniętym, kogo trzeba ciągle pilnować. Zdążyła się nauczyć, jak posługiwać się bronią, nie miała oporów przed tym, by zabijać szwendaczy i ogólnie nie była kulą u nogi, ale każdy by zauważył, że nie jest też Rambo ani Johnem McClane’em. Ani nawet Larą Croft.
    A tacy by się tym razem przydali. Może dzięki temu udałoby się uratować kogoś więcej z łap sztywnych, a nie tylko jedną osobę z grupy przewożące zapasy. Jedną ugryzioną osobę, należałoby dodać, bo nie dało się nie zauważyć rany na łydce. Vill przypatrywała się krwi przez kilka sekund, jak zawsze stojąc z boku. Nigdy się nie wychylała, nigdy nie ciągnęło jej do rządzenia. Potem przeniosła wzrok na psa i była jednak trochę zdziwiona jego agresją, bo skoro nigdy się tak nie zachowywał, wedle słów właściciela...
    - Nikt nie będzie do ciebie strzelał – oświadczył stanowczo Marcus, przywódca ich grupy.-Pojedziesz z nami. W obozie Vill się zajmie tą raną – na dźwięk swojego imienia Villemijn odruchowo się uśmiechnęła. Miała szansę na to, by zaobserwować wyraźnie, z bliska, jak przebiega przemiana, mogła zebrać próbkę krwi, mogła... No, dużo rzeczy mogła.- Ładuj się do dżipa. Może się chociaż zabawisz przez ostatnie godziny życia. Tylko, do cholery, uspokój tego psa!
    Dosyć szybko załadowali się do samochodu, a żeby zrobić dodatkowe miejsce z tyłu, w przodu wcisnęły się dwie osoby na pojedynczym miejscu pasażera. Vill wylądowała z tyłu, robiąc obok siebie miejsce dla „nowego znajomego”.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dwie panienka, butelka wódki i maryśka zapewne były ulubionym sposobem Markusa na spędzanie wolnego czasu, jednak aktualnie było to raczej niemożliwe, zważywszy na to, że nikt z nich nie hodował marihuany, ludzi nie traktowało się jak przedmioty, bo każdy był ważny, a wódka przydawała się do czegoś innego. Racjonalna do bólu część Vill chciała się odezwać i to wyjaśnić, ale ostatecznie tylko przewróciła oczami, bo to przecież nie ona powiedziała, więc dlaczego ma się tłumaczyć za kogoś?
    - Marcus tylko tak gada – rzuciła ostatecznie, bo nie mogła się powstrzymać, kiedy już się zapakowali do auta.- Chodziło mu raczej o spokój i o jakieś w miarę normalne warunki, a nie żeby siedzieć pod drzewem i martwić się tym, czy żaden sztywny się nagle nie pojawi... – wyjaśniła, choć nikt ją o to nie prosił. Mówiła cicho, aby z przodu nie było słychać.
    Potem przez chwilę jechali w milczeniu. Zerknęła na psa, kiedy pojawił się ten temat.
    - To musisz pokazać, że ty nam ufasz. Wtedy i on się przekona – stwierdziła, choć w gruncie rzeczy nie miała bladego pojęcia o zwyczajach i zachowaniach psów, przecież zawsze wolała koty. Były milusie i puszyste i nigdy nie śmierdziały wiatrem, jakby przebiegły co najmniej maraton, więc można się było do nich bezkarnie przytulać. Ten pies wydawał się raczej bestią niż przytulaną.- Ktoś na pewno się nim wtedy zajmie, nie zostawimy go ot tak – dodała, żeby była jasność. Tak samo, jak nie zostawili tutaj jego, nie zostawiliby również psa. Nie poruszała za to tematu pewnej śmierci, bo wcale jej nie było łatwo z tą świadomością.
    To był ten moment, by się zastanowić, czy lepiej dać się zabić od razu, czy żyć jeszcze te kilkanaście godzin ze świadomością, ze niedługo się umrze. Taka świadomość musiała być męcząca. Ale nikt przecież nie chciał umierać, nie od razu i tak nagle. Vill jednak wiedziała, dlaczego Marcus zdecydował się zabrać zarażonego do obozu. Chciał dać jej możliwość zbadania kolejnego obiektu i poniekąd też chciał jej pewnie udowodnić, że nikt odporny nie istnieje i ma zbyteczną nadzieję na to, że kogoś takiego w końcu znajdzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że Vill nie wiedziała o tym zjedzonym sierściuchu. Zapewne zrobiłaby pełną obrzydzenia minę, bo co jak co, ale tego nie chciała ani widzieć, ani nawet wiedzieć. Wystarczająco dużo trudu sprawiała jej świadomość, że musi jeść jakiekolwiek mięso.
    - Nic straconego. Jeszcze cię zabijemy – zamruczała.- Tylko że wtedy to już nie będziesz ty – to miało być pocieszenie, ale pewnie nie wyszło, bo przypomniała tym samym, co go czeka. Miała na myśli to, ze jego jako jego wcale nie chcieliby zabić, był przecież człowiekiem, kolejną jednostką, jedną osobą więcej do przetrwania. A zabić chcieli tego stwora, którym się stanie. No ale naprawdę marne to było pocieszenie.
    Potem uniosła lekko brwi, słysząc tę specyficzną prośbę. Jej osobiście niekoniecznie to odpowiadało, nie chciała, aby przerywał swoje czynności życiowe tak szybko. Wolałaby, aby przetrzymać go jak najdłużej, do ostatniej chwili, aby mogła pobierać krew co najmniej co godzinę i zobaczyć, jak zmiany w niej zachodzą. Tylko jak miała teraz powiedzieć, że chciałaby, aby był królikiem doświadczalnym?
    - Dobra, jak chcesz – Marcus odpowiedział za Vill. Widziała, że na odczepnego, aby tylko nie kontynuować tego tematu, podczas gdy w rzeczywistości będzie chciał dać Vill możliwość zrobienia tego, co chciała.
    - Nie wiem, czy Edgar, nasz naczelny pijaczek, podzieli się z tobą wódką - spróbowała jeszcze zażartować, wspominając o Edgarze, choć w sumie wcale nie był z niego aż taki chlejus. Ale coś trzeba było powiedzieć. I to lepiej coś takiego, co rozluźni lekko atmosferę, bo była wyraźnie ciężka i nie było żartobliwych pogawędek, jak wtedy, gdy jechali w drugą stronę.

    OdpowiedzUsuń
  4. - Pogadasz z nim, to zobaczysz, czy się podzieli. Może go przekonasz – Vill poniekąd ucięła temat tym stwierdzeniem, bo zabrzmiała stanowczo i w taki sposób, że nie bardzo dało się jeszcze do tego w jakikolwiek sposób nawiązać. Żarty żartami, ale też bez przesady. Bo jednak nuta żartu w tym stwierdzeniu była.
    - Trochę masz pecha, bo Vill akurat nie wzięła apteczki – odezwał się Marcus z przodu. Faktycznie, tak się złożyło, że w tym aucie nie mieli tego, co normalnie ze sobą brali, tych „artykułów pierwszej pomocy”, ale resztę powiedział lekko złośliwie, a Vill pozwalała na tego typu komentarze, bo dokuczanie sobie nawzajem w grupie rozluźniało atmosferę.
    - Zostawiłam w innej torebce – odgryzła się, uśmiechając się krzywo.- Zajmę się tym, jak dojedziemy. Już niedaleko – zwróciła się do… W sumie teraz do niej dotarło, że nawet nie spytali swojego nowego, tymczasowego towarzysza o imię.- Jak masz na imię? – spytała więc od razu, zanim zapomni.
    Wychyliła się lekko i zerknęła na ranę. Nawet się nie skrzywiła, nie brzydziło ją to. Z gorszymi rzeczami miała już do czynienia, więc ją to nie ruszało.
    - Nie ruszaj po prostu, bo jak ruszysz, to się zabrudzi. Niech będzie, jak jest. Trzeba wytrzymać – brzmiała trochę sztywno, jakby ani trochę nie współczuła, choć go pewnie bolało, jakby ani trochę nie było jej szkoda. Uodporniła się już po prostu. Wiedziała przecież, co to znaczy ból czasem trzeba było po prostu zacisnąć zęby i wytrzymać. Jakby się zaczęła nad nim rozczulać, to przecież nic by to nie pomogło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Marcus już kilkakrotnie mówił o Vill, używając imienia, no ale w sumie można było nie usłyszeć albo nie zwrócić uwagi. Nie czuła się więc urażona, że teraz zapytał, choć w sumie powinien wiedzieć. O koledze też zresztą wspomniała, używając jego imienia. No ale nie trzeba było przykładać wagi do konwenansów, pewnie i tak zaraz zapomniałby ich imion.
    - Z przodu siedzi Marcus – zaczęła więc mówić.- Obok niego Donna i Javier. Koło mnie Liam – wskazała jeszcze na kolegę z drugiej strony, bo tak się złożyło, ze siedziała pośrodku przecież. Na koniec się krzywo uśmiechnęła, jakby nie zauważając, że tym samym zapomniała o sobie.
    - Tężec jest już praktycznie niespotykany – odpowiedziała odruchowo poważnie, bo cóż, pojęcie o tym miała dosyć dobre i dopiero po chwili zorientowała się, że to żart. Dopiero się wtedy lekko uśmiechnęła.- Więc raczej ci nie grozi – dodała z rozbawieniem.- Ale nie, nie jestem lekarzem – potrząsnęła lekko głową.- Tak tylko… Trochę się znam – oczywiście, to wyjaśnienie nic nie mówiło.- A obóz jest… Tutaj – jakby na zawołanie samochód się zatrzymał.
    Przez szybę można było zobaczyć ogrodzenie, dosyć wysokie i wyglądające na trwałe, okalające kawałek terenu, na którym stał budynek przypominający szkołę. Szkołą to zdecydowanie nie było, raczej jakimś ośrodkiem wychowawczym, ale Vill nie do końca była pewna, bo kiedy tutaj dotarła, obóz już tu istniał i nikt jej nie powiedział, co w budynku było wcześniej. Javier wyskoczył, ręcznie otworzył bramę, po czym wjechali na teren obozu. Dopiero po tym mogli wysiąść z samochodu. Wysypali się więc z auta.
    - Musisz pójść ze mną - Vill zwróciła się jeszcze do Garetha, zezując lekko na psa, bo nie miała pojęcia, co z nim zrobić w zaistniałych okolicznościach.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jego obawy były uzasadnione. Ludzie zwykle panikowali, gdy widzieli kogoś ugryzionego, chcieli od razu go zabić, obawiając się, że w mgnieniu oka się przemieni i będzie mógł zarazić również ich. Nie wszyscy w obozie wiedzieli też, czym się zajmowała i dlaczego potrzebowała zainfekowanych ludzi.
    - Przecież pies cię ugryzł – powiedziała głośno, bez mrugnięcia okiem. A żeby pies Garetha nie poczuł się urażony (choć na sto procent nie miał pojęcia, o czym mowa, ale Vill lubiła traktować zwierzęta tak, jakby myślały podobnie do ludzi) i żeby nikt się go nie obawiał przez to, co powiedziała, musiała powiedzieć coś jeszcze.- Tamten dziki pies – dodała więc.- Wiem, wiem, nie zdążyłeś obronić pana, zdarza się – zwróciła się zaskakująco czule do dobermana i wyciągnęła rękę, chcąc go poklepać po głowie, ale faktycznie trochę się obawiała i tak jakby czekała na przyzwolenie, że może psa dotknąć i jej nie zaatakuje albo chociaż nie zacznie warczeć. Wtedy całe to kłamstewko wyszłoby na jaw.- Musimy tylko sprawdzić, czy tamten nie miał wścieklizny, ale wątpię.
    To powinno uspokoić ludzi. Kilka osób to usłyszało, powinni więc zacząć to powtarzać między sobą, tak więc plotka, że w obozie znalazł się ktoś zarażony nie powinna się rozprzestrzenić. Jednakże Vill była pewna, że prędzej czy później ktoś chlapnie coś takiego i to pójdzie w eter, a za chwilę już wszyscy będą o tym gadać. Póki co jednak, chociaż na chwilę został ten problem zażegnany.
    Już, już chciała odejść, odwróciła się nawet, myśląc, że Gareth pójdzie za nią, ale usłyszała, ze coś jest nie w porządku. Cofnęła się więc szybko.
    - Straciłeś trochę krwi, to przez to – powiedziała od razu łagodnie, przekonana o tym, że ma rację.- Pomogę ci, więc chodź – wyciągnęła rękę, by następnie dotknąć lekko palcami jego ramienia.
    Nie lubiła bezpośredniego kontaktu fizycznego z kimkolwiek, chyba że opatrywała rany, wtedy ją to nie ruszało. Teraz jednak wyglądało na to, że będzie musiała go podtrzymać i pomóc dotrzeć do budynku. Próbowała się jednak uśmiechać i nie okazywać niechęci, która absolutnie nie miała nic wspólnego z tym, że ugryzł go sztywny, a wynikała z ogólnej niechęci do ludzi. Ale tego nie mógł wiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  7. Najwyraźniej Villemijn nie była złym człowiekiem. Skrajnie dobrym pewnie też nie, bo anioły nie istniały, ale na pewno wobec nikogo nie miała złych zamiarów. Równocześnie nie była też naiwna i nie wierzyła ślepo, że nawet największego dupka da się nawrócić i zresocjalizować.
    Nie miała pojęcia, jak funkcjonuje umysł mężczyzny i czemu tak bardzo nie chcą nigdy przyznać się do tego, że potrzebują pomocy, dlaczego to taki wstyd. Nie upatrywała jednak w tych lekkich zawrotach głowy jakichś wielkich rzeczy, bo mogło się komuś zrobić słabo choćby dlatego, że był głodny (co w obecnych czasach było prawdopodobne) albo dlatego, że słońce za mocno grzało. Na miejscu Garetha zupełnie by się nie przejmowała tą kwestią, był ranny, więc miał prawo czuć się słabo.
    - Zmartwię cię – odezwała się w trakcie drogi.- To nie wina samochodowej kanapy, to już starość – co jej się zebrało na żarciki? Chyba chciała rozluźniać atmosferę po prostu. Znów.- Myślę, że jakieś łóżko się znajdzie – dodała już poważniej.- To był chyba jakiś ośrodek dla młodzieży wcześniej, schronisko czy coś, prawie nic nie było zniszczone, trochę ponaprawiali i całkiem zgrabne pokoje z tego wyszły – opowiadała, gdy powoli wchodzili po schodach prowadzących do drzwi wejściowych.- Stworzyliśmy nawet coś na wzór ambulatorium. Brzmi szumnie, ale w rzeczywistości to nic wielkiego, po prostu pokój, gdzie trzymamy leki, więc nie spodziewaj się sali szpitalnej – uśmiechnęła się krzywo. Szli już korytarzem do wspomnianego ambulatorium.

    OdpowiedzUsuń
  8. Skoro chciał się zatrzymać, to Vill automatycznie przystanęła, po czym szybko się odsunęła, uznając, że albo zaczyna się coś dziać (choć to byłoby zaskakująco szybko), albo zwyczajnie nie chciał, aby mu pomagała iść. Dla niej to też było lepiej, bo znikała niezręczność powiązana z tym, że ktoś jej dotyka. Aczkolwiek i tak bezwiednie sięgnęła do paska spodni i cały czas obserwowała Garetha, jakby szykując się na to, że w każdej chwili będzie musiała się bronić.
    Najwyraźniej jednak nie było to jeszcze ten moment.
    - Posłuchaj… - zaczęła cicho i w przeciwieństwie do niego, Vill była w tamtym momencie całkowicie poważna, nawet mimo tego, że próbował jeszcze pożartować. No ale musiała mu w końcu wyjaśnić, dlaczego się tu znalazł, dlaczego nie zabili go od razu, tylko przywieźli do obozu.- Nie chcę ci robić nadziei… Ale być może wcale się nie przemienisz – zabrzmiało tak, że można było mieć nadzieję. Bardzo dużą. Niestety. Ech, źle dobrała słowa.- Too znaczy… Marcus nie zabił cię od razu tylko dlatego, że chciał mi pozwolić, bym pobrała twoją krew i poobserwowała, co się z tobą dzieje. Zbieram próbki, bo… Bo chyba istnieje odporna osoba – wiedziała, ze ta informacja jest szokująca, że zrobi wrażenie, że i Gareth, i wszyscy, którzy byliby na jego miejscu, poczuliby, że są właśnie tymi wyjątkowymi osobami. Mogło mu to pomóc przeżyć te ostatnie godziny, owszem… Ale z drugiej strony, Vill nie chciała nikomu mydlić oczu i dawać tej niepotrzebnej nadziei.
    Odwróciła się więc, wiedząc, że zaraz padną pytania. Podeszła do najbliższym drzwi i otworzyła je. Mógł zrobić jeszcze kilka kroków i byliby na miejscu, ale skoro chciał się zatrzymać, to oczywiście nie miała zamiaru ciągnąć go na siłę.
    - To tutaj, chodź – powiedziała krótko, wchodząc do pokoju.

    OdpowiedzUsuń
  9. Faktycznie, istniała jeszcze opcja, że jej nie uwierzy i o tym Vill nie pomyślała. Być może dlatego, że sama tak bardzo w to wierzyła i przy każdym takim przypadku miała nadzieję, że to ta właściwa osoba. I dlatego, że ludzie z reguły byli tak zdesperowani i zrozpaczeni aktualnym życiem, że chcieli w to wierzyć, bo to oznaczało, że może być lepiej. Ostatecznie uśmiechnęła się jedynie krzywo. Nie musiał w to wierzyć, ważne, że mogła pobrać trochę krwi. Potem, gdy już dotrze z powrotem do laboratorium i przekaże te próbki, może dojdą do jakichś wniosków. O ile do tego czasu jednym z ugryzionych nie okaże się ktoś, kto się nie przemieni.
    - Wiem, co mam robić – powiedziała spokojnie, choć lekko zirytowało ją to, ze mówił jej, od czego powinna zacząć. Przecież sama wiedziała..- Siadaj – poleciła jeszcze, wskazując prowizoryczną kozetkę, a sama zbliżyła się do rozlatującej się szafki, gdzie trzymali potrzebne rzeczy.- Bądź dużym chłopcem i nie marudź – mruknęła jeszcze.- Boleć będzie. Czasem rany też pieką, jeśli nie są zbyt długo oczyszczone. Zaraz przestanie. Jeśli chcesz, to tu masz coś na ból – odwróciła się, podeszła i wcisnęła mu w dłoń blister z tabletkami przeciwbólowymi. Opakowanie mówiło, że jeszcze nie są po terminie, więc spokojnie mógł jedną łyknąć.
    W drugiej dłoni Vill trzymała butelkę wódki i mnóstwo ligniny.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wódka miała być do oczyszczenia i zdezynfekowania rany, przecież wody utlenionej, kwasu borowego, jodyny lub czegokolwiek innego do odkażania nie mieli. Przewróciła jedynie oczami, ale nic nie powiedziała. Może od środka musiał się znieczulić w ten sposób.
    Zabrała mu tę butelkę, przykucnęła i najpierw przetarła ranę naokoło, starając się przy tym być względnie delikatną, a chwilę później bez ostrzeżenia po prostu oblała ją tą wódką. I dopiero wtedy zaczęła porządnie wycierać całą tę krew.
    Sama już nie wiedziała, czy wolałaby, żeby jednak jęczał, czy żeby gadał jak teraz. Ale jeśli to mu pomagało, to nie przerywała, uśmiechała się tylko krzywo.
    - Nie wyrwał ci połowy łydki, nie przesadzaj – zamruczała jedynie, przyglądając się ranie. Przyklękła, a potem przysiadła na piętach, po czym zaczęła badać delikatnie palcami brzegi postrzępionej skóry.- Okropnie dużo gadasz – powiedziała jeszcze. Pomyślałby kto, że jest taki rozgadany.

    OdpowiedzUsuń
  11. - A myślałeś, że co? Łaskotać będzie? – spytała może lekko uszczypliwie, ale w sumie było to bardziej podszyte żartem niż złośliwością.- Dobra, jak chcesz, to gadaj, ale nie musisz mi mówić, gdzie ci kość wylazła, jak złamałeś rękę, bo naprawdę wystarczająco dużo rzeczy widzę codziennie i nie chcę jeszcze sobie tego wyobrażać, okej? – wprawdzie już ją to nie ruszało, bo oglądała o wiele gorsze rzeczy niż złamanie otwarte i ugryzienie takie, jak miał na łydce, tak więc i ta rana jej nie brzydziła. Ale jeśli chciał się licytować, to i Vill mogła opowiedzieć, co przeżyła, co jej ktoś zrobił i skąd ma takie czy inne ślady na ciele. Aczkolwiek wspominanie o tym ani trochę nie sprawiało jej przyjemności, zupełnie nie lubiła o tym mówić.
    - Pogoda to głupi temat, więc… Nie wiem, możesz opowiedzieć, czym się wcześniej zajmowałeś, ale naprawdę nie bardzo chcę słuchać o wszelkiego rodzaju ranach, gdy jedną mam pod nosem – wstała powoli i podeszła do tej rozklekotanej szafki.- I owszem, mam zamiar to zszyć, bo wtedy szybciej się zagoi… A poza tym, przynajmniej mnie nie oskarżysz o to, że mi szkoda nici na przyszłego umarlaka. I że ci nie pomogłam na tyle, na ile mogłam – najzabawniejsze było to, że się na koniec uśmiechnęła z wyraźnym rozbawieniem.

    OdpowiedzUsuń
  12. Vill wróciła do kozetki, stała tak chwilę, skupiając się na tym, by nawlec żyłkę na igłę. Cały czas słuchała, ale podniosłą wzrok na Garetha dopiero wtedy gdy udało jej się przecisnąć nić przez mikroskopijną dziurkę.
    - To nie jest horror klasy B w reżyserii Rodrigueza. Nie da się od tam odciąć komuś nogi i przeżyć, amputacja nie jest prosta, trzeba się potem tym zająć, żeby ta osoba się nie wykrwawiła i żeby rana się nie zapaskudziła – poinformowała. Oczywiście, w filmach wszystko było możliwe, tam postać mogła sobie odciąć rękę, w którą ugryzł ją zombie, do tego jeszcze zrobić to piłą, mogła też sobie uciąć nogę i zamiast niej przyczepić nogę od stołu, a potem nawet karabin. To były nierzeczywiste bzdury.- Może w laboratorium już próbowali, nie wiem, dawno mnie tam nie było, ale w warunkach polowych nie ma mowy, by zrobić coś takiego – dodała, żeby była jasność, po czym z powrotem przykucnęła, żeby sekundę później z powrotem usiąść.- Nie myślę stereotypowo, jak słyszę, że ktoś zajmował się grami komputerowymi, to nie wyobrażam sobie od razu grubego nerda z pryszczami – aż się uśmiechnęła.- Więc spokojnie. A skoro tak, to powinieneś teoretycznie wiedzieć, jak się ich pozbywać. Chyba, że wcześniejsze wyobrażenia ludzkości, które przenosiło się do gier i książek nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jak to jest?

    OdpowiedzUsuń

  13. Chyba każdy pamiętał pierwszego sztywnego, którego zabił. Vill długo miała opory, żeby to robić, ale w kryzysowej sytuacji, gdy musiała, w końcu to zrobiła, a potem nagle było łatwiej i szło już z górki. Może dlatego z początku miała taki problem, bo głowę miała napchaną badaniami i wiarą w to, ze to wszystko jest do wyleczenia, a do tego dosyć długo siedziała odcięta od świata w bezpiecznym schronieniu, gdzie sztywni nie mogli się dostać. Wyjście na zewnątrz było jak taki kubeł zimnej wody, a jeśli wzięło się pod uwagę fakt, że należała do osób bardziej skupiającym się na rozwoju umysłowym, a nie na sporcie… Mówią pokrótce, poniekąd była takim kujonem, jak się to określa w szkole, a oni zazwyczaj są na bakier z jakimkolwiek sportem.
    W nowych okolicznościach jednak każdy się z czasem wyrabia i nie ma przy tym znaczenia nawet to, czy ktoś ma dwa metry i odpowiednią ilość kilogramów do tego, czy półtora, bo w obliczu zagrożenia każdy chce się za wszelką cenę i jest w stanie zrobić wszystko.
    - No cóż – wysłuchała historii i uśmiechnęła się krzywo kolejny raz.- Mnie więcej złego spotkało ze strony ludzi – stwierdziła enigmatycznie, po czym skupiła się na ranie i bez ostrzeżenia zaczęła ją zszywać.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zamruczała jedynie jakieś niewyraźne „taaa”, co było przyznaniem racji, jeśli chodziło o żywych. Niby trochę się pozmieniało, bo na początku było całkiem inaczej, chaos i panika, teraz ludzie bardziej współpracowali. Ale i tak można jeszcze było trafić na kogoś, kto chciał wykorzystać drugą osobę zamiast połączyć siły.
    Potrafiła się skupić na wykonywanej czynności na tyle, że jak ktoś jej gadał nad uchem, to nie przeszkadzało jej to, bo potrafiła się wyłączyć. To było wskazane, gdy pracuje się w grupie, choć w sumie zazwyczaj i tak siedzieli w ciszy, każde pracując nad swoją sprawą, choć Vill w takich chwilach chętnie by sobie pogawędziła, bo jednak wiecznie siedzenie w ciszy było… Nudne. Ale to było dawno i teraz nie miało już znaczenia. Tak wiec w skupieniu zrobiła, co miała zrobić, zawiązała na końcu supełek i przycięła żyłkę, a następnie zaczęła wszystko składać.
    - Nie chodzi tylko o próbki – odezwała się, trochę zaskoczona takim rozumowaniem.- W innej sytuacji też bym to zrobiła, też bym pomogła – dodała, aby nie było wątpliwości.- Chyba dlatego, że kiedy ja tej pomocy potrzebowałam, to ktoś, kto teoretycznie powinien mi jej udzielić, zrobił mi większą krzywdę niż sztywniaki – nie miała pojęcia, po o w ogóle to powiedziała. Nie chciała wspominać o tym, co ją spotkało, w przeciwieństwie do Garetha, który trochę już poopowiadał.- Więc ja przynajmniej będę w porządku wobec siebie – zakończyła, ganiąc się w myślach, że w ogóle jeszcze ciągnie ten temat.

    OdpowiedzUsuń
  15. - Ale to nie jest tajemnica, wszyscy tutaj wiedzą, gdzie i w jakim stanie znalazł mnie Marcus – powiedziała od razu, znów wstając, żeby podejść do rozklekotanych szafek i wyjąć z nich „sprzęt”, którego będzie teraz potrzebowała. Przynajmniej to było w miarę profesjonalne, ale o to akurat Vill zadbała, kiedy opuściła laboratorium i wybrała się w drogę.- Ale fakt, niekoniecznie chcę o tym rozmawiać – przyznała, wracając do prowizorycznej kozetki i Garetha.- Jeśli jesteś wścibski, to ktoś ci pewnie powie, jeśli zapytasz, ale to już teraz nie ma znaczenia.
    Nie chciała robić z siebie jakiejś wielce tajemniczej panienki, to było niepotrzebne, bo zgrywanie tajemniczej było dobre na podryw. W czasach, gdy po ulicach nie biegali jeszcze sztywni, oczywiście. Po prostu nie chciała do tego wracać, choć skoro już napomknęła, to niektóre rzeczy same jej się nasunęły, aż się wzdrygnęła samoistnie.
    - Nie wiem, jak to jest, tak się składa, że jeszcze nigdy nie umarłam – zauważyła z rozbawieniem.- Daj rękę – poleciła jeszcze.- Nie wiem, spytam Marcusa zaraz, jak to z tobą będzie. Ktoś chyba będzie musiał cię pilnować cały czas, tak sądzę…

    OdpowiedzUsuń
  16. - Różnica jest taka, że nie mam ochoty o tym myśleć, a co dopiero opowiadać – powiedziała to w taki sposób, takim tonem, żeby było wyraźnie słuchać, że temat jest skończony.
    Nie musiał w to wierzyć. Ważne, że Vill wierzyła. I że nikt jej w tej wierze nie przeszkadzał, więc mogła sobie swobodnie robić to, co było jej zadaniem. Skoro nie protestował i pozwolił pobrać sobie krew, to dla niej nie było problemu, mógł nie wierzyć. A poza tym, tak to cały czas podkreślał, że co za różnica, więc to naprawdę powinno być mu obojętne, co by mu teraz zrobiła, skoro to nie rzutowało na przyszłość. Przyszłość miał już określoną.
    - To, że ty tak myślisz i taki masz zamiar, nie oznacza, że uda ci się to zrobić – zauważyła racjonalnie.- A nie możemy sobie pozwolić na to, żeby nam się tu zrodził jakiś sztywniak. Możesz po prostu nie zdążyć i nawet nie będziesz wiedział, kiedy się przemienisz. I daj rękę w końcu, bo za dużo gadasz, a za mało współpracujesz – złapała go za nadgarstek i pociągnęła za rękę, żeby ją wyprostował. Kilka sekund później na ramieniu zacisnęła czerwoną opaskę, tak jak to robią pielęgniarki przy pobieraniu krwi.

    OdpowiedzUsuń
  17. W ciszy najlepiej się pracowało, więc Vill w skupieniu zrobiła, co miała zrobić, ale w tej konkretnej sytuacji czuła, że ta cisza jest jakaś taka dziwnie niezręczna. Była trochę spięta nie wiadomo dlaczego, ale mimo lekko drżącej ręki dobrze wbiła igłę i poradziła sobie ze wszystkim, wypełniając krwią trzy różne fiolki.
    - Obraziłeś się? – spytała w chwili, gdy się odsunęła.- Nie musisz się złościć – dodała nie wiadomo w sumie po co, jakby to mogło zadziałać jak pstryknięcie palców i po tych słowach rzeczywiście miałby przestać się złościć. Choć w sumie Vill nie miała pewności, że się złościł. No ale najpierw gadał i gadał, a teraz nagle siedział cicho z dziwną miną…
    - Trochę cię pewnie to wszystko przytłacza… - zaczęła jeszcze cicho, choć „trochę” to zapewne było mało powiedziane. Trochę bardzo już raczej.

    OdpowiedzUsuń
  18. Vill jakoś odruchowo się skrzywiła. Starła się być miła, chyba nawet próbowała Garetha pocieszać… Albo chociaż tak zarysować rzeczywistość, aby spojrzał nieco pozytywniej… I o ile wcześniej było całkiem dobrze, tak teraz najwyraźniej zaczynał popadać w pesymistyczny nastrój. A ją takie rzeczy przytłaczały aż za bardzo. Wiedziała, ze jego również, ale naprawdę miała tyle na głowie, że zwyczajnie chyba nie miała siły dźwigać kolejnej osoby. W sensie mentalnym, oczywiście.
    - Nie mów takich rzeczy – powiedziała jedynie, choć można by jej zarzucić, że to przecież jedynie prawda i nie powinna się burzyć. Nie burzyła się, po prostu nie miała obowiązku tego słuchać i nie chciała też tego słuchać.- To co, zagadnąć do Edgara, czy się z tobą podzieli swoimi trunkami? – zmieniła temat i choć wcześniej to upijanie się było wspomniane w ramach żartu, teraz Vill uznała, że może do tego wrócić, bo albo nadal będzie to uznane za żart, albo Gareth rzeczywiście będzie chciał się napić, skoro chwilę wcześniej pociągnął sobie z butelki.

    OdpowiedzUsuń
  19. Chcąc nie chcąc, Vill parsknęła śmiechem.
    - Przynajmniej masz wyobraźnię – zauważyła z rozbawieniem. I poczucie humoru w sumie też, choć powiedział to rzeczywiście tak bez emocji, a rozbawienia w tym nie było ani trochę. Wystarczyło jednak, że sens był zabawny.
    - No to chodź, pokażę ci pokój, który będzie tak jakby twój na jakiś czas, a potem skombinuję coś z procentami, skoro chcesz… - ogólnie tego nie pochwalała, no ale w sumie co mu pozostało? Niech się chociaż napije, skoro niczego innego do roboty nie miał.

    OdpowiedzUsuń
  20. Vill szła przed siebie, prosto do wspomnianego pokoju, nie oglądając sę za siebie i nie patrząc, czy Gareth idzie za nią. Kiedy się zatrzymał, zorientowała się dopiero po chwili i wtedy się odwróciła. Szybko do niego podeszła ze martwioną miną.
    - Wszystko w porządku? – spytała i nawet uniosła rękę, jakby chciała mu ją ułożyć na ramieniu, ale w sumie nawet go nie dotknęła, tylko szybko opuściła ją z powrotem. Pomyślała, że to może jakaś kluczowa chwila, że coś się dzieje i trochę się przeraziła, że jest teraz totalnie sama i nikogo nie ma w pobliżu, żeby jej ewentualnie pomógł, gdyby się okazało, że musi się bronić.
    Przyglądała się twarzy Garetha uważnie, licząc na to, że zauważy z wyprzedzeniem, co się dzieje i jakby otworzył oczy i miał je już w innym kolorze, jak sztywni, to miałaby jeszcze szansę go zabić… Ale kiedy na nią spojrzał, okazało się, że wszystko z nim nadal w porządku. Odruchowo się uśmiechnęła.
    - Jasne – powiedziała szybko.- Coś ci zaraz przyniosę, jak już dojdziemy na miejsce, dobra? Jakieś specjalne życzenia? Może się znajdzie coś, co akurat lubisz.

    OdpowiedzUsuń
  21. - Okej, to przyniosę ci coś zaraz. Coś znajdę – Vill myślała o tym, że skoro to miał być jeden z ostatnich posiłków Garetha, to mógłby być choć trochę lepszy od tego, co jedli na co dzień. Pomyślała tez bezwiednie o tym, że we wszystkich filmach zawsze pytają więźnia skazanego na karę śmierci, co chciałby zjeść na ostatni posiłek. Tak jakoś jej się to skojarzyło, choć Gareth absolutnie nie był więźniem.- Nie, nie jest daleko, za rogiem już, tylko na końcu korytarza – wyjaśniła, marszcząc lekko brwi, bo przyglądała mu się cały czas i faktycznie coś nie grało.
    - Dobrze, chodź – powiedziała jedynie, nie chcąc w żaden sposób komentować tego, co powiedział. Nie mogła okazać paniki ani strachu, bo już do końca straciłby wiarę w to wszystko. Wzięła go tylko pod rękę i pociągnęła za sobą, prowadząc do końca korytarza, potem skręcili i natknęli się na chłopak koło trzydziestki, tak przynajmniej wyglądał na pierwszy rzut oka.
    - Cześć, Vill. Marcus mnie przysłał – poinformował od razu.
    - Hej, Sam. Będziesz pilnował Garetha. Gareth, to jest Sam – powiedziała to szybko, nawet się nie zatrzymując, aż dotarli do końca korytarza.- To twój tymczasowy pokój, Sam ci pomoże teraz, jeśli czegoś chcesz. Ja ci zaraz przyniosę coś do jedzenia, okej?

    OdpowiedzUsuń
  22. [uprzedzając zdarzenia: myślę, że nie powinien zabić Sama. Ja bym poczekała, aż minie trochę czasu, aż wszyscy nabiorą przekonania, że się nie przemienił i trochę stracą czujność, będzie się kręcił bez pilnowania jak wszyscy i dopiero wtedy by to zrobił. Co myślisz?]


    - No przecież nie będziecie razem spać – Vill się zaśmiała, choć był to śmiech nieco nerwowy jednak.- Ani nawet w jednym pomieszczeniu. Sam będzie siedział za drzwiami. To są konieczne środki ostrożności, niestety. Nie chcemy, żebyś wylazł stąd bez świadomości i coś komuś zrobił, nie? Ktoś się musi kręcić po korytarzu – przynajmniej była szczera.
    Zerknęła na psa. Zupełnie nie pamiętała, czy Gareth podawał jego imię.
    - Nie wiem, czy zechce ze mną pójść – stwierdziła.- Pójdziesz? – zwróciła się do psa, jakby był całkowicie rozumną istotą. Wyciągnęła też w jego stronę rękę, ale nie zbliżała się, najpierw chciała pozwolić na to, by pies obwąchał dłoń i zdecydował, czy się zakumplują, czy nie.- Jak pójdziesz, to znajdę ci jakiś smakowity kąsek – kusiła, choć to było bez sensu, bo zwierzę i tak jej nie rozumiało. Ale Vill dzięki temu czuła namiastkę normalności w całej tej chorej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
  23. No właśnie, dlatego Vill się nie wychylała i nie zamierzała ciągnąć psa na siłę. Spróbowała, nie wyszło. Chciała spełnić życzenie, zabrać zwierzę od dotychczasowego pana, skoro obawiał się, że może mu zrobić krzywdę. Zanosiło się jednak na to, że pies zostanie z właścicielem. Dla Villemijn było to w sumie obojętne. Nie miała pojęcia, kto miałby się nim potem zająć, komu przypadłaby w udziale ta rola, a sama przecież nie miała czasu, bo pilnować jeszcze psa.
    - Jasne, przyniosę mu – zapewniła szybko. Zwierzę to czy człowiek, woda należała się wszystkim.
    Potem tylko zmarszczyła brwi. Temat wrócił. Wiedziała, że prędzej czy później padnie tego typ żądanie. Jednak to nie ona w tym miejscy podejmowała decyzje. Nawet by tego nie chciała, nie chciała być odpowiedzialna za innych ludzi bardziej niż to konieczne. Wystarczył jej fakt, ze pomagała im od strony medycznej, a kiedy czasem nie udawało jej się kogoś uratować, wtedy miała wyrzuty sumienia i trochę ją to przytłaczało. Więcej ciężaru nie potrzebowała.
    - Przekażę to Markusowi – poinformowała krótko.- Nie ja o tym decyduję – dodała w ramach wyjaśnień.


    [wybacz mi chwilową nieobecność, jakiś cyrk mam w pracy ostatnio, roboty jak nigdy o.O]

    OdpowiedzUsuń
  24. Villemijn tak naprawdę powinna się już przyzwyczaić do widoku ludzi przemieniających się w krwiożercze stworzenia (bo inaczej się ich określić nie dało), ale w rzeczywistości uciekała od tego za wszelka cenę, nawet mimo tego, że przecież powinna ich obserwować. Właśnie po to, by wiedzieć, jak to przebiega i zorientować się być może, czy jest w stanie w jakikolwiek sposób na to wpłynąć. Powinna zwracać uwagę na szczegóły, by móc powiedzieć jak najwięcej, kiedy już wróci do laboratorium i rozpoczną badania i pracę nad tym, jak zatrzymać ten wirus.
    Ale to nie było coś, na co chciała patrzeć za każdym razem i na co patrzyło się z przyjemnością. Przecież to była każda kolejna utracona osoba. Czasem to byli ludzie z obozu, których przecież znała i lubiła. Wtedy było najgorzej. Czasem trafiali się obcy, tak jak teraz Gareth.
    Były chwile, gdy myślała, że to już, była niemal pewna, gdy na niego patrzyła, że rano będzie już po wszystkim, że kiedy przyjdzie do jego pokoju, zastanie tylko bezmyślną istotę, która będzie chciała ją zjeść. A za chwilę zdawało jej się, że nic takiego się nie dzieje, że w sumie to trzyma się całkiem nieźle jak na kogoś ugryzionego.
    Pospieszyła się, całkiem szybko przyniosła mu coś do jedzenia, tak samo jak psu.
    - Marcus powinien przyjść za jakiś czas. Porozmawiacie sobie wtedy – poinformowała. W niektóre sprawy nie chciała się wtrącać.


    [to co, przeskakujemy do rana?]

    OdpowiedzUsuń
  25. Tak naprawdę, nikt nie sądził, aby Gareth wytrwał do rana. Kilka takich osób już mieli, wiedzieli, ile maksymalnie czasu potrzebują, aby się przemienić. Od momentu, w którym znaleźli Garetha, minęło już sporo, do tego cała noc… Marcus był przekonany, że gdy rano do niego zajrzą, będzie już po wszystkim. Vill też się tego spodziewała, choć podświadomie miała nadzieje, taką resztkę nadziei właściwie, że jednak jakimś cudem się to nie stanie. Nastawiała się jednak na to, że Sam, gdy rano sprawdzi, co z „nowym kolegą”, zwyczajnie strzeli mu w głowę,
    Sama Vill spała tak, jak zawsze No, może jedynie nie mogła z początku zasnąć, bo dzieliła pokój z Zoey, a tego wieczoru Zoey tak irytująco pochrapywała, że Vill nie mogła wyciszyć myśli i w spokoju zasnąć.
    Wstała wcześnie, jak zawsze. Marcus siedział do późna, więc nie chciała go budzić. Podejrzewała, że mógłby być lekko zły o to, że poszła sama sprawdzić, co się stało w nocy, ale nie mogła przecież czekać. Doprowadziła się do porządku i od razu poszła na wydzielone piętro, przy okazji przynosząc Samowi coś do jedzenia.
    - I jak? – zagadnęła po powitaniu.
    - Nie wstał w nocy, nie zaczął łazić i zawodzić, więc… - Sam wzruszył ramionami.
    Villemijn w odpowiedzi przewróciła oczami. Gestem poprosiła, aby Sam otworzył jej drzwi. Scenariuszy było kilka. Ale kiedy otworzyła drzwi i zobaczyła, że pies jest cały i zdrowy, a Gareth leży na łóżku, nigdzie nie ma krwi, to ukłudzie nadziei znowu się pojawiło, większe niż dotychczas.
    - Gareth? – zaczęła.- Cześć Śpisz jeszcze? Jak się czujesz? – zasypała go pytaniami, choć równie dobrze mogło się okazać, ze to pytania rzucone w przestrzeń. Sam stał za nią w gotowości, oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  26. Trochę ją zdziwiła ta radość. Nie, „trochę” to zbyt słabe określenie. Vill była w szoku. Najpierw zatrzymała się jak wryta i przez kilka sekund stała w miejscu. Nie tego się spodziewała. I chociaż z tyłu głowy cały czas miała myśl, że jakimś cudem Gareth z tego wyjdzie, to jednak podświadomie uznała, że kiedy go zobaczy, będzie z nim kiepsko. Albo wcale już go nie będzie, nie będzie tego świadomego wszystkiego Garetha.
    Trochę po omacku, jakby była otępiała, podeszła do łóżka, nadal nie wierząc w to, co widzi. Przykucnęła przy łóżku i pierwsze, co zrobiła, to spojrzała na nogę. Żadna rana nie goi się tak szybko. Żadna. Jak więc to było możliwe?
    - Czemu odwinąłeś bandaż? – spytała odruchowo. Potem spojrzała na niego, wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka. Bez zastanowienia, jakby nie wierzyła, że tak sobie po prostu siedzi na łóżku i nic mu nie jest. Po chwili złapała go za brodę, przekręciła mu głowę w jedną, w drugą stronę, odchyliła do tyłu, chcąc go obejrzeć z każdej strony. Pewnie mogło się to wydawać dosyć obcesowe, mógł nie życzyć sobie, by go dotykała, ale Vill musiała się upewnić, że przed nią nadal siedzi ta sama osoba.- Co? – wyrwało jej się, gdy zadał pytanie.- Tak, tak, są tu takie dwie… - sprawiała wrażenie lekko nieprzytomnej.- Jesteś pewien, że to jakiś sztywny cię ugryzł?

    OdpowiedzUsuń
  27. Widział, że go ugryzła, ale teraz, kiedy Vill patrzyła na ranę, to wydawało się, że niepotrzebne było szycie. Coś tu kompletnie nie pasowało. Póki co jednak, Gareth się nie przemienić w sztywnego, więc… Więc coś wyraźnie było inaczej. Wydawało się, że lepiej, ale Vill uznała, że jeszcze jakiś czas trzeba będzie poczekać, aby jednoznacznie stwierdzić, czy faktycznie jest odporny. Bo taka właśnie myl pojawiła się w jej głowie, już bardziej świadoma: był odporny. Nic mu nie było mimo ugryzienia, a co więcej, rana zagoiła się w zastraszającym wręcz tempie.
    Kiedy się tak poderwał, aż wylądowała tyłkiem na podłodze. Wstała pospiesznie.
    - No… I co? Są nowe, śpią w pokoju obok. Marcus chciał, żeby przez kilka dni tu były, tak jak ty, zanim się nie przekonamy na sto procent, że nic ich nie ugryzło… Mogłeś je słyszeć przez ścianę. Ja też słyszę Dereka, jak chrapie w pokoju obok – akurat Derek to chrapał potwornie głośno, ale może dziewczęta też wczoraj głośno rozmawiały? To, że je słyszał, nie było niczym nadzwyczajnym.- Nic się nie dzieje, o co ci chodzi?

    OdpowiedzUsuń
  28. - No właśnie tego z nogą też totalnie nie rozumiem… - zamruczała, chyba bardziej do siebie niż do Garetha. Bez zastanowienia usiadła obok niego na łóżku. I tak samo bez zastanowienia dotknęła jego ramienia, przesunęła palcami po ręce aż do dłoni.- Okna są pozamykane – zabrała szybko rękę, mógł sobie nie życzyć takiej poufałości, choć z perspektywy Vill to nie była żadna poufałość, podchodziła do niego raczej jak do obiektu badań niż jak do człowieka.- Ale faktycznie, masz lodowate dłonie – przyznała.- Nie wiem, jak to teraz będzie, na moje oko wyglądasz dobrze, ale nie wiem, co Marcus powie, może lepiej by było, żebyś jeszcze ze dwa dni był tutaj? – zastanawiała się na głos.- Jeśli do tego czasu nic się nie stanie, to… To chyba będziesz zdrowy i będziesz mógł z nami tutaj zostać, jeśli chcesz… Tak normalnie, nie w odosobnieniu… A w ogóle, to pewnie jesteś głodny, nie? Ja też dziś jeszcze nic nie jadłam.

    OdpowiedzUsuń
  29. - Myślę, że możesz pójść ze mną – uznała.- Przecież nie możesz siedzieć dwadzieścia cztery godziny na dobę w jednym, zamkniętym pomieszczeniu, nie? – myślała, że Gareth się ucieszy, że może wyjść, rozprostować kości, może też miałby chęć się trochę umyć… Wyglądał na tyle dobrze, że Vill już zaczynała wierzyć, że nic mu nie jest. Ale nawet gdyby najgorsze miało jeszcze nadejść, to i tak zawsze kręciły się ktoś w pobliżu, kto byłby czujny. Choćby ona sama, choć nie zamierzała mu towarzyszyć cały czas w ciągu dnia. W nocy było gorzej, bardziej niebezpiecznie, ludzie chcieli spać… Dlatego go zamknęli.- Jasne, coś się znajdzie. Ja ci niczego z moich ubrań nie dam, bo raczej nie wejdziesz – chciała trochę zażartować.- Ale myślę, że jakąś garderobę ci spokojnie skompletujemy. I ogólnie, co będziesz chciał, to dostaniesz, oczywiście w ramach rozsądku i możliwości. Będziesz mógł się umyć i tak dalej.. Wiesz, o co mi chodzi, nie? Zresztą, chodź – podniosła się i ruszyła ku drzwiom.- Pies idzie z nami? – jeśli chciał poleżeć, to mógł sobie spokojnie odespać, wątpiła jednak, podejrzewała jednak, ze kiedy tylko Gareth się ruszy, pies od razu pójdzie za nim.

    OdpowiedzUsuń
  30. - Masz nas za jakiś idiotów czy co? – wyrwało jej się, zanim zdążyła pomyśleć.- Dostał wczoraj i jeść, i wodę, dzisiaj też dostanie, nie musisz się aż tak o to upominać. Nie rozdwoję się, okej? – no naprawdę, cały czas Se o coś upominał, Vill nie była w stanie biegać i przynosić mu raz tego, raz tamtego. Chyba się już lekko zirytowała, bo chciała dobrze, ale wychodziło jak zawsze, czyli kiepsko.
    Odruchowo chciała go podtrzymać, tak jak poprzedniego dnia, ale rzeczywiście wydawało się, że jest w świetnej formie i wcale nie potrzebuje, by go ktoś prowadził pod rękę. Na daną chwilę to chyba Vill wyglądała gorzej od Garetha, jakby to jej coś się działo, bo jak zwykle była chorobliwie wręcz blada.
    - Robiliśmy badania w laboratorium – poinformowała krótko i z początku nie miała zamiaru rozwijać tematu, tylko szła spokojnie korytarzem nie odwracając się nawet do Garetha. Ale w końcu się zatrzymała.- Mieliśmy różne próbki. Na jedną próbkę kropla krwi sztywnego nie podziałała. Nie umiem ci tego inaczej wytłumaczyć tak, żebyś zrozumiał, bo jak zacznę używać naukowej terminologii, to się pogubisz, chyba, że masz doktorat z biochemii – uśmiechnęła się krzywo.- Ja po prostu wierzę, że gdzieś jest ta osoba, na którą to nie działa od razu. Wydaje się, że to ty… I nawet jeśli miałoby to potem wybuchnąć nagle, to chyba jednak warto to zbadać, nie sądzisz? Może akurat dzięki temu uda się stworzyć całkowitą szczepionkę – tak, jak powiedziała, naprawdę w to wierzyła. Trzeba było próbować, nawet jeśli miałoby się nie znaleźć rozwiązania. Lepiej coś robić, bo może się udać a może się też nie udać niż nie robić nic i czekać na śmierć.

    OdpowiedzUsuń
  31. - A gdzie ty tu widzisz ugryzionego? – spytała Vill przewrotnie. Bo tak na logikę, aktualnie nie miał już rany na nodze, co było wręcz niewiarygodne i niemożliwe… Tak wiec wcale nie był ugryziony. Uśmiechnęła się krzywo na koniec, posłała mu wymowne spojrzenie i odwróciła głowę.- No cóż, po prostu zatrzymajmy się w tej dyskusji na tym, że ja w to wierzę, a ty nie. Ja nie będę ciebie przekonywać na siłę, a ty nie będziesz przekonywał mnie. Okej? – tak było najlepiej, gdyby się tak co chwilę spierali o to, czy istnieje ktoś odporny, czy nie, to nie dość, że byłoby to bez sensu totalnie, to jeszcze byłoby męczące. I dla nich, i dla wszystkich wokół, którzy musieliby tego wysłuchiwać.
    W końcu się zatrzymała, bo dotarli na miejsce. Pchnęła drzwi prowadzące do dużej Sali.
    - Tu ci dadzą jeść, ja na razie nie jestem głodna. Zjedz sobie, pójdę w tym czasie się zorientować, czy znajdziemy ci coś do ubrania, skoro ci zimno…

    OdpowiedzUsuń
  32. Villemijn zostawiła Garetha samego na „stołówce” (szumna nazwa) i poszła się zorientować w kwestii ubrań. W połowie drogi spotkała jednak Markusa, który stwierdził, że sam się tym zajmie. Co w sumie było dobrym rozwiązaniem dla Vill bo kompletnie nie potrafiła ocenić wzrokowo, co mogłoby na kogoś pasować. Sama była raczej mała, więc nie miała co do siebie przyrównywać, żeby dobrać jakieś ubrania. Marcusowi pewnie pójdzie to łatwiej, skoro sam był facetem.
    I chociaż Vill nie była ani trochę głodna, a do tego uznała, że powinna nabrać trochę dystansu do całej sprawy, więc powinna dać i sobie, i Garethowi trochę przestrzeni, to jednak wróciła na stołówkę, żeby sprawdzić, jak sobie radzić.
    Rychło w czas, by usłyszeć, co takiego się tam dzieje.
    Zatrzymała się obok, zmarszczyła lekko brwi i widziała te wszystkie dziwne spojrzenia, to jak Sue z Jenną patrzą po sobie zdziwione. Potem zmrużyła lekko oczy i patrzyła przez chwilę na Garetha, aż w końcu postanowiła interweniować.
    - No dajże mu to surowe – poleciła, ponaglając jasnowłosą dziewczynę.- A ty nie gadaj, że wolisz takie, tylko powiedz szczerze, że to dla psa, przecież to nic złego, nikt go stąd nie wyrzuci – taka informacja była wiarygodna, choć Vill zdawało się, że Gareth ani przez moment nie pomyślał o psie.- Więcej – rozkazała jeszcze, widząc kawałek mięcha, który odkroiła dziewczyna.- I daj na talerzu, on nie ma miski, trzeba będzie mu znaleźć – mimo wszystko, pomyślała też o psiaku, bo coś zjeść musiał. Przecisnęła się obok Garetha, chwyciła talerz z mięsem, który podsunęła jej Sue, po czym dosyć mocno złapała Andersona za łokieć i pociągnęła za sobą.
    - Chodź – syknęła do niego cicho.- Zaniesiemy mu – dodała głośniej. Zapomniała, że dla niepoznaki powinna też wziąć jakieś normalne danie.
    Kiedy wyszli z pomieszczenia, Vill rozejrzała się gorączkowo, czy nikt się nie zbliża, po czym się zatrzymała.
    - Co się dzieje, do cholery? – nie była zła, ale brzmiała, jakby jednak była rozzłoszczona.

    OdpowiedzUsuń
  33. To, że myślał, że potraktują go tutaj jak królika doświadczalnego, jak obiekt badawczy, było całkowicie naturalne. Nikt, oczywiście, nie miał takiego zamiaru, ale miał prawo tak myśleć. Same słowa Vill że nie zamierza tego zrobić, zapewne by nie wystarczyły. Bo dlaczego miałby jej wierzyć? Mogła kłamać, by go do tego namówić.
    A w obecnych czasach do wszystkich trzeba mieć ograniczone zaufanie.
    - Mdli cię? – w Villemijn od razu włączył się tryb troski. Dopiero po chwili pomyślała, że może ta poprawa była tylko chwilowa i Gareth jedna zamieni się w sztywnego. Ukłucie paniki zaczęło w niej rosnąc, bo co, jeśli za kilka minut przestanie kontaktować? Co, jeśli ją zaatakuje? Była tutaj sama, a kilka kroków dalej, za drzwiami, był tłum ludzi. Nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć.
    - Tak, jasne, zanieśmy mu – potaknęła niepewnie, choć wcale nie wierzyła, ze to mięso miało być dla psa.- Chodź szybko – ponagliła go jeszcze. Chciała złapać Garetha za łokieć i pociągnąć za sobą, byle tylko szedł szybciej, ale chyba nie miała odwagi, wiec tylko popędziła go gestem i ruszyła szybkim krokiem zaraz za nim. Myślała gorączkowo o tym, jak tu kogoś zawołać, żeby nie musiała być z nim sama. Ale żeby też nikt nie dowiedział się, co się dzieje, bo ludzie gotowi byli jeszcze wpaść w panikę.

    OdpowiedzUsuń
  34. Vill była czujna. Zorientowała się od razu, już wcześniej, że to mięso wcale nie miało być tylko dla psa. Dlatego poprosiła o więcej, aby wystarczyło i dla zwierzęcia. Nie wydawało jej się to ani trochę dziwne, co zapewne było zaskakujące, bo każdy uznałby to za ewenement albo po prostu dziwactwo i to w negatywnym sensie. Villemijn zawsze patrzyła na wszystko szerzej. Mimo tego, że rana zniknęła, Vill pamiętała, że Gareth był ugryziony i cały czas czekała na objawy. Nawet gdyby się nie przemienił, to na pewno musiałoby to na niego jakoś podziałać. Nawet, gdyby był odporny... Pewności nie miała oczywiście. Teraz pomyślała, że ta poprawa była chwilowa i właśnie zaczyna się coś dziać. Dużo czasu minęło od ugryzienia, fakt, ale może Gareth po prostu miał silniejszy organizm od innych, dotychczas ugryzionych? Cholera wie. Tak czy siak, Vill trzymała się na baczności i przyglądała mu się cały czas uważnie, nawet gdy weszli już do pokoju.
    Podskoczyła lekko z zaskoczenia, gdy Gareth tak nagle się ruszył i praktycznie rzucił na mięso. Patrzyła tka na niego chwilę szeroko otwartymi oczami, jakby była w szok, aż w końcu zaczęła się wycofywać. Chciała go zostawić samego, ale wszystko działo się tak szybko, szybko skończył jeść, spojrzał na nią i… Vill tym razem dosłownie się przeraziła. Pomyślała, że właśnie teraz nastąpiła przemiana. Sięgnęła od razu do paska, szukając czegoś, czym mogłaby się bronić, ale niczego tam nie było. Spanikowana dopadła do drzwi, wypadła na korytarz i zatrzasnęła je za sobą. Jeśli się nie pomyliła, to właśnie mieli w budynku sztywnego. Czyli musieli się go pozbyć czym prędzej.
    Zaczęła krzyczeć, wołać kogokolwiek, bo ruszyć się spod drzwi też nie mogła. Akurat nadchodził Marcus z czystymi ubraniami dla Garetha. Vill naprędce, spanikowanym głosem wytłumaczyła mu, co się stało. Przygotowali się więc na ewentualny atak, nadbiegł jeszcze Sam, więc byli we trójkę.
    Ale kiedy otworzyli drzwi, z Garethem było wszystko w porządku. Nie miał ani przekrwionych oczu, ani nie był sztywnym.
    - Ty jesteś pewna? Nie przewidziało ci się? – spytał od razu Marcus z dezaprobatą.- Przecież z nim wszystko w porządku – wszedł do pokoju.- Ubrania ci przyniosłem – poinformował Garetha.- Powinnaś się wyspać w końcu, Vill.

    OdpowiedzUsuń
  35. - Ale… - Vill zaczęła mówić, ale w sumie szybko urwała, nie bardzo wiedząc, co właściwie chce przekazać, czy protestować, upierać się, że jednak coś było nie tak, czy jednak odetchnąć z ulgą, że to tylko chwilowe i oznajmić, że faktycznie jest zmęczona i nie daje już rady. Była pewna, że to nie było przywidzenie, coś się działo, ale nie zamierzała teraz panikować i usilnie przekonywać Marcusa, żeby się Garetha pozbyć.
    - To głupi pomysł – Marcus powiedział to nadzwyczaj stanowczo.- Wygląda na to, że nic ci nie będzie mimo złego samopoczucia, zaczynam wątpić w to, że ugryzł cię jakiś sztywny, skoro nie ma po tym śladu, ale nawet jeśli, gdybyś ruszył gdzieś sam, mógłbyś się przemienić w każdej chwili… I skrzywdzić kogoś, kto się napatoczy.
    - Ale to serio jest dziwne, że jeszcze się nie przemieniłeś… - wtrącił się Sam.- Vill? – spojrzał na nią z wyraźną troską, więc uznała, że chyba musi być koszmarnie blada i zapewne też sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała upaść. Zestresowała się po prostu. Nie wiedziała teraz, czy te wyczekujące spojrzenia oznaczają, że czekają na jej zdanie, czy o co im chodzi.
    - Myślę, że nie powinieneś nigdzie iść, Marcus ma rację – odezwała się w końcu, zwracając do Garetha. Faktycznie brzmiała słabo.- Ale myślę też, że powinniśmy dać ci możliwość zareagowania w odpowiedniej chwili, jeśli faktycznie się przemienisz. Marcus, musimy dać mu broń, tak jak chciał i po prostu zaufać, że zrobi to, co powinien, jeśli poczuje, że coś jest nie tak. I nie kontrolować, tylko pozwolić, by czuł się tutaj swobodnie, chodził, gdzie chce, żeby to było obopólne zaufanie. A teraz… - urwała na chwilę.- Chyba faktycznie jestem trochę zmęczona.

    OdpowiedzUsuń
  36. [No możemy przyjąć, że mu pozwolili się tak swobodnie poruszać, dali broń i w ogóle, nie przemienił się, Vill się nad tym pewnie intensywnie zastanawia, co tu zrobić z takim okazem (:D), no i faktycznie kogoś zabił, tylko pytanie, czy dopiero tego kogoś znajdą i będzie panika, co się stało i w ogóle, kto lub co to zrobiło, czy już trochę później, gdy uznają, że to na pewno on jest winien? Może to pierwsze?]

    OdpowiedzUsuń
  37. [Ja myślałam raczej, żeby nie mogli mu wcale tego udowodnić, tylko go oskarżą, bo tak najłatwiej. Nic by na niego nie wskazywało, no ale jest nowy, więc no.]

    OdpowiedzUsuń
  38. [Myślę, że na początku może się wypierać, ale jakoś podświadomie by po prostu wiedziała, ze to on i już, a jak go przyciśnie, to w końcu się przyzna. Tylko że zapewne od samego początku by go broniła, mimo tego, że wiedziała,że to zrobił. A potem by musieli się wynosić i w ogóle, to by go zaczęła namawiać, żeby ruszył z nią do laboratorium czy jakoś tak. Tak ustalałyśmy mniej więcej wcześniej :)
    Wybacz ostatnią ospałość, ale zdarzyło mi się coś, co totalnie przewróciło moje życie.]

    OdpowiedzUsuń
  39. [Może być 2 tygodnie później :)]

    OdpowiedzUsuń
  40. [OMG, znów przepraszam, że tyle mi zeszło. Napisałam większość w piątek, brakowało mi tylko końcówki, a potem przez cały łikend nie miałam jak usiąść do komputera :C]
    Przez kolejne dwa dni Vill zastanawiała się, czy jej własna decyzja, do której poniekąd zmusiła Marcusa, nie będzie błędem. Uznała, że jeśli w ciągu dwóch dni z Garethem nic się nie stanie, to znaczy, że jednak jest odporny. Ale chociaż tak bardzo w to wierzyła, tak bardzo chciała, aby to nastąpiło, to po tych dwóch dniach nadal myślała, że jeszcze jeden dzień, i kolejny, i kolejny, a jednak w końcu coś się z nim stanie i jednak przemieni się w sztywnego. Nic takiego nie nastąpiło, a wszyscy wokół myśleli, że ugryzło go jakieś zwierzę. I dobrze, nie musieli znać prawdy, bo wtedy nie zachowywali się tak normalnie, tylko cały czas byliby podejrzliwi.
    Choć i tak ufanie komukolwiek nowemu przychodziło wszystkim z trudem i Villemijn była pewna, że Gareth będzie tym nowym, więc niekoniecznie będzie „swój”, tylko trochę jednak „obcy”. Przynajmniej do czasu, aż w obozie pojawi się kolejna uratowana osoba. Wtedy ona będzie „ta nowa”.
    Wbrew temu, czego Vill spodziewała się po samej sobie, nie czuła jakiejś wybitnej ekscytacji, że to właśnie jej udało się znaleźć tę odporną osobę. Bo minęło półtora tygodnia i nic… Potem już dwa tygodnie… Zaczęła się za to zastanawiać, jak namówić Garetha, by opuścił obóz i ruszył z nią do laboratorium. Było oczywiste, że nie będzie chciał, bo raz, że tutaj było dobrze, bezpiecznie i w ogóle, a dwa, że na sto procent nie chciał być żadnym królikiem doświadczalnym, bo zapewne tak właśnie by to odebrał. Zachodziła w głowę, jak go przekonać, co powiedzieć… I nie miała pojęcia. Prędzej czy później będzie musiała jednak zdecydować się na to, żeby chociaż spróbować i zacząć rozmowę… I chyba nadszedł ten dzień, a Vill uznała, że może go zaczepi po śniadaniu… Może, zawsze było tylko „może”. Czasem miała wrażenie, że Gareth wcale nie chce z nią rozmawiać, bo uważa ją za upierdliwą. I zbyt dociekliwą.
    Tyle tylko, że śniadanie nie zdążyło się nawet odbyć, bo kiedy Vill wyszła z pokoju, zorientowała się, że na podwórku zrobiło się niemałe zamieszanie. Od razu tam pobiegła, to było silniejsze od niej, bo chociaż nie czuła się jak żaden szef ani znaczące osoba w obozie, to jednak podświadomie czuła jakąś dziwną odpowiedzialność za tych ludzi. Nawet jeśli sama niewiele mogła. Nigdy nie miała predyspozycji do bycia liderem, kiedyś zresztą bardzo, jak najbardziej chciała trzymać się z boku i nie uczestniczyć w podejmowaniu decyzji. Teraz działo się to samoistnie. Coś się stało, więc automatycznie tam biegła, chcąc sprawdzić, co się wydarzyło, czy może jakoś pomóc albo chociaż uspokoić ludzi.
    Usłyszała krzyki, im bliżej była, tym wyraźniejsze, a kiedy przepchnęła się między ludźmi i zobaczyła martwą Jess, jakoś tak odruchowo przyłożyła dłoń do ust, choć wcale nie dlatego, że zrobiło jej się niedobrze na ten widok, bo od dawna jej takie rzeczy nie ruszały. Chwilę później ktoś złapał ją za ramię i zaskakująco mocno pociągnął za sobą, a po kilku sekundach Vill usłyszała nad głową wyraźnie zły głos Marcusa mówiący „musimy to wyjaśnić”.
    Najwyraźniej miała uczestniczyć w oglądaniu Jess. Choć nie trzeba było być wyjątkowo dociekliwym, by zauważyć, że to nie był ani atak zwierzęcia, ani sztywnego.
    - Ty też idziesz! – tym razem Marcus praktycznie warknął, wskazując palcem na Garetha. Najbliżej stojący ludzie rozsunęli się, jakby chcieli mu zrobić miejsce.

    OdpowiedzUsuń