About you and me in those days
When we felt as if we
could change
The whole world with just one wave
Mary Anne Taylor
choć woli Maranne (to wszystko przez jej brata)
Pełnoletnia od lutego
Fascynatka kawy
Blogerka, recenzentka i felietonistka
Zręczna, szybka i wysportowana aż do podziwu płci brzydkiej
Tak naprawdę to żarcik, przynajmniej to ostatnie
Raczej cicha istota, chyba że wda się w dyskusję
Wbrew pozorom wcale pewna siebie, po prostu nie lubi się odzywać
Wstręt do papierosów, alkoholu, używek i w ogóle wszystkiego co złe
Z morderstwem na czele
Morderstwem dokonanym z zimną krwią
Owszem, morderstwem i pijawkami
[Źródło zdjęcia: styvop
Źródło z góry: Riverside
Wątek z Annie]
Na przestrzeni lat, szlachetna rasa krwiopijców stopniowo uszczuplała się o kolejne egzemplarze. Z początku wszystko było łatwe; ludzie, niezdolni do obrony przed nieznanym, padali jak muchy pod naporem morderczych kieł. Śmierć ta była cicha, szybka i niemalże bezbolesna. Na pewno dostarczała mniej cierpienia niż praktykowane w tamtych czasach palenie na stosach osób parających się magią. Utopienie; dekapitacja, czy też sztampowe powieszenie nigdy nie mogły przebiec aż tak sielankowo.
OdpowiedzUsuńNajwyraźniej jednak, nie wszystkim podobało się gwałtowne zmniejszanie populacji, wiążące z koniecznością szukania nowych partnerów przez zdesperowanych amantów. Cóż. Z tego właśnie powodu powołano łowców wampirów, którzy mieli wytępić te bestialskie, pozbawione uczuć stwory.
A przynajmniej tak mówiło się wśród wampirów, niezadowolonych z zejścia na dalszy plan; w z dzisiejszych czasach uznawano ich już za bajanie starej kobiety; przypisywano istnienie tylko na kartkach baśni, odbierano jako wytwór czyjejś wyobraźni i nie wierzono, że faktycznie żyli — i co ważne — wciąż żyją pośród nas. Bones był jednym z tych wyjątków, którym udało się przeżyć rzezie na przestrzeni lat; jego matka, złota wampirza kobieta nie miała tego szczęścia i padła, zabita przez łowcę jakieś... dawno temu. Pamiętał jej czarne jak smoła włosy, modre oczy i zadarty nos. Mimo że było to w innym wieku, ba, w innej epoce... Ale wciąż miał ojca, który jakimś cudem uniknął śmierci; wampiry żyły o wiele dłużej niż ludzie... Sam Bones wśród nich zyskiwał miano prawdziwego młokosa. I nawet ofiary, jakie miał już na koncie, nie były w stanie dodać mu autorytetu. Z ojcem miał relacje dobre; staruszek stanowił wampirzy przykład alkoholika, który co noc wybierał się na polowanie. Uzależnienie od krwi — prawdziwe przekleństwo. Głód był jak błędne koło; im więcej krwi, tym większy apetyt; tym bardziej zatracasz się w prymitywnych pragnieniach, powoli zapadasz i ze spokojnego wampira, przeistaczasz w bestię niskich lotów, pragnącą jedynie zaspokojenia.
Jego rodzicielowi trudno było zarzucić nienadążanie za modą — stanowił przykład starego, angielskiego dżentelmena w eleganckim surducie, lecz orientował się w nowinkach technicznych wcale nie gorzej niż Bones. I żyli sobie spokojnie w starym nawiedzonym (przez nich) zamczysku, będącym rodową pamiątką, należącą do rodziny od kilkuset lat. Chłopak co chwilę musiał zmieniać szkołę... W końcu — starzał się o wiele wolniej — a żeby nie wzbudzać podejrzeń, często uciekał i osadzał się w różnych miejscach. Tym sposobem, zwiedził już niemalże cały świat, ucząc się stanowczo zbyt dużo. Był jednak wampirem; o wiele szybciej przyswajał wiedzę i chłonął wszelkie informacje.
W rezultacie baza języków, jakimi w stopniu komunikatywnym potrafił się posługiwać... była imponująca.
Najbardziej nie lubił szkół w krajach chrześcijańskich; tam wszędzie wisiały krzyże. Nienawidził ich. Pomimo że tylko dotyk mógł sparzyć jego skórę; wolał unikać jak ognia tych nędznych pomiotów Gościa z brodą. Znaczy chyba. Nigdy nie widział Boga i nie wiedział, czy stwór ów posiadał brodę.
No, w każdym razie, uważał zabijanie wampirów za bardzo niehumanitarne. One też przecież czuły, prawda? Ile to razy jakaś zręczna dziewuszka zakręciła go sobie wokół palca i bezczelnie uwiodła. Rzecz jasna, zawsze potem zabijał ją przy okazji pożywki... ale no co z tego. Chodziło o to, że miał emocje i potrafił je odczuwać! Więc był bytem myślącym, stworzeniem o sercu i duszy — no dobra, tego też nie posiadał — który potrafił wypowiadać się równie sprawnie, co i człowiek. Zwłaszcza, że znacznie bardziej szanował naturalne dobrodziejstwa!
Zabijał, bo była to część jego natury. Coś zakodowane w genach od tysiącleci, uaktywnione, niemożliwe do wyłączenia; po prostu szedł za instynktem, poddając się naturalnym odruchom. Ludzie i tak wyrzynali się wzajemnie, więc dlaczego on miałby odmówić sobie tej przyjemności?
No, w każdym razie, powrót do Anglii przyjął z wielkim spokojem — stęsknił się za tym pochmurnym niebem, rzadko wyglądającym słońcem i protestantyzmem, który w dupie miał chrześcijańskie praktyki przepędzania krwiopijców. Pamiętał, że przed laty, jakiś chłopiec próbował przepędzić go wiązanką czosnku. Rzekomy strach przed czosnkiem był mitem, choć Bones nie lubił go szczególnie — jak pewnie większość ludzi. Maluch miał hemofilię, więc wyświadczył mu przysługę, pozbawiając ostatniego tchnienia. Tak przynajmniej starał sobie wmawiać.
UsuńCieszył się, że po raz kolejny z rzędu będzie przerabiał w klasie identyczny materiał, rozwodząc się na identyczne, niezmienne od lat tematy. Przynajmniej jednak, ludzie byli różni, on wcale nie musiał się uczyć, a zabawa bywała przednia; w końcu tyle wrót stało przed nim otworem.
W sumie, czasami nawet zdarzało mu się rozumieć łowców; tępili zagrożenie, zapewniając bezpieczeństwo swojemu ludowi. Pewnie Bones zrobiłby to samo... haczyk leżał w tym, że było to całkowicie nieludzkie. A przecież robili to ludzie, prawda?
Eliminacja czegoś, tylko dlatego, że stanowi zagrożenie była przecież hipokryzją; i ludzie stanowili zagrożenie dla wielu, naturalnie żyjących stworzeń. Tak wyglądało życie (lub nie-życie). Koło toczyło się, łańcuch pokarmowy nie zmieniał, a ludzie, o dziwno, nie znajdowali się na jego szczycie. I pewnie z tym nie mogli się pogodzić. Że nie byli panami świata. W końcu, Bóg dał im Ziemię, bla bla bla, żeby to oni rządzili, bla bla bla. Pieprzeni egoiści, pozbawieni perspektyw i szerokiego spojrzenia na sytuację. Woleli być ślepi i nie widzieć, jakiego bestialstwa sami się dopuszczali. Cel uświęca środki, prawda? Zabawne.
Jeśli kiedyś, jakiś łowca spróbuje go zniszczyć, to właśnie mu powie. Konkluzje na temat życia i śmierci. Uderzy w jego moralność, wyrzuci błędy postępowania, udowodni, że zabija istotę równie myślącą, co on. Że nie jest wcale lepszy niż ten krwiopijny potwór, bo sam szykuje się do zamordowania, widząc w sobie bohatera. A w rzeczywistości jest identycznym zabójcą, bestią, uważającą, że może życie odbierać. Przyznaje sobie boskie prawa, rości je do wampirzej głowy, chcąc utknąć ją na drewnianym palu. A czy nie dopuszcza się tego samego, czego dopuszczał się ten potwór, łaknąć czerwonej krwi?
Dość dywagacji. Kiedyś pogada sobie o tym z jakimś łowcą. O ile dojdzie do spotkania; Bones raczej dobrze się maskował, a ofiary skrupulatnie chował. Gdyby znaleźć postać pozbawioną krwi, pewnie od razu połapano by się, co się święci.
Oblizał spierzchnięte usta, wsuwając dłonie do kieszeni czarnych spodni, odzwierciedlających kolor duszy — a przynajmniej tak byłoby, gdyby rzekomą duszę posiadał. Jak na złość, pierwszą lekcję stanowił wf. I już z pierwszej lekcji musiał się, cholera, urwać. I wcale nie chodziło o jego nadludzką kondycję, fakt, że się nie pocił, czy zdecydowanie zbyt duże pokłady sprawności fizycznej. O nie, to dało się jakoś maskować. Chodziło o to, że na jebanej siłowni, mieli jebane lustra. Wszędzie lustra. Przecież nie było szans, że postawi tam swe wampirze stopy. Będzie musiał załatwić sobie całoroczne zwolnienie. Eh, cudownie.
Więc tak, zupełnie niczym się nie przejmując, przemierzał szkolny korytarz, łypiąc ślepiami po otoczeniu. Dostrzegł ładną blondynkę o długich nogach i zgrabnym tyłku, która pewnie wspaniale smakowałaby w ciemnym zaułku.
Od razu jednak, wyczuł w jej krwi coś dziwnego i skrzywił się, zasłaniając nos rękoma. Meh.
Podszedł powoli i trącił panienkę w ramię.
— Na Twoim miejscu, zrobiłbym sobie testy na HIV — mruknął z rozbrajającym uśmiechem, uchylając się przed paraliżującym policzkiem. — W zasadzie, też Cię nie lubię. Ale testy jednak bym zrobił — wzruszył bezwiednie ramionami i nie czekając na odpowiedź, ruszył dalej, nieco przymrużając oczy. Musi znaleźć sobie jakieś zajęcie. Przed nim, długie minuty bezczynnego unikania wf... a mógłby sobie pobiegać. Pieprzone lustra.
Wychodząc na zewnątrz, uderzyło w niego okropne światło słoneczne. W tamtej chwili miał ochotę zakryć się czarną płachtą i nie wychodzić, czekając aż jakaś dobra duszyczka podsunie mu kubek parującej krwi — nie miał jednak na co liczyć, więc po prostu czmychnął w cień, odnajdując na ławce siedzącą dziewczynę, pochłoniętą zawartością swojego laptopa. W jego nozdrza uderzył kuszący zapach krwi; wyczuł w niej czystą posokę, pozbawioną dodatkowych udziwnień. Grupa 0! W dodatku, wyraźnie czuł czynnik RH, który tak dodawał przyjemnej słodyczy.
UsuńO nie, Bones. Nie mogą wyrzucić Cię z tej szkoły tak szybko.
Skręcił za budynek i zapalił papierosa, chcąc przytłumić ten feralny węch; jeśli nieco przyniszczy go smrodem tytoniu, może nie padnie, oszalały z wampirzego pragnienia. Może i nie popadł w uzależnienie pokroju swojego ojca... ale te erytrocyty na języku były tak smaczne i pyszne i tak przyjemnie szczypały!
Otrząsnął zawiniątko i rzucił na ziemię, przydeptując stracony na wieki niedopałek. Potem wziął głęboki oddech, wyraźnie zdając sobie sprawę jak bardzo jego węch się popsuł, i podjął drugą próbę, wynurzając się ponownie na placu.
Zawiązywanie nowych znajomości nigdy nie było jego mocną stroną... ale dostał kolejną szansę i na nowo mógł wykreować rzeczywistość. Utworzyć kogoś nowego, inne alter ego; coś, czym mógł się stać, jeśli dostatecznie się postara.
Tak. Z tego powodu wlazł na dach, a z dachu zeskoczył na spadzisty daszek, znajdujący się bezpośrednio nad dziewczyną.
— Telefony, laptopy, tablety, co jest z tą dzisiejszą młodzieżą? — zapytał, naśladując ton starszego mężczyzny i zaparł się nogami o rynnę. W następnym kroku gwałtownie się odbił, wieszając się głową w dół, jak chłopiec, który pierwszy raz w życiu zdecydował się pobawić na trzepaku.
— Tylko by z nosem w elektronice siedzieli — kontynuował poważnym tonem, kiwając się w powietrzu. — Wysysają z Was młodość, Ci pieprzeni życiopijcy — pokręcił głową i uśmiechnął się, by po chwili w popisowym salcie zeskoczyć na ziemię i wyciągnąć dłoń w jej stronę.
— Cześć. Jestem Bones. Jestem nowy i urwałem się z wf'u — wzruszył ramionami, a jego twarz znów spowszedniała, pozbawiając się iskrzącego przed chwilą uśmiechu. — A ty, z czego się urwałaś? Oprócz internetu.
Bones, nawet przy przyzwoleniu swojej silnej woli, nie zawsze potrafił powstrzymać się od skosztowania krwi. Nie chodziło tu wcale o apetyt, rozrywający gardło z każdą chwilą, gdy znajoma woń dostawała się do wyczulonych nozdrzy; po prostu czuł się wtedy sobą. Miał wrażenie, że jest tym, kim powinien być. Że odwieczna misja, przypisana mu przy urodzeniu, zostaje spełniona, a on wcale nie odbiega od początkowego przeznaczenia. Było to może zbyt górnolotne i zdecydowanie za bardzo filozoficzne; nie podlegało jednak wątpliwościom, że Bones tego po prostu chciał. Nigrum lubił przypieczętowywanie dziwnych przepowiedni; spełnianie rzekomej powinności i po prostu picie krwi. Była to swoista przyjemność, zwłaszcza, gdy ofiara dławiła się spazmatycznie, by ostatecznie znieruchomieć w jego uścisku i na zawsze pogrążyć się w ciemności. Było to, jego zdaniem, dość intymne i romantyczne; kobieta na zawsze zamykająca oczy w Twoich objęciach pod wiszącym na niebie księżycem...
OdpowiedzUsuńGdy był to mężczyzna... cóż, było to trochę mniej urocze. Ale wciąż smaczne.
W każdym razie, z czasem Nigrum naprawdę próbował zostać abstynentem; wielokrotne podejścia wiązały się jednak z ostateczną porażką, a on wciąż nie potrafi wstrzymać się od kosztowania krwi. Ludzie jednak nie wstrzymywali się od spożywania mięsa, zabijając tym procederem niewinne zwierzęta... miał więc choć nikły argument do próby przekonania swojego wampirzego sumienia.
Rzadko rzucał się na głębokie wody, a jeszcze rzadziej zawiązywał szeroko pojęte znajomości; tym razem jednak odczuwał dziwną potrzebę znalezienia sobie przyjaciół. Być może czuł się samotny, być może chciał choć w taki sposób usadowić swoje martwe cielsko wśród ludzi, oddychających i z bijącymi sercami. Kto wie. Liczyło się to, że naprawdę nie miał zamiaru przeżyć tego roku szkolnego samotnie. Po prostu. Choć jego życie było niespotykanie wiecznie, nie oczekiwał wiecznej tułaczki wśród mgły, gdzie nie byłoby nikogo, komu mógłby powiedzieć jak bardzo jest ślepy.
I choć w swoim alkoholizmie, nie rozumiał ojca, wiedział, że dla niego nie ma już ratunku; wbrew nikłym latom, jakie w wampirzej rachubie miał na karku, wiedział, że ten stary pryk zbyt mocno pogrążył się w swoim amoku
Jeśli jakiś łowca go zaszlachtuje, nie uroni łzy, a jedynie pogodzi się z nieuniknionym. Wreszcie będzie miał całą rezydencję dla siebie i przemaluje te okropny, szkarłatne ściany w korytarzu. Meh.
Zdecydowanie bardziej gustował w ciemniejszych odcieniach czerwieni. Na przykład tych pokroju krwi tętniczej, która miała ładny niemalże bordowy kolor. Przegryzanie tętnic było w końcu chyba najprostszym sposobem na dostanie się do pożywki, a on... a on nie aspirował na udziwnianie, które miałoby wprowadzić innowacje w dotychczasowym wysysaniu krwi. Taki po prostu był. Staroświecki. Może trochę pozbawiony kreatywności.
Jego wymyślne salto natomiast nie było niczym dziwacznym; człowiek, trenujący szermierkę z założenia miewał takową sprawność, wiec nie obawiał się nawet, że ktokolwiek, kiedykolwiek rozpozna w nim rzeczywistą formę krwiopijcy.
W odpowiedzi na jej skwitowanie więc, po prostu prychnął cicho, udając normalnego człowieka, którym w sumie chyba nie chciałby być.
– Żadne popisy. Po prostu, skoro już zrywam się z wf'u, udowadniam sam sobie, że nie jest mi potrzebny – uśmiechnął się, z gracją ściskając ich dłonie i podniósł wzrok, lustrując ją spojrzeniem niebieskich, pełnych dziwnego błysku oczu. – I jestem naprawdę zaszczycony, że już na wstępie, mogę zwracać się do Ciebie zdrobnieniem – ukłonił się wytwornie, a potem znów uśmiechnął, choć uśmiech ten był delikatniejszy i pełen swego rodzaju troskliwości. – Mam na imię Bones... Co tak właściwie pisałaś na tym laptopie? Chyba jeszcze żadne z nas nie ma zadań... w zasadzie, jestem tu nowy, więc powinienem chyba poprosić o jakąś pomoc, bo nie orientuję się kompletnie w rozkładzie budynku – skłamał; chodził do tej szkoły, do tej klasy już kilka razy w ciągu swojego długiego życia. Właśnie tak to wyglądało; przemierzał te same korytarze miliard razy, a i tak musiał udawać, że to ten pierwszy. Co śmieszne, wychodziło mu to całkiem nieźle, bo nikt nigdy nie zorientował się, jak fałszywa jest jego gra. Dziewczyna nie wyglądała na głupią, ale wiedział, że i tym razem uda mu się wygrać.
Usuń