4 sierpnia 2000

tydzień po burzy

Cecil znów siedział w laboratorium po godzinach. Otaczające go zewsząd ostre, sztuczne światło zawsze skutecznie zaburzało jego poczucie czasu, ale dopiero od niedawna zaczął czuć na sobie podejrzliwe spojrzenia niektórych współpracowników. Czy martwili się, że jego zapał do pracy zaowocuje podwyżką albo, nie daj Boże, awansem? A może któryś z nich zazdrościł mu sukcesów, jakie ostatnimi czasy odnosiły jego prace naukowe? Nie mógł być tego pewny, ale tak czy inaczej jedynie bardziej motywowało go to do działania.
Pochylił się nad mikroskopem, wstrzymując oddech. Oprócz cichego burczenia ustawionych wzdłuż ścian urządzeń, w pomieszczeniu panowała kompletna cisza. Liczne, wciąż wijące się w poszukiwaniu gospodarza borrelia burgdorferi drwiły z jego wysiłków.
– No dalej… dalej ­– mruczał pod nosem w całkowitym skupieniu, aż w końcu bakterie zaczęły się wydłużać i wtapiać w siebie nawzajem, tworząc coś przypominającego groteskową, wciąż żywą serpentynę. – Jeszcze trochę – kontynuował, jak zahipnotyzowany wpatrując się w swoje dzieło. Obserwował, jak włókno osiowe odłącza się od mutującej bakterii, która natychmiast traci zdolność poruszania się i uśmiechnął się do samego siebie. Serce waliło mu jak oszalałe, a kolejne oddechy łapał z wysiłkiem, utwierdzając się w przekonaniu, że tak, znowu to zrobił. Coś musiało być na rzeczy.
– Hyde? Co ty tu jeszcze robisz?
Cecil drgnął, zaskoczony, i powoli się wyprostował, spoglądając w stronę drzwi. Stał w nich wyglądający na rozbawionego doktor Lanyon, jego przełożony. Jako jeden z nielicznych zawsze zdawał się doceniać jego starania i nie rozpamiętywać potknięć, więc Hyde zadziałał szybciej niż pomyślał.
– Doktorze, musi pan to zobaczyć – powiedział, ledwo zdając sobie sprawę z tego, jak nienaturalnie drży mu głos i błyszczą mu oczy, to wszystko z ekscytacji. – To borrelia burgdorferi. Mutuje.
Mężczyzna natychmiast przestał się uśmiechać i pośpieszył do stolika, rzucając swoją torbę na podłogę i pochylając się nad mikroskopem. Cecil obserwował tył jego głowy, w napięciu przygryzając dolną wargę. Przez chwilę słyszał jedynie bicie swojego serca, a potem doktor Lanyon wydał z siebie zduszone westchnienie i spojrzał na niego oczami równie błyszczącymi, co jego.
To jest borrelia burgdorferi? – zapytał z niedowierzaniem, po czym zaśmiał się na głos, potrząsając głową. – Przynieś probówki, Cecil. Nie wracamy dziś do domu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz