Nigdy wcześniej, dosłownie przenigdy Verveine nie zasygnalizowała nikomu, że coś może być u niej nie tak. Nawet matka się nie domyśliła, choć zwykle potrafiła wszystko trafnie prześwietlić. Bywały dni, że działy się dziwne rzeczy i może już wtedy powinno to wzbudzić jej czujność, ale powtarzała sobie wtedy, że to tylko jednorazowy wypadek, że Scott wcale taki nie jest i po prostu miał akurat gorszy dzień. Niczego stricte złego nigdy jej nie zrobił aż do tego wieczora. Tak wiec nawet jeśli dotychczas Verveine nie dawała żadnych sygnałów i się nie skarżyła, tak teraz z chęcią zadzwoniłaby do własnej matki, żeby rozpłakać się do słuchawki (nawet jeśli bardzo rzadko w ogóle zdarzało jej się płakać) i błagać, aby ją stąd zabrała. „Stąd”, czyli z jakiegoś nieokreślonego parku, bo kiedy wyszła z domu, uciekając przed własnym facetem (teraz już na bank byłym), to nawet nie patrzyła, dokąd idzie. Zadzwoniłaby na pewno, problem w tym, że nie miała przy sobie telefonu, bo wszystko, dosłownie wszystko zostawiła w mieszkaniu, uciekając stamtąd w popłochu i dopiero na schodach dopinając guzik w spodniach. Wracać tam nie miała zamiaru, bo nie wiedziała, czego się spodziewać. Nawet jeśli miały to być przeprosiny i błaganie na kolanach o przebaczenie. O nie, takich rzeczy się nie wybacza, to było totalne przegięcie. A gdyby odmówiła, to… Obawiała się, że Scott znów mógłby wpaść w szał. Nie, nie mogła więc tam wrócić, za nic w świecie. Plątała się więc po parku, zachodząc w głowę, jak wybrnąć z tej sytuacji (bo spanie na ławce nie było czymś, o czym marzyła) i, o dziwo, mimo kotłujących się w niej emocji (wśród których przeważał strach, no i oczywiście ból – zarówno fizyczny, jak i psychiczny, nie wiadomo, który mocniejszy), myślała dosyć racjonalnie. Jedyną sensowną rzeczą, na jaką wpadła, to poprosić jakiegoś przechodnia o możliwość skorzystania z telefonu. Pora jednak była, niestety, taka, że nie dość, że przechodniów była raczej znikoma ilość (właściwie to nikogo nie widziała od kilku minut), to jeszcze mogło trafić na jakieś dziwaczne osobniki, które niekoniecznie będą chciały pomóc, tylko raczej wykorzystać. Mogła też zajrzeć do jakiegoś sklepu i tam poprosić o możliwość zadzwonienia, ale w świetle byłoby zbyt bardzo widać, co jej się przytrafiło. Wystarczyło zerknięcie na twarz Verveine, by zorientować się, że nie wyszła właśnie od kosmetyczki z nowym makijażem. Lepiej było pozostać w ukryciu i zaczepić kogoś w półmroku, choć nie było to bezpieczne ani dla niej, ani dla drugiej strony, która mogła sobie pomyśleć, że to Verveine jest kimś podejrzanym. Ale raz kozie śmierć, innego wyjścia nie miała. Tak więc kiedy tylko zobaczyła kogoś siedzącego na ławce, od razu tam podeszła, próbując się rozluźnić, aby nie sprawiać wrażenia zdenerwowaniem i żeby mieć swobodny i wesoły ton. - Przepraszam – zaczęła uprzejmie, przywołując na twarz uśmiech, choć w zamierzeniu było, aby nikt nie widział jej twarzy. To było wprawdzie niemożliwe, ale może chociaż w znikomym świetle latarni nie będzie widać tego, czego nie chciała pokazywać, a kontury spokojnie dałoby się dostrzec.- Masz może telefon? Muszę zadzwonić, a mój… Się zepsuł. Spadł na chodnik i nie działa – całkiem wiarygodne kłamstwo to było, przecież to się często zdarzało, a smartfony były teraz takie delikatne…
[trochę się zakręciłam przez łikend, ale oto jestem!]
Tak się złożyło, że nikogo innego nie było w pobliżu. Oczywiście, że Verveine wolałaby kogoś innego, choćby drugą młodą dziewczynę (bo taka na pewno miałaby telefon) albo jakąś elegancką panią z pieskiem. Ale takowych nie było aktualnie, więc nie pozostawało jej nic innego, jedynie podejść do jedynej osoby, którą dostrzegła, a że owa osoba wymykała się standardom pod względem wyglądu… Cóż, nie każdy wydzierany facet to bandyta, nie? Nie dziwiła się temu, że chciał się upewnić, czy chodzi jej tylko o telefon. Dziwne to było pytanie w aktualnych okolicznościach. - Tak, telefon – powtórzyła spokojnie, bo w głowie cały czas powtarzała sobie właśnie to jedno zdanie jak mantrę: „zachowaj spokój”. Później wzruszyła ramionami, co miało być odpowiedzią na pytanie, czy wszystko było w porządku. Średnio było w porządku, ale przecież nie będzie się żalić obcej osobie. Sweter jej się przy tym ruchu nieco zsunął z barku, odsłaniając zasinioną skórę, więc Verveine szybko poprawiła materiał, nawet jeśli wiedziała, ze nie zdoła ukryć śladów na szyi.- Ja chyba mogłabym spytać o to samo – zauważyła, bo nawet jeśli nie miała nadnaturalnie wyostrzonych zmysłów, to jednak dostrzegła trochę krwi.- Skaleczyłeś się? – dopytała, odbierając telefon i również instynktownie przy tym unikając zetknięcie się palców lub dłoni. Zaczęła wstukiwać numer, ale gdy usłyszała pytanie, zaprzestała tego i odszukała w telefonie mapy.- Nawigacja – odezwała się, pokazując ekran komórki.- Tutaj jesteś – podsunęła odrobinę telefon, chcąc pokazać lokalizację.
[a teraz znowu w rozjazdach byłam, ale już będę siedzieć w domu na dupie :P]
Nigdy wcześniej, dosłownie przenigdy Verveine nie zasygnalizowała nikomu, że coś może być u niej nie tak. Nawet matka się nie domyśliła, choć zwykle potrafiła wszystko trafnie prześwietlić. Bywały dni, że działy się dziwne rzeczy i może już wtedy powinno to wzbudzić jej czujność, ale powtarzała sobie wtedy, że to tylko jednorazowy wypadek, że Scott wcale taki nie jest i po prostu miał akurat gorszy dzień. Niczego stricte złego nigdy jej nie zrobił aż do tego wieczora. Tak wiec nawet jeśli dotychczas Verveine nie dawała żadnych sygnałów i się nie skarżyła, tak teraz z chęcią zadzwoniłaby do własnej matki, żeby rozpłakać się do słuchawki (nawet jeśli bardzo rzadko w ogóle zdarzało jej się płakać) i błagać, aby ją stąd zabrała. „Stąd”, czyli z jakiegoś nieokreślonego parku, bo kiedy wyszła z domu, uciekając przed własnym facetem (teraz już na bank byłym), to nawet nie patrzyła, dokąd idzie. Zadzwoniłaby na pewno, problem w tym, że nie miała przy sobie telefonu, bo wszystko, dosłownie wszystko zostawiła w mieszkaniu, uciekając stamtąd w popłochu i dopiero na schodach dopinając guzik w spodniach. Wracać tam nie miała zamiaru, bo nie wiedziała, czego się spodziewać. Nawet jeśli miały to być przeprosiny i błaganie na kolanach o przebaczenie. O nie, takich rzeczy się nie wybacza, to było totalne przegięcie. A gdyby odmówiła, to… Obawiała się, że Scott znów mógłby wpaść w szał. Nie, nie mogła więc tam wrócić, za nic w świecie.
OdpowiedzUsuńPlątała się więc po parku, zachodząc w głowę, jak wybrnąć z tej sytuacji (bo spanie na ławce nie było czymś, o czym marzyła) i, o dziwo, mimo kotłujących się w niej emocji (wśród których przeważał strach, no i oczywiście ból – zarówno fizyczny, jak i psychiczny, nie wiadomo, który mocniejszy), myślała dosyć racjonalnie. Jedyną sensowną rzeczą, na jaką wpadła, to poprosić jakiegoś przechodnia o możliwość skorzystania z telefonu. Pora jednak była, niestety, taka, że nie dość, że przechodniów była raczej znikoma ilość (właściwie to nikogo nie widziała od kilku minut), to jeszcze mogło trafić na jakieś dziwaczne osobniki, które niekoniecznie będą chciały pomóc, tylko raczej wykorzystać. Mogła też zajrzeć do jakiegoś sklepu i tam poprosić o możliwość zadzwonienia, ale w świetle byłoby zbyt bardzo widać, co jej się przytrafiło. Wystarczyło zerknięcie na twarz Verveine, by zorientować się, że nie wyszła właśnie od kosmetyczki z nowym makijażem. Lepiej było pozostać w ukryciu i zaczepić kogoś w półmroku, choć nie było to bezpieczne ani dla niej, ani dla drugiej strony, która mogła sobie pomyśleć, że to Verveine jest kimś podejrzanym.
Ale raz kozie śmierć, innego wyjścia nie miała. Tak więc kiedy tylko zobaczyła kogoś siedzącego na ławce, od razu tam podeszła, próbując się rozluźnić, aby nie sprawiać wrażenia zdenerwowaniem i żeby mieć swobodny i wesoły ton.
- Przepraszam – zaczęła uprzejmie, przywołując na twarz uśmiech, choć w zamierzeniu było, aby nikt nie widział jej twarzy. To było wprawdzie niemożliwe, ale może chociaż w znikomym świetle latarni nie będzie widać tego, czego nie chciała pokazywać, a kontury spokojnie dałoby się dostrzec.- Masz może telefon? Muszę zadzwonić, a mój… Się zepsuł. Spadł na chodnik i nie działa – całkiem wiarygodne kłamstwo to było, przecież to się często zdarzało, a smartfony były teraz takie delikatne…
[trochę się zakręciłam przez łikend, ale oto jestem!]
Tak się złożyło, że nikogo innego nie było w pobliżu. Oczywiście, że Verveine wolałaby kogoś innego, choćby drugą młodą dziewczynę (bo taka na pewno miałaby telefon) albo jakąś elegancką panią z pieskiem. Ale takowych nie było aktualnie, więc nie pozostawało jej nic innego, jedynie podejść do jedynej osoby, którą dostrzegła, a że owa osoba wymykała się standardom pod względem wyglądu… Cóż, nie każdy wydzierany facet to bandyta, nie?
OdpowiedzUsuńNie dziwiła się temu, że chciał się upewnić, czy chodzi jej tylko o telefon. Dziwne to było pytanie w aktualnych okolicznościach.
- Tak, telefon – powtórzyła spokojnie, bo w głowie cały czas powtarzała sobie właśnie to jedno zdanie jak mantrę: „zachowaj spokój”. Później wzruszyła ramionami, co miało być odpowiedzią na pytanie, czy wszystko było w porządku. Średnio było w porządku, ale przecież nie będzie się żalić obcej osobie. Sweter jej się przy tym ruchu nieco zsunął z barku, odsłaniając zasinioną skórę, więc Verveine szybko poprawiła materiał, nawet jeśli wiedziała, ze nie zdoła ukryć śladów na szyi.- Ja chyba mogłabym spytać o to samo – zauważyła, bo nawet jeśli nie miała nadnaturalnie wyostrzonych zmysłów, to jednak dostrzegła trochę krwi.- Skaleczyłeś się? – dopytała, odbierając telefon i również instynktownie przy tym unikając zetknięcie się palców lub dłoni. Zaczęła wstukiwać numer, ale gdy usłyszała pytanie, zaprzestała tego i odszukała w telefonie mapy.- Nawigacja – odezwała się, pokazując ekran komórki.- Tutaj jesteś – podsunęła odrobinę telefon, chcąc pokazać lokalizację.
[a teraz znowu w rozjazdach byłam, ale już będę siedzieć w domu na dupie :P]