Wiedziała, że niektórzy ludzie po latach mieszkania w jednym miejscu odczuwali znużenie. Wielu z nich chciało uciec jak najszybciej i jak najdalej, zmienić otoczenie i zacząć od nowa. Niektórzy potrzebowali jedynie krótkiej przerwy, by zrozumieć, że już znaleźli swoje miejsce na ziemi i powinni do niego jak najszybciej wrócić, bo nigdzie indziej nie będzie im lepiej. Ona mieszkała w Bari od urodzenia i kochała to miejsce całym sercem. Czuła się z nim jednością, tak jakby w dniu narodzin zapuściła korzenie i nigdy ich nie wyrwała. Jej rodzina również mieszkała tu od pokoleń, a ona nie wyobrażała sobie świata bez swoich bliskich, którzy znajdowali się na wyciągnięcie ręki. Dlatego nie wierzyła, by istniała jakakolwiek siła, która przepędziłaby ją z tego miejsca. Była wręcz zakochana w tym lekkim powietrzu, w wietrze, który muskał jej skórę w tak dobrze znany sposób. Uwielbiała mijać uliczki, które przypominały jej o spacerach z dzieciństwa, gdy wędrowała po mieście, trzymając za ręce rodziców. Spacerowała chodnikami przyglądając się witryną sklepu i uśmiechając na widok tych, które działały od lat i miały stałe miejsce w jej wspomnieniach. Była pewna, że nigdzie nie zjadłaby takich rogalików jak z piekarni na rogu niedaleko mieszkania rodziców czy usłyszała tak interesujących historii, jakimi raczył ją Paul, staruszek po osiemdziesiątce przesiadujący od lat przed tą samą kawiarnią, w której poznał swoją żonę. Może była sentymentalna, a może najzwyczajniej w świecie czuła się częścią tego pięknego miejsca i nie czuła potrzeby, by z niego uciekać. Tu stworzyła swój świat, swoje życie i tutaj również planowała swoją przyszłości. Z szerokim uśmiechem na ustach pożegnała sprzedawczynię w cukierni, dziękując za smakołyki, które miała ukryte w papierowej torbie ozdobionej logo firmy. Była kobietą, która najzwyczajniej w świecie nie potrafiła odmówić sobie odrobiny słodyczy w ciągu dnia. Już wielokrotnie próbowała z tym walczyć, ale sama świadomość, iż z czegoś musi zrezygnować, doprowadzała ją do drażliwości. Zawsze tłumaczyła to jednak w bardzo prosty sposób, była gatunkiem pochodzącym z Wenus, często kierowały nią hormony i musiała poskromić głodnego potwora, który czasami się w niej budził i szeptał kuszące obietnice o uzdrawiającej mocy czekoladowych ciastek. Niestety, miała swoje słabości. Dlatego już nawet nie odczuwała wyrzutów sumienia, gdy wracała z pięknie pachnącą paczuszką do domu. Na drugim ramieniu miała przewieszona torbę, w której krył się laptop i kilka projektów, które postanowiła zabrać do domu, by spróbować wieczorem jeszcze nad nimi popracować. Już dawno odkryła, że czasami jej natchnienie budzi się o bardzo dziwnych porach i wtedy po prostu musi je produktywnie wykorzystać i stworzyć plan, który ją usatysfakcjonuje. Co więcej, w ostatnich miesiącach firma rozwijała się w bardzo szybkim tempie, a ostatnie zlecenie projektu wnętrza dużej firmy otworzyło im wiele furtek, sprawiając, iż projekty przestały być jedynie komercyjne, stając się coraz poważniejszymi. Co za tym szło, dostała więcej zadań, z czego była niezmiernie zachwycona, choć nie ukrywała, że momentami po prostu brakowało jej sił i chwili wytchnienia. Gdy znalazła się wreszcie przed drzwiami mieszkania, odetchnęła, zdmuchując z twarzy irytujący kosmyk ciemnych włosów, który wymknął się z kucyka. Nie wiedziała, czy Emanuele jest już w domu, ale w głębi ducha na to liczyła, ponieważ w przeciwnym razie musiałaby odłożyć torby z zakupami i przeszukać je, by wyłowić klucze, które zapewne jak zwykle gdzieś się ukryły. Co prawda dzisiaj jakimś cudem udało jej się wyjść z pracy szybciej i zapomniała po drodze napisać do ukochanego, by go o tym poinformować. Nie wiedziała zatem, czy ten również zdążył pojawić się w mieszkaniu. Z braku lepszego pomysłu zaczęła stukać noga w drzwi, licząc, że te za chwilę się przed nią otworzą.
Przyzwyczaiła się do tego, że zwykle znajdywała się w domu krótko po powrocie swojego ukochanego. To była chyba pewna rutyna, w którą wpadli i ani odrobinę jej to nie przeszkadzało. Zdawała sobie sprawę z tego, iż jej późniejsze powroty wiążą się z faktem poruszania się pieszo po mieście. Miała prawo jazdy, aczkolwiek najzwyczajniej w świecie nie zaliczała się do grupy dobrych kierowców, czego miała pełną świadomość, choć nie lubiła, gdy jej się to wypominało. Swoją niechęć do prowadzenia pojazdu tłumaczyła dbaniem o ekologię. Poza tym dzięki spacerom mogła odwiedzać po drodze swoje ulubione sklepiki, a w szczególności cukiernie, usprawiedliwiając się tym, że te codzienne spacery pozwalają jej spalić te zbędne kalorie. Gdy drzwi wreszcie się otworzyły, odetchnęła z ulgą, witając mężczyznę lekkim uśmiechem. Wywróciła oczami, przyglądając się jak ten wsuwa między wargi biały patyczek. Chciała, by był to lizak, acz wiedziała, że to po prostu kopcący rulonik, który wywoływał raka, a który jednocześnie był uzależnieniem. Podała mu jednak torby, wdzięczna, że już nie musi ich dźwigać i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Uchyliła się przed jego ustami, w zamian za to muskając wargami jego policzek, a dokładniej bliznę, która zdobiła jego skórę w tym miejscu, po czym odsunęła się i posłała mu karcące spojrzenie. Brakowało tego, by skrzyżowała ramiona na piersi i zaczęła stukać stopą o podłogę, wyrażając w ten sposób swoje ewidentne niezadowolenie. - Mówiłam, jeśli nie chcesz rzucić to, chociaż pal przy oknie. - stwierdziła, wywracając oczami i ostentacyjnie machając przed twarzą dłonią, by odgonić od siebie szary dym. W głębi duszy przyzwyczaiła się do zapachu nikotyny na skórze swojego chłopaka. Zresztą nawet to lubiła. Zapach papierosów, skóry i jego wody kolońskiej był mieszanką, która kojarzyła jej się z bezpieczeństwem i ciepłem, aczkolwiek nie oznaczało to od razu, iż miała ochotę wdychać duszący zapach i pozwolić by osiadał wszędzie dookoła. Nie chciała żądać od niego, by po prostu rzucił palenie. Wolała, by zrobił to dla siebie, lecz chwilami naprawdę zastanawiała się nad jakimś ultimatum. - Ja za to mówiłam, że lodówka jest pusta, a nie chciałabym paść trupem, nim ruszysz na podbój sklepów. - rzuciła jeszcze przez ramię, cofając się w stronę drzwi i zrzucając ze stóp szpilki, które zaczynały już jej doskwierać. W tym wypadku była typową kobietą. Uwielbiała wysokie buty, a po kilku godzinach noszenia przeklinała je w myślach, obiecując sobie, że następnym razem ubierze sandały. Ta zmiana niestety nigdy nie następowała. Dopiero wtedy ruszyła z powrotem w stronę wyspy, by zająć się rozpakowywaniem zakupów. W pierwszej kolejności sięgnęła do najważniejszej torby ze wszystkich, tej, w której ukryły się słodkości. Wyciągnęła ciastko, odgryzając spory kęs i w duchu jęcząc, ponieważ przez cały dzień nie miała czasu nawet na małą przekąskę. W biegu wypiła jedynie dwie kawy, które i tak musiały na nią tyle czekać, że gdy już się do nich dobierała, były ledwo letnie. Uroki rozwijającej się firmy. Dlatego teraz delektowała się słodyczą, wyciągając jednak połówkę ciastka, które trzymała w dłoni w stronę mężczyzny. - Skusisz się? - zapytała, poruszając zachęcająco brwiami. Może to był jakiś sposób, przekupstwo. W zamian za każdego odrzuconego papierosa mogłaby wymyślić jakąś nagrodę. Ten plan był pokrętny i śmieszny, ale nie wydawał się całkowicie niedorzeczny.
Wzruszyła ramionami, posyłając mu uspokajający uśmiech. Dla niej zrobienie zakupów nie było wielkim problemem, dlatego postanowiła go wyręczyć, mając świadomość, że w domu ciężko znaleźć coś, czym zadowoliłoby się żołądek. Oboje byli zmęczeni po pracy i podejrzewała, że on, tak samo, jak ona, nie miał czasu zjeść nic pożywnego, więc uznała, że takie rozwiązanie będzie najlepsze. Poza tym chciała coś dla niego ugotować. Robiła to rzadko, ponieważ wracali do domu późno, padnięci po całym dniu pracy i nie w głowie jej było stanie przy garach i mieszanie w miskach, aczkolwiek lubiła to robić od czasu do czasu. Co więcej, nieskromnie mogła stwierdzić, iż całkiem dobrze się w tej roli odnajdywała. Co zresztą nie było niczym dziwnym, skoro jej babcia niegdyś prowadziła restaurację i wychodziła z założenia, że każda kobieta w jej rodzinie powinna dobrze gotować. Dlatego wielokrotnie zabierała swoją wnuczkę do kuchni, sadzała na blacie i uczyła wszystkiego od podstaw. Te chwile były jednymi z jej ulubionych dziecięcych wspomnień. Zaśmiała się i wrzuciła ostatni kawałek ciasta do buzi, rozkoszując się słodyczą rozpływającą się jej języku. Cieszyła się, że Emanuele nie był jednym z tych mężczyzn, którzy kategorycznie wzbraniali się przed słodyczami i marszczyli nos na widok czekolady. Uwielbiała słodkości, tak samo bardzo, jak lubiła się nimi dzielić z ukochanym. Uśmiechnęła się szerzej, gdy mężczyzna stanął za nią, pozwalając, by z jej ust wymsknęło się ciche westchnienie, gdy odchylała głowę, aby dać mu lepszy dostęp do swojej odsłoniętej skóry. On wiedział, że tam znajduje się jej czuły punkt, a ona uwielbiała, gdy muskał go ustami. - Tak? - mruknęła pytająco, zerkając na niego kątem oka. Mruknęła cicho, gdy ten po chwili się odsunął i wrócił na swoje miejsce. Oparła się łokciami na blacie i ułożyła podbródek na dłoniach, posyłając mu karcące spojrzenie. - Dzisiaj tylko kusisz? Zapamiętam to sobie. - odparła z udawaną obrazą, wracając do rozpakowywania zakupów, odkładaniu ich do szafek i lodówki. Nie lubiła, gdy coś zbędnego zalegało na blacie, dekoncentrowało ją to i szybko musiała się tego pozbyć. Poza tym widziała, że Emanuele potrzebował sporo miejsca. - Oh, w weekend nie mogę. - odparła smutno, zerkając na niego przez ramię, gdy siekała paprykę, na chwilę się zatrzymując, by przypadkiem się nie skaleczyć. - Mam wtedy randkę ze swoim przystojnym chłopakiem. - dodała, posyłając mu mrugnięcie i ze śmiechem wróciła do krojenia warzyw. Nie czuła się dzisiaj zbyt kreatywnie, więc postawiła na makaron z sosem. Zdążyła już nastawić nawet wodę i dopiero wtedy wzięła się za siekanie dodatków. W rzeczy samej nie mogła doczekać się wspólnego wyjazdu. Kochała fakt, że wspólnie zamieszkali, choć niektórzy uważali, że podjęli decyzję zdecydowanie za szybko. Ona jednak była innego zdania, a gdy chłopak jej to zaproponował, nie wahała się nawet sekundy. Chciała zasypiać i budzić się obok niego, lecz faktem było, że dużą część dnia spędzali w pracy. Weekend na plaży był więc spełnieniem marzeń.
Naprawdę liczyła na to, że wspólnie spędzony weekend będzie jednym z najlepszych. To była w końcu ich rocznica, a ona dalej nie mogła uwierzyć, że ten czas tak szybko leciał. Do tej pory pamiętała ich pierwsze spotkanie, uśmiechała się na samą myśl o wrażeniu, jakie wywarł na niej Gennaro. Bez wahania była wtedy w stanie stwierdzić, iż w czarnym garniturze przyćmiewał pana młodego. Na pierwszy rzut oka wydawali się dwójką kompletnie różnych sobie osób i może gdyby nie wspólni znajomi, nigdy by się nie spotkali, nie mieli okazji porozmawiać i zrozumieć, że od pierwszej wymiany zdań coś między nimi zaiskrzyło. Chyba nawet ich przyjaciele byli zaskoczenie rozwojem zdarzeń, w szczególności, gdy wreszcie oficjalnie ogłosili swój związek. - Nakarmię cię. To jest najlepsza rekompensata. - odparła, śmiechem kwitując jego nadąsaną minę i zdolności aktorskie. Pokręciła głową i skupiła się na gotowaniu, pozwalając mu w ciszy popracować. Dokończyła krojenie warzyw, by móc przenieść się do półki z przyprawami, która pojawiła się wraz z chwilą, w której Rosalia na dobre się tu wprowadziła. Babcia w życiu nie wybaczyłaby jej, gdyby dowiedziała się, że jej wnuczka ma w domu tylko pieprz i sól. Teraz mogła pochwalić się zgrabną półeczką, która wpasowywała się w wystrój kuchni, a poustawiane słoiczki z ziołami nadawały wnętrzu kobiecy urok. Przekładała właśnie makaron na talerze, zerkając za siebie, by upewnić się, że ukochany już skończył, ponieważ wreszcie od dłużej chwili nie słyszała niemal maniakalnego dźwięku uderzanych klawiszy. - Kupiłam wino. Zajmiesz się tym? - zapytała, po czym wróciła do nakładania dań. To było jedno z tych pytań, które nie potrzebowało odpowiedzi. Zadawała je prawdopodobnie ze zwykłej grzeczności, nie chcąc rzucać w jego stronę niemiłych rozkazów. Gdy danie było gotowe, a prezentacja była dla niej zadowalająca, zaczęła szykować sztućce.
Wskazała głową na otwieracz, domyślając się, że ukochany nie może go znaleźć. Zresztą nie mogła mu się nawet jakoś szczególnie dziwić. Miała dziwny nawyk przekładania rzeczy w inne miejsca albo odkładania ich tam, gdzie normalna osoba nawet by ich nie szukała. Na całe szczęście Gennaro tego nie komentował. Doceniała tę stronę jego natury, która akceptowała te jej małe dziwactwa albo fakt, iż miała niebywały talent do psucia urządzeń domowych. Czasami aż sama się dziwiła, że takie rzeczy właśnie jej się przytrafiały. Bez mrugnięcia okiem była w stanie wymienić i wskazać mebel, który ostatnio źle skończył. Przykładem były drzwiczki do jednej z kuchennych szafek, które jakimś cudem poluzowała i wypadły z zawiasów. - Chodziłbyś głodny. - zasugerowała, zabierając się do jedzenia, by po chwili upić mały łyk wina. Była jedną z tych kobiet, które nie mogły pochwalić się mocną głową, co nie oznaczało, iż nie przepadała za alkoholem. Uwielbiała od czasu do czasu wypić odrobinę więcej, lecz wiedziała, że szybko traci kontrolę i zwykle robi jakieś idiotycznie głupie rzeczy. Rzadko więc piła, gdy w pobliżu nie było jej chłopaka, który mógłby mieć na nią oko. Wielokrotnie słyszała, że czasami zbytnio na nim polega, sama momentami się nad tym zastanawiała i nie wiedziała co byłoby gorsze, szaleć bez niego i popełnić ogromną głupotę, czy bezgranicznie wierzyć w jego obecność i bliskość. Zaśmiała się, choć jednocześnie poczuła, jak po jej ciele rozlewa się znajome ciepło, gdy przed oczami stanęła jej wizja wspólnej kąpieli. Wiedziała, że uderzenie gorąca, które poczuła w żaden sposób nie było powiązane z wypitym alkoholem, lecz odnosiło się do słodkiego wyczekiwania i niecierpliwości, która zagościła pod jej skórą, nie dając o sobie zapomnieć. Nie wiedziała, czy to był odpowiedni moment, by poruszyć temat, który wreszcie musiała z nim przedyskutować. Rozważała rozmowę odrobinę później, ale wiedziała, że jeśli wstaną od stołu i skupią się na sobie, całkowicie porzuci swoje wcześniejsze plany i podda się pożądaniu. Skubała dolną wargę, co od zawsze oznaczało tylko tyle, że nad czymś intensywnie myślała i po prostu nie wiedziała jak zacząć. Upiła jeszcze jeden łyk wina dla kurażu, wreszcie stwierdzając, że przecież to nie jest jakiś okropny pomysł. Nie zamierzała poprosić go o pomoc w ukryciu zwłok. - Wiesz, koleżanka z pracy niedługo jedzie z mężem na mały urlop i ma pewną prośbę, a ja pomyślałam, że to w sumie nic wielkiego. - zaczęła, przyglądając mu się uważnie, by wybadać jego reakcję i niczego nie przeoczyć. - Ma dwa owczarki i zapytała, czy się nimi zajmiemy. - dokończyła, posyłając mu szeroki uśmiech, jakby to był najgenialniejszy pomysł wszechświata. Miała świadomość, że ich mieszkanie jest odrobinę za małe na pomieszczenie dwóch całkiem sporych czworonogów. Co więcej, nie mieli nawet ogródka, a przez pracę całymi dniami nie było ich w domu, ale wolała nie wspominać, że w gruncie rzeczy już się zgodziła.
Słysząc jego pytanie, posłała mu proste spojrzenie, ponieważ założyła, że nie oczekiwał odpowiedzi, skoro takowa była oczywista. Była przekonana, że Emanuele doskonale wiedział co miała na myśli, przedstawiając mu prośbę swojej koleżanki. Wolała powstrzymać sarkastyczne komentarze i po prostu dać mu chwilę, by przyswoił sobie tę sytuację. Co prawda nie sądziła, że zareaguje szerokim uśmiechem i od razu przystanie na ten pomysł, ale chyba w głębi duszy liczyła, że po prostu jakoś to zaakceptuje. Patrzyła, jak krzyżował ramiona na piersi, mentalnie przygotowując się na to, że chłopak zaraz poda jej całą listę powodów, przez które nie mogli przygarnąć psiaków na kilka dni. - Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. - odparła, ponieważ nie była idiotką i wiedziała już to wszystko, nim on zdążył jej przedstawić to czarno na białym. - Nie byłoby tak źle, w ciągu dnia mogłyby wylegiwać się na balkonie, a po pracy bralibyśmy je do samochodu i zabierali gdzieś, aby pobiegały. To tylko kilka dni, przecież nie proponuję ci nagle adopcji. - stwierdziła, zirytowana odrobinę bardziej niż powinna. Miała świadomość, że podczas wielu kłótni to ona pierwsza wybuchała, podczas gdy Emanuele potrafił czasami zachować spokój odrobinę dłużej. Znała go jednak na tyle długo, by wiedzieć, że on również potrafi rozpętać niezłą awanturę. Zresztą przekonała się o tym kilkukrotnie, gdy trochę za dużo wypił. Wstała i zgarniając talerze ze stołu, ruszyła w stronę zlewu, pilnując się, by nie rzucić porcelaną zbyt mocno. Nie miała ochoty zbierać potrzaskanych kawałków i przy okazji się pokaleczyć, znając swoje szczęście, z całą pewnością tak by się to wszystko skończyło. Zacisnęła dłonie na blacie, ciesząc się, że stoi odwrócona plecami do mężczyzny, ponieważ dzięki temu mogła ukryć emocje. Westchnęła, biorąc głębszy wdech, licząc, że opanuje nerwy.
Prawdę mówiąc, nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Wiedziała, że to dosyć trudna sytuacja. Wcześniej nie zajmowali się żadnym zwierzakiem, a ona chciała nagle przyprowadzić żywą istotę, a nawet dwie, które potrzebowały opieki i miłości. Jednakże jej zdaniem nie był to koniec świata, a tak właśnie zachowywał się Emanuele. Jak już mu wypomniała, to było tylko kilka dni, nawet nie tydzień. Podejrzewała jednak, że on nawet nie zważał na długość pobytu tych zwierzaków w tym mieszkaniu. Nie zainteresował się nawet czy mają tu być dwa dni, czy dwa tygodnie. Od razu przeszedł do defensywy. - Przecież pytam cię o to teraz! - odwarknęła, unosząc rękę do góry w geście bezradności, ponieważ nie wiedziała co innego mogła zrobić. W rzeczywistości może i się zgodziła, choć jednocześnie w rozmowie z koleżanką zaznaczyła, że musi porozmawiać mimo wszystko z partnerem, nim przyprowadzi mu do mieszkania dwa całkiem spore czworonogi. Otwarcie nie postawiła go przed faktem dokonanym, nie zarządziła niczego, lecz spytała go o zdanie. Chciała to przedyskutować, a on teraz wyrzucał jej, że podejmuje decyzję bez niego. - Teraz insynuujesz, że nie myślę o tobie poważnie, bo niby podjęłam decyzję bez ciebie? - prychnęła z niedowierzaniem, doskonale wiedząc, że w tym momencie poniekąd łapie go za słówka, ale naprawdę nie wiedziała co próbował tym stwierdzeniem ugrać. Dla niej wyglądało to, jak zagrywka, która miała w efekcie wywołać u niej poczucie winy i nie znosiła faktu, iż mężczyzna miał na nią aż taki wpływ, ponieważ na sekundę naprawdę w siebie zwątpiła. Patrzyła jak wychodzi na balkon, w dodatku w towarzystwie swoich ulubionych milczących przyjaciół, papierosów. Przeczesała dłonią włosy, przeklinając pod nosem. Chyba liczyła, że mężczyzna zaraz zawróci i się zreflektuje. Wielokrotnie dyskutowali na ten temat. Mieli rozmawiać, nawet jeśli sytuacja wydawała się trudna, a nie zachowywać jak dzieci i uciekać, gdy pojawiały się problemy. Wolała, by wrzeszczał i wyrzucał, co leży mu na sercu, niż najzwyczajniej w świecie wychodził, jakby decyzja już zapadła. Powiedział co chciał powiedzieć i nie zamierzał nawet wysłuchać tego co miała mu do powiedzenia. W takich sytuacjach zwykle próbowała namówić go do rozmowy albo dawała dłuższa chwilę, by ochłonął i wtedy ponownie zaczynała dyskusję. Tym razem postanowiła zagrać w jego grę. „ A ja myślałam, że ludzie w związku po prostu rozmawiają." nabazgrała na samoprzylepnych karteczkach, które leżały na wyspie, podkreślając kilkakrotnie ostatnie słowo. W pośpiechu zgarnęła z blatu torebkę, której wcześniej nawet nie rozpakowywała z braku czasu, wsunęła stopy w czarne baleriny i wyszła, powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami. Szanowała sąsiadów i ich spokój.
Wiedziała, że niektórzy ludzie po latach mieszkania w jednym miejscu odczuwali znużenie. Wielu z nich chciało uciec jak najszybciej i jak najdalej, zmienić otoczenie i zacząć od nowa. Niektórzy potrzebowali jedynie krótkiej przerwy, by zrozumieć, że już znaleźli swoje miejsce na ziemi i powinni do niego jak najszybciej wrócić, bo nigdzie indziej nie będzie im lepiej. Ona mieszkała w Bari od urodzenia i kochała to miejsce całym sercem. Czuła się z nim jednością, tak jakby w dniu narodzin zapuściła korzenie i nigdy ich nie wyrwała. Jej rodzina również mieszkała tu od pokoleń, a ona nie wyobrażała sobie świata bez swoich bliskich, którzy znajdowali się na wyciągnięcie ręki. Dlatego nie wierzyła, by istniała jakakolwiek siła, która przepędziłaby ją z tego miejsca. Była wręcz zakochana w tym lekkim powietrzu, w wietrze, który muskał jej skórę w tak dobrze znany sposób. Uwielbiała mijać uliczki, które przypominały jej o spacerach z dzieciństwa, gdy wędrowała po mieście, trzymając za ręce rodziców. Spacerowała chodnikami przyglądając się witryną sklepu i uśmiechając na widok tych, które działały od lat i miały stałe miejsce w jej wspomnieniach. Była pewna, że nigdzie nie zjadłaby takich rogalików jak z piekarni na rogu niedaleko mieszkania rodziców czy usłyszała tak interesujących historii, jakimi raczył ją Paul, staruszek po osiemdziesiątce przesiadujący od lat przed tą samą kawiarnią, w której poznał swoją żonę. Może była sentymentalna, a może najzwyczajniej w świecie czuła się częścią tego pięknego miejsca i nie czuła potrzeby, by z niego uciekać. Tu stworzyła swój świat, swoje życie i tutaj również planowała swoją przyszłości.
OdpowiedzUsuńZ szerokim uśmiechem na ustach pożegnała sprzedawczynię w cukierni, dziękując za smakołyki, które miała ukryte w papierowej torbie ozdobionej logo firmy. Była kobietą, która najzwyczajniej w świecie nie potrafiła odmówić sobie odrobiny słodyczy w ciągu dnia. Już wielokrotnie próbowała z tym walczyć, ale sama świadomość, iż z czegoś musi zrezygnować, doprowadzała ją do drażliwości. Zawsze tłumaczyła to jednak w bardzo prosty sposób, była gatunkiem pochodzącym z Wenus, często kierowały nią hormony i musiała poskromić głodnego potwora, który czasami się w niej budził i szeptał kuszące obietnice o uzdrawiającej mocy czekoladowych ciastek. Niestety, miała swoje słabości. Dlatego już nawet nie odczuwała wyrzutów sumienia, gdy wracała z pięknie pachnącą paczuszką do domu. Na drugim ramieniu miała przewieszona torbę, w której krył się laptop i kilka projektów, które postanowiła zabrać do domu, by spróbować wieczorem jeszcze nad nimi popracować. Już dawno odkryła, że czasami jej natchnienie budzi się o bardzo dziwnych porach i wtedy po prostu musi je produktywnie wykorzystać i stworzyć plan, który ją usatysfakcjonuje. Co więcej, w ostatnich miesiącach firma rozwijała się w bardzo szybkim tempie, a ostatnie zlecenie projektu wnętrza dużej firmy otworzyło im wiele furtek, sprawiając, iż projekty przestały być jedynie komercyjne, stając się coraz poważniejszymi. Co za tym szło, dostała więcej zadań, z czego była niezmiernie zachwycona, choć nie ukrywała, że momentami po prostu brakowało jej sił i chwili wytchnienia.
Gdy znalazła się wreszcie przed drzwiami mieszkania, odetchnęła, zdmuchując z twarzy irytujący kosmyk ciemnych włosów, który wymknął się z kucyka. Nie wiedziała, czy Emanuele jest już w domu, ale w głębi ducha na to liczyła, ponieważ w przeciwnym razie musiałaby odłożyć torby z zakupami i przeszukać je, by wyłowić klucze, które zapewne jak zwykle gdzieś się ukryły. Co prawda dzisiaj jakimś cudem udało jej się wyjść z pracy szybciej i zapomniała po drodze napisać do ukochanego, by go o tym poinformować. Nie wiedziała zatem, czy ten również zdążył pojawić się w mieszkaniu. Z braku lepszego pomysłu zaczęła stukać noga w drzwi, licząc, że te za chwilę się przed nią otworzą.
Przyzwyczaiła się do tego, że zwykle znajdywała się w domu krótko po powrocie swojego ukochanego. To była chyba pewna rutyna, w którą wpadli i ani odrobinę jej to nie przeszkadzało. Zdawała sobie sprawę z tego, iż jej późniejsze powroty wiążą się z faktem poruszania się pieszo po mieście. Miała prawo jazdy, aczkolwiek najzwyczajniej w świecie nie zaliczała się do grupy dobrych kierowców, czego miała pełną świadomość, choć nie lubiła, gdy jej się to wypominało. Swoją niechęć do prowadzenia pojazdu tłumaczyła dbaniem o ekologię. Poza tym dzięki spacerom mogła odwiedzać po drodze swoje ulubione sklepiki, a w szczególności cukiernie, usprawiedliwiając się tym, że te codzienne spacery pozwalają jej spalić te zbędne kalorie.
OdpowiedzUsuńGdy drzwi wreszcie się otworzyły, odetchnęła z ulgą, witając mężczyznę lekkim uśmiechem. Wywróciła oczami, przyglądając się jak ten wsuwa między wargi biały patyczek. Chciała, by był to lizak, acz wiedziała, że to po prostu kopcący rulonik, który wywoływał raka, a który jednocześnie był uzależnieniem. Podała mu jednak torby, wdzięczna, że już nie musi ich dźwigać i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi.
Uchyliła się przed jego ustami, w zamian za to muskając wargami jego policzek, a dokładniej bliznę, która zdobiła jego skórę w tym miejscu, po czym odsunęła się i posłała mu karcące spojrzenie. Brakowało tego, by skrzyżowała ramiona na piersi i zaczęła stukać stopą o podłogę, wyrażając w ten sposób swoje ewidentne niezadowolenie. - Mówiłam, jeśli nie chcesz rzucić to, chociaż pal przy oknie. - stwierdziła, wywracając oczami i ostentacyjnie machając przed twarzą dłonią, by odgonić od siebie szary dym. W głębi duszy przyzwyczaiła się do zapachu nikotyny na skórze swojego chłopaka. Zresztą nawet to lubiła. Zapach papierosów, skóry i jego wody kolońskiej był mieszanką, która kojarzyła jej się z bezpieczeństwem i ciepłem, aczkolwiek nie oznaczało to od razu, iż miała ochotę wdychać duszący zapach i pozwolić by osiadał wszędzie dookoła. Nie chciała żądać od niego, by po prostu rzucił palenie. Wolała, by zrobił to dla siebie, lecz chwilami naprawdę zastanawiała się nad jakimś ultimatum.
- Ja za to mówiłam, że lodówka jest pusta, a nie chciałabym paść trupem, nim ruszysz na podbój sklepów. - rzuciła jeszcze przez ramię, cofając się w stronę drzwi i zrzucając ze stóp szpilki, które zaczynały już jej doskwierać. W tym wypadku była typową kobietą. Uwielbiała wysokie buty, a po kilku godzinach noszenia przeklinała je w myślach, obiecując sobie, że następnym razem ubierze sandały. Ta zmiana niestety nigdy nie następowała. Dopiero wtedy ruszyła z powrotem w stronę wyspy, by zająć się rozpakowywaniem zakupów. W pierwszej kolejności sięgnęła do najważniejszej torby ze wszystkich, tej, w której ukryły się słodkości. Wyciągnęła ciastko, odgryzając spory kęs i w duchu jęcząc, ponieważ przez cały dzień nie miała czasu nawet na małą przekąskę. W biegu wypiła jedynie dwie kawy, które i tak musiały na nią tyle czekać, że gdy już się do nich dobierała, były ledwo letnie. Uroki rozwijającej się firmy. Dlatego teraz delektowała się słodyczą, wyciągając jednak połówkę ciastka, które trzymała w dłoni w stronę mężczyzny. - Skusisz się? - zapytała, poruszając zachęcająco brwiami. Może to był jakiś sposób, przekupstwo. W zamian za każdego odrzuconego papierosa mogłaby wymyślić jakąś nagrodę. Ten plan był pokrętny i śmieszny, ale nie wydawał się całkowicie niedorzeczny.
Wzruszyła ramionami, posyłając mu uspokajający uśmiech. Dla niej zrobienie zakupów nie było wielkim problemem, dlatego postanowiła go wyręczyć, mając świadomość, że w domu ciężko znaleźć coś, czym zadowoliłoby się żołądek. Oboje byli zmęczeni po pracy i podejrzewała, że on, tak samo, jak ona, nie miał czasu zjeść nic pożywnego, więc uznała, że takie rozwiązanie będzie najlepsze. Poza tym chciała coś dla niego ugotować. Robiła to rzadko, ponieważ wracali do domu późno, padnięci po całym dniu pracy i nie w głowie jej było stanie przy garach i mieszanie w miskach, aczkolwiek lubiła to robić od czasu do czasu. Co więcej, nieskromnie mogła stwierdzić, iż całkiem dobrze się w tej roli odnajdywała. Co zresztą nie było niczym dziwnym, skoro jej babcia niegdyś prowadziła restaurację i wychodziła z założenia, że każda kobieta w jej rodzinie powinna dobrze gotować. Dlatego wielokrotnie zabierała swoją wnuczkę do kuchni, sadzała na blacie i uczyła wszystkiego od podstaw. Te chwile były jednymi z jej ulubionych dziecięcych wspomnień.
OdpowiedzUsuńZaśmiała się i wrzuciła ostatni kawałek ciasta do buzi, rozkoszując się słodyczą rozpływającą się jej języku. Cieszyła się, że Emanuele nie był jednym z tych mężczyzn, którzy kategorycznie wzbraniali się przed słodyczami i marszczyli nos na widok czekolady. Uwielbiała słodkości, tak samo bardzo, jak lubiła się nimi dzielić z ukochanym. Uśmiechnęła się szerzej, gdy mężczyzna stanął za nią, pozwalając, by z jej ust wymsknęło się ciche westchnienie, gdy odchylała głowę, aby dać mu lepszy dostęp do swojej odsłoniętej skóry. On wiedział, że tam znajduje się jej czuły punkt, a ona uwielbiała, gdy muskał go ustami. - Tak? - mruknęła pytająco, zerkając na niego kątem oka. Mruknęła cicho, gdy ten po chwili się odsunął i wrócił na swoje miejsce. Oparła się łokciami na blacie i ułożyła podbródek na dłoniach, posyłając mu karcące spojrzenie. - Dzisiaj tylko kusisz? Zapamiętam to sobie. - odparła z udawaną obrazą, wracając do rozpakowywania zakupów, odkładaniu ich do szafek i lodówki. Nie lubiła, gdy coś zbędnego zalegało na blacie, dekoncentrowało ją to i szybko musiała się tego pozbyć. Poza tym widziała, że Emanuele potrzebował sporo miejsca.
- Oh, w weekend nie mogę. - odparła smutno, zerkając na niego przez ramię, gdy siekała paprykę, na chwilę się zatrzymując, by przypadkiem się nie skaleczyć. - Mam wtedy randkę ze swoim przystojnym chłopakiem. - dodała, posyłając mu mrugnięcie i ze śmiechem wróciła do krojenia warzyw. Nie czuła się dzisiaj zbyt kreatywnie, więc postawiła na makaron z sosem. Zdążyła już nastawić nawet wodę i dopiero wtedy wzięła się za siekanie dodatków. W rzeczy samej nie mogła doczekać się wspólnego wyjazdu. Kochała fakt, że wspólnie zamieszkali, choć niektórzy uważali, że podjęli decyzję zdecydowanie za szybko. Ona jednak była innego zdania, a gdy chłopak jej to zaproponował, nie wahała się nawet sekundy. Chciała zasypiać i budzić się obok niego, lecz faktem było, że dużą część dnia spędzali w pracy. Weekend na plaży był więc spełnieniem marzeń.
Naprawdę liczyła na to, że wspólnie spędzony weekend będzie jednym z najlepszych. To była w końcu ich rocznica, a ona dalej nie mogła uwierzyć, że ten czas tak szybko leciał. Do tej pory pamiętała ich pierwsze spotkanie, uśmiechała się na samą myśl o wrażeniu, jakie wywarł na niej Gennaro. Bez wahania była wtedy w stanie stwierdzić, iż w czarnym garniturze przyćmiewał pana młodego. Na pierwszy rzut oka wydawali się dwójką kompletnie różnych sobie osób i może gdyby nie wspólni znajomi, nigdy by się nie spotkali, nie mieli okazji porozmawiać i zrozumieć, że od pierwszej wymiany zdań coś między nimi zaiskrzyło. Chyba nawet ich przyjaciele byli zaskoczenie rozwojem zdarzeń, w szczególności, gdy wreszcie oficjalnie ogłosili swój związek.
OdpowiedzUsuń- Nakarmię cię. To jest najlepsza rekompensata. - odparła, śmiechem kwitując jego nadąsaną minę i zdolności aktorskie. Pokręciła głową i skupiła się na gotowaniu, pozwalając mu w ciszy popracować. Dokończyła krojenie warzyw, by móc przenieść się do półki z przyprawami, która pojawiła się wraz z chwilą, w której Rosalia na dobre się tu wprowadziła. Babcia w życiu nie wybaczyłaby jej, gdyby dowiedziała się, że jej wnuczka ma w domu tylko pieprz i sól. Teraz mogła pochwalić się zgrabną półeczką, która wpasowywała się w wystrój kuchni, a poustawiane słoiczki z ziołami nadawały wnętrzu kobiecy urok.
Przekładała właśnie makaron na talerze, zerkając za siebie, by upewnić się, że ukochany już skończył, ponieważ wreszcie od dłużej chwili nie słyszała niemal maniakalnego dźwięku uderzanych klawiszy. - Kupiłam wino. Zajmiesz się tym? - zapytała, po czym wróciła do nakładania dań. To było jedno z tych pytań, które nie potrzebowało odpowiedzi. Zadawała je prawdopodobnie ze zwykłej grzeczności, nie chcąc rzucać w jego stronę niemiłych rozkazów. Gdy danie było gotowe, a prezentacja była dla niej zadowalająca, zaczęła szykować sztućce.
Wskazała głową na otwieracz, domyślając się, że ukochany nie może go znaleźć. Zresztą nie mogła mu się nawet jakoś szczególnie dziwić. Miała dziwny nawyk przekładania rzeczy w inne miejsca albo odkładania ich tam, gdzie normalna osoba nawet by ich nie szukała. Na całe szczęście Gennaro tego nie komentował. Doceniała tę stronę jego natury, która akceptowała te jej małe dziwactwa albo fakt, iż miała niebywały talent do psucia urządzeń domowych. Czasami aż sama się dziwiła, że takie rzeczy właśnie jej się przytrafiały. Bez mrugnięcia okiem była w stanie wymienić i wskazać mebel, który ostatnio źle skończył. Przykładem były drzwiczki do jednej z kuchennych szafek, które jakimś cudem poluzowała i wypadły z zawiasów.
OdpowiedzUsuń- Chodziłbyś głodny. - zasugerowała, zabierając się do jedzenia, by po chwili upić mały łyk wina. Była jedną z tych kobiet, które nie mogły pochwalić się mocną głową, co nie oznaczało, iż nie przepadała za alkoholem. Uwielbiała od czasu do czasu wypić odrobinę więcej, lecz wiedziała, że szybko traci kontrolę i zwykle robi jakieś idiotycznie głupie rzeczy. Rzadko więc piła, gdy w pobliżu nie było jej chłopaka, który mógłby mieć na nią oko. Wielokrotnie słyszała, że czasami zbytnio na nim polega, sama momentami się nad tym zastanawiała i nie wiedziała co byłoby gorsze, szaleć bez niego i popełnić ogromną głupotę, czy bezgranicznie wierzyć w jego obecność i bliskość.
Zaśmiała się, choć jednocześnie poczuła, jak po jej ciele rozlewa się znajome ciepło, gdy przed oczami stanęła jej wizja wspólnej kąpieli. Wiedziała, że uderzenie gorąca, które poczuła w żaden sposób nie było powiązane z wypitym alkoholem, lecz odnosiło się do słodkiego wyczekiwania i niecierpliwości, która zagościła pod jej skórą, nie dając o sobie zapomnieć. Nie wiedziała, czy to był odpowiedni moment, by poruszyć temat, który wreszcie musiała z nim przedyskutować. Rozważała rozmowę odrobinę później, ale wiedziała, że jeśli wstaną od stołu i skupią się na sobie, całkowicie porzuci swoje wcześniejsze plany i podda się pożądaniu. Skubała dolną wargę, co od zawsze oznaczało tylko tyle, że nad czymś intensywnie myślała i po prostu nie wiedziała jak zacząć. Upiła jeszcze jeden łyk wina dla kurażu, wreszcie stwierdzając, że przecież to nie jest jakiś okropny pomysł. Nie zamierzała poprosić go o pomoc w ukryciu zwłok.
- Wiesz, koleżanka z pracy niedługo jedzie z mężem na mały urlop i ma pewną prośbę, a ja pomyślałam, że to w sumie nic wielkiego. - zaczęła, przyglądając mu się uważnie, by wybadać jego reakcję i niczego nie przeoczyć. - Ma dwa owczarki i zapytała, czy się nimi zajmiemy. - dokończyła, posyłając mu szeroki uśmiech, jakby to był najgenialniejszy pomysł wszechświata. Miała świadomość, że ich mieszkanie jest odrobinę za małe na pomieszczenie dwóch całkiem sporych czworonogów. Co więcej, nie mieli nawet ogródka, a przez pracę całymi dniami nie było ich w domu, ale wolała nie wspominać, że w gruncie rzeczy już się zgodziła.
Słysząc jego pytanie, posłała mu proste spojrzenie, ponieważ założyła, że nie oczekiwał odpowiedzi, skoro takowa była oczywista. Była przekonana, że Emanuele doskonale wiedział co miała na myśli, przedstawiając mu prośbę swojej koleżanki. Wolała powstrzymać sarkastyczne komentarze i po prostu dać mu chwilę, by przyswoił sobie tę sytuację. Co prawda nie sądziła, że zareaguje szerokim uśmiechem i od razu przystanie na ten pomysł, ale chyba w głębi duszy liczyła, że po prostu jakoś to zaakceptuje. Patrzyła, jak krzyżował ramiona na piersi, mentalnie przygotowując się na to, że chłopak zaraz poda jej całą listę powodów, przez które nie mogli przygarnąć psiaków na kilka dni. - Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. - odparła, ponieważ nie była idiotką i wiedziała już to wszystko, nim on zdążył jej przedstawić to czarno na białym. - Nie byłoby tak źle, w ciągu dnia mogłyby wylegiwać się na balkonie, a po pracy bralibyśmy je do samochodu i zabierali gdzieś, aby pobiegały. To tylko kilka dni, przecież nie proponuję ci nagle adopcji. - stwierdziła, zirytowana odrobinę bardziej niż powinna. Miała świadomość, że podczas wielu kłótni to ona pierwsza wybuchała, podczas gdy Emanuele potrafił czasami zachować spokój odrobinę dłużej. Znała go jednak na tyle długo, by wiedzieć, że on również potrafi rozpętać niezłą awanturę. Zresztą przekonała się o tym kilkukrotnie, gdy trochę za dużo wypił.
OdpowiedzUsuńWstała i zgarniając talerze ze stołu, ruszyła w stronę zlewu, pilnując się, by nie rzucić porcelaną zbyt mocno. Nie miała ochoty zbierać potrzaskanych kawałków i przy okazji się pokaleczyć, znając swoje szczęście, z całą pewnością tak by się to wszystko skończyło. Zacisnęła dłonie na blacie, ciesząc się, że stoi odwrócona plecami do mężczyzny, ponieważ dzięki temu mogła ukryć emocje. Westchnęła, biorąc głębszy wdech, licząc, że opanuje nerwy.
Prawdę mówiąc, nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Wiedziała, że to dosyć trudna sytuacja. Wcześniej nie zajmowali się żadnym zwierzakiem, a ona chciała nagle przyprowadzić żywą istotę, a nawet dwie, które potrzebowały opieki i miłości. Jednakże jej zdaniem nie był to koniec świata, a tak właśnie zachowywał się Emanuele. Jak już mu wypomniała, to było tylko kilka dni, nawet nie tydzień. Podejrzewała jednak, że on nawet nie zważał na długość pobytu tych zwierzaków w tym mieszkaniu. Nie zainteresował się nawet czy mają tu być dwa dni, czy dwa tygodnie. Od razu przeszedł do defensywy.
OdpowiedzUsuń- Przecież pytam cię o to teraz! - odwarknęła, unosząc rękę do góry w geście bezradności, ponieważ nie wiedziała co innego mogła zrobić. W rzeczywistości może i się zgodziła, choć jednocześnie w rozmowie z koleżanką zaznaczyła, że musi porozmawiać mimo wszystko z partnerem, nim przyprowadzi mu do mieszkania dwa całkiem spore czworonogi. Otwarcie nie postawiła go przed faktem dokonanym, nie zarządziła niczego, lecz spytała go o zdanie. Chciała to przedyskutować, a on teraz wyrzucał jej, że podejmuje decyzję bez niego.
- Teraz insynuujesz, że nie myślę o tobie poważnie, bo niby podjęłam decyzję bez ciebie? - prychnęła z niedowierzaniem, doskonale wiedząc, że w tym momencie poniekąd łapie go za słówka, ale naprawdę nie wiedziała co próbował tym stwierdzeniem ugrać. Dla niej wyglądało to, jak zagrywka, która miała w efekcie wywołać u niej poczucie winy i nie znosiła faktu, iż mężczyzna miał na nią aż taki wpływ, ponieważ na sekundę naprawdę w siebie zwątpiła.
Patrzyła jak wychodzi na balkon, w dodatku w towarzystwie swoich ulubionych milczących przyjaciół, papierosów. Przeczesała dłonią włosy, przeklinając pod nosem. Chyba liczyła, że mężczyzna zaraz zawróci i się zreflektuje. Wielokrotnie dyskutowali na ten temat. Mieli rozmawiać, nawet jeśli sytuacja wydawała się trudna, a nie zachowywać jak dzieci i uciekać, gdy pojawiały się problemy. Wolała, by wrzeszczał i wyrzucał, co leży mu na sercu, niż najzwyczajniej w świecie wychodził, jakby decyzja już zapadła. Powiedział co chciał powiedzieć i nie zamierzał nawet wysłuchać tego co miała mu do powiedzenia. W takich sytuacjach zwykle próbowała namówić go do rozmowy albo dawała dłuższa chwilę, by ochłonął i wtedy ponownie zaczynała dyskusję. Tym razem postanowiła zagrać w jego grę.
„ A ja myślałam, że ludzie w związku po prostu rozmawiają." nabazgrała na samoprzylepnych karteczkach, które leżały na wyspie, podkreślając kilkakrotnie ostatnie słowo. W pośpiechu zgarnęła z blatu torebkę, której wcześniej nawet nie rozpakowywała z braku czasu, wsunęła stopy w czarne baleriny i wyszła, powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami. Szanowała sąsiadów i ich spokój.