Mikhail Yashanov
32 lata - Podoficer w dywizji strzeleckiej - Obecnie "awansowany" na Scharführera - Rosjanin
Niewłaściwy człowiek na niewłaściwym miejscu
Jeden z tych, którego ludzie w równiej mierze nienawidzą, co uwielbiają. Zacięty w boju, sadystyczny wobec wrogów, których ma coraz więcej. Dawniej wierny wpojonym za młodu zasadą, obecnie kieruje się tylko własnym dobrem. Mężczyzna, który nie boi się pójść na pierwszy ogień, nieznoszący tchórzy i gnębiący każdego, kto nie sprosta jego oczekiwaniom. Ktoś, kogo dotychczas nie dało się złamać, zdolny napluć w twarz każdej osobie, która próbuje być dla niego katem. Prywatnie, dla bliskich wyrozumiały i cierpliwy, troszczący się o osoby, które przebiły się przez mur sztywnej żołnierskiej postawy. Od kilkunastu tygodni wyjątkowo impulsywny i popełniający masę błędów, mimo że wie iż w końcu dopadną go konsekwencje wszystkich czynów.
Skrycie zakochany w człowieku, którego wolałby nienawidzić...
KP 1
Kiedy zmierzył mnie wzrokiem, odezwały się we mnie trzy sprzeczne pragnienia. Jego spojrzenie obudziło we mnie stary chaos. Chciałem uciec, i, jednocześnie, coś we mnie prowokowało, by jeszcze raz dać upust złości. Między tą bezsensowną mieszaniną sprzecznych emocji, była jeszcze przeraźliwa bezradność, głuche pragnienie, by podejść i jeszcze raz, może ten ostatni raz, ukryć twarz w jego ramieniu. Czułem się tak bezradny, a jedyną osobą w promieniu kilku kilometrów, którą nauczyłem się kojarzyć ze wsparciem, był on. Stałem, niezdecydowany, aż zwyciężyła niechęć. Nie chciałem mieć nic wspólnego z człowiekiem, który wystawił kogoś, kogo traktowałem jak drugiego z braci.
OdpowiedzUsuń„Daj sobie spokój”. Skrzywiłem się, sam nie wiedziałem, czy bardziej z zawodu, niechęci, czy pogardy.
- Po co miałbym żądać czegoś, czego i tak nie dostanę – warknąłem, próbując powstrzymać się przed wylaniem z siebie wszystkich targających mną emocji. Ilekroć chodziło o niego, nie potrafiłem pozostać obojętny. Nawet udawanie wychodziło mi fatalnie. Byłem pewien, że widzi, jak mocno mnie zranił, zawiódł. Próbowałem to ukryć, ale efekt był chyba gówniany.
Wyszedłem za nim, trzymając się w odległości kilku metrów. Miałem gdzieś, co pomyślą jego ludzie. Co moi… właściwie też, gdyby nas widzieli.
Zadrżałem, gdy po wyjściu na zewnątrz, uderzył we mnie pierwszy zimny podmuch. Zapiąłem puszczoną wcześniej luźno kurtkę. Poje palce zamarły na ostatnim guziku. Nawet ten głupi łach wiązał mnie z nim. Gdziekolwiek bym się nie obejrzał, widziałem ślady mojej zależności od niego. Yashanov wdzierał się wszędzie, w każdą rzecz, której kiedykolwiek dotykał, w każde moje wspomnienie, już teraz.
Spiąłem się mimowolnie, gdy znalazł się tak blisko mnie. Odruchowo chwyciłem go za nadgarstek, nim zdołał sięgnąć mojego biodra. Krótkie, pełne nieufności spojrzenie na jego twarz, i potem, gdy nie zobaczyłem na niej śladu agresji, na rękę. Zamrugałem, zszokowany, gdy usłyszałem wyjaśnienie. Puściłem jego rękę. Z powrotem spojrzałem na twarz Mikhaila.
„Czemu to robisz”, kołatało mi w głowie, zanim nie dotarł do mnie inny sens tego, co powiedział. „Nie masz tutaj nikogo”. Po tym, co się stało, i co sam mu przed chwilą powiedziałem, nie powinno mnie to ruszyć. Jednak, wbrew wszystkiemu, poczułem rozdzierający od środka ból, który na chwilę przytłumił gniew.
- Czekaj. – Słowo wyrwało się z moich ust jakby bez udziału woli, zbyt szybkie, zbyt gwałtowne. Odetchnąłem. – Przepraszam za komucha.
***
Odkąd rozeszliśmy się z Mikhailem, próbowałem skupić się na bieżących sprawach. Robota leciała mi z rąk. Czułem się paskudnie, pod każdym względem. Najchętniej poszedłbym na zwiad z drugą z wysłanych grup. Powstrzymywał mnie przed tym wyłącznie rozsądek. Nie mieliśmy nikogo, kto mógłby mnie zastąpić, gdyby coś poszło nie tak. Spośród dwóch podoficerów, jakich tu miałem, pierwszy był idiotą, a drugi nieodpowiedzialnym Rosjaninem. Żadnemu z nich nie powierzyłbym oddziału. Skrzywiłem się, nawet taki sposób myślenia o Yashanovie powodował ból. Chciałbym, żeby zniknął. Żebyśmy nie mijali się między tymi rozwalającymi się domami, żebym, mając pewność, że nic mu nie zagraża, jednocześnie, nie musiał oglądać jego mordy.
W pewnym momencie, kiedy zrobiłem już wszystko, co można było zrobić, a moi właśni ludzie zaczynali mieć poważnie dosyć mojej czepliwości, wyszedłem na obrzeża wioski, tam, gdzie stały warty. Liczyłem, że łażąc po wsi, wychodzę przynajmniej część bezsilności. Starałem się myśleć o tym, co dalej. Zestawić report pierwszego zwiadu z własnymi przypuszczeniami, z mapą… ustalić, dokąd powinniśmy się kierować. Rozproszył mnie głos jednego z wartowników, którego zmienił Yashanov. Zawróciłem, póki byłem jeszcze na tyle daleko, że mogli mnie nie widzieć. Kiedy trafiłem na jakiegoś młodzika, wychodzącego z budynku dla zajmowanego przez oddział Yasanova, w jakiś kuriozalny sposób się z tego ucieszyłem. Potrzebowałem teraz być z kimś choćby miał to być przypadkowy Rosjanin.
- Jak ręka? – zapytałem, bo młody miał ramię zawieszone na temblaku.
Zacisnąłem zęby, czując na sobie jego wzrok. Z całej sylwetki Mikhaila emanował taki chłód, że stojąc obok niego, miałem wrażenie, że temperatura spadła o co najmniej kilka stopni. Zignorowałem czytelny wyrzut, wypisany w każdym porze jego skóry. Nie miałem pojęcia, czy on faktycznie krzywi się, jakbym robił mu krzywdę, czy wmawiało mi to moje zakrzywione postrzeganie. Im dłużej go znałem, tym bardziej byłem przekonany, że jakiekolwiek argumenty w przypadku Yashanova, znaczą tyle, co rzucony o ścianę groch. Ten… człowiek był głuchy, ślepy, wyprany z elementarnej empatii. Byłem pewien, że w tej chwili uważa, że to ja zrobiłem źle. Że znowu odzywa się jego cholerna buta, która karze mu winić wszystkich do dookoła, będąc jednocześnie ślepym na własne skurwysyństwo. Miałem ochotę nim potrząsnąć, ale zdobyłem się wyłącznie na grymas.
OdpowiedzUsuń- Ależ oczywiście – syknąłem. Zamierzałem na tym poprzestać, ale nie zdzierżyłem. – Długo będziesz rżnął urażoną niunię? Wysłałeś Fuchsa na pewną śmierć! Mam cię, kurwa, za to pogłaskać?
Wziąłem głębszy wdech, próbując się uspokoić. Myślałem, że ode mnie odejdzie, więc gdy zadał pytanie, mimowolnie zmarszczyłem brwi. Zdenerwowało mnie, że właśnie on minie pytał, akurat o to. Jakby nie mógł zdzierżyć, że… Przecież to kretyńskie! Gdyby tylko normalnie mnie zapytał o to, czy między mną a Detlefem cokolwiek... Przecież chyba widział, że nic. Nigdy nie było żadnej dwuznacznej sytuacji. Nigdy.
Chyba, że… Jakiś niejasny, ukryty w głębinach myśli niepokój przywiódł jakieś dziwaczne wrażenie. Pokręciłem głową. Nie. To zupełnie co innego, niż ten jego cholerny Artem.
Poruszyłem ramionami, usiłując postawić się w sytuacji, którą mi zarysował. Próbowałem wyobrazić sobie tą sytuację. Przewidzieć, co bym zrobił. Przypomniałem sobie wszystkie momenty, w których w myślach życzyłem Artemowi, żeby zdechł. Po cichu liczyłem na to, że przysypały go gruzy, albo że zastrzelił go ktoś z naszych. Tak byłoby prościej. Nawet jeśli to małostkowe… Wtedy miałbym Mikhaila dla siebie. Nie zastanawiałbym się, czy gdyby zyskał okazję, wróciłby do Artema. Może nie miałbym tego rozbijającego mnie wrażenia, ilekroć się całowaliśmy, że Mikhail pragnie mnie tylko dlatego, że nie ma tu nikogo lepszego. Kiedy tam myśl wybrzmiała w mojej głowie, po raz pierwszy tak jasna, poczułem się, jakby oblała mnie woda. Odkąd usłyszałem o Artemie, cały czas podświadomie uważałem go za tego lepszego. Jego, sowietę i podczłowieka. Powinien być dla mnie pyłem, niewartą uwagi dziczą, niemal zwierzęciem, ale tylko dlatego, że Mikhail patrzył na niego jak na kogoś ważnego… Jeden prosty fakt i kontekst w postaci uczucia wystarczyły, bym odszedł od źródeł idei, w którą wierzyłem. Niepokój, jaki to we mnie wzbudziło bolał niemal fizycznie, i nie byłem pewien, na ile chodzi o to, a na ile o strach o Fuchsa i żal wobec Mikhaila.
Odchrząknąłem, ale zbyt długo zwlekałem z odpowiedzią. Spojrzałem na plecy Mikhaila. Mogłem nie mówić nic.
- Nie zabiłbym kogoś, kto uratował mi życie. – Wątpiłem, by to usłyszał. Słowa padły cicho, przyduszone, wypowiedziane w powietrze.
***
UsuńZauważyłem, że chłopak zamarł na dźwięk mojego głosu. Skrzywiłem się mimowolnie, wyglądał, jakby moje cholerne pytanie było czymś tak szokującym, jakbym na co dzień zachowywał się co najmniej jak Freischer. Westchnąłem ciężko. W innej sytuacji pewnie by mnie to rozbawiło, wybici ze swojej pewnej siebie normy ruscy bywali śmieszni. Nieraz wystarczył moment, by wyszły z nich strach czy nieporadność. Teraz… chciałem, by ktoś spojrzał na mnie po prostu jak na człowieka. Po prostu, porozmawiał, o czymkolwiek, byle normalnie, a nie jak z oficerem, żołnierzem.
Zmusiłem usta do ułożenia się w coś na kształt uśmiechu. Jeśli spłoszę tego młodego, zostanę sam. Bo przecież nie będę łaził między żołnierzami z nadzieją, że któryś ze mną pogada.
- To postrzał? Na jakiej pozycji walczyłeś? – Nie znałem każdego Rosjanina z oddziału Yashanova, pomijając kilku wyróżniających się, jak Zajcew czy Demidov, w ogóle nie kojarzyłem ich nazwisk. Liczyłem, że jeżeli uzmysłowię sobie, w jakiej drużynie był w trakcie bitwy, przypomnę sobie jakieś szczegóły o nim.
Wzdrygnąłem się, jakby przed chwilą dźgnął mnie czymś ostrym. Zabrakło mi słów. Zacisnąłem pięści, nie wierząc, że ze wszystkiego, co mógł mi zarzucić, odwołał się właśnie do tego. Poczułem przyćmiewający myśli gniew, stare oburzenie na to, jak on w ogóle śmiał. Jednak od tamtego czasu wydarzyło się wiele… I prócz powtarzanej w umyśle pewności, że musiałem tak postąpić, gdzieś głęboko tlił się niepokój. Zacisnąłem wargi w wąską, ponurą kreskę. Nie odpowiedziałem mu. Wszystko, co miałem do powiedzenia w tej sprawie, padło kilka tygodni temu.
OdpowiedzUsuń„Ile osiągnąłem w tym temacie”.
Przecież zabijam tylko tych, których muszę. Odkąd zbliżyliśmy się do siebie z Mikhailem, próbowałem wręcz chronić niektórych spośród jego ludzi. Byłem tylko żołnierzem. Nawet, jeśli zabijałem… jeśli nawet faktycznie byłem mordercą to na pewno nie zbrodniarzem.
***
Pokiwałem lekko głową; miało wyjść naturalnie, ale z każdego mojego ruchu przebijało psychiczne zmęczenie. Próbowałem się odizolować od niedawnej kłótni, od wszystkiego, co wtedy padło, ale uciążliwy, wewnętrzny dyskomfort był trudny do zniesienia. Dotknąłem dłonią klatki piersiowej, jakby w odruchu sprawdzenia, czy ból nie jest jednak fizyczny. Przymknąłem na chwilę oczy, pozwalając, by zimny podmuch północnego wiatru schłodził moje skronie i powieki.
- Kiedy połączymy się z resztą oddziału, idź do Rungego. On ma wprawę w zszywaniu mięśni.
Zmarszczyłem lekko brwi, dostrzegając jego podenerwowanie. Zaniepokoiło mnie to. Na chwilę postarałem się odsunąć własne, prywatne emocje na rzecz chłodnej oceny sytuacji. Co by się nie działo, zostałem dowódcą tej zgrai. Czy ten Rosjanin bał się mnie, czy raczej obawiał się tego, co zrobią z nim jego towarzysze, gdy zobaczą, jak ze mną rozmawia?
Przez chwilę nawet rozważałem, czy go nie odesłać, ale jego następne słowa zmieniły postać rzeczy. „Byłem w grupie Zajceva”. Wzbudziło to we mnie mieszane emocje. Chyba… chyba nie lubiłem zastępcy Mikhaila. Ale, jednocześnie, wiedziałem, że byłbym głupi, gdybym nie doceniał jego talentu. Jeżeli Zajcev przeżyje, będzie o tyle istotny, że nie mogłem już w pełni polegać na Yashanovie.
Spojrzałem na młodego żołnierza w odpowiednim momencie, by zauważyć cień na jego twarzy, to wymowne spuszczenie wzroku i drobny ruch.
- Przejdźmy się kawałek. – To nie była propozycja, choć postarałem się, by zabrzmiało podobnie. Ruszyłem spokojnie w stronę części wsi, w której przed wzrokiem pozostałych Rosjan zasłoniłyby nas domy. Przez chwilę zastanawiałem się, w którą stronę pociągnąć rozmowę. Chciałem zapytać go o kilka rzeczy związanych z bitwą, ale widziałem po jego reakcjach, że ten temat jest na razie zbyt świeży, że chłopak prawdopodobnie rozsypie się, kiedy przyjdzie mu o tym opowiadać. Westchnąłem, myśląc nad jakimś przywołującym lepsze emocje, ale jednocześnie pozwalającym się do niego zbliżyć tematem. Przyjrzałem się uważniej jego twarzy, wydawał się na tyle młody, że prawdopodobnie gdzieś w ZSRR czekali na niego rodzice. Mógłbym o to zapytać, ale uznałem, że to zbyt ryzykowne. Równie dobrze mogli mieszkać w jednej z tych zdobytych przez nasze siły miejscowości, w których nie zostawiliśmy przy życiu nikogo. Nawet gdybym najpierw wybadał, z jakiej części kraju pochodzi, niewiele by to rozstrzygnęło.
- Masz tutaj kogoś? Brata, przyjaciela?
Zauważyłem, że w pewnym momencie wziął głębszy oddech, jakby chciał coś powiedzieć, może zadać pytanie. Zmrużyłem lekko oczy. Obawiałem się jego myśli, tego, co najpewniej od dawna kotłowało się w jego głowie pod wpływem obserwacji coraz gorszej sytuacji. Z drugiej strony… nawet, jeśli jego słowa byłyby czystym dekadentyzmem, bluźnierstwem wobec Rzeszy, wolałbym je usłyszeć, niż się ich domyślać. Chciałem o to zapytać, ale zrezygnowałem, gdy chłopak okazał się, jak na Rosjanina, dość rozmowny. Być może dowiem się w mniej bezpośredni sposób.
OdpowiedzUsuńPokiwałem głową, krzywiąc się lekko na niedowierzanie, może ostrożność w jego głosie.
- Zostałeś ranny, walcząc w mojej kompanii. Potrzeba mi doświadczonych i sprawnych żołnierzy. Pierwszy warunek spełniasz. Gdyby z dopilnowaniem drugiego Runge miał jakieś problemy, powołaj się na mnie. – Nie byłem pewien, czemu to powiedziałem. Nadal miałem Freischerowi za złe, że sprzeniewierzył się jednej z naczelnych zasad naszej formacji. SS miało być jednostką wzorcową, idealną gwardią fuhrera. Tymczasem on ugiął się przed jakimś chorym naciskiem, i wprowadził do nas Słowian. Ilekroć o tym myślałem, wszystko się we mnie burzyło. Jeśli już musieli dodawać do naszej armii obcy element, mogli utworzyć oddział przy Wehrmachcie. Nie po to wstępowałem do SS, mijać się z motłochem. Nawet Mikhail był ciężki do przełknięcia w tym kontekście. Ale on… Z nim przynajmniej dało się porozmawiać o czymś. Widziałem w nim cały idiotyzm podludzi, teraz musiałem uświadomić sobie nawet tę słowiańską mściwość, przed którą przestrzegano nas, nim wyruszyliśmy na front wschodni… bo czym innym była sytuacja z Fuchsem..? Zakląłem w myślach, miałem ochotę w coś uderzyć, zniszczyć coś, albo przynajmniej schować głowę pod kran z lodowatą wodą, by jego odbierający oddech chłód ukoił moje emocje.
Był taki moment, ileś sytuacji, w których pomyślałem o Yashanovie jako o człowieku. Pełnoprawnym, równym mi czy moim ludziom. Podobnym? Tamten pomysł zachwiał moją wizją świata, wprowadził chaos w rzeczy dotychczas oczywiste. Zastanawiałem się cały czas, czy to miłość zaślepiła mnie do tego stopnia, że nadawałem mu aryjskich cech, czy to w moim rozumowaniu istniała luka. Przez te i inne pytania, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebowałem kogoś myślącego, przyjaciela, z którym dałoby się wymienić niepokoje. Odkąd sięgałem pamięcią, nikogo takiego nie było. Ostatni raz rozmawiałem w ten sposób ze znajomym z partii, jeszcze przed wojną. Ale i wtedy, to nie było do końca to. Nie mogłem powiedzieć wszystkiego. Największe wątpliwości, i zasadnicza część mojego prywatnego życia musiały pozostać tajemnicą. Szokującym było, że odkąd wziąłem do pracy jeńców, jedyną osobą, z którą mógłbym rozmawiać w ten sposób, stał się jeden z nich. Yashanov nigdy nie był dla mnie wyłącznie kochankiem.
Czy właśnie dlatego zacząłem szukać kontaktu z innymi Rosjanami? Przez jakieś podświadome przeniesienie tamtego stanu?
Czy z tego powodu poczułem się nieswojo, dostrzegając kolejny sygnał skierowanego ku mnie strachu?
Westchnąłem.
- Może tak jest lepiej, z takim nastawieniem – mruknąłem, bardziej do siebie, niż do niego. Powinienem zapytać o nastroje, jakie panowały wśród Rosjan. Drążyć temat, wykorzystać okazję i dowiedzieć się, w jakim stopniu ufali sobie nawzajem, swojemu dowódcy, nam… o ile w ogóle. To była pragmatycznie cenna wiedza… ale dziś, teraz, nie potrafiłem zdobyć się na odpowiednio nakierowaną rozmowę. Czułem się wyżęty, przegrany. Gdyby nie spoczywająca na mnie odpowiedzialność, nie byłem pewien, czy zdołałbym się zmusić do najprostszych, codziennych czynności. – Straciłem brata, ciągle tracę ludzi, z którymi znaliśmy się jeszcze sprzed… tutaj. Przychodzą nowi, wy… a ja wciąż pamiętam tamtych. – Urwałem, patrząc gdzieś w niewidoczny, bo schowany za rzędami chałup horyzont. Zacisnąłem wargi. – Nieważne – mruknąłem ostrzej, jakby dyscyplinując własne myśli.
UsuńPowiodłem za spojrzeniem szeregowego. Nie zdołałem powstrzymać grymasu, gdy dostrzegłem, kto sterczy przy wartownikach. Na usta cisnęło mi się kilka złośliwych uwag, ale powstrzymałem się prze ich wypowiedzeniem.
- Zaczekaj – nakazałem mu to spokojnie, nadal niegłośno, choć tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Zanim powiedziałem ci o lekarzu, chciałeś o coś zapytać. Zapytaj, a potem idź. Swojemu dowódcy możesz powiedzieć, że cię przywołałem… a na przyszłość, szanuj jego rozkazy. - Mimo, że to skurwiel, dodałem w myślach.
Zmarszczyłem brwi, słysząc najpierw tak… ludzką odpowiedź, tak normalną, jakbyśmy rozmawiali w moim rodzinnym Linz, zamiast tutaj, na wojnie. A potem to pytanie. Bezwiednie przycisnąłem palcami skraj rękawa kurtki, gdy uświadomiłem sobie, że ten rusek jest właściwie pierwszą osobą, która o to zapytała. Inni albo mówili, jak powinienem sobie poradzić, albo unikali tematu, pozostawiając wzięcie się w garść w mojej gestii. Byłem przecież dorosłym mężczyzna, żołnierzem. Nie mogłem zbyt długo…czuć.
OdpowiedzUsuńPrzycisnąłem zębami dolną wargę, usiłując znaleźć pośród natłoku myśli i emocji tę właściwą odpowiedź. Przełknąłem ślinę. Powinienem powiedzieć temu młodemu coś, co go podbuduje. Byliśmy w podobnej sytuacji, on też borykał się ze stratą. W tym momencie… to przecież nie ważne, co ja czuję. Muszę być wzorem, prawda? Nawet, jeśli to Rosjanin, pozostaje moim żołnierzem. Dziwna sytuacja. Ale…
Pokręciłem lekko głową.
- Nie poradziłem sobie – przyznałem półgłosem, przytłumionym, jakby ze wstydu, że przyszło mi się przyznać do porażki. Po tym, co zrobił Mikhail, zabrakło mi sił na dalsze udawanie. – Twój dowódca żyje dzięki mojemu wspomnieniu o bratu – mruknąłem, ze świadomością, że to nie jest coś, co powinienem mówić. Tyle, że czułem się zbyt źle, by milczeć. Jak nigdy potrzebowałem kogoś, kogokolwiek, kto mnie wysłucha, choć przez moment. - A ja… skupiam się na tym, dokąd mam nas doprowadzić. Na świadomości, że jeżeli dam za wygraną, zginą ludzie, za których życie i powrót do rodzin odpowiadam.
Rozmawiając z szeregowym, nie oglądałem się na Yashanova. Miałem gdzieś, co sobie pomyśli. Nawet jeśli uzna, że robię mu na złość, albo szczuję żołnierza przeciwko niemu, proszę bardzo. Jeśli tylko jest tak durny…
Przez ułamek sekundy czułem pokusę, by przetrzymać chłopaka jeszcze trochę, wyłącznie po to, by pokazać Mikhailowi, że mogę. Że jest tak bardzo nikim, że nie ma wpływu nawet na własnych ludzi, jeśli ja znajduję się w pobliżu. Prawie się skrzywiłem, gdy dotarło do mnie, jak małostkowe by to było. Tego typu złośliwości nie odwrócą tego, co zrobił Yashanov. W niczym nie pomogą. Zresztą, czy na pewno bawienie się lojalnością tego młodego miało sens?
Nie, nie miało.
Poza tym… Zakłamana morda jego komandira była teraz ostatnim, na co chciałbym patrzeć.
Pozwoliłem szeregowemu odejść, przez chwilę patrząc w jakiś bliżej nieokreślony punkt, nim moje spojrzenie ostatecznie spoczęło na Mikhailu, jakby ściągnięte tym jego wlepionym we mnie spojrzeniem. Skrzywiłem się, jakby mnie coś zabolało. Zmełłem w ustach przekleństwo, nim odwróciłem się na pięcie i odszedłem ku budynkowi, w którym przebywali moi ludzie. To, co zrobił Yashanov, nie mogło przejść bez echa. Wykraczając nawet poza wymiar prywatny, jego działanie było zwyczajnie szkodliwe. Musiał ponieść karę, a moim obowiązkiem było mu ją wymierzyć. Liczyłem się z tym, choć jeszcze nie wiedziałem, co nią będzie. Gdyby chodziło o Niemca, zwlekałbym z decyzją, dopóki dowództwa nie przejąłby Freischer. Wtedy odpowiedzialność spadłaby na niego. Ale Yashanov był cholernym Rosjaninem. W jego przypadku nie będzie żadnego sądu. Jeżeli powiem Freischerowi, że wystawił kogokolwiek z naszych, po pierwsze dopatrzy się w tym pobudek emocjonalnych, po drugie… Dla Mikhaila to będzie wyrok śmierci. Miałem ochotę skopać mu pysk za to, co zrobił, ale nie wydam go przecież Freischerowi. On celowo podciągnie jego akcję pod szkodzenie Rzeszy. I zrobi to zapewne z okrutną satysfakcją. Przeciągnąłem dłonią po twarzy.
- Czemu ty zawsze sprawiasz problemy, Yashanov.
***
UsuńSwietłana siedziała na łóżku, z podciągniętymi pod brodę kolanami, na wpół przykryta spłowiałym kocem, w którym ktoś, kiedyś, wypalił kilka małych dziur końcem papierosa. Plecami opierała się o ścianę. Wciąż nie miała dość sił, by siedzieć wyprostowanej. Blada, z wyraźnie podkrążonymi oczyma, wyglądała jak przedwcześnie przebudzona lunatyczka.
Tyle, że jej koszmarny sen trwał nadal.
Oparła czoło na splecionych na kolanach ramionach. Zacisnęła powieki. Chciała się obudzić, obudzić…
Drgnęła, słysząc głos tego, który jej pilnował. Odruchowo uniosła głowę, przez chwilę wpatrując się w niego rozszerzonymi z lęku, od pewnego czasu coraz bardziej przygasłymi oczami. Zagryzła spękaną wargę.
- Dlaczego mnie tu trzymacie. – Jej głos zabrzmiał głucho, jakby wypowiedzenie tej frazy, która nie układała się nawet w pytanie, było dla niej zbyt dużym wysiłkiem.
Dźwięk wystrzału wyrwał mnie z dziwnego stanu zawieszenia, w jaki popadłem, odpływając myślami od rozpostartej przede mną, na krzywym, nadpróchniałym stoliku, mapy taktycznej. Słyszany z budynku, wydawał się przytłumiony, ale w poprzedzającej go ciszy zabrzmiał upiornie. Zerwałem się z miejsca, usiłując jednocześnie zrozumieć, skąd padł strzał. Niepokój, właściwie już strach, natychmiast wypełnił mnie od środka. Jeśli to sowieci… Nie miałem najmniejszych złudzeń, że zdołamy się obronić. Przełknąłem ślinę. Rusz dupę, Schurz. Dopóki nie sprawdzisz, nie wiesz.
OdpowiedzUsuńZbiegłem na dół, po drodze podrywając w stan gotowości wszystkich odpoczywających żołnierzy.
- Przygotujcie się na wypadek ostrzału. – Poleciłem większej grupce Niemców. - Chwila obrony i wycofanie do lasu – póki mówiłem do własnych ludzi, mogłem używać skrótów myślowych, wszyscy wiedzieliśmy, o co chodzi. - Wy ze mną. – Skinąłem na dwóch szeregowych, których wolałem mieć przy sobie na wypadek, gdyby okazało się, że problemem jest nie atak, a, na przykład, bunt.
Wybiegłem na zewnątrz. Fakt, że strzał był tylko jeden… Dziwne. W pierwszym odruchu poszukałem wzrokiem wartowników. Z nerwowości, jaką zdradzali wywnioskowałem, że strzał nie padł od nich. Ruszyłem szybko w ich kierunku, ostrym spojrzeniem polecając szeregowym, by na wszelki wypadek mieli oko tak na Rosjan, jak i na ogólną sytuację. Widok Yashanova wzbudził we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony wiedziałem, że plącze się po okolicy. Z drugiej gniew wciąż był jeszcze zbyt świeży, by patrzeć na niego neutralnie. Z trzeciej… przynajmniej znałem jego reakcje.
- Co się dzieje? – krótkie, ostro zadane pytanie, normalne na tym froncie.
***
Wcześniej
Opuściła głowę, trudno było orzec, czy bardziej w okazaniu zgody na taki stan rzeczy, czy raczej w poczuciu bezsilności. Splotła palce, przypominając sobie, kogo nazywali tutaj komandirem. Czy się go bała? W tej chwili bała się wszystkich, których kojarzyła już niemal wyłącznie z podniesionymi głosami, noszoną przy ramieniu bronią i nieustanną groźbą. Wcześniej miała jeszcze na tyle determinacji, by się buntować. Teraz, daleko od miasta, w którym się wychowała, wepchnięta w tłum ludzi, których nie znała, którym bała się zaufać w najbardziej podstawowych kwestiach, czuła, że zawiodła. Myślała, że będzie jak kobiece bohaterki tego kraju. Że i ona, gdy przyjdzie czas, sobie poradzi. Nie poradziła sobie. Począwszy od próby ucieczki, która spaliła na panewce zanim jeszcze zdążyła cokolwiek zrobić, a skończywszy na jej osobistej godności… Zadygotała mimowolnie. Nigdy jeszcze nie czuła się tak silnie osaczona. Poruszyła bezgłośnie wargami, wymawiając imię swojego męża. Będzie dobrze. Cokolwiek się stanie, znajdziemy się, zaczęła sobie powtarzać w myślach jak mantrę. Kiedyś, jej umysł przywoływał jego słowa wraz ze wspomnieniem głosu. Teraz, gdy tak bardzo potrzebowała go usłyszeć, naiwna obietnica wybrzmiewała jedynie jej coraz bardziej pustym altem. Mięśnie wokół jej kręgosłupa napięły się, gdy siedzący naprzeciwko żołnierz odpiął pas z kaburą. Obserwowała go, czujna, jak gotowe do ucieczki zwierzę. Tylko że stąd (rozumiała to coraz szerzej) nie było dokąd uciekać.
- Politycznemu..? – Zmarszczyła brwi, w pierwszej chwili nie rozumiejąc. Przypomniała sobie mężczyznę, który najpierw usilnie ją zagadywał, a ostatecznie… Zagryzła wargę. Wiedziała, że ją niósł. Jej duma usiłowała wyprzeć to ze świadomości. Brzydził ją jego dotyk. Coś w tym człowieku ją mierziło, jakby fakt, że był zdrajcą, wpływał na całą jego powierzchowność. – Masz na myśli Morozova? On jest waszym politycznym? – Zapamiętała jego nazwisko, tak naprawdę, imię też, na pewno padło gdzieś w tej jego paplaninie, choć ona wyparła je ze świadomości.
Wychwyciłem natychmiast zmianę w tym, jak mi odpowiadał. Wcześniej mój stopień wydawał się nie przechodzić mu przez gardło, nie mówiąc już nawet o bezsensownym w tych warunkach „pan”. Udałem sam przed sobą, że mnie to nie zabolało. Teraz tego typu pierdoły nie miały znaczenia, nie liczyła się nawet nasza potrzaskana relacja, gdy życie nas wszystkich wisiało na włosku.
OdpowiedzUsuńSpiąłem się cały, gdy stało się jasnym, co planuje Yashanov. Na samą myśl, o tym, co się wydarzy, jeżeli intruzami faktycznie okażą się czerwonoarmiści, i jeżeli mu nie uwierzą, poczułem, jak mdli mnie ze strachu. Szanse na to, że ktokolwiek z rozmawiających z wrogiem wtedy przeżyje, były drastycznie niskie. Kląłem w duchu, ale wiedziałem, że muszę przyjąć ten cholerny plan, że nie mamy wyboru. Ta mistyfikacja dawała chociaż kilka procent szans na to, że komukolwiek z nas uda się dożyć jutra.
- Będziemy w budynkach. Gdyby coś poszło nie tak, pozostańcie w zasięgu. Pomożemy wam. – Mówiąc to, miałem świadomość, że jeżeli mamy do czynienia z dużą grupą czerwonoarmistów, nie zdołamy nijak ich osłonić. Będzie cudem, jeżeli sami damy radę się wtedy wycofać. Choć starałem się zachować spokój, serce biło mi gwałtownie, nierówno, przyprawiając o szum krwi pod skroniami. Wycofałem się do szeregowych, w całkowitej ciszy i zasłonięci ścianami budynków, wróciliśmy do tego, z którego rozpościerał się dobry widok na warty, a w którym stacjonowali ludzie Meyera, którzy prawdopodobnie jeszcze nie wiedzieli o całym zajściu.
Kolejne minuty wypełniły krótkie, wydawane półgłosem komendy. Wybrałem kilku najlepszych, najbardziej zaufanych strzelców, karząc im ustawić się tak, by mogli w razie czego zastrzelić tych, którzy byliby największym zagrożeniem dla Yashanova i jego grupy. Pozostali, z braku lepszego podoficera, pod dowództwem Meyera, mieli być gotowi do wycofania się tak, by nie zostawić po sobie żadnych śladów, tymczasowo mieli również strzec budynku od drugiej strony. Meyer oczywiście nie omieszkał wyrazić, co myśli o jakiejkolwiek ochronie Rosjan. Kazałem mu się zamknąć, nim skończył. Trzem najspokojniejszym szeregowym przydzieliłem pilnowanie cywilów. Sam zająłem miejsce przy wąskim oknie, z idealnym widokiem na to, co działo się na zewnątrz. Odbezpieczyłem broń. Być może mądrzejszym by było, gdybym dołączył do grupy, która w razie czego miałaby się wycofać. Liczyłem się z tym, że odwrót dla nas może okazać się niemożliwy. Ale… Nie potrafiłbym postąpić inaczej. Nie, kiedy na dole był człowiek, do którego, wbrew wszystkiemu, wciąż czułem zbyt dużo.
***
Zagryzła wargę, zaskoczona tym nikłym uśmiechem. Zwykłe, szczere wygięcie warg było czymś, czego od kilkunastu dni nie widziała dotąd chyba ani razu. Zamrugała z niedowierzaniem, gdy potwierdził. Uniosła dłoń, nadal spięta, ale odrobinę mniej, niż wcześniej, podrapała się po zakurzonym policzku.
- Byłam pewna, że jest szeregowym, jak wy. Nie zachowywał się, jakby… - pokręciła głową z wyraźną pogardą. Jeżeli naprawdę był politrukiem, co musiał zrobić, by Niemcy go nie rozstrzelali? Słyszała przecież pogłoski o powszechnym wśród wroga rozkazie. Zmięła w palcach brzeg koca. Nadal było jej zimno, ale prędzej zamarzłaby, niż poprosiła o drugie okrycie. – Dlaczego służycie Niemcom? Dlaczego im pomagacie? – domyślała się, że jej nie odpowie, na pewno nie szczerze, ale to było coś, czego nie potrafiła pojąć, co doprowadzało ją do rozpaczy.
Skinąłem sztywno głową. Starałem się odsunąć na bok emocje, które powoli sam przestawałem rozumieć. Powinienem być na niego wściekły, nienawidzić go za to, co zrobił. I, po części, faktycznie tak było. Powinienem też chyba czuć satysfakcję na myśl, że może go odstrzelić jakiś sowieta. Dostałby za swoje, za tą całą nieodpowiedzialność, mściwość, za wieczne bycie pomiędzy… i nie wystawiłby już nikogo więcej… a ja nie musiałbym przykładać ręki do ukarania go. Ale… Sama świadomość, że wystawił Fuchsa z zazdrości, zazdrości o mnie, byłą tak dziwna, tak absurdalna, że nie wiedziałem, co mam z nią zrobić. Jednocześnie, budziła we mnie ohydne poczucie współodpowiedzialności. Jakbyśmy zrobili to razem, jakbym ja też miał w tym swój udział. Może powinienem mu bardziej okazywać, że mi zależy? Ale przecież… Nawet, kiedy nie byliśmy sami, zaczynałem się niebezpiecznie zbliżać do faworyzowania go. Nawet, jeśli czasami powiedziałem coś pod publikę, ilekroć byliśmy sami… Czy naprawdę chodziło jedynie o głupią zazdrość? Przecież kiedy po raz pierwszy zasugerował, że Fuchs może coś do mnie… Wyśmiałem ten pomysł. Było chyba oczywistym, że nawet, gdyby jakieś próby miały miejsce, w co szczerze wątpiłem, odrzuciłbym je. To było tak głupie… Przecież odkąd pojawił się Yashanov, nawet nie spojrzałem na innego mężczyznę. To znaczy… oczywiście, dostrzegałem różne rzeczy, jak to, że Zajcev ma ładne dłonie, czy grację w poruszaniu się u jakiegoś szeregowego, którego imienia nawet nie znałem. Tylko że to nie miało najmniejszego znaczenia. Było płytkim patrzeniem, chwilową ciekawością jednej cechy, nawet nie całości. Po tym, jak Yashanov zaczął twierdzić, że podobam się Fuchsowi, w pewnym momencie spróbowałem spojrzeć na Detlefa inaczej. Przyjrzałem mu się, chyba po raz pierwszy. Zobaczyłem trochę zagubionego chłopaka, który może mógłby być nawet przystojny, ale na każdym kroku czegoś mu brakowało. W samym patrzeniu na niego w ten sposób było coś niewłaściwego. Poczułem się podobnie, jak wtedy, gdy na partyjnym wykładzie, zamiast słuchać, patrzyłem na prowadzącego. To było tak… nieodpowiednie, tak głęboko zakazane, że czułe wstyd przez samą świadomość, że to robię. Czy nie było tak, że właśnie dlatego wolałem przypatrywać się jeńcom..?
OdpowiedzUsuńWyparłem tę myśl, to nie był ani czas, ani miejsce.
Zmarszczyłem lekko brwi. Uchyliłem usta, jakbym chciał jeszcze coś powiedzieć na odchodne. Zrezygnowałem. Odszedłem jak ktoś obcy, jakby te tygodnie „bycia ze sobą” nigdy się nie wydarzyły.
Częściowo przez tamtą oziębłość, zajmując pozycję przy oknie, gotowy do strzału, czułem wyrzuty sumienia. Mogłem powiedzieć mu chociaż dobre słowo. Chociaż głupie „powodzenia”. Odetchnąłem, poprawiając ułożenie broni. Nie słyszałem, o czym mówi Yashanov z obcym czerwonoarmistą, co tylko pogarszało sprawę. Miałem złe przeczucia, wewnątrz mnie szalał niepokój, jakbym za moment miał stać się świadkiem porażki całego planu. Żołnierz obok mnie poruszył się niespokojnie, widziałem kątem oka jego pełną napięcia minę.
- Mam na celowniku ich dowódcę. Reszta stoi tak ciasno, że gdyby tak serią…
- NIE – warknąłem, podnosząc głos. Mężczyzna spojrzał na mnie zszokowany, ale zaraz spuścił wzrok. Przełknął ślinę. Wiedziałem, że powinienem wyjaśnić. Zachowywać się, jak kiedyś. Ale nie mogłem, gdy przez to, co działo się na dole, drżały mi ręce.
***
UsuńJurij nie należał do ludzi, którzy często wysuwają się na pierwszy plan. Teraz, jak zwykle, trzymał się pośród innych, kilka kroków za dowódcą, choć od ponad roku był jego zastępcą. Wyglądał przeciętnie: ciemne, przygasłe oczy zdradzały zadawniony, zduszony w sobie głód, mundur szpeciły przebarwienia i pozostałości krwawych plam, których nie dało się niczym doprać. Jasnobrązowe włosy opadały zlepionym kosmykiem na pobladłą, pooraną zagnieceniami cery twarz. Roztaczał wokół siebie gorzką woń machorki. Uśmiechał się, ale to lekkie, jakby nieświadome wygięcie warg, w połączeniu z wyrazem jego oczu nadawało mu bardziej przygnębiający, niż sympatyczny wyraz. Przeżył czterdzieści pięć lat, z czego siedem na wojnach, ale wątpił w to, że pożyje dłużej. W pełnym przyzwyczajenia geście opierał dłoń w pobliżu spustu, gotów za niego pociągnąć, gdyby Sokołov znalazł się w niebezpieczeństwie. Obserwował, jak jego dowódca wymienia salut z tym obcym. Tamten oddział wyglądał podobnie, jak batalion karny. To sama desperacja, to samo zgnębienie i brak pokory w oczach. Tylko broń mieli lepszą.
Zmarszczył brwi, słysząc nazwisko podoficera. Coś mu mówiło. Coś, kiedyś, gdzieś… Zaczął świdrować obcego wzrokiem, usiłując sobie przypomnieć. Czy znał skądś jego twarz? Kiedy ich spojrzenia się spotkały, poczuł lodowaty chłód, spływający mu po plecach. Skojarzył. Zagryzł wargę, wpatrując się w obcego jeszcze intensywniej. Czy to możliwe? To samo nazwisko, to samo imię. Maniera też by się zgadzała. Odetchnął, usiłując stłumić w sobie nadzieję, skupić się na tym, co mówił Sokołov.
- … z którego oddziału jesteście? – Dowódca pytał o konkrety, rodzaj jednostki, nazwa, dowódca. Sprawdzał tych obcych. Nie wiedzieli, że ktoś tu będzie. W teorii, nikogo być nie powinno, ale odkąd grupa Aristowa rozgromiła Niemców w bitwie, najpierw w mieście, potem, niedobitki, w polu i zajęła się wyszukiwaniem zbiegów, wśród czerwonoarmistów panował bałagan. Niektórzy dowódcy, zbyt niedoświadczeni, by utrzymać oddział w ryzach, ulegali presji i plądrowali, zamiast szukać szkopów. Inni dezerterowali, niektórzy próbowali wypełnić luki, ale działali przez to niezgodnie ze strategią.
Jurij odczekał, aż wymienią te podstawowe informacje. Jak zawsze, obserwował. Wrócił wzrokiem do wyposażenia obcych. Było… dziwne. Nic do siebie nie pasowało. Radzieckie mundury, ale u niektórych zobaczył niemieckie ładownice, w miejsce ichnich. Broń też mieli różną. Yashanovi sam by pozazdrościł… wiedział, że ten typ zdarzał się w ich magazynach, ale dostanie go, mając tak niski stopień graniczyło z cudem. Był aż tak dobrym strzelcem? Tamten z tyłu miał za to szwabskiego Mausera… Nie tylko on.
Wymienił czujne spojrzenie ze stojącym obok podkomendnym, a gdy Sokołov umilkł, odchrząknął cicho.
- Braliście udział w walkach w mieście? To wy zdobyliście ten niemiecki magazyn? – Pytanie było pułapką. Magazyn, owszem, został zdobyty przez jakąś grupę, ale niemal doszczętnie strawił go ogień. Broń stamtąd nie nadawała się do niczego, metal był powykrzywiany od gorąca.
UsuńZerknął na swojego dowódcę, zażenowany tym, że przyszło mu zabrać głos. Wlepione w niego spojrzenia przyprawiały go o przykry ciężar w żołądku. Kolejne zerknięcie. Wzrok mówiący jasno, by nie milkł. Przełknął ślinę. Yashanov. To może być jego jedyna szansa, żeby się dowiedzieć. Spojrzał na obcego podoficera z mieszaniną ostrożności i dystansu.
- Powiedzieliście, że nazywacie się Yashanov – użył formy grzecznościowej, ostatecznie był niższy stopniem. – Pamiętacie może… – liczył się z tym, że sierżant mógł nie pamiętać, ostatecznie mało który by pamiętał - …czy służy u was Demidov? Nikolai Demidov. - Opuścił spojrzenie na pas ziemi pomiędzy nimi, gdy wyczuł na sobie spojrzenie Sokołova i pozostałych towarzyszy broni. – Syn wspominał w listach, że u was służy.
Nie wiedział, na co liczy. Nikolai nie wysłał niczego od czerwca. Ani jednej wzmianki. Łudził się, że list mógł po prostu nie dotrzeć. Ale gdzieś w środku doskonale rozumiał, co oznacza tak długie milczenie.
***
Swietłana skuliła się, słysząc jego śmiech. To nie była wesołość, do jakiej przywykła. Ostry, drażniący uszy dźwięk przywoływał najgorsze skojarzenia.
Zmarszczyła brwi, słysząc tak ostre podsumowanie. Myślała, że… Czy gdyby ona mówiła do kogoś obcego o osobie, której nie lubi, też byłaby tak bezkompromisowa? Poza tym… Przypomniała sobie tego irytującego, zagadującego ją mężczyznę, który odkąd wyruszyli z miasta, w zasadzie nie odstępował jej na krok. Czy był tchórzem? Na samo wspomnienie tego, jak próbował ją uciszyć przy swoim dowódcy, poczuła piekące upokorzenie. Był zdrajcą. To powinno wystarczyć jej jako odpowiedź.
Zmrużyła oczy, widząc zmianę w spojrzeniu żołnierza. Czekała na to, co zrobi. Wścieknie się? Skończy rozmowę? Odkąd w mieście zaczęło stacjonować wojsko, najpierw ich, radzieckie, a potem niemiecki okupant, widziała już różne reakcje.
Spuściła wzrok, gdy po prostu jej odpowiedział.
- Dali wam gwarancję, że was nie zabiją? Niemcy? – Chciała wiedzieć. Zrozumieć.
Sokołow skinął głową, najwyraźniej przyjmując takie wyjaśnienie. Słysząc o specjalnej jednostce pod rozkazami Aristowa, skrzywił się mimowolnie; grymas zbyt mały, by ktokolwiek mógłby mu zarzucić niezadowolenie, ale jednak widoczny. Słyszał o tych ludziach, i wolał nie myśleć, jakimi skurwielami muszą być, skoro pułkownik zechciał ich trzymać tak blisko.
OdpowiedzUsuń- Jesteśmy z artylerii. Od majora Bogdanowa – odpowiedział niechętnie.
Słysząc odpowiedź obcego podoficera, Jurij skinął lekko głową. To o niczym nie przesądzało. Jedyne, czego mogli być raczej pewni, to że napotkani czerwonoarmiści nie należą do grupy dezerterów, którzy zbiegli w trakcie przeczesywania zgliszcz. Tamci prawdopodobnie wykorzystaliby swoją wiedzę, by się uwiarygodnić. Nie mogli przecież wiedzieć, że jeden spośród politycznych towarzyszy, do których zaczęli strzelać, został zaledwie draśnięty i przekazał dowództwu kompletną relację z tego, co zaszło. A teraz… teraz oni musieli tropić nie tylko Niemców, ale także swoich, na których z góry wydano wyrok śmierci. Jurij nie był pewien, czy nienawidzi zbiegów bardziej za to, że zostawili ich w tym gównie, zamiast zabrać ze sobą, czy za to, że swoją ucieczką zapewnili im kolejny przykry obowiązek. Zacisnął lekko wargi, na chwilę opuszczając wzrok, jakby spojrzenie mogło zdradzić coś z jego myśli, które raczej nie spodobałyby się ich dowódcy. Ostatecznie, wszyscy mieli oficjalny powód, dla którego mieli nienawidzić tych, którzy uciekali.
Słysząc imię syna, wbił czujny wzrok w podoficera. Przewiercał go spojrzeniem, popędzał myślą. Musiał wiedzieć. Co napisze żonie, jeśli usłyszy, że….?
Wypuścił z płuc powietrze, musiał być gotowy na wszystko, zachować spokój, musiał…
Uśmiech, błąkający się do tej pory po jego wargach, najpierw zastygł, by potem bezpowrotnie zniknąć. Poszarzałe czoło przecięły dwie poziome bruzdy, twarz wydała się nagle starsza, jeszcze bardziej zmęczona. Teraz, po raz pierwszy w trakcie tej rozmowy, wyrażała dokładnie to, co przygaszone oczy. Ramiona mężczyzny opadły, i choć złapał się ostatniego zdania, tej nadziei, że Nikolai nawet, jeśli jest nie wiadomo gdzie, to przynajmniej żyje, raczej żyje, to było za mało po tym wszystkim, co widział w mieście. Kiedy usłyszał nazwisko podoficera, przez moment łudził się, że zobaczy syna całego i zdrowego, że zyska choć jeden dowód na to, że nieuciekanie miało sens. Bo przecież miał tyle okazji.
Otworzył usta, chciał zapytać jeszcze o jedną, jedyną rzecz…
Ale zamilkł, nim się odezwał pod ciężkim spojrzeniem dowódcy. Był świadom, że jest jedynie małym trybikiem w ogromnej maszynie. Że jego uczucia i ani jego syn, ani on sam, tak naprawdę nie znaczą nic. Nie odważył się ponownie zabrać głosu.
Jedynym znakiem sprzeciwu było ponure opuszczenie głowy i cofnięcie się, jakby odsuwał się od Sokołowa, który po odchrząknięciu zwrócił się do podoficera:
- Ilu was tu jest? Moi ludzie od wczoraj koczują pod pałatkami.
***
UsuńZauważył ten grymas i dał jej on sporo do myślenia. Dotąd wydawało jej się, że ci ludzie są bardziej… przychylni Niemcom. Że, prócz strachu, jest w tym jakaś nuta wiary w tę ich chorą wizję Europy. Że to prawda, co mówiono, że część Rosjan chce w ten sposób zniszczyć Związek Radziecki. Dotychczas wierzyła w to bez zastrzeżeń. Teraz… Ten młody żołnierz, młodszy od niej, co budziło w niej dziwną… litość? On nie wydawał się ani fanatykiem, ani przebiegłym zdrajcą. Raczej zastraszonym dzieciakiem, przerażonym tak samo jak ona… i może jak mój mąż, pomyślała, wyobrażając go sobie pod Moskwą.
Zawahała się. Wiedziała, że jeżeli pomyliła się w ocenie, te słowa mogą ją kosztować życie. Ale… musiała zaryzykować. Jeżeli nie spróbuje teraz, prawdopodobnie nie zyska drugiej szansy. Morozov był zbyt blisko tego ich dowódcy, by zaproponować mu coś takiego. Mógłby donieść. Ten tutaj… Przełknęła ślinę. Czuła, jakby jej ciało zaczęło się żarzyć, może z determinacji, a może ze strachu, w jednej chwili zrobiło jej się duszno.
- Myślałeś o tym, żeby uciec? – spytała tak cicho, że słowa trzeba było właściwie odczytywać z ruchu jej warg.
Sokołov wyczuł zawieszone na nim spojrzenie, ale udał, że w najmniejszym stopniu go ono nie obchodzi. Cenił Jurija jako żołnierza i jako człowieka, ale nie mógł pozwolić, by ciągnął dalej tę rozmowę. I tak nie dowie się niczego więcej, a on, jako dowódca, musiał zadbać o całą grupę. Był zbyt rozsądny, by w takiej sytuacji ulegać sentymentom. Tym bardziej skrzywił się, kiedy podoficer postawił mu się również werbalnie.
OdpowiedzUsuń- O czym ma mówić, skoro podobno nic nie wiesz- odwarknął, nie znał tego człowieka, ale już nie zanosiło się na to, by miał go jakkolwiek polubić.
Słysząc odpowiedź na postawione wcześniej pytanie, zmarszczył brwi. Przez chwilę jakby coś przeliczał myślach. Siedem, może osiem drużyn. Solidny pluton wojska.
- Kto tu dowodzi? – zapytał, świdrując Yashanova czujnym, podejrzliwym spojrzeniem. On nie pytał, on żądał odpowiedzi. Bo przecież osiemdziesiącioma żołnierzami dowodziłby raczej oficer. Wcześniej był przekonany, że rozmawia z najważniejszą osobą na tym terenie, ale udzielona przez Yashanova informacja zmieniała postać rzeczy. Zmianę dało się też wyczuć w tonie Sokołova.
Zaklął cicho, słysząc odmowę. Kolejna noc na mrozie.
- Niemożliwe, nie znajdzie się chociaż kawałek podłogi?
Czujnie powiódł za spojrzeniem podoficera, przez chwilę starając się odnaleźć jakikolwiek podejrzany element. Ale wszystko wyglądało normalnie. Dziwiło go co prawda, że na zewnątrz przebywała teraz tylko ta niewielka grupa, ale to dało się zrozumieć, mroźne podmuchy wiatru nie zachęcały do spacerów. Zmarszczył brwi, gdy Yashanov zaczął mówić o wsi. Przez chwilę na jego twarzy malował się cień nadziei… który jednak szybko zmienił się w pełne zmęczenia, może smutku pokręcenie głową.
- Tamtej wsi już nie ma. Najpóźniej dzisiaj spalili ją Niemcy. Wiemy to od kilku cywili, którzy mieli szczęście pracować wtedy w polu. Widzieli całe zajście. Niemcy podobno zabrali żarcie, ubrania i jakieś inne rzeczy, a potem podłożyli ogień. Jeżeli ich dorwiecie, rozstrzelać to za mało, mówię wam, Yashanov, to nie są ludzie. To nie są ludzie – powtórzył cicho.
***
Swietłana była zbyt wprawną obserwatorką, by przeoczyć to nagłe poruszenie, ledwie drgnienie. Utkwiła spojrzenie w twarzy szeregowego, starając się znaleźć w niej jak najwięcej ludzkich cech, jak najwięcej punktów zaczepienia. Słysząc jego odpowiedź, na moment przycisnęła zębami dolną wargę.
On będzie miał czas. Ale czy ona…?
Czy nie zabiją jej dziś wieczór, może jutro rano?
Przecież nie będą jej ze sobą prowadzić wiecznie.
- Jeżeli jeszcze raz przyjdzie wam walczyć, nikt z was tego nie przeżyje. Wiem, że kończy się wam amunicja. – Starała się brzmieć spokojnie, choć wewnątrz miotały nią emocje, głównie strach. Bo co jeśli ją wyda..?
- Znam okolicę. Jeżeli uciekniemy teraz, mogę ci pomóc. Wiem, dokąd iść i skąd zdobyć cywilne ubrania. Później będziesz zdany na siebie.
W oczach Sokołova odbił się cień obawy, gdy usłyszał znajomy, w jego odczuciu po prostu upiorny dźwięk. Odkąd znalazł się na froncie, dźwięk odbezpieczanej broni stał się jednym z tych, który nieodmiennie kojarzył mu się z widmem śmierci dyszącej mu w kark. Przygarbił się mimowolnie, to było ledwie zauważalne, ale jednak miało miejsce. Ten człowiek uginał się już zbyt wiele razy. W głębi ducha, pod warstwą opanowania, czuł coraz bardziej paniczny strach. Bo jeżeli się mylił, i ci tutaj to jednak dezerterzy?
OdpowiedzUsuń- Zginął? Z kim szliście do walki? – wiedział, że jeżeli mieli coś na sumieniu, lada moment prawdopodobnie padną strzały. Jego ludzie też się tego domyślili, kilku, podobnie jak obcy, odbezpieczyło broń. Sokołov poczuł się pewniej z myślą, że nawet Demidov, którego wcześniej uciszył, są gotowi a niego walczyć. Bał się, że po ostatniej bitwie ten stan rzeczy mógł się zmienić. Aristow i jego sprzeczne, nierealne chwilami żądania nie ułatwiały dowodzenia. – Nie róbcie ze mnie idioty, Yashanov. Nawet wybrańcy pułkownika nie dostają tak dużego oddziału przed adekwatnym awansem.
Kiedy Yashanov zaprzeczył, Sokołov nie miał wątpliwości, że nie ugra tego, co zamierzał. Dodatkowo, coraz mniej ufał tym ludziom. Skrzywił się, jakby przełykał coś cierpkiego. Miał ochotę mu dobitnie wytłumaczyć, jak bardzo Aristowa obchodzą cywile i ranni, ale się powstrzymał. Może gdyby nie stali tutaj też jego ludzie, wygarnąłby, jak jest.
Powiódł wzrokiem za odprawionym żołnierzem. Ewidentnie przez chwilę się nad czymś zastanawiał. Westchnął ciężko.
- Skoro nie możecie zwolnić trochę miejsca, dajcie nam trochę żarcia. Dacie racje na trzy dni, to się stąd wyniesiemy. Inaczej nie mamy o czym rozmawiać.
***
UsuńO tym, że Yashanov odesłał jednego ze swoich żołnierzy, wiedziałem niemal od początku. Obserwowałem każdy gest Mikhaila, skupiając się wyłącznie na nim i obcych. Reszta Rosjan od nas mnie nie obchodziła. Nawet, jeśli mieliby zginąć… może żałowałbym, z czego bardziej broni, którą mieli przy sobie wraz z amunicją do niej, niż ich samych. Chodziło mi wyłącznie o Mikhaila, i to dla niego wciąż celowałem do dowódcy obcej grupy. Wiedziałem, że zabiję go szybciej, niż wystrzelą czerwonoarmiści. Niczego nie mogłem być pewien, ale w takich sytuacjach, kiedy dowódca nagle padał, żołnierze tracili chwilę na dezorientację, na szukanie sprawcy… a to dawało czas reszcie moich ludzi. W myślach przeklinałem Yashanova i fakt, że ten dupek zawsze musi ustawić się z przodu, chyba żeby łatwiej było go wykończyć. A żeby cię pokręciło skurczysynie, tak łatwo nie to nie będzie. Będziesz się ze mną użerał tak długo, że pożałujesz, że się urodziłeś, nie tylko tego, co zrobiłeś w bitwie.
Musiałem brać pod uwagę, że wysłany przez Mikhaila Rosjanin przyjdzie do mnie, ale i tak mnie to zaskoczyło… czy może raczej, zaniepokoiło. Jak źle musiało być, skoro Yashanov posłał go właśnie do mnie? Przecież nigdy w pełni nie uznał mnie za dowódcę. Kazałem szeregowemu dokładnie streścić rozmowę. Gdy skończył, zastanawiałem się krótką chwilę nad dyspozycją. Z jednej strony, wciąż byłem wściekły, jakaś część mnie szeptała, żeby go tam zostawić w cholerę. Inna, najbardziej przerażona, że czerwonoarmiści lada moment zorientują się, z kim mają do czynienia. Ale wbrew temu wszystkiemu, powoli, niechętnie, pojawiała się nuta szacunku wobec tego, co robi dla nas Mikhail.
- Wspomniałeś, że tamci chcą żarcia. Jeżeli oddamy im cokolwiek, będziemy musieli głodzić cywilów. Dla nas również nie wystarczy na pełne racje. Przekaż to Yashanovi słowo w słowo. Niech sam zdecyduje. - Niech nauczy się wreszcie życia, przeszło mi przez myśl, ale stłumiłem to w sobie, domyślając się, że podpowiada mi to zawiść. Zazdrościłem Yashanovi komfortu. Zawsze mógł powiedzieć, że najpierw Freischer, a teraz ja, go do czegoś zmusiliśmy. Nigdy nie musiał być ostatnią instancją.
***
Wydała dźwięk podobny do pełnego zniechęcenia prychnięcia. Mogła to przewidzieć. Żaden się nie ruszy. Woleli grzać dupy przy Niemcach, dopóki się dało. Jak zwykle, jak większość ludzi, których znała, nie chcieli myśleć o tym, co potem.
- Jeśli ucieknę teraz, jeżeli uda mi się przeżyć dwa dni, dotrę do ludzi, którzy mi pomogą. Którzy pomogliby również tobie i być może jeszcze komuś, gdybyś namówił go na ucieczkę. Od urodzenia żyłam w mieście, które zaatakowaliście - w jej umyśle atak wypierał późniejszą obronę, miasto było rosyjskie, a oni przyszli z Niemcami. – Mam rodzinę poza nim. I nie tylko rodzinę. – Nie mogła powiedzieć więcej. I tak ryzykowała wszystkim. Jeżeli zdradziłaby więcej, mogłaby zginąć nie tylko ona, ale także ludzie, o których wspominała.
Kiedy wstał, odruchowo podsunęła się bliżej ściany, jakby chciała się w nią wtopić plecami. Nie mogła widzieć jego wyrazu twarzy, ale zaniepokoiło ją, czemu tak długo stoi przy oknie. Przełknęła ślinę.
- Oni mnie zabiją, jeśli mi nie pomożesz – wyszeptała schrypniętym głosem. Podniosła się do klęczek, później ostrożnie, trzymając się ramy łóżka, wstała. Czuła się, jakby jej nogi wykonano z gnącej się waty, ale mimo zawrotów głowy podeszła bliżej okna. Oparła się o ścianę, skryta w cieniu pomieszczenia, niewidoczna z zewnątrz. Próbowała cokolwiek zobaczyć.
- Co się tam dzieje?
Twarz Sokołova napięła się, gdy usłyszał kolejne skierowane w jego stronę warknięcie. Zmrużył oczy, spoglądając na Yashanova i jego ludzi. Wahał się. Nie wiedział, czy może im zaufać. Czy jeżeli opuści broń, reszta oddziału, zapewne rozlokowana w budynkach, nie otworzy do nich ognia? Musieli przecież widzieć, co się dzieje, a ten szeregowy, którego odprawił podoficer… Nie. Gdyby chcieli ich zabić, zrobiliby to od razu, wykorzystując element zaskoczenia. Kimkolwiek byli, tymczasowo zaliczali się do sojuszników. Kątem oka zerknął na swoich ludzi.
OdpowiedzUsuń- Opuśćcie broń – polecił nie odwracając się do nich w pełni. Wiedział, że wykonają rozkaz. Wytrenowane ucho rozpoznało szmer, pozbawiony jednak odgłosu przeskakującego zabezpieczenia. Nadal nie czuli się wystarczająco pewnie.
Obserwował z pewnej odległości rozmowę Yashanova z jego żołnierzami. Ta krótka chwila wydawała się wiecznością. Ściszonym głosem poinstruował swoich ludzi, co robić, gdyby wydarzenia potoczyły się nie po ich myśli.
Widząc, że podoficer podchodzi ku niemu, Sokołov mimowolnie się wyprostował, przygotowany na atak. Może dlatego, słysząc pierwsze słowa Yashanova, zmrużył lekko oczy, jakby wątpił w to, co słyszał. Odczekał chwilę, a gdy decyzja nie została odwołana, pozwolił sobie na długi wydech przepełniony ulgą. Pokiwał głową, przyjmując narzucone mu warunki. Słyszał, że ludzie za jego plecami szemrzą, ale zdawał sobie sprawę, że nie mają wyboru. Tutaj mogło się stać cokolwiek, ale jeżeli trafili na wrogów, ci z równym powodzeniem dopadliby ich i w lesie. Tutaj przynajmniej mieli szansę na to, by choć odrobinę się ogrzać.
Na chwilę przed tym, jak odeszli pod eskortą, posłał w stronę Yashanova krótkie, nieco cieplejsze spojrzenie, opatrzone lekkim skinieniem głową.
- Będę o tym pamiętał – mruknął. Zdawał sobie sprawę, że jego słowa można odczytywać zarówno jako groźbę, jak i jako obietnicę. Miał na myśli przede wszystkim to drugie.
***
Drgnąłem, słysząc jego głos. Mój mózg zanotował dokąd zmierzał, dźwięki kroków i głosy z dołu, ale mimo to, jakaś część mnie uległa emocjom. Zmarszczyłem brwi. Wstałem, wyprostowany, zabezpieczając opuszczoną wcześniej broń.
Miałem postarać się go nie zastrzelić.
Chodziło o to, co zrobił teraz? Czy o… całokształt? Wykrzywiłem wargi w gorzkim grymasie. Nie łudziłem się, że zrozumiał.
Zacisnąłem zęby, pilnując się, by nie zatrzymać na nim spojrzenia za czas wykraczający poza obojętną normę. Przeniosłem wzrok na towarzyszącego mi żołnierza. Poczułem dojmujące pragnienie, by go spławić. By choć na chwilę, nie wiedziałem po co, zostać z Mikhailem sam na sam.
- Powiedz reszcie, żeby zeszli z pozycji, ale nie opuszczali budynku. Keitel i Zimmermann trzymają wartę.
Chłopak był albo zbyt głupi, albo zbyt dobrze wytresowany, by zacząć się zastanawiać. Mimowolnie szukałem w jego twarzy podejrzliwości, to było silniejsze ode mnie, ale… Nie, nie zorientował się. Nie mógł. Dopiero, gdy za szeregowym zamknęły się drzwi, poszukałem wzrokiem oczu Yashanova. Wciąż usiłowałem znaleźć coś w ich barwie, przykleić się do ich wyrazu, jakby to mogło mnie wyciągnąć z przykrej rzeczywistości.
- Gratuluję mądrej decyzji. – Suche stwierdzenie, całkowicie pozbawione emocji, nawet ironii, której już nie potrafiłem z siebie wykrzesać. Im dłużej na niego patrzyłem, tym szerzej otwierała się we mnie czarna pustka.
***
Zacisnęła palce, paznokciami wyciskając w skórze ślad własnego zdenerwowania. Wolałaby, żeby zareagował. Odpowiedział cokolwiek, byleby wiedziała, na czym stoi.
Prychnęła cicho, gdy ewidentnie celowo zasłonił jej widok.
- Myślisz, że niby co zrobię? – fuknęła pogardliwie. Bo przecież nie mogła zrobić nic. On jeden bez trudu udaremniłby każde jej działanie.
Skóra na jej szczęce napięła się, podobnie jak na szyi, gdy znalazł się bliżej. W jej głowie wszystko krzyczało, by się odsunąć, cofnąć, uciec. Zacisnęła zęby. Nie ruszyła się ani o krok.
- Powiedz mi, co się dzieje – wycedziła, starając się patrzeć mu w twarz. Była niższa, więc musiała lekko zadrzeć głowę. Wsunęła dłonie w kieszenie.
Dostrzegałem, że jego oczy są ciemniejsze, niż zwykle. Znałem ten odcień. Kojarzył mi się z jego dotykiem, z długimi spojrzeniami rzucanymi w powietrzu ciężkim od wzajemnego pożądania. Nauczyłem się rozumieć w nim rodzaj potwierdzenia, niekiedy obietnicy. Teraz… Kolor był ten sam, ale brakowało iskier, tego niedookreślonego światła, które uwielbiałem. Całe spojrzenie wydawało się przez to obumarłe, a ja, jeszcze bardziej, niż zwykle, nie wiedziałem, czego się spodziewać.
OdpowiedzUsuńPowiodłem wzrokiem za jego dłonią, ale było w tym więcej czujności, niż zainteresowania jego osobą.
- Mamy – poprawiłem chłodno, zwracając uwagę na drobny fakt, że to nie był wyłącznie jego problem, co więcej, że w ostatecznym rozrachunku nie on tutaj dowodził. – Ale jest to oddział otoczony i kontrolowany, a nie szwendający się dookoła. Dopóki trzymamy ich tutaj, nie przekażą nikomu informacji o naszym położeniu. Gdyby zaczęli gadać, Aristow mógłby połączyć fakty. Przypuszczalnie już wiedzą, że przemieszczamy się w mniejszych grupach. A że nie było strzelaniny, to przynajmniej nikt z twoich nie zginął. – Pomyślałem o tym, że on nie zginał, ale nie byłem w stanie wypowiedzieć tego na głos. - Spróbuj wyciągnąć z nich informacje o reszcie czerwonoarmistów. Ilu, gdzie są, czy dalej nas szukają. Czy wiedzą o was. Jeżeli uda ci się któregoś zwerbować, nie będę miał za złe. – Nie wspomniałem o tym, że nie zamierzałem pozwolić, by którykolwiek z nich w ogóle opuścił to miejsce. Nie wiedziałem, ile jeszcze przyjdzie nam koczować w tym miejscu. Podejrzewałem natomiast, że znając kontekst rozkazu, Yashanov albo zaprotestuje, albo zacznie tak „werbować”, by ocalić jak największą ilość Rosjan, a to byłoby zwyczajnie szkodliwe.
Poruszyłem się, jakbym chciał podejść i uniemożliwić mu zamknięcie drzwi. W rzeczywistości zadziałał bardziej odruch, niż świadome działanie, bo jakaś część umysłu właściwie pragnęła tego odcięcia od innych. Niezależnie od tego, co miałoby się wydarzyć. A jednak, gdy mój wzrok śledził jego dłoń, przekręcającą klucz, gdy mój umysł na chłodno pojął, że Yashanov ma broń i może mnie zabić, albo zrobić cokolwiek innego, a reszta ani nie zdoła zareagować, ani nie będzie mogła mu się sprzeciwić, jeśli przejmie dowodzenie, bo nie ma tutaj nikogo, kto nadawałby się bardziej na dowódcę, gdy odwrócił się w moją stronę z tym nieprzeniknionym wyrazem twarzy, poczułem na plecach zimny dreszcz, a palce same odszukały uchwyt broni.
- Pomijając fakt, że parę tygodni temu groziłeś mi bronią, a kilka dni temu posłałeś właściwie na śmierć ważną dla mnie osobę? Nieee, zupełnie nic – zakpiłem, z wyczuwalnym echem gniewu. Jeśli zamierzał się wypierać… nic nie zyska. Nie po tym, co zrobił. Nabrałem chęci, by wbrew wcześniejszym nastrojom, go stąd wyrzucić. Nie zdążyłem. Wykorzystał moje rozkojarzenie, ten moment emocji. Pozbawiona broni dłoń wydała się podwójnie pusta. Gdyby ktokolwiek inny w ten sposób przycisnął mnie do ściany, zaraz po tym, jak znalazłby się wystarczająco blisko, zarobiłby kopniaka w krocze, a później został obezwładniony. Przy Yashanovie te odruchy nie zadziałały. Szarpnąłem się, ale to było zbyt późno, by mogło mi faktycznie pomóc. Chaos myśli zmieszał się z przyspieszonym biciem serca, ze spojrzeniem spod uniesionych brwi, gdy moja własna czujność zawiodła. Całym sobą pytałem o to, co zrobi.
UsuńPytałem, zamiast się bronić. Nie rozumiałem, co mi zrobił, co się ze mną stało, że stawałem się przy nim bezbronniejszy od świeżo rekrutowanego młodzika. Czując ucisk na nadgarstkach, uniosłem bardziej głowę. Posłałem mu twarde spojrzenie, jasno mówiące, że cokolwiek zamierza, nie boję się go. Wbrew tej niemej deklaracji, w reakcji na jego bliskość moje tętno zaczęło pulsować pod skroniami. Tylko dlatego, że się pilnowałem, nie skuliłem ramion.
Na dźwięk jego głosu cofnąłem głowę, aż jej tyłem oparłem się o nieprzyjemnie zimną ścianę.
„Przepraszam”.
Zamrugałem, zaraz mrużąc lekko powieki, gdy padły kolejne słowa. W pierwszej chwili ścisnęły coś w mojej piersi, zabrały na moment możliwość odpowiedzi. Dopiero po tym ułamku sekundy, wrócił gniew.
- Ja w tym czasie wyłaziłem z twoim żołnierzem z gruzów – przypomniałem mu warknięciem. Myśl, że być może naprawdę dokładnie w tamtym momencie, w którym ja niosłem na własnych plecach Grigorija, Mikhail posyłał Fuchsa pod najgorszy ostrzał, sprawiała, że wściekłość wrzała mi w żyłach. Szarpnąłem się raz jeszcze, mocniej, chcąc uwolnić ręce, i zwyczajnie mu przyłożyć, byleby tylko się zamknął, zanim zrobię mu coś gorszego.
Odwróciłem głowę. Nie mogłem całkowicie udaremnić pocałunku, więc chciałem przynamniej się od niego odsunąć. Nie miałem ochoty na to łaskoczące ciepło na skórze, na coś, co wcześniej tak bardzo kojarzyło mi się z uczuciem. Brzydził mnie jego dotyk na szyi, ale jednocześnie czułem się, jakby moje ciało znajdowało się w klatce, jak podczas snu, jakby ktoś odebrał mi nad nim realną władzę. Zacisnąłem szczeki; musiał to poczuć.
Słysząc ciąg dalszy, zamarłem. Odwróciłem twarz z powrotem w jego stronę; musiałem zobaczyć jego twarz. Sprawdzić wyraz oczu.
- Jaki to ma związek z tym, co zrobiłeś? – mój głos okazał się ochrypły, jak dawno temu, gdy wokół nas dopalały się zgliszcza zbombardowanego obozowiska. Serce, wbrew logice, biło mocno, jakby z każdym moim wdechem próbowało wyrwać się ku Mikhailowi. – Zamierzasz znów pobawić się moimi emocjami? Po co? Do czego ja ci jeszcze jestem potrzebny, Yashanov? – Nie wierzyłem w to, że mu zależy. Bałem się w to uwierzyć. Mimo to, pozwoliłem, by opuścił moje ręce. Byłem przygotowany na kolejny pocałunek. Nie na tak prosty, i zarazem wiele mówiący gest. Kiedy oparł czoło o mój bark, w pierwszej chwili znieruchomiałem, niepewny, co mam zrobić.
Nigdy nie powiedział mi tylu uczuciowych rzeczy na raz. Nigdy nie otworzył się aż tak bardzo. Nie mówił o naszej relacji w taki sposób. Rozum krzyczał, żeby mu nie wierzyć, żeby pogonić go w cholerę, zanim znów mnie zmanipuluje. Mimo to… nie potrafiłem mu nie uwierzyć. Właśnie dlatego, że powiedział o tym tak… właściwie nieudolnie, dobierając najprostsze słowa.
UsuńCiężko wypuściłem powietrze. Dotknąłem palcami jego barku, przyszło mi do głowy, żeby naprawdę go objąć. Przypomniałem sobie, co zrobił. Cofnąłem dłoń.
Ostatnie słowa, te najcichsze, wyszeptane we mnie, mnie złamały. Wiedziałem, że mógł kłamać, ale… Przez niego znów walczyłem sam ze sobą. Uczucia względem niego, sprzeczne, i jeszcze lojalność względem Fuchsa, starły się, powodując jeszcze większy chaos w moich myślach. Patrzyłem na Mikhę, gdy się cofał. Mój wzrok, twardo spoczywał na jego twarzy, na tych policzkach których kształt kiedyś zwrócił moją uwagę, na oczach, których jednocześnie się bałem, i które budziły wspomnienia najlepszych chwil. Gdyby zdobył się na jeszcze jedno wyzwanie, miałby mnie.
Ale zmienił temat.
Znów poczułem gniew, dziwny, bardziej utajony. Znów stchórzył. Znów nie doprowadził sprawy do końca. Odwróciłem wzrok, jakby patrzenie na niego powodowało mdłości. Tak naprawdę, było niewiele lepiej.
- Wyciśnij z tego tak wiele, jak się da – suche polecenie zupełnie nie oddawało tego, co działo się w mojej głowie. Zagryzłem dolną wargę. Poruszyłem palcami, jakbym chciał zacisnąć lewą dłoń w pięść. Jeśli pozwolisz mu wyjść, stracisz go. Dokładnie w ten sposób, w który ojciec stracił matkę. Zmusiłem się, by ponownie na niego spojrzeć. Mocne, nieustępliwe spojrzenie spoczęło na jego oczach.
- Podejdź do mnie – chłodne polecenie; jeszcze nie byłem w stanie zdobyć się na więcej.
Poczekałem, aż wypełni rozkaz. Położyłem mu dłoń na karku, przytrzymując go, nim złączyłem nasze usta. Pocałunek był nijaki. Zmusiłem się do przypomnienia sobie wszystkiego, co mi się w nim podobało. Do wyobrażenia sobie jego dotyku w momentach, w których ruszał mnie najbardziej. Moje wargi nabrały bezczelności, prowokując go do tej żałosnej imitacji pożądania. Przestałem dopiero po dłuższej chwili, gdy wydawało mi się, że musiał poczuć różnicę między tym, a tym, jak całowałem go dawniej.
- Tyle mogę ci dać, dopóki nie mogę być spokojny o Fuchsa. Wątpię, żebyś chciał.
***
Nie cofnęła się, mimo zdecydowanej reakcji.
- Od razu założyłeś, że jestem twoim wrogiem. To rozkaz komandira? – z tego jednego słowa dało się wyczytać, że nienawidzi Yashanova. Miała nadzieję, że tajemnicą pozostawało, że wobec dowódcy Rosjan czuła również strach. – Chyba, że po prostu z każdej kobiety robisz zawalidrogę. Tak bardzo ci przeszkadza moja twarz, biust, czy cokolwiek, że nie jesteś w stanie powiedzieć mi, co się dzieje? Chciałabym wiedzieć, kiedy strzelą mi w łeb – ostatnie zdanie było już właściwie warknięciem.
Słysząc czarne przewidywania Yasanova, miałem ochotę się skrzywić. Powstrzymała mnie świadomość, że któryś z nas musi pozostać tym pewnym swego. A stopień wskazywał na mnie.
OdpowiedzUsuń- Nie gdybaj, tylko zastanów się, dokąd iść dalej. Jeżeli do jutra nie natrafimy na ślad naszych, będziemy musieli sami przedzierać się na tyły frontu. Może wpadniesz na lepszą drogę, niż ja. – Zdawałem sobie sprawę, że niezależnie od tego, czy wypuścimy sowietów, czy nie, nie możemy pozostać tu długo.
- Mam uwierzyć, że wtedy to nie była kalkulacja? – zapytałem sucho, z wyraźną rezerwą. Z jednej strony chciałem, cholernie chciałem wierzyć, że mówi prawdę. Że mimo wszystkiego, co się wydarzyło, naprawdę coś dla niego znaczyłem. Że może wciąż znaczę, skoro tutaj przyszedł. Pragnienie to kłóciło się ze świadomością jego czynu, z dotkliwym poczuciem oszukania, właściwie zdrady, bo uderzając w Fuchsa, uderzył tak naprawdę we mnie.
Kątem oka podchwyciłem jego spojrzenie, wydawało mi się, że zerknął na moją szyję. Niezadane pytanie o to, co chciał zrobić rozepchnęło się między chaosem innych myśli, przepełnione jednoczesnym niepokojem i ciekawością. W jakiś chory sposób ciągnęło mnie do niewiadomej, jaką się stał… a jednocześnie czułem obrzydzenie, gdy dochodziło do najlżejszego dotyku. Im dłużej tkwił blisko, tym mniej rozumiałem własne emocje.
Na dźwięk jego cichej odpowiedzi, mój wzrok się wyostrzył. Spojrzałem na niego czujniej, nastawiony na wychwycenie każdej zmiany w mimice, każdego wahnięcia głosu. Mimowolnie spojrzałem na jego usta, sczytując z nich najcichsze nawet słowa.
Jesteś mi potrzebny, jak jeszcze nikt nigdy.
Uchyliłem wargi, chcąc coś powiedzieć… i zdałem sobie sprawę, że brakuje mi słów. Poruszyłem barkami, drobny, ledwie dostrzegalny ruch, efekt jednoczesnego pragnienia, by się cofnąć, i by go dotknąć. Rozszerzonymi ze zdumienia oczyma wodziłem po jego twarzy i ramionach. Bałem się mu uwierzyć. Poza tym, skoro mu zależy, to dlaczego… przecież musiał sobie zdawać sprawę, że ja…
Zauważyłem, że drży. Przypomniała mi się inna scena, moment sprzed wielu dni, gdy po pożarze zbombardowanego obozowiska, odnalazłem go pośród zgliszczy. Wtedy też drżał? Otoczyły mnie wspomnienia. Echa jego głosu w różnych momentach, wspomnienie jego oczu, gdy oddałem mu jego mundur, nakładało się z ich obecnym wyrazem. Serce zaczęło bić mocniej, głębiej, gdy owładnięty złością mózg zaczęła otaczać ciepła warstwa minionych momentów.
Dlaczego go pokochałem..?
Opuściłem lekko powieki, irracjonalnie chcąc wrócić do poczucia bliskości, do tego zamknięcia, oddalenia od świata, jakie mi dawał.
Ale wtedy się cofnął. Zostałem sam, sparaliżowany własnymi emocjami, ich sprzecznością. Wybór między ludźmi, na których mi zależało, od zawsze był moim koszmarem. Możliwe, że dlatego, nigdy nie chciałem mieć ich wielu.
UsuńPrzełknąłem ślinę, odczytując emocje malujące się w jego oczach, gdy spojrzał na mnie ponownie, teraz już z pewnej odległości. Widziałem, na kogo tak patrzył i na jakimś nie całkiem uświadomionym poziomie mnie to zabolało.
Obserwowałem go, wewnętrznie chcąc, by nie podszedł. By zamiast tego, po prostu zapytał o to, co zamierzałem mu pokazać, a czego nie umiałem mu powiedzieć.
Na widok jego szerzej otwierających się oczu, obudziły się we mnie jednocześnie złość i wahanie. Wszystko działo się zbyt szybko; nie dałem sobie czasu na interpretowanie jego spojrzenia. Chciałem żeby zrozumiał. Teraz, już. Niech ta farsa się skończy.
A jednak, praktycznie do końca, odkąd poczułem nacisk na biodro, liczyłem, że to on mnie odepchnie. Że… w jakiś sposób poczuje moje emocje. A potem już nawet, że znów przytrzyma mi nadgarstki, że nie pozwoli się odtrącić. Że zmusi mnie do zwalczenia tej blokady, która między nami wyrosła.
Nie zrobił tego.
Patrzyłem, jak wychodzi, czując się, jakby z całej siły uderzył mnie wcześniej w twarz. Skóra, której wcześniej dotykał, paliła żywym ogniem, a mimo to, ogarniał mnie sztywny chłód. Nie byłem w stanie się ruszyć, choć świadomość, że kolejny raz spieprzyłem wrzeszczała w moim mózgu na coraz dosadniejszych rejestrach.
Minutę po tym, jak trzasnęły drzwi, coś we mnie pękło. Z wściekłości uderzyłem pięścią w ścianę, raz, potem drugi i trzeci, jakbym próbował wyrzucić z siebie wszystkie emocje.
- Idiota…! – roztarłem rękę, bolała, ale i tak miałem ochotę pieprznąć w coś jeszcze raz. Wziąłem głęboki wdech, próbując skonfrontować się z pustką, jaka pozostała wokół, gdy wyszedł Yashanov. Miałem wrażenie, że wciąż słyszę jego słowa. Te najcichsze, najprywatniejsze. Zagryzłem wargę. Coś we mnie rozdzierało się na kawałki, bolało tak, jakby darło przy tym nerwy i zeskrobywało skórę od wewnątrz.
- Mikhail – zduszony szept, który zszokował nawet mnie, a który wyrwał mi się z gardła wbrew woli. Spojrzałem na drzwi, którymi trzasnął tak mocno, że odskoczyły od futryny, w efekcie pozostając uchylone. Chciałem go w nich ponownie zobaczyć. Po raz pierwszy w życiu, tak mocno pragnąłem, żeby wrócił. Wbrew wszystkiemu, nie wiedziałem, po co. Po prostu, żeby tu był.
Zaczerpnąłem powietrza. Spojrzałem w przestrzeń pokoju, na swoje ręce, i znów na drzwi. Pod skroniami pulsowały wspomnienia, ich niepokojący nadmiar. Usłyszałem echo jego niedawnych słów. Jak on to powiedział? Że chciał się wystawić tym Rosjanom?
Poczułem, jak na gardle zaciska mi się zimna obręcz strachu. Rozsądek podpowiadał, że Mikhail jest zbyt mądry, by zrobić jakąś głupotę. Ale… niepokój przełamał wcześniejsze otępienie, popchnął mnie ku wyjściu. Przyśpieszyłem.
UsuńWyszedłem, nie myśląc o tym, że nie mam na sobie kurtki, a po przyciśnięciu do ściany moja bluza jest lekko wymięta, zwłaszcza na dole rękawów. W połączeniu z mniej-wiecej trzydniowym zarostem i szorstkimi od pyłu, nieułożonymi włosami, ze zmęczoną twarzą, musiało to wyglądać żałośnie, ale teraz to nie miało najmniejszego znaczenia.
Pierwszego napotkanego Rosjanina przyciskałem dopóki, dopóty nie powiedział mi, gdzie znajdę Yashanova. Miałem gdzieś, co o mnie pomyśli. Kiedy wchodziłem do odpowiedniego budynku, niemal nie zauważałem przemykających po mnie spojrzeń podkomendnych Mikhaila. Do pomieszczenia wszedłem bez wahania, zatrzymując się dopiero po przekroczeniu progu. Spojrzałem na Yashanova, potem na drzwi. Nigdzie nie było klucza, ani niczego, czym mógłbym je zastawić, więc po prostu zamknąłem je na klamkę.
- Wybacz, że przeszkadzam w obowiązkach – mruknąłem twardo. Na razie jeszcze udawało mi się utrzymać emocje na wodzy, choć gardło zaciskało się w najmniej oczekiwanych momentach. – Ale jeszcze nie skończyłem.
Spojrzałem w głąb pokoju, przez chwilę walcząc ze sobą, nim powoli podszedłem do Yashanova. Przesunąłem miękkim wzrokiem po jego ramionach, przypominając sobie, jak przyłapałem go na lekkim drżeniu. Dziwny widok. Miałem go za niezniszczalnego. Za ostoję, skałę, kogoś, kogo emocje nie są w stanie pokonać, nigdy. A już na pewno nie takie emocje. Nie względem mnie. Czułem się z tą myślą nieswojo, jakby ktoś złożył na moje ręce zbyt dużą władzę i odszedł, nim zdążyłem się nią podzielić.
Jesteś mi potrzebny, jak jeszcze nikt nigdy.
Zmniejszyłem dzielący nas dystans do zera, zamykając Mikhaila w ramionach, mocno, jakby w strachu, że zacznie się szarpać i mnie odepchnie.
- Nie rozumiesz – mruknąłem. Przesunąłem palcami po jego plecach, opuszki odruchowo odczytywały fakturę znanego munduru. – Wciąż jesteś powodem, dla którego idę dalej. Cały czas. - Powtórzyłem wcześniejszy gest, zaczynając głaskać go po plecach w próbie uspokojenia. – I właśnie dlatego nie wiem, czy umiem ci wybaczyć. Ale to nie znaczy, że cię nie kocham.
Wytrzymałem jego spojrzenie, lekko tylko przechylając głowę, zaskoczony, że postawił się aż tak ostro. Wygiąłem wargi w ironicznym grymasie, jakbym zmełł w ustach jakieś zdanie, którego nie powinien słyszeć.
OdpowiedzUsuń- Ale póki co, decydujące jest moje zdanie – stwierdziłem twardo, tonem jasno świadczącym o tym, że nie zamierzam się wycofać. Miałem świadomość, że prawdopodobnie to moja ostatnia szansa. Drugi raz ani do niego nie przyjdę, ani on nie pozwoli się do siebie zbliżyć. O ile tym razem pozwoli. Zacisnąłem zęby, nie zamierzałem pytać.
Zmarszczyłem lekko brwi, widząc, jak obejmuje się ramionami. Reakcja obronna. Gdyby sięgnął teraz po broń…
Nie miałbym żadnej pewności.
Poczułem jego wzdrygnięcie się. Zacisnąłem wargi, zmuszając się do tego, by nie zrezygnować, choć miałem ochotę zwinąć się w kącie, zniknąć, zdechnąć przez tą jedną reakcję. A przecież sam miałem podobnie, gdy mnie dotykał. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo w tym momencie moja twarz poszarzała, a spojrzenie przygasło.
Zagryzłem wargę, czując, jak jego palce zaciskają się na materiale. Nawet gdyby spróbował mnie odepchnąć, nie zamierzałem mu na to pozwolić. Przekrzywiłem lekko głowę, miałem ochotę zapytać po co to robi. Czy naprawdę wszystko między nami było już stracone?
- Gdybym chciał, żeby to tak wyglądało, nie pokazałbym ci tego. Nie byłoby mnie tutaj – mruknąłem, mój głos zabrzmiał dziwnie, był przygaszony, choć w otaczającej nas ciszy wydawał się brzmieć nieprzyzwoicie głośno. Spuściłem wzrok, błądząc nim po szczęce Mikhaila.
- Nie chcę innego powodu - wyszeptałem, unosząc lekko głowę, tak, by to jedno zdanie trafiło wprost do jego ucha, ciche, ale nadzwyczaj pewne, jakbym co do tego jednego nie miał żadnych wątpliwości.
”Nie chcę cię kochać, Sigmar.
Opuściłem wzrok, gdyby stał dalej, patrzyłbym na podłogę. Obecnie moje spojrzenie musiało zatrzymać się na jego ramieniu, na zetknięciu szyi i kołnierzyka. Przez chwilę patrzyłem, jak jego skóra unosi się, napina pod wpływem oddechu. Dyskomfort walczył z potrzebą, by trzymać go przy sobie, bo mimo wszystkiego, co zrobił, to nadal był mój Mikha.
Mój, czy nie mój…?
Czy kiedy go poznawałem, zakładałem, że zrobi coś podobnego?
Kiedy go poznawałem, był pieprzonym jeńcem.
-Mikhail, proszę. Czy gdybym ja… Wyobraź sobie, że wchodzimy to Nowosybirka. Do domu twojej narzeczonej. Czy gdybym wydał ją moim ludziom, wybaczyłbyś mi? A, w przeciwieństwie do ciebie, miałbym powód. Bo to wciąż twoja narzeczona. – Nie miałem odwagi, by unieść na niego wzrok. Słowa padały szybko, bo przecież nigdy nie mieliśmy wystarczająco czasu. Zawsze chwytaliśmy chwile, momenty z dala od cudzych oczu.
UsuńWydarte rzeczywistości momenty.
- Ale nie zrobiłbym tego, Mikhail. Dlatego, że cię kocham – mój głos z powrotem nabrał twardości. – Zawiodłeś mnie jako człowiek i jako żołnierz. Ja… - Urwałem, gdy głos uwiązł mi w gardle. Przytuliłem go mocniej, kiedy poczułem, że przestał się opierać; jego nacisk na moim ciele był czymś, czego brakowało mi bardziej, niż myślałem. Odchrząknąłem. – Potrzebuję więcej czasu.
Zacisnąłem palce na jego mundurze, kurczowo, jakbym spadał w otchłań, a on był jedynym pewnym oparciem.
Bo właściwie tak było. Gdyby nie on, poddałbym się wiele dni temu. Może nawet wcześniej, niż w tym cholernym mieście.
Zerknąłem na niego, gdy poczułem muśnięcie warg. Kącik moich ust uniósł się lekko, mimowolnie. Po raz pierwszy od kilku dni, rzeczywiście poczułem, że chyba chciałbym więcej.
Westchnąłem, ignorując jego słowa i nierozsądnie chowając twarz w złączeniu jego szyi z ramieniem. Jeszcze chwilę. Ostatnią teraz, może dzisiaj, byś może ostatnią na zawsze, bo kto wie, co wydarzy się jutro. Chciałem poczuć zapach jego skóry, nawet jeśli wymagało to w pierwszej chwili przełamania mojej własnej, psychicznej bariery.
- Już. - Wbrew temu, trwałem tak jeszcze przez kilka sekund, zaciskając powieki, odgradzając się od świata. Do odsunięcia się, zmusił mnie dobiegający z dołu odgłos kroku. Został nam moment, potem znów będziemy musieli udawać.
- Czy ja ci dałem jakikolwiek powód…? – zrezygnowałem w połowie pytania. Miałem zbyt mało czasu, by zrobić wszystko. Więc musząc wybrać jedno, pośpiesznie musnąłem wargami jego skroń, gdy unosił głowę. Ten jeden, trwający mgnienie oka gest znaczył więcej, niż całe minuty pocałunków, bo właśnie wtedy zrozumiałem, że tak, wybaczę mu. Jemu jedynemu.
Skrzywiłem się, słysząc jego kpiące pytanie. Powstrzymałem się przed odpowiedzią, choć nieprzyjemne słowa same cisnęły mi się na usta. Zignorowałem jego docinkę; to nie było teraz najważniejsze.
OdpowiedzUsuń- Uspokój się – mruknąłem, słysząc jego pytanie, właściwie zarzut. Wewnętrznie coś się aż we mnie skręciło, jak on w ogóle może myśleć, że ja tylko… Po tym wszystkim, co dla niego zrobiłem, naprawdę uważał, że się nim bawię? Miałem ochotę nim potrząsnąć, jak on może nie zauważać, że…
Oceniał wszystkich swoją miarą?
Westchnąłem ciężko. On nie wie, jak było w innych moich relacjach. Nie ma porównania. Może naprawdę robię wszystko na opak..?
- Nie rozumiesz. Wydaje ci się, że przyszedłbym do kogoś innego? W takiej sytuacji? Że prosiłbym o pieprzony czas, kiedy to ty zachowałeś się jak ostatni skurwiel? Myślisz, że pokazywałbym, że… że tak, kurwa, boli mnie coś co zrobiłeś?! – starałem się rozmawiać z nim spokojnie, ale z każdą chwilę emocje bardziej brały górę nad rozsądkiem. Gdyby chodziło o kogoś innego, czułbym może złość, może nawet pustkę, ale nie byłoby całego chaosu myśli, który sprawiał, że nie potrafiłem nie podnieść głosu.
Zauważyłem, jak się skrzywił, stojąc tak blisko, nie dało się tego przeoczyć. Przełknąłem ślinę, czując się, jakby tą jedną miną połamał we mnie coś kruchego.
- Wolałbyś kogoś, kto byłby tylko dla ciebie, co? – syknąłem. – Przytakującego ci, i cierpliwie czekającego, aż będziesz miał ochotę się zainteresować. I, oczywiście, ślepego na twoje draństwa. – Wiedziałem, że nie powinienem tego mówić, że to mogło tylko pogorszyć sytuację, ale miałem do niego zbyt wielki żal, żeby zmilczeć jeszcze to jedno upokorzenie.
Czułem, jak się spiął, doskonale wiedziałem, że wspomnieniem narzeczonej wywołam w nim dyskomfort. Starałem się ignorować jego palce, które, wczepione w mój mundur, coraz mocniej, prawie boleśnie, uciskały skórę.
- Jasne, chronisz ją. Tylko czemu w takim razie wystawiasz ludzi, których próbuję chronić ja? – Zmusiłem się do długiego, spowolnionego wydechu, do chwili pozwalającej opaść emocjom. – Mikhail, miałem trzy osoby, które chciałem trzymać z dala od syfu. – Wbrew próbom uspokojenia się, mój głos nadal zdradzał napięcie. Gdyby Mikha zaczął mi się teraz stawiać, nie zdzierżyłbym i chyba trzasnął go w twarz. - A ty posłałeś w najgorsze gówno ostatnią, która przeżyła. I nie potrafisz powiedzieć nawet pierdolonego przepraszam.
Nie byłem pewien, czy przez wyrzucenie z siebie właściwie sedna tego, o co mi chodziło (bo przecież nie o to, żeby cofnął czas, nikt nie mógł tego zrobić; a o zwykłe przyznanie się do winy i pewność, że nie zrobi podobnego manewru nigdy więcej), czy przez po prostu całość emocji, poczułem się słabszy, niż normalnie. Może dlatego trwałem oparty o niego dłużej, niż w tej sytuacji bym chciał. Czując delikatny dotyk na tyle głowy, zmarszczyłem lekko brwi, jakby w niemym zapytaniu o to, co robi. Może lepiej, że nie mógł widzieć niepewności, która, w miarę jak głaskał moje włosy, przeszła w kruchą imitację spokoju. Zaskoczony własną reakcją, wydałem z siebie ciche, mimowolne parsknięcie; coś pomiędzy śmiechem, płaczem a westchnieniem. Nie miałem pojęcia, co czuję, ani co będzie za kilka minut… ale chyba po raz pierwszy od wielu dni nie chciałem przerywać tego, co robił. Chciałem zostać tutaj, z niewygodnie przygiętą głową, z twarzą w zagięciu jego ramienia, tak po prostu.
Kiedy odsuwając się, spojrzał na mnie, podchwyciłem jego wzrok. Zmrużyłem lekko oczy, usiłując wyczytać z jego oczu, co zrobi za chwilę. Jakby to nadal była walka.
„Przepraszam”.
UsuńMoje oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu, bo nie przypuszczałem, że kiedykolwiek to usłyszę. Jedno głupie słowo, które moim podkomendni powtarzali jak mantrę, kiedy składali mi raport ze spieprzonej akcji, w przypadku Mikhaila nabrało znaczenia porównywalnego z najszczerszymi wyznaniami. Musiał to widzieć, był zbyt blisko. Miałem wrażenie, że wszystkie emocje, które we mnie kipią, w jakiś sposób dotykają jego ciała, że on musi wiedzieć, co się ze mną dzieje. Uchyliłem usta, chcąc mu odpowiedzieć…
Ale zabrakło czasu.
Otrząsnąłem się dopiero na dźwięk pukania do drzwi. Wziąłem głębszy wdech, przyjęcie zwykłej pozy i wyrazu twarzy, który mogli zobaczyć niewtajemniczeni, zajęło mi dłużej, niż zwykle w takich sytuacjach.
Obrzuciłem Nikolaia pełnym rezerwy spojrzeniem. Odsalutowałem mu, choć tak naprawdę, zwłaszcza jako oficer, nie musiałem.
- Nie wiedziałem, że zaplanowałeś naradę ze swoimi – mruknąłem tonem, który dało się odczytać albo jako lekko żartobliwy, albo jako noszący znamiona wyrzutu. W rzeczywistości po prostu grałem, bo dziwnym byłoby, gdybym wyszedł, nie interesując się, czego chciał Nikolai.
***
Przyszedł, a raczej został przyprowadzony przez jednego z Rosjan od Yashanova. Przechodząc między domami, odruchowo analizował, jakie miałby szanse, gdyby zechciał uciec. To był jeden człowiek. Miał broń. On sam musiał zostawić swoją pepeszę na samym początku, o co zresztą pokłócili się z Sokołovem, po podoficer w żądaniu, by Demidov wyszedł, doszukiwał się wszystkiego, co najgorsze. Jurij skrzywił się lekko, prawdą było, że traktowali ich bardziej jak więźniów, niż jak sojuszników, ale to było coś, co wciąż mógł zrozumieć. Zresztą, czy tam, gdzie stacjonowała reszta oddziału, było lepiej? Każdy stale patrzył innym na ręce, polityczni podsłuchiwali każdą rozmowę. Tu pilnowano ich fizycznie, ale nie czuł psychicznego nadzoru. Uparł się, że wyjdzie, bo wciąż pamiętał rozmowę o synu. Czy to możliwe, by Yashanov dowiedział się czegoś? Nie chciał sobie roić, że podoficer w ogóle poświęcałby czas na to, ale nie potrafił nic poradzić na tlącą się w nim coraz żywiej nadzieję.
„Nie wiem, co byś zrobił”.
OdpowiedzUsuńMoje spojrzenie pociemniało, przed oczami stanęło mi zbyt dużo osób, które mogłyby powiedzieć, że wiedzą. Nie chciałem tych wspomnień. Odkąd miałem obok Mikhę, pragnąłem, wymazać tamtą historię, zacząć od nowa. Inaczej. Bo przecież wciąż, jak desperat, wierzyłem, że ta relacja różni się od innych. Że tym razem zależy mi naprawdę.
Słysząc przekleństwo, zmarszczyłem lekko brwi. Próbowałem zrozumieć, nim padną kolejne słowa.
Kącik moich ust drgnął lekko, mimo ostrości głosu Mikhaila. W miarę, jak przesuwał palce po mojej szyi, czułem mrowienie na skórze w miejscach, które pozostawiał za sobą jego dotyk. Zacisnąłem wargi, by powstrzymać westchnienie, choć miałem ochotę jedynie przechylić głowę, by bardziej nadstawić się na jego pieszczotę, gdy już zyskałem spokojną pewność, że dłoń Rosjanina nie jest zagrożeniem.
- Z ufnością możesz mieć problem – mruknąłem tak cicho, że nie byłem pewien, czy to faktycznie padło, czy pozostało w sferze myśli. Jego dotyk mnie rozkojarzał, powiedziałem więcej, niż bym chciał. Zerknąłem na niego, gdy zsunął dłoń niżej. Wypisane w tym spojrzeniu pytanie zmieszało się z wykrzywieniem ust w lekki grymas, gdy zatrzymał palce w miejscu, gdzie skóra wciąż była nadwrażliwa po postrzale. To był pierwszy dzień, kiedy nie założyłem bandaża. Nie wiedziałem, czy minęło wystarczająco wiele czasu, ale ciało wyglądało dobrze, a my mieliśmy tak mało opatrunków, że marnowanie ich do zabezpieczania czegoś, co od dawna nie było już krwawiącą raną, byłoby lekkomyślne. Miękki, przyciśnięty do tego miejsca materiał wydał się czymś nieomal ostrym. Mogłem się cofnąć, ale wiedziałem, że nie dotknąłby mnie drugi raz. Sięgnąłem po jego dłoń i przesunąłem ją kilka centymetrów niżej. Przez chwilę grzałem palce o wierzch jego ciepłą skórę. Na brzmienie imienia Artema, nieświadomie zacisnąłem dłoń mocniej. Uśmiechnąłem się lekko na ciąg dalszy, te kilka właściwie niezbyt miłych słów obudziło we mnie dawny, ogrzewający mnie od środka płomyk. Mogłem poddać się temu uczuciu, przez chwilę być z Mikhailem, udawać, że żadne inne emocje nie mają miejsca… Ale, nie potrafiłem. Nie po tym wszystkim, co się wydarzyło. Zagryzłem wargę, wahając się jeszcze przez moment. Spytanie o tą jedną rzecz było trudniejsze, niż mi się wydawało.
- Więc nie wolałbyś jego, gdybyś miał wybór między nami?
Bałem się tego, co odpowie. Wbrew całej wściekłości, jaką we mnie wzbudził, wbrew rozsądkowi, jak niczego chciałem, by zaprzeczył.
Wziąłem głębszy wdech, nim odważyłem się dodać:
- Artem mógł mnie zabić. Ale powiedziałem mu o tobie. – Odwróciłem wzrok, nie byłem gotowy na sprawdzenie jego reakcji.
***
UsuńZauważyłem zaskoczenie w oczach Mikhaila, gdy odsalutowałem Nikolaiowi. Uniosłem lekko brew, jakby chciał zapytać Yashanova, czy ma mnie za aż takiego buca.
Pokiwałem lekko głową, rozumiejąc aluzję. Obaj poświęciliśmy za dużo czasu na nasze prywatne sprawy.
Słuchałem uważnie, co Mikhail mówi do Demidova, odruchowo próbowałem przewidzieć, co wymyślił, ale brakowało mi informacji.
Kiedy poczułem na sobie spojrzenie, byłem pewien, że zaraz padnie sugestia, bym się wyniósł. Proste pytanie mnie zaskoczyło. Przez moment zwlekałem z odpowiedzią. Chciałem zostać. Nienawidziłem, gdy Yashanov załatwiał coś istotnego beze mnie, moja paranoja odzywała się wtedy, nawet jeśli nie miałem realnych podstaw, by mu nie ufać. Mimo to… Na część jego oddziału mój widok działał jak czerwona płachta na byka. Nie potrzebnie prowokowałbym napięcia. A jeżeli w dodatku zamierzał wyciągnąć informacje od czerwonoarmistów, tak, jak mu poleciłem… Zdawałem sobie sprawę, że jak bardzo bym nie udawał, rodowici Rosjanie mnie przejrzą. Musiałbym się nie odzywać, ale z raportu tamtego chłopaka, którego przysłał Mikhail, wynikało, że obcy myśleli, że w okolicy nie ma nikogo wyższego stopniem od Yashanova. Dystynkcje na sowieckim mundurze by nas zdradziły, nie wspominając o tym, że obecnie nosiłem coś, co stanowiło średnią mieszaną ubioru niemieckiego i sowieckiego.
Wbrew podszeptom niepokoju, pokręciłem głową.
- Zdasz mi szczegółowy raport. Póki co masz wolną rękę.
Skinąłem mu głową, celowo wybierając pożegnanie, które wskazywało na nieco cieplejsze relacje, niż sztywna służbowa norma. To nie pokazywało jeszcze prawdziwego stopnia naszej zażyłości, co najwyżej to, że możemy rozmawiać ze sobą poza formułkami, ale i tak poczułem się nieswojo z tym, co zrobiłem. Wyszedłem, nie chcąc zajmować więcej czasu.
***
UsuńCzując na sobie ciężki wzrok podoficera, przełknął ślinę. Wiedział, że jeśli coś pójdzie nie tak, Sokołov nawet nie zada sobie trudu, żeby o niego pytać. Wyłożył mu, jak głupio postępuje, a Jurij z pełną świadomością zignorował jego rady. Jego spojrzenie odruchowo chciało omieść krańce pomieszczenia, ale zatrzymało się na Yashanovie, gdy ten się odezwał. Demidov poczuł, jak jego serce najpierw się zatrzymuje, a potem rusza ze zdwojoną siłą, ostro, boleśnie. Nie miał pojęcia, czy może temu człowiekowi wierzyć, kłamał raz, mógł kłamać drugi, ale…
Na widok syna, otworzył szerzej oczy, jego usta, półotwarte w szoku, stopniowo ułożyły się w szeroki uśmiech i wypowiadane pośpiesznie imię. Płytkie zmarszczki na jego twarzy jakby pojaśniały, jakby w tym zmęczonym człowieku ktoś zapalił światło. Natychmiast znalazł się przy synu. Chwycił go za ramiona, chciał go dotknąć, poczuć, że naprawdę tu jest. Jeszcze nie wierzył.
Dopiero w miarę tych paru zdań, na które im pozwolono, nabrał pewności. Spoglądał to na Nikolaia, to na Yashanova. Patrzył na tego drugiego, gdy padło ultimatum. Zacisnął szczęki, wcześniejsza radość zgasła. On słyszał już groźby, wiedział jak to jest, gdy najbliżsi stają się kartą przetargową, a teraz spełniał się jeden z jego dwóch koszmarów.
- Czego chcesz? – krótkie, jakby zduszone pytanie. Kolejne spojrzenie na syna. – Co chcesz wiedzieć.
Spojrzałem na nasze złączone dłonie. Dotyk Mihaila był przyjemny, choć z tyłu głowy wciąż odzywał się wyrzut. Zrobił draństwo komuś, o kogo dbam. Tym samym, zrobił draństwo mi. A ja mu wybaczam? Tak po prostu, przez kilka słów, ciche przepraszam? Czułem zbyt wiele sprzecznych emocji, by zareagować rozsądniej. Jedyne, czego byłem w tym momencie pewien, to to, że nie chcę przerywać tego kontaktu, że go potrzebuję. Lekkie muśnięcie powyżej nadgarstka wywołało dreszcz, biegnący aż do kręgosłupa, choć przecież nie było niczym nadzwyczajnym. Uniosłem wzrok, zatrzymując go na oczach Mikhaila. Widok ciemnych rzęs wzbudził irracjonalne pragnienie, by dotknąć wargami jego przymkniętych powiek. Nie do końca uformowana myśl zetlała, gdy się odezwał. Prawdopodobnie gdyby nie trzymał mnie za rękę, odsunąłbym się. Ten nieustający, delikatny dotyk, był jednak wystarczającą sugestią, że jestem w dobrym miejscu, że to powinienem być tutaj. Gdyby mu nie zależało…
OdpowiedzUsuńUśmiechnąłem się, powoli, w miarę, jak nabierałem pewności, że żartuje. Jego odpowiedź dodała mi pewności siebie, i choć nie miałem żadnej gwarancji, że mówi prawdę, owładnął mną dziwny spokój.
- Bywasz w tym tak nieporadny, że chyba zawsze będzie mało – mruknąłem półgłosem, wciąż z cieniem uśmiechu w kącikach ust. Z trudem powstrzymałem się przed odwzajemnieniem pieszczoty. Innym razem. On ci nigdzie nie ucieknie, Schurz. Uwierz w to wreszcie.
Zmarszczyłem lekko brew, gdy przyznał, że zachowanie Artema go nie zaskoczyło. Dopóki nie doszło do tamtej sytuacji w ruinach, byłem przekonany, że wszyscy sowieci tylko czekają okazji, by wysłać nas na tamten świat. Rozumiałbym to, ostatecznie i my ich nienawidziliśmy.
Słowa Mikhaila wzbudziły niepokój, nie wiedziałem, do czego pił. O czym miałbym wiedzieć? Kim, do cholery, był Artem, pomijając to, że kochankiem Mikhaila?
Kiedy wychodziłem z budynku, te pytania nadal krążyły mi w głowie. Mimowolnie zacząłem sobie przypominać wszystkie detale tamtego spotkania.
***
Dało się zauważyć, że w miarę, jak Yashanov zadawał pytania, ciało Jurija napinało się, aż do momentu, w którym na jego szyi wyraźnie widać było ścięgna. Mężczyzna spodziewał się tego, co usłyszał, ale i tak poczuł się, jakby podłoga pod jego stopami właśnie się zapadła, odsłaniając czarna otchłań. Wziął głębszy wdech, wiedział, że musi wziąć się w garść, że skoro już tu przyszedł, należało podejmować kolejne decyzje. Zerknął na syna, próbował wywnioskować z jego miny, czy wiedział coś wcześniej i na ile groźba podoficera jest realna. Powstrzymał chęć, by przysunąć się bliżej Nikolaia. Rozsądek mówił mu jasno, że to nic nie da. Chciał zapytać, kim ten przeklęty człowiek jest, ale w porę się powstrzymał. Podoficer raczej nie chciał, a Nikolai prawdopodobnie nie mógłby powiedzieć mu prawdy.
- Jaką mam gwarancję, że gdy ci odpowiem, nie zastrzelisz nas obu? – Zmusił się, by patrzeć wprost na twarz Yashanova. – I co zamierzasz zrobić z tymi, z którymi przyszedłem? – Starał się, by jego pytanie brzmiały obojętnie, ale w głębi cały trząsł się jak galareta. Żałował, że stoi zbyt daleko od ściany, by móc się o nią oprzeć, bo miał wrażenie, że nogi za moment odmówią mu posłuszeństwa. Wolał nie patrzeć teraz na syna, nigdy nie rozmawiali wystarczająco, nie na tyle, by znać swoje poglądy, wątpliwości. Na wszystko cieniem kładła się państwowa inwigilacja. Jurij tak naprawdę nie miał pojęcia, czy Nikolai za moment nie uzna go za zdrajcę. Czy ratując im życie, paradoksalnie go nie straci. Bał się, ale jednocześnie nie miał wątpliwości, że nie istnieje system, dla którego warto byłoby zaryzykować życie członka rodziny.
Zacisnął dłoń na skraju rękawa bluzy, nawet ten jeden prosty gest zdradzał jego zdenerwowanie. Jurij nigdy nie był dobrym aktorem. Nie lubił ryzykować, więc dopóki mógł, starał się po prostu nie wychylać. Problem polegał na tym, że teraz, podobnie jak cztery lata temu, nie miał wyboru. Ze wszystkich sił starał się wyprzeć z pamięci tamten strach, nie patrzeć na sytuację przez pryzmat tamtej. Nie myśleć, o tym, jak wybrał wtedy.
OdpowiedzUsuńPrzełknął ślinę, rozumiał, że tak naprawdę, nie ma żadnej gwarancji. Bo to, że mu się nie opłaca… Ile razy tamci twierdzili to samo? Ile razy zwodzili go, powodowali że uwierzył, by zaraz potem stracić wszelką nadzieję, a ostatecznie i tak znowu ulec złudzeniom? A przecież wiedział, że tym razem będzie tak samo.
Słysząc głos syna, spojrzał na niego, z rozpaczą, którą starał się ukryć. Teraz zdradzi, a co będzie potem? Dokąd pójdą? Przecież dokądkolwiek się nie skierują, czeka ich śmierć. Z rąk NKWD albo Niemców, czasem myślał już, że lepiej ze strony tych drugich. Właściwie, myślał tak przed każdą bitwą. Jeśli zastrzelą go Niemcy, Lena przynajmniej dostanie jakieś pieniądze. Będzie miała za co żyć.
„Pomóż nam”. Miał wrażenie, że cichy głos syna rozrywa jego ciało na kawałki. Co innego mógł zrobić. Jak wcześniej, nie miał wyjścia.
- Odpowiem. – Cichy, schrypnięty od wewnętrznej walki i poczucia przegranej głos. Jakieś resztki ideałów, a może już tylko propagandowego wyprania mózgu krzyczały, że jest cholernym zdrajcą, tchórzem. Zacisnął zęby. Co mu dał ten kraj, ten system, ta armia? Ciągły strach o jutro dla tych, których kochał. Huk wystrzałów pozostający zawsze w podświadomości. Myśli o tym, że ci, którzy wepchnęli go do tej maszynki do mielenia mięsa, zwanej szumie Armią Czerwoną, sami siedzieli za grubymi murami Kremla. Ta myśl, nawet teraz, budziła poczucie zalęknienia, jakby ktoś mógł ją usłyszeć. Ale wystarczyło, że spojrzał na Nikolaia, by utwierdził się w podjętej decyzji. Zmusił się do uśmiechu. Miał ochotę podejść i ścisnąć syna za ramię, ale podejrzewał, że podoficer i tak by na to nie pozwolił.
Ktoś inny na jego miejscu prawdopodobnie by odmówił. Okazał dumę. Jurij nawet nie próbował. Opadł ciężko na krzesło. Zacisnął powieki; miał ochotę je potrzeć, ukrywając twarz sprzed zbyt wnikliwym spojrzeniem Yashanova. Usiłował przypomnieć sobie wszystko, co Nikolai pisał o podoficerze w listach, każdą wzmiankę, która mogłaby pomóc określić, co i jak mu powiedzieć, żeby wyszli z tego cało.
- Kiedy atakowaliśmy miasto, Aristow miał pod sobą pełny pułk, dwa tysiące ludzi. Piechota, wsparcie artylerii. – Pominął fakt, że mieli mieć także wsparcie lotnictwa, które zawiodło. – Nie potrafię powiedzieć, jakie dokładnie ponieśliśmy straty. Mój oddział stracił trzech ludzi, ale my byliśmy na tyłach. Ci w pierwszej linii… Myślę, że trzy czwarte nie wróciło. – Każdy, kto był wystarczająco długo w Armii Czerwonej, musiał wiedzieć, że wielu dowódców nie liczyło strat, stąd dokładne oszacowanie liczby poległych graniczyło z cudem.
Zauważył to drgnięcie, ale nie wiedział, jak je zinterpretować. Czy Yashanov faktycznie zakładał, że będzie zdolny odmówić, że zaryzykuje życiem Nikolaia? A jeśli tak, to czy… Pokręcił nieznacznie głową; samo zastanawianie się nad tym było niebezpieczne. Bo jeśli coś by go podkusiło, żeby uznał, że podoficer nie spełniłby groźby, ale pomyliłby się? Nie, nie zamierzał w ogóle dopuszczać takiej opcji. Mógłby ryzykować, gdyby chodziło wyłącznie o niego.
OdpowiedzUsuńSłysząc pytanie, skrzywił się niewyraźnie. Mógł przewidzieć, że zapyta. Czy gdyby skłamał…? Nie. Domyśli się.
Odetchnął cicho, jakby próbował dodać sobie odwagi. Próbował odsunąć od siebie myśli o tym, co zrobi mu Sokołov, jeżeli się dowie. Ten tutaj był bliżej, był realniejszym zagrożeniem.
Zresztą, czy Sokołov zrobił coś, by zapewnić sobie jego lojalność? Czy różnił się od całej masy innych podoficerów?
- Nie było – mruknął z niechęcią. – Mój dowódca mówił o ich wsparciu, ale nie dotarł ani jeden samolot. Podejrzewamy… - Odchrząknął. – Mój dowódca podejrzewał, że skierowali lotnictwo na inny odcinek frontu. Może na południe.
Słysząc frustrację w głosie podoficera, Jurij wewnętrznie aż się skulił. Miał wrażenie, że Yashanov mu nie wierzy.
Zaczerpnął powietrza, czuł się, jakby zaraz miało mu zabraknąć tlenu, gardło zaciskało mu się po każdym pytaniu, jakie padało.
- Aristow chciał, żeby Niemcy… - zaciął się na moment, od jakiegoś czasu docierało do niego, czemu mogą służyć te pytania. Zacisnął wargi. Nie zamierzał pytać. Wolał nie wiedzieć, na rzecz kogo zdradza swoich. Przełknął ślinę. – Chciał, żeby się wykrwawili. Pierwszy atak, ten od północny, to było właściwie rozpoznanie bojem. Dowiedział się, że Niemcy mają żałośnie mało ludzi. – Dowiedział się jeszcze czegoś, Demidov był tego pewien, ale nie miał szansy słyszeć więcej, niż niemożliwe do sprawdzenia pogłoski. Nie miał możliwości rozmowy z nikim, kto przetrwał pierwszy atak. – Kazał wstrzymać czołgi, bo wiedział, że wtedy uciekną. – Urwał na chwilę, było widać, że walczy sam ze sobą. Mruknął jakieś pojedyncze, niewyraźne słowo, chyba przekleństwo. – Po tym pierwszym ataku, podobno, bo mnie tam nie było, część żołnierzy się zbuntowała. Nas trzymali z daleka, ale Aristow podobno rozstrzelał kilku ludzi. Podobno jakiegoś podoficera, może nawet oficera, nie wiem. Potem zmienił się plan, zamiast zniszczyć punkt obrony, chcieli dorwać sztab dowodzenia. Dlatego atakowaliśmy bardziej do środka. Szło dobrze, ale dzielnica północna zaczęła płonąć. Mój oddział stracił łączność z piechotą, nie mogliśmy dalej prowadzić ostrzału. Posłali nas potem do dogaszania.
Obserwował jego zachowanie, w nadziei, że uda mu się przewidzieć jego reakcje na tyle wcześnie, by nie podłożyć się jakimś niefortunnym stwierdzeniem. Nie kłamał, nie sypał też informacjami, jak z rękawa… Ale nie wyznaczał sobie granicy, od której zacznie milczeć. Życie Nikolaia było teraz najważniejsze, nawet gdyby jego mieli zastrzelić, syn musiał przeżyć. Doskonale pamiętał dzień, kiedy obaj otrzymali powołanie do wojska. Tamten strach, choć przecież wiedział, spodziewał się… Jak każdy, kto miał syna w wieku poborowym. I jak wielu, na początku szukał sposobu, by przechytrzyć system. Ale teraz, skoro obaj wylądowali w tym gównie, musiał go upilnować, zrobić wszystko, co się dało.
OdpowiedzUsuńZacisnął zęby, czując na sobie pociemniałe spojrzenie. Aristow wzbudzał w nim przerażenie, ale inni oficerowie, nawet podoficerowie, nie byli lepsi. Nawet Sokołov… Choć do niego zdążył się przyzwyczaić.
Pokiwał lekko głową, słysząc ciąg rozumowania Yashanova. Nie był pewien, czy podoficer mówił do niego, czy po prostu myślał na głos. Zmarszczył lekko brwi, widząc malujący się na jego twarzy niepokój, coś, czego albo nie potrafił, albo nie chciał ukryć. Przełknął ślinę, zerkając szybko w stronę syna. Chciał zobaczyć, czy Nikolai reaguje podobnie, wywnioskować, na ile los tych dwóch jest spleciony. Na ile jego syn tkwi tu z własnej woli, na ile pod przymusem.
Słysząc pytanie, zawahał się wyraźnie. Zmarszczył brwi, skrzywił się… Wreszcie odetchnął głębiej.
- Jeśli pokażesz mi mapę, wskażę ci dokładne rozmieszczenie oddziałów. – Chciał sprawdzić reakcję Yashanova. Po pytaniach, które padły wcześniej, byłby idiotą, gdyby nadal wierzył w to, że ich oddział odłączył się w trakcie walk. Ta rozmowa nie była niczym innym, jak przesłuchaniem jeńca, a to oznaczało, że ci tutaj mogli być albo zorganizowaną grupą dezerterów, albo… Spojrzenie Demidova pociemniało jeszcze bardziej. Czy to na pewno gorsza opcja..?
- Aristow w tej chwili czeka na rozkazy od sztabu. Naszym palą się dupy pod Sewastopolem. Nikt tego głośno nie mówi, ale każdy wie. Podejrzewam, że to tam przenieśli lotnictwo. Pakują co mogą na południe, więc Aristow będzie albo trzymał pazurami front, albo cofnie się pod Moskwę, bo tam szykują taką obronę, że Hitler zrobi w gacie, a nie da rady.
Obserwował go, czujny, uważny wzrok, wyczulony na najdrobniejsze gesty. Z każdą minutą ciszy czuł się gorzej, ciężar świadomości, że zdradził, osiadał mu na ramionach, zmuszał, do pochylenia głowy. Znów przegrał…
OdpowiedzUsuń…i znów, jeśli tylko uda mu się ochronić Nikolaia, nie będzie żałował.
Jeśli. Na samą myśl o tym, że jeśli Yashanov kłamał, nie będzie mógł nic zrobić, czuł mdłości ze strachu. To było o wiele gorsze, niż ten ostatni moment przed natarciem, w którym bywało, że najmłodsi szeregowi mdleli.
Zmrużył oczy, patrząc na mapę. Pierwsze co zrobił, to przyjrzał się objaśnieniom. Ze wszystkich sił starał się, by jego mimika nie zdradziła, że właśnie zrozumiał, że Yashanov odpowiedział mu na pytanie, którego nie chciał zadawać.
To nie ma znaczenia, powtarzał sobie w duchu z coraz większym uporem. Żadnego znaczenia. Liczy się tylko to, żeby przeżyć w tym gównie.
- Aristow, jego świta i jedna kompania stacjonują w mieście, w zachodniej i południowej dzielnicy. Pozostali są podzieleni na mniejsze grupy, otaczają miasto luźnym półpierścieniem, wysuniętym na południe. Najbliżej nas, tutaj – pokazał na mapie punkt oddalony od wsi o jakieś pięć kilometrów – przebywa pluton piechoty. Cokolwiek zrobicie, nie obejdziecie ich, każda grupa dostała rozkaz wysyłania zwiadu na 3-4 kilometry, pola obserwacyjne się zazębiają. Od północy do Aristowa ma dołączyć druga grupa, co najmniej kompania. Otoczą was, to kwestia paru godzin. Możliwe, że krócej, jeśli także wysyłają daleki zwiad.
Umilkł, teraz już jawnie patrząc nie tyle na plan okolicy, ile na zapisane łacińskim alfabetem nazwy.
- Pracujecie dla Niemców. – Nie wiedział, po co mówi to na głos.
***
Kiedy Yashanov wyszedł, udzielając mu rady i dając czas na rozmowę z synem, był w szoku. Przez pierwsze kilka minut stał w głuchej ciszy, próbując się otrząsnąć. Uwierzyć w to, co się dzieje. Zacisnął powieki, ale zaraz otworzył oczy, jakby się przełamał. Uniósł głowę, uchylił usta, ale zamiast mówić, po prostu podszedł do syna i mocno go uściskał. Trzymał go w ramionach, kołysał, przez chwilę zupełnie nie czując zbierających się w oczach łez.
- Kola. Kola, ty żyjesz, Boże drogi, ty naprawdę żyjesz!
***
UsuńKiedy przyszedł Mikhail, siedziałem wśród szeregowych Meyera, którzy zgłosili się do rozpoznania. Minęła zaledwie chwila od czasu, gdy jeden z nich skończył zdawać raport ze zwiadu. Widząc minę Yashanova, wstałem natychmiast, spodziewałem się bardzo złych nowin… choć po tym, co przekazali mi żołnierze, trudno było o gorsze wieści. Miałem ochotę od razu wymóc na nim powiedzenie, co się wydarzyło, powstrzymał mnie tylko rozsądek. W cztery oczy powie mi więcej. Skinąłem szeregowym, wydając im tymczasowe dyspozycje, z czego jedną było natychmiastowe powiadomienie Meyera o sytuacji.
Odszedłem z Mikhailem kilkanaście metrów dalej, w cień obsypanych śniegiem, nagich drzew. Zatrzymałem się, gdy znaleźliśmy się poza granicą słuchu. Najchętniej poszedłbym dalej, za granicę wzroku. Chciałem móc skorzystać z kojącego ciepła jego ramion, właśnie teraz, gdy wszystko szło nie tak. Byłoby to jednak niebezpiecznym marnowaniem czasu.
Wysłuchałem go w ponurym milczeniu. Gdy kończył, czułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Zagryzłem wargę, próbując zdusić w sobie ognisko paniki. Weź się w garść, ofiaro losu. Jesteś pierdolonym oficerem, nie możesz szczać po gaciach, nie ty i nie teraz! Przełknąłem ślinę, a raczej próbowałem, bo przez mroźne powietrze, moje gardło, podobnie jak wargi, wyschło na wiór.
- Nie mamy czasu czekać, aż odejdą. – Mówiłem cicho, ale twardo, mocno, jak gdyby strach wewnątrz mnie nie istniał. Z każdym słowem miałem przykre wrażenie, że to już się kiedyś wydarzyło. – Nasz zwiad zobaczył ruskie warty. Wysyłając ich, powiedziałem, żeby szli na 5-6 kilometrów. Jeśli Demidov powiedział ci prawdę, a uważam, że tak, to jesteśmy w czarnej dupie. I jebany Freischer też. – Skrzywiłem się, uświadamiając sobie, jak powiedziałem o przełożonym. Zakląłem przez zaciśnięte zęby, wszystko, kurwa, przeciwko nam. Być może powinienem się cieszyć, że dostaliśmy tyle czasu, ale i tak miałem ochotę coś, cokolwiek, rozwalić. Kopnąłem jakąś walającą się po ziemi gałąź. Złamała się, ale była zbyt mokra, by trzasnąć. Mimowolnie pomyślałem o tym, że jeśli wyruszymy w drogę, nie będziemy mieli nawet drewna, by ogrzać się przy ogniu. – Musimy wyruszyć natychmiast, bodaj z Sokołovem, byle wyrwać się z okrążenia, zanim zamkną okrąg. Dopiero potem możemy kombinować, jak pomóc moim ludziom… Freischerowi. Jak będziemy ich szukać, zginiemy wszyscy. Chyba, że masz jakieś wspaniałe pomysły, to słucham.
Moje spojrzenie odruchowo uciekło do jego palców. Wolałbym nie wiedzieć, jak mnie rękaw, jak okazuje zdenerwowanie. Zacisnąłem mocniej wargi. Musisz zachować spokój, Schurz. Tak samo, jak na wszystkich cholernych szkoleniach. Tak samo, jak w trakcie rozmów z Freischerem w sztabie. Przez moment patrzyłem na twarz Mikhaila tak intensywnie, jakbym musiał sobie przypomnieć każde zagięcie skóry na jego powiekach. Wymyśl coś. To nie pierwszy raz. MUSISZ sobie poradzić. Jeśli nie dla siebie, nie dla tej zgrai, to chociaż dla niego. Zmrużyłem lekko oczy, gdy się odezwał. Westchnąłem, to nie było to, co chciałem usłyszeć. Pokręciłem lekko głową. Podszedłem do niego, wciąż z posępną miną. Nie ruszył mnie nawet jego uśmieszek. Gorączkowo próbowałem wymyśleć sposób, by wyrwać nas z domykającego się okrążenia.
OdpowiedzUsuńSłysząc jego diagnozę sytuacji, zacisnąłem tylko zęby. Gratulacje, Yashanov, nie wpadłbym na to. Miałem ochotę odpowiedzieć mu coś niemiłego, ale w porę się powstrzymałem. Nie mogłem przenosić na niego swojego strachu.
Spiąłem się cały, gdy dokończył. Zagryzłem wargę. Pragmatyczna ocena sytuacji do pary z rozsądkiem podpowiadały, by się na to zgodzić, ale…
- Nie ma mowy – warknąłem, wyciągnąłem rękę, by chwycić go za ramię, ale zrezygnowałem w pół gestu. Reszta żołnierzy by zobaczyła. – Gówno, a nie wyjdziecie – mimowolnie podniosłem głos. – Szanse na to, że nie zdążą zamknąć oblężenia… - Pokręciłem głową z wściekłością. – Zostajesz ze mną, rozumiesz? Nie pozwolę ci zgrywać pieprzonego bohatera, nie tym razem. Cud, że w ogóle łazisz. Jak ty to sobie wyobrażasz? Liczysz, że dopadnie was oddział twojego Artema? Pokaż mi tą swoją cholerną mapę, musi być inny sposób.
Nie spodziewałem się, że zareaguje tak alergicznie na wzmiankę o zgrywaniu bohatera. Wykrzywiłem wargi w krzywym uśmieszku, pomyślenie o nim w ten sposób inaczej, niż w emocjach, spojrzenie na to poważnie, było awykonalne. Może chodziło o mój cynizm, ale łatwiej przychodziło mi przypisywanie mu złych cech. Dlaczego więc wciąż chciałem przy nim tkwić..?
OdpowiedzUsuńOdruchowo zerknąłem na jego udo, dziwny, jakby niedokończony ruch przyciągnął uwagę.
- Nawet nie przyszło ci do głowy, co ja… - skrzywiłem się z niechęcią, słowa padły cicho, nie wierzyłem w sens wypowiadania ich głośniej, w rozmowę o tym. Wycofałby się. Jak zawsze. Zaciskając zęby, pochyliłem się nad mapą. Mój wzrok prześlizgnął się błyskawicznie po miejscach mogących mieć znaczenie strategiczne. Wieś, granica lasu, domniemane miejsca sowieckich posterunków. Zakląłem. Aristow wie, że jego ludzie lada moment nas okrążą? Bezpieczniej założyć, że tak. Więc, czego się spodziewa? Że spróbujemy się przedrzeć. Ewentualnie, jeżeli jest głupszy, niż myślę, nadal wierzy, że nie wiemy o jego ludziach i zostaniemy tutaj. Jeżeli wie, pójście przesmykiem to wejście sowietom prosto w ręce. Ale innej drogi nie ma. Zagryzłem wargę, suwając palcem po mapie.
- Jeżeli Aristow wie o zbliżającym się do nich oddziale, spodziewa się zwiadowców. Jeżeli nie wie, to musiał przynajmniej słyszeć jakieś pogłoski od dowództwa, więc też bierze to pod uwagę – mruknąłem, myśląc na głos. Uniosłem głowę i spojrzałem na Yashanova. – Zorganizuj dwie grupy zwiadu. Jedna musi być z ludzi, którzy nie należeli do twojego starego oddziału. Wszyscy muszą mówić po rosyjsku i być przekonujący. Przez nich przekażemy sowietom sprzeczne informacje. Aristowowi, że próbujemy zdążyć przejść, zanim zamkną oblężenie. Grupie idącej z drugiej strony, że za nimi przegrupowuje się duży oddział Wehrmachtu. Jeżeli będziemy mieli szczęście i wymienią wiadomości, prawdopodobnie skumają, że jesteśmy słabi, nieliczni i liczymy na wsparcie. To uratuje dupy grupie Freischera i reszcie, bo sowieci powinni skupić się na nas i ich nie szukać. Co do tego tutaj… zadbam, by cywile potwierdzili naszą wersję. Tymczasem my podzielimy się na kilkuosobowe grupy dywersantów. Robimy burdel grupie stacjonującej najdalej od nas, celem jest doprowadzenie do tego, by Aristow osłabił inne posterunki na rzecz tamtego. Kiedy to się stanie, nasi ranni zyskują czas, by opuścić zagrożoną strefę. W niebezpieczeństwie będą dywersanci, ale kilkuosobowym grupom łatwiej będzie się przemknąć, czy nawet ukryć, niż całemu oddziałowi. Oczywiście jedna grupa nie ma pojęcia, którędy iść będzie druga, na wypadek schwytania. Zbieramy się dopiero tutaj – pokazałem na mapie miasto, które znajdowało się już w strefie, nad którą panowali Niemcy, tyły frontu. – Umilkłem na chwilę, ważąc coś w myślach. - Mów, gdzie widzisz luki.
Poczułem zniechęcenie. Naprawdę liczyłem, że się domyśli..? Pokręciłem lekko głową.
OdpowiedzUsuń- To nie ma znaczenia – stwierdziłem ostro. Jego spojrzenie, pełne nieufności, jakbym zaraz miał mu zrobić jakąś krzywdę, doprowadzało mnie do szału. Tyle razy starałem się mu pokazać, że nie jestem jego wrogiem, że nie wbiję mu przysłowiowego noża w plecy. Czy te wszystkie momenty, kiedy dopuszczałem go do siebie blisko, bliżej, niż kogokolwiek innego, były dla niego Az tak bardzo pozbawione znaczenia? Może się myliłem, może to, co robił względem mnie, mógłby okazywać każdemu, gdyby okoliczności ułożyły się inaczej?
Właśnie dlatego nie powinienem służyć z nim w jednym batalionie. Myślę o nim, zamiast o sytuacji wokół.
Kiedy potwierdził moje przypuszczenia co do wiedzy Aristowa, wykrzywiłem wargi w lekkim uśmiechu, mimo, że odwróciłem wzrok. Nie miałem ochoty patrzeć Mikhailowi w oczy, ale poczułem się pewniej. Znów stał obok mnie strateg, nieoficjalnie drugi oficer, ktoś, z kim można dzielić plan. Nie zdawałem sobie sprawy, jak za tym tęskniłem.
Słuchając go, bezwiednie zagryzłem wargę. Skóra była tak spierzchnięta od mrozu, że szybko poczułem na ustach krew. Wytarłem ją wierzchem dłoni. Zawahałem się. Może, przy dużym szczęściu, rozbilibyśmy jedną grupę. Dwóch nie mieliśmy szans. Tamci mieli dostęp do rezerw, do zaopatrzenia, nawet, jeśli nie było ono wysokiej jakości. My nie mieliśmy nic, kończyło nam się wszystko, od jedzenia po amunicję. Nie mogłem posłać ludzi do jawnej walki z całą grupą, nawet przy idealnym planie natarcia wyszłaby z tego rzeź. Rozsądek jasno mówił, że pierwotny plan Mikhaila daje nam największe szanse, a przynajmniej tej jednej grupie, która pójdzie przodem. Ale… Miałem znów go zostawić? Pozwolić, by został na gorszej pozycji, a sam iść dalej? Z drugiej strony, co innego mogłem zrobić?
Moje spojrzenie pociemniało, ale twarz nabrała zaciętości.
- Wprowadzamy w życie twój pierwszy plan. Zbieraj ludzi. – Dość czasu straciliśmy.
Odkąd zgodziłem się na pierwotny plan Mikhaila, nie dałem sobie ani chwili na wahanie. Wykonywałem kolejne czynności niemal mechanicznie, z tym samym martwym spokojem, który odczuwałem, kiedy Mikha po raz pierwszy dał mi do zrozumienia, że nie chce mnie znać. Obecny stan różnił się od tamtego tylko tym, że teraz nadal byłem w stanie działać. Wolałem nie myśleć, kiedy i czy nastąpi moment bezdennej pustki, w którym moje siły się wyczerpią. Póki co motywowało mnie jedno proste zdanie: jeśli zmarnuję więcej czasu, nie zdążymy. Chciałem ich uratować. To już nie był mój oddział, bo połowa z tych, których uważałem za swoich, znajdowała się w innej grupie, cholera wie gdzie. Druga połowa, ci tutaj… Patrzyłem na ich wycieńczone twarze i chwilami zastanawiałem się, czy to wciąż ci sami ludzie. Dotknąłem swojego munduru na piersi. Wisiał luźno. Skrzywiłem się, wracając do rozmowy z Meyerem. Potem z Keitlem, ostatnim z moich podoficerów, który przetrwał bitwę w mieście. Wreszcie z pozostałymi. Wyjaśnienia, rozkazy, słowa wsparcia. Wszystko okraszone gestami, pewnością siebie, którą daje poczucie, że decyzja została podjęta, i nawet jeżeli jest błędna, już nie można się z niej wycofać. Czasami tak jest lepiej.
OdpowiedzUsuńDo Mikhaila wróciłem równo po upływie umówionego czasu. Sztywno wyprostowany, ignorowałem moszczący się na moim żołądku ciężar. Powitały mnie szmery Rosjan. Powstrzymałem odruch, by zerknąć za siebie, na Meyera. Zamiast tego wygiąłem usta w lekkim uśmiechu. Spojrzałem na Yashanova, potem, jeszcze uważniej niż zwykle, na jego ludzi.
- Gotowi? – spytałem półgłosem, podchodząc do tego pierwszego. Stanąłem nieco bokiem, by widzieć wszystkich, w tym Meyera. Keitel stał obok niego, zauważyłem, że nerwowo zginał i prostował palce, ale był to jedyny objaw stresu. Skórę na szyi miał wciąż lekko wilgotną po goleniu, w którym mu przeszkodziłem.
- Nie będę powtarzał planu, bo chyba wszyscy go już znamy. – Spojrzałem znacząco na Mikhaila i jego podkomendnych, potem na Keitla i Meyera. – Wiecie, co macie robić. Powodzenia.
Wymieniliśmy saluty. Meyer odszedł od razu, Keitel zatrzymał się na moment, po czym pozdrowił również Yashanova. Odprowadziłem ich wzrokiem, czując narastający ciężar w klace piersiowej. Rozsądek mówił mi jasno, że sobie poradzą. Meyer to kretyn, ale do prostego, szybkiego marszu nadawał się w tej chwili lepiej, niż ja, bo był w stanie narzucać odpowiednie tempo. Keitel miał za to na tyle silny charakter, by stonować jego sadystyczne zapędy i dodać do oślego uporu logikę. Moi ludzie pójdą za Keitlem, zastępował mnie już. Ludzie Meyera zostają ze swoim dowódcą. Jeśli wydarzy się coś złego, Keitel się nie zawaha, w najgorszym razie pozbędzie się Meyera. Omówiliśmy to. Zmusiłem się do głębszego oddechu. Tylko bym ich spowalniał, tłumaczyłem sobie z naciskiem, usiłując pozbyć się obrzydliwego poczucia, że właśnie zostawiam swoich ludzi.
- Ilu ludzi liczy twoja grupa, Yashanov? - Jesteś idiotą, Schurz. Cholernym idiotą. - Dolicz sobie jeszcze jednego.
„Dlaczego”. Powstrzymałem cisnący mi się na usta, mimowolny uśmieszek. Rozbawiło mnie to niedowierzanie. Miałem ochotę rzucić złośliwym komentarzem, ale zdawałem sobie sprawę, że to mogłoby powiedzieć zbyt wiele o naszych prawdziwych stosunkach. Który oficer przekomarzałby się z dowódcą Rosjan? Pokręciłem lekko głową. Nawet nie brałeś tego pod uwagę, Yashanov. Przykre. Chęć do uśmiechu przeszła tak szybko, jakby nigdy się nie pojawiła.
OdpowiedzUsuńZastanowiłem się, co odpowiedzieć. Gdyby pytanie padło w środku rozgardiaszu, mógłbym uznać, że nikt go nie usłyszał. Teraz, kiedy spojrzenia większości pozostawały skupione na nas, szept Mikhaila mógłby być równie dobrze zwykłym pytaniem.
- Bo to wy dostaliście gorsze zadanie. Mój przełożony w Akademii nazywał to lojalnością – mruknąłem, formułując wypowiedź tak, jakbym mówił do wszystkich, choć patrzyłem głównie na Mikhaila. Zrozumie? Czułem dziwaczny ucisk na piersi. Chciałem, żeby zrozumiał.
Kiedy zadał oczywiste w tej sytuacji pytanie, poczułem, jak ścięgna na moich ramionach się napinają. To było równie trudne, jak decyzja o pozostaniu z nimi. Wziąłem głębszy wdech, na tyle jednak dyskretnie, by wyglądać na kogoś, kto doskonale panuje nad sytuacją i nie będzie za chwilę żałował.
- Od początku była mowa, że dowództwo nad tą grupą powierzam tobie, Yashanov. Jeżeli uznasz, że moje umiejętności czy spojrzenie na sytuację ci się przydadzą… - Chciałem wykorzystać tę sytuację. Jeśli powie, że mnie nie potrzebuje, niezadowolenie za wszelkie niepowodzenia zacznie spadać na niego. Ja stanę się prawdopodobnie tym dziwnym „szwabem”, który cholera wie, po co tu jest, ale przynajmniej nie dowodzi. Jeżeli zechce pomocy, przypieczętuje tym samym swoją współpracę z Niemcami przed swoimi ludźmi. Jeżeli będą chcieli w przyszłości zbuntować się przeciw nam, najpierw przyjdzie im podnieść rękę na niego. Niepokoiło mnie to, ale byłem przekonany, że żaden z nich się na to nie odważy. A gdyby nawet, łatwiej będzie mi uchronić go przed nimi, niż przed Niemcami.
Ilość skupionych na nas spojrzeń wzbudzała we mnie dyskomfort. Miałem wrażenie, że Rosjanie przewiercają mnie wzrokiem, że coś wiedzą, lub przynajmniej podejrzewają. W połączeniu z wyrzutami sumienia względem moich ludzi, doprowadzało mnie to do tego etapu stresu, na którym zaczynałem się obawiać, że zwrócę ostatni posiłek. Może lepiej, że od kilku dni tak mało jadłem.
OdpowiedzUsuń- Ale nie jesteśmy w Armii Czerwonej – stwierdziłem cicho, cierpko. Nienawidziłem tego, że wciąż porównywał. Czy kiedykolwiek naprawdę stanie się jednym z nas? Po mojej twarzy przeszedł cień. Nawet gdyby chciał, moi rodacy skutecznie by mu to uniemożliwili. Zawsze będzie kimś gorszym, niepasującym, podejrzanym. Być może mogłem nam zapewnić bezpieczeństwo, ale nie szacunek. Mimo to, cały czas podświadomie liczyłem, że wreszcie zapomni o przeszłości. Chciałem choć raz nie zastanawiać się, w czym przypominam Artema, a w czym jestem od niego gorszy… ani o tym, czy kiedy wydaję rozkazy, kojarzę mu się z jakimś dupkiem od nich.
Zacisnąłem lekko wargi, widząc uśmiech Mikhaila. Dodawał mi otuchy, czy szydził?
- Dumy musiałbyś poszukać gdzieś pod gruzami miasta, albo pod Smoleńskiem. Ciężka sprawa. Ale ego ma się nieźle, wybacz – mruknąłem w taki sposób, że nawet największy idiota nie uznałby chyba, że poważnie proszę o wybaczenie.
Kiedy tak obcesowo klepnął mnie w ramię, poczułem wyraźny dyskomfort, ale postarałem się, by nikt tego nie zauważył. Sam się na to zdecydowałeś, Schurz. Wykorzystując czas pozostały do wymarszu, raz jeszcze sprawdziłem całe swoje wyposażenie. Ulegając nawykowi, dyskretnie skontrolowałem też, co robią pozostali. Patrząc na to, jak funkcjonują szeregowi Mikhaila, miałem wrażenie, że to nieokiełznany chaos. Niby robili wszystko tak, jak trzeba, na własne oczy widziałem, że są tak dobrze przygotowani, jak tylko w tych warunkach się dało, ale mimo wszystko nie potrafiłem poczuć się bezpiecznie, widząc ich sposób działania. Mógłbym wypunktować całą listę rzeczy, które u mnie by nie przeszły. Ale nie jesteś u siebie, upominałem się w duchu. Zamierzałem zareagować dopiero, gdyby jakiś szczegół faktycznie mógł zaważyć na bezpieczeństwie akcji. Na szczęście, nie musiałem, bo tego pilnował Mikhail. Może ja jednak jestem zbyt czepliwy..? Kątem oka obserwowałem, jak Yashanov rozmawia z Morozovem, ale nie byłem w stanie niczego usłyszeć.
***
UsuńMorozov podszedł natychmiast, gdy zobaczył to znaczące skinienie, choć jego mina jasno świadczyła o niechęci. Domyślał się, że znowu dostali najgorsze zadanie, jakie się dało, a fakt, że Yashanov chciał z nim rozmawiać, zwiastowało, że dostanie specjalną rolę w tym zbiorowym gównie. To zdecydowanie nie było coś, czego pragnął.
Słysząc polecenie spochmurniał wyraźnie, ale skinął głową.
- Niech ci będzie – mruknął ponuro. Zawahał się, było widać, jak wygina usta, by zaraz mocniej je zacisnąć. Westchnął ciężko. – Myślałeś, co z nią będzie, kiedy wrócą ci od Freischera? Albo trafimy na jakichś innych Niemców? – Nie chciał o tym rozmawiać, ale czuł, że musi.
Dostrzegł spojrzenie, jakim Yashanov powiódł od niego, do Schurza. Spuścił wzrok.
- On nie wytrzymałby marszu w tamtej grupie – stwierdził szeptem, wciąż gapiąc się na odrobinę śniegu zalegającą mu na butach. Nie czuł się komfortowo, zastanawiając się nad dziwnym układem między tymi dwoma, ale jednocześnie wydawało mu się to ważne. Yashanov był pierwszym od dawna człowiekiem, któremu w jakiś sposób zaufał, więc czuł coś w rodzaju obowiązku, by znać prawdę o tym, co się go tyczyło. A ten szwab… Morozov tego nie rozumiał, nie był pewien, o co chodziło, ale dostrzegał, że im obu w pewien sposób zależy.
***
Trzymałem się mniej więcej po środku grupy, bardziej z lewej strony, na tyle daleko od pozostałych, na ile pozwalał stosunkowo ciasny szyk. Po mojej prawej szedł Borys, i to był ten rodzaj towarzystwa, który jeszcze jakoś tolerowałem ze względu na akcje, którą przetrwaliśmy razem. Oczy i uszy miałem otwarte, jakbym wciąż dowodził… a przecież odkąd wyruszyliśmy, nie wydałem ani jednego rozkazu. Gdzieś za mną lazł Morozov, obok niego, nierównym krokiem, tamta Rosjanka, której imienia albo nigdy nie poznałem, albo po prostu go nie zapamiętałem. Dookoła żołnierze znani jedynie z widzenia. Przewróciłem oczami, widząc, jak idący kawałek dalej Klaus ucieka ode mnie spojrzeniem. Ewidentnie nie miał pojęcia, jak się zachować, a ja nie byłem pewien, czy chcę mu to ułatwiać.
Zauważył to zaciśnięcie warg u Yashanova, i był pewien, jaka będzie odpowiedź jeszcze zanim ona padła. Skrzywił się, zazwyczaj próbował ukrywać złość, ale tym razem była ona silniejsza, niż rozsądek i strach przed konsekwencjami.
OdpowiedzUsuń- To się dowiedz – warknął, resztkami woli hamując się, by nadal mówić cicho, prawie szeptem. – Dużo czasu nie masz. – Przymknął na chwilę oczy, odliczając w myślach do dziesięciu. Dawno nie odezwał się do nikogo w ten sposób, używał tego tonu na tyle rzadko, że można było się zdziwić, słysząc jego stający się niższy niż normalnie głos. Zazwyczaj brzmiał, jakby coś uciskało mu na krtań, niwelując połowę głębi. Sam Siergiej przeżywał szok za każdym razem, kiedy słyszał siebie samego w emocjach. Zbyt często się bał, by okazywać ich pełnię. Teraz też niemal natychmiast zaczął brać pod uwagę potencjalną reakcję. Wiedział, że przegiął. Zacisnął na moment wargi, pochylił głowę, jakby bezgłośnie przepraszał. – To jedno chyba możesz dla mnie zrobić..? – dodał głosem znacznie bardziej podobnym to tego, który znała większość ludzi mająca kontakt z Morozovem. Nie miał wcale pewności, czy Yashanov zechciałby dla niego zrobić cokolwiek. Niby dlaczego miałby? Czemu on, czemu ktokolwiek? Mimo to… Ostatni raz zależało mu równie mocno, kiedy chodziło o brata i opłacenie mu szkoły. Wtedy także musiał kombinować, bo przecież od początku nie miał nic, poza umiejętnością przystosowywania się do zmiennych warunków. Tym razem było to jednak warte jeszcze mniej, niż zwykle. Był wstanie zorganizować dla Swietłany skarpety w miejsce jej zbyt cienkich, by mogły ją ogrzać, pończoch, ale na tym jego możliwości się kończyły, bo była kobietą i za bardzo rzucała się w oczy.
Przekrzywił lekko głowę, gdy Yashanov się wzdrygnął. Zaskoczyło go, że zareagował aż tak negatywnie, i przez chwilę przyszło mu nawet do głowy, że jednak się pomylił w ocenie sytuacji. Pośpieszne spojrzenie, jakie Mikha rzucił w kierunku Niemca, utwierdziło jednak Siergieja we wcześniejszym przekonaniu. Yashanov mógł próbować udawać, że nic ich nie łączy, ale pewne rzeczy stawały się aż nazbyt widoczne, jeśli zawczasu znało się niektóre fakty.
- To, że byś go nie widział, chyba nie sprawiłoby, żebyś o nim nie myślał – starał się powiedzieć to neutralnie, bez żadnej nuty oceniania, choć myśl, że w tym, co wcześniej brał za obrzydliwy układ, może być jakieś uczucie, sprawiała, że czuł się nieswojo.
- Powinien. Ale skoro już tu jest, zrób z tego pożytek. Nikt nie zna go tutaj tak, jak ty.
Słysząc pytanie, uniósł zaskoczony wzrok na Yashanova. Przestąpił z nogi na nogę, błądząc spojrzeniem gdzieś na lewo od ramienia rozmówcy, a potem niżej, gdzieś po zamarzniętej ziemi. Bezwiednie zacisnął palce lewej dłoni.
- Tak – mruknął. Odwrócił lekko głowę, wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt. – Tam też nie wiedziałem, czy następnego dnia nie palną mi w łeb. Ale przynajmniej było mi ciepło, nie byłem głodny i moje układy cokolwiek znaczyły. Dla ciebie to pewnie płytkie… może spodziewałeś się że wolę być tutaj, w pozycji mniejszej szui… albo że chciałbym ze względu na jakieś ideały. Ale… - pokręcił lekko głową. - Ideały działają tak, że przez chwilę czujesz się kimś, a potem ktoś odkopuje spod ciebie stołek. I boli jeszcze gorzej. Więc tak, wróciłbym. – Chciał powiedzieć jeszcze jedną rzecz, ale miał wrażenie, że to zbyt wiele. Za bardzo się już otworzył, czuł się, jakby połowę tego, co powiedział, ktoś wyciągnął z niego wbrew jego woli. Przypomniał sobie minę Yashanova, kiedy rozmawiali o Schurzu. Czy Mikha czuł się wtedy tak samo? Spuścił wzrok. Zawahał się, nim powiedział cicho:
- Jeśli dojdzie do walki, przypilnuję go.
***
UsuńKiedy znaleźliśmy się tak blisko Sowietów, przez większość czasu czułem, jak serce podchodzi mi do gardła. Starałem się poruszać jak najciszej, krok w krok za Rosjaninem idącym przede mną, by trzymać się sprawdzonej ścieżki, na której ryzyko nadepnięcia na suchą gałązkę albo bardziej śliskie niż gdzie indziej podłoże było mniejsze. Wstrzymywałem oddech, usiłując wychwycić bodaj pojedyncze słowa z fraz wypowiadanych przez wroga. Wywnioskowałem tyle, że nas nie szukają. Ten jeden odcinek marszu, zmęczył mnie bardziej, niż całą wcześniejsza droga. Pod kurtką i bluzą, koszula kleiła mi się do pleców. Starałem się nie myśleć o odpoczynku, bo wiedziałem, że czeka nas jeszcze kilka godzin w drodze. Jeśli nie wpadniemy w ręce wroga.
Już drugi raz zauważyłem kątem oka, że Morozov trzyma się jakby bliżej mnie. Zirytowany, przewróciłem oczami. Nawet teraz myśli, że jestem zagrożeniem? Przeklęty tchórz… Głównie ze względu na to nawet na bezpieczniejszych odcinkach pilnowałem się, by zachowywać się w sposób nie budzący żadnych podejrzeń. Nawet gdy po długim czasie Mikhail zarządził pierwszy, krótki postój, nie podszedłem bliżej, a po prostu usiadłem na pniu zwalonego drzewa. Sztywnymi od zimna palcami wyłuskałem z plecaka swoją ostatnią konserwę i próbowałem podważyć jej wieczko nożem. Zmarznięte dłonie nie radziły sobie nawet z tak prostą czynnością, choć byłem pewien, że gdyby zaszła potrzeba, broń obsłużyłbym idealnie.
Słysząc to wypomnienie, zacisnął zęby ze złości. „Żyjesz dzięki mnie”. Niech sobie w dupę wsadzi to swoje… Najpierw przeżył dzięki samemu sobie, wiedząc gdzie się trzymać, żeby nie wleźć pod ogień trakcie natarcia. Gdyby lazł jak tamte idealistyczne głupki obok niego, nie dożyłby końca bitwy. Potem... to musiał być czysty fart, że Schurz wybrał akurat jego. Bo że późniejszy wybór Yashanova ślepym szczęściem nie był, to od pewnego czasu rozumiał aż nazbyt dobrze.
OdpowiedzUsuń- Zrobiłeś to tylko po to, żeby mieć kogoś pod sobą. Bo przecież nadal musisz być od kogoś lepszy – burknął. W jego głosie słychać było urazę. Czuł się, jakby dostał po gębie, a przecież dotychczas wydawało mu się, że nie ma dumy, więc żadne wypomnienia go nie zabolą. Mylił się. Czuł się tak upokorzony, że paliła go cała twarz, choć nadal był raczej blady. Moje prawo głosu kończy się tam, gdzie zaczyna się twoja wygoda, dupku, pomyślał, ale nie miał odwagi wypowiedzieć tego na głos. Potrzebował czegoś, czegoś istotnego, a po takim stwierdzeniu mógłby mieć pewność, że Yashanov odeśle go z kwitkiem.
Zauważył nagłą zmianę w jego zachowaniu. Zmrużył oczy, usiłując zrozumieć, o czym myśli. Słysząc odpowiedź, drgnął, zaskoczony jej treścią. Przekrzywił lekko głowę. Powiedział to na odczepnego, czy faktycznie można na niego liczyć…?
- Pewnie – mruknął cicho, ale nie było w tym przekonania. Zrozumiał, że jeżeli chce mieć jakąkolwiek pewność co do Swietłany, musi zająć się tą sprawą sam, bez liczenia na kogokolwiek. Yashanov nie miał żadnego interesu w tym, by mu pomagać, nikt inny zresztą też nie. Jak zwykle, był cholernym nikim.
Mimo tego postanowienia poczuł dziwny przypływ spokoju.
Wzruszył lekko ramionami. Niczego innego się po nim nie spodziewał.
- Hm, więc może powinieneś powiedzieć to Schurzowi. Na pewno chciałby ci ułatwić życie. On, zdaje się, nie umie być egoistą – nie potrafił powstrzymać się przed złośliwością, nie tym razem. Wizja Niemca w roli kogoś zabiegającego o względy czy po prostu troszczącego się o Mikhaila ciągle go śmieszyła.
Słysząc, że Mikhail również chciałby wrócić, nieco się zdziwił… choć, z drugiej strony, czy ktokolwiek nich wolał być tu, gdzie był? Może tylko ten szeregowy, którego kilka dni po bitwie mieli przenieść do batalionu karnego, ale i tego nie był pewien. Bo czy tutaj byli kimś innym? Z drugiej strony, przynajmniej dostawali broń w normalnych ilościach.
Kiedy zauważył, jak Mikhail się zawahał, odruchowo nastawił się na coś negatywnego, ale następne słowa… Morozov nie był pewien, p oco Yashanov to mówił. Zacisnął lekko wargi, gdy zrozumiał, że mimo paskudnego uśmiechu, od którego przeszły go ciarki, musiało chodzić o pewnego rodzaju… wyznanie. Spoważniał.
- Myślałeś, że nie wiedziałem o twoim ojcu? – zapytał cicho, nie chciał, by to wyszło poza nich dwóch. Nie kpił, nie robił żadnych podtekstów. – Dlatego, że cię publicznie krytykowałem, nie musiałem wysyłać raportu o tobie. Nie znosiłem cię, bo byłeś chamem i miałeś się za nie wiadomo kogo, ale nie chciałem cię zabić.
***
Usłyszałem, że ktoś siada obok, więc odruchowo spojrzałem w jego stronę. Widząc Mikhaila, uniosłem brew. Sądziłem, że będzie się trzymał z daleka… choć z drugiej strony, jeszcze kilka tygodni temu, być może usiadłby tuż obok. Nie byłem pewien, czy ten dystans sprawia, że czuję się bezpieczniej, czy wręcz przeciwnie. Wróciłem do przerwanej czynności, udając, że jego obecność jest mi obojętna. Może faktycznie była? Zmęczenie odbierało mi chęci do rozmowy o czymkolwiek. Na dźwięk jego głosu, ręka nieznacznie mi się omsknęła, tak, że zarysowałem się ostrzem noża w palec. Zakląłem przez zaciśnięte zęby.
- Może – prychnąłem, zły na własną niezdarność. – Jeśli tak ci przeszkadzam, to poszukaj sobie innego miejsca. Ci twoi tak cię kochają, że na pewno zwolnią ci jakiś kawałek gleby – nie byłem pewien, czemu ironizuję. To było tak, jakby frustracja przekroczyła miarę i po prostu musiała się na kogoś wylać.
Skrzywił się, jakby bolał go ząb.
OdpowiedzUsuń- Chciałbym odpowiedzieć, że nie – mruknął. Wzruszył ramionami, jakby chciał zdjąć część ciężaru z tej odpowiedzi. Jakiekolwiek okazywanie, że wolałby być względem kogoś dobrej myśli nie leżało w jego naturze. Morozov nie był pesymistą, ale dla własnego bezpieczeństwa wolał nie wierzyć w ludzi. Za dużo sam kombinował, by myśleć, że inni postępują szlachetniej.
Docinka Yashanova skutecznie starła mu uśmieszek z twarzy.
- No widzisz, nie każdy ma jebutne szczęście bycia jego kochasiem z taryfą ulgową. – Pożałował tego zaraz po tym, jak to powiedział, ale stało się, słowa padły i nie dało się ich nijak cofnąć. Zabrzmiały ironicznie. Za nic nie chciałby być na miejscu Yashanova. Sama myśl, że Schurz mógłby chcieć go dotknąć czy coś sobie roić na jego temat, budziła obrzydzenie. Z drugiej strony, bałby się, że jeśli w takiej sytuacji okazałby sprzeciw, długo by nie pożył. - Chyba zaczynasz zapominać, co robi, kiedy nie jest z tobą.
Był wściekły, że rozmowa potoczyła się w ten sposób. Chciał być… miły? Nie był pewien, na pewno próbował okazać zainteresowanie, szczere, po raz pierwszy niepodyktowane troską o własne cztery litery. Reakcja Yashanova sprawiła, że stracił ochotę na mówienie z nim o czymkolwiek. Spojrzał na niego z dystansem, wahając się przez chwilę, nim dodał:
- Wiesz, on nie jest moim ulubionym tematem. Ale tego się już nie daje nie widzieć.
Pokiwał lekko głową, ale nie przyznał się, skąd wiedział. Zresztą, czy to ważne? W tych czasach każdy miał swoje dojścia, niekoniecznie przyjemne.
- Jasne. Musiałbyś przez chwilę nie mieć mnie za ostatniego łajdaka.
Przekrzywił lekko głowę, zauważając tą obronną reakcję. Uchylił usta, chcąc o coś zapytać, ale uciszyło go pierwsze słowa Yashanova. Uniósł dłoń i potarł czoło. Milczał przez długą chwilę, nim w końcu przyznał:
- Dwa donosy od twoich ludzi. Wystarczyłoby.
***
Nasze spojrzenia się spotkały. W pierwszej chwili poczułem wyłącznie irytację. Denerwowała mnie poza, w jakiej odpoczywał, zmęczenie na jego twarzy, jego ton głosu, w zasadzie, denerwowała mnie cała jego osoba, do tego stopnia, że przez moment miałem ochotę wstać i odejść kawałek dalej. Później uświadomiłem sobie, że to irracjonalne. Nie byłem pewien swojej oceny sytuacji, ale wydawało mi się, że tak naprawdę, nie zachowywał się wcale inaczej, niż wcześniej. To ze mną, z moim interpretowaniem jego zachowań było coś nie tak. Nie rozumiałem tego. Westchnąłem ciężko, krzywiąc się, gdy wspomniał o tej swojej bandzie. Porównywanie mnie z nimi było ostatnim, na co miałem w tej chwili siłę. Walczyłem z chęcią, by kazać mu się zamknąć. Po raz pierwszy od długiego czasu, nie chciałem go słyszeć. Nawet widzieć.
- I na co ci ta moja ręka – burknąłem, otwierając wreszcie przeklętą puszkę. Zapach sprawił, że mój żołądek skręcił się z głodu, uświadamiając mi, że to, co czułem sięgając po konserwę, to jeszcze nie był prawdziwy głód. Zjadłem kilka kęsów, ale męczyła mnie cisza. Przymknąłem wieczko puszki i odstawiłem ją na bok. Spojrzałem na Mikhaila w dobrym momencie, by dostrzec błąkający się na jego wargach uśmiech i późniejsze ominięcie mnie wzrokiem. Poczułem dziwne ukłucie wewnątrz. Zawahałem się. Znów był w swoim świecie, do którego nie byłem pewien, czy mam prawo się zbliżać. Zagryzłem wargę, zaraz jednak uwalniając ją spod nacisku zębów.
- O czym myślisz?
Zauważył groźny gest Yashanova i odruchowo się skulił, chowając głowę w ramionach. Paradoksalnie, jak dotąd nikt bezpośrednio nie zagroził mu bronią. Może dlatego, że zwykle robił, to, co chcieli, od razu. Nie rozumiał skąd aż taka agresja, w końcu chodziło o jedno głupie słowo. No, może jeszcze o profity, i to już tak na poważnie, ale według Morozova te były po prostu stanem faktycznym. Ze wszystkich Rosjan tutaj to Mikhail miał cokolwiek do powiedzenia.
OdpowiedzUsuńSłysząc stwierdzenie Yashanova, mimo wrogiego tonu, nieco się rozluźnił. Czyli skończy się na wyzwiskach.
- Jak zwykle za bardzo skupiasz się na swojej cholernej dumie, żeby zauważyć cokolwiek innego – burknął, bo poczuł się zbyt urażony tym wszystkim, by tego nie okazać. Yashanov był jedną z niewielu osób, co do których zaczynał żywić jakiś cień życzliwości, więc teraz polityczny poczuł się, jakby został popchnięty w cuchnące błoto. Mimo to zmusił się, by unieść wzrok na rozmówcę.
- Było, minęło – mruknął sucho, chcąc dać do zrozumienia, że tamta sprawa jest dla niego zamknięta. Pokiwał lekko głową, zastanawiając się równocześnie, czy usłyszał to, bo droga faktycznie będzie ciężka, czy bo podpadł i Yashanov zamierza dać mu specjalny wycisk. Odszedł, mamrocząc coś na tyle niewyraźnie, że nie dało się tego zrozumieć.
***
Widząc jego reakcję, zacząłem żałować, że się odezwałem. Bolało mnie, że uśmiecha się tak łagodnie, myśląc o czymś dalekim, ale obserwowanie tego niepokoju, było jeszcze gorsze. Czy ja też reagowałem w ten sposób?
Zacisnąłem wargi, kierując spojrzenie w inną stronę. Mój wzrok natrafił na przymkniętą konserwę, ale straciłem apetyt na cokolwiek. Miałem się nie odzywać, ale emocje zwyciężyły.
- Co takiego miałeś tam, czego nie masz tutaj? Twój ukochany kraj, który zamordował ci rodziców? Czy przewspaniałych ludzi, którzy wystawili cię na cel? Powiedz mi, za czym tak cholernie tęsknisz? Albo… za kim. – Ostatnie słowo niemal wyplułem, wściekły. Z trudem ściszałem głos, bo miałem ochotę mu to wykrzyczeć.
Zrozumiałbym, gdyby wspominał po prostu czasy przed wojną. Sam czasami to robiłem, nawet jeśli później wstyd było mi się do tego przyznawać. Przedtem Niemcy cierpiały przecież biedę. Austria… Zmarszczyłem brwi. Po raz pierwszy odkąd to wszystko się zaczęło pomyślałem o… nawet nie wiedziałem jak to nazwać, bo moją ojczyzną była przecież Rzesza. Czym było więc tamto..?
Westchnąłem ciężko.
- Nie powiedziałem, że mi przeszkadzasz.
Początkowo, słysząc jego burknięcie, chciałem mu ostro odpowiedzieć. Dać wyraz tym wszystkim złym emocjom, które kłębiły się we mnie od… tak naprawdę, nie byłem w stanie powiedzieć, od kiedy. Teraz miałem wrażenie, że tkwiły we mnie od zawsze, że nie pamiętam innego stanu, nie wiem już, jak to jest. Kolejne słowa sprawiły, że miałem ochotę trzepnąć Mikhaila w łeb, żeby uświadomił sobie, co gada. „Bezpieczeństwo”. Jego pierdolonym Związku Radzieckim. Roześmiałbym się, gdyby to, co słyszałem, nie doprowadzało mnie do szału. Rozmowa o Artemie była ostatnim, czego teraz chciałem, sam, z dala od swoich ludzi, za to z jego cholernym oddziałem. W tej chwili nienawidziłem go za to, że właśnie teraz, kiedy zostawiłem dla niego wszystko, jest w stanie myśleć o kimś innym. Odszedłbym, tyle, że… nie miałem dokąd. Jedynie ta świadomość trzymała mnie na miejscu, kiedy mówił. Żałowałem, że wtedy, w mieście, Artem jednak mnie nie zabił.
OdpowiedzUsuńZgarbiłem się, obejmując ramionami.
Jeśli teraz się z nim pokłócę, to będzie koniec, przeszło mi przez myśl. Przez chwilę walczyłem sam ze sobą, ale nie zdołałem się odezwać. Wbiłem wzrok w ziemię, najpierw siedząc przez kilka długich minut, a gdy cisza zaczęła sprawiać, że miałem ochotę wyć, wstałem i odszedłem dalej. Nie wiedziałem, czy Mikhail pójdzie za mną, przypuszczałem, że nie, ale na wszelki wypadek przysiadłem się do trzech Rosjan, których imion nawet nie znałem. Wyglądali chyba najmniej wrogo z tych, którzy rozlokowali się najbliżej, a ja nie wytrzymałbym, siedząc sam. Nie dzisiaj, nie teraz, nie tutaj.
***
Rozkaz wymarszu przyjąłem prawie z ulgą. Znów musiałem wyłączyć myślenie o czymkolwiek innym, niż kolejne, jak najcichsze kroki. Przez całą drogę trzymałem się z tyłu, czułem się na tyle źle, że wolałem przyjąć możliwie wolne tempo marszu, nawet jeśli wiązało się to z zagrożeniem. Prawda była taka, że gdyby zaczęli do nas strzelać, pozycja nie miałaby znaczenia, i tak wszyscy byśmy zginęli. W którymś momencie marszu, po tym, jak minęliśmy najniebezpieczniejszy odcinek, moje myśli odpłynęły ku ludziom, którzy pozostali z Freischerem. Przed oczami stanęły mi nasze pierwsze miesiące na terenach ZSRR, głupie momenty w rodzaju wspólnej gry w karty w trakcie postoju i zacietrzewienie Fuchsa, kiedy przegrał swój zegarek na rzecz Uwego. W tle tych wspomnień przewijała się melodia... Jak to szło..?
…Nachts die Sowjets-Kaffern ballern,
unentwegt knallt die Artillerie…
wraz ze słowami przyszło wspomnienie głosu, który je śpiewał... Tamten moment, kiedy wszyscy spodziewaliśmy się kolejnej „Eriki”, ale Uwe zaczął grać na harmonijce to.
unsere Feldpost ist verschollen…
Pod Smoleńskiem śpiewaliśmy to wszyscy.
Heimaturlaub gibt es nie…
Czy gdybym wrócił do Linz, pamiętałbym jeszcze choć rozkład ulic..?
- …am verfluchten Ilmensee – przyłapałem się na tym, że bezgłośnie nucę ostatni wers. Zacisnąłem spierzchnięte wargi, musiałem się skupić na tym, co teraz. Nie było miejsca na wspomnienia.
Kilometr później marszu nie wytrzymał jeden z rannych. Przeraziło mnie, jak cicho to się stało.
Drugiego podtrzymywaliśmy na przemian z jednym z szeregowych. Gdy skończyła się moja „zmiana”, skinąłem na pętającego się obok Morozova, by zajął moje miejsce w szyku. Przyśpieszyłem kroku, by zrównać się z Mikhailem.
[Piosenki można posłuchać tutaj https://www.youtube.com/watch?v=tzavbmZZJdo&fbclid=IwAR3FCSOxmRV20cRM95Z1kvt07uLvm8Uv2-GjEy5h6YHGxKZcvVCohedfmwU - jest późniejsza, bo podobno z 1942 roku, ale pasowała mi klimatem]
Podchodząc do Mikhaila, słyszałem szepty wśród jego ludzi. Nie rozumiałem wszystkiego, co mówili, byli na to zbyt cisi. Mamrotali, najwyraźniej wciąż czując lęk przed dowódcą. Nie wytrzymałem, syknięciem kazałem im się zamknąć, ale wolałem się nie odwracać przez ramię i nie widzieć ich reakcji. Gdyby postawili na konfrontację, nie mogłem za siebie ręczyć… a ostatnie, czego potrzebowaliśmy, to zamieszki we własnej grupie.
OdpowiedzUsuńWydawało mi się, że słyszałem westchnienie Yashanova, ale odgłosy naszych kroków zagłuszały je tak skutecznie, że mogło być ono jedynie złudzeniem wyprodukowanym przez mój zmęczony umysł. Milczałem przez dłuższą chwilę. Odezwałem się dopiero ponaglony pytaniem. Uniosłem wzrok, patrząc Mikhailowi prosto w twarz. Chciałem, by, mimo naszej wcześniejszej sprzeczki, odczytał choć część emocji. Póki byli wokół nas inni, nie mogłem mu powiedzieć niczego, co świadczyłoby o tym, że może mi zaufać… Poza tym, chciałem żeby widział, że mimo wszystko, jestem tutaj, że wciąż w niego wierzę. Zacisnąłem szczęki.
- Pozwolenia na zwiad. Daj mi kogoś ze swoich. – Czułem się wyczerpany, w łydkach chwytały mnie bolesne skurcze, ale byłem jednym z najlepiej wyszkolonych osób w tym „oddziale”. Umiałem przeprowadzić takie rozpoznanie, by reszta przeszła potem bezpiecznie.
Gdyby zwrócił się do mnie w taki sposób w normalnej sytuacji, chyba bym mu przyłożył. Na moment się we mnie zagotowało, miałem ochotę przynajmniej na niego warknąć, żeby się nie zapominał, do kogo mówi. Powstrzymał mnie wyraz jego oczu. Tak silną beznadzieję widziałem w nich tylko raz: kiedy uwierzył, że na zawsze zostanie kaleką. Zacisnąłem zęby, słuchając do końca instrukcji. Kiwnąłem lekko głową, gdy przydzielił mi jednego ze swoich. Widząc zbliżającego się do nas żołnierza, zawahałem się. Do był właściwie ostatni moment. Powinienem udawać, że niczego nie widzę? Zmarszczyłem nieznacznie brwi, błądząc spojrzeniem po twarzy Mikhaila. Nie byłem pewien, co względem niego czuję.
OdpowiedzUsuń- Tylko dzięki tobie żyją – szepnąłem tak cicho, że słowa dało się wyczytać właściwie tylko z ruchu moich warg, w dodatku mówiłem po niemiecku. – Jeśli o tym zapominają, to nie są ciebie warci.
Zacisnąłem usta, uciekając spojrzeniem. Wziąłem głębszy wdech.
- Pamiętaj, jestem z tobą – powiedzenie tego było trudniejsze, niż sądziłem, słowa ledwie opuściły moją krtań, a gdy już padły, poczułem się, jakby ktoś wyciągnął je ze mnie wbrew mojej woli. Zacisnąłem zęby, starając się odsunąć wiążący się z tym niepokój. Mówiliśmy sobie już nie takie rzeczy.
Kiedy Andrij zrównał z nami krok, spojrzałem na Rosjanina dość oceniająco, ale bez wrogości. Skinąłem mu lekko głową, nim zwróciłem się z powrotem do Mikhi:
- Jak daleki odcinek mamy sprawdzić? – chciałem przedstawić sytuację tak, by było widać, że wciąż to on jest decyzyjny, choć kosztowało mnie to wiele dumy.
- Więc pokaż im, że nie mają racji – szepnąłem. Moi też szemrali, słyszałem to jeszcze przed bitwą w mieście. Potem sytuacja tylko się pogarszała. Wolałem nie myśleć o tym, co mnie spotka, kiedy obie grupy się połączą. Zostawiłem ich, i choć wysuwałem tyle racjonalnych powodów, by samemu uwierzyć w to, że nie zrobiłem tego, by w najtrudniejszych momentach być z Yashanovem, miałem pewność, że oni to wyczuli. – Ci, których doprowadzisz na miejsce, ci tego nie zapomną. - Bo nikt inny stąd by tego nie zrobił, dokończyłem w myślach. Chyba, że… Zmarszczyłem brwi, zaskoczony tym wnioskiem. Jeszcze ja bym spróbował. Nie z sympatii do nich. Nawet nie z szacunku. Po prostu z jakiejś elementarnej lojalności, skoro walczyli z nami w mieście. Pytanie, ilu oficerów podzieliłoby moje „poczucie przyzwoitości”.
OdpowiedzUsuń„Na miejsce”. Przyłapałem się na tym, że o naszym celu myślę z takim wytęsknieniem, jakby miały tam na nas czekać normalne domy. Powstrzymałem grymas. Nie miałem pojęcia, co zastaniemy. Szczytem moich marzeń byłby punkt sanitarny, choćby zatęchły i brudny.
Słysząc kpinę, drgnąłem. Spojrzałem na niego z mieszaniną złości i zaskoczenia, że właśnie o tym pomyślał.
- Sądzisz, że zamierzam zwiać, jeśli ich znajdę? – syknąłem. Miałem zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale powstrzymałem się, z obawy, że usłyszy nas Andrij.
W reakcji na polecenie, zacisnąłem lekko wargi, bo to było jak wywieszenie mi przed nosem tabliczki z napisem „tak, jest tak źle jak uważasz”. Zmusiłem się do suchego odpowiedzenia:
- Tak jest. Gdybyście nas potrzebowali, dajcie trzy głośne, pojedyncze strzały pod rząd.
Spojrzałem na Yashanova, potem na przydzielonego mi żołnierza. Wziąłem głębszy wdech i skinąłem na Andrija, dając znak do wymarszu. Prowadziłem, idąc, przynajmniej na razie, dość pewnie. Znużenie wydawało się mniej uciążliwe, znów miałem cel, coś więcej, niż zwykły marsz. Nie wiedziałem, jak długo potrwa ten stan. Starałem się nie myśleć o tym, że gdybym miał jeszcze zapas Pervitinu, przeszedłbym co najmniej cztery kilometry, a nie tylko dwa.
- Trzymaj się bardziej z tyłu, ubezpieczaj – mruknąłem, widząc, że Andrij idzie równo ze mną. – Ile masz amunicji? – Wolałem to wiedzieć, zanim coś się spieprzy, a to był ostatni moment na rozmowy. Później, kiedy przestaniemy słyszeć szelesty wzniecane przez resztę grupy, będziemy musieli zachowywać absolutną ciszę.
Zauważenie, że Andrij idzie ze mną jedynie z musu, nie było trudne. Emanowało z niego tak wielkie zniechęcenie, że zaczynałem sam je odczuwać u siebie, jakby mnie nim zarażał. Byliśmy tak samo wyczerpani, z tą różnicą, że mi pozostała jeszcze osobista motywacja. Bo ta ogólna, skierowana ku ojczyźnie, wygasła, gdy zdecydowałem się iść z inną grupą. Wciąż nie dopuszczałem do siebie chęci, by pomstować na tych, którzy to zaczęli, choć wątpliwości co do sensu i tej kampanii, i całej wojny odzywały się coraz częściej. Starałem się skupić na celu najbliższym: na wyprowadzeniu stąd tylu żołnierzy, ile się da i na tym, by przeżył Mikhail. On w tej całej beznadziei był ostatnim jasnym punktem, na tyle bliskim, realnym, że można było wciąż mieć nadzieję. Pomyśleć, że tak niewiele brakowało, a w ogóle bym go nie poznał. Wystarczyło, żebym szedł inną drogą. Wspomnienie naszego pierwszego „spotkania” wróciło, przynosząc ze sobą gorycz. To powinno zacząć się inaczej. Od jakichś przydługich spojrzeń, od spokojnej obserwacji gestów i rozmów z niedomówieniami. Tak chyba wyglądałoby to w zwykłych okolicznościach?
OdpowiedzUsuńWestchnąłem ciężko.
„Pół magazynka”. Byłem wdzięczny temu ruskowi, że się jednak odezwał, bo zmusił moje myśli do krążenia wokół czegoś innego, niż wyrzuty sumienia, że… wtedy, nie zachowałem się inaczej.
- To mnie pocieszyłeś – mruknąłem, przechodząc na rosyjski. - Nie liczyłem, że będziemy mieli się czym bronić – zażartowałem, choć był to zdecydowanie czarny i wymuszony humor. Na inny w tej sytuacji nie było mnie stać. Nie powiedziałem, ile mam sam. Wiedziałem, że mniej, niż Rosjanin i bałem się, że jeżeli on będzie tego pewien, zastrzeli mnie, korzystając z okazji, by zwiać.
- Ty też jesteś ze starego oddziału Yashanova? – zapytałem, chcąc dowiedzieć się o nim czegokolwiek.
***
W miarę, jak szliśmy, drzewa się przerzedzały, a teren stawał się bardziej podmokły. Przywołałem w pamięci mapę, by nie wprowadzić nas na jakieś mokradła. Poniewczasie pomyślałem, że mogliśmy wziąć ze sobą tą kobietę, której pilnował Morozov, pochodziła z miasta, ale może znałaby i tą okolicę. Z drugiej strony… Spowalniałaby nas. Nie mówiąc o tym, że wierzyć jej, to jak skakać po polu minowym i liczyć, że nic nie wybuchnie.
Drzewa ustąpiły miejsca podmokłej łące, porośniętej na tyle gęstymi zaroślami, że wciąż byliśmy osłonięci. Z daleka dochodziło coś jakby plusk. Woda..? Rzeka? Powinna być w okolicy, a jezioro nie dałoby takiego dźwięku. Spojrzałem krótko na Andrija. Przeszliśmy dwa kilometry.
- Idziemy dalej – mruknąłem. Brzeg rzeki to dobre miejsce na postój, ktoś mógł tam być. Albo żołnierze, albo jakaś wioska.
Wróciłem się kilkanaście metrów i odszukałem dość długi kij. Wziąłem go ze sobą, wracając do Andrija. Od tego momentu zacząłem sprawdzać teren przed sobą, by nie wejść w miejsce, gdzie grunt będzie zbyt rozmiękły. Miesiąc temu Meyer stracił trzech ludzi po tym, jak władowali się w bagno. Fakt, że z ciężkim sprzętem… Ale wolałem nie ryzykować.
Obawy okazały się nieuzasadnione. Teren był stabilny, a po kilku minutach marszu faktycznie zobaczyliśmy lśnienie wody między zaroślami. I wtedy poczułem pod końcem kija inny, niż dotąd kształt. Ostrożnie, nie zwiększając nacisku, przesunąłem w jedną i w drugą stronę. Małe, owalne, twarde coś. Zrobiło mi się zimno.
- Nie ruszaj się. Tu są miny.
Słysząc odpowiedź, skinąłem lekko głową. Nie miałem żadnego dowodu na to, że mówi prawdę, poza brakiem odpowiedzi na podstawowe w tej sytuacji pytanie: po co miałby kłamać? Sądziłem, że skończy na tym temat. Nie zamierzałem pytać o więcej. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że oddział Mikhaila, on sam już może też, patrzą na mnie wilkiem. Prawdę powiedziawszy, nie dziwiłem im się.
OdpowiedzUsuńGdy Andrij pociągnął dalej temat, uniosłem lekko brew. Słuchałem, łowiąc strzępki informacji. Kiedy skończył, zadałem jeszcze jedno pytanie:
- Kogo?
Wiedza o hierarchii w Armii Czerwonej leżała w interesie Rzeszy.
***
Westchnąłem z irytacją, gdy zaprotestował. Rozumiałem, że był wyczerpany. Mi też nogi wchodziły już w… chyba w mózg, we wszystko inne weszły wcześniej dobre parę godzin temu. Gdybym teraz usiadł, chyba bym nie wstał, chyba że po dobrych kilku(nastu) godzinach snu. Tyle, że Andrij przypomniał mi cechę, która doprowadzała mnie do szewskiej pasji u szeregowych. Po pierwsze pierdolony egoizm, po drugie zasłanianie się rozkazem. Bo pewnie nie ma mózgu i nie rozumie, że tak krótki zwiad w tym terenie to właściwie brak zwiadu.
- Tak, mieliśmy – syknąłem, nie zatrzymując się. – Zamierzasz wrócić do swojego dowódcy i powiedzieć mu, że w pobliżu jest jakaś woda, ale w sumie to nie wiesz, czy da się przez nią przejść, bo musiałbyś iść pięćset metrów dalej?
Słyszałem za sobą jego kroki, stąd wiedziałem, że raczej mnie nie zostawi. Gdyby chciał, raczej zrobiłby to od razu.
„Jesteś jak magnez na kłopoty”.
Skrzywiłem się.
- Nie da się ukryć – mruknąłem. Z plecami mokrymi od zimnego potu, powoli, bardzo ostrożnie przykucnąłem, by dokładnie obejrzeć teren pod sobą. Wiedziałem, że miejsce, na którym stoję jest czyste: gdybym nadepnął na minę, wybuchłaby od razu. Te, które eksplodowały po zdjęciu ciężaru, musiały być od momentu odbezpieczenia czymś przyciśnięte. Mimo to czułem gulę w gardle i bałem się ruszyć choćby o centymetr. Zacisnąłem powieki, dając sobie sekundę na opanowanie się. Wziąłem głęboki wdech. Trzeba stąd wyleźć i ostrzec resztę. Chyba, że… Jeżeli zaminowali teren, to albo siedzą za wodą i to jest ich zabezpieczenie od tej strony, albo w okolicy jest bród, a oni z jakiegoś powodu nie mogą go pilnować, więc zaminowali teren…
Bez powodu nie rozłożyliby czegoś, w co wleźć mógł jeden z ich oddziałów.
Jeszcze jeden głęboki wdech…
Jeżeli to bród, to znaczy, że to najkrótsza droga do miejsca, do którego mieliśmy dotrzeć spod miasta. To, w którym mieliśmy spotkać ludzi Freischera i inne grupy.
Palcami delikatnie rozgarnąłem trawę przed sobą. Nic, więc przesunąłem się kilkanaście centymetrów dalej i znów sprawdziłem teren. Następna mina była metr od tej, na którą o mały włos bym nie wszedł. Przełknąłem ślinę. Wiedziałem, jak szukać min, jak sprawdzać teren bez naciskania na tyle mocnego, by cokolwiek wybuchło. Mimo to czułem się, jakby moje nogi zmieniły się w dwa słupy złożone z waty.
- Ostrożnie cofnij się do linii drzew. Idź po śladach, patrz na wgniecioną trawę. Jak dojdziesz, schowaj za czymś solidnym. Gdyby… Gdyby coś wybuchło, spieprzaj stąd i ostrzeż resztę, niech odbiją na północny wschód. I… - zawahałem się, przez moją twarz przeszedł grymas. – Powiedz komandirowi, że… - żadnej z rzeczy, które naprawdę chciałbym przekazać Mikhailowi, nie mogłem powiedzieć Andrijowi. - …próbowałem znaleźć dla nas drogę. Jeśli nie zwiejesz przed czasem, masz u mnie dowolną przysługę do odebrania.
Bijące zbyt szybko serce podszeptywało, by zacząć już, teraz, szybciej mieć to za sobą, nawet jeśli skutkiem miałby być błąd i śmierć. Zmusiłem się do długiego wdechu. Jeśli coś spierdolę, Andrij musi ostrzec resztę, bo władują się na ten sam teren. A żeby to było możliwe, musi być na tyle daleko, by, gdyby nastąpił wybuch, nie dosięgła go jego niszczycielska siła. Przymknąłem na chwilę powieki. Zacząłem odliczać w rytmie, w jakim Rosjanin musiał stawiać kroki. Co za ironia, że z nas dwóch, to ja tu zostaję. Gdy przestałem słyszeć szelesty świadczące o tym, że Andrij się porusza, otworzyłem oczy i spojrzałem w stronę drzew. Posłuchał. Przynajmniej tyle… choć pewności, że lada moment nie zwieje, mieć nie mogłem. W tamtej chwili nie myślałem o przysłudze, którą mu obiecałem. Liczyła się chwila obecna. Potrzebowałem drugiego żołnierza, bez względu na koszty tego. Przełknąłem ślinę.
OdpowiedzUsuń- Do roboty, Schurz – mruknąłem, żeby dodać sobie odwagi. Uważając, by nie przesunąć się ani o centymetr w bok, zsunąłem z ramion plecak i powyjmowałem wszystkie drobne „pierdóły” z wyposażenia, małe woreczki na suchy prowiant, niezbędnik, wszystko, co było zasadniczo kawałkiem szmaty i dało się zaczepić na patyku, których tutaj walało się całkiem sporo. Ostrożnie, uważając na każdy ruch, wyszukiwałem kolejne miny, powoli zbliżając się w stronę wody. Po trzeciej zacząłem rozumieć system, w jakim je rozłożono. Ktokolwiek je układał, miał arsenał na wyczerpaniu. Początkowa panika ustępowała, było mi coraz łatwiej, bo rąk nie zwilżał pot. Wszedłem w powolny, pełen ostrożności rytm. Odgarnąć trawę, oznaczyć wbitym obok patykiem z nasadzonym nań materiałem, przesunąć się dalej. W zaroślach było trudniej przejść, ale za to znajdowałem mniej min. Zatrzymałem się, gdy chaszcze rozrzedziły się na tyle, że wyraźnie zobaczyłem wodę. To była rzeka. Niezbyt duża, rozlewająca się na jakieś trzy metry wszerz. Głębokość trudno było ocenić przez zalegający na dnie muł. Drugi brzeg był bardziej stromy, porośnięty lasem. Poczułem bolesny zawód. Mogliśmy wracać, tu nic nie ma. Przysunąłem się nad krawędź lądu, by nabrać w dłonie wody i choć opłukać twarz. Drgnąłem, gdy woda przyniosła echo czyjegoś głosu.
- … e wiem. Może ich ruscy wy….
- … od…. awna tu jesteście?
- Dwa …. ni.
Moje serce zaczęło tańczyć kankana. Znałem trzeci z tych głosów. Znałem i rozpoznałbym go wszędzie. Meyer, ty idioto, rozmawiacie nad wodą. Pozostałe głosy były obce, ale brzmiały tak niemiecko, że miałem pewność, że to albo ludzie Freischera, albo jakiś inny niemiecki oddział. Miałem ochotę do nich krzyknąć. Powstrzymał mnie tylko rozsądek. Cholera wie, jak daleko od nas są ruscy. Poza tym, musieli być jakieś kilkaset metrów stąd, skoro usłyszałem ich dopiero nad wodą. Cofnąłem się po własnych śladach, korzystając z oznaczonej, bezpiecznej ścieżki.
- Andrij! – odezwałem się zduszonym szeptem.
Nie wiem, co mi odbiło, ale na widok mordy tego ruska, chyba przez świadomość, że cholernik jednak czekał, emocje podskoczyły tak bardzo, że w przypływie szczęścia go uścisnąłem.
- Andrij, nasi!
***
Morozov szedł ze wzrokiem wbitym w ziemię. Czując na sobie spojrzenie dowódcy, zacisnął wargi, ale nie odwzajemnił go. Był wyczerpany. Marzył tylko o tym, by usiąść, nie ważne gdzie, ani jakie byłyby tego skutki. Lazł chyba tylko dlatego, że spodziewał się, że jeśli nie da rady, to go tu zostawią. Co jakiś czas odwracał głowę, upewniając się, czy Swietłana nadal idzie. Gdyby się poddała, nie miałby siły jej prowadzić. Nienawidził się za to, ale wiedział, że nie dałby rady. Zacisnął powieki, powtarzając w duchu jakąś przypadkową mantrę, złożoną z rozkazów do samego siebie. Otworzył oczy w momencie, gdy Yashanov westchnął. Zmarszczył lekko brwi.
- Mogę ci jakoś pomóc? – czuł się dziwnie, zadając to pytanie. W jego wykonaniu brzmiało obco, ostatecznie…. Nigdy nie podtykał się pod dodatkowe zobowiązania, jeśli nie niosły one zysku.
Słysząc nerwowe parsknięcie, natychmiast puściłem Rosjanina. Moje spojrzenie odruchowo uciekło gdzieś w bok. Nie wiedziałem, co mi odbiło i świadomość, że…. Przecież to cholerny rusek. W dodatku, jeżeli on teraz coś sobie pomyśli… Strach zmieszał się ze złością na własną idiotyczną reakcję. To tylko zmęczenie, tłumaczyłem sobie w duchu. Zmęczenie i emocje, najgorsze połączenie, ale takie rzeczy się zdarzają, nawet jeśli zazwyczaj nie tobie. Odchrząknąłem.
OdpowiedzUsuń- Idź. Kiedy dojdziecie tutaj… Wytyczyłem dla was ścieżkę, jeśli będziecie przechodzić pojedynczo między znacznikami, nic nie wybuchnie.
***
Zauważył to drgnięcie i w jakimś stopniu go ono zaskoczyło. Widząc wyraz twarzy Yashanova, zacisnął wargi, odruchowo kuląc się pod jego spojrzeniem. To był nawyk, na który nie potrafił nic poradzić.
„Nie, nie możesz”. Logika nakazywała zamilknąć i nie pytać o nic więcej. Wrócić myślami do własnych spraw, a to chwilowe zainteresowanie czymś innym niż własne bezpieczeństwo zrzucić na karb zmęczenia i ogólnego chaosu w myślach, który kwitł z najlepsze, odkąd pojawiła się Swietłana. Zdecydowanie powinien tak zrobić, ale jakaś upierdliwa, przypominająca o sobie w najmniej oczywistych momentach siła trzymała go na miejscu, mimo, że z każdą sekundą, czuł się tu coraz bardziej jak niechciany robak.
- Jeśli chcesz mieć tu bunt w ciągu pięciu minut… - uśmiechnął się krzywo. W myślach mimowolnie obrócił to „komisarzu”. Odkąd wpadli pod Smoleńskiem, Yashanov ani razu tak do niego nie powiedział. Nie był pewien, co czuł w związku z tym, że nagle wrócił do dawnego tytułu. Przełknął ślinę.
- Jak chcesz, mogę wziąć część sprzętu. – Miał wrażenie, że ta propozycja pada wbrew niemu. Ten egoistyczny, cyniczny Morozov mówił mu, żeby się zamknął. Przecież sam ledwo lazł. Ten drugi, dziwny, jakiś nieswój, przypominał, że Yashanov ma wciąż nie do końca wyleczoną nogę.
Uniosłem lekko brew, słysząc życzenie powodzenia. To było tylko słowo, być może wypowiedziane pro forma, ale i tak mnie zaskoczyło. Spodziewałbym się raczej, że pożyczy mi, żebym zdechł, mimo wszystko. Wolałem nie zastanawiać się nad tym, czy to oznacza że jednak myliłem się co do intencji choć części Rosjan od Mikhaila, czy wynikało p oprostu z przypływu emocji, jak mój wcześniejszy gest. Skinąłem głową, życząc mu tego samego.
OdpowiedzUsuń***
Zmarszczył lekko brwi, widząc ten uśmiech. To było ostatnie, czego się po Yashanovie spodziewał, i prawdę powiedziawszy, zdążył już zapomnieć, jak to jest, kiedy ktoś się do niego uśmiechał. Ostatnim razem zrobił to chyba ten szwabski lekarz, ale on w ogóle był dziwny.
Słysząc pytanie, wzniósł oczy ku niebu. Zaraz jednak uciekł spojrzeniem, jakby tamta mina była czymś zbyt śmiałym.
- Co się stało, że nagle zacząłeś mnie tak doceniać? – zapytał z lekko wyczuwalną ironią. Najpierw komisarz, teraz towarzysz i jeszcze to pytanie, nawet jeśli żartem.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale powstrzymał się, gdy zobaczył na co patrzy Yashanov. Przełknął ślinę. Wróg, czy…?
Przez cały czas rozmowy Andrija z Yashanovem stał z boku, próbując z ich min i gestów wyczytać, co się wydarzyło… i co z Schurzem. Nie płakałby po nim, ale wciąż uważał go za pewnego rodzaju szansę na przeżycie. A raczej to, że ów szwab zagustował w Mikhaile. Relacja tych dwóch budziła w nim sprzeczne emocje. Nie wiedział, co tak naprawdę się między nimi dzieje, ale coraz bardziej zauważał, że musi w tym być jakieś… uczucie. Nawet jeśli pochrzanione i dla niego niezrozumiałe. Z jednej strony go to brzydziło, z drugiej, ilekroć przypominał sobie pewne momenty, zaczynał przypuszczać, że dla Yashanova ten Niemiec jest faktycznie ważny. Może dlatego, w dużej mierze sprawdzał mimikę Mikhaila, gdy ten rozmawiał z Andrijem. W pewnym sensie podziwiał jego opanowanie.
***
Skłamałbym twierdząc, że to ja znalazłem resztę. Już prędzej: dałem się znaleźć ich wartownikom. Później była szybka wymiana informacji, pytania mające sprawdzić, czy nie próbuję ich wciągnąć w pułapkę. Udało mi się przekonać Freischera, by wysłał niewielką grupę naprzeciw Yashanova i jego ludzi, na wypadek, gdyby więcej Rosjan nie dawało już rady iść. Sam zostałem w obozowisku. Gdy zeszły ze mnie emocje, poczułem się jak wrak. Wróciło stare kłucie pod żebrami, w pewnym momencie nogi się pode mną ugięły i cieszyłem się, że miałem na czym usiąść. Słysząc wokół niemieckie głosy, nawet jeśli wciąż ściszone i mniej pewne, niż to zapamiętałem z wcześniejszych miejsc, miałem wrażenie, jakbym znalazł się w innym świecie. Dowiedziałem się, że stacjonowali tu od kilku dni, ostatnia doszła grupa Meyera. Nie przemieszczali się dalej, bo lada dzień miał przybyć tu duży oddział Wehrmachtu zmierzający pod Moskwę, a wraz z nim zaopatrzenie dla nich i dla nas. To brzmiało jak bajka. Zresztą, mi wystarczył rząd ziemianek, fakt, że wykopanych pośpiesznie, ale jednak względnie dogrzanych i mniej tłocznych, niż te chaty, w których nocowaliśmy we wsi. Na własne łóżko i tak nie liczyłem. Do tego była rzeka. Rzeka w której można było się umyć i wyprać sztywne od zaschniętego potu i błota ubrania. Powlokłem się do swoich ludzi, chciałem ich chociaż zobaczyć. Sprawdzić kto żyje, przekonać się, że naprawdę tu są. Przez cały czas rozmów, miałem w gardle solidną gulę. Zaskoczyło mnie własne wzruszenie. Jeden z moich szeregowych zaczął mi już mówić, gdzie są „kwatery” dla wyższych stopniem, ale przerwałem mu ruchem głowy. Miałem jeszcze jedną rzecz do załatwienia i choć jedna część mnie wołała, by wyjść naprzeciw grupie Yashanova, która już zapewne mijała warty, ten jeden raz posłuchałem tej drugiej, ciągnącej mnie do człowieka, który jeszcze kilka tygodni temu był na każde moje skinienie.
Miał ochotę prychnąć. Zerknął na Yashanova, jakby dla upewnienia, że ten żartuje.
OdpowiedzUsuń- Nie martw się – mruknął, na tym etapie jeszcze poważnie. - Karzę cię zakopać pod najbardziej spróchniałym pniakiem, jaki znajdziemy.
***
Fuchs półleżał, opierając się o coś, co wyglądało na pałatkę wypchaną szmatami i liśćmi. Gdybym nie wiedział, że to on, w pierwszej chwili mógłbym go nie poznać. Jasne włosy, zwykle starannie ułożone, teraz były całkiem oklapłe i zmatowiałe, kleiły się do czoła. Mój adiutant nigdy nie był gruby, ale teraz jego zaczerwieniona skóra wydawała się wręcz opinać kości policzkowe. Musiał usłyszeć, że wchodzę, bo odwrócił głowę bardziej w moją stronę, powoli i z niechęcią, jakby marzył tylko o tym, by zostawić go w spokoju. Widziałem, jak jego oczy rozszerzają się na mój widok, a kąciki ust podnoszą, by zaraz zadrgać. Odwróciłem wzrok. Nie pamiętałem, by ktokolwiek tak uśmiechał się na mój widok.
Zacisnąłem wargi, podchodząc do niego bliżej. Ostrożnie przysiadłem na prowizorycznym łóżku polowym, skleconym z ułożonych na drewnianym stelażu noszy. Poczułem obcą dłoń, ściskającą moją, nim zdążyłem zabrać ją z ramy. Chwyt był na tyle mocny, że bolał. Jeśli ktoś to zobaczy, obaj jesteśmy skończeni.
- Połamiesz mi palce.
Fuchs wyglądał, jakby chciał zapaść się w poduszkę i zniknąć. Uciekł spojrzeniem, a we mnie coś pękło. Przytrzymałem jego rękę, nim zdążył ją cofnąć. W końcu nie tak dawno sam uścisnąłem Andrija. Zawahałem się. Do wypowiedzenia pytania zmusił mnie wyraz twarzy Fuchsa. Nie chciałem słyszeć niczego, co rozwiewałoby wątpliwości.
- To prawda, że Yashanov cię wystawił?
Widziałem, jak zagryza wargę. Wyglądał, jakby walczył sam ze sobą, a ja nie potrafiłem wywnioskować, co zamierzał powiedzieć. Może dlatego poczułem tak silną złość, kiedy do „szpitala polowego” wlazł Mikhail. Uniosłem głowę, patrząc na niego z taką miną, jakbym miał ochotę wgnieść go w ziemię. Bo w zasadzie miałem.
Poczułem mocniejszy uścisk na swojej ręce.
- Lepiej niech cię zacznie cieszyć, bo gdybyś go zabił, marny byłby twój los – warknąłem. Jakaś miara się właśnie przebrała. Miałem ochotę wyjść. Zostawić tych dwóch w cholerę, niech się pozabijają, żeby tylko nie musieć znosić ciągłych konfrontacji między nimi.
Dopiero, gdy Mikhail wychodził, usłyszałem obok siebie bardzo ciche, stłumione przez niemal natychmiast zaciśnięte wargi:
- Nie.
***
Do innych rannych poszedłem dopiero, gdy Fuchs zapadł w płytki, wywołany osłabieniem sen. Nie miałem sił na rozmowy, ale starałem się przynajmniej odpowiadać na pytania, pokazać, że wciąż pamiętam o każdym, kto pode mną służył. Od jednego z rannych dowiedziałem się, że grupa Meyera zaliczyła drobną potyczkę z sowietami. Od innego, że miny rozstawili nasi, spodziewając się ataku Rosjan. Odchodząc od ostatniego z niemieckich rannych, zawahałem się. Zatrzymałem się w pół kroku do wyjścia. Był jeszcze ktoś. Zajcev nie był moim żołnierzem i właściwie go nie znałem. Rozmawialiśmy raptem raz, w trakcie akcji. Potem chciał mnie zastrzelić. Wziąłem głębszy wdech i cofnąłem się do części pomieszczenia, do której wcześniej nie wszedłem. Poszukałem wzrokiem posłania, które musiało tu być, jeśli Zajcev…
Przeżył, choć nie wiedziałem nawet, czy zastałem go przytomnego.
Zagryzłem wargę, świadom, że to moje rozkazy pośrednio doprowadziły do jego obecnego stanu. To ja wysłałem ich na najgorszą pozycję, jaka istniała.
A on wywiązał się z zadania lepiej, niż zrobiłby to niejeden z moich ludzi.
Wziąłem głębszy wdech, zbliżając się o kolejny krok.
Nie wiedziałem, czy zauważył moją dłoń, ale nie chciałem się teraz nad tym zastanawiać. Miałem dość ciągłego śledzenia jego reakcji i przejmowania się nimi, jeszcze trochę, a zacząłbym uzależniać od niego każdy swój ruch. To było żałosne. Przejmowałem się nim, podczas kiedy on wystawił pod ostrzał drugą z najbliższych mi osób. Gdyby jeszcze żałował… Ale teraz już wiedziałem, że jego „skrucha” w trakcie naszej rozmowy była gówno warta. Nie miałem pojęcia, co chciał wtedy osiągnąć, i chyba wolałem w to nie wnikać. Czułem się, jakbym dał głową w ścianę. Jak zwykle, jak zawsze, ważny jest tylko on, jego pierdolona duma i komfort. Po raz pierwszy pomyślałem, że gdyby miało mu to zagwarantować wygodę, bez mrugnięcia okiem spierdoliłby mi życie. Wcześniej łudziłem się, że te wszystkie wybory… Dowiadując się o szantażu, o tym, dlaczego wybrał to co wybrał, nie dość, że mu uwierzyłem, to jeszcze otworzyłem się przed nim do reszty. Ba, wpakowałem mu się do łóżka. Nawet jeśli tego ostatniego nie żałowałem, coraz częściej zaczynałem myśleć, że cała ta miłość istniała jedynie w mojej wyobraźni i nijak nie przystawała do tego, co między nami było w rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńMiałem ochotę odpowiedzieć mu bardzo wiele nieprzyjemnych rzeczy, ale uznałem, że nie warto ciągnąć tej farsy.
- Jesteś idiotą. – Mój głos zabrzmiał mniej ostro, niż powinien. Zdradził za to bezgraniczne zmęczenie, psychiczne zużycie, które czułem od lat.
Pochyliłem głowę, wlepiając spojrzenie we własne uwalane ziemią kolana. Nie chciałem patrzeć na żadnego z nich. Czy to takie trudne, zrozumieć, że można kochać dwóch ludzi równie mocno, choć każdego w inny sposób?
***
Gdyby nie spojrzał w moją stronę, wycofałbym się. Nie był kimś, z kim chciałbym rozmawiać. To był raczej rodzaj… powinności. Coś, co czułem, że muszę zrobić, mimo, że to dla mnie trudne. Mimowolnie widziałem w tym kontynuację starej konfrontacji. W jego oczach byłem przecież mordercą.
Widząc malujące się na twarzy Rosjanina zdumienie, wykrzywiłem lekko wargi.
- Dwóch to już tłum? – mruknąłem z nutą ironii, choć nie złośliwie. Przyjrzałem mu się uważniej, szukając zmian względem tego, co zapamiętałem. – Przyszedłem sprawdzić, czy żyjesz. Mogę wyjść, jeśli nie jestem mile widziany.
Skinąłem lekko głową. Rozumiałem o tyle, że sam czułem się podobnie, kiedy dochodziłem do siebie po postrzale. Po początkowej fazie szumu wokół tego, co się stało, pomijając personel medyczny, odwiedzały mnie w zasadzie dwie osoby.
OdpowiedzUsuńZnowu oni. Znowu ta pieprzona dwójka.
Zacisnąłem zęby, odkąd wyszedłem od adiutanta, nie chciałem myśleć ani o nim, ani o Yashanovie. Marzyłem o tym, by się od nich odciąć, ale niezależnie od tego, jak bardzo próbowałem uciekać myślami, te i tak wracały do obracania w umyśle tego, co powiedział mi Fuchs i zastanawianiu się, jaki w takim razie sens miało przyznanie się Mikhaila. Powiedział mi, że go wystawił. A Detlef twierdził odwrotnie. W trakcie rozmowy, już po wyjściu Yashanova, zapytałem go o tamto „nie”. Nie wiedziałem, któremu z nich wierzyć, choć to, co powiedział Mikhail, widząc mnie z Fuchsem, świadczyło raczej o tej trudniejszej do przyjęcia wersji. Wziąłem głębszy wdech. Dość. Wystarczyło, że w środku żarł mnie strach o to, że Fuchs się nie wyliże, i rozdzierała chęć, by wbrew wszystkiemu w jakiś sposób zmusić Mikhaila, by zaczął mnie traktować, jak dawniej.
Jakbym ja sam umiał na niego spojrzeć tak, jak patrzyłem kiedyś.
Podszedłem bliżej, po chwili wahania siadając obok Zajceva, by nie patrzeć aż tak bardzo z góry. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że zaledwie przed chwilą, Mikhail musiał siedzieć w tym samym miejscu. Skrzywiłem się.
„Co się stało”.
Grymas na mojej twarzy pogłębił się wbrew mojej woli.
- Nic. – Potrzebowałem chwili, by odzyskać głos, który po tym słowie zamarł mi w krtani. Chciałbym móc komuś, komukolwiek powiedzieć. Zmusiłem się do spojrzenia na Rosjanina. Graj dalej, Schurz, nie masz wyjścia. - Mieliśmy cholernie trudną przeprawę.
„Jak już próbujesz kłamać to chociaż panuj nad mimiką”. Zacisnąłem odruchowo szczęki, jakbym faktycznie liczył, że moje mierne kłamstwo zostanie przyjęte bez komentarza. Zerknąłem na Zajceva, krótkie, ostrożne, czujne spojrzenie. Ile wiedział, ile mógł się domyślić? Na samą myśl o tym, że wie, po plecach przeszedł mi zimny dreszcz. Byliśmy nieostrożni, a teraz moje reakcje tylko wszystko potwierdzały. Zaczynałem żałować, że w ogóle tu przyszedłem. Z drugiej strony, czułem, że potrzebuję choć minimalnego wsparcia. Przez tyle lat funkcjonowałem jako oficer… a teraz nie radziłem sobie ani jako on, ani jako, po prostu, człowiek. Westchnąłem ciężko, garbiąc się.
OdpowiedzUsuńŻart Rosjanina, choć w gruncie rzeczy mało zabawny, sprawił, że kącik moich ust drgnął w krótkotrwałym uśmiechu, który niemal natychmiast wrócił do grymasu.
- Wysłałem was ze względu na efekt psychologiczny. Chciałem wstrzymać ich impet wszelkimi sposobami, bo inaczej nie przetrwalibyśmy dnia. To nie była osobista uraza – Poczułem się w obowiązku to wyjaśnić. – Obaj wiemy, że gdybym na dowódcę twojej grupy wybrał Yashanova, zginąłby.
Wyprostowałem się, choć wciąż nie całkiem. Podrapałem się po policzku, podrażniona zimnem skóra była sucha jak wiór.
- Sanitariusze zajmowali się tobą, jak należy? – Chciałem wiedzieć, czy mój pisemny rozkaz dotyczący Zajceva został wypełniony tak, jak tego wymagałem. Wątpiłem, by Lew usłyszał, że zrobiłem cokolwiek w jego sprawie… i tak chyba było lepiej.
Słysząc jego stwierdzenie, westchnąłem, ponuro patrząc w przestrzeń przed sobą.
OdpowiedzUsuń- Wiem – przyznałem cicho. Mówienie o tym było trudne. Mimo realnej oceny sytuacji i świadomości, że sowietów było za dużo, byśmy byli w stanie cokolwiek zrobić, czułem się, jakbym zawiódł. Wiedziałem, jak wielu żołnierzy zginęło. Wystarczyło zobaczyć, jak pusto i cicho stawało się, gdy następowały przerwy w atakach. Straty wśród Niemców przytłaczały, a w grupie Zajceva były one przecież o wiele, wiele wyższe. – Nie mieliśmy szans z nimi wygrać. Robiłem dywersję z kilkoma od was. Widzieliśmy na własne oczy, ile mieli sprzętu. Freischer mamił nas wsparciem, dlatego kazałem wam walczyć. – Zwykle broniłem autorytetu swojego przełożonego, nawet, jeśli się z nim nie zgadzałem. Teraz… jakaś część mnie, chyba z przyzwyczajenia, wymieniała w myślach, czemu to, co postanowił, było słuszne. Usprawiedliwiałem go wielką strategią, tamtymi innymi, którzy dzięki nam mogli wydostać się z kotła. Mimo to, gdzieś głęboko we mnie narastało czysto ludzkie zwątpienie. Czy w ogóle byli jacyś tamci? Może rzucili nas na żer dla kaprysu jakiegoś sztabowca, który nie chciał ruszać własnych sił?
- Przynajmniej tyle – Odwracając się bardziej w stronę Zajceva, zmusiłem się do czegoś, co miało imitować uśmiech, choć oczy nadal zdradzały poczucie beznadziei.
Słysząc jego następną wypowiedź, z początku słuchałem obojętnie, bo stwierdził coś, co sam wtedy widziałem, co nie podlegało dyskusji. Dopiero potem… Moje opanowanie prysło, spokój złożył się jak zbyt mocno popchnięty domek z kart.
- Bo jest przeklętym idiotą, który zawsze wybiera to, co wymaga mniej wysiłku – warknąłem w złości. Dopiero, gdy usłyszałem, co mówię, dotarło do mnie, jak bardzo było to niesprawiedliwe. Gdyby zawsze wybierał prostszą drogę, odmówiłby Freischerowi. Wziąłem głębszy wdech, usiłując wrócić do stanu wcześniejszego opanowania, mimo świadomości, że powiedziałem zbyt wiele.
Zacisnąłem zęby, słysząc rodzaj kaszlu, który budził najtrudniejsze wspomnienia. Odwróciłem wzrok, próbując skupić myśli na czymś, co dawałoby nadzieję, co nie byłoby wracaniem do przeszłości, którą zostawiłem w Linz.
- Czy jeżeli połączymy się z większymi siłami i odzyskamy połączenie z zapleczem, jeśli będzie możliwość odesłania cię do prawdziwego szpitala, poradzisz sobie? – raczej na pewno byłby tam jedynym Rosjaninem, ale… Nie byłem pewien, czy wciąż chodzi o to, że posłałem go do najgorszego zadania, czy odzywały się jakieś cholerne sentymenty przez wzgląd na Yashanova, ale nie chciałem, żeby umarł.
Nie byłem pewien, jak odczytać wyraz jego twarzy. Pomyślałem o zdziwieniu, ale nie świadczyła o nim żadna konkretna mina, jedynie ogólne wrażenie, wynikające chyba ze spojrzenia, jakim na moment mnie obdarzył. Przechyliłem lekko głowę, z boku mogło to wyglądać jak objaw zmęczenia. Czy inni dowódcy nie przyznawali się do porażek? Oczywiście, Freischer tego nie robił, ale on… Powstrzymałem się przed dokończeniem tej myśli. Wciąż był moim haupsturmfuhrerem.
OdpowiedzUsuńChciałem odezwać się od razu, ale uważny wzrok Zajceva sprawiał, że odruchowo zaczynałem trzy razy się zastanawiać, czy to, co zamierzam powiedzieć, jest właściwe.
- Nad sobą też mamy takiego człowieka – stwierdziłem sucho, jakbym nie otwierał tym drogi do tej części prawdy, o której lepiej było nie rozmawiać, a już na pewno nie z kimś takim, jak Lew. Wolałem nie precyzować, o kogo mi chodzi. Jeżeli miał szansę zaobserwować, jak postępuje Freischer, zapewne domyśli się, że mówiłem o kimś wyżej od niego. Jeżeli nie… Może i lepiej, żeby moje zwątpienie w dowódcę nie udzielało się innym żołnierzom.
Skrzywiłem się, słysząc retoryczne pytanie. W pierwszej chwili, irracjonalnie, poczułem jeszcze większą złość. Aż tak bardzo inaczej zachowywał się przy swoich? Westchnąłem.
- Być może lepiej, niż większość z was – stwierdziłem półgłosem, dając za wygraną. Zmarszczyłem lekko brew, słysząc kolejne słowa.
- Młodego Aristowa? Ten skurwiel ma syna?
Znów odwróciłem wzrok, jakby samo patrzenie było zbyt trudne. Chciałem stąd wyjść, uciec, a jednocześnie trzymało mnie tutaj poczucie, że jeśli się poddam, to ostatecznie wszystko schrzanię.
Skrzywiłem się wyraźnie, gdy zareagował aż tak negatywnie.
- Nie wiem, czy na miejscu będą w stanie ci pomóc.
Zacisnąłem wargi, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś więcej. Jeszcze tydzień temu wierzyłem, że znam Yashanova jak nikt inny tutaj, że faktycznie jesteśmy sobie… bliscy? Teraz, na samo wspomnienie tej naiwności, miałem ochotę przyłożyć sobie w twarz.
OdpowiedzUsuńKiedy wspomniał o oficerze, którego widzieliśmy w lesie, w zasadzie nie musiał już mówić dalej. Ścisnąłem nasadę nosa, po niewczasie zdając sobie sprawę, że to gest bliźniaczy do tego, który swego czasu zaobserwowałem u Mikhaila. Zakląłem w myślach. Wszystko stawało się jasne. To dlatego Artem czuł się tak pewnie, być może dlatego on i Yashanov nie… Kolejne przekleństwo padło na głos, ciche jak oddech, ale jednak wyrażone. Przetarłem dłonią twarz, powstrzymując się, od jej zakrycia. Poczułem się, jakbym właśnie coś utracił, coś, z czego istnienia nawet nie zdawałem sobie sprawy. Wiadomo, że Yashanov wybrałby jego. Pod każdym względem… Nawet jeśli, przez moment, przynajmniej tutaj, miałem jakieś szanse, to… Pochyliłem głowę.
- Świetnie – mruknąłem, wlepiając wzrok w podłogę między swoimi ubłoconymi butami. – Świetnie – powtórzyłem nieco głośniej i jeszcze bardziej głucho. Wziąłem głębszy wdech, próbując się opanować. To tylko cholerny Artem. Może i ze sobą spali. Może i go wolał. Ale jego tutaj nie ma, i albo do Mikhaila to w końcu dotrze, albo… Pokręciłem głową. Dość. Zachowujesz się jak gówniarz, są ważniejsze sprawy, niż to gówno miedzy nami.
Spojrzenie, które znowu spoczęło ewidentnie na mnie, na chwilę odciągnęło mnie od tamtych myśli. Zmarszczyłem lekko brwi.
- To coś więcej, niż rany? – spytałem cicho, sam nie byłem pewien, po co. Z jakiegoś poczucia obowiązku?
Gdybym nie widział zmęczenia na jego twarzy, pomyślałbym, że mnie spławia. Raz jeszcze spojrzałem na jego twarz, uważniej, niż dotąd, ale wciąż z nutą rezerwy.
- Przyjdę rano. Nie obawiaj się mówić sanitariuszom, jeśli czegoś potrzebujesz.
Wyszedłem od Zajceva z nastrojem jeszcze bardziej ponurym, niż kiedy do niego przyszedłem. Wróciło najpaskudniejsze uczucie wojny: wychodzisz, nie wiedząc, czy kiedy wrócisz, zastaniesz tą osobę żywą. Lew nie był dla mnie nikim bliskim, ale fakt, że to ja władowałem go na pozycję, której o mały włos nie przypłacił życiem, wzmacniał tę dziwaczną, zapewne jednostronną więź, która narodziła się w momencie naszej pierwszej rozmowy, i potem, tamtego momentu, gdy mierzył do mnie z broni. Był dla mnie zagrożeniem, nieomal wrogiem, ale, jednocześnie, kimś bliskim dla Mikhaila. To tworzyło pewnego rodzaju pętlę, bo choć dla mnie być może korzystniejszym byłoby, gdyby zdechł, nie chciałbym, żeby Mikhail musiał radzić sobie z kolejną stratą. Zwłaszcza, że wciąż miałem na uwadze sytuację z Sorokinem, gdzie Lew wydawał się następnym niewygodnym.
OdpowiedzUsuńPo wyjściu ze szpitala polowego, udałem się do ziemianki, w której sypiała cześć spośród moich ludzi. Kiedy zobaczyłem, że nie tylko zostawili dla mnie miejsce w ciągu koi, normalne, wygodne miejsce z siennikiem i kocem, ale i wygrodzili je pałatkami tak, bym miał swoją osobistą, wydzieloną przestrzeń, ze wzruszenia autentycznie zapiekły mnie oczy. A przecież, gdyby rok temu zaproponowano mi takie warunki, uznałbym to za zniewagę. Po krótkim komunikacie, że mają mnie obudzić tylko w sytuacji zagrożenia na tyle małego, że da się z nim cokolwiek zrobić, padłem na posłanie. Ledwie zamknąłem powieki, a już spałem i mimo kilkukrotnych pobudek przez koszmary i odgłosy zza kotary, i tak był to najlepszy sen od czasu sprzed oblężenia miasta.
***
Kiedy nasz oddział połączył się z większą jednostką, atmosfera stała się napięta. Wehrmacht miał lepszy sprzęt, tamten oddział był na froncie tyle samo co my, ale na bezpieczniejszym odcinku. Wyglądaliśmy przy nich jak kanałowe szczury. Próbowałem zaszczepić swoim ludziom dumę z tego, co przeszliśmy i w niektórych przypadkach to zadziałało. Może i wyglądaliśmy, jakby nas zdarto do mięsa i przeczołgano, ale to my mieliśmy większe doświadczenie. Mimo to, atmosferę w kręgu oficerskim można było kroić nożem. Zaczęły się wzajemne zawoalowane oskarżenia, niebezpieczne sugestie i gierki, przez które momentami tęskniłem za czasami, kiedy mogłem leźć na zwiad ze swoimi ludźmi. Jedyną dobrą stroną była jako-taka łączność ze światem, lada dzień mieliśmy wysyłać listy do rodzin.
Kiedy usłyszałem, że przyszła wiadomość z innej części frontu i że wzywają mnie do punktu dowodzenia, wszedłem pełen obaw. Tym większy był mój szok, gdy dowodzący tym wszystkim major Wehrmachtu poczęstował nas wyciągniętym cholera wie skąd winem.
Nasi podeszli pod Moskwę.
To zdanie obracało się w rozmowach, wywołując na twarzach coraz większe rozluźnienie. Została jedna, cholernie trudna bitwa, a potem to wszystko się skończy. Rzesza wygra, dokładnie tak, jak wygrała z Francją, Polską czy na Bałkanach.
- Długo to trwało, bo i kraj wielki – skwitował któryś z oficerów. W miarę kolejnych toastów zanikały animozje. Zdobyczne wino zmieniło się w równie zdobyczną wódkę, a ja, nie do końca wiedząc jak do tego doszło, wylądowałem w ziemiance zajmowanej przez Wehrmacht i przepijając do oficera, który jako jedyny ze sztabu w pełni rozumiał austriackie poczucie humoru i znał jako-takie wieści z Wiednia. Tutaj, tysiące kilometrów na wschód, to miasto wydawało się całkiem bliskie Linz.
UsuńWyszedłem, obdarzony butelką zabranego czort wie skąd, czort wie czego, wymawiając się obowiązkami, gdy zaczęło schodzić na zwierzenia. Nie miałem problemów z tym, by iść prosto, choć obraz na krańcach pola widzenia dziwacznie się mglił i zwalniał, w odniesieniu do tego w jego centrum. Chciałem natychmiast powiedzieć swoim.
Uchlałeś się, Schurz, pomyślałem z nutą rozbawienia, które szybko przeszło w irytację. Spiłem się na służbie. Nieodpowiedzialny, durny …. Kurwa, jak ja się teraz pokażę swoim ludziom? Poszedłem na brzeg rzeki. Przyklęknąłem, opłukując twarz w lodowatej wodzie, by szybciej wytrzeźwieć. Wraz z dotykiem chłodu przyszła myśl o jeszcze jednej osobie, która powinna wiedzieć.
- Pierdolę - zabrzmiało jak ciężkie westchnienie. Jak ja mam mu powiedzieć, że zaraz rozwalimy jego przekichane ZSRR? Sprzeczne myśli zakołysały mi się w głowie, przez chwilę próbowałem uchwycić stracony wątek. Co jeśli się załamie…? …lepiej żeby przy mnie, niż…. Nie powinienem teraz być obok? Szlag, to chyba przez zmęczenie, przecież nie wypiłem dużo… powinienem iść do swoich… albo wytrzeźwieć…
- Pierdolę to.
Jedyne, czego teraz chciałem, to iść do tego skurwysyna, właśnie teraz, ze świadomością, że alkohol rozwiązuje mi język, bo na trzeźwo w życiu bym się na to nie zdobył, nie po naszej ostatniej scysji.
Pilnując się, by iść całkiem prosto i omijać Rosjan, dostałem się do miejsca, w którym nocował Mikhail. Powstrzymałem grymas, widząc, że zostawili kogoś na warcie. No dobra. Chyba nie jestem aż tak pijany, żeby to było jednoznacznie widać.
- Zastanę twojego dowódcę? – zapytałem niezbyt głośno. Całość brzmiała wyraźnie, chyba rzeczywiście nie było ze mną aż tak źle. Na wszelki wypadek zatrzymałem się nieco dalej, żeby mniej było ode mnie czuć procenty.
Wzrok szeregowego rozdrażnił mnie bardziej, niż normalnie. Choć jeszcze minutę temu byłem pewien, że nic nie zdradza mojego stanu, teraz dopadło mnie poczucie, że oni wszyscy widzą, a ja robię z siebie idiotę. Zmarszczyłem brwi, słysząc bezczelną odzywkę.
OdpowiedzUsuń- Nie zapominaj się, twój komandir wciąż jest pod moimi rozkazami – warknąłem, bo rusek przekroczył miarę, nawet, jeżeli powtarzał tylko to, co kazał mu peplać cholerny Yashanov. Zastanawiało mnie, czemu Freischer nadal nie cofnął rozkazu wydanego w mieście. Rozdzielenie Rosjan pozostawało formalne, w praktyce połową z nich nie miał kto dowodzić, więc zmieszali się z resztą oddziału Yashanova. W normalnych okolicznościach zachowałbym tę wiedzę dla siebie, dopóki nie zrozumiałbym z czego wynika decyzja hauptsturmfuhrera. Złość sprawiła jednak, że chciałem przede wszystkim usadzić tego śmiecia.
Kiedy odszedł, pozwoliłem sobie na długi, uspokajający wdech. Na myśl o tym, że za moment znów zobaczę Mikhaila, coś ściskało mnie za żołądek.
***
Obawiałem się, że kiedy wejdę, zapadnie niezręczna, ciężka cisza. Nie byłem pewien, czy ten ostry śmiech, na dźwięk którego mimowolnie się skrzywiłem, był lepszy, czy gorszy.
- Daruj sobie – burknąłem, bo ton jego wypowiedzi sprawił, że poczułem kumulację wcześniejszej niechęci. Wiedziałem, co chcę teraz powiedzieć, ale kiedy umysł próbował poskładać rwące się myśli do jakiegoś sensownego przekazania tego, usta wyrzuciły zupełnie inne słowa: – Artem do ciebie nie przychodził?
Zignorowałem wrogą postawę, szukając wzrokiem jakiegoś kawałka płaskiej przestrzeni, na której mógłbym postawić butelkę. Odstawiłem szkło na jedno z łóżek.
- Czemu cię tak wkurza, że lubię Fuchsa? – bardziej wymamrotałem, niż spytałem na głos, bo wątek, który wcześniej układał się w całkiem dyplomatyczną rozmowę, znów rozlazł się niewiadomo gdzie, pozostawiając samo sedno.
Wykrzywiłem wargi, jakby podał mi do spróbowania coś cierpkiego. Ta jego zmiana nastroju i pytanie, wystarczyły, bym zapragnął wyjść. Przymknąłem oczy. Jak ja cię czasami nienawidzę.
OdpowiedzUsuń- Chciałbym wiedzieć, co takiego robił on, czego nie robię ja. – Mimo tego, że w ciepłym pomieszczeniu alkohol znów zaczął bardziej szumieć w głowie, wypowiedzenie tych słów na głos wciąż wymagało walki z samym sobą. – Czemu myślisz o nim, mając obok mnie. Czemu wciąż jestem niewystarczający? – ostatnie słowo ledwie przecisnęło się przez zaciśnięte wargi. Te pytania bolały, to ostatnie najmocniej, od lat, w wielu kontekstach. Zawsze coś było ze mną nie tak, zawsze robiłem wszystko, co w mojej mocy, by finalnie i tak zostać z czyimś zawiedzionym spojrzeniem, z niemym wyrzutem.
Zmusiłem się, by na niego spojrzeć, a w miarę jak mówił, mój wzrok mocniej zaczepiał się o wyraz jego oczu, jakbym podświadomie próbował wyczytać z nich to, czego nie ujmowały słowa. Z każdym zdaniem mocniej zaciskałem wargi. Wkurzał mnie, bo tak, byłem pewien, że chodzi o chorą zazdrość, momentami miałem ochotę mu przerwać i wygarnąć, jakim durniem jest. Gdy nabrałem pewności, że skończył, wziąłem głęboki wdech. Wóz albo przewóz, albo zrozumie, albo won z mojego życia.
- Myślę, że nie masz tego gdzieś, bo byś mi tego nie mówił – mówiłem cicho, choć wciąż poirytowany. – Fuchs może i ma mnie za jakiś ideał, i jakkolwiek jest to durne, to ma powód, bo od małego chciał być tym, kim jestem teraz ja, a ja jako jedyny dałem mu szansę, mimo, że jego opiekun przez pół godziny pierdolił mi o tym, kim mogli być jego rodzice. – Słowa poleciały ciurkiem, emocje przysłaniały świadomość konsekwencji; przynajmniej wciąż mówiłem bardzo cicho, nawet jeśli kosztem wyraźności. Mimo to, wstyd czułem niemal fizycznie, w postaci duszącego bólu w klatce piersiowej. Miałem tego nigdy, nikomu nie mówić, bo chyba bym umarł, gdyby ktoś wyjawił tego typu rzeczy o mnie. Ale czy pozwalając, by ci dwaj się nienawidzili, nie doprowadzę do tego, że Mikhail kiedyś „przypadkiem” pociągnie za spust, albo Detlef wygada się z czegoś obciążającego odnośnie Yashanova? Może ta szczerość to był jedyny sposób. – Nawet jeśli masz rację, i on… wydaje mu się, że się we mnie zadurzył… Może to moja wina, może nie powinienem przenosić tego na grunt prywatny, ale zrozum, że on jeszcze w Linz nie miał nikogo, kto powiedziałby mu, że zrobił coś dobrze. – Ściszyłem głos jeszcze bardziej, prawie do granicy słyszalności. – Nigdy z nim nie spałem, jasne? I nigdy nie będę, bo czułbym się, jakbym się pieprzył z własnym bratem. Ale nie powiem mu, że ma się odchrzanić, bo wiem, że właśnie tutaj, potrzebuje mnie najbardziej. Karzesz mi wybierać, a ja za każdym razem czuję, że potrzebuję was obydwu. A teraz powiedz swoim, żeby się wynieśli, albo wyjdź ze mną, bo chciałbym chociaż raz na pieprzony tydzień móc być z tobą sam.
Zaskoczyło mnie, że odpowiedział. Właściwie, pytałem chyba pogodzony z tym, że znów da mi do zrozumienia, że wchodzę tam, gdzie miejsca dla mnie nie ma. Fakt, że mnie nie wykpił, że odpowiadał poważnie, ocuciła we mnie zalążek nadziei na to, że może jednak nie wszystko stracone. Dawałem mu mówić, mimo, że samo wspomnienie Artema łączyło się z napływem żółci.
OdpowiedzUsuń„Inni”. Pokiwałem głową, zaciskając zęby, by powstrzymać cisnący się na usta gorzki grymas. Zawsze byłem inny od tego, kto był danej osobie potrzebny.
Westchnąłem ciężko, bo kolejne zdania zbudziły zbyt wiele emocji, by mój rozkojarzony umysł potrafił, jak to zwykle miało miejsce, zepchnąć je gdzieś poza pole myślenia.
- Skąd wiesz, że nie ma – odszepnąłem, nie patrząc na niego. – Skąd wiesz, że nie próbuję… być. To dlatego poszedłem z wami.
Przez chwilę autentycznie wahałem się, czy mu nie odpowiedzieć. Zacisnąłem wargi, krzywiąc się wyraźnie.
- Powiem ci, a tobie potem przypadkiem się to wymsknie. Nie, Mikhail – odpowiedziałem. W moim głosie zabrzmiało takie zmęczenie, jakbym nie spał od kilku tygodni. Odwróciłem wzrok.
- Gdyby to nie był front, odesłałbym go do innej jednostki. To byłoby… zdrowsze. Ale widzisz, co tu się dzieje. Nie chcę, żeby zginął. Tak samo nie odeślę ciebie. – Czułem się dziwnie, natłok emocji dławił mnie w gardle, sprawiając, że momentami obawiałem się, czy nie zwrócę wypitego alkoholu. Chciałem gdzieś usiąść, oprzeć łokcie na kolanach, i jednocześnie, być gdzieś indziej, gdzieś, gdzie mógłbym opowiedzieć wszystko, wylać z siebie wszelkie cisnące się na wargi, niebezpieczne słowa.
- Nie jestem pijany – mruknąłem, wstając, gdy się zdecydował. Obraz na skraju pola widzenia zafalował, ale nie było to pełne kręcenie się w głowie. Uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust. – Pijanego mnie jeszcze nie widziałeś.
Wyszedłem za nim, bardziej niż zwykle uważając na deskę służącą za niwelujący przeciąg próg.
Starałem się nie analizować, nie myśleć, bo gdybym zaczął, nie byłbym w stanie stać obok niego. Zbyt szybko utraciłbym resztki wiary w to, że to może mieć jakikolwiek sens.
OdpowiedzUsuńNie zwiódł mnie jego uśmiech. Zbyt dobrze poznałem tę twarz i te oczy, by rozumieć, że ilekroć ciemnieją, należy patrzeć przede wszystkim w nie i tam szukać prawdy. Zwłaszcza, jeśli Mikhail przestawał na mnie patrzeć. Mimo tej świadomości, jego wygięcie warg sprawiło, że na moim sercu obudziło się jakieś dotychczas zamarznięte ciepło. Czułem się, jakby nagrzewało od środka ten wyobrażony ciężar, który czułem na swojej piersi. Zacząłem błądzić spojrzeniem po jego twarzy, uciekając wzrokiem i znów wracając do niej, przypominając sobie, jak wygląda, gdy Yashanov przestaje być dowódcą.
- Mikhail, wystawienie kogoś, kogo obiecałeś chronić, to nie jest „zrobienie czegoś, co nie przypadnie mi do gustu”. Sam się tego podjąłeś, do cholery. Gdybyś nie wiedział, że mi zależy… Ale ty wiedziałeś. Właśnie o to chodzi, że ty kurwa wiedziałeś.
Skrzywiłem się, słysząc kpinę. Ten jeden temat zabolał, mimo tego, że byłem na to przygotowany. Zacisnąłem zęby, ukrywanie emocji szło mi gorzej, niż beznadziejnie.
- Najwyraźniej zdechło po twoim wyczynie – to miało być warknięcie, ale zabrzmiało jak wyzute z sił mruknięcie.
Przewróciłem oczami, choć w tym co mówił, było sporo racji.
- Wierz mi, nikt nie chce mieć was pod rozkazami. A Freischer nie da sobie was odebrać. On chce was zniszczyć, nie oddać.
Słysząc jego parsknięcie, uniosłem brew, znacznie wyżej, niż robiłem to zwykle, gdy coś mnie dziwiło, lub gdy wchodziłem w tryb ironii.
- Wcale nie zaprzeczam – mruknąłem, bo jak najbardziej zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem wstawiony. Gdybym był całkowicie trzeźwy, nie byłoby mnie tutaj. – I chyba… nawet mnie to bawi – również parsknąłem, nieco nerwowo, bo myśl o tym, jak bardzo chlanie na służbie jest nieodpowiedzialne mimo wszystko nadal nie chciała się wynieść z mojej głowy.
Usiadłem koło Mikhaila, trochę niezgrabnie, bo o ile chodzenie jeszcze mi wychodziło, o tyle zmiana wysokości powodowała zawroty głowy.
- Błędnik do wymiany – wymamrotałem z zażenowaniem. – A to… Dostałem od jednego Austriaka z Wehrmachtu. Nie mam pojęcia co to jest. Jakaś samoróbka. Chcesz to spróbuj i tak miałem cię częstować – zaproponowałem, może jak on też wypije, to powiedzenie mu o Moskwie może pójdzie jakoś łatwiej.
Skrzywiłem się. Nie zdołałem, nawet nie chciałem powstrzymać ciężkiego westchnienia. Gdyby powiedział to pewny siebie, bezczelny jak zawsze, prawdopodobnie bym stąd wyszedł, żałując, że w ogóle się fatygowałem.
OdpowiedzUsuń- Sądzisz, że nie dowiedziałbym się inaczej? I co, byłoby ci tak dobrze, gdybym nie wiedział? – Odwróciłem wzrok, przez dłuższą chwilę mocując się sam ze sobą o powiedzenie ostatniego zdania na głos: - Jesteś skurwielem, ale i tak chciałbym ci wybaczyć. Właśnie dlatego, że mi powiedziałeś. Inaczej nie chciałbym cię znać. – Gdybym dowiedział się od Fuchsa, albo wydedukował sam, Yashanov byłby w moich oczach skończony. Może to było z mojej strony naiwne, ale wciąż łudziłem się, że żałuje tego, co zrobił. Że mógłbym mu zaufać, że taka rzecz się więcej nie powtórzy.
Pokręciłem głową, zaczynałem mieć wszystkiego dość.
- Chciałem, żeby nic mu się nie stało, a nie żebym ja tego nie widział – mruknąłem.
Zauważyłem, jak się spiął, stres wręcz od niego emanował, choć przecież daleko mu było do ludzi, którzy nie potrafią trzymać emocji na wodzy.
- Nie wiem, czy to cię pocieszy, ale nie wykończy cię wcześniej, niż mnie – prychnąłem cicho. Póki żył, Freischer miał na mnie haka. I odwrotnie.
Czując chwyt na ramieniu, odruchowo zerknąłem na jego twarz, jakbym chciał wyczytać z niej zamiary.
- Czy ja wiem… Przez to wszystko, chyba chciałem się upić – mruknąłem, krzywiąc się. Usiadłem wygodniej, prostując jedną nogę, drugą dla równowagi odsuwając, zgiętą w kolanie.
- Sądzisz, że jest aż tak złe? – zakpiłem lekko. Z ciekawości, obserwowałem jego mimikę. Kiedy zaklął, nie udało mi się powstrzymać krótkiego parsknięcia. – Daj, chcę zobaczyć od czego umierasz.
Przyjąłem butelkę, zamiast ją zakręcić, sam pociągając łyka. Małego i bardzo ostrożnie, ale to w niczym nie pomogło. Co to do cholery jest? Sam spirytus? Miałem ochotę zwrócić to, co właśnie wypiłem, ale myśl, że pierońsko mocny alkohol miałby znowu przejść przez przełyk, natychmiast mi się odechciało.
- A odniósłbyś? – podchwyciłem, sam nie byłem pewien, czemu. Wydawało mi się, że prędzej zostawiłby mnie, żebym trzeźwiał na glebie.
Zagryzłem mocno wargę, powstrzymując się przed powiedzeniem czegokolwiek. Przypuszczałem, że wtedy byśmy się pokłócili, a ja sam już nie byłem pewien, czego właściwie od niego oczekuję. Na pewno tego, żeby uznał swoją winę, ale poznałem go zbyt dobrze, by liczyć, że kiedykolwiek zrobi to wprost. Pragnienie tego, bym mógł mu zaufać, rozsadzało mnie od środka i nie wiedziałem, jak poradzić sobie z tym uczuciem.
OdpowiedzUsuńUniosłem lekko brew, słysząc kpinę. Byłoby mi łatwiej, gdybym przyjął to tak po prostu, nie doszukując się w jego stwierdzeniu drugiego dna. Emocji, o których łatwo było zapomnieć, że Mikhail je w ogóle ma. Zawahałem się, rozdarty miedzy poczuciem, że powinienem coś zrobić, a chęcią odejścia od tematu, który był dla mnie trudny. Wpatrzyłem się w przeciwległy brzeg. Po głowie kręciły mi się myśli, które do końca starała się uciszyć wpajana mi od lat lojalność. Zacisnąłem wargi, gdy moja własna świadomość podszepnęła mi wyraźne, niebezpieczne słowa. Nad czym ty się zastanawiasz, Schurz? Lojalność wobec dupka, który nawet nie umie być porządnym dowódcą, czy wobec faceta, który dla ciebie daje mu się szantażować? To naprawdę takie trudne, wybrać? Powoli wypuściłem z płuc powietrze, spomiędzy warg uleciała delikatna mgiełka.
- …twoi za tobą staną? – spytałem cicho, wciąż na niego nie patrząc.
Zauważyłem dziwną zmianę w wyrazie jego oczu, kiedy na niego spojrzałem, i to, jak później zwiększył dystans, ale nie byłem pewien, jak to interpretować.
- Naprawdę macie mnie za służbistę? – mruknąłem, lekko tym zdziwiony.
Słysząc stwierdzenie Mikhaila, uśmiechnąłem się krzywo.
- Ja chyba nie. Za grosz smaku. – Mówiąc to, przyjąłem znowu butelkę. Zawahałem się. Drugi łyk sprawił, że się zakrztusiłem, ale przy trzecim poczułem nawet posmak jakichś owoców w tle.
Zerknąłem na niego, przez chwilę zastanawiając się, czy mój podpity mózg czegoś nie przeinaczył. Zmarszczyłem lekko brwi, przesuwając spojrzeniem z jego oczu na policzek.
- Wiesz… To było miłe – mruknąłem cicho.
Pokiwałem głową, obejmując się lekko ramionami. Zazwyczaj unikałem tego typu gestów, bo obnażały moją słabość. Teraz… po prostu wiele rzeczy robiłem, zanim zdążyłem pomyśleć o konsekwencjach.
OdpowiedzUsuń- Wierz mi, że ja też tego nie chcę. – Umilkłem na dłuższą chwilę. Kciukiem lewej dłoni przesunąłem po zmarszczonym materiale, jakby szorstkość mundurowej bluzy mogła mnie uspokoić. – Co nie zmienia… Że muszę zadbać, żeby moi zrobili to samo. I wciągnąć w to gówno kogoś jeszcze.
Dopiero teraz poczułem, że jest mi zimno. Starałem się to zignorować, i tak nie miałem przy sobie nic cieplejszego. Musiałbym się wracać do ziemianki, a wolałem nie pokazywać się teraz swoim ludziom. Jeśli żywili wobec nie jeszcze jakieś resztki szacunku, właśnie by je stracili.
Słysząc w zasadzie retoryczne pytanie, westchnąłem.
- A myślcie sobie, co chcecie… I tak gówno wiecie.
Spojrzałem na niego zirytowany, kiedy zaczął głupio rechotać. Prychnąłem.
- Wódeczka pod skarpą to jakoś nie moje klimaty. – Nie wiedzieć czemu, zachciało mi się chichotać. Przypomniałem sobie, jak piło się w mojej rodzinie, zwłaszcza u dziadków od strony matki i te bankiety, na których zdarzało mi się bywać, póki grałem i później, jako absolwentowi szkoły oficerskiej. Wesołość wkroczyła na wyższy poziom. Od wstrzymywanego śmiechu aż zakuło mnie w boku.
Od dłuższej chwili obserwowałem jego twarz, zdołałem więc dostrzec ten delikatny ruch warg.
- Twoja parszywa morda właśnie nawet zaczyna wyglądać – mruknąłem siląc się na obojętny ton, choć humor mi się znacznie poprawił.
Pokiwałem lekko głową, przyznając mu rację. To był jeden z tych momentów, w których czułem, że nie potrzeba żadnych słów, że wszystko jest jasne na poziomie samych myśli. Milczałem, dopóki nie poczułem na sobie jego spojrzenia.
OdpowiedzUsuń- Gdyby Donitz żył, to jego. Wstawiał się za cywilami, dowodził twoimi. Ale jest jak jest – skrzywiłem się wyraźnie, wbrew lekkości słów, jakich użyłem. – Więc nie wiem. Potrzebny jest ktoś, kto żywiłby do Freischera urazę i byłby wystarczająco durny, by nie obmyślać własnego planu na potem. Może Emmerich, bo chciałby się dochrapać stanowiska. Ale mieć go za dowódcę… - pokręciłem głową.
- Towarzystwo jest akurat znośne – mruknąłem, niezbyt myśląc o tym, co mówię, bo moją uwagę zwrócił inny szczegół. Zmarszczyłem brwi. – Skąd wiesz, że ja…? – Przecież nigdy nie wspominałem mu o swoich korzeniach. To nie było coś, czym bym się szczycił.
Zauważyłem, jak po moim pytaniu zalążek uśmiechu zszedł z jego warg. Moje spojrzenie spochmurniało, poczułem irracjonalną chęć zrobienia czegokolwiek co sprawiłoby, że znowu by się uśmiechnął. Wysłuchałem go, o dziwo nie czując zazdrości. Przeświadczenie, że to było dawno, że nie ma już znaczenia innego, niż sentymentalne wspomnienie, sprawiło, że mimo wszystko czułem się bezpieczniej. To było coś zupełnie innego, niż wzmianki o Artemie.
- Wtedy wszystko było prostsze, co? – uśmiechnąłem się trochę smutno, wciąż pamiętałem, jak bardzo moje zmartwienia sprzed kilkunastu lat nie przystawały do obecnych.
Darowałem sobie kolejny łyk. Stężenie alkoholu w moim organizmie było już i tak na tyle duże, że minął moment, nim zdałem sobie sprawę, że coś się dzieje i spojrzałem w tą stronę, co Mikhail. Dłoń odruchowo powędrowała do przypiętej do pasa kabury, ale nim poradziłem sobie z jej rozpięciem, zobaczyłem, że nie ma się czego obawiać. Uśmiechnąłem się krzywo. Niedługo będziemy dostawać zawału na szelest myszy. Przez chwilę patrzyłem na lisa. Wydawał się nierealny w swojej normalności. W tym, że po prostu tu był, zaskoczony naszym widokiem równie mocno, jak my jego. Uświadomiłem sobie, że przez to wszystko zapomniałem już, jak wyglądają żywe, dzikie zwierzęta. Milczałem, nie chcąc go płoszyć.
Zaskoczyła mnie jego reakcja na wzmiankę o Donitzie. Wydawało mi się, że wszyscy Niemcy, może poza mną, są mu całkowicie obojętni. Ba, że gdyby od naszych zwycięstw nie zależało jego życie, wręcz życzyłby śmierci zdecydowanej większości batalionu.
OdpowiedzUsuń- A co dzisiaj jest pewne – prychnąłem cicho. – Codziennie zastanawiam się, ilu żywych zostawiłem w tych przeklętych ruinach. Czasami nawet, że może ten twój spec od ładunków… - zakląłem przez zaciśnięte zęby. – Daj mi spokój z wojną, Mikhail. Chociaż ty daj mi spokój.
- Gdybyś usłyszał cokolwiek przydatnego, powiedz. Część oficerów traktuje twoich ludzi jak… powietrze. – Na język cisnęło mi się „jak zwierzęta”, ale w porę się powstrzymałem – Może któryś coś palnął, kiedy byli w pobliżu.
Kącik moich ust drgnął, gdy, tak jak przypuszczałem, na mnie zerknął. Czy to możliwe, że jeszcze jakkolwiek chciał obok mnie być? Po tym, jak powiedział, że by przy mnie siedział, zaczynałem rzeczywiście tak myśleć i paradoksalnie dodawało mi to otuchy.
Spochmurniałem, gdy wyjaśnił, wspominając o Freischerze.
- To zabawne – mruknąłem tonem wskazującym na absolutny brak poczucia humoru – że wspomniał ci akurat o tym, przez co na początku bardzo chciał się ze mną dogadać. – Pozwoliłem sobie na krótkie westchnienie, nieco skonsternowany tym tematem. – To cokolwiek zmienia?
Spojrzałem na niego, gdy się przesunął. Przez chwilę poczułem bezsensowną chęć, by również usiąść inaczej, w taki sposób, by znaleźć się odrobinę bliżej. Zrezygnowałem z tego pomysłu niemal natychmiast. Wciąż pamiętałem, jaki opór jeszcze niedawno wzbudzał we mnie jego dotyk… choć teraz już przynajmniej byłem w stanie słuchać jego akcentu bez przebitek wspomnień z bitwy. Uniosłem wzrok, czując, że Mikhail na mnie patrzy. Zrobiło mi się dziwnie niezręcznie i nie do końca wiedziałem, co zrobić ze spojrzeniem i dłońmi. Zatuszowałem to, sięgając po butelkę i mimo braku apetytu na kolejną dawkę alkoholu, upiłem kilka małych łyków. Uparcie oddalałem od siebie myśli o tym, jak bardzo może mi po nich odwalić.
W odpowiedzi na jego stwierdzenie, pokiwałem lekko głową. Towarzyszył temu jakiś chwilowy spokój, ulga, że przynajmniej ta sprawa została w jakiś sposób zamknięta i nie położy się cieniem na naszej i tak już zszarganej go granic możliwości relacji. Pochodzenie było czymś, co odkąd pamiętałem było przeszkodą: zwykli ludzie nabierali dystansu przez wzgląd na rodzinę matki, arystokraci wyrażali się lekceważąco przez to, że mój ojciec nie był jednym z nich. Wszystko oczywiście po cichu, bo przecież mieliśmy dwudziesty wiek. Dobrze było wiedzieć, że ta jedna, ważna osoba ma to równie mocno gdzieś, jak ja.
OdpowiedzUsuńUśmiechnąłem się krzywo, bo kpina w pewnym sensie mnie rozbawiła. Nie byłem pewien, które momenty miał na myśli, ale czy to było ważne? Przez to chwilowe rozluźnienie, poczułem jeszcze mocniej zmianę, jaka między nami zaszła. Kiedyś także odpowiedziałbym żartem. Dogryzalibyśmy sobie, ale byłoby to jedynie wyrazem emocji, dobrych emocji. Kiedy to się tak zepsuło? Bo przecież… to zaczęło się o wiele wcześniej, niż sprawa z Fuchsem. Ona jedynie dokończyła dzieła.
Zmarszczyłem lekko brwi, gdy Mikhail się podniósł. Przez dłuższą chwilę go obserwowałem, pozwalając spojrzeniu błądzić po jego sylwetce, zatrzymywać się w miejscach, które dawniej ściągały mój wzrok. Musiał odejść kawałek, bym zrozumiał, jak cenny był sam fakt, że chciał siedzieć obok. Zacisnąłem wargi, gdy wstał, miałem ochotę podejść do niego, bez planu, pod wpływem irracjonalnego impulsu. Podniosłem się, bardziej chwiejnie, niż się tego spodziewałem i przeszedłem te parę kroków.
- Nie odchodź – mruknąłem, klnąc na siebie w myślach zaraz po tym, jak to wybrzmiało. Przełknąłem ślinę, była jeszcze jedna sprawa. Ta, w której przyszedłem, choć obecnie za nic nie chciałem o tym mówić. Bałem się, jak zareaguje, że ta informacja zniszczy nawet ułudę, jaka nam pozostała. Odwróciłem wzrok, przez chwilę walcząc sam ze sobą. Muszę… Jeśli ja mu nie powiem… Inni zrobią to bardzo szybko… Nie darują sobie kpin… Lepiej, żeby ode mnie. Myśli rwały się, coraz mniej posłuszne.
- Muszę ci coś powiedzieć – wyrzuciłem z siebie, mając nadzieję, że to, że plącze mi się język to jedynie mój odbiór sytuacji. Próbowałem ułożyć jakieś sensowne zdanie, coś, co brzmiałoby dyplomatycznie, ale przy trzeciej próbie dałem za wygraną. – Nasi dotarli pod Moskwę. Zwiad.
Kiedy obejrzał się przez ramię, kącik moich ust mimowolnie drgnął w jakimś przewrotnym uśmiechu. Byłem ciekaw, czy spojrzy. Wiedza, że tak, poprawiła mi humor, bo dawała nadzieję, że może nie jestem mu tak obojętny, jak od jakiegoś czasu uważałem. Z drugiej strony… czy między nami było aż tak źle, by podobne słowa miały budzić zdumienie? Trudno było inaczej zinterpretować jego wyraz twarzy, gdy nasze spojrzenia na moment się spotkały. Westchnąłem na tyle cicho, że świadczył o tym jedynie wątły obłoczek pary.
OdpowiedzUsuńZdziwiłbym się, gdybym nie usłyszał ostrzejszego tonu. Zdałem sobie sprawę, że reagował tak zawsze, po każdym moim wyznaniu czy czulszym słowie. Najpierw zaskoczenie, potem próba stworzenia dystansu: z troski, może ze strachu, nie byłem pewien. Wcześniejszy uśmiech znikł już niemal całkowicie, ustępując miejsca czemuś na skraju nostalgii i tęsknoty.
„Bo cię potrzebuję”, pomyślałem, ale nawet w obecnym stanie nie umiałem powiedzieć tego na głos. Wziąłem głębszy wdech.
- Może nie chcę, żeby to było tylko ułudą. – Kiedy odpowiadałem, również cicho, w umyśle dźwięczał mi jego szept. Ta smutna barwa głosu budziła niedookreślone, natarczywe emocje.
Zakląłem w myślach, widząc niepokój, z jakim czekał, aż mu powiem. Nie chciałem tego rozegrać w ten sposób.
Westchnąłem ciężko.
- Wyglądam na kogoś, kto chlał z radości? – mruknąłem nieco ostrzej, niż chciałem. – Chociaż tak, próbuję wierzyć, że po tej bitwie skończy się wojna. Chciałbym zdążyć to zobaczyć… wrócić.
- Możliwe – mruknąłem cicho, bo sam niekiedy przyrównywałem się w myślach do naiwnego dziecka. Mimo to, w tym słowie wciąż tkwiła jakaś ostrożność. Mój umysł cały czas przywoływał to „obaj”, które wydawało się potwierdzeniem, że on czuje to samo, że jest o wiele bliżej mnie, niż sądziłem. Odetchnąłem cicho, chcąc pozbyć się dziwnego ciężaru, zalegającego na piersi. Obserwowałem go, gdy podchodził bliżej, jakbym chciał zauważyć zawczasu każdy gest, choć przecież nie uważałem go za zagrożenie. Wręcz chciałem, by tu był, możliwe blisko. Zauważyłem, że jest mu zimno, i przez chwilę naszła mnie irracjonalna myśl, by dać mu coś swojego, choć sam zacząłbym wtedy chyba szczękać zębami.
OdpowiedzUsuń- Komunizm zniszczylibyśmy dopiero wraz z ostatnim komunistą – mruknąłem ponuro. Dopiero teraz, gdy zdobycie Moskwy zaczęło się wydawać tak bliskie, że wreszcie realne, zacząłem się zastanawiać dokładniej nad tym, co potem. Chciałbym żyć w przeświadczeniu, że spokój, ale zbyt wiele widziałem w Linz. Zacisnąłem zęby, usiłując się nad tym nie zastanawiać. Nie miałem na to wpływu. Jeśli to my wygramy, może i na początku będzie to oznaczać pogromy, ale później będzie lepiej. Wrogów likwiduje się dopóty, dopóki są groźni. Czy po upadku Moskwy wciąż będą? Może w pierwszych miesiącach. Może roku. Uniosłem opuszczony wcześniej wzrok, tak, by spojrzeć Mikhailowi w oczy.
- Niezależnie od tego, co się wydarzy, zrobię wszystko, żebyś przeżył. Jeśli mam wracać, chcę wrócić z tobą. Wiem, że to mało znaczy, ale nie siedzę w pierdolonym sztabie w Berlinie. – Zacisnąłem pięść, zdając sobie z tego sprawę dopiero po chwili. – Prędzej z tobą ucieknę, niż pozwolę żeby coś ci się stało. Nie patrz tak, wiem że jestem uchlany. Jak nie jestem, myślę to samo.
- Dlaczego pytasz o to mnie? – ni to stwierdzenie, ni to pytanie, podszyte większym poczuciem bezsensu, niż suma tego, co ujawniałem na co dzień. – Jeszcze pół roku temu wierzyłem, że chodzi o komunizm – prychnąłem, miałem dość tego wszystkiego, ton niespójności wyłaniających się zza przemówień dowódców, podnoszących morale gadek ludzi, którzy front tej wojny widzieli jedynie od zaplecza albo wcale… całej tej gry, gryzienia się w język, udawania że się nie widzi, jak bardzo nie dosięga się do standardów, które w sloganach brzmiały jak naturalne i przez to oczywiste. Dawniej chciałem do nich pasować. Dziś, kiedy mąciło mi się w głowie, żołądek się chwiał, a końce palców drżały z braku Pervitinu, marzyłem już tylko o tym, by to wszystko się skończyło. Brakowało mi sił, by myśleć o tym, co nastąpiłoby później.
OdpowiedzUsuńSłysząc jego pytanie, spojrzałem na niego, nawet nie starając się ukryć emocji, przez które po raz kolejny w życiu poczułem się jak kopnięty w brudnym zaułku kundel. Patrzyłem przez chwilę, zbierając słowa na odpowiedź… Ale zamiast niej, z mojej krtani wydarł się przepełniony goryczą, przytłumiony śmiech. Miałem ochotę go zapytać, czy on ma coś poza zapewnieniami.
- I zamierzasz na to potulnie czekać? Cholera, Mikhail… - pokręciłem lekko głową. Gdzie się podział ten bezczelny rusek, który ciągle mi się stawiał..?
Zagryzłem wargę, słysząc jego słowa.
- Nie wierzysz mi – stwierdziłem sucho. – Ani, że naprawdę tak jest, ani że coś bym zrobił, ani, że ci ufam. Tak?
- Tylko ja spróbuję ci odpowiedzieć szczerze - poprawiłem. Przypuszczałem, że gdyby zaczął pytać wśród innych, znalazłby wielu takich, których by go wykpiło, ale prędzej czy później trafiłby na kogoś, w kim jeszcze tliłoby się na tyle idealizmu, by poczęstować go paroma frazesami. Być może powtarzałby je szczerze, być może już tylko z rozsądku, jak ja w trakcie rozmów z wyżej postawionymi. Szczerość była w cenie, ale tylko jeśli współgrała z oficjalną wykładnią. Nie byłem pewien, czy fakt, że o pewnych rzeczach Mikhailowi mówię, a raczej je sugeruję, to przejaw rzeczywistego zaufania, czy raczej zobojętnienia na własny los w przyszłości.
OdpowiedzUsuń„A teraz?”
Utkwiłem wzrok w jakimś niedookreślonym punkcie powyżej jego ramienia, ale z dala od twarzy.
- Sam chciałbym wiedzieć – mruknąłem. Teraz trzymała mnie tu głównie lojalność.
Zauważając upór w jego oczach, nie zdołałem powstrzymać lekkiego wykrzywienia warg. To było coś tak typowego dla czasu, w którym się poznaliśmy. Dla tamtego Mikhaila. Kiedy zobaczyłem jego uśmieszek, uświadomiłem sobie, jak bardzo za tym tęskniłem.
- Jeśli każe ci zrobić coś, co mogłoby cię kosztować życie, postaw mu się. Cokolwiek miałby wtedy zrobić ze mną – dokończyłem twardo, mimo lekko ochrypłego głosu.
- … znając mnie? – podchwyciłem, czując się dziwnie pod jego spojrzeniem. Było tak intensywne, nieskrępowane, że zdawało się przyciągać. Pod jego wpływem kołnierz bluzy zaczął mi się wydawać na tyle niewygodny, że miałem ochotę ją rozpiąć, mimo chłodu. Zaskoczyło mnie, że przysunął się tak blisko. Serce, jakby wbrew rozumowi, zabiło mocniej, ale nie cofnąłem się ani o krok. Zacisnąłem wargi, słysząc nieprzyjemne parsknięcie. Powiodłem wzrokiem za jego twarzą, gdy był tak blisko, że czułem na płatku ucha ciepło powietrza, które ulatywało spomiędzy jego warg, gdy mówił.
- W chwilach, gdy cofam rękę, zanim dotknie broni. – Wciąż na niego patrząc, lewą ręką rozpiąłem dwa guziki po środku bluzy, zaraz robiąc to samo z ubraniem pod nią, aż poczułem na skórze pierwszy powiew chłodu. Jakby dla odwrócenia uwagi, jednocześnie prawą dłonią odszukałem jego palce i zamknąłem je między swoimi. - Wtedy, kiedy jestem z tobą sam, mimo wiedzy, że nikt nie zdążyłby mi pomóc. – Uniosłem nasze dłonie, kierując jego rękę pod swoje ubranie. Moje mięśnie mimowolnie się spięły, gdy poczułem na nagiej, ogrzewanej dotąd warstwami materiału skórze dotyk chłodnych palców w miejscu, gdzie dawniej był bandaż, a gdzie obecnie bieliła się brzydka blizna. – Ufam ci też teraz, kiedy pozwalam na dotyk, mimo historii, którą znasz, i tego, że mówisz z akcentem, który przynosi wspomnienia wszystkiego, co w tej wojnie najgorsze. Zaufam też za chwilę, jeśli ze mną pójdziesz – powiedziałem to bez cienia wahania, choć pomysł, który zrodził się w mojej głowie pod wpływem impulsu, ślepego pragnienia, by wreszcie mi uwierzył, należał do cholernie ryzykownych.
Kiedy usłyszałem w jego głosie to znużenie, kiedy padły kolejne słowa, które wryły mi się w umysł silniej, niż bym chciał, odruchowo chciałem spuścić wzrok, przytłoczony tym wyznaniem. Przygryzłem wargę, starając się utrzymać kontakt wzrokowy mimo wszystko. Wydawało mi się, że zasługiwał na to, by przynajmniej zobaczyć moje autentyczne emocje.
OdpowiedzUsuń- Czemu ci… czemu ci tak na mnie zależy? – Skłębione emocje prawie odebrały mi głos. Po raz pierwszy przyjąłem jego słowa takimi, jakie były, bez szukania racjonalnego wyjaśnienia, bez pragmatycznych uzasadnień. Po alkoholu łatwiej było ufać. Liczyła się chwila obecna, myśli mąciły się, zanim umysł zaczął na dobre analizować cokolwiek. Czasem… tak było lepiej. Zdążyłem już zapomnieć, jak smakuje to uciskające klatkę piersiową szczęście, dusząca, ślepa na konsekwencje radość z bycia dla kogoś; dla niego ważnym. Wbrew temu, pojawiała się gorzka wątpliwość. Co on we mnie widzi? Dlaczego ja..? – Przecież nie jestem nikim szczególnym.
Na dźwięk tego westchnienia, zmarszczyłem lekko brew, chciałem zrozumieć. Zacisnąłem lekko wargi, gdy poczułem delikatny dotyk na skórze. Wolałem nie dawać Mikhailowi do zrozumienia, że chcę więcej, ale ciało samo dopraszało się o te muśnięcia, mimo początkowej niepewności.
„Czasami, tak strasznie cię nie znoszę”. Pokiwałem lekko głową, powstrzymując mimowolny uśmieszek.
- Bardziej, niż ja ciebie? – mruknąłem, z pozoru obojętnie.
Kiedy znowu się odezwał, milczałem przez chwilę, wahając się. Westchnąłem cicho, nim uniosłem dłoń do jego twarzy. Przesunąłem opuszkami po jego policzku.
- Wiem. Dlatego to jest jedna z tych rzeczy, które muszę się… nauczyć akceptować. Nie chcę ci odbierać tego, kim jesteś. Już nie – dokończyłem cicho, zanim cofnąłem rękę.
Słysząc jego stwierdzenie, przekrzywiłem lekko głowę.
- To będzie durne – uprzedziłem, ale mimo tej świadomości, poprowadziłem go najpierw w pas nadrzecznych zarośli, którymi najłatwiej było obejść warty, o ile wiedziało się, którędy dokładnie chodzą, a później dalej wzdłuż rzeki, najkrótszą drogą w kierunku miejsca, w którym skończyliśmy zwiad z Andrijem. Szedłem dość szybko, bo ilekroć zwalniałem, moje poczucie równowagi zaczynało zawodzić. Łudziłem się, że jeszcze kilkanaście minut marszu i wytrzeźwieję na tyle, by nie mieć z tym problemu.
Spuściłem wzrok, słysząc ten jego śmiech. Odezwał się stary niepokój. Otworzyłem się przed nim zbyt mocno. Co zrobię, jeżeli to zlekceważy, albo… może jednak źle zrozumiałem? Może wcale nie chodzi o to, może po prostu ja staram się interpretować w ten sposób jego zachowanie, bo… bo mi zależy.
OdpowiedzUsuń- Nawet nie wiesz, ile razy myślałem, że staram się bez sensu – przyznałem półgłosem, wciąż lekko oszołomiony po tym, co usłyszałem. Nie mógł kłamać, nie uwierzyłbym w to. Miałem ochotę się śmiać, pierwszy raz od dawna z autentycznego szczęścia, ale coś ściskało mnie za gardło.
Drgnąłem, gdy znalazł się tak blisko. Serce zabiło gwałtowniej, mocniej w odpowiedzi na jego ciepły oddech. Przygryzłem lekko wargę, powstrzymując mimowolny uśmiech, ale i tak byłem pewien, że zdradzają mnie oczy. Nie sądziłem, że po tylu latach, podobne wyznanie odbierze mi mowę. Odebrało. Po raz pierwszy w życiu, ktoś, tak bardzo wprost, powiedział mi, że jestem kimś szczególnym. Nie używając racjonalnych, pragmatycznych cech, nie mówiąc o niczym, co robiłem, a o tym, co po prostu… czuł. Miałem ochotę powtórzyć to słowo, przyzwyczaić się do jego brzmienia, nawet jeśli wypowiedziane innym niż jego głosem byłoby jedynie fałszywą namiastką. Przymknąłem powieki, chcąc zatrzymać ten moment. Nie byłem w stanie powiedzieć, jak ważne było dla mnie to, co powiedział. Brakowało mi odwagi, słów.
Czując dotyk na biodrze, zerknąłem na Mikhaila, z czujniejszą, ale nie naganną nutą. Oparłem swoją dłoń na jego, nie w proteście, ale jednak z potrzebą kontroli nad tym, co robił. To było silniejsze ode mnie.
Uśmiechnąłem się nieznacznie.
- Widzisz, że próbuję - mruknąłem, odnosząc się do jego zarzutów ze wcześniejszych rozmów.
Do ostatniej chwili miałem ochotę zawrócić, wyłgać się czymś, zrezygnować z czegoś, co z każdą chwilą wydawało mi się bardziej głupie. Zacisnąłem szczęki. To jedyny sposób, w jaki mogę mu pokazać zaufanie. Pokazać, zamiast o nim mówić. Jedyna sytuacja, w której sam mogę zaryzykować wszystkim, nie narażając przy tym swoich ludzi. Jeżeli mnie zawiedzie, albo jeżeli się pomyli, mógł, przecież pił, nawet jeśli mniej ode mnie, będzie po mnie. Ale… Uzmysłowiłem sobie, że niczego tak nie pragnę jak tego, żeby mi wreszcie uwierzył. Przełknąłem ślinę. Doszliśmy na miejsce. Patyki oznaczające umiejscowienie min tkwiły w tych samym miejscach, w które je powbijałem. Upewniałem się kilka razy, bo przecież ktoś mógł tu przyjść przed nami, ale nie znalazłem żadnych śladów, świadczących o czyjejś niedawnej ingerencji. Przełknąłem ślinę. Od dobrych paru minut, być może ze strachu, przestało mi się kręcić w głowie.
- Inni oficerowie wiedzą, że piłem. Jeśli coś mi się stanie, nie będą mieli pojęcia, że byłeś tutaj.
Wziąłem głębszy wdech i szybko, żeby nie zdążyć stchórzyć, wlazłem na „bezpieczną” ścieżkę. Odszedłem nią kilka metrów w głąb pola minowego. Uniosłem głowę, ostatni raz zerkając na Mikhaila. Zdjąłem bluzę. Drżąc od zimnego powiewu wiatru, przewiązałem sobie nią oczy i obróciłem się wokół własnej osi, na tyle gwałtownie, by stracić poczucie kierunku, ale na tyle ostrożnie, by się nie przewrócić, nie zrobić zgubnego kroku w bok.
Ponownie przełknąłem ślinę.
- Wyprowadź mnie stąd. Mów, dokąd iść.
Z każdą sekundą przedłużającej się ciszy, krew głośniej szumiała mi w uszach. Coraz bardziej docierało do mnie, co właśnie robię, na kogo się zdaję. Że w ogóle na kogoś, po raz pierwszy od… od momentu, w którym skończyło się moje dzieciństwo.
OdpowiedzUsuńZacisnąłem wargi, materiał na twarzy w połączeniu z emocjami sprawiał, że było mi duszno. Jakaś coraz głośniej dopominająca się o uwagę cześć świadomości krzyczała, by go ściągnąć, by wyjść stąd samemu. Zagłuszała ją ta druga, uparta i nieprzejednana, jak wtedy, gdy wydawałem rozkazy przed bitwą. Tkwiłem w miejscu, jednocześnie pragnąc, by Mikhail już się odezwał, nawet jeśli miałby mnie poprowadzić ku zgubie.
Słysząc jego głos, na chwilę zacisnąłem dłoń. Zrobisz to, Schurz…? Wziąłem głębszy wdech, szorstki, ciężki materiał bluzy na chwilę oparł się na moich policzkach. Pierwszy krok był najtrudniejszy. Poruszałem się powoli, zwracając uwagę na każdą nutę w głosie Yashanova, by później dokładnie odmierzać kroki. Czułem się jak dziecko pozostawione w gęstej mgle, stąpające po wąskiej kładce nad kanionem. Miałem wrażenie, że każdy oddech trwa całe minuty. Serce biło mocno, dudniąco. Kolejny krok… Ostrożnie. Jeszcze jeden. Zaufanie. Może lepiej, że jeśli mnie zawiedzie, zginę. Nie chciałbym wracać, wracać z nim ze świadomością, że nie mogę na niego liczyć. Ostatnie metry, chyba. Krok, przesunięcie… W uszach cały czas brzmiało mi to drżenie w głosie Mikhaila, dzięki któremu uwierzyłem, że zrobi wszystko, żeby mnie stąd wyprowadzić.
Zatrzymałem się, gdy tylko powiedział, że mam to zrobić. To on widział, przed czym stoję. Zacisnąłem wargi, niepewność wróciła, spotęgowana bezruchem.
Najpierw usłyszałem jego oddech, później zagłuszył go szmer zsuwanego materiału. Kiedy zobaczyłem Mikhaila tak blisko, moje kąciki ust mimowolnie się uniosły. Ulga, że to już, i że zrobił to, na chwilę mnie oszołomiły. Kiedy na mnie warknął, mój niepełny uśmiech tylko się powiększył, nabierając przewrotności.
- Jesteś zbyt uważny, by się pomylić – stwierdziłem poważnie, dziwaczna gula w krtani utrudniała mówienie. Cieszyłem się, że jest blisko, że zetknął nasze czoła, jakby nic między nami się nie zepsuło. Miałem ochotę jak dawniej błądzić spojrzeniem po jego twarzy, i, jak zawsze, wracać ku tym ciemnym oczom. Moje serce wyrywało się ku niemu, choć w jakiś inny, niż dawniej sposób. Uśmiechnąłem się, ale trwało to zaledwie moment, zgasił mnie nagły chłód, gdy się odsunął.
„Jeszcze jakieś mądre pomysły?!”
Zagryzłem wargę, przez moment walcząc sam ze sobą. Podszedłem bliżej, stając tuż za nim.
- Tylko ten – szepnąłem, obejmując go w pasie i opierając brodę o jego ramię, tak, że czułem bijące od jego pleców ciepło. Chciałem mu powiedzieć tyle rzeczy. Wciąż słyszałem echo tamtego drżącego głosu. Nigdy nie słyszałem tak jasno, tek wyraźnie, by się o mnie bał. I choć te negatywne emocje u niego mnie bolały, jednocześnie czułem ogłupiającą satysfakcję, aż szczęście, że wbrew wszystkiemu, co nieraz mówił, aż tak mu zależy. Po raz pierwszy nie miałem żadnych wątpliwości. Przycisnąłem się do niego mocniej, zagryzając wargę, by nie pozwolić sobie wydać żadnego dźwięku wzruszenia. Pocałowałem go w szyję, lekko, ale dłużej, niż w tych ostatnich, nie do końca autentycznych momentach.
Słysząc gniew w jego głosie, na chwilę spuściłem wzrok. Wiedziałem, że miał rację, to, co zrobiłem, było szaleńczo lekkomyślne. Mimo to, nie żałowałem, choć gdybym miał zrobić to ponownie, stchórzyłbym.
OdpowiedzUsuńWyczułem drgnienie jego ciała, ten moment, kiedy ewidentnie nie spodziewał się, że go dotknę. Czemu to zrobiłem..? Nie byłem pewien. Odkąd opuściliśmy obozowisko, kierowałem się głównie intuicją. Odczekałem chwilę, mając nadzieję, że się nie odsunie, że nie da żadnego sygnału, że ten dotyk jest niemile widziany. Muśnięcie na przedramieniu… potem ciepło na dłoni. Przymknąłem lekko powieki. Zapomniałem już, jak delikatny potrafił być. Jakbym przez te wszystkie dni kojarzył te ręce głównie z brutalnością wojny.
- Mam obiecać..? – zakpiłem cicho, by ukryć emocje, jakie wzbudziły jego słowa, które zdawały się dopełniać tamto wcześniejsze drżenie głosu.
Usłyszałem, jak wciągnął powietrze, poczułem nagłą reakcję mięśni, to wszystko było zbyt wyraźnie, by sądzić, że ten lekki pocałunek nie zrobił na nim wrażenia. Kącik moich ust drgnął lekko, w czymś pomiędzy uśmiechem, a grymasem.
„Tylko tyle mogę dostać?”
- A chciałbyś więcej? Wiedząc, kim jestem… jaki jestem? – Odkąd się odwrócił, nie spuszczałem wzroku z jego oczu. Chciałem widzieć każdą zmianę w ich wyrazie, pragnąłem w nich zatonąć, przez chwilę nie myśleć o tym co było, ani co będzie.
Jego prychnięcie obudziło we mnie dawno zapomniane rozbawienie. Przez ułamek sekundy znów poczułem się po prostu dobrze, jak przed tygodniami, jak pośrodku ułudy, którą sobie wtedy wypracowaliśmy. Zacisnąłem lekko zęby, uświadomiwszy sobie, jak obce, niemal nowe okazało się to uczucie teraz. Co się z nami stało..?
OdpowiedzUsuńKiedy się uśmiechnął, moje spojrzenie uciekło ku jego wargom, po czym, jakby dla upewnienia, wróciło do oczu. Przez moment wydawało mi się, że znów widzę te iskry, które kiedyś tak bardzo przyciągały mnie do niego.
Na dźwięk jego szeptu, moje serce jakby ożyło, jakby próbowało znów się obudzić, by bić tak mocno, jak kiedyś. Wystarczyła barwa jego głosu, już ona sama pozwalała mi wierzyć, że to co mówi, jest zgodne z tym, co czuje, co myśli. Chyba dzięki niej nie spiąłem się, gdy poczułem na skórze ciepły dotyk. Przyglądałem się Mikhailowi intensywniej, najpierw oczom, później zacząłem błądzić spojrzeniem po jego twarzy. Tym razem muśnięcie warg nie było zaskoczeniem. Dopiero po chwili zrozumiałem, że w kącikach moich warg czai się uśmiech, zaledwie chwila, bo zniknął, gdy poczułem chłód, bo Mikha zaczął się odsuwać. Uległem odruchowi. Po prostu czułem, że potrzebuję go znów blisko, jeszcze, choć przez kilka minut. Mocniej objąłem go ramionami, przytrzymując. Myśl, że mógłby znów stać na odległość kroku sprawiała nieomal ból.
- Zostań – mruknąłem na tyle niewyraźnie, że sam nie byłem pewien, na ile te słowa faktycznie wyrwały się spomiędzy moich ust. Puściłem go jedną ręką, unosząc ją zaraz ku jego twarzy. Płynnie, nim zaprotestował rozsądek, przesunąłem opuszkami od jego skroni na policzek. Uśmiechnąłem się lekko, nieznacznie przekrzywiając głowę. Moje serce zabiło mocniej, prawie boleśnie. Obudził się stary lęk, wspomnienie odebranej kontroli. Spuściłem na chwilę wzrok. Zależy mi.. Zacisnąłem mocniej dłoń na jego mundurze, jakby w poszukiwaniu oparcia. Walcząc z przyczajonymi gdzieś głęboko, niezrozumiałymi emocjami, zatknąłem nasze wargi. Nawet jeśli nie umiem pokazać, że… Przesunąłem dłoń w dół jego twarzy, układając ją na szyi. Całowałem go, jakbym od nowa uczył się kształtu jego ust, nieświadomy, że gubię gdzieś oddech.
Mruknąłem cicho, zaskoczony, gdy odwzajemnił pocałunek. Tak długo uciekałem przed jego dotykiem, że zacząłem wierzyć, iż on także stroni od mojej bliskości, że z jakiegoś powodu też jej nie chce. Przymknąłem oczy, rozkoszując się coraz wyrazistszym naciskiem jego warg. Początkowy, niewytłumaczalny lęk zatarł się gdzieś między pocałunkami. Urósł na moment pod mocniejszych dotykiem, by za chwilę ustąpić, gdy chwyt na ubraniu jedynie zabezpieczał to, na co sam pozwoliłem. Bo przecież jakie znaczenie miało, że nie mógłbym się odsunąć, skoro w tej chwili za nic tego nie chciałem..? Gdzieś na granicy świadomości zamajaczyła pokusa, by zrobić coś, co go ośmieli. Kiedy sam się odważył, nie wiedziałem, czy wyczuwając, czy po prostu idąc za impulsem, przesunąłem dłoń bardziej na jego kark. Zacisnąłem ją lekko, na wpół bezwiednie.
OdpowiedzUsuńKiedy patrzył na mnie, czułem mrowienie na policzkach. Chłód powietrza kąsał rozgrzane pocałunkiem wargi. Uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust, podchwytując spojrzenie Mikhaila.
- A mi ciebie – odszepnąłem, poważniejąc. Starałem się rozluźnić pod jego dotykiem, choć z jakiegoś powodu, wciąż było inaczej, niż dawniej. Trudniej. Znów przesunąłem palcami po jego szyi, by zatrzymać dłoń za uchem. – Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, dlaczego ja… - Urwałem, zagryzając wargę. Przytłoczyły mnie emocje, poczucie winy, echo złości, szaleńcza tęsknota za jego bliskością. Przycisnąłem się do niego mocno, prawie desperacko, zaciskając palce jednej ręki na jego mundurze z tyłu. Schowałem twarz w jego ramieniu. – Przepraszam.
„Nie widać było”. Spuściłem na chwilę wzrok, zamiast przy oczach, błądząc nim gdzieś na wysokości naszych ramion. Jak to możliwe, że czasem czuje się tyle sprzecznych ze sobą emocji? Z jednej strony, jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej uważałem, że zasłużył na odtrącenie, brzydziłem się nim. Teraz to, co zrobił, wciąż bolało, ale zdawało się na tyle przyćmione, że odejście od niego z powodu tej jednej rzeczy wydawało się po prostu… głupie? Westchnąłem, choć nie było w tym słychać tego ciężaru, co zwykle. Uświadomiłem sobie, że bez względu na wszystko, chcę odbudować to, co między nami było. Mikha miał mnóstwo wad, ale jednocześnie z nikim nie czułem się tak wyjątkowo, jak z nim w tych momentach, kiedy między nami było dobrze. Może popełniałem błąd… Ale jeżeli nie warto dla niego, to chyba dla nikogo.
OdpowiedzUsuńZerknąłem na niego, gdy ucisnął moją wargę.
- Wiesz, że to odruch – mruknąłem, choć, w zasadzie, nie miałem nic przeciwko temu dotykowi. – Chyba od dziecka.
Spoważniałem, gdy usłyszałem jego szept. Jego słowa obudziły we mnie jakiś utajony dotychczas smutek.
- Nigdy nawet nie wyobrażałem sobie, że mógłbym być z którymś z was w takim… w takim sensie – przyznałem cicho.
Kiedy zamknął mnie w ramionach, po pierwszym momencie niepewności, zacząłem się uspokajać. Wdychałem zapach jego skóry. Nie przepraszaj. Dotyk, delikatny pocałunek. Przez dłuższą chwilę trwałem nieruchomo, z zamkniętymi oczyma, chłonąc poczucie bezpieczeństwa, którego od nikogo innego nie otrzymywałem w takim stopniu. Czas przestał się liczyć, nie chciałem myśleć o żadnej z tych racjonalnych spraw, które pochłaniały mnie na co dzień. Byliśmy, tu i teraz. Tylko to było pewne, więc tylko to miało znaczenie. Czule przesunąłem dłonią, po jego plecach. Przypomniał mi się inny dotyk, w innej sytuacji.
- Jak to się stało, że zacząłeś na mnie patrzeć… pod tym kątem? – zapytałem cicho, mój głos dodatkowo tłumiło jego ramię. Z jakiegoś powodu czułem, że chcę to wiedzieć, nawet jeśli wcześniej, od momentu, kiedy zaczęło mi naprawdę zależeć, wymazywałem z pamięci to, jak zaczynaliśmy.
Uśmiechnąłem się krzywo w odpowiedzi na jego słowa. Przypuszczałem, że to niejedna rzecz, która go we mnie irytuje i na pewno nie najpoważniejsza. Spojrzałem na końce jego palców, gdy przesunął nimi po moim policzku. Przypomniało mi się, jak robił to wcześniej, dokładnie w ten sposób, jakby za każdym razem coś zauważał. Poczułem przyjemny spokój, jakieś ciepło wewnątrz, jak gdyby jakiś kawałek naszej relacji właśnie wrócił na odpowiednie miejsce. Uniosłem rękę, by dotknąć dłoni Mikhaila. Przesunąłem palcami od przegubu, wzwyż, na ramię i dalej, na bark.
OdpowiedzUsuńPóźniej, kiedy już tkwiłem w jego ramionach, miałem wrażenie, że jesteśmy jakby poza czasem. Że choć tamte złe, trudne rzeczy naprawdę się wydarzyły, to pozostały gdzieś daleko, że w jakiś cudowny sposób nas nie dotyczą. Rozsądniejsza część mnie próbowała jeszcze cucić rozluźnione pod wpływem alkoholu ciało, skupiała się na szczegółach… i to chyba właśnie ona zwróciła uwagę na to chwilowe napięcie mięśni po pytaniu, które zadałem. Zmarszczyłem lekko brew, odruchowo, choć póki byliśmy tak blisko, nie miał nawet szansy tego zauważyć. Później, rozluźnienie… Drgnąłem, czując wilgotny dotyk na szyi, mój oddech przyśpieszył. „Nie wiem”. Moje myśli uciekały od jego słów ku śmielszym wyobrażeniom dotyku, jaki znów mógłby nas łączyć. Uniosłem bardziej głowę, dając więcej przestrzeni na pocałunki. Pragnąłem ich, pragnąłem jego. „Nie pamiętam”. Zacisnąłem szczęki, część mnie wciąż chciała się zatopić w przyjemności, ale poprzednie wrażenie dziwnego napięcia u Mikhaila sprowadziła mnie na ziemię.
- Wiem, że kłam… - zacząłem, ale nie zdążyłem dokończyć, koniec słowa utonął pomiędzy wargami Rosjanina. Zachłysnąłem się mocą pocałunku, mruknąłem, początkowo się z nim drocząc, by później pozwolić mu na wszystko i dać to samo od siebie.
Przytrzymałem go, gdy przerwał, niech się nie odsuwa jeszcze chociaż przez chwilę… niech zostanie, bo potrzebowałem go bardziej, niż myślałem.
- Przypomniałeś mi, jak to jest, a teraz mnie zostawisz – prychnąłem z nutką zawodu wymieszanego z kpiną. Westchnąłem, ale spoważniałem, gdy usłyszałem ciąg dalszy. Zmarszczyłem brwi.
- Morozov… on coś wie? – spytałem ostrzej, czujniej. – O jakie teksty ci chodzi?
Na widok jego nikłego uśmiechu, poczułem podejrzany ucisk wewnątrz. I choć wciąż udawałem przed samym sobą, że to jedynie jakaś dziwna reakcja na pity wcześniej alkohol i podrażnienie nim przełyku, doskonale wiedziałem, że prawda była inna. Uśmiechaj się tak do mnie, chcę to widzieć częściej, pomyślałem, choć nie byłbym w stanie powtórzyć tego na głos. Mimo to… dobrze było znów widzieć w każdym spojrzeniu, w każdym geście i minie to, że chciał mnie obok.
OdpowiedzUsuń- Obyś mógł znaleźć na to czas – szepnąłem z nostalgią. Mając w perspektywie walki o Moskwę, nie byłem tego wcale pewien. Już teraz chwile, kiedy mogliśmy okazać sobie cokolwiek, należały do rzadkości.
Zmarszczyłem brwi. Morozowa miałem za głupka, nie traktowałem go jak kogoś, kto mógłby coś przeczuwać. Teraz rozumiałem, że to był błąd. Wyszedłem z założenia, że skoro od początku kręcił się koło Yashanova, ma do niego najlepszy dostęp, i wykorzystywałem to, choćby wtedy, kiedy u mnie pracował, a ja, niby to przypadkiem, zostawiłem leki tak, by polityczny je znalazł. Wydawało mi się, że Morozow żywi do Mikhaila jakiś sentyment, typowy dla ludzi, którzy nawet jeśli właściwie się nie znoszą, wylądowali w podobnej sytuacji. Teraz zrozumiałem, że był to najbardziej podstawowy błąd, jaki mogłem popełnić. Kiedy ja miotałem się z budzącymi się uczuciami wobec Yashanova, ta polityczna wesz miała czas na obserwację. I widocznie tego czasu nie zmarnowała. Czy zdążył już komuś powiedzieć…? Ile osób wiedziało już o tym, co my, w swojej naiwności, mieliśmy za tajemnicę? I jak długo pozostaniemy bezkarni..?
Na samą myśl o tym, co mogłoby się stać, gdybyśmy mieli odpowiedzieć za to niefortunnie ulokowane uczucie, cierpła mi skóra na całym ciele. Nie pomagał nawet alkohol, zwykle osłabiający strach.
W przeciwieństwie do Mikhaila, wolałbym przycisnąć politycznego i zyskać pewność.
Nagły pocałunek mnie zaskoczył, był tak krótki, że nie zdążyłem zareagować. Parsknąłem cicho, nieco nerwowo. Przypomniały mi się jego inne, starsze zagrania.
- Menda – syknąłem na pożegnanie, wiedząc, że nie mam szansy na rewanż.
***
Do obozowiska wróciłem dobre dwadzieścia minut później i od innej strony. Chciałem mieć możliwie jak największą pewność, że cały czas, przez który nie było nas na miejscu, spędziliśmy razem. W trakcie rozmowy z Mikhailem udało mi się częściowo wytrzeźwieć, ale wciąż nie na tyle, by dwie tury picia pozostały bez wpływu na zachowanie. Alkohol wszedł tak mocno, że ledwo udało mi się wrócić. Wolałem w tym stanie nie pokazywać się na oczy ani swoim ludziom, ani reszcie oficerów. Skończyło się na przyśnięciu gdzieś na tyłach ziemianki.
***
Następny dzień przywitał mnie przede wszystkim zamieszaniem i kacem. Ten drugi był na tyle silny, że najpierw dotarło do mnie, jak bardzo boli mnie głowa, a dopiero później, że ktoś szarpie mnie za ramię.
Pierwsze kilkadziesiąt minut działałem właściwie automatycznie. Ktoś mnie o coś pytał, więc należało mu odpowiedzieć. Na szczęście chodziło tylko o zmianę warty, a raczej jej skład. Kiedy mój podkomendny odszedł, do mojego zaczynającego się na dobre budzić mózgu zaczęły docierać wspomnienia ze wczoraj. Zamglone, rozpraszane bólem głowy.
OdpowiedzUsuńNaprawdę do niego polazłem?! Aż pokręciłem głową z niedowierzania. Wspomnienia z nocy były z pewnością prawdziwe, nie miałem co do tego wątpliwości, a jednak wydawały się dziwnie odległe, jakby tamte rzeczy zdarzyły się we śnie, jakbym nie miał wówczas władzy nad sobą i swoimi decyzjami. Wiedziałem, że po alkoholu mi odbija, ale żeby aż tak? Czy żałowałem…? Przypomniał mi się ton głosu Mikhaila, kiedy zapewniał, że znajdzie czas. Zacisnąłem usta, by ukryć wypełzający na nie uśmieszek.
Korzystając z być może ostatniej chwili spokoju, poszedłem się umyć. Było zimno, ale czułem, że jeśli teraz nie odegnam tego poczucia bezwładu, jakie ciążyło na mnie, odkąd się obudziłem, do końca dnia będę bezużytecznym, skacowanym gównem.
Omijając szwendających się tu i niegdzie ludzi, zszedłem nad rzekę. Przyklękając na jej brzegu i walcząc ze sobą, by zdjąć koszulę mimo chłodu szczypiącego w kręgosłup, kątem oka zauważyłem, że Mikhail także był już na nogach. Skrzywiłem się, widząc koło niego Morozova.
Zetknięcie zimnej wody ze skórą okazało się zbawienne. Doprowadziłem się szybko do porządku, zaraz, mocno dygocząc, wciągając na siebie ubranie. Odetchnąłem. Głowa wciąż nieprzyjemnie ćmiła, ale przynajmniej zaczynałem czuć się na tyle trzeźwy, by wrócić do obowiązków.
Może to i lepiej, bo Freischer wypił chyba o wiele mniej, niż cała reszta. Fakt, że wezwał nas do siebie, z żądaniem, że mamy być natychmiast i w komplecie, wcale mnie nie zdziwił. Bardziej niepokojące było to, że polecenie przekazali po cichu jego ludzie, ewidentnie w taki sposób, by Niemcy z drugiej jednostki tego nie słyszeli.
Idziemy na Moskwę. Wiedziałem od wczorajszego wieczora, ale nadal trudno było mi w to uwierzyć. Został nam dosłownie krok do rozstrzygnięcia tej wojny. To tylko miasto, ale jeśli uda nam się je przejąć, sowieci stracą najważniejsze centra łącznościowe, placówki dowodzenia, przynajmniej jedno cenne lotnisko. Nawet jeśli nie rozbilibyśmy ich dowództwa, na co nie liczyłem, chaos, jaki musiałby zapanować w związku z jego ewakuacją, umożliwiłby nam właściwie dowolne dalsze działania. Poza tym, to stolica. Morale większości żołnierzy musiałoby się wtedy dosłownie złamać. Wiedziałem, że o wiele za wcześnie na myśli o wygranej, ale nie potrafiłem zdławić w sobie rosnącej z każdym kwadransem spędzonym na omawianiu strategii ekscytacji. Będę tam, wśród ludzi, którzy obalą czerwoną zarazę. A ojciec… ojciec zapowiadał mi śmierć w przeciągu pierwszych miesięcy tutaj, na wschodzie.
OdpowiedzUsuńMoja ręka zawisła nad mapą, którą chciałem się wspomóc, zadając pytanie. Kilka miesięcy. Dokładnie po takim czasie zginął Egon. Zacisnąłem wargi. Uświadomiłem sobie, jak bardzo się boję. Teraz, gdy koniec wojny zaczął mi się wydawać realny, oprócz wygranej, zacząłem chcieć przeżyć. Miałem dla kogo. Cały czas, kiedy Freischer przedstawiał nam strategię, towarzyszyła mi jedna myśl: jak go ocalić. Jeśli zwyciężymy, czy haupsturmfuhrer nie uzna Rosjan za zbędnych? A jeśli… co jeśli przegramy. Co zrobić, żeby przeżył chociaż on.
Koniec zebrania. Freischer, nie pierwszy raz, kazał mi zostać. Wiedziałem, co to oznacza. Wszyscy pozostali oficerowie dostali już przydziały do zadań. Spojrzeliśmy po sobie. Tym razem, zachowanie maski było jeszcze trudniejsze, niż zwykle. Freischer wydawał się jednak zbyt skupiony na jakichś swoich dylematach. Zaniepokoiło mnie to. Czyżby dostał jakieś rozkazy z góry, o których nam nie powiedział? Krążył po namiocie, jakby nim także targały emocje, z którymi nic nie potrafił zrobić.
- Jeśli mam zrobić zwiad, muszę mieć w oddziale sprawdzonych ludzi.
***
Godzinę później
Pytałem o Yashanova. W tych warunkach, kiedy w kieszeni na piersi miałem rozkaz od Freischera, a wyruszyć na akcję musieliśmy najpóźniej jutro, nie było sensu kryć się z zamiarem rozmowy. Byłoby wręcz dziwne, gdyby nas razem nie zobaczono. Kiedy przekroczyłem próg odpowiedniej ziemianki, starałem się nie myśleć o tym, jak bardzo wygłupiłem się w nocy. Pamiętałem wszystko, łącznie z absurdalnym pomysłem udowodnienia mu swojego zaufania. Wykpi mnie? Za tamtą szczerość, za nadmiar uczuć, które, mimo braku alkoholu we krwi, wcale nie zelżały? Zacisnąłem wargi, w pierwszej chwili rozglądając się po pomieszczeniu, tak, by jeszcze przez chwilę móc omijać wzrokiem jego sylwetkę. Tamten pocałunek… Czy na trzeźwo zrobiłby to samo..? Wziąłem głębszy wdech. Opamiętaj się, Schurz. To teraz nie jest ważne. Będzie kiedyś, jeśli obaj… Westchnąłem ciężko.
- Mamy kilka rzeczy do ustalenia – zacząłem sucho, zmuszając się do spojrzenia na twarz Mihaila. – Mogę usiąść?