26 czerwca 2019

[KP] Bron to be a rock star


Jacob Wood 
Światowa gwiazda rocka • lider zespołu The Morphine • syn byłej modelki i multimilionera • starszy brat adwokat który wyciąga go z wszystkich opresji • imprezowicz • szybkie samochody • obsesja na punkcie swojej urody • sława i fani to tylko sposób na zarobek dobrych pieniędzy • piwo to nie alkohol • jada tylko koszerne jedzenie, ale nie jest żydem • brzydzi się kąpać w basenach • nie założy dwa razy tej samej bielizny 

7 komentarzy:

  1. W takich chwilach jak ta Villemo Steichert zastanawiała się, czy lepszym rozwiązaniem nie byłoby jednak pójście na studia z reżyserii dźwięku, bo dzięki temu miałaby w miarę spokojne życie (no dobra, od czasu do czasu przetykane stresem egzaminów), a na koniec dostałaby świstek, który być może później pomógłby jej znaleźć pracę. Tyle że doświadczenie miałaby zerowe. Nie miała bladego pojęcia, co ją podkusiło, żeby wybrać inną drogę i chociaż zdawała sobie sprawę, że naprawdę może się dużo nauczyć i nabrać doświadczenia, kiedy od razu spróbuje się pracy, to jednak nie mogła przecież pracować z kimś do końca życia, nie mogła być wiecznie tylko asystentką. Co będzie, jeśli ktoś zażyczy sobie papierka ukończonej szkoły, aby przyjąć ją do pracy gdzieś indziej? Mimo to, podobało się jej to życie i „praca”, nawet jeśli było trochę wariackie i wiecznie na walizkach. Tak, od czasu, kiedy skończyła szkołę średnią, nie była nawet w domu, jeżdżąc praktycznie po całym świecie. I w sumie całkiem to lubiła.
    Tylko właśnie w chwilach, kiedy Peter Williams, menadżer zespołu, chodził taki wściekły, zastanawiała się, co tu właściwie robi. Tak jak większość ekipy, starała się umykać przed nim, żeby czasem nie oberwać rykoszetem. Bo za godzinę mieli samolot do Londynu, a jednego z chłopaków i oto najważniejszego przecież, nadal nie było, choć właśnie zaczynała się odprawa. Nic dziwnego, że Williams był taki zły, maszerując po terminalu w tę i z powrotem.
    Nic nie pomagało. Telefon milczał, poczta głosowa była najbardziej irytującym wynalazkiem na świecie, nikt nie wiedział, gdzie jest Jacob, a resztę chłopaków z zespołu najwyraźniej to bawiło. Jakby kompletnie ich nie obchodziło, że następnego dnia wieczorem dają koncert na innym kontynencie, a jeszcze tam nie dotarli. Perkusista jednak w końcu się zlitował, podsuwając przypuszczenie, gdzie najprawdopodobniej znajduje się właśnie ich lider.
    Przez kolejne dziesięć minut Peter znów maszerował w tę i z powrotem, zastanawiając się, co zrobić, bo sam przecież nie mógł jechać po krnąbrnego podopiecznego. Musiał koniecznie lecieć do Londynu tym samolotem, wiedząc, że jeśli sam wszystkiego nie dopilnuje, to się to posypie. I kiedy tak potoczył wzrokiem po całej ekipie, chcąc znaleźć kogoś, kogo mógłby wysłać na tę „misję”, spojrzał na Villemo. A ona jeszcze nigdy nie poczuła się tak zbędna jak w tantym momencie, bo to oznaczało tylko jedno. Bez nikogo innego nie mogą się obejść, a ona nie jest na tyle potrzebna, więc z braku laku może się poświęcić i najwyżej spóźnić na samolot. Byle tylko dostarczyła najważniejszą osobistość na miejsce.
    Wzięła to na siebie tylko ze względu na groźby o tym, że ją zwolni ze skutkiem natychmiastowym, które padły z usta Williamsa. Jeśli go nie posłucha i nie zrobi tego, co każe. I na nic się zdały czyjekolwiek protesty. Spisała więc adres od perkusisty na dłoni i pobiegła na postój taksówek przed lotniskiem.
    Szkoda tylko, że „bar na trzydziestej czwartej ulicy” okazał się być jednym z co najmniej siedmiu barów. Pół godziny zajęło jej przeszukanie kilku z nich i dopiero w przedostatnim znalazła tę jakże ważną osobistość, której szukała. Szkoda tylko, że Jacob nie był sam, tylko w towarzystwie alkoholu i jakiejś panienki. A jego dłoń znajdowała się w miejscu na pewno dla niej nieodpowiednim.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo całej sympatii dla Jacoba (to taka w ogóle istniała?) i uznania dla jego pracy, Villemo nie patrzyła na niego, jak ci wszyscy fani zachowujący się bardziej jak zakochani w nim fanatycy a nie zwykli fani. No a poza tym, oficjalnie była teraz w pracy, a to wymagało choć trochę odpowiedzialności. Nie chciała jej stracić, więc musiała zrobić wszystko, aby doprowadzić go na lotnisko i jakoś przetransportować do Londynu. Ale wstępna analiza sytuacji twierdziła, że samolot, którym mieli lecieć, zaraz im ucieknie i marne szanse, aby na niego zdążyli. Głównie przez to, że tyle czasu jej zeszło na poszukiwaniach, ale gdyby nigdzie nie poszedł, to Vill nie musiałaby po niego jechać. A skoro nie było już sensu aż tak pędzić (bo za jaki czas miał być kolejny samolot, na szczęście), to przystanęła na chwilę w pewnej odległości od nich, spoglądając na dziewczynę. Krótka spódniczka, niebotycznie długie nogi, jakie Steichert zawsze chciała mieć, a jakich nigdy nie będzie miała. Nie żeby jej zazdrościła, wcale nie chciałaby być teraz na niej miejscu, choć przecież każda dziewczyna dałaby się pokroić za to, aby znaleźć się w takiej sytuacji z Jacobem Woodem. I może nawet coś ukłuło Vill w serduszku, gdy zobaczyła tę sytuację i układ, nie mogła jednak tak stać teraz między tymi wszystkimi ludźmi, tylko musiała coś zrobić. Inaczej Williams ją zabije. A potem zwolni.
    Ruszyła więc szybkim krokiem w kierunku Jacoba, widząc, jak przymierza się do wypicia kolejnej szklanki z alkoholem.
    - Hola, hola, kolego! – zawołała głosem pełnym nagany, dosłownie wyrywając mu szklankę z dłoni. Za to dziewczynę siedzącą obok całkowicie zignorowała, choć miała ochotę chlupnąć jej tym drinkiem w twarz. Resztę towarzystwa zresztą też olała, choć dopiero co sekundę wcześniej się między nimi przepchnęła..- Za chwilę odleci ci samolot! Peter urwie ci jaja!

    OdpowiedzUsuń

  3. Jasne, mógł sobie wymieniać menadżera choćby co tydzień. Tylko że menadżer był właśnie od tego, aby wszystkiego pilnować i nie bać się zrugać podopiecznego z góry na dół, gdy robił coś nie tak, nawet jeśli ten był jego pracodawcą. Poza tym, Vill wątpiła, aby Peter sobie na coś takiego pozwolił, na pewno nie podpisał niekorzystnej dla siebie umowy. Był, jaki był, czasem niesprawiedliwy, darł mordę niekiedy bez powodu, ale miał łeb na karku i wszystko ogarniał. Ze świecą szukać godnego go zastępcy.
    - Jasne, tylko że swoich raczej nie będzie chętny urywać. Poza tym, to nie on teraz odwala szopkę, tylko ty – zauważyła, o dziwo jeszcze spokojnie, a na propozycję, by się napić, przewróciła tylko oczami. Nie miała o czym rozmawiać z tymi ludźmi, nie jej poziom najwyraźniej, więc tym bardziej nie miała ochoty z nimi pić.
    Podejrzewała, że argument „ludzie czekają na koncert, nie można ich zawieść” nie zadziała, więc mogła tylko pokręcić głową, bo ręce jej opadły. Skąd się biorą tacy ludzie na tym świecie? Mimo wszystko, wzięła od Jacoba szklankę, myśląc sobie, że zawsze może ją wykorzystać w inny sposób. „Postaramy się zdążyć”, też coś. Skoro się człowiek do czegoś zobowiązał, to mógł tego chociaż pilnować.
    - Taki mądry jesteś? Tylko że nie bez powodu mieliśmy lecieć właśnie tym samolotem, a nie następnym. Tak do informacji: wiesz, ile czasu zajmie dotarcie teraz na lotnisko, a potem przebukowanie biletów? Nie wspominając o tym, że kolejny lot ma międzylądowanie w Paryżu, co jest nam cholernie nie na rękę, bo nie mam ochoty pilnować cię, żebyś w przerwie nigdzie nie polazł. Może więc łaskawie ruszysz dupsko i jednak pofatygujesz się TERAZ do taksówki?

    OdpowiedzUsuń
  4. Z początku nie miała takiego zamiaru, ale jednak na chwilę się do Jacoba zbliżyła, tak żeby nie wszyscy wokół musieli słyszeć, co ma mu do powiedzenia.
    - Nie obchodzą mnie twoje pieniądze ani to, w jaki sposób załatwiasz sprawy – wycedziła niezbyt przyjaznym głosem.- Nie mierz wszystkich ludzi swoją miarą. To, ze sam się sprzedałeś nie oznacza, że wszyscy tacy są – wątpiła, aby dotarło, skoro wypił, ale powiedziała, co imała do powiedzenia, po czym się odsunęła, a słysząc, że spasował, odwróciła się w stronę wyjścia, mając zamiar wskazać mu, gdzie są drzwi. Albo nawet go tam zaciągnąć, gdyby nie mógł trafić albo gdyby mu się nogi plątały. Nie od razu się ruszyła, przewróciła jeszcze oczami, słysząc, jak Jacob próbuje ją przedrzeźniać, a że nadal trzymała w dłoni szklankę z wódką, to w ostatniej chwili chlapnęła płynem rudej dziewczynie w twarz, posyłając jej przy tym bezczelny uśmieszek. Nie czekała na reakcję, tylko zwiała czym prędzej i całe szczęście, że szybko im to poszło i mogli w końcu w spokoju usiąść w taksówce. Dobrze, że taryfiarz nie odjechał, skoro musiał tyle tam czekać.
    Skrzywiła się, słysząc kilka pytań. Przykre było to, że zupełnie nie doceniał ludzi, którzy sprawiali, że w ogóle mógł wystąpić, bo sam tego wszystkiego by nie ogarnął. Natomiast zupełnie nie dziwiła się temu, że jej nie kojarzy, ale nie zamierzała się też tłumaczyć z tego, czym się zajmuje i kim jest.
    - Dzisiaj się zajmuję niańczeniem ciebie, niestety. Myśl dalej, może na coś wpadniesz – rzuciła obojętnie, po czym odwróciła się do okna, nie mając w planach dyskutować. Tylko że Jacob najwyraźniej nie zamierzał odpuścić.
    - Nie mam siostry – poinformowała chłodno.- I nie obchodzi mnie, kogo przeleciał Rick.
    Co z tego, że ją to nie obchodziło, skoro ludzie plotkują i jak się przebywa w trasach z tymi samymi, to trudno nie wiedzieć, co się dzieje, kto z kim i za ile. Vill próbowała być ponad tym i pewnie dlatego wszyscy postrzegali ją jako małą, wredną zołzę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Villemo była w tamtym momencie odrobinę rozczarowana. Tym, że taryfiarz nie odezwał się ani słowem w chwili, gdy Jacob wyciągnął papierosa. Nie żeby była jakąś zagorzałą przeciwniczką palenia, bo w sumie nic jej do tego, nie miała w zwyczaju kaszleć ostentacyjnie i się odwracać, gdy ktoś w pobliżu odpalał fajkę. Jednak samochód to była zamknięta przestrzec i mogło to przeszkadzać współpasażerom i gdyby sama była taksówkarzem, to nie pozwalałaby na palenia w swoim pojeździe choćby z tego względu, ze potem w środku śmierdziało, dym wgryzał się w tapicerkę, siedzenia, dosłownie wszystko i nie dało się pozbyć tego smrodu, a innych ludzi też trzeba było wozić. Nic jednak nie powiedziała, miała jedynie nieco niezadowoloną minę i uchyliła okno.
    - Na całe szczęście w dupie mam, co sobie o mnie myślisz – poinformowała z przesłodkim uśmiechem, ledwie na sekundę lub dwie odwracając się w stronę Jacoba.- Co inni myślą też – dokończyła, bo serio, gdyby się przejmowała tym, co o niej gadają w ekipie, to już dawno popadłaby w depresję.
    Później przewróciła oczami, bo fakt, że mają się po drodze jeszcze gdzieś zatrzymywać zupełnie jej się nie podobał, a głupie komentarze były odrobinę irytujące. Problem w tym, że gdyby teraz zaprotestowała i upierała się przy tym, by jechać prosto na lotnisku, to tylko by się pokłócili bez sensu, a biedny taksówkarz nie wiedziałby, co robić.

    [lol, odpisałam wczoraj i wrzuciłam pod swoją KP xD]

    OdpowiedzUsuń
  6. Villemo już dawno przejrzała bilety, przebukowała na inną godzinę (niestety, z przesiadką w Paryżu – ale co zrobić), bo miała w sobie bardzo dużo odpowiedzialności, o dziwo i nie ufała nikomu na tyle, by powierzyć tej osobie własne sprawy. Ona miała lecieć – ona musiała wszystko wiedzieć i wszystko mieć przygotowane, pozałatwiać sobie i mieć pewność, że jest dobrze zrobione. Najwyraźniej miałą problem z tym, by ufać ludziom.
    - Spoko, nie fatyguj się, już załatwione – poinformowała obojętnie. Ją oddelegowali do tego zadania, dokładnie Peter ją oddelegował, bo gdzież by takie odpowiedzialne zadania zrzucał na jaśnie pana gwiazdę. Vill podejrzewała, że wtedy nigdzie by nie dotarli, co najwyżej do kolejnego baru.
    I to nie byłą tak, że byłą jakąś grzeczniutką panienką, cnotką niewydymką czy coś w tym rodzaju. Po prostu była w pracy, nie chciała stracić kontroli nad sytuacją, dlatego się pilnowała i nie w głowie jej było picie czegokolwiek. Taryfiarz jednak posłuchał, nic jej do tego, w końcu klient nasz pan, a nie zamierzała robić afery, żeby się nigdzie nie zatrzymywać, bo byłby wstyd. Siedziała tylko w milczeniu, stukając sobie palcami o kolano i zastanawiając się, jak będzie wyglądała ta ich wspólna podróż. Zdecydowanie nie oczekiwała, że będzie ją częstował alkoholem.
    - Dobrze się czujesz? – spytała po pewnym czasie i to całkowicie bez złośliwości lub ironii.- Jakby ci było niedobrze czy coś, to mów zawczasu, okej?

    OdpowiedzUsuń
  7. Villemo mimo wszystko była w pracy i naprawdę nie była aż taka najgorsza. Nawet jeśli uchodziła za zołzę. Jej by było całkiem miło, gdyby ktoś zapytał, jak się czuje. Zwłaszcza, gdy była zdenerwowana i zestresowana. Ale akurat jej emocje nikogo nie obchodziły, musiała sobie radzić i nie miała prawa się pożalić. Wiec sobie radziła, nie żaliła się, próbowała wszystko ogarniać i jeszcze okazać trochę uprzejmości, nawet jeśli przed chwilą się piekliła i była złośliwa.
    - Skoro wszystko gra, to okej – powiedziała jedynie, nie drążąc, bo najwyraźniej jej dobra wola nie została doceniona, tak więc więcej wychylać się nie miała zamiaru.
    Przebukowała te bilety już wcześniej, więc na lotnisku trzeba było tylko zaliczyć odprawę, ale już po niej, kiedy zerknęła na zegarek, okazało się, że czas jednak ucieka nadzwyczaj szybko. Mieli ledwie pół godziny do odlotu.
    - Chcesz może jeszcze coś zjeść? – zagadnęła Jacoba, bo sama chętnie kupiłaby sobie coś do picia. Jak się jednak po chwili zorientowała, większość rzeczy miała przecież w swoim bagażu, a walizka poleciała przecież poprzednim samolotem. Vill miała przy sobie jedynie nerkę z dokumentami, telefonem i znikomą gotówką. Świetnie.

    OdpowiedzUsuń