25 marca 2009

[KP] Ja nikogo nie zabiłem. Ja przyspieszyłem nieuniknione


Tommy as Max Rockatansky - Mad Max: Fury Road (2015) / TH0040:
Michaił Wasilijowicz Kuzniecov 
urodzony 26 kwietnia 1986 roku w Moskwie || Stalker ||  Zona ucieczką od wszystkiego || od 4 lat w Zonie || nazywany Moskalem


Gdyby jego matka żyła to najprawdopodobniej załamałby ręce widząc w co wpakował się jej syn. Przecież chyba nikt o zdrowych zmysłach nie poszedłby do Zony, kiedy miał poukładane życie. Człowiek, który miał przejąć kancelarię prawną po ojcu; przyszły mąż oraz ojciec.
Było w tym wszystkim jednak jedno wielkie "ale". To nie było jego życie. Nie chciał nigdy odziedziczyć kancelarii, nie planował szybkiego małżeństwa oraz ojcostwa. Nie planował niczego, kiedyś chciał być wojskowym, ale rodzice mieli odnośnie Michaiła inne plany. Miał przejąć kancelarię, ożenić się, dożyć starości i później przekazać kancelarię swoim dzieciom.
Jakby tylko jego mieli. Jakby kancelarii nie mógł przejąć jego brat Wołodia, albo jego siostra Nadzieja.
Może nawet zacisnąłby zęby i przejął tą kancelarię. Jednak kiedy dowiedział się od swojej dziewczyny, że ta jest z nim w ciąży, załamał się. Nawet nie tyle samą wieścią o tym, że zostanie ojcem, załamało go to, że jego ukochana tak właściwie to nie kocha go. Że jest z nim tylko i wyłącznie dlatego, że to dobry interes dla ich rodzin. Dwie kancelarie połączyłyby się i byłoby cudownie... 
Uciekłem jak ostatni tchórz.
Jestem tchórzem. Tchórzem, który nie potrafi stawić czoła problemom. Tchórzem, który uciekł do Zony.
Do miejsca, gdzie toczy się "prawdziwe" życie.

Wątek z Night Sky

24 komentarze:

  1. [Lubię twoje rozpoczęcie :D Bardzo mi się podobało i Michaił wydaje się dobrym facetem. Ja chyba trochę polałam wodę - mam nadzieję, że wybaczysz mi ten offtop na początku, ale w sumie chciałam się jakoś wczuć w klimat]

    Idealny dzień z życia stalkera... Takie coś brzmi jak bajania pijanego przy wieczornym ognisku lub marzenie kota chcącego szybko zarobić na znajdujących się tutaj artefaktach. Czegoś takiego nie ma i nigdy nie będzie w Zonie. Każdy dzień, choć równoważący codzienną rutynę i nowe obowiązki, był dwudziestoczterogodzinną walką o przetrwanie. Wbrew początkowej opinii żółtodziobów nie dało się niczego zaplanować - chyba, że dokładną godzinę pobudki, ale i to nie zawsze się udawało. Nie wiadomo, kiedy paka ciężarówki w której płytko drzemiesz lub piwnica nie zostanie zauważona przez bandytów lub nie podkradnie się pod nią wataha mięsaczy. Dzień zaczynałeś od wyliczania strat i sprawdzania czego potrzebujesz by przetrwać do jego końca: leków, technika czy waluty na niezbędne wydatki. Pod to planowało się całą resztę i modliło o zachowanie skóry gdziekolwiek się nie udawałeś.
    Basior właśnie obserwował jak "idealny dzień" pewnego kota bardzo nieprzyjemnie się skomplikował.
    Stalker spoglądał na zegarek, wyliczając jak szybko ten "ucieknie" przed dzikim stadem wściekłych psów. Z bezpiecznego miejsca na wzgórzu i przez lornetkę mógł jedynie trzymać za niego kciuki. Nie pchał się jak głupi w niebezpieczeństwo, co robił idiotycznie na początku pobytu tutaj, bo szkoda było marnować amunicję na pomoc. Miał jej w dość sporym deficycie, liczył się każdy magazynek. Skurkowaniec, choć walczył ze wszystkich sił, tak czy siak wyglądał już na mocno pogryzionego oraz ledwo zipiącego. Biegł nieuważnie przed siebie, więc tym większa szansa, że wpieprzy się w jakąś anomalię.
    Być może na swoje szczęście, bo lepsze to niż oglądanie własnych wnętrzności od środka.
    Huk strzału rozniósł się w powietrzu, gdy kot wyszarpał z kabury pistolet i zaczął na oślep mierzyć w biegnące za nim zmutowane bestie. Po plecach Basiora przebiegł dreszcz - hałas był zdecydowanie zbyt rozległy. Teraz tym bardziej nie chciał tam schodzić bez dokładnego upewnienia się, że nic nie urwie mu łba. Życie było mu jeszcze miłe.
    Młodszy stalker zarył butem o kamień i przekoziołkował z ćwierć metra.
    - Koniec - mruknął do siebie Artem, znowu spoglądając na tarczę zegarka. Dokładnie siedem minut oraz trzydzieści trzy sekundy. I tak długo walczył z rozszarpaną nogą. Psy rzuciły się na niego prędko przedzierając się przez warstwy ubrań aż do nagiej skóry. Krzyk dotarł do miejsca, gdzie Basior stał. Czysty i pełen bólu. Choć było mu szkoda nowego to po ośmiu latach tutaj nauczył się, że nie zmieni śmiertelnego charakteru Zony i widoków jej towarzyszących. Mógł później tylko zejść na dół, po czym skrócić męki tego nieszczęśnika, jeśli ten jeszcze będzie żył.
    Po jakiś dwóch godzinach marznięcia w ledwo pozimowym wietrze, wyjrzał ponownie z ukrycia. Psy rozeszły się, a okolica wyglądała na względnie czystą.
    13:00.
    Przygotował broń i zaczął powoli skradać się w kierunku miejsca, gdzie leżał zagryziony stalker. Obserwował uważnie każdy najmniejszy nawet ruch, nasłuchiwał drobnych szelestów byleby w miarę możliwości prędko zareagować. Prawie się skradał przez co droga wyraźnie się wydłużała.
    13:45.
    Zdławiony jęk. Jakim cudem on jeszcze żył? Zakrwawiony, przeżarty w większości mężczyzna nie ruszał się, ale przykrym żartem losu pluł jeszcze krwią. Kawałki mięsa wyzierały na światło dzienne, a prawa noga ledwo trzymała się na rozoranej kości. Widok niezbyt przyjemny, ale Basior innego się nie spodziewał. Kot patrzył na niego z przerażeniem, ale czy naprawdę jeszcze odbierał zmysłami to co dookoła niego się działo poza okropnym bólem?
    13:55
    Artem wytarł nóż o kurtkę kota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sześć godzin później
      Basior, siedząc w zaciemnionym kącie nad szklanką Kozaka, obracał w dłoniach PDA nieszczęśnika, któremu pomógł odejść z tego świata kilka godzin temu. Zatrzymał sprzęt dla siebie na zapasowe części zamienne, ale także przejął zadanie na nim się znajdujące. Jakiś kontakt barmana zamówił dla siebie "kryształowy kolec", ten dał to martwemu już nowicjuszowi przez wzgląd że artefakt był dość powszechny, więc czemu Artem miałby się tym nie zająć? Grosz wpadł mu do kieszeni choć nie bez wysiłku i strzelaniny przy Pchlim Targu. Draśnięcia właśnie goiły się na jego lekko brudnym policzku i ramieniu pod kawałkiem jałowego materiału.
      Basior pogrążył się w głębokich myślach o przeszłości w rodzinnej wsi i teraźniejszości w Zonie obserwując kilku żołnierzy Powinności gnieżdżących się przy dwóch stolikach i dyskutujących między sobą. Nie wyglądali na wyraźnie zadowolonych, ale czy kiedykolwiek byli?
      Wolność, Powinność, wojsko... Wszyscy i tak skoczą sobie do gardeł w ostatecznym akcie obrony własnych wartości. Gdy to nastąpi on wolałby być jak najdalej. I z jak największą ilością zapasów.
      Rzadko kiedy jednak wychodził myślą tak daleko. W przyszłość. Po co miał planować, skoro nawet nie wiedział czy dożyje do końca tygodnia.
      Wszyscy lustrowali się tu podejrzliwym spojrzeniem, choć miejsce miało opinię "przyjaznej przystani". Koty obserwowały weteranów ze szczerym zachwytem, ci oceniali się nawzajem i prześcigali w kolejnych plotkach oraz wieściach, każdy dokądś zmierzał i czegoś szukał lub po prostu chciał dać sobie chwilę wytchnienia.
      Artem spojrzał na zegarek - musiał dzisiaj wyszarpać jeszcze od kogoś nici, by zszyć kurtkę po tym postrzale. Wychylił brudną szklanicę i chciał już się zbierać, gdy powstrzymała go silna dłoń na ramieniu. Odruchowo chciał się cofnąć na bezpieczną odległość, ale usłyszał znajomy głos.
      Moskal, jeden z niewielu do których czuł coś w rodzaju "zaufania" i obopólnej korzyści z własnego towarzystwa. Kilka razy wybierali się razem na poszukiwania. Dawno go nie widział, więc zastanawiał się czy ten jeszcze jest gdzieś w okolicy.
      Miał w sumie szczerą nadzieję, że tak bo był dobrym i, co najważniejsze, rozsądnym towarzyszem w Zonie. Szkoda, gdy tacy umierają.
      Rosły mężczyzna usiadł naprzeciwko, zadając krótkie i stosunkowo neutralne pytanie.
      - Moskal - Artem skinął krótko głową, witając się ze stalkerem i odkładając PDA na stół. Po chwili dopiero odpowiedział ściszonym głosem do czego przywykł - Stabilnie. Bandyci znowu rozstawiają pułapki przy targu. Pomogłem kotu w zadaniu, "oddał" mi swój sprzęt.
      Nie lubił rozmawiać o suchym pysku, więc wygrzebał z plecaka do połowy opróżnioną butelkę wódki. Nalał ją do szklanki i przesunął w kierunku Moskala.
      - A ty?
      Uśmiechnął się ledwo widocznie, co tylko wyostrzyło rysy na jego przeoranej zmęczeniem twarzy.
      - Zawsze się zjawiasz, kiedy dzieje się coś ciekawego w okolicy - skwitował szczerze Basior, dając znajomemu znak, że raczej nie spotykają się bez powodu. Nikt w Zonie nie spotyka się "tak po prostu".

      Usuń
  2. Basior uniósł brew ze zdziwienia, gdy Moskal oznajmił mu, że wybiera się w stronę Kordonu bo ma kilka rzeczy do opchnięcia. Prawda, Sidorowicz często oferował lepsze stawki, ale czy sens był pchać się z pełnym plecakiem prawie na wylot Zony, skoro dało się to wszystko załatwić w Rostoku? Coś tu nie grało, ale nie chciał przyciskać znajomego bo być może ten powie mu coś więcej. Lub miał interes, który Artema nie powinien absolutnie interesować.
    Sprawa rozwiązała się jednak szybciej. Moskal uśmiechnął się nader optymistycznie pomimo widocznego wyczerpania malującego się na jego twarzy. W oczach błysnął mu ognik pewności i tego, że miał szczwany plan jak zarobić więcej rubli. Rozejrzał się ostrożnie dookoła po czym podzielił się prawdziwym celem ich spotkania.
    Wania i Wańka, jak często słyszał Basior o dwóch wspomnianych przez Moskala stalkerach. Jeden Chrząszcz, a drugi Zając. Dawno ich nie widział, ale nigdy nie żył z wieloma obecnymi tutaj zabijakami w relacjach lepszych jak "opłacalne" i "ledwo ciepłe". Może poza Moskalem i dwoma znajomymi jeszcze z początków jego życia tutaj.
    Artem podrapał się po brodzie wierzchem dłoni. Kto nie słyszał o hotelu, gdzie jak głosi plotka "straszy" i tego cholerstwa nie da się w żaden sposób zabić, bo nikt go nie widział. Miał wrażenie, że w większości są to tylko bajania ludzi, którzy wpadli w znajdujące się tam anomalie i postradali zmysły, ale plotki powtarzały się zbyt często. Nawet kot, którego PDA zabrał, miał w notatkach wzmiankę o hotelu. No i teraz wpadł z tą nowiną jeszcze Moskal.
    W sumie jeśli miał już komuś wierzyć to jemu.
    - "Chyba" nie rozkradziono? - powtórzył za nim Basior mniej przekonany. Co jak co, ale nauczył się żeby nie pakować się w nieznane dużo bardziej niż w najgorszą bandę mutasów. Hotel nie znajdował się na względnie oczyszczonym i bezpiecznym terenie, więc wolał wiedzieć czy ta droga będzie w większości stratą amunicji czy jakimś namacalnym zyskiem. Dobra, niewielu tam co prawda zmierzyło więc jest szansa, że jakieś przedmioty uchowały się w całości. A to oznacza zarobek i szansę na przeżycie kolejnych dni tutaj.
    Bardziej zaintrygował go fakt tego tajemniczego osobnika tak hałasującego w budynku. Moskal ani nawet jego informator nie potrafili określić, czym on był. Od długiego czasu zagadka i niewielu chciało się specjalnie garnąć do jej rozwiązania. Płaczliwe nawoływanie o pomoc prędzej napełniało serce strachem i ostrożnością, aniżeli nagłą chęcią udzielenia pomocy. Chciał wierzyć, że to coś względnie bezpiecznego, ale w Zonie się nie dało.
    Nie mógł jednak powiedzieć, że nie trąciło to jego ciekawości.
    Basior uniósł lekko dłoń, gdy Moskal nagle zaproponował mu wspólną wyprawę tam.
    - Decydujesz za szybko i przez to wpakujesz w gówno - rzucił krótko. Wstał, zgarniając butelkę wódki i plecak ze sobą. Czy chciał odejść? Może, bo nic w opowieści znajomego mu się nie lepiło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ruszył się jednak, a jedynie przetarł zmęczone oczy dłonią i westchnął ciężko. Ostatnio w sumie kurczyły mu się finanse, a broń wymagała przeglądu... O zlecenia też było momentami ciężko, namnożyło się tu ludzi jakby co najmniej organizowali agroturystykę. Miał wrażenie, że pakują się w niezłe szambo, ale czy nie zdążył się już przyzwyczaić do własnej nadmiernej ostrożności?
      Czy mogą spróbować i co najwyżej wycofać się jeśli sprawy przybiorą kurewsko nieprzyjemny obrót?
      Spojrzał na Moskala.
      - Dobra. Spróbujmy - wiedział, że rzadko kiedy mu odmawia chyba, że ewidentnie pomysł mu się nie spodoba. Razem wychodzili z najgorszych problemów, a brak Moskala, który hipotetycznie ruszyłby samotnie w tamto miejsce, byłby do odczucia. Artem odszedł w kierunku barmana, by po dłuższej chwili wrócić chowając szpulkę z grubą nitką do kieszeni - Powiesz mi jednak wszystko, co wiesz.
      Skrzyżowawszy dłonie na piersi skinął głową w kierunku wyjścia.
      - Masz gdzie kimać? Widziałem miejsce na niższym poziomie. Możemy tam spokojnie pogadać, a ja zszyje kurtkę.

      Siedział chwilę w milczeniu, szukając i zszywając dziury po pociskach z cierpliwością świętego. Stary, znoszony czarny sweter dawał mu w tym momencie niewiele ciepła, ale było do wytrzymania. Letni, mocny czaj w zardzewiałym kubku co nieco pomagał.
      - Po drodze do Kordonu możemy zobaczyć, co się wyrabia na tym targu. Szkoda żółtodziobów, żeby ginęli z rąk tych idiotów. Może zresztą wystawili na nich zlecenie - Basior przeklął pod nosem, gdy zakuł się igłą. W sumie wyprawa tak daleko też mu się opłacała, miał sprawę do załatwienia z Wilkiem. Wierzył, że stalker jeszcze tam był.
      Oparłszy się o szorstką ścianę spojrzał na Moskala.
      - Chcesz iść do tego hotelu tylko dla zysku czy gryzie cię, co tam może być?

      [Przepraszam, że tak przeniosłam nas z baru ale nie chciałam zostawiać odpisu bez lekkiego popchnięcia akcji do przodu :)]

      Usuń
  3. [Luuz może być Miszka, pasuje :) Myślałam żeby też wmieszać w to plotki o żonie Artema, żeby tym bardziej on się tam pchał. Mógłby nawet dostać jakiegoś stępienia własnej ostrożności :D]

    Uśmiechnął się pod nosem i wrócił do szycia kurtki, gdy Moskal potwierdził jego przypuszczenia. Zysk i ciekawość były tymi czynnikami, które napędzały wszystkich stalkerów. Kotów oraz weteranów, po równo. Samego Artema również, w końcu dzięki temu miał co włożyć na grzbiet, napełnić żołądek i czuć się względnie bezpiecznie mając pod ręką sprawny pistolet oraz paczkę amunicji. Nie dało się wykluczyć z ich życia ciągłego dążenia do napełnienia kieszeni pieniędzmi.
    Niektórzy tylko po to tu przybywali, by w końcu poczuć że ich praca jest należycie opłacana pomimo niebezpieczeństw. By wyrwać się z tej pogłębiającej się na ukraińskich ziemiach biedy. Nie zgnić niczym pies w ruinach własnego rozwalającego się domu.
    Znowu odwrócił spojrzenie na znajomego stalkera i zaśmiał się cicho, chrapliwie:
    - Pewnie że tak, jak każdego kto słyszał tę legendę. Wiem jednak kiedy powiedzieć "stop" własnej ciekawości.
    I nie ruszą póki Basior nie dowie się czegoś więcej o całym tym budynku oraz "duchu" nawiedzającym hotel. Nie chciałby się wpakować na jakiegoś gnojka walczącego mocą umysłu, jak swego czasu w podziemiach Agropromu, kiedy szukał dobrego miejsca na skrytkę i kilku artefaktów. Kontroler zaskoczył go, w ogóle się takiego monstrum w tym miejscu nie spodziewał. Chcąc nie chcąc Artem musiał ratować się ucieczką bo ten napadł na niego w szerokim korytarzu bez osłon. Nafaszerował uprzednio mutanta całym magazynkiem, by go spowolnić i biegł do wyjścia nie oglądając się za siebie. Ręka boska nad nim wtedy czuwała, to jest pewne.
    Moskal wyglądał jakby wiedział więcej od niego i miał nadzieję, że podzieli się "plotkami" mniej lub bardziej prawdziwymi. W końcu każda informacja była tutaj na wagę złota, zwłaszcza o miejscu do którego zmierzasz i niechybnie będzie pełne niebezpieczeństw.
    Miszka, stalker który tryskał zawsze wprost niezrównanym poczuciem humoru. Czarnym zresztą też. Lubił zabijać bandytów i zmuszać ich zaporą ognia do nieopatrznego wchodzenia w anomalie, które rozrywały ich na milion kawałków. Wyprawy z nim były zawsze... Bardzo edukacyjne i człowiek wiele mógł się nauczyć o wykorzystywaniu sił Zony na własną korzyść. Wojskowi nie byli tacy głupi, ale i na nich Miszka miał swoje sposoby. Całkiem ciekawy z niego człowiek, ubogacał lokalny koloryt - to było pewne. Pomagał też w razie potrzeby, koty go lubiły.
    Nie miał od niego żadnych wieści i nigdzie go nie widział - słowa Moskala odrobinę rozwiewały tę zagadkę. Basior obawiał się, że coś wesołka dopadło, ale miał także szczerą nadzieję, że po prostu pechowo się "mijają". Zdarza się to bardzo często, przez kilka tygodni można nie widzieć starych znajomych.
    Retoryczne pytanie Moskala miał swój sens, ale miał i na to kontrargument.
    - Co prawda to prawda - mruknął Basior, znowu nawlekając igłę - Różnicą jest jednak, czy to teren z pospolitymi mięsaczami czy stadem pijawek i innego skurwysyństwa.
    Hmm... Mutantów nie ma w hotelu? Tego się nie spodziewał. Oznaczać to mogło kilka rzeczy, ale czarne scenariusze najszybciej przychodziły mu do głowy. Albo było tam coś tak niebezpiecznego, że bestie bały się znaleźć w pobliżu albo spotkają tam anomalię na anomalii - nie wiadomo jak niebezpieczne.
    Jak po drugie ten tajemniczy ktoś tyle tam wytrzymał? Legenda ma swoją historię, ale wycie nie ustępuje. Co się tam może kryć? Czy to tylko iluzja, majaki? Efekty potężnego artefaktu? Nieodgadnionej anomalii? Po prostu wiatr jazgoczący w rurach?
    Basior chciał otworzyć znowu usta i ponownie coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Położył dłonie na kurtce i westchnął. Wiedział, że zachowuje się w tym momencie jak zwykły dupek biorąc pod rozważanie każde słowo Moskala jakby mu nie ufał i nie traktował jak zawodowca, gdy ten przychodzi z jakimikolwiek informacjami. Dzielił się tym, bo Artem poprosił i ten chciał, a dostawał w zamian zamiast motywacji to szereg wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Przepraszam - wyszeptał, gdy znajomy skończył. Sam nie wiedział, czemu to powiedział, ale czuł że musi. Przed każdym innym pewnie by się nie przyznał, Moskala po prostu lubił i szanował - Ostatnio popadam w jakąś cholerną paranoję, stąd tyle pytań.
      Podejrzewał dlaczego się tak dzieje. Zbyt długo tu przebywał. Osiem lat to szmat czasu, wielu nawet nie przeżywało tu trzech. Czuł, że jego szczęście kiedyś się w końcu skończy i Zona upomni się o niego za niedługo. Zamknie jego rozdział w najbardziej bolesny ze sposobów po ośmiu latach uciekania z jej zimnych łapsk. Zamiast pewności w każdym swoim kroku oraz poczucia tego, że jest niejako doświadczonym weteranem Artem nabierał coraz większych obaw i aż nazbyt potężnej ostrożności. Zona wgryzała się do jego umysłu niczym zaraza.
      Dlaczego więc tu zostawał? Czy naprawdę nie miał dokąd wracać?
      Spojrzał na puszkę "Rozkoszy Turysty", a po chwili na Moskala, gdy ten podał mu chleb. Pieczywo było nad wyraz świeże, takie którego Artem nie jadł już od dawno. Nawet nie pachniało tak stęchle jak zazwyczaj. W sumie od tygodnia nie miał w ustach chleba, tylko chudą, klarowną zalewajkę oraz kiełbasę.
      - No, no, no... Masz jakąś prywatną piekarnię na boku o której nie wiemy?
      Basior uśmiechnął się, odkładając kurtkę na bok i dziękując za porcję. Po chwili przypomniał sobie o czymś i wygrzebał z wewnętrznej kieszeni plecaka paczkę papierosów.
      - Nie wiem skąd, ale ubiłem ostatnio jakiegoś bogatego bandytę, bo miał przy sobie paczkę Sobranie. Luksusowa marka, nie ma co - powiedział, podbijając dno kartoniku i częstując Moskala. Przeżuwając powoli chleb i popijając go resztką czaju, Basior zapytał ponownie - Może w Kordonie podpytamy Sidorowicza o ten hotel jak już tam zmierzamy? Jest szansa, że słyszał o nim coś więcej, zawsze ma swoje boczne kontakty. Jak się bedzie wahał po prostu przekonamy go możliwością zarobku na artefaktach jakie tam znajdziemy. Może i Miszka siedzi w Kordonie.
      Artem oparł się bokiem o ścianę, odpalając papierosa i zaciągając się nim. Dawno nie palił tak drogich fajek, właściwie tylko kilka razy w całym życiu i to jeszcze jak je ukradł. Zaśmiał się cicho do siebie, patrząc na powoli palący się papierek.
      - Pomyśleć, że dopiero tutaj, w jednym z najniebezpieczniejszych miejsc w całym państwie, mam możliwość zapalenia czegoś takiego. Ironia ukraińskiej biedy, nie? - patrząc leniwym wzrokiem przed siebię, dodał - Gdzie zawędrowałeś przez te tygodnie? Nikt cię nie widział, a przynajmniej niczego nie słyszałem.

      Usuń
  4. [Nie wiem, czy obchodzisz ale chciałam ci życzyć spokojnych, rodzinnych i zajebistych świąt - a najbardziej to odpoczynku i kilogramów sałatek do jedzenia :D]

    Mruknął, gdy Moskal przyznał się, że kiedyś palił takie luksusy jak Sobranie. Cóż… Gdy spotkał go te kilka lat temu podejrzewał, że przybył tu z powodów innych niż zarobkowe. Nie wyglądał na zabiedzonego obywatela, zagłodzonego i stłamszonego latami w rozwalonej mieścinie podobnej do Hubynu czy innych powoli umierających wiosek. Basior nie pytał jednak, bo nie było to jego interesem – nie każdy lubił przyznawać się do swojej przeszłości.
    Artem z całą pewnością nie zamierzał dzielić się swoją. Nie teraz, choć wszelkie rany po tylu latach powinny się już dawno zabliźnić.
    Większość szukała tutaj ucieczki przed biedą, przed zmartwieniami, a nawet żoną stojącą nad głową i wypominającą ci jak to zniszczyłeś życie jej oraz dzieci. Wielu już tu pozostawało, dopiero po dłuższym czasie zdając sobie sprawę, że to miejsce jest więzieniem z którego nie ma takiej łatwej dezercji.
    Nie każdy potrafił zapomnieć o świecie zewnętrznym. Moskal, on, kilku weteranów… Oni przyzwyczajali się do Zony ze znanych sobie powodów.
    Jeśli jednak jego podejrzenia na temat Moskala byłby prawdopodobne, że na zewnątrz był kimś więcej niż prostym pracownikiem huty żelaza lub fabryki elementów złącznych, to dziwiło go dlaczego zdecydował się na tak radykalny krok jak poświęcenie żywota Zonie. Czemu ktoś chciałby uciekać od wygodnego i bezstresowego życia?
    Pytanie jednak… Czy tkwienie na szczycie nie jest dużo bardziej szalone i skomplikowane niż tutaj? Moroshkin wiedział, że nie znał i nie pozna życia na piedestale.
    W końcu ciągła walka z codziennością, niepewnością co do zapasów i oddech śmierci na karku sprawiały, że mężczyźni przybywali tutaj licznie. W Zonie nie musieli się martwić o dach nad głową dla raczkującej rodziny, ambicjami starszych od siebie, niespełnionymi marzeniami i goryczą zdrady z rąk najbliższych. Tutaj sam mogłeś decydować o własnym życiu i nie przejmować się niczym innym.
    Czy Moskal spotkał problem, którego nie potrafił przeskoczyć?
    Z rozmyślań ponownie wyrwał go spokojny głos przyjaciela. Basior leniwie strzepnął popiół z papierosa i odwrócił na niego zaciekawione, choć już odrobinę zaspane spojrzenie. Jeśli mieli wyruszyć w miarę pełni sił następnego ranka, musiał zażyć choć odrobiny odpoczynku. W ciągu czterech ostatnich dni spał tylko kilka godzin i odbijało się to na jego skuteczności, a co najważniejsze – celności i pewności dłoni, gdy trzymał broń. Zginąć z powodu konsekwencji braku snu? Nie tak sobie życzył.
    - Aż tam cię wywiało? – zapytał bardziej retorycznie niż był tym zdziwiony. Odkąd kilka lat temu odkryto drogę poza Prypeć, wielu zawodowców się tam zapuszczało. Łatwiej o rzadsze artefakty, ale to nie znaczyło że niebezpieczeństwo mniejsze. Moskal miał jednak swoje ścieżki, więc pewnie i motywy zajścia aż pod elektrownię.
    Basior wzruszył ramionami, gasząc papierosa na brudnej podłodze i wyrzucając niedopałek za siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Samotnie. Szukałem… - oczywiście, że znowu chodziło o Valeriyę. Po tych długich ośmiu latach powinien porzucić już wszelką nadzieję, że ją odnajdzie w tym przeklętym miejscu. Niemożliwym jest, by pochorowana na duszy oraz umyśle kobieta przetrwała tu tak długo. Bez broni, bez instynktu samozachowawczego, z delikatnym charakterem jaki u niej pamiętał. Nie wierzył, że żyje, ale… Chciał odnaleźć cokolwiek. Jakiś ślad, pierścionek który jej podarował, byleco dające mu znak, że tu była. Coraz częściej jednak napadały go wątpliwości. Może to wszystko było tylko ukartowane, a tak naprawdę Valeriya chciała uciec od niego i wsi w której nie wytrzymywała? Wymyśliła i zaplanowała własne zniknięcie, a teraz siedzi gdzieś w Rosji na utrzymaniu jakiegoś bogatego przedsiębiorcy? W końcu była niesamowicie śliczna… Nieświadomie poczuł zimno na piersi, w miejscu gdzie na czarnym rzemieniu trzymał obrączkę, jedyny przedmiot dosłownie przypominający mu o dawnym życiu – Czegoś. Głównie informacji. W zamian pożarłem się jednak z kilkoma skurwysynami z Powinności. Podejrzewam, że dezerterami którzy jeszcze nosili stare barwy.
      Basior skrzywił się, zaciskając palce na prawym ramieniu, które znowu go zabolało. Odciągnął poszarpany rękaw swetra, by pokazać Moskalowi przypaloną, gorejącą jeszcze skórę na wewnętrznej części przedramienia. Rana gładko przeżarła się przez wyblaknięty tatuaż zostawiając tylko jego część ciągnącą się dalej w kierunku barku i znikającą pod materiałem.
      - Złapali mnie przy Dolinie Mroku i zgarnęli ze sobą, bo nie chciałem zapłacić myta „za przejście”. Chyba im się nudziło, bo nie dobili mnie na miejscu, a sam widzisz. Nagle wyskoczyła Wolność i skorzystałem z zamieszania – bez cienia emocji zakrył spaloną skórę, jakby była to kolejna blizna do i tak już zbyt dużej kolekcji namacalnych wspomnień.
      Chciał wstać by rozprostować kości, gdy kolejne pytanie Moskala zaskoczyło go i zatrzymało w miejscu. Uniósł brew w zdziwieniu, patrząc na niego niepewnie. Skąd ta myśl? Wzrok znajomego stalkera jednak utwierdził go w przekonaniu, że pytanie to było dla niego dość istotne. Basior nie chciał pozostawić go bez odpowiedzi, ale… Co miał mu powiedzieć? Co by go usatysfakcjonowało? Prawda czy słodki fałsz bez wybebeszania się Artema na wierzch?
      Szczerze powiedziawszy nigdy się nad tym nie zastanawiał. Zamknął furtkę świata zewnętrznego za sobą po roku poszukiwań Valeriyi w Zonie. Podczas pierwszych dni tutaj miał jeszcze nadzieje, że ją znajdzie, wrócą w rodzinne strony lub uciekną razem na Białoruś, a nawet do Polski. Zaczną nowe życie.
      Teraz był pusty. Bez marzeń. Z jedyną nadzieją, która jeszcze pcha jego ciało do przodu.
      Skorupa skupiona na przetrwaniu i zbyt tchórzliwa, by po prostu się zabić lub bezwolnie poświęcić.
      - Ja… - zaczął, obracając kubek z resztką mocnej herbaty w dłoni i patrząc mętnie na czarny napój jakby miał mu dać jakąkolwiek podpowiedź – Nie wiem.

      Usuń
    2. [Nie umiem dzielić komciów... ;-;]

      Wydawało się, jakby Basior zakończył już swoją wypowiedź, ale po chwili otworzył ponownie usta. Moskal mimo wszystko zasługiwał na odpowiedź lepszą niż taką podaną byle innemu stalkerowi:
      - Gdybym dostał to wszystko… Dom, porządną pracę i stabilizację poza Zoną to pewnie zacząłbym się zastanawiać, gdzie leży haczyk. Znając mnie czułbym się jak w zamknięciu, wystraszony niczym kundel zagoniony w róg. Pewnie się domyśliłeś dawno, ale nie należę do bogaczy. Jestem z tej warstwy która nigdy nie czuła się pewnie, a o złotych parkietach i wysadzanych diamentami kiblach mogła marzyć. Spaliłem wszystkie mosty za sobą, bo na to zasłużyłem. Takie bezpieczeństwo… Byłoby dla mnie podejrzane i nikt by mi go nie dał za darmo. Może dlatego jestem tutaj, bo wiem że cokolwiek się nie dzieje w moim życiu w Zonie jest tylko i wyłącznie konsekwencją moich własnych decyzji. Nie narzuconym porządkiem społecznym i ukrytym oszustwem, tak częstym tam na zewnątrz. Tu dopiero poczułem, że stoję wyprostowany, mogę zapracować na pozycję i respekt, a odbierze mi to co najwyżej mutant i zacięta w nieodpowiednim momencie broń. Zauważyłeś, że tu mało kto kryje się z własnymi zamiarami? Nosi charakter na wierzchu niczym kurtkę, bo wie że tu rządzą inne zasady i inne prawdy. Możesz poznać człowieka nim jeszcze porządnie z nim porozmawiasz. Tu jest prościej z tymi sprawami.
      Jakby mimowolnie Basior zaśmiał się gorzko pod nosem. Zimno i bez żadnej nadziei.
      - Nie wiem dlaczego to właśnie ty zawsze zmuszasz mnie do dłuższych pogawędek tak do mnie niepodobnych – spojrzał na Moskala, tym razem samemu zdradzając w spojrzeniu jasnych oczu, że również chciałby usłyszeć coś więcej niż standardową odzywkę – A ty? Skorzystałbyś bez wahania? Wróciłbyś na łono „cywilizacji”?

      Usuń
  5. Uniósł brew na kilka żartów Moskala, zaraz jednak kiwając głową z dość sympatycznej bezradności. Na niego chyba nie było sposobu i jeśli zostawało się z mężczyzną na dłużej, po prostu trzeba było go przyjąć z całym rajbanem - także jego poczuciem humoru. Nie przeszkadzał on jednak Artemowi, rozluźniało to jakoś wiecznie spiętą atmosferę w Zonie. Zwłaszcza kiedy nad tobą pałętali się rozgorączkowani kolesie od Powinności i szukali sposobów, by przeciągnąć koty na stronę walczącą o "słuszną sprawę". Albo opowiadają im "kawały" o tym dlaczego nie warto trzymać z Samotnikami typu:
    "Młody stalker idzie z weteranem przez strefę.
    Nagle starszy stalker zamarł i szepcze do żółtodzioba:
    - Bardzo wolno przejdziesz stąd do tamtego drzewa, najciszej jak się da. No ruszaj!
    Chłopak sprawia się świetnie i widać, że się dobrze zapowiada i wykonuje cały plan co do joty. Gdy dociera do drzewa zaczyna bezgłośnie pytać, co dalej ma robić.
    Weteran wypala na głos:
    - Ha, wiedziałem, że te ćwoki kłamały jak mówili że pod tym drzewem jest niewidzialna anomalia!

    Basior spojrzał z uwagą na Moskala, gdy ten podjął się odpowiedzi na zadane pytanie. Rozpoczął podobnie jak on te kilka minut wcześniej - odrobinę niepewnie, jakby ważył jakie słowa wypada powiedzieć by nie zadrzeć się za mocno. Jak głęboko sięgnąć, by nie wydać się przed Zoną, że czasem ma ochotę się przed nią uciec. Wbrew temu co niektórzy z zewnątrz mówili, Artem szczerze wierzył, że plotki niektórych o tym, że "ona słucha" nie są absolutnie przesadzone. Dlatego tak rzadko się odzywał, by nie kusić losu i jej nie zezłościć prawie jak żonę, kiedy wraca się pijanemu do domu.
    Podrapał się po brodzie, pogwizdując z uznaniem. Moskal naprawdę miał w sobie coś z człowieka za jakiego początkowo go brał i jak go przedstawiały wszelkie "plotki" o których mu wcześniej wspomniał. Kanada, Szwajcaria... Basior nie był idiotą, ale nigdy nie mierzył tak daleko i wysoko. Jego świat głupio kończył się na granicy Ukrainy, no może kilku sąsiednich państwach. Ciężko mu było to przyznać, ale chyba tak daleka wyprawa odrobinę by go przeraziła... Chociaż to było za wielkie słowo. Po prostu czułby się niekomfortowo.
    - Zamierzasz nieźle się ustawić na starość, co nie? - powiedział chytrze, choć nie chciał go absolutnie wyśmiać - Jak już będziesz się wyprowadzał z Zony, to zostaw przy sobie jakiś artefakt na pamiątkę. Sidorovich zawsze twierdzi, że nic nie działa na kobiety bardziej jak biżuteria z kamiennego kwiatu.
    Umrzeć w bezimiennej mogile. Albo zostać zagryzionym do łysej kości przez psy i inne mutanty. Zmiecionym przez anomalię na milion kawałeczków. Moskal miał rację, że to nie była śmierć na jaką większość z nich zasługiwała. Stalkerzy czasem dostawali swój "hektar" z krzyżem, ale tylko wtedy kiedy miał kto ich pochować lub zachował w sobie jeszcze żyłkę dobroci, by ulitować się nad truchłem. Basior wykopał kilkadziesiąt takich mogił i nie żałuje, że poświęcił im swój czas. W końcu jakby nie patrzeć wszyscy siedzieli w tym szambie po równo - nie wszystkim się jednak udawało w nim utrzymać na powierzchni.
    Artem zaśmiał się szczerze na uwagę znajomego, moszcząc sobie legowisko z kurtki i plecaka. Schował tylko wysłużonego, ale sprawdzającego się zawsze Vintara między ścianą, a posłaniem i sięgnął po SIP-ta. Nigdy nie wiadomo, kogo tu poniesie, a za strzał w samoobronie ich nie wypieprzą.
    - Jakbyś mnie nie karmił konserwą, nie musiałbyś się martwić o moją "grubą dupę". Po drugie spójrz na siebie, jesteś dziesięć razy większy ode mnie - mruknął, kładąc się i odwracając w kierunku ściany, tak by nie naruszyć wciąż piekącej ręki. Wątpił, żeby się wyspał bo miał bardzo lekki sen niezależnie jak mocno byłby zmęczony, ale zamierzał skorzystać z faktu, że jest tu też Moskal z jeszcze bardziej ulotnym letargiem. Jeśli ktokolwiek ich podejdzie ten pierwszy to wyczuje. Artem nie chciał nawalić podczas ich wyprawy, więc regeneracja sił była teraz priorytetem.
    Wbrew pozorom długo jeszcze patrzył w ścianę, jednak nie kontemplował niczego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego umysł był pusty, jakby zawieszony między dwoma wymiarami. Światem realnym i tym poza "ciałem". Chciał z całych sił rozważyć wszystkie potencjalne kłopoty jakie mogą ich spotkać w drodze do hotelu i maksymalnie się do nich przygotować, wynajdując masę planów awaryjnych, ale nie miał sił. Wiedział, że wielu rzeczy nie przewidzi, ale czuł się pewniej gdy miał ze sobą nawet najmniej prawdopodobne koncepcje. Podczas wyprawy nie będzie czasu przedyskutować tego z Moskalem, bo preferował ciszę i skupienie własnych myśli, by wyłapywać dysonanse w brzmieniu otoczenia oraz wszelkie najmniejsze zmiany. Rozmowy takie jak ta dzisiaj to tylko echo odpoczynków.
      Jakoś jednak nie obawiał się i nie stroszył przed tą wyprawą. Wiedział, że znajomy nie strzeli mu między łopatki tylko dlatego, że celował w pijawkę. Cóż, Zona zmienia wszystkich, ale na swój pokręcony sposób ufał Moskalowi i wierzył, że dopełnią się umiejętnościami podczas rajdu. Chuj jeden wie, co tam spotkają. Nie uciekał przed zagrożeniem, ale jak każdy wolał worek artefaktów bez zbędnego bagażu w postaci mutantów.
      Zamrugał kilka razy, gdy usłyszał jak w daszek, dalej od nich, uderzają krople deszczu. Smętna, nostalgiczna atmosfera. Sam nie wiedział, czemu w tym momencie do głowy przyszła mu melodia, którą słyszał od jednego z weteranów. Może dlatego, że wtedy też chowali się przed burzą na wysypisku i byli tak cholernie zmęczeni po wyprawie do Agropromu, że ledwo trzymali się na nogach?
      A przecież wciąż przyciąga strefa ogrodzona
      I ogrodzona - nie bez celu - chcemy wierzyć;
      To nie my w Zonie - to nam odebrana Zona
      Nam ją niepewnym, ale własnym krokiem mierzyć
      Póki nadziei gorycz wreszcie nie pokona.

      - Tam chcemy dotrzeć, gdzie nam dotrzeć zabroniono... Bezużyteczne, śmieszne posiąść tajemnice - wyszeptał do siebie, zaciskając palce na pistolecie i zamykając oczy.

      Ciche pikanie PDA wyrwało go ze snu, a szuranie niedaleko rozbudziło już do maksimum. Przekręcił się i podniósł przecierając dłonią twarz. Potrząsnął głową, by strzepać z siebie ostatki snu. Mżawka poprzedniego dnia zmieniła się w odrobinę mocniejszą ulewę z burzą będącą jednak dość daleko z tego co słyszał po grzmotach.
      Spojrzał na zegarek.
      5:30.
      Nigdy tyle nie spał, zdecydowanie za długo tu zabarłożył. Podniósł się przeciągając leniwie i spojrzał na Moskala.

      Usuń
    2. - Hej - przywitał się cicho, odchodząc na bok i masując mięśnie by się nie zastały. Skłonił się kilka razy, rozewrzał ramiona szeroko na boki na wysokości barków, rozluźnił kręgosłup i kolana, rozciągnął łydki. Żaden atleta nie dałby mu za to złotego medalu, ale przynajmniej mięśnie nie padną mu po dłuższym truchcie. Poczuł też, że pewniej stoi na ziemi i jego głowa nie lata już między chmurami marzeń sennych - Ogarniamy się i za pół godziny pod bramą? Pójdę się przemyć, bo pijawki wyczują mnie na odległość.
      Nie to, żeby higiena w całej Zonie stała na najwyższym poziomie, ale wolał nie dokładać sobie otarć popotowych czy "syndromu szeryfa". Im dalej od cywilizacji i lekarza tym każde zakażenie zwłaszcza w promieniotwórczej strefie było groźne. Po drugie po prostu śmierdział po tylu dniach.
      Założywszy kurtkę i buty, wziął plecak wygrzebując z niego wcześniej połataną chustę oraz niewielką flaszkę odwaru z mydlnicy i pięciornika, który kupił jakiś czas temu od jednego z naukowców. Deszcz też mu ułatwiał zadanie.
      Kiwnąwszy do Moskala wyszedł na zewnątrz, gdzie otoczył go zimny wiatr.
      Musiał się streszczać jeśli nie chciał się zaziębić na wspaniały początek wyprawy.

      Szedł spokojnie do bramy, gdzie straży pilnowała trójka żołnierzy Powinności. Po drodze zajrzał jeszcze do Barmana by kupić od niego dermatol, bo skończył się mu w apteczce. Poukładał w plecaku najważniejsze graty na wierzchu, raz jeszcze sprawdził broń oraz amunicję, zapiął się dokładnie i mógł ruszać. Kilka artefaktów leżało na dnie plecaka zawinięte w lniane chusty i materiał po workach na ziemniaki. Kiedy dojdą do Kordonu opchnie je Sidorovichowi.
      Deszcz nie ustępował, co odrobinę ograniczało widoczność. Zawieruchy może nie było, ale mokra broń i mokre ubrania nie sprzyjały dynamicznym ruchom. Dzięki kapturowi krople nie spływały mu po oczach. Minąwszy posterunek Powinności chwycił pewniej Vintara, odbezpieczając go i sprawdzając lunetę.
      - No to w drogę - mruknął, wiedząc że najprawdopodobniej będą to jego ostatnie słowa na długi, długi czas. Rozejrzawszy się po terenie za mostem nie zauważył wiecznie pałętających się tam psów. Mogli ruszać w spokoju, przynajmniej na razie.

      Usuń
  6. [W ogóle Michaił tak bardzo przypomina mi głównego bohatera powieści "Ołowiany Świt", zwłaszcza teraz skojarzyło mi się po tym tłumaczeniu: "prypeć-kabana" :D Jakaś inspiracja?]

    Deszcz sprawiał, że poruszali się dużo, dużo wolniej. Na dodatek krople spadające na zeschniętą ziemię oraz zasuszone liście zagłuszały wszelkie dźwięki dobiegające z otoczenia. Jedynie te najgłośniejsze, jak odległe grzmoty, docierały do ich wyczulonych i tak do granic możliwości uszów.
    To drażniło zmysły Basiora i wprowadzało wyjątkowo nerwową atmosferę. Zawsze uważnie przyglądał się wszystkiemu dookoła siebie, ale odebranie mu tego najważniejszego ze zmysłów - słuchu - nie wywoływało u niego fali radości. Do tego dochodziła zwykła ludzka przypadłość czyli rozdrażnienie wodą wlewającą ci się za kurtkę oraz buty.
    No i nie wyglądało, jakby Zona chciała im ułatwić jakiekolwiek zadanie - zacinało coraz bardziej, a na dodatek zbliżała się potężna burza. Onyksowo-czarne, ciężkie chmury kotłasiły się na horyzoncie, podjudzając wiatr gwałtownie poruszający tym co zostało z martwych, opalonych drzew.
    Moskal szedł pierwszy, co jakiś czas zwalniając by rozejrzeć się dokładniej. Basior milcząco ubezpieczał tyły, ale okolica wyglądała na względnie czystą. Minęli starą, wyjątkowo małą roszarnię w której nie krył się żaden mutant ani człowiek, a jedynie dziko rosnący, przechorowany barszcz Sosnowskiego. Zapuszczone budynki, pamiętające jeszcze pierwszą radiacje oraz późniejszy szaber na złom, wyzierały połamanymi okiennicami, czarnymi szybami oraz odchodzącym płatami poszarzałym tynkiem. Jedynie wiatr świszczał w obdrapanych, zakurzonych korytarzach.
    Niepokojącym było to, że nie wyczuwał żadnego zagrożenia. Nigdzie. Na żadnym pagórku, w ruinach, na szczytach wysypisk... Żadne oczy nie obserwowały ich zza powykręcanych metalowych ogrodzeń zgryzionych przez rdzę. Nie czuł się ani trochę tym uspokojony. Z jednej strony miło, że nie będą musieli siłować się z żadnym knurem o potężnych racicach i szablach mogących rozedrzeć cię z łatwością w pół, łbie twardym jak betonowa wylewka i praktycznie pustym, ale... Samotność wcale nie równała się bezpieczeństwu. Szansa, że deszcz wykurzył ze ścieżki mutanty w końcu też podążające pierwotnym instynktem i chęcią znalezienia sobie schronienia.
    Często jednak głód był dużo, dużo silniejszy, a teraz nikogo ani widu ani słychu.
    Przetarł ręką czoło oraz oczy, na które lało się coraz bardziej. Kaptur nie dawał już żadnej osłony, a mokre rękawy przykleiły się do rąk i trzeszczały z każdym ruchem - nawet głuchy by go teraz usłyszał. Dobrze, że wciąż ubrania dawały mu potrzebne ciepło, ale nie wiadomo na jak długo.
    Musieli gdzieś przeczekać zbliżającą się zawieruchę, bo najgorsza zlewa złapie ich w szczerym polu.
    Moskal zdawał się wyprzedzać jego myśli. Ledwo zwolnił i stanął, Basior w ułamku sekundy również to zrobił jakby mimikując jego ruchy. Spojrzał na niego, mrugając co chwila kiedy krople wpadały mu do oczu. Zwyczajowo lubił deszcz, ale jak każdy - wtedy kiedy miał choć kawałek suchej podłogi pod sobą i dach nad głową.
    Basior spojrzał na zegarek, a po chwili na mapę w PDA, nie było czasu wyciągać zafoliowane wydruki z kurtki. Szli niewiele ponad dwie godziny, dokładnie dwie i osiem minut. Przez deszcz nadłożyli drogi, droga się rozpulchniła i kilka anomalii musieli ominąć bardziej szerokim łukiem, by bezpiecznie przebić się przez narastające mokradła pokryte wysoką trawą.
    Jednak jak na to wszystko, przemieszczali się dość zgrabnie do przodu. Doświadczenie i znajomość terenu robiły swoje
    Basior poprawił uchwyt na Wintorezie, opierając kolbę o bok i spoglądając na majaczące w oddali budynki. Racja, musieli się gdzieś schować, ale nie podobały mu się te ruiny. Wywoływały w nim dziwny, ponury dreszcz jakby unosiła się nad nimi fatalistyczna łuna. Nie mogli być jedynymi, którzy wpadli na pomysł przeczekania burzy i zrobienia sobie przerwy w rajdzie mniej lub bardziej samotnym. Wbrew pozorom była to dość "popularna" droga i nie wiadomo ilu dzisiaj i wczoraj po niej chodziło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Instynkt oraz rozsądek warczały mu we wnętrzu, ale tutaj nie dało się przewidzieć wszystkiego, czasem trzeba było postawić na zdrowy, chłopski rozum - a ten podpowiadał mu teraz, że wiatr zmiecie go nieopatrznie w "Wir" jeśli nie zejdą ze ścieżki.
      Kiwnął głową na zgodę.
      - Okrążmy ruiny od prawej strony - zaproponował i wskazał dłonią na stojącą na uboczu obłamaną, ale wciąż stabilną oraz dumnie rozpościerającą się nad ruinami wieżę ciśnień - Masz rację, cholera, jest za cicho... Wejdźmy na wieżę i rozejrzyjmy nim wpierdolimy się w jakieś szambo.
      Jeśli konstrukcja będzie w miarę "w jednym kawałku" może nawet mogliby tam zostać. Zawsze wolał widzieć wszystko z góry, wtedy łatwiej zestrzelić jakiegoś niebezpiecznego gnojka. Co prawda ucieczka wtedy jest co najmniej karkołomna, ale walił to pies... Pokładał, może i głupio oraz naiwnie, nadzieję, że jak jest już ich dwóch to sobie poradzą.
      Cóż, dlatego chodzenie we dwóch było takie ciężkie oraz niebezpieczne - człowiek za dużo zakładał. Mniej się martwił, bo przy zaufanym towarzyszu z dobrą bronią oraz znajomością jak jej używać, a za takiego mógł uznać Moskala, nawet zmutowana locha z warchlakami przy cycku nie wydawała się tak strasznym zagrożeniem.
      Basior ruszył przodem przez wysokie trawy dające im niejako ochronę pomimo otwartego terenu. Rozglądał się uważnie dookoła, także po gałęziach mijanych drzew, by im chłeptokrwij na łeb nie zeskoczył. Nadal żadnego najmniejszego hałasu, poza szuraniem ich własnych butów. Nikogo na horyzoncie. To dziwne, bardzo dziwne.
      Po piętnastu minutach, dotarli pod wieżę ciśnień. Basior wytarł z wojskowych butów nadmiar zaschniętego błota i spojrzał ponad siebie. Ceglasta czasza na cienkiej, zabudowanej metalowej "stopce". Wieża już dawno przestała pełnić swoją funkcję, ale na ten moment wydawała się idealnym miejscem do obserwacji - na wzgórzu, ponad ruinami niewielkiej wsi, a za nią na wschód otwarta polana. Chciał wspiąć się na samą górę, może nawet i na dach, ale nie wiedział czy będzie to możliwe. Potężna dziura prowadziła na wylot ściany, więc miał nadzieję, że schody są w jednym kawałku. Minęli żuraw wodny i znaleźli się pod jedynymi drzwiami prowadzącymi do środka, a przynajmniej na ten moment nie było im wiadomo o żadnych podziemnych wylotach. Może jakieś są.
      Odwrócił się w stronę Moskala i kiwnął lekko by wchodzili do wnętrza. Trzymając pewnie karabin w jednej dłoni, drugą sięgnął po niszczejącą klamkę z boku, tak by nie wpieprzyć się na czyjś widok jeśli ktoś będzie w środku.
      Wysoki, przerywany krzyk postawił mu wszystkie włosy na karku. Odskoczył od drzwi i wycelował w nie, ale nie nacisnął spustu. Bez zbędnych, dodatkowych ruchów, a i tak szkoda amunicji na strzelanie z czuja.
      Nie, nie stąd!
      Basior wycelował w okna wieży, ale i tam nie zauważył niczego. Lament słabł, nikt nie strzelał a deszcz powoli zagłuszał jęki.
      Basior spojrzał na Moskala, unosząc lekko dłoń by się nie ruszał. Choć nagły hałas sprawił, że cały się zjeżył, uspokoił oddech i dokładnie zanalizował to co usłyszał.
      Drugi krzyk. Ludzki, żaden zwierzęcy ryk czy fukanie rozwścieczonego mutasa.
      - To ktoś za wieżą, na dole - mruknął, choć sam do końca nie był pewny. Cholerny deszcz. Dźwięk też mógł się nieść z dużo większej odległości, ale ponownie postawił na instynkt. Sprawdzając raz jeszcze czy zamek Wintoreza jest odciągnięty, przeliczając w głowie liczbę naboi w magazynku, ostrożnie minął Moskala oraz drzwi do wieży ciśnień i stanął na skraju wzgórza. Przez celownik kolimatorowy rozejrzał się z uwagą po zboczu.
      W wysokiej trawie, jakieś piętnaście metrów od zakosu, ktoś... Wyglądało jakby ktoś udeptał suche źdźbła. Wyraźnie widział tam dziurę w zaroślach. Trawa jednak nie poruszała się gwałtowniej, jakby ktoś w niej grzebał lub próbował się przekraść.
      Obserwował uważnie ten jeden punkt, a po chwili dopiero uświadomił sobie, co to mogło być, gdy rozległ się trzeci krzyk. Nikt nie biegł w ich stronę, więc...
      - Studzienka - poinformował Moskala. Opuścił lekko broń i przetarł oczy z kropel deszczu - Ktoś się wtrąbolił w dziurę.

      Usuń
  7. Basior nie ukrywał, że krzyk go wystraszył. Dawno nauczył się tego, że nie należy oszukiwać samego siebie i zgrywać ważniaka, którego nic nie zdoła złamać. To nie amerykańskie filmy, które leciały w maleńkim telewizorze jego starego domu. Zona miała swoje sposoby na to by wejść ci do głowy i im bardziej będziesz się przy tym stawiał tym gorsze okropności wrzuci ci nie tylko do obecnych myśli, ale też do snów - zamieniając przy tym w miarę spokojny, orzeźwiający odpoczynek w galerię najgorszych koszmarów. A wtedy już nigdzie przed nią nie uciekniesz.
    Pierwszy odruch przerażenia jednak strzepnął z siebie na tyle, by wiedzieć w którym kierunku uważnie celować. Trzęsące się dłonie mu w tym nie pomogą, a strach dodawał sercu potrzebnej adrenaliny, która pobudzała zmysły i napędzała instynkt samozachowawczy. Kiedy siłujesz się z własnymi impulsami, zagłuszając je brawurą to nie przeżyjesz ani sekundy w tym przeklętym przez Boga miejscu. Dziwaczne poczucie humoru Zony można było testować tylko w bezpiecznych kryjówkach oraz przy ognisku. Tam gdzie nie ma ona aż tak znacznej przewagi.
    Deszcz zalewał mu oczy, ale odwrócił się lekko i patrzył na Moskala, ciekawy jego opinii. Kiwnął głową na ciche, ale pewne słowa. Całkowita racja, ale to nie był raczej teren tego typu mutantów. Znajdowali się zbyt blisko "gęsto" uczęszczanych dróg, gdzie nawet już nie znajdziesz grama artefaktu bo wszystko tu wyczyszczono do cna. Nawet jeśli to zaraz jakiś kot porwie go do swojej kieszeni chełpiąc się pierwszym nabytkiem w niebezpiecznej Zonie.
    Jednak słowa Moskala miały w sobie dużo sensu. Łatwiej było założyć, że ten "kimś" był "czymś" - łatwiej, a co za tym idzie bezpieczniej. Nigdy nie wiadomo, co powtarza nauczone naprędce słowa wypowiedziane w obliczu śmierci. I to coś mogło równie skutecznie i szybko nauczyć się twoich krzyków.
    Artem zacisnął mocno wargi, zastanawiając się intensywnie. Odwrócił się od przyjaciela, raz jeszcze przykładając kolbę do zgięcia ramienia i sprawdzając, czy teren jest czysty. Wczorajszego popołudnia pozwolił jednemu kotu umrzeć, ale nie miał szans w starciu ze stadem dzikich psów. Sam nie wystrzelałby takiej bandy, a młodociany stalker i tak był zbyt rozbebeszony, żeby przeżyć. Teraz jednak... Nie widział, czemu mieli się temu nie przyjrzeć.
    Dał Moskalowi czas na zastanowienie się nad tym wszystkim - choć ten uciekał, jeśli ktoś potrzebował ich nagłej pomocy. W końcu siedzieli tu razem, Basior nie był pojedynczą jednostką w dzikim polu. Innego towarzysza może by jeszcze skonfrontował z własnymi argumentami, ale zdanie Moskala szanował - może to przez czas jaki ze sobą spędzili i że we własnym towarzystwie czuli się dobrze. Lubił go, jeśli takie relacje cokolwiek znaczyły w obliczu tego napromieniowanego miejsca. No i najważniejsze...
    Że gdy byli razem, Zona nigdy ich śmiertelnie nie dziabnęła. To znaczyło wiele dla Artema.
    Rozluźnił się, słysząc ponownie słowa wyższego mężczyzny. Chciał coś odpowiedzieć, ale wielka czerwona lampa zapaliła mu się w głowie na widok mięsacza krążącego w pobliżu. Palec drgnął na spuście, ale wylot nie wypluł ognia. Zmutowana świnia zakwiczała przeraźliwie wyczuwając niebezpieczeństwo. Zaryła pajęczastymi odnóżami w mokrej ziemi, pogrążyła chwilę jakby zastanawiając się nad tym co robić i czy nie zaryzykować starcia. Powykrzywiany pysk zwierzęcia migał Basiorowi co chwila przed celownikiem, ale zwierzak nie zbliżał się, krążąc niespokojnie wokół studni.
    Po minucie, która wydawała się wiecznością, mutant zniknął z pola widzenia, a jedynie dygocząca wysoka trawa pokazywała w którym kierunku uciekał. Basior kiwnął głową, szczerze się zastanawiając nad tym jednym, przypadkowym mięsaczem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie wierzę w spotkania z pojedynczymi mięsaczami - mruknął zimno, strząsając z siebie krople deszczu. Przeklęta pogoda!
      Szczerze zastanawiał się co robić, czy ryzykować. Może powiedzieć, że "jebał to pies" i usłyszeć jeszcze kilka jęków, ale przepuścić je koło uszu? Nie to, żeby bardzo ruszyło go wtedy sumienie, ono choć ważne czasem musiało być zagłuszone, ale...
      Momentami jednak wierzył, że Zona tylko sprawdza czyjąś wytrwałość i to, czy jest godny nadal podróżować na jej terenie. Czy jeśli lekko kogoś drapnie w serce, to przezwycięży jej próby czy schowa się jak gówniarz, co może ją bardziej rozzłościć.
      Artem wyprostował się, raz jeszcze sprawdzając stan amunicji w magazynku. Głupi odruch, ale wolał być pewny i ostrożny teraz, niż później martwy.
      - Cokolwiek to jest, mutant czy nie, jest zbyt blisko wieży. Wolę nie ryzykować, a to zbyt dobra miejscówka - odparł. Człowiek, jeśli nadal będzie się tak darł, zwoła tutaj wszystkie ścierwa z okolicy. Mutant może napaść na nich w najmniej spodziewanym momencie. Nawet jeśli byliby obdarci ze wszelkiego sumienia, samo bezpieczeństwo ich kryjówki mogło być najlepszym z argumentów. Nikt nie powiedział, że w ogóle dostaną się na szczyt wieży, może pójdą dalej w wioskę, ale dla Artema jako "snajpera" najlepsza opcja to najwyższa opcja.
      Spokojnie obejrzał okolice, przy słabnącym na wietrze dźwięku kolejnego niosącego się krzyku. Spojrzał na zegarek, pokazując palcami Moskalowi liczbę trzy. Tyle mają minut i ani sekundy dłużej. Wolał nie przedłużać ich wizyty na dole, w wyjątkowo wysokiej i ostrej trawie gdzie nie widzisz nic jeśli jesteś tak niski jak Moroshkin. Zdawał się w tym momencie na wzrok Moskala i swój słuch, który i tak został mu znacznie odebrany przez deszcz.
      Kiwnął głową i razem zeszli ze zbocza, nadal uważnie obserwując okolicę. Basior rozglądał się na lewo i prawo, nim nie weszli w zarośla. Dreszcz przeszedł mu po plecach, kiedy pozwolił przyjacielowi iść przodem i jedyne co widział to tył jego głowy. Sam się teraz zastanawiał czy to nie było jakieś zmutowane zboże, które nadal postanowiło tu sobie rosnąć, ale tym razem ponad normalnie spotykaną miarę. Nienawidził takich miejsc i starał się je omijać z daleka, ale teraz sytuacja tego wymagała.
      Bez większych przeszkód wyszli na udeptaną "polankę", a Basior przejechał dłonią po policzku na którym osiadły jakieś dziwne kawałki wiechy. Drapały, tym bardziej że deszcz nie chciał ich zmyć. Jak podejrzewał wcześniej - rzeczywiście znajdowała się tu studzienka częściowo zakryta przez błoto i utwardzony grunt. Duże krople zdążyły częściowo rozmyć ślady, ale wyraźnie widać było odcisk czyjegoś ciężkiego buta. W górce ziemi znajdowała się dziura otoczona połamanymi i zbutwiałymi od wilgoci deskami. Ciemnica w środku, że oko niczego nie dojrzy.
      Artem wyciągnął z kieszeni niewielką, ale silną latarkę i westchnął ciężko, klękając. Odczekał chwilę, jakby zastanawiał się czy naprawdę chce zajrzeć na dół, ale teraz nie było wyjścia skoro tu już doszli.
      Wychylił głowę nad mroczną czeluść i zaświecił...
      - B-b-boże... K-ktoś... Boże, ratujcie - Artem odetchnął z ulgą widząc w środku człowieka zamiast mutanta. Słabo, ale jednak gdy przyglądał się bliżej mógł zauważyć kawałek lekkiej kurtki oraz niedbale rzuconego Vipera. Na szczęście tego gościa, studzienka nie była zbyt głęboka po tylu latach nieużytku, ale nadal widać, że mocno go połamało bo jedna z rąk wykręciła się w bolesnym kierunku. Nie chciał też wyrokować, ale po czymś takim biodro lub co gorsza żebra mogły ucierpieć. Płuca raczej nie przebił, bo nadal dychał i nie charchał krwią.
      Basior spojrzał na zegarek. Minuta za nimi. Wstał z klęczek, odgrzebując po łebkach resztę ziemi z drogi, próbując znaleźć krawędzie tego połamanego "włazu".
      - Masz linkę? - zapytał, nawet nie patrząc na Moskala tylko czujnie przeczesując wzrokiem trawę. Sam miał swoją, ale miał przeczucie, że towarzysz wyprzedzał jego myśli lub doskonale się z nimi zgrywał.
      Może go wyciągną, jeśli da radę się ruszyć.
      Szczerze powiedziawszy wolał tam po niego nie schodzić.

      Usuń
    2. [Nie to, że przypomina bardzo, ale ma kilka cech które tak jakoś mi się skojarzyły z Miśkiem :D W ogóle lubię strasznie Moskala, to naprawdę równy facet i z takim to można Zonę przemierzać :D]

      Usuń
  8. [Hej, przepraszam jeśli to na dole będzie chaotyczne, ale jestem jeszcze strasznie zmordowana anginą... Obiecałam jednak więc daję odpis :)]

    Basior zacisnął mocniej wargi, gdy rzęsisty deszcz nie ustępował na sile i lał mu się do oczu ciężkimi kroplami. Jeśli ten młodziak nie umrze z ran to na pewno wykończy go siła natury, podtapiając w studzience... Lub siła Zony, bo w końcu ona stanowiła tutaj prawo.
    Skinął głową Moskalowi, nadal przegrzebując butem ziemię. Również nie zamierzał schodzić tam na dół, nie ze strachu... Dobrze, może odrobinę też ze strachu. Teraz okolica mogła być spokojna, ale nikt nie wie, kiedy sytuacja dookoła się odmieni i jeden z nich skończy jak ten połamany w studzience. Dziura nie była najlepszym miejscem ani do obrony ani do siedzenia tam dłużej niż kilka sekund. Wiedział jednak jedno, że zostawić go tu nie mogli, choć stalkerowi na dole i tak się poszczęściło. Na ratunek przyszła mu ta "lepsza partia" - znał kilku typków, co nie trudziliby się z wyciąganiem go ze studzienki, a po prostu zastrzelili, skracając zimno męki. Może teraz robią błąd i też powinni tak postąpić, ale dla Basiora jeśli istniała szansa, żeby uratować czyjeś życie, a nie przedwcześnie je zakończyć to wolał trzymać się tej możliwości tak długo jak tylko mógł.
    W końcu i on może kiedyś wpaść w takie kłopoty, a wtedy nie pozostaje ci nic innego jak liczyć na łaskę innych lub posępny uśmiech Zony.
    Nikolayevich odetchnął z ulgą, gdy spod rozpływającej się od wody ziemi wyłoniły się krawędzie desek stanowiących właz studzienki. Wbiwszy place w brudne, zbutwiałe szczeliny podniósł jęczącą pod naporem tarcicę. Do środka rozległego dołu w końcu wpadło trochę więcej światła i Moskal mógł sam się przyjrzeć w jakim stanie jest leżący na dole stalker. Nieznajomy jęknął, drgając lekko i przesuwając niemrawo zdrową dłoń ku oczom. Zza przerywanego świstu dało się słyszeć ciche słowa modlitwy, choć nie wiadomo do kogo bardziej - łaskawości Zony czy Boga.
    - Podejrzewam, że złamał prawą rękę - wskazał na wykręcone w niezbyt przyjemnym kierunku ramię - Nie pluje krwią, więc klatki piersiowej nie połamał. Przynajmniej nie na tyle, żeby wycharchać wszystko na zewnątrz.
    Moskal zadawał bardzo dużo pytań, rozsądnych i mądrych prawda, ale na nie nie mieli czasu. Co teraz oraz jeśli mogli zadawać kiedy wyczerpią pierwszą z możliwości. Planowanie było ważne, ale teraz uciekał im czas i jeśli będą stać, zastanawiając się nad wszystkimi możliwościami danej sytuacji to niewątpliwie coś ich tu chapnie, a oni będą uciekać przez wysoką, poskręcaną dziko pszenicę na ślepo. Wierzył, że Moskal nie zadaje ich tylko i wyłącznie z własnego "widzimisię", a po prostu nie chce dokładać Zonie powodów do ich zabicia. Dobrze, na tym polegały wszystkie rajdy.
    Nikolayevich uniósł dłoń do ust :
    - Zastanowimy się nad tym, kiedy go wyciągniemy - spojrzał na wyższego mężczyznę krótko, jakby dając mu znak, że muszą się ruszyć, a nie gdybać. Od tego też wzięły się pytania Moskala, więc czemu by może, skoro i tak już wdepnęli w niebezpieczne bagno, nie wejść w nie głębiej? Teraz większość ich decyzji zależała od zwykłego instynktu i starego doświadczenia. Wątpliwości najlepiej rozwiewać, a kto wie o swoim stanie nie lepiej jak sam poszkodowany. Artem spojrzał szybko na zegarek. Mniej niż dwie minuty, psia krew.
    Dobra skoro mają mu pomóc..
    Basior poświecił latarką w twarz nieznajomego:
    - Ty - zwrócił się do niego pewnie, ale bez niepotrzebnego krzyku, by nie zwołać tu jakiegoś paskudztwa. W końcu przed chwilą widzieli tutaj mięsacza. Po prostu tak, by mężczyzna ocknął się na tyle, że skupi swój wzrok na nim. Ten poruszywszy głową, zadarł ją słabowicie - Połamałeś coś poza ręką?
    Cokolwiek nie powie, mógł mu wierzyć albo nie. Raczej nie kłamałby o tym, jak bardzo się zranił. Może tylko po to, żeby mieć pewność, że dwaj obcy mu stalkerzy ocenią jego stan na tyle dobry, że nie będą chcieli go dobijać, a ratować. Zresztą jeszcze do niego nie strzelili, więc szanse, że wyciągną go z tego szamba nie były wcale takie najgorsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mężczyzna zatrząsł się jak w febrze, próbując się podnieść. Ból przeciął jego twarz aż nazbyt widocznie, kiedy próbował oprzeć ciężar ciała na jednej tylko dłoni. Druga ręka wyglądała teraz jak robak, który bezwolnie ciągnął się za stalkerem. Chyba tylko rękaw kurtki ciasno owinięty wokół zranienia trzymał kość w miejscu. Artem nie chciał wyrokować, ale z nogą też było coś nie tak, chociaż może tylko bardzo mocno ją obił i nadwyrężył, ale nie złamał.
      - D...D-dajcie linę - wyciągnął drżącą dłoń ku górze, ostatniej nadziei na to, że jeszcze wyjdzie z tego cały. Choćby miał ucierpieć jeszcze bardziej, dobić ciało do końca, to na zewnątrz. Wierzgał dalej, próbując ostrożnie oprzeć się teraz na śliskiej od deszczu ścianie. Musieli się pośpieszyć, bo jeśli w takiej adrenalinie zacznie wstawać i postawi gdzieś stopę, gdzie nie powinien to wypierdoli się równo i narobi jeszcze więcej szkody jak pożytku - Dam-m... radę.
      Przez skupione myśli Basiora przebiegła jednak ta jedna, bardzo chaotyczna i niepokojąca.
      Jak on czułby się w podobnej sytuacji? Czy również wołałby o pomoc jak wariat czy może skończył sam ze sobą w nadziei, że skróci to męki?
      To dziwne, ale gdyby został w takiej sytuacji całkowicie sam, bez chociażby pomocy Moskala, z całą pewnością do końca chciałby być panem swojego losu. I po godzinie pociągnąłby za spust, odbierając Zonie ostatnią szansę by go ostatecznie złamać i poniżyć.
      Artem zgasił latarkę i skinął Moskalowi:
      - Róbmy według twojego planu. Rzucaj, będę nas ubezpieczał - klepnął przyjaciela po barku i cofnął się, by kryć jego starania w ratowaniu nieznajomego. Cóż, ponad tym wysokim trawiskiem nic nie zobaczy, ale przynajmniej będzie nasłuchiwał, kiedy Moskal skupi się na pierwszym kroku wyciągania młodziaka. Nikolayevich modlił się tylko w duchu, żeby żadna sfora ślepaków ich tu nie wyczuła i nie wpadła z zębiskami. Strzelanina na takim terenie nie należała do łatwych, jeśli w ogóle wykonalnych zadań.
      Basior słyszał, głośniejsze niż przewidywał, jęki nieznajomego, kiedy Moskal siłował się z nim i ze sznurem. Nawet dźwięk napinającej się linki zdawał się czystszy i wbijający w uszy niczym ostry nóż. Kątem oka widział, jak Moskal napina się i próbuje ze wszystkich sił wyciągnąć mniej lub bardziej współpracującego gościa na górę. Gdyby mu pomógł teraz z całą pewnością byłoby szybciej, jednak to nie spokojny lasek w głębi cywilizowanego kraju, gdzie możesz być żelaznym w wierze, że nic nie wskoczy ci na kark i nie zatopi pazurów w czaszce. Mimowolnie spojrzał na zegarek.
      Nie idzie im za dobrze.
      Basior odwrócił się, gdy młodziak był już prawie przy otworze. Jednak się udało i mogli dziękować za to losowi oraz sile mięśni Moskala. Nieznajomy, choć jeszcze nie stanął na nogi, pod nosem bełkotał już podziękowania dla nich i Boga. Artem, sprawdziwszy czy nie poślizgnie się na błocie, na kolanach zaczął wyciągać chłopaka. Chwyciwszy go mocno za poły kurtki i zdrowe ramię ciągnął go do góry.

      Usuń
    2. Jeszcze trochę, już prawie wyszedł. Basior zignorował jego głośniejszy syk, gdy niefortunnie chwycił drugie ramię - nie mieli czasu na delikatności. Cholera, wydawał się mniej ciężki kiedy spoglądali na niego z góry, chociaż pewnie bezwład większości ciała robił też swoje - Artem nie spodziewał się jednak takiej kolubryny. Oddychając ciężko, przy pomocy Moskala, wyszarpali go jednak na mokrą ziemię. Nikolayevich podniósł się pierwszy i zakrył właz studzienki dechami, wbijając między szczeliny czerwoną flarę, co by przypadkiem nikt inny tu nie wpadł. Mogliby lepiej oznaczyć ten dół, ale niezbyt mieli czym, w końcu nie noszą przy sobie żadnych drutów budowlanych ani niczego z tych rzeczy.
      - Zbieramy się - Basior rzucił krótko, pomagając chłopakowi wstać. Pozwolił mu oprzeć się na sobie, wyglądało, że dadzą radę wrócić na ten pagórek z wieżą ciśnień. Tam obejrzą jego rany i zajmą się zabezpieczaniem terenu. Na ten moment należało szybko się wycofać z tych chabazi nim czegoś...
      Artem obrócił głowę gwałtowniej, gdy w oddali świsnęła rozładowująca się elektra. Dźwięk, którego nie da się pomylić z żadnym innym, donośny i jazgotliwy z powodu tysiąca miniaturowych wyładowań strzelających w jednym momencie. Nawet w tej ścianie deszczu łatwo się niósł.
      Jednak sama elektra nie zjeżyła mu włosów na karku tak bardzo jak długie wycie, które dołączyło chwilę później i zlało się z przeżartym głodem szczekaniem. Zona postanowiła zakpić z ich wysiłków raz jeszcze.

      Usuń
  9. Gdyby był czas by zwracać na takie szczegóły uwagę, każdy zauważyłby jak bardzo usta Basiora wykrzywiły się w niemym przerażeniu. Pierwszy impuls, nawet zawodowcy takiemu się poddają. Najważniejszym jest jednak by szybko oddać umysł chłodnej kalkulacji, bo pod wpływem emocji można tylko kontratakować, a nie uciekać.
    W najgorszym z możliwych momentów, musiano zemścić się za ich "chęć niesienia pomocy" podobnym samobójcom. Zwyczajowo przed taką bandą wściekłych, zdziczałych i obdartych z mięsa psów Artem uciekałby w bezpieczne miejsce, stamtąd próbując pozbyć się choć alfy by wprowadzić zamieszanie w watasze.
    Teraz jednak mieli przy sobie stękającego, ledwo ciepłego kota, który absolutnie nie kwapił się do natychmiastowej ucieczki.
    - Cholera - syknął zza zaciśniętych zębów. Przecież go tu nie zostawią, skoro już darli całą drogę po tym zboczu i wyciągali go ze studzienki. Po drugie nie wierzył, że nie obeszłoby się to bez konsekwencji. I to nie ze strony żyjących w Zonie stalkerów...
    Sfora przedzierała się przez chaszcze w szaleńczym wprost tempie, jakby głód pchał te bestie do przodu. Zajadały przeraźliwe, wycie wbijało się boleśnie do uszu, a stamtąd prosto do serca. W takiej watasze były zdecydowanie zbyt niebezpieczne i nie mieli co liczyć na to, że ich miną. Bydlaki zwietrzyły krew i szukają teraz zranionej, łatwej ofiary w którą będą mogły wbić kły i rozszarpać ją na kawałki, uspokajając przeraźliwy głód.
    Basior nie miał co stać. Odwrócił się, ciągnąc tego zdechlaka. Czy mieli jakieś szanse? Nie wiedział, ale nie zamierzał czekać na cud lub własną śmierć. Zatrzymał go Moskal, który wykazał się rozsądkiem i opanowaniem. Znacznie większy i silniejszy mężczyzna wziął na swoje barki na wpółżywego kota, dając Artemowi swój plecak. Ten stracił cenne sekundy by na szybko ułożyć oba ciężary tak i móc w miarę swobodnie biec nie zahaczając o nic, a zwłaszcza o Wintara. Wyciągnął natomiast Compacta, gładko go odbezpieczając, bo celniej i szybciej się obroni.
    Warkot zdawał się zbliżać, chyba że to napełnione adrenaliną serce już dudniało mu w uszach wraz z przepływającą krwią. Zaczął się wyścig o przetrwanie.
    Moskal, pomimo worka ziemniaków na plecach jakim był kot, wyprzedził go na swoich dłuższych nogach. Basior tylko modlił się, by nie przewrócić na rozmokłej ziemi i śliskiej od kropel deszczu trawie - wtedy byłoby koniec i mógłby równie dobrze sam wykończyć się kulką w łeb. Biegł, nie zwracając uwagi na nic, całe szczęście nie wpadli na żadne anomalie po drodze. Zdyszany i na trzęsących się nogach dobiegł na szczyt pagórka, czerwony z wysiłku. Moskal odebrał od niego plecak, a Basior nawet go nie słuchając ruszył w kierunku drzwi do wieży ciśnień. Odgłos strzału z broni przyjaciela przeciął powietrze ostro, niosąc się w dal jak ostrzeżenie. A tuż po nim psi pisk, chyba kogoś trafił zbłąkaną serią, ale przez to kupił im trochę czasu.
    Zastałe drzwi nie puściły od razu. Spróbował raz i drugi, a narastająca wściekłość nie pomagała mu wcale. Gotów był przestrzelić zardzewiały zamek, ale wtedy nie zabarykadują drzwi. W końcu kolejne, mocne pchnięcie uwolniło zapadkę. Szybko rozejrzał się w środku, czy nie wpadli z deszczu po rynnę.
    Czysto.
    Krzyknął krótko na Moskala, który już biegł w jego kierunku łapiąc po drodze półprzytomnego kota. Wpadli do środka jak burza, a Basior strzelił w szarżującego na nich z zębiskami wielkiego kundla. Zwierzak uskoczył, ale nie dopadł ich bo drzwi się zatrzasnęły. Zasunął zamek i zabarykadował drzwi leżącą nieopodal zawilgotniałą drewnianą skrzynią. Odsunął się na krok, trzymając przed sobą odbezpieczoną broń. Starał się wyrównać oddech, wsłuchując w drapanie i szczekanie na zewnątrz. Bestie jeszcze chwilę nie dawały za wygraną chcąc przegryźć się przez drewno, ale po kilku minutach dały sobie spokój - Artem wątpił jednak, czy tak szybko opuszczą teren pod wieżą. Spędzą pewnie tu noc, jak nie dwie póki z głodu sobaki nie pójdą szukać łatwiejszego obiadu. Nie należały do wyżyn dzikiej inteligencji, więc pójdą za instynktem.
    Wycie alfy oznaczało czuwanie.
    A dla nich odpoczynek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basior wyprostował się, dopiero teraz czując jak opada na niego zmęczenie po biegu. Dłonie mu drżały, nogi miał jak z waty. Starał się nie przewalić na ziemię, nie mógł tak się zatrzymać bo zemdleje. Odwrócił się do Moskala, klepiąc go po plecach:
      - Pochodź chwilę, żebyś nie padł i nie chapaj powietrza.
      Pamiętał jak kiedyś za dzieciaka, nauczyciel w szkole zmuszał ich do długiego i wymęczającego biegu. Chciał ich chyba przygotować kondycyjnie na jakąś wojnę czy coś, ogółem był bardzo dziwnym i zastałym w przeszłości typem człowieka. Najgorszym po takim maratonie było się po prostu zatrzymać, jak sam mówił - należało swobodnie przejść od biegu do truchtu lub zwykłego marszu. I warto wdychać powietrze nosem.
      Chciał się, chyba ze wszystkich emocji, roześmiać na słowa Moskala. Nigdy więcej trwało zazwyczaj do kolejnego dnia, jeśli nie była to kwestia godzin.
      Nie mówiąc nic więcej, podszedł do leżącego stalkera, ściągając po drodze plecak i kładąc Wintara niedaleko. Pomógł mu się podnieść i oprzeć o ścianę. Teraz jak mieli chwilę mogli przyjrzeć się, czy dożyje następnego dnia. Oby, bo akcja ratunkowa mogła ich kosztować życie i wolał nawet nie brać pod uwagę tego, że była na marne.
      Młodziak, blady jak gówno w trawie i spocony z wysiłku, patrzył na niego spod lekko rozchylonych powiek. Oddech świszczał mu w płucach, a twarz choć brudna i wykrzywiona z bólu zdradzała jak mało miał do czynienia z Zoną - wciąż był gładki jak uczniak, bez blizn czy poszarzałej i cienkiej jak pergamin skóry po resztkach promieniowania. Chyba trafił do Zony niedawno, bo wyposażenie miał co najmniej nowiusieńkie i takie... Lśniące, jak z dobrego przydziału. Cóż, szkoda chłopaka bo starł się na dzień dobry ze ścianą.
      Nauczka na przyszłość, o ile jakaś będzie, mu się przyda.
      Chłopak przyciskał do siebie giętką jak robak rękę, bojąc się nią poruszyć. Basior musiał ją zobaczyć by ocenić uszkodzenie. Z nieukrywanym przerażeniem w oczach i bólem nieznajomy wyciągnął ku niemu ramię, na tyle na ile mógł. Basior próbował odsunąć sprzed oczu mroczki ze zmęczenia i uspokoić dłonie, by nie zrobić kotu większej krzywdy niż Zona. Ostrożnie ściągnął z chłopaka grubą, watowaną kurtkę przy jego cichych syknięciach. Dobrze przynajmniej, że zaciskał mocno zęby by skupić uwagę nerwów na innym bólu.
      Wyraźna, brunatna plama barwiła ciemnozieloną bluzę, duża i nieprzyjemna. Najgorszym, dla młodego stalkera, było jednak wybrzuszenie i nadszarpany materiał.
      - Złamanie otwarte - powiedział do Moskala, wyciągając z wewnętrznej kieszeni niewielki składany nożyk i rozcinając zamoczony rękaw. Jak przewidywał, wybielała kość wystawała ze zbroczonej rany, odsłaniając tłuszcz i mięso na widok. Kot nawet na to nie patrzył, jakby miał z samego spojrzenia zacząć panikować. Dobrze, że nie przebił niczego więcej, bo wykrwawiłby im się na miejscu - Sprawdź jak jego kulasy.
      Basior wstał i podszedł do plecaka, żeby wyciągnąć apteczkę. Niewiele w polowych warunkach zrobią, poza unieruchomieniem mu tej wystającej na zewnątrz kości. Chyba, że Moskal ma ten artefakt o którym wspominał, przynajmniej zredukują krwawienie. Basior poza trzema świecidełkami i gwiazdą wieczorną nie chował niczego.
      - Na rajdy to ty długo nie pochodzisz - mruknął. Może brzmiało to boleśnie dla dumy stalkera, a zwłaszcza kwestii jego finansów, ale Artem wolał by ten zdał sobie sprawę ze swojego położenia. Jak już go uratowali, to wolał żeby ten nie wpadł w cwaniacką brawurę i ruszył w drogę po kilku dniach leżenia. Zona nie potrzebuje kolejnego bezmyślnego truchła. Niech młodziak zda sobie z tego sprawę, nawet jeśli Moroshkin w tym momencie miałby dodać nerwów do jego i tak wystraszonego oraz skołatanego umysłu.
      Basior skupił spojrzenie na Moskalu:
      - U ciebie wszystko w porządku? - spytał, przyglądając się mu uważnie. Choć brzmiało to nieczule, wolał mieć jednego trupa i całego Moskala niż na odwrót. Jego umiejętności i życie cenił, samolubnie odrobinę, o wiele bardziej.
      Po drugie - jego stratę odczułby też tak po prostu po ludzku, jak przyjaciel.

      Usuń
  10. Było gorzej niż się spodziewał. Odkrycie przez Moskala złamanego piszczela wcale nie napawało optymizmem - zwłaszcza w tak polowych warunkach. Nie mieli środków na to, by poprawnie według książek nastawić i unieruchomić mu kości, więc będą musieli targać go do Kordonu.
    O ile młodziak przeżyje w ogóle.
    Basior tylko postukał palcami o ziemię tuż obok kolana, by Moskal położył artefakt blisko niego. Kot poruszył się niespokojnie na widok przedmiotu - teraz już mogli być pewni, że długo w Zonie się nie nasiedział. Przykre, że nikt nie chciał się nowicjuszem zająć, ale ostatnio panuje jakaś wyjątkowo dziwna dysharmonia codziennego kieratu, bo ludzie nie chcieli sobie pomagać. Może była to odpowiedź na nasilającą się falę młodych chłopaczków chcących uszczknąć trochę tajemnic tego wyżartego do cna miejsca?
    Weteranów jednak kiedyś zabraknie, więc młoda krew powinna brać przykład ze starszych by ich w przyszłości zastąpić. Być może nauczka sprawi, że ten tu kot wykaraska się z ran i jeszcze w przyszłości ich zaskoczy. Oby, liczył na to w sumie. Nie lubił patrzeć jak ludzie giną bezsensowną śmiercią.
    Zwłaszcza tak młodzi.
    Spojrzał kątem oka na puszkę, pospolity Śluz, ale nawet lepiej. Jak nie przypalą kota przypadkiem po drodze papierochem to nic mu się nie stanie.
    Głupi żart.
    Podniósł się powoli, ku zdziwieniu młodziaka. Ten drgnął jakby Basior miał go za chwilę zostawić na pastwę losu lub, co gorsza, dobić bo nie chciał marnować zapasów apteczki lub artefaktu. Artem podniósł tylko lekko dłoń, by go uspokoić:
    - Poszukam czegoś, żeby unieruchomić rękę...
    Czuł na sobie jego wzrok cały czas, co mógł w sumie zrozumieć. Sam pamiętał jak zaczynał, nawet do dzisiaj uważnie obserwuje każdą napotkaną osobę - nieważne jak bardzo znajoma by mu była. Często wielu stalkerów wraca z rajdów i miesza się im w głowach od anomalii, mutancich mocy, emisji... Czasem zwykłych ludzkich słabości, które w końcu biorą górę nad rozsądkiem i braciak odwraca się do ciebie plecami lub po prostu strzela w twoje.
    Wrócił do rannego z niewielką, naderwaną deseczką. Powinien unieruchomić mu też nogę, ale wtedy stanie się zupełnie niemobilny. Wpadli na niego w najgorszym momencie - na bocznej trasie i w połowie drogi do jakiejkolwiek większej bazy, gdzie mógł spojrzeć na niego ktoś z większą wiedzą. Być może na wylocie do Agropromu ktoś się znajdzie, ale przy grasujących tam bandytach wątpił w szanse na zatrzymanie się przy instytucie na dłużej.
    Zachował jednak wszystkie myśli dla siebie. Kotu się one nie przydadzą, przynajmniej na razie, kiedy ledwo kontaktuje.
    Moskal szurał na górze, sprawdzając każdy kąt wieżyczki.
    Moroshkin, wyciągnąwszy apteczkę, spojrzał na kota i mruknął tylko:
    - Zaboli, ostrzegam.
    Pomyśl, że jesteś z dala od Zony.
    W milczeniu i na tyle dokładnie na ile umiał, opatrywał stalkera. Oczyścił rany, ostrożnie aplikując w pobliżu otwartego złamania śluz, unieruchomił mu ramię i owinął szczelnie deskę bandażem, by nie sprawiała dyskomfortu oraz trochę zredukowała ból przy poruszaniu. Czuł jak chłodny artefakt rozgrzewa się przy kontakcie ze skórą, ale nie parzył. Noga całe szczęście nie była aż tak poszarpana, ale nim wziął się za nią - pojawił się Moskal, oznajmiając, że góra jest czysta.
    Kot również odrobinę odsapnął, bo przestał dygotać jak liść na wietrze. Nawet rozbiegany wzrok skupił się na jednym punkcie, a mianowicie na Moskalu. Basior nie był zbyt skory do rozmów, jak zawsze, ale jego towarzysz zdawał się dużo przyjaźniejszy, bo przynajmniej znał się na uprzejmościach.
    Może to i prawda, że poczuje się lepiej jeśli odrobinę pozna swoich "wybawców"?
    Chłopak otworzył usta, ale syknął, gdy Basior zaczął przeczyszczać drugą ranę:
    - W-w... - przełknął głośno ślinę i chwycił za manierkę z wodą, którą Artem wcześniej wyciągnął z jego plecaka. Połknąwszy przeciwbólowe i upiwszy łyk wody czy innego pieruństwa, które tam miał, powiedział już lżejszym głosem - Wołają na mnie Lioszka. Oferma.
    Dodał po chwili, a w jego tonie wyraźnie odznaczał się wstyd. Ksywka w końcu odbiła się na rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basior uśmiechnął się pod nosem, podnosząc głowę i patrząc na Moskala. Do dzisiaj pamiętał swoje przezwisko, "Rogacz", kiedy początkowo dopytywał o Lerę każdego kogo mógł. Wypominali mu głupotę, wołali capem i prostolinijnym romantykiem na którego Zona już ostrzyła swoje ohydne zębiska. Nie wróżyli mu tu długiego czasu, obstawiając góra miesiąc-dwa nim pożre go coś na ścieżce bo zapuści się zbyt daleko lub nie tam, gdzie powinien.
      Może i był naiwny, ale nie głupi - nie okiełznał Zony, bo nikt tego nie potrafi, ale nauczył się z nią porozumiewać. Przypominała małżonkę, a on już jednej szukał...
      Sam nie wiedział jednak, czy kiedykolwiek ją znajdzie. Chciał tylko jednego znaku i nic więcej. Wtedy będzie mógł choć spokojnie zasnąć.
      - Uciekałem przed mutantem. Kabanem, chyba... Nie wi-widziałem w trawie - kontynuował, nie spuszczając wzroku z Moskala jakby szukając w nim jakiegokolwiek wsparcia - Zacięła mi się broń, nie chciałem uciekać i...
      - I spanikowałeś - dokończył cicho Basior, zawiązując bandaż i prostując się, by rozruszać mięśnie.
      Kot spiorunował go spojrzeniem, strosząc się na to, że starszy stalker śmiał zarzucić mu coś takiego jak strach. Nie bał się! Przecież w końcu przybył do Zony, gdyby się kitrał to by go tu nie było.
      Zamiast tego zacisnął usta w wąską kreskę. Rozsądek jednak wziął górę, bo wiedział, że ten ma rację. Najadł się strachu tak, że biegł nieostrożnie do przodu - cudem nie wpadając na żadną anomalię. Wpitolił się jednak jak śliwa w kompot, prosto w studzienkę.
      Basior może i zabrzmiał szorstko, ale brawura jest pierwszym krokiem ku śmierci. Przyznanie się do strachu nie było najgorszym, co mógł tu powiedzieć.
      Pogrzebawszy w kurtce, Artem wyciągnął paczkę papierosów. Długo tu posiedzą więc mógł zakopcić. Odpalając jednego, rzucił fajki Moskalowi.
      - Z jego ranami nie było tak źle, całe szczęście. Przeżyje. Spowolni nas, ale...
      - Nikogo nie spowolnię! - burknął Lioszka, chcąc prawie się podnosić. Powstrzymał się jednak, gdy jego ciało przeszył impuls bólu.
      Narwany idiota.
      - Myślałem, żeby spróbować go wysadzić przy Agropromie. Zszywacz często się tam kręci, może pomoże.
      Zszywacz, lekarz polowy na każde zawołanie. Na pożytek innych kiedyś obudził się w nim kompleks "świętego". Historia jest ponoć taka, że wpadając na elektrę ta nie dość, że go nie zabiła to staremu szajbusowi objawił się Bóg we własnej postaci, każąc mu ratować potrzebujących. Więc ten chodzi po okolicy i pomaga komu może nie tylko medykamentami, ale też, jak on to określa, dobrym słowem. Złota rączka w kwestii większych-mniejszych ran, ale jest ewidentną gadułą, a to ciężko czasem wytrzymać.
      Zwłaszcza jeśli doda się do tego jego umiłowanie religijnych filozofii oraz nadawania o misji. Spróbuj tylko wejść mu słowo lub udawać mądrzejszego w tych boskich kwestiach, a potraktuje cię jak heretyka, rzuci bandaże i tyle go widziałeś do końca życia.
      Chyba, że go zdenerwujesz to przestanie być miły.
      - Jak nie... - kontynuował Basior, zaciągając się tytoniem - Idziemy do Kordonu, innego wyjścia nie widzę.
      Psy zawyły na zewnątrz, ostatni raz drapiąc w drzwi. Alfa dołączyłą po chwili do harmideru, prawdopodobnie moszcząc się z watahą w okolicy. Na tak długo, aż nie przyciśnie ich głód lub nie wygoni większy zwierz. Deszcz wciąż bębnił o rozmokłą ziemię, robiło się coraz zimniej.
      Artem spojrzał na Moskala, a w jego oczach widać było nieme pytanie na to, co towarzysz sądzi o całej tej sytuacji.
      Nim ten jednak mógł jakkolwiek otworzyć usta, znowu odezwał się Lioszka. Najwidoczniej daleko było mu do spania lub jakiegokolwiek odpoczynku, adrenalina jeszcze krążyła w jego żyłach, co było dziwne.
      Biorąc pod uwagę, że niedawno jeszcze dogorywał kilka metrów pod powierzchnią:
      - Długo tu już jesteście? W Zonie?

      Usuń