[KP] Jeremy
JEREMY LACOSTE
Prawie dwudziestoośmioletni prawie Amerykanin. Młody lekarz, dawny pacyfista, który woli składać ludzi jakby byli stertą małych puzzli niż strzelać do zombiaków. Z zamiłowania pisarz, słuchacz muzyki i osoba, która dawno utraciła wszelaką nadzieję na lepsze życie. Na co dzień przemyka w swoich jeansowych ogrodniczkach z dala od problemów. Uparty jak osioł, bezpośredni troszkę cham, który szybciej ucieknie niż stanie oko w oko z problemem. Chociaż tyle że nie jest sam.
Wątek z:
Bociek
Wszedł do pokoju zajmowanego razem ze swoim kolegą. Rzucił jedno, szybkie i co najważniejsze krótkie spojrzenie w stronę pojedynczego łóżka na którym siedział Jeremy. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, widząc jak jego kumpel siedzi i cos pisze.
OdpowiedzUsuń— Jak ci minął dzień? – zapytał po dosyć dłuższej chwili milczenia. Dawid podszedł do swojego łóżka i usiadł na nim. Powoli ściągnął bluzę mundurową, kaburę z bronią i położył to wszystko obok siebie. Na przedramieniu wojskowego można było dostrzec bandaż, który był poluzowany i to dosyć bardzo. Powoli i dosyć ostrożnie odwinął opatrunek, pod którym widniała nie najlepiej wyglądająca rana. Niby tylko dosyć poważne starcie skóry, ale jednak było to wszystko cholernie uciążliwe i dla kogoś, kto nie przepada za różnej maści opatrunkami i generalnie rzecz biorąc dla osoby, która praktycznie non-stop polemizowała swój stan zdrowia, przewrażliwienie innych wydawało mu się nieco…niepotrzebne. Niby fakt, że zaraza, że nie należy tracić więcej ludzi, a osoby potrafiące strzelać i obronić innych są na wagę złota…to i tak nie pomagało.
Lorenc twierdził, że nie powinni marnować na niego opatrunków, skoro i tak umrze. Wcześniej bądź później. Jego dni były już na swój sposób policzone i większość doskonale o tym wiedziała.
— Będziesz tak milczał? – zapytał próbując zawiązać bandaż, jednak ten uciekał i nie pozwalał zrobić opatrunku. Właściwie to ciężko jest go zrobić jedną ręką. Niby kombinował jak ma to wszystko zrobić, ale trochę średnio mu to wychodziło. – Jeremy? Pomożesz mi? – zapytał nieco zrezygnowany. Starał się nie denerwować i nie marnować energii na przekleństwa, skoro swoją złość może wyładować na pałętających się gdzieś w pobliżu kilku żywych trupów. To było zdecydowanie najlepsze rozwiązanie. No i przysłużyłby się tym ludzkości, prawda? W końcu dobry zombiak to martwy zombiak. Ale taki martwy, że już nie wstaje i nie chodzi po ulicy.
Westchnął cicho i postukał palcami o kolano. Miał dość na dzisiaj. Z największą przyjemnością położyłby się spać, ale ostatnio coś nie mógł zmrużyć oka na dłużej niż dwie godziny. To było denerwujące. Niewyspanie w tych czasach groziło śmiercią…i to dosłownie.
[Coś słabo mi to wyszło...ale spokojnie rozkręcę się ;)]
Może to wszystko wyda się absurdalne. Ta cała chęć unikania zastrzyków, chociaż i tak przyjął dwa albo i trzy, kiedy źle się czuł i to tak właściwie nie zażył tego dobrowolnie. Wiedział, że to wszystko spowalnia postęp zarazy, ale to nie przekonywało go w żaden sposób. Po prostu…chyba powoli nie widział już sensu w dalszej walce o przeżycie. Chciałby tylko móc zakończyć swoją „misję” na Ziemi i później móc umrzeć bez przekonania, że czegoś nie zrobił. Albo, że czegoś żałuje.
OdpowiedzUsuńWiedział że „ucieczki” przed szczepieniami, że unikanie lekarzy to w niczym mu nie pomoże, a wręcz przeciwnie; zaszkodzi. Ale naprawdę nie chciał niczyjej litości. Wystarczało mu to, że Jeremy truje mu o tym, że powinien się nieco zmienić. Że cośtamcośtam… Daniel po prostu już nie widział siebie w tym świecie. W świecie, gdzie tak właściwie pojęcie czasu jest rzeczą względną. Gdzie o przeżycie należy walczyć, gdzie nie ma Wi-Fi i internetu, a ludzi ogarnęła zaraza. To wszystko było głupie, bezsensowne, idiotyczne, bezcelowe…
Ale przecież znalazłby się ktoś, kto powiedziałby, że przecież ma dla kogo żyć, że jego kumpel się załamie, kiedy on zginie. Ze pewnie będzie wściekły na niego, kiedy przemieni się tak szybko przez swoją własną głupotę, która objawia się nie braniem leków i nie zgłaszaniem się do specjalistów. Lacoste z cała pewnością zrobiłby wszystko co w jego mocy aby wskrzesić Lorenca, by później bezceremonialnie po wylaniu swoich żali go zabić… a tak przynajmniej się Danielowi wydawało.
— To przecież nie jest nic takiego – mruknął. Naprawdę nie widział potrzeby aby iść do lekarza z tą poranioną ręką. Polemizował jak zwykle, ale po części też się bał, że lekarz powie, że trzeba amputować tą rękę…chociaż była to lewa, więc pół biedy. Ale w tych czasach bez ręki byłoby ciężko. Byłby zmuszony siedzieć tutaj na tyłku i powierzyliby mu ewentualne nadzorowanie tego przybytku. Przynajmniej do momentu w którym nie zamieniłby się w zombie i nie zabiliby go. A tak to przynajmniej istniała jakaś szansa, że uratuje kogoś, komuś pomoże…nie potrwa to wszystko zbyt długo, ale jednak wystarczająco żeby komuś jeszcze pomóc.
Mógł powiedzieć i wyjaśnić Jeremiemu dlaczego wziął kilka zastrzyków, a później przestał. Ale chyba wolał aby myślał, że to po prostu jego głupota. Tak chyba było po prostu lepiej. Lepiej jeśli będzie żył w takiej nieświadomości, niż żeby doszukiwał się czegokolwiek innego poza tym wszystkim.
— Nie musisz – powiedział po chwili z niejaką rezygnacją. Naprawdę nie musiał mu o niczym przypominać, nie musiał nic mówić więcej niż było to konieczne. – Posłuchaj mnie. Myślisz że to coś da? Że te leki będą hamować rozwój choroby w nieskończoność? – zapytał i spojrzał na niego. Tak, Daniel stracił nadzieję na lepsze jutro, oraz na to że wyzdrowieje. Pogodził się z tym, że nie dożyje lat trzydziestu. Naprawdę…może powinien wziąć jeszcze kilka zastrzyków i jakoś w pewnym sensie przygotować Jeremiego na swoje odejście? Bo to przecież było nieuniknione i chyba obaj wiedzieli o tym.
— Jeremy i tak umrę. Dobrze o tym wiesz….przecież te leki nie będą powstrzymywać wirusa w nieskończoność. Po prostu…ja chyba nie chciałbym przedłużać tej niepewności, że nagle już nie będzie ratunku dla mnie – powiedział cicho i nieco oparł swoją głowę na ramieniu rozmówcy. – Taka już kolej rzeczy w tym świecie. Ale jeśli chcesz, męczyć się ze mną jeszcze kilka dni dłużej to zacznę przyjmować zastrzyki regularnie – spojrzał na niego. – Obiecuję – dodał głosem tylko trochę głośniejszym niż szept. Jakby bał się, że ktoś może ich usłyszeć. A to było po prostu idiotyczne, ponieważ byli sami w tym pokoju. ICH pokoju. Tutaj nikogo z wyjątkiem tej dwójki nie było, no może czasami ktoś się zjawiał wtedy, kiedy coś sobie zrobił. Albo jakiś inny wojskowy zjawiał się i budził Daniela, bo coś się dzieje i każda para rąk się przyda. Każdy żołnierz powinien być w pełnej gotowości. Tylko raz albo dwa raz zdarzyło się, że obudzono Daniela w nocy. Tak właściwie to przypomniało mu się coś. Zachomikował coś dobrego na czarną godzinę, albo nawet nie tyle na czarną godzinę, co na jakieś specjalne okazje. Kiedy Lacoste skończył robić opatrunek, Lorenc niespiesznie wstał i podszedł do niewielkiej szafki stojącej przy jego łóżku, którą to nieco odsunął i zza niej wyciągnął dwie butelki alkoholu.
Usuń— Co powiesz na taki reset? Jak za starych dobrych czasów? – zapytał lekko się uśmiechając. Co jak co, ale napić się mogli, nikt im za to głowy nie urwie przecież. Zgłosi niedyspozycję całonocną i być może poranną. Przecież każdy potrzebuje się jakoś rozerwać, a Daniel nie korzystał jeszcze z przywileju „urlopu”. Poza tym dadzą sobie świetnie radę bez niego.
[Ale sie rozpisałem :) Aż nie wiem jak do tego doszło :D I dobrze, ze zmodyfikowałeś nieco ten pomysł, miałem to w początku moim uwzględnić, ale zapomniałem (sklerotyk)]
Nieco uniósł brew. Czy w tej właśnie chwili Jeremy wchodzi na jego dumę? Chyba tak. Chyba jednak dla świętego spokoju będzie przyjmował regularnie te leki. Jeśli nie dla siebie, to może chociaż dla świętego spokoju, ze strony pana lekarza. Przecież byłby skazany na niekiedy kilkugodzinne wykłady odnośnie leku i stosowania go. Wolał tego uniknąć…a poza tym…chyba też wolałby mieć możliwie najdłużej patrzenie na Jeremiego. Bo jednak to taki pacyfista jest, który woli pomagać ludziom, niż strzelać do zombiaków. Chociaż według Daniela, to i tak z ich dwójki to właśnie pan Lacoste odwalał większy i bardziej potrzebny kawałek roboty. Niby należało pozbyć się tego rozkładającego się ścierwa, ale należało też pomagać i ratować innych. Poza tym…każdego da się nauczyć strzelać, ale nie każdego nauczy się składać i leczyć ludzi.
OdpowiedzUsuń— A Powiedz mi dlaczego by nie? – zapytał z lekkim uśmiechem. – Świat się nie zawali jeśli raz będę niedysponowany. Należy mi się jakakolwiek forma odpoczynku – wzruszył ramionami i odkręcił swoją butelkę. – Powiedz mi tak szczerze, nigdy nie zaniedbywałem obowiązków, byłem…jestem na każde wezwanie, chyba należy mi się kilka godzin odpoczynku. Takiego bardzo solidnego odpoczynku, prawda? – uśmiechnął się.
Miał naprawdę ochotę na poczucie tego nieco palącego w przełyk smaku alkoholu. To uczucie nieporównywalne do niczego. Było takie…inne i być może na te czasy bardzo ekskluzywne. Ale spokojnie, jeszcze pewnie nieco uda mu się skombinować butelek, więc mogą sobie urządzić jakiś taki jeszcze jeden wieczorek z alkoholem. Albo zrobi wielki baniak bimbru i będą mieli wieczorek z bimberkiem. Może nie upiją się tak szybko, ale pewnie też będzie wesoło i efekt będzie podobny.
— Jak mi minął dzień? – zapytał sam siebie. Co mógłby powiedzieć? Że znowu zabił kilku nieżywych? Że pojawiły się jakieś drobne kłopoty? Przecież tak właściwie to znali się nie od dziś, więc mógł bez obaw powiedzieć co robiło. Obaj byli w tym bagnie po uszy i stali po jednej stronie. – Normalnie. Kilku nieżywych zabiłem, uruchomiłem jakieś dwie pułapki, no i znalazłem dwóch zwiadowców. Trochę pobłądzili, ale nic im nie jest. To cud, ze przeżyli poprzednią noc – pokiwał głową. Pociągnął dosyć spory łyk alkoholu. W większości dzisiejszego dnia dominowała rutyna. Ale przeczuwał, że za jakiś dzień, może dwa…albo i nieco dłużej wydarzy się coś ciekawego. Może znajdzie się ktoś, albo cokolwiek innego? – A tobie? Jak minął dzień? Co ciekawego robiłeś?
Spojrzał na Jeremiego z uśmiechem. Wbrew pozorom to cieszył się, że ma go tutaj obok. Przynajmniej miał do kogo gębę otworzyć. Miał kogoś znajomego, przyjaciela…kogoś więcej niż przyjaciela.
— Wiesz co…czasami to mam ciebie dosyć…ale częściej cieszę się, że mam ciebie obok – usiadł obok rozmówcy. – I co ja to miałem… - nachylił się nieco do ucha Jeremiego – Jak chcesz, to postaram się skombinować na raz następny jakiś inny alkohol. Powiedz tylko na co miałbyś ochotę. Może jakieś wino czerwone? – zaśmiał się cicho. - Tak w ogóle to jakieś miałeś plany na ten wieczór?
Spojrzał na swojego kompana i uśmiechnął się pod nosem. Naprawdę zastanawiał się nad tym, czy gdyby nie Jeremy to nie popełniłby samobójstwa kilka dni po tym kiedy ten zdechlak go ugryzł. Pewnie tak by się to wszystko potoczyło. Nie brałby leków, a kiedy byłoby już naprawdę źle to wziąłby broń i przyłożyłby ją sobie do skroni po czym pociągnąłby za spust.
OdpowiedzUsuńPewnie i tak wcześniej czy też później tak się stanie. Stanie się to kiedy dowie się, że nie ma lekarstwa na tą dziwną przypadłość, kiedy okaże się że leki nie pomagają i zostało mu tylko kilka dni życia. Kiedy będzie czuć to, że się zmienia to wyręczy wszystkich i sam ukróci swoje cierpienia. Takie luźne postanowienie…no chyba, że nie będzie w stanie sam pociągnąć za spust, to poprosi kogoś innego. Ale pewnie nie Jeremiego, bo przypuszczał że on tego nie zrobi. Że wciąż będzie widział w nim człowieka, że pewnie nawet po przemianie może się to nie zmienić.
— Wszystko? – zapytał nieco rozbawiony. Niby nie wątpił w to, że naprawdę Jeremy zrobi wszystko. Ale to pytanie było silniejsze od niego. Nic nie mógł z tym fantem zrobić, niby chciał jakoś to wszystko ogarnąć, ale nie dało się za bardzo tego uczynić. Chciałby czasami powstrzymać się od jakiś pytań…ale to było silniejsze.
—To tak jak ja… - westchnął po cym podniósł nieco butelkę. Tak idealnie na wysokość oczu i przez chwilę przyglądał się zawartości butelczyny. – O ile by mi pozwolili – dodał rozbawiony. – Bo pewnie wiesz…byłoby Lorenc idź tam, Daniel zrób to – pociągnął nieco z butelki. Kolejny przyjemnie rozgrzewający łyk, przyjemnie palący przełyk. Właściwie to dopiero teraz poczuł jak nieco robi mu się gorąco na policzkach. Pewnie nos nieco mu zaczerwieniał, ale może nie będzie tego aż tak widać, przecież nie ma bardzo jasnej karnacji, więc może Jeremy nie zauważy…ale to tak właściwie to kolega jego, znają się cholernie długo, więc nie byłoby to nic wstydliwego. Poza tym nie raz nie dwa razy upili się razem. Tylko że wtedy to były zupełnie inne czasy.
— Słyszałem – nieco przymknął oczy i upił jeszcze trochę alkoholu. – Mam nadzieję, że może mnie wyślą. Mam dosyć kieszenią się tutaj – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Jest nudno…a tam, tam może się trochę wykażę? – zapytał ni to siebie ni to jego. – Trzynastka duża jest, będą potrzebować ludzi do pomocy, myślę, że się nadam. Pomogę im, później wrócę cały i zdrowy, bez ani jednego zadrapania – oznajmił z lekkim uśmiechem i spojrzał na Jeremiego. A właściwie to pewnie by spojrzał, gdyby chciało mu się nieco odwrócić głowę i być może szerzej otworzyć powieki. Tak to miał na wpół otwarte oczy, lekko się uśmiechał i raz na jakiś czas pociągał małymi łykami z butelki.
— Co o tym myślisz? Tęskniłbyś za mną? Czy może miałbyś głęboko gdzieś to, że mnie wysłali tam? – zapytał. Był ciekawy reakcji Jeremiego. Naprawdę zastanawiał się jakie scenariusze pojawiły się w jego głowie. Możliwe, że pierwsze co się pojawiło to czarne myśli odnośnie śmierci Daniela…ale chyba wojskowy tak czy siak dowie się o zdaniu lekarza na ten konkretny temat.
Spojrzał na Jeremiego, który nagle się ożywił. Lubił to jak zostaje nagle wyrwany z czegoś. Podobało mu się to strasznie. Mógłby się nawet pokusić o stwierdzenie, że to go w jakiś sposób kręciło. Poza tym chyba nie chciał się przyznawać przed nim, że jednak tutaj nie chce zostawać zbyt długo, że jego ciągnie do niebezpieczeństwa….chociaż w tych czasach „niebezpieczeństwo” był towarem ze sporą nadwyżką produkcyjną i znajdowało się wszędzie. Nawet w pozornie bezpiecznej strefie.
OdpowiedzUsuńWypił już resztkę alkoholu znajdującego się w butelce i postawił ją na podłodze. Lekko uśmiechnął się pod nosem kładąc się na łóżku. Teraz nic tylko spać i nie przejmować się problemami świata współczesnego. Świata jakże okrutnego, ogarniętego apokalipsą zombie.
— Po co? – zapytał retorycznie i lekko wzruszył ramionami. – Może dlatego, że tam też są ludzie, który potrzebują pomocy. A teraz należy pomagać sobie wzajemnie. Pamiętaj, że ci ludzie w tej strefie mogli nam tej pomocy odmówić. Pewnie tułalibyśmy się gdzieś dalej i modlili o to żebyśmy trafili do jakiejś grupy ludzi, którzy byliby gotowi nam pomóc – odpowiedział spokojnym tonem głosu. Wiedział…czy też raczej przypuszczał, że Jeremy się o niego martwi i nie miał mu tego za złe, bo on też martwił się o niego na swój sposób. Pewnie gdyby okazało się że w jakiejś super nowoczesnej osadzie ocalonych, która o tego jest strasznie bezpieczna wpuszczą tylko jednego z nich, Daniel bez wahania oddałby to miejsce Jeremiemu. On sobie jakoś poradzi, da radę…a Lacoste może potrafi łatać ludzi, ale nie potrafi strzelać i pewnie nie byłby w stanie zabić żadnego z tych zombiaków. Nie koniecznie mu się pozbyć się ich poprzez strzał, ale jeśli nie strzeli, nie będzie w stanie ich zastrzelić to tym bardziej nie będzie w stanie zmiażdżyć im głowy, czy wbić jakiś pręt w ich oczodół, tak by unieruchomić te istoty permanentnie.
Spojrzał na Jeremiego, który odwrócił się do niego plecami. Cóż, chyba obaj powinni odpocząć i może przemyśleć kilka kwestii. Przynajmniej teraz, kiedy w ich żyłach płynie alkohol, który uniemożliwia racjonalne myślenie.
— Obaj powinniśmy odpocząć. Dobranoc – powiedział cicho i odwrócił się do przyjaciela plecami. Narzucił na swoje ciało jakiś koc i po chwili zasnął. Spał jak suseł.
Obudził się kiedy Jeremy cos do niego powiedział. Jednak nie zrozumiał o co chodzi współlokatorowi. Dlatego przewrócił się na drugi bok i machnął ręką.
OdpowiedzUsuń— Poczekają. Powiedz im, żeby przysłali pierwszego za kwadrans, a pozostałych dwunastu niech się ustawi w kolejce – mruknął. Jednak to przypominało bardziej bełkot człowieka na kacu, oraz niewyspanego (czy też raczej zaspanego) człowieka. Po chwili jednak, kiedy wszystko jakoś mu się ułożyło w głowie wstał niczym oparzony. Usiadł na łóżku i spojrzał na Jeremiego. – Nie żartujesz? – upewnił się.
W pierwszej chwili nawet nie poczuł chłodu panującego w pokoju. Bez słowa podszedł do drzwi pomieszczenia i lekko je otworzył. Wtedy po zewnętrznej stronie drzwi ukazał się jego oczom kartka, którą szybko przeczytał, po czym zamknął drzwi i spojrzał na współlokatora. O nie! Nie mogło być tak, że Jeremy idzie z nim. Pewnie obwiniałby się do końca swojego życia (czyli znając jego charakter, a także warunki panujące…to dosyć krótko), gdyby coś się stało Jeremiemu.
— Nie możesz ze mną iść – powiedział cicho i podszedł do niego. Uśmiechnął się lekko i położył mu rękę na ramieniu. – Postaram się ich przekonać, może wyślą mnie samego, albo z kimś innym. Nie chcę żeby coś ci się stało – ostatnie słowa dodał cicho, jakby chciał aby odeszły w zapomnienie, albo żeby Lacoste ich nie usłyszał. W pewnym sensie tak było. Z jednej strony chciał żeby Jeremy został tutaj bo byłby bezpieczny, z drugiej jednak jakaś jego część pragnęła aby poszedł z nim. Chciał mieć go przy sobie, poza tym nie chciał tego przyznawać, ale pewnie też obawiał się o zdrowie psychiczne swojego przyjaciela. Daniel bał się tego, że jeśli coś by mu się stało to Jeremy bardzo by to przeżył…a nie chciał żeby sobie robił coś z tego powodu.
— Może uda mi się wpłynąć na szefów – dodał i spojrzał na niego. Miał nadzieję, że Jeremy nie będzie się upierać żeby iść, albo nie wpadnie na pomysł aby zjawiać się u szefostwa i powiedzieć, że idzie i nie ma przebacz. Po prostu Daniel chciałby, żeby Jeremy przeżył, bo z tej dwójki to właśnie Lacoste bardziej przysłuży się reszcie.
Spojrzał na niego z lekkim niedowierzaniem, niby wiedział, że Jeremy tak łatwo nie odpuści, ale chyba gdzieś tam w głowie pojawiła się myśl, że nie będzie stawiał oporu i zostanie tutaj. Najprawdopodobniej się przeliczył w tym wszystkim i Jeremy nie odpuści. Może to nawet i lepiej? Przynajmniej nie będzie się czuć samotnie i nie będzie obawiał się o swojego przyjaciela. Będą mieć siebie nawzajem na oku.
OdpowiedzUsuń—Dobrze – odpowiedział krótko. Nie zamierzał się z nim kłócić, nawet jeśli przez chwilę w jego głowie pojawiła się taka myśl, żeby zabronić wręcz iść mu z nim. Pewnie gdyby mógł to przykułby Jeremiego do łóżka, i zakneblował, tylko po to by samemu pójść i poprosić o kogoś innego, kogoś kto nie jest Jeremym. Jednak nie chodziło o to, że Jeremy był słaby, bo nie był. Owszem nie potrafił zabić, ale potrafił się wspinać oraz chować się i szybko biegać, a to mu w zupełności wystarczyło. No i oczywiście w porównaniu do Daniela on znał się na medycynie i potrafił coś więcej niż pierwsza pomoc i naklejenie plastra na ranę.
— Całkiem dobrze. Chyba nie pamiętam kiedy ostatnio tak szybko zasnąłem i tak długo spałem – powiedział nieco rozbawiony podchodząc do szafy i wyciągając kilka rzeczy. Najpotrzebniejszych zresztą. Nie zamierzał brać ze sobą zbyt wiele rzeczy, bo nikt za niego nie będzie nosił tego plecaka, a też musiał jakoś w razie czegoś przeżyć, nie mógł sobie utrudniać wspinaczki, czy ucieczki przed zombiakami. – A tobie? – zapytał pakując do plecaka rzeczy. Niewielki ręcznik, dwa t-shirty, skarpetki, i do tego wszystkiego jeszcze jedna para solidnych wojskowych spodni. – Weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie pakuj plecaka po brzegi, bo później będzie ciężko ci to wszystko nosić – powiedział widząc kontemplacje Jeremiego. – Weź rzeczy najbardziej wytrzymałe, jeśli chciałbyś to możesz coś wziąć ode mnie – dodał. Z szafki wyciągnął pistolet i nóż bojowy. Kaburę z pistoletem zamocował na udzie, a nóż przy pasie, zawsze tak robił kiedy musiał gdzieś wychodzić. Tak czuł się zdecydowanie lepiej.
— Aha Jeremy. W razie gdyby coś, to uciekaj przed siebie i nie oglądaj się – powiedział i spojrzał na lekarza. – I nie ma, że nie zrobisz tak. Aha i powiedz mi… - przygryzł nerwowo wargę. – A nie ważne, zapomnij o tym co przed chwilą powiedziałem.
— Obiecaj mi to – powiedział niemalże natychmiast Daniel, jakby niedowierzał, że Jeremy to zrobi. – Obiecaj mi to, że jeśli powiem „uciekaj” to ty to zrobisz. Jeśli powiem „skacz” to skoczysz – spojrzał na niego wyczekująco. Nie chciał aby Jeremy bawił się w bohatera, czy też aby ratował go.
OdpowiedzUsuńDaniel schylił się i wyciągnął spod łóżka metalową kasetkę. Ostrożnie uchylił wieczko i jego oczom ukazał się rewolwer. Rewolwer, który kiedyś zdobył, a właściwie to zabrał jednemu zombiakowi. Policjantowi…
— Proszę, to dla ciebie – powiedział wręczając Jeremiemu pistolet. – Ma sześć naboi, plus – sięgnął raz jeszcze do kasetki i wyciągnął kilka naboi kalibru .357 Magnum. – Plus dziesięć dodatkowych. Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli z tego korzystać.
Schował kasetkę pod łóżko. Spojrzał na współlokatora i lekko się uśmiechnął jakby pokrzepiająco i zapewniająco, że wszystko będzie dobrze.
— Najpierw musimy się tam dostać. Jak już uda nam się wejść do strefy, będzie trzeba znaleźć ośrodek gdzie są ocaleli. Najprawdopodobniej jest to wieżowiec mieszkalny. Z tego co mi się kojarzy to pozostały tam tylko dwa wieżowce mieszkalne – podrapał się po głowie. – Idziemy tylko w dzień, ewentualnie jeszcze wieczorem. W nocy jest po pierwsze cholernie niebezpiecznie, po drugie nie mam zamiaru się pogubić. Omijamy hordy zombiaków, jeśli będą jakieś pojedyncze to możesz mi je zostawić. Pojedyncze nie stanowią tak wielkiego zagrożenia.
Rozejrzał się po raz ostatni po pokoju, zupełnie tak jakby widział to pomieszczenie po raz ostatni. Jakby coś przeczuwał.
— Dopakuj się, jeśli zamierzasz brać jakieś sprzęty medyczne to część możesz dać do mojego plecaka. Ja zamelduję, że jesteśmy gotowi. Może nawet uda się skombinować jakiś samochód z odrobiną benzyny…ale wątpię aby chcieli nas podwieźć chociażby kawałek. Najprawdopodobniej będziemy skazani na własne nogi – Lorenc podszedł do drzwi i po chwili je otworzył. Zaraz po tym przeszedł do szefa, aby omówić szczegóły. Daniel miał nadzieję, że chociaż jeden wróci żywy.
Uśmiechnął się do Jeremiego nieco przepraszająco. Próbował, ale niestety nie wyszło z transportem. Mogli niby jakiś kawałek podjechać, ale musieliby albo nadłożyć nieco drogi, albo przejść przez słabo znany teren, gdzie najprawdopodobniej mogliby albo zabłądzić, albo natrafiliby na hordę żywych trupów. Żadna z tych rzeczy nie napawała optymizmem.
OdpowiedzUsuń— Niestety nie – powiedział. Spojrzał na Lacoste z lekkim uśmiechem. – Będziemy musieli iść z buta, chyba że wolisz pojechać kawałek… dosyć spory, tylko że musielibyśmy przejść przez teren, który znam dosyć słabo, no i pewnie w tych okolicach byłoby mnóstwo zombie. Ale wiesz, przejdziemy spokojnie jakiś kawałek trasy, gdzie może będzie mniej zombiaków i może przeżyjemy.
Z całą pewnością podniósł chłopaka na duchu. Kto nie ucieszyłby się z takiej oto rozmowy? Chyba tylko jakiś niewdzięcznik, prawda? Niewdzięcznik, który nie docenia poczucia humoru pana Daniela Lorenca. Dosyć osobliwego poczucia humoru. Bo kto normalny żartowałby sobie z zombiaków, które były wbrew pozorom groźne. Może i wyglądały niepozornie i zazwyczaj poruszały się powoli, ociężale, tak kiedy zwietrzyły człowieka nabierały nieco wigoru.
— Chodź. Zobaczymy jak to nam pójdzie – powiedział do Jeremiego, którego pociągnął za sobą. Daniel poprawił swój plecak, sprawdził czy pistolet nie wypadnie z kabury, oraz czy nóż jest na swoim miejscu. Był przygotowany niemalże na wszystko. – Zobaczymy ile uda się nam przejść. Do strefy trzynastej jest z jakieś….plus minus dwadzieścia kilometrów. W nocy z cała pewnością nie będziemy spacerować… ale wydaje mi się, że przy dobrych wiatrach zrobimy dzisiaj mniej więcej piętnaście kilometrów – oznajmił. Oczywiście mógł pomylić się w obliczeniach. Może nawet udałoby się im dotrzeć na przedpola strefy jeszcze dzisiaj. Ale Daniel wolał mimo wszystko nie forsować organizmu biegiem ani jakimś bardzo szybkim marszem. Poza tym nigdy nie był pewny ile będzie trzeba nadłożyć drogi, czy nie stanie się przypadkiem nic nieprzewidywanego.
W normalnych warunkach dwadzieścia kilometrów to około trzy godziny spokojnego marszu, ale tutaj, do tego z plecakami, które do najlżejszych nie należały…ten czas się nieco wydłużał.
— Nie no, żartowałem – powiedział po chwili do Jeremiego. – Prawdopodobnie uda się nam zrobić te kilometry dzisiejszego dnia, jeśli będziemy mieć szczęście i natrafimy tylko na pojedyncze zombiaki. Wydaje mi się, że wieczorem spokojnie dotrzemy do strefy, a tam będziemy musieli znaleźć sobie jakieś miejsce do spędzenia nocy.
— Oczywiście, że damy radę, bo jak nie my to kto? – uśmiechnął się do Jeremiego. W końcu jakoś to musiało pójść, a też nie zamierzał tak łatwo dać się zabić bandzie jakiś zgniłków. Co to, to nie. Żaden zgniły spacerujący po powierzchni trupek nie zabije go (przynajmniej teraz). – Też tak myślę. O ile wzrokiem orła nie grzeszą, tak słuch te zgniłki dobry mają. Poza tym… Nie chciałbym natknąć się na jakiegoś przyjemnego zarażonego zwierzaczka, albo czegoś w tym stylu. Różnie to bywa, światło na ogół odstrasza, ale znajdą się też odważniejsze stworki, które pójdą sprawdzić co to tak świeci.
OdpowiedzUsuń— Dobrze. Poza tym wydaje mi się, że tamci z trzynastki nie pogniewają się, kiedy zjawimy się w okolicach południa, albo ranka. Chyba wolałbym przybyć tam rano, albo i w południe niż o północy, czy drugiej w nocy – uśmiechnął się lekko.
Ruszył za kolegom. Przez chwile daniel szedł ramię w ramię z Jeremym. Przynajmniej do czasu, kiedy byli w bezpiecznej strefie, później będzie szedł nieco z przodu, z bronią w ręku, bo jednak to lepiej być przygotowanym zawczasu, niż później szarpać się z wyciąganiem broni z kabury.
— Dobrze. Wiesz, że dziwnie się czuje robiąc za „mózgowca” w naszej dwójce? – zapytał po chwili Daniel. Byli już poza bezpieczną strefą, należało zachować wszelką ostrożność, chociaż raczej zombiaki nie przychodziły tutaj za często. – Zawsze to ty robiłeś za tego mądrego…ja raczej byłem mięśniakiem – zachichotał cicho. Jednak czasem miło było powspominać czasy sprzed epidemii, kiedy to życie toczyło się leniwie i było sporo rutyny, do której pewnie większość by wróciła. Bo przecież w takich okolicznościach rutyna była cudowna; przewidywalna. Tutaj jeśli zbyt wiele dni wyglądało podobnie oznaczało to, że za chwilę stanie się coś mało przyjemnego.
Tak też było wtedy, kiedy jeden z tych zgniłków ugryzł Daniela. Wcześniej był spokój, Lorenc wychodził nawet poza bezpieczną strefę aby zdobyć kilka rzeczy. Właśnie w tej bezpiecznej strefie ugryzł go zombiak. Z początku był wystraszony tym wszystkim, później przyjął trochę leków. Teraz pogodził się z tym co nieuniknione…o czym nie omieszkał powiadomić Jeremiego. Obecnie stara się jakoś z tym żyć.
— Cicho – powiedział szeptem i zatrzymał się. Gestem też nakazał żeby jego towarzysz się zatrzymał. Lorenc przez moment nasłuchiwał. Nic ciekawego się nie wydarzyło. Może tylko mu się wydawało. – Chodź – machnął ręką i sam ruszył powoli przed siebie.
— Niedaleko jest chatka…coś w rodzaju jakiejś niewielkiej leśniczówki, albo zajazdu – odpowiedział. – Nie mam pojęcia jak to nazwać. Widziałem to może dwa razy w życiu i do tego tylko z zewnątrz ze sporej odległości, niestety nie powiem ci zbyt wiele na jej temat – wzruszył ramionami i spojrzał dyskretnie na Jeremy’ego.
OdpowiedzUsuńWłaściwie to chyba sam nie do końca wiedział dlaczego spojrzał na niego. Chyba jakby chciał się upewnić, że nagle nie pojawi się za nim jakiś zombie, albo że na pewno idzie za nim. Może był nieco przewrażliwiony pod tym względem, ale naprawdę nie widziało mu się opłakiwać Jeremy’ego gdyby został zagryziony przez zombiaków.
Zatrzymał się. Usłyszał jak coś idzie w ich kierunku. Nie był to raczej człowiek, bo ten ktoś szedł…czy też raczej snuł się po tym lesie. Taki trochę jakby ciapowaty ktoś, komu nie zależało na dyskrecji. Komu mogło nie zależeć na dyskrecji? Tylko jakiemuś idiocie, albo jakiemuś niemyślącemu zombie…ewentualnie jakiemuś zwierzakowi, który mógł się tutaj pałętać. Ale gdyby był to zwierz to nie poruszałby się w taki sposób.
Daniel ostrożnie podszedł bliżej Jeremy’ego, przeładował broń, uniósł prawą rękę i wycelował do idącego w ich kierunku. Postać zaczęła wydawać z siebie jakieś dziwne jęki. Dopiero kiedy ukazała im się w całej swej okazałości sylwetka zgniłego człowieka Lorenc opuścił broń. Uśmiechnął się pod nosem i wyciągnął nóż. Nie zamierzał marnować pocisku na wybrakowanego z rąk zombiaka. Mógł go załatwić nożem bez jakiś większych problemów. Nawet jeśli miał plecak na sobie. Miał to wszystko obmyślone i wytrenowane.
Chociaż może powinien… może jednak powinien strzelić? W końcu jednak na odległość to jest pewniej zdjąć takiego szwendacza.
Pokiwał głową, schował nóż, chwycił leżący na ziemi nieco zardzewiały pręt. Pewnie kiedyś ktoś tutaj jechał z materiałami albo do ich strefy, albo do innej i przedmiot wypadł. Może jakoś inaczej się tutaj znalazł? Może ktoś po prostu wyrzucił go jeszcze przed apokalipsą? Wszystko było możliwe.
Podszedł do zombiaka i uderzył go z całej siły w głowę tym metalowym prętem. Zardzewiały pręt wszedł w głowę zombiaka, który upadł na trawę. Charknął kilka razy i zamilkł…najprawdopodobniej już na zawsze.
— Chodź…idziemy w kierunku tej całej leśniczówki, zajazdu, czy co to tam było – powiedział Lorenc. – I nie patrz się tak na to truchło – dodał odnośnie leżącego zombie. Jeremy nie powinien tak patrzeć na te przegniłe istoty, które nie myślą i jadłyby wszystko co się rusza. To nie byli ludzie, to były potwory, które czyhały na ich życie. Teraz albo zombie albo ludzie… Szczerze powiedziawszy to Lorenc miał nadzieję, że to…tą cała pseudo batalię wygrają ludzie. Że zombie znikną i może uda się odbudować to wszystko. Jednak chyba nie nastąpi to za jego życia.
Pokiwał głową na boki. Mógł się tego spodziewać, w końcu z tej dwójki to Jeremy był typowym naukowcem, którego interesowało wszystko. Daniel natomiast był siłą wykonawczą, człowiekiem, który miał doprowadzić medyka na miejsce i przy okazji samemu nie ucierpieć.
OdpowiedzUsuńŚrednio go interesowało jak działają zombie, wystarczyło mu przyjąć do wiadomości, że należy je wyeliminować poprzez uszkodzenie głowy. Wtedy nie wstaną po raz któryś. Gdyby po prostu odciął głowę, to ta nadal by kąsała chociaż nie powinna z biologicznego punktu widzenia. Ale skoro zombiaki normalnie chodziły, gniły i nie krwawiły, ale jednak żyły to już chyba nic nie powinno mu wydać się dziwne oraz niezrozumiałe. Jedno w tym wszystkim było pewne, tamten świat, który znał przestał istnieć.
— Tak to ona – odpowiedział. – Chatka doktora Frankensteina – dodał nieco ciszej. Chociaż chyba powinien dodać, ze to nie dość że to jest chata Frankensteina to jeszcze jakiegoś byłego komandosa, gdyż domek idealnie wpasował się w wygląd lasu. Z daleka ciężko byłoby ją dostrzec.
Lorenc tylko westchnął widząc poczynania kolegi.
— Daj, lepiej ja się tym zajmę – oznajmił i wszedł pomiędzy Jeremy’ego a drzwi. – Wyciągnij latarkę jakąś – polecił. Sam nacisnął na klamkę i popchnął drzwi. Coś skrzypnęło, coś wydało z siebie dziwny dźwięk; jakby zardzewiałe zawiasy… i na tym się skończyło. Daniel ponowił próbę, mógł ewentualnie wywarzyć drzwi, ale tamte mogły okazać się jeszcze potrzebne, prawda?
Drugie podejście dało niewiele, drzwi odstąpiły na kilka centymetrów. Spróbował raz jeszcze. Po trzeciej próbie drzwi otworzyły się na tyle, że spokojnie można było wejść do środka. Lorenc wyciągnął pistolet i wszedł do pomieszczenia. Małego pokoju gdzie był stolik, kilka szafek, jakaś stara przedpotopowa lodówka, odbiornik, który może jeszcze pamiętał czasy Elvisa. Do tego na podłodze była kilkucentymetrowa warstwa kurzu. Czyżby naprawdę nikt tutaj się nie pojawiał tyle czasu? Chociaż w sumie, jeśli nikt od apokalipsy się nie zjawiał w tej chatce to ten kurz, i pajęczyny były możliwe. Jedno było pewne, nikogo tutaj raczej nie ma.
— Czysto, wchodź – powiedział po chwili. – Zamknij drzwi, zaraz coś jeszcze pod nie podstawimy, żeby nikt nieproszony nam do środka nie wszedł – dodał. – Sprawdzę resztę chatki.
Trzymając przed sobą pistolet sprawdzał po kolei wszystkie pomieszczenia. Niewielką łazienkę, z której chyba nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby korzystać, oraz średniej wielkości sypialnię ze starym mosiężnym łóżkiem oraz chyba równie starą drewnianą komodą i pękniętym lustrem z pozłacanej ramie. Po oględzinach wrócił do Jeremy’ego.
— Czysto – oznajmił. Rozejrzał się po pomieszczeniu, potrzebował czegoś co mogłoby porobić za jakąś dodatkową zaporę na drzwi. Czegoś co nie rozleci się po chwili. Ze wszystkich przedmiotów najbardziej odpowiednia wydała mu się lodówka.
— Pomóż mi z tą lodówką, wykorzystamy ją jako dodatkową zaporę i postawimy przy drzwiach. W końcu przezorny zawsze ubezpieczony, co nie?
Lodówka nie była aż tak ciężka, więc spokojnie dali radę ją przenieść. Spojrzał może nieco zbyt krytycznym okiem na to dzieło, pokiwał głową, sprawdził raz jeszcze czy lodówka stoi tak że naprawdę ciężko będzie ją przesunąć. Dopiero po tych czynnościach spojrzał na Jeremy’ego.
OdpowiedzUsuń— Tak – odpowiedział spokojnym tonem głosu. Spojrzał na swojego kompana z lekkim niedowierzaniem. – No ty chyba sobie żartujesz – powiedział, jednak mina Jeremy’ego przeczyła jakoby to miał być żart. – Teraz? Nie może to poczekać jeszcze…kwadrans? Sprawdzę wszystko raz jeszcze i zobaczę gdzie możemy się zamelinować.
Osobiście to wybrałby chyba tą sypialnię. Było tam chyba najwięcej kurzu, ale jakoś chyba pewniej się czuł w tamtym pomieszczeniu, gdzie okno wychodziło na las…praktycznie na wprost było drzewo dosyć pokaźnych rozmiarów. No i co najważniejsze to mogli wykorzystać łóżko jako dodatkową zaporę, podobnie jak komodę. Wolał się zabezpieczać podwójnie, pewnie gdyby był sam to nie dbałby aż tak bardzo o swoje bezpieczeństwo, głównie to zastawiłby drzwi tylko i wyłącznie od pokoju, w którym miał spędzać noc. Nic poza tym.
— Posłuchaj, tam – wskazał na drzwi kilka metrów za plecami – jest sypialnia, zakurzona, bo zakurzona, ale jednak myślę, że tam się rozłożymy. W razie czegoś to możemy zrobić zaporę z komody, albo i łóżka – powiedział. W końcu co jak co ale żelastwo ciężko jest przesunąć w pojedynkę, a do tego jeszcze ten ktoś kto chciałby się do nich dostać to musiałby siłować się też z drzwiami, więc było to podwójne utrudnienie.
Zombie nie należały do zbyt inteligentnych istot, oraz zbyt silnych (chociaż zależy które). Z cała pewnością nie opanowały tego jak korzystać z klamek, chociaż niektóre z nich mając jakieś przebłyski potrafią otwierać drzwi, ale to jest rzadko spotykane zjawisko. Najczęściej stają przy drzwiach, napierają na nie i walą w nie swoimi przegniłymi rękami wydając przy tym wszystkim charakterystyczne dla siebie jęki.
Lorenc nie uważał się za jakiegoś bohatera, który to nie wiadomo jak długo był w towarzystwie zombie. Znał kilka zachowań tych istot, wiedział co robią i jak powinien reagować na niektóre rzeczy. Doświadczenie nauczyło go tego wszystkiego, a także sporo wiedział z rozmów z innymi ze „strefy”. Każda uwaga była na wagę złota i chyba jeszcze nie spotkał w swoim bądź co bądź krótkim życiu post apokaliptycznym, kogoś kto nie korzystałby z rad oraz sugestii innych. Teraz chodzenie własnymi ścieżkami i nie słuchanie starszych to prawie jak wydanie na siebie wyroku śmierci. Tak się teraz nie powinno robić. Ktoś mówi „mnie idź” to nie idziesz, ktoś mówi „uważaj” to uważasz na wszystko i wszystkich.
— Zamelinujemy się w tej sypialni, zrobimy jakąś zaporę dodatkową i wtedy zaaplikujesz mi te lekarstwa, jasne? – powiedział. Wiedział, ze to go nie ominie.
Sam przejrzał dosyć szybko szafki, które były w pomieszczeniu, które było kiedyś kuchnią. Nie było tam nic oprócz kurzu i pajęczyn, pewnie wszystko co ciekawsze to już dawno rozkradli, albo nie było tutaj po prostu nic co mogłoby się nadać.
Zamrugał szybko. Czy on dobrze usłyszał? Czy Jeremy właśnie powiedział, że ukradł te leki specjalnie dla niego? On sobie chyba żarty w tej chwili robił. To nie było ani miejsce, ani czas na takie żarty. Jednak widząc minę Jeremy’ego, chyba przestał wierzyć w to, że to są żarty. Nie wyglądał jakby… On mówił poważnie.
OdpowiedzUsuń— Jasne – powiedział i odwrócił wzrok. Nie chciał zbyt długo patrzeć na Jeremy’ego. Wolał jakoś wykorzystać ten kwadrans na dogłębne przejrzenie szafek, oraz reszty pomieszczeń. Nie zamierzał obudzić się, odsunąć zapory i zobaczyć z samego rana zombiaka który chodzi po korytarzu albo po kuchni. Nie zamierzał w taki sposób zaczynać dnia. Nie pozbywając się zombiaka, którego gnijące truchło będzie musiał tutaj zostawić. Chociaż… W sumie gdyby coś było w takiej piwniczce, to z całą pewnością już wylazłoby na światło dzienne, albo jęczałoby. A tak to przecież cisza.
Przejrzał szafki, ale naprawdę nie było nic oprócz kurzu i pajęczyn. Pustka…wszechobecna pustka. W pewnym sensie to w tej chatce w tym lesie czuł się jak Robinson Cruzoe na wyspie pełnej kanibali. Z początku był sam, później przybył taki Piętaszek. Była jednak zasadnicza różnica pomiędzy Danielem a Robinsonem. Daniel swojego „Piętaszka” miał od początku tego wszystkiego; od początku całego szaleństwa.
Po minionym czasie poszedł do sypialni. Spojrzał na Jeremy’ego…on naprawdę chciał mu zrobić ten zastrzyk. Najwyżej da się pokłuć ze trzy razy, później da sobie spokój z tymi zastrzykami…chociaż nie wydawało mu się, żeby Jeremy odpuścił tak szybko z tymi lekami. To zdecydowanie nie ten typ człowieka, który po kilku dawkach odpuści. Lorenc przypuszczał, że gdyby Lacoste wiedział, czy tez miał pewność, że po zażyciu np. pięćdziesięciu dawek lekarstwa, człowiek zarażony wyzdrowieje, to aplikowałby do bólu i wręcz zmuszałby Daniela do brania leków.
Tak jednak nie było. Te lekarstwa hamowały tylko rozwój choroby. Nie było to żadne antidotum, nad którym jednak pracowano i być może za jakiś czas będzie dostępne. Może…jeśli będą musieli przetestować to na jakimś zarażonym, to się zgłosi na ochotnika? Bo na przegniłym zombie…tego chyba nie będą testować. Bo to musiałby być ktoś kto jest zarażony i nie przemienił się całkowicie, albo musiałby to być ktoś, kto dopiero co się przemienił.
— Dawaj – powiedział ściągając kurtkę. Usiadł obok przyjaciela i spojrzał na niego. – Nie dasz mi spokoju, więc… - westchnął. Po zastrzyku przesunie to łóżko i położy się spać.
Wszystko wykonywał zgodnie z poleceniem Jeremy’ego. Nie zabolało go to aż tak bardzo, więc nie było źle, może nawet dosyć częściej da się kłuć Jeremy’emu? Po zabiegu automatycznie poruszał palcami i powłóczył wzrokiem za przyjacielem.
OdpowiedzUsuń— Dobrze mamo – powiedział ironicznie. Jednak zaśmiał się po chwili, nie miało to być bardzo złośliwe, po prostu chyb jakoś to tak wyszło. No i być może odzwyczaił się od tego, że ktoś się o niego w taki sposób troszczy.
— Dobrze. To ściągnij sobie materac, a ja w tym czasie wezmę i przesunę to łózko – powiedział ze spokojem. Po czym wstał, poczekał aż Jeremy ściągnie materac i przesunął łózko po podłodze. Temu wszystkiemu towarzyszył dosyć nieprzyjemny zgrzyt i trzaski starego mebla. Ale po kilkunastu sekundach istnej męczarni dla uszu, wszystkie nieprzyjemne dźwięki ustały. Panowała cisza, która przerywana była tylko wiatrem, który rozszalał się na zewnątrz. Pewnie w nocy też zacznie padać, ale na szczęście mieli dach nad głową, więc wszystkie nieprzyjemne warunki atmosferyczne nie były im tak bardzo straszne.
— W sumie, to ten materac wygląda kusząco – powiedział patrząc na niego. – Przesuń się trochę, położę się z tobą. Chyba, że tego nie chcesz – dodał cicho. Rozumiał to, że Jeremy może nie chcieć aby on był tak blisko i spał dosłownie przy nim. W pełni to rozumiał. W końcu co innego jest spać na tym samym łóżku, kiedy jest się pijanym i generalnie to wszystko jedno jest gdzie się przykima, a co innego jest kiedy jest się zupełnie trzeźwym.
Osobiście to Daniel nie miał jakichś wielkich problemów na tym tle. Było mu naprawdę wszystko jedno, czy będzie miał spać na podłodze, czy na materacu. W różnych miejscach spał, więc był przyzwyczajony. Nawet udało mu się kiedyś zasnąć w przyczepie kempingowej, chociaż nie powiedziałby, ze zasnął tam. Po prostu odpoczął i zregenerował siły. Do tej pory pamiętał jak na każdy głośniejszy dźwięk podrywał się do siadu i bronią mierzył przed siebie szukając w pomieszczeniu jakiegoś zombie. Można było popaść tam w jakąś paranoję. Ale cóż, to były jeszcze czasy, kiedy nie został ugryziony przez zombie. Teraz to szczerze powiedziawszy było mu wszystko jedno co z nim będzie.
— Jeremy. Powiedz mi tak szczerze… dlaczego poszedłeś ze mną? – zapytał w pewnej chwili. Chciał to wiedzieć. Chciał wiedzieć dlaczego poszedł z nim, dlaczego porzucił bezpieczne miejsce jakim była strefa.
Wzruszył ramionami. Chyba sam nie zbyt wiedział dlaczego zapytał o to właśnie teraz. Może po prostu z tej ciekawości, no bo w końcu niewielu zdecydowałoby się na taki krok, Daniel sam nie do końca wiedział, czy postąpiłby tak jak Jeremy. Nie wiedział czy byłby gotów pójść z kimkolwiek. No chyba, że wyznaczono by go, to wtedy zrobiłby tak.
OdpowiedzUsuń— Z ciekawości – odpowiedział w końcu po chwili namysłu. Taka odpowiedź wydawała mu się naprawdę najbezpieczniejsza. Chwycił swoją kurtkę, którą zamierzał wykorzystać jako przykrycie, nie potrzebował jakiejś poduszki, mógł po prostu położyć głowę na materacu. Zazwyczaj kiedy spał to poduszka wcześniej czy później lądowała na podłodze.
Sam położył się obok Jeremy’ego, tak żeby zachować jakiś dystans, ale jednocześnie żeby jakoś się grzali…zrezygnował jednak z tego po dosłownie kilku minutach, kiedy uświadomił sobie, że będzie im obu zimno. Przysunął się tak, że prawie dotykał pleców swojego kolegi, potraktował kurtkę jak koc i przykrył ich tak aby jakoś to dawało nieco ciepła. W sumie to nawet takie coś mu się podobało, był to jakiś pretekst żeby się móc przytulić do kogoś.
— Nie zwracaj na mnie uwagi – zażartował – Spróbuj zasnąć, ja mam lekki sen, w razie czegoś to obronie ciebie - dodał zamykając oczy. Przyzwyczajony był do tego, że spał w różnych niebezpiecznych miejscach, nawet w strefie gdzie teoretycznie było bezpiecznie….nawet tam miał naprawdę lekki sen. Nie żeby zaraz spadająca igła była w stanie go obudzić, ale chodzenie po korytarzu, czy też niekiedy Jeremy był w stanie wyrwać go ze snu. Nauczył się po kilkunastu eskapadach odróżniać dźwięki, które wydawane są przez coś co może im zagrozić, czyli przez zombie, albo innych ludzi. Czasami nie wiedział bardziej czego nie lubi bardziej. Zgniłych powłóczących nogami istot, czy może właśnie ludzi, którzy potrafią myśleć…i mogą zabić od tak sobie. Chyba to właśnie spotkania z ludźmi obawiał się najbardziej, w końcu co innego jest strzelić, czy ogólnie zabić zombie, a co innego do człowieka, który bądź co bądź co bądź myśli i jest świadomy tego co robi.
Obudził się jakoś w nocy, jednak nie ruszał się, przewrócił tylko oczami i nasłuchiwał. Była cisza, tylko deszcz miarowo uderzał o szybę. Ale wydawało się, ze zaraz i deszcz przestanie padać, że znowu nastąpi wszechobecna grobowa cisza.
Nie myślał o niczym. Po prostu leżał i wpatrywał się w plecy towarzysza. Czasami ale to naprawdę czasami zastanawiał się co tak naprawdę do niego czuje. Czy to tylko zwykła przyjaźń, czy może coś więcej? Nawet kiedyś przemknęło mu przez myśl, że Jeremy może nie traktuje go tylko jako przyjaciela…
OdpowiedzUsuńTo głupie…- pomyślał. Chociaż chyba sam do końca nie był przekonany czy to aby na pewno jest takie głupie. W sumie to przekona się tylko wtedy, kiedy powie, czy też może zapyta wprost Jeremy’ego o kilka rzeczy, o kilka spraw. Zamknął oczy, nawet nie miał pojęcia kiedy zaczął znowu zasypiać. Co jak co ale wiedział, że musi chociaż jeszcze trochę wypocząć. Dotrą do trzynastki, tam zrobią co mają zrobić i później wrócą „do siebie”. Taki był przynajmniej plan…ale jak to naprawdę będzie, to nie wiedział. Mogło zdarzyć się wszystko, absolutnie wszystko. Może okazać się że „ich” stref po prostu upadnie, albo, że trzynastka…padnie po kilku dniach od ich przybycia. Chociaż skoro dawali sobie już tyle czasu radę, to pewnie jeszcze wytrzymają.
— Nie – odpowiedział równie cicho. – Chcesz wstać? – zapytał i lekko się odsunął, tak żeby Jeremy w razie czegoś mógł spokojnie i bezproblemowo wstać z materaca. – A może porozmawiać? – chyba wolał w tej chwili właśnie rozmowę. Nie chciał żeby Jeremy wstawał…i to wcale nie chodziło o to, że będzie mu zimno. Sam chyba do końca nie potrafił tego wyjaśnić.
— Wiesz…myślałem nad kilkoma rzeczami – zaczął ostrożnie. Zaczynając tą rozmowę czuł się tak jakby stąpał po cienkim lodzie, albo jakby szedł po linie, a pod sobą miał kilkusetmetrową przepaść. W sumie to przecież jeszcze nie zaczął niczego konkretnego… - Zastanawiałem się nad jedną rzeczą…myślałem o trzynastce. Chyba…chyba trochę się boję – powiedział koślawo. Może to wyglądało trochę tak jakby wymyślił to wszystko na poczekaniu. Ale jednak w stu procentach tak nie było. Nie kłamał całkowicie. – Ale nie o siebie się boję. Boję się o ciebie. Nie chciałbym….żeby ci się coś stało. Chyba mniej bałbym się o ciebie gdybyś był w naszej strefie. Wiedziałbym przynajmniej, że jesteś tam bezpieczniejszy i w razie czegoś to zdążysz się z kimś innym ewakuować do innego bezpiecznego miejsca – wyjaśnił.
Zastanawiał się co odpowie, czy może Jeremy pociągnie ten temat dalej. A może przemilczy, czy też powie, coś ważnego. Sam już nie wiedział co powinien o tym wszystkim myśleć. Po prostu nie miał zielonego pojęcia, co mówić i jak mówić.
Jak dotrzemy do trzynastki i rozeznam się jaka jest sytuacja w okolicy, to porozmawiam z nim zupełnie szczerze. Przygotuję się na to wszystko i przynajmniej rozwieję jakieś wątpliwości - uśmiechnął się delikatnie do siebie. To był przecież nienajgorszy plan. No a poza tym będzie miał nieco więcej czasu, przemyśli sobie dokładnie co będzie chciał powiedzieć, jakoś ubierze to w słowa, a później to się zobaczy.
Myślał że jednak chce wstać. Wbrew pozorom jakoś mu ulżyło, kiedy pokiwał głową, że nie chce wstawać. Przynajmniej będzie cieplej. Jako, że prowizoryczne przykrycie spadało, to Daniel przybliżył się nieco Jeremy’ego i poprawił ich „koc”.
OdpowiedzUsuń— Fakt. Poradziliśmy sobie – przyznał cicho. Jednak to jakoś chyba nie napawało go szczególnym optymizmem. Wtedy poradzili sobie, było początkowe stadium zarazy. Oni co prawda też dopiero co się uczyli pozbywać się zombie. Teraz znali się na tym chociaż trochę, ale to chyba nie do końca pomagało Danielowi pozbyć się czarnych myśli. W końcu jakoś to wszystko się tak działo, czasami można było napotkać różne dziwne zombiaki, które niby były podobne do tych normalnych ale jednak różniły się kilkoma szczegółami. Dosyć istotnymi zresztą. – Naprawdę? – zapytał szczerze zdziwiony. Chyba nie spodziewał się, że usłyszy to od Jeremy’ego. Nie przypuszczał, że ktokolwiek może na niego liczyć. Że ktokolwiek może na nim polegać. Po prostu, to wszystko było takie trochę dziwne dla niego, na swój sposób nowe.
Owszem wcześniej też liczono na niego. Ufano mu, ale to była zupełnie inna sytuacja, inne czasy. Wtedy nie było czegoś takiego, że ktoś, ktokolwiek kogoś postrzelił tylko po to, żeby zombie zjadły postrzelonego, a nie tego drugiego. Ludzie byli od zawsze dwulicowi, ale teraz to wszystko, te najgorsze cechy stawały się aż nazbyt widoczne. Przynajmniej w mniemaniu Lorenca. Mógł się mylić, ale nie przypuszczał, żeby tak się stało.
— Możliwe. A jeśli im się nie uda, to sam osobiście wytępię te zombie – powiedział z pełną powagą. Był do tego zdolny. – Wiesz… nie mówiłem ci o tym, ale myślałem trochę nad tym. Ale chyba zabiłbyś mnie za to. Wtedy kiedy zaczęło się to wszystko to myślałem o tym żeby się zabić – powiedział szybko oraz cicho. Tak jakby w nadziei że deszcz zagłuszy jego słowa. – No i też później, kiedy mnie ugryzł, to chciałem się…chciałem ukrócić sobie cierpienia. Niby wiedziałem, że jest ten lek, ale chyba nie do końca temu wszystkiemu wierzyłem. Późnije sobie uświadomiłem, że chyba nie mogę się poddać. Że nie po to tyle przeżyłem, żeby popełnić samobójstw – powiedział. – Jeśli chcesz możesz mnie za to zabić, albo zlinczować….możesz też zapomnieć. Ja po prostu chciałem, żebyś wiedział o tym.
Pokręcił głową. Nie chciał mówić tego na głos, ale na jego chłopski rozum to nie było już nadziei. Znaczy się była…że ludzie przestaną się wzajemnie mordować i zaczną ze sobą współpracować, żeby jakoś zniszczyć tych zombie. Miał wrażenie, że chyba nie ubywało ich, że one jakoś się mnożyły.
OdpowiedzUsuń— Nie wiem. Chyba nie… W końcu nawet odrąbana głowa zombiaka potrafi zakąsać – powiedział ze spokojem. Ale nawet jeśli jakoś same zaczęłyby padać, to ludzie paradoksalnie zaczęliby się martwić, w końcu skoro coś zabija zombie, jest pewnie również śmiertelne dla ludzi. A nawet jeśli nie śmiertelne, to pewnie bardzo ciężkie do wyleczenia. Chociaż jakoś jest to lekarstwo, które hamuje proces zombiefiekacji, to może i znaleźliby lekarstwo na tą ewentualną drugą chorobę.
W końcu jakiś czas temu ugryzienie zombie było równoznaczne z wyrokiem śmierci, albo natychmiastowej amputacji zakażonej kończyny. Ewentualnie ów ktoś mógł spełniać się jako super bohater, bo w końcu nie miał już nic do stracenia. A tak to zanim sam by umarł to zabrałby ze sobą jeszcze kilka innych truposzy. Wielu po ugryzieniu….jakoś próbowali mimo wszystko pożyć normalnie i wykorzystać ten czas jaki im pozostał.
— Nie wiem. Może one gniją tylko do jakiegoś etapu? – zapytał ni to siebie ni to jego. W końcu zombie, główny temat wielu horrorów i opowieści…one były wciąż wielką zagadką. Nie wszystko się sprawdzało. Nie wszystkie powłóczyły nogami, niektóre były silne, inne całkiem szybkie. Nawet pojawiło się kilka zombiaków z jakimiś dziwnymi mutacjami. Ich życie było niczym wyjęte z horroru o cechach filmu science-fiction.
— Jak by wyglądało? – zastanowił się. – Może robiłbyś jakąś specjalizację lekarską? A ja siedziałbym w bazie wojskowej i marnowałbym swój potencjał czyszcząc korytarze – zaśmiał się cicho. – Może znaleźlibyśmy sobie kogoś…a jak by nam nie wyszło to zamieszkalibyśmy razem jako starzy kawalerowie – zażartował z tego wszystkiego. – I imprezowalibyśmy do granic możliwości. Ścigalibyśmy się po marketach wózkami na zakupy, zachowywalibyśmy się niczym totalne szczeniaki – uśmiechnął się pod nosem. To byłoby naprawdę ciekawe. Jeszcze gdyby podczas takich wygłupów w markecie spotkałby swojego przełożonego, a Jeremy swojego promotora. To dopiero wtedy byłoby wesoło. Chociaż nie każdy musiałby podzielać takie zdanie. – A ty? Jak myślisz? Co robilibyśmy? Jak potoczyłoby się nasze życie?
Zaśmiał się cicho, chociaż nie był to jakiś wyrafinowany żart, bowiem wspomniana przez Jeremy’ego kobieta tak mówiła. I nawet z tego co się orientował to miała kilku, bo aż całych czterech zwolenników tej teorii. On sam był sceptycznie do tego nastawiony…podobnie jak do każdej teorii związanej z tym że to jest karą od Boga; Boga w którego nie wierzył i nie zamierzał zmieniać tego stanu.
OdpowiedzUsuń— Nie wiem. Wydaje mi się, że rząd to prędzej wywołałby jakąś wojnę, a nie zarazę – powiedział z pełnym przekonaniem w głosie. – Może testowali jakiś nowy lek? Albo mutowali jakieś geny i coś wymknęło się spod kontroli? – zapytał ni to jego ni to siebie. Osobiście on sam bardziej skłaniał się właśnie ku tej wersji.
— Tak? – zapytał. – Byłbyś obrzydliwe bogaty i sam mógłbyś korzystać z wiedzy chirurga plastycznego i byłbyś wiecznie młody i piękny – zachichotał cicho. Przygryzł wargę w zamyśleniu. Zawsze tak robił, taki tik, który był już wszystkim powszechnie znany. – Może. Może nie miałbym zbyt wiele do mówienia? – lekko wzruszył ramionami. Mógł siedzieć w bazie wojskowej w kraju i się nudzić…jakoś chyba nie do końca chciał wybierać się do krajów arabskich, gdzie toczyła się wojna. I to wcale nie dlatego, że bał się tego, że kogoś zabije. Bał się, że talibowie go porwą i będą torturować. Nie bał się śmierci…bał się bólu związanego z nią.
— Myślę że tak. Może nawet uda nam się to wszystko dosyć szybko załatwić? – zapytał się Jeremy’ego. Nieco przytulił się do niego, zrobiło mu się zimno. – Przepraszam, zimno mi się zrobiło. Nie przejmuj się mną, śpij dalej – oznajmił zamykając oczy. Chciał jeszcze urwać trochę snu. Musiał być możliwie najlepiej wypoczętym, w końcu to w dużej mierze od niego zależało to czy dotrą do trzynastki w jednym kawałku, czy może po drodze zostaną zjedzeni przez zombie.
Obudził się kiedy już przestało padać. Pierwsze promienie słońca wpadały do sypialni, którą zaadoptowali na tą jedną noc. Powoli wstał, może gdyby nie fakt, że podłoga w pewnych miejscach skrzypiała, albo że aby wyjść to musiał przesunąć łóżko, to mógł po cichu wyjść z pokoju i rozejrzeć się po domu raz jeszcze.
— Przepraszam, że obudziłem – powiedział po chwili, kiedy Jeremy podniósł głowę. – Zjedz coś, za chwilę będziemy ruszać. Im wcześniej znajdziemy się w trzynastce tym lepiej – oznajmił, po czym odsunął łóżko na tyle aby móc spokojnie otworzyć drzwi.
Przez chwilę chodził po domu, musiał rozprostować swoje kości. Przy okazji zaczął też szperać po szafkach w poszukiwaniu czegoś przydatnego, bo może nie wszystko zostało wyniesione? Może znajdą coś co za jakiś czas będzie potrzebne? Daniel nie pogardziłby wielofunkcyjnym scyzorykiem. Swój zgubił jakiś czas temu, a w takich wypadach wielofunkcyjne ustrojstwo było bardzo pożądanym przedmiotem. Na pewno przydawał się w wielu codziennych rzeczach. Jako otwieracz, coś co może odwrócić czyjąś uwagę…albo jako moneta przetargowa.
OdpowiedzUsuń— Niczego nie szukam – powiedział po czym odwrócił się przodem do Jeremy’ego. – Jeśli masz, to z wielką przyjemnością – dodał z lekkim uśmiechem. – Nie, nie sprawdzałem. Po pierwsze nie był to priorytet, po drugie byłem zmęczony i nie miałem zamiaru bawić się w ewentualne pozbywanie się zombie – odpowiedział. – A co?
Spojrzał na drzwi i na kumpla. Westchnął cicho…może to tylko jego wyobraźnia, ale wydawało mu się, że Jeremy chciał sprawdzić co tam na dole jest. Co kryje ta stara chatka za tymi drzwiami. Owszem, ciekawiło go to, ale znał system wartości, oraz musieli się spieszyć jeśli chcieli dojść do trzynastki dzisiaj. A to byłoby naprawdę najlepsze aby tam dotarli tego dnia. Później mogliby naprawdę nie dotrzeć tam, albo co gorsza okazałoby się, że ci z trzynastki zrobią na nich „sąd” i po przybyciu będą mieli wykonywać najgorsze roboty. A tego to Daniel nie chciał. Mdliło go na samą myśl, że mieliby palić zwłoki tych zombie. One same w sobie śmierdziały, a co dopiero takie palone! Do tej pory czuł ten mdły zapach, a później kiedy ogień sięgał dalej, czuć było czymś jakby…sam nie potrafił tego jednoznacznie określić. Bo zapach nie był ani mdły, ani bardzo ostry…taki pośredni.
— Sprawdzimy kiedy indziej co tam jest. Powinniśmy się zbierać z tego miejsca. Poza tym…nie wiem jak ty, ale ja wolę nie czekać na to aż pojawi się tutaj stado, albo większa grupa zombie. Nie ukrywajmy, że o ile moglibyśmy przeżyć kilka dni, bo nie sforsowałyby tak szybko zapory…tak jedzenia mielibyśmy mało na nas dwóch – oznajmił. Chcąc nie chcąc musiał mu przyznać sporo racji. – Dobrze idę po plecak i ruszamy – mruknął bardziej do siebie jak do towarzysza. – Skorzystaj z łazienki, jeśli masz taka potrzebę – oznajmił nieco głośniej.
Pokiwał głową, też myślał o tych zapasach z jedzeniem. Ale NAPRAWDĘ nie było na to czasu! Sam by sprawdził, ale obawiał się, że jeśli zrobi to teraz, to albo nadejdzie kilkanaście zombie, albo w środku znajdzie coś czego nie chciałby zobaczyć. A przypuszczał, że jeśli zamknęło się tam jakiś czas temu kilka osób, to mogą już nie żyć i być albo zombie, albo po prostu ich ciała będą w stadium dość poważnego rozkładu.
OdpowiedzUsuńW tej chwili priorytetem dla niego było dotarcie do trzynastki. Doprowadzenie ich tam w miarę możliwości bez szwanku. Nie chciał ginąć w tak…głupich okolicznościach.
Szybko zjadł kanapkę, która nie była pierwszej świeżości, ale jednak była wciąż dobra i raczej nie powinna mu zaszkodzić. Czasami przyznawał sam przed sobą, że chyba bardziej niż zombie to obawia się poważnego zatrucia pokarmowego. Ale starał się nikomu o tym nie mówić. Chciał uchodzić za tego typa, co to niczego się nie boi i który może zasługiwać na miano „herosa” albo „superbohatera”. Marzenia z dzieciństwa, które wolałby aby się nigdy nie spełniły.
— To się cieszę – powiedział z niewielkim entuzjazmem. Tak, że nie sposób było odgadnąć czy cieszy się z tego, że jest pusto, czy z tego że opuszczają tą chatkę.
Wyszedł jako pierwszy i powoli, rozglądając się po okolicy ruszył w kierunku, gdzie znajdowała się „trzynastka”. Chciał tam z jednej strony dotrzeć jak najszybciej, z drugiej coraz chętniej odwlekłby to wszystko w czasie, bo przecież sytuacja tam była zła. A jeszcze chciał mieć na oku Jeremy’ego, nie dość, że musiał pilnować siebie i okolice, to jeszcze swojego kumpla. Trochę źle to wszystko było. No ale przynajmniej będzie miał do kogo gębę otworzyć, chociaż taki plus był tego wszystkiego.
Po może godzinie marszu zatrzymał się. Chciał chwilę odsapnąć i przy okazji rozejrzeć się, czy jest w miarę czysto.
— Wejdziemy tam od strony wodociągów – powiedział cicho. Byli na średnim wzniesieniu, skąd rozciągał się nienajgorszy widok na „trzynastkę”. – Z tego co wiem, to nie jest to najgorsze wejście, powiedziałbym że całkiem przystępne, później tylko musimy się z tych wodociągów dostać się do centrum dowodzenia – wyjaśnił. Mogliby nieco przyspieszyć marsz, ale Daniel nie chciał się zbytnio forsować, zważywszy że droga do wodociągów wydawała się być w miarę spokojna. Nie wiedział natomiast jak sytuacja w samym epicentrum „trzynastki”.