24 lipca 2014

[KP] Falkret

– Młody, te ziółka raczej ze smokiem ci nie pomogą.
– Co powiesz na zakład? O, powiedzmy, ten twój nowy mieczyk? Przydałby mi się.

 
Falkret
Położył parę smoków, ale niezbyt się wyróżnia
Członek plemienia Srebrnookich
Łucznik zręczny, szermierz również
Mieszka na skraju wioski
Ojciec zabity przez smoka
Syn zielarki
Sam trochę też zielarz

Kiedy myślisz, że kłamię
Czuję się niewinny
Bo pod skórą jestem wilkiem
I wilkiem muszę być
[Źródło zdjęcia: Fell and Fair
Cytat: Domowe Melodie, Wilkiem
Wątek z Czarny Jeździec]

3 komentarze:

  1. Po ostrej wymianie zdań z ojcem, ruszyła w kierunku swojego smoka, który spokojnie drzemał sobie na trawie. Czasami naprawdę mu tego zazdrościła. Prowadził całkiem beztroskie życie. Jedzenie mu podsuwała pod nos. Spać mógł prawie przez większość czasu. I tylko czasami czegoś od niego wymagała. Na przykład polatania. Ale przecież latanie było nieodłączną częścią życia smoka, więc i tutaj miał niewiele powodów do narzekania.
    Pogłaskała swojego towarzysza po łbie i ciężko westchnęła. Kochała i bardzo szanowała swojego ojca. Jednak czasami kompletnie nie rozumiała polityki, którą prowadził. Już raz próbował ją przehandlować w zamian za więcej ziemi. Co prawda zakończyło się to dobrze, ale musiała się nieźle przy tym napracować. A za mąż wyszła jej siostra, która, o dziwo!, była z tego powodu bardzo zachwycona. Jednak podejrzewała, że następnym razem tak łatwo jej nie pójdzie.
    Przymocowała lutnię do pleców i dosiadła swojego smoka. W oddali widziała ojca, który się do niej zbliżał. A jako, że nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę z nim, to zmusiła smoka do lotu.
    Latanie dawało jej pewną radość. Sprawiała, że czuła się wolna. Tylko w chwilach, kiedy szybowała w dużej odległości od ziemi, czuła że… żyje. To było najbardziej odpowiednie słowo.
    Im dalej było od obozowiska, tym schodziła niżej. Mimo wszystko nie chciała zmarnować całego dnia na latanie. Miała jeszcze kilka innych rzeczy do zrobienia, które bardzo lubiła. Tak jak na przykład zagranie nowej melodii, która powoli rodziła się w jej głowie.
    Powoli zniżała się do lotu, jednak była zbyt zajęta własnymi myślami, aby zwrócić uwagę na nadchodzące zagrożenie. Dotarło to do niej o wiele za późno. Nie wiedziała, jak to się stało, że nagle poczuła ogromny ból w okolicy ramienia. Rozejrzała się pośpiesznie, jednak to okazało się błędem. Zobaczyła nadlatującą strzałę, która mknęła prosto na nią. Jej reakcja była niemal natychmiastowa – odchyliła się w siodle, lecz okazało się to błędem. Coś, co okazało się być kamieniem, znów drasnęło ją w ramię. Puściła wodze i nim się zorientowała już leciała w dół.
    Z impetem uderzyła plecami o ziemię. A ostatnie, co zauważyła przed utratą przytomności, to biały, szybko oddalający się kształt. Uśmiechnęła się słabo, rozpoznając Stitcha. A potem była już tylko ciemność…

    Ostrożnie otworzyła oczy. Ramię bardzo ją bolało. A suchość w ustach powodowała, że jeszcze bardziej kręciło jej się w głowie.
    — Gdzie ja jestem? — Wymamrotała pod nosem, dostrzegając w pomieszczeniu jakąś postać.
    Ylaya

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej rola była prosta i łatwa. Miała być przykładną córką, miała być wzorem do naśladowania. W przyszłości miała zasiąść obok jakiegoś wodza i być jego prawą ręką. Ich plemienia miały się ze sobą złączyć, a oni mieli żyć długi i szczęśliwie…
    I był tylko jeden problem – Ylaya nie chciała takiego życia. Nudziły ją te wszystkie posiedzenia, rady i podejmowanie decyzji. Nie lubiła ładnych i pięknych sukien, w których paradowały jej siostry. Nie nadawała się do takiego życia. Pragnęła wolności i braku zobowiązań. Najchętniej opuściłaby rodzinną wioskę i wraz ze Stitchem wyruszyła na podbój świata. Mogliby latać od wioski do wioski, a ona zarabiałaby na życie grając na lutni. Może nawet nauczyłaby się kilku typowo minstrelskich sztuczek, które mogłaby wykorzystywać dla zwiększenia zarobków. Musiałaby tylko uważać na Łowców Smoków… Co było już pewnym problemem. Ale możliwym do rozwiązania. Wystarczyło uważać.
    Życie w jej marzeniach wyglądało idealnie. Nie brała pod uwagę, że coś mogłoby pójść nie tak. Była zaślepiona pozytywnymi aspektami i nawet przez myśl jej nie przeszło, że życie nie jest takie proste. A przecież mogłaby zostać wzięta do niewoli, jakby tylko wkroczyła na terytorium innego plemienia. Za córkę wodza dostaliby solidne wynagrodzenie. O ile ojciec nie wypiąłby się na nią. Wtedy miałaby jeszcze większy problem. Czarne scenariusze nigdy się jej nie trzymały. Nawet, kiedy niebezpieczeństwo smagało końcówki jej blond włosów.
    Rzadko odczuwała prawdziwy strach. Zazwyczaj była lekko poddenerwowana, lecz się nie bała. Co nie znaczyło, że była nieustraszona. Co to, to nie. Raczej brakowało jej instynktu samozachowawczego, co z jej rządną przygód naturą, tworzyło mieszankę niemal wybuchową.
    Nie odczuwała strachu, kiedy zauważyła za sobą pościg. Nie bała się, kiedy strzały świszczały jej nad głową i musiała robić różne uniki, aby przeżyć. Bać zaczęła się dopiero, kiedy zdała sobie sprawę, że dłużej nie utrzyma się na smoku. Kiedy zaczynała lecieć w dół, a ziemia niebezpiecznie szybko się zbliżała. Strach przed bolesnym upadkiem był bardziej paraliżujący od strachu przed śmiercią. Od dziecka miała wpajane, że śmierć nie jest niczym strasznym. A zginąć w walce na smoku to zaszczyt, z którego w chwili śmierci powinna być dumna. Po śmierci, jeśli już trafi do Krainy Wieczności, też powinna być z tego dumna. W pamięci ludzi pozostanie na wieki.
    Inna sprawa, jeśli chodziło o ból. Od dziecka była szczególnie wyczulona i nawet najdrobniejsze draśnięcie strasznie ją bolało. Była niezwykle wyczulona na ból i z całego serca nienawidziła tego uczucia. Dlatego, gdy leciała w dół, bała się tego uderzenia, które przeszyło ją bólem. Na szczęście nie trwało to długo. Straciła przytomność i nie miała pojęcia, co się z nią działo.
    Powoli otwierała oczy. Pomieszczenie, w którym się znalazła, było lekko zamazane. Początkowo nawet nie wiedziała, gdzie się znajduje. Może w jakieś grocie? Jakieś jaskini? Dopiero po dłużej chwili zaczynała powracać ostrość widzenia. Znajdowała się w jakimś pomieszczeniu. Ciepłym pomieszczeniu.
    Uniosła się na łokciu i jęknęła głośno, czując nieprzyjemny ból w kręgosłupie i reszcie kości. Opadła na posłanie, nakazując sobie spokój i cierpliwość. Zaraz przestanie boleć, zaraz się wszystko skończy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W bezpiecznym miejscu? — zapytała cicho. Zmarszczyła lekko czoło, wpatrując się w nieznajomego. Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek go widziała. A już na pewno nie był pomocnicą zielarki, która urzędowała w ich wiosce. Lekko przekręciła głowę, chcąc jeszcze bardziej się mu przyjrzeć. Nie. Na pewno nie był dziewczyną. Odkaszlnęła, nie chcąc wyjść na niegrzeczną. — To znaczy… gdzie jestem? — zadała kolejne pytanie, dochodząc do wniosku, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. A bezpieczne miejsce można było rozumieć na wiele, bardzo różnych sposobów. Ostrożnie podniosła rękę i dotknęła nią swojego czoła.
      — Nie wiem… — odparła i znów odkaszlnęła. — Nieco kręci mi się w głowie. I wszystko mnie boli — skrzywiła się, kiedy po raz kolejny próbowała się podnieść. I po raz kolejny jej się to nie udało. — Długo byłam nieprzytomna?

      Ylaya 

      Usuń