23 sierpnia 2014

[KP] Faust Winkler



Wszechświat nie jest nieśmiertelny. A co dopiero ludzie...
Dobrze było kiedy jeszcze miało się tyle lat by nie być tego świadomym.

Dopiero kiedy dorastasz, kiedy uświadamiasz sobie, że brukselka to nie wewnętrzna część kapusty, a oddziele warzywo a brokuł to nie niedojrzały kalafior, zauważasz ze wszystko przemija.

Przynajmniej takie odnosisz wrażenie. Bo nie wiesz jeszcze wszystkiego.

84 komentarze:

  1. [O jak ładnie długo napisałeś :)]

    Valancy naprawdę się starała. To było szaleństwo, aby wziąć kredyt, kupić kawalerkę, odremontować ją i otworzyć tam własny gabinet. Ale od zawsze o tym marzyła i włożyła w to dosłownie całe serce. Szkoda tylko, że pacjenci się jakoś nie pojawili. Szczęście uśmiechnęło się do niej o tyle, że w ośrodku potrzebowali kogoś, kto w określone dni dyżurowałby przy telefonie i przez jeden dzień w tygodniu przyjmował ewentualnych pacjentów. Zgodziła się bez wahania, bo co jak co, ale jakoś musiała się utrzymywać, a przynajmniej do czasu, aż jej własny gabinet nie zacznie w miarę sprawnie funkcjonować. A poza tym, to był dobry sposób na zdobycie zaufania ludzi i poniekąd zareklamowanie się.
    Na początek, jako „sprawdzian”, jak nazywała to w głowie, spodziewała się raczej czegoś łatwego, najprawdopodobniej roztrzęsionej nastolatki, która nie radzi sobie w szkole, bo ją dręczą lub coś w tym rodzaju. Kartę pacjenta dali jej dosłownie w ostatniej chwili, więc nie zdążyła się z nią zapoznać, bo na dodatek przetrzymali ją w dyrekcji. Leciała więc potem na złamanie karku do gabinetu, a po drodze mało nie wpadła na sekretarkę niosącą tacę z kawą. Wpadła do środka spóźniona o kilka minut, złorzecząc w duchu na dyrektora.
    Tak właściwie wmówiła sobie, że w pokoju czeka na nią dziewczynka maksymalnie piętnastoletnia, a porozmawianie z nią i pocieszenie nie będzie zbyt trudne. Była więc podwójnie zaskoczona, kiedy nie zastała tam nastolatki, tylko dorosłego mężczyznę. Przez kilka chwil stałą w progu i mrugnęła kilkakrotnie. Można było mieć wrażenie, że nie dotarło do niej kompletnie nic z tego, co powiedział, bo minę miała zdezorientowaną, ale jednak słuchała.
    - To nie moje książki – powiedziała pierwsze, co jej przyszło do głowy, robiąc kilka kroków w głąb pomieszczenia. Tak na wstępie zarzucił ją wykładem... Powinna się w sumie przyzwyczaić, w końcu będzie spotykać samych dziwnych ludzi.- To dobrze, że pan czuje się dobrze, panie... – chciała zerknąć do dokumentów, które trzymała w dłoniach, ale przyniosła zbyt dużo papierów.- Jak się nazywasz? – mruknęła w końcu, jakoś tak samoistnie zmieniając formę z oficjalnej na tę bardziej swobodną. W tym samym momencie wszystkie papierzyska wysunęły jej się z rąk i rozsypały na podłodze. Zaklęła cicho pod nosem w sposób, który zdecydowanie nie przystoi eleganckiej kobiecie, a za taką usiłowała uchodzić, a potem kucnęła, chcąc pozbierać dokumenty.
    No i o jaką pieczątkę mu chodziło, do cholery? Czemu nikt jej nic nie powiedział zawczasu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Może coś w tym było, bo Valancy czasem sprawiała wrażenie niezrównoważonej, jakby kompletnie nie ogarniała rzeczywistości i żyła w innym, swoim własnym świecie. Ogólnie mówiło się, że ludzie idą na psychologię, aby rozwiązać swoje własne problemy i tak w rzeczywistości było, szkoda tylko, że nie działało. I ani odrobinę nie pomagało. A z Valancy aktualnie było chyba gorzej niż wtedy, gdy zaczynała studia.
    Pozbierała luźne kartki, ale teczki nie zdążyła chwycić. Chciała się o nią upomnieć, ale... W sumie co szkodziło, że sobie przejrzy dokumenty? Miał prawo wiedzieć.
    - Nie sądzę – odpowiedziała odruchowo, jeszcze trochę zamyślona.- Nie żeby mi to przeszkadzało, ale... – podniosła rękę i wskazała na czujnik dymu zamocowany w rogu sufitu.
    Położyła papiery na biurku, potem w końcu odebrała teczkę i usiadła za biurkiem, otwierając ją.
    - Szczerze mówiąc, mało mnie obchodzi, czy jest pan niebezpieczny, czy nie, bo nie mam nic do stracenia – no, może oprócz życia ewentualnie, ale na nim niespecjalnie jej zależało.- Proszę sobie usiąść, panie Winkler – doczytała już nazwisko z karty. Właściwie cały czas ją przeglądała, nie podnosząc głowy. Machnęła jedynie ręką, co niby miało wskazywać kanapę, na której miał usiąść.- No to o co chodzi z tą pieczątką? Jakoś nie wygląda pan na wariata, więc co pan tu w ogóle robi? – odpowiedź rzekomo miała w teczce, ale... Dlaczego miałaby się opierać na tym, co ktoś wcześniej stwierdził? Może się pomylił? Sama chciała się przekonać, o co chodzi. I na pewno do stwierdzenia tego nie potrzebowała karteczek z kleksami w kształcie motyli.

    [Jak sobie pisałam tamten poprzedni do Ciebie, to się rozłożyłam z leżaczkiem na tarasie, komputer na kolanach, siedziałam, myślałam, w końcu napisałam, a teraz mam nogi tak krzywo zjarane, że wstyd wyjść z domu :D]

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Taaa :D Wcześniej się ze mnie w pracy śmiały, że mam nogi, jakbym z młyna wyszła, teraz będą się śmiać, że jestem w łaty :D]

    Jak na kogoś, kto był rzekomo chory albo miał jakieś zaburzenia, to wyjątkowo dużo mówił i chętnie odpowiadał na pytania, nawet te niezadane. Z reguły trzeba było z ludzi wyciągać informacje, bo kompletnie nie chcieli mówić. To trochę Valancy zdziwiło, ale nie odniosła się do tego faktu, tylko sięgnęła po pióra i zaczęła je obracać w palcach, od czasu do czasu stukając końcem w blat biurka. Cały czas patrzyła w papiery, a podniosła wzrok dopiero wtedy, gdy usłyszała znajome nazwisko.
    - Doktor Order? – zainteresowała się, ale mina dosyć szybko jej zrzedła.- Nie wiedziałam, że zmarł... – może dlatego, że przez ostatnie pół roku nie było jej w mieście, więc skąd niby miałaby wiedzieć, co się tutaj działo? – Był kiedyś moim promotorem... – wyjaśniła.- Pan wybaczy, tak właściwie to nie zdążyłam nawet przeczytać karty i nie bardzo wiem, o co chodzi... – cały czas czytała informacje, ale raczej tak pobieżnie, w końcu musiała też słuchać. Wbrew pozorom, naprawdę słuchała i żadna informacja je nie umknęła, nawet jeśli mogła sprawiać wrażenie, jakby miała kompletnie gdzieś to, co mówił.- Po co panu to wszczepili? – spytała, a zaraz po tym zmrużyła oczy i postukała końcówką pióra w kartkę.- To w sumie całkiem ciekawe – pokiwała głową z uznaniem, jakby właśnie przeczytała naprawdę interesującą powieść. I wcale nie brzmiała tak, jakby nie uwierzyła w to, co tam jest napisane. Choć pewnie nie było tam wszystkich informacji.- Zdaję sobie sprawę z tego, że chce pan jak najprędzej stąd zwiać i podpiszę ten świstek bez problemu, bo czemu miałabym utrudniać, też lubię, jak mi ktoś idzie na rękę... Ale pod jednym warunkiem – zamilkła na chwilę, jakby chciała w ten sposób zbudować napięcie.- Chcę usłyszeć całą historię. Nie przeczytać z karty, tylko usłyszeć bezpośrednio od głównej zaangażowanego.

    OdpowiedzUsuń
  4. [Używanie samoopalacza przez osobę z tak jasną karnacją jak moja nie jest zbyt korzystne dla wyglądu :D Ale pogoda już się spsuła, długie spodnie będą.]


    Gdy była strażakiem i zdjęła kask po jakiejś akcji, to nie zdziwiłaby się, gdyby osoba, której przed chwilą pomogła, byłaby w szoku z tego powodu, że Valancy jest kobietą. Bo to był totalnie niekobiecy zawód, chociaż zdarzały się ewenementy. Ale psycholog albo psychoterapeuta? Przecież było pełno psycholożek, nawet w filmach najczęściej psychoterapeutami były kobiety! Zdziwiła się więc stwierdzeniem, że spodziewał się mężczyzny, ale nic na ten temat nie powiedziała, bo to nie było najważniejsze.
    - Dziwne, że wskazał mnie... – zamyśliła się na chwilę.- On był psychiatrą. Ja nie jestem lekarzem.
    Sięgnęła po teczkę i przewertowała ją. Rzeczywiście nie była zbyt gruba, a po tym komentarzu Valancy uznała, że historia nie jest kompletna. Więc tym bardziej musiała poznać wszystkie szczegóły. Ze zwykłej ciekawości. Poza tym, co innego miała do roboty? No, dzisiaj może nie, bo miała umówione jeszcze trzy inne osoby, ale jutro, pojutrze, przez kilka następnych dni zapewne zanudzi się na śmierć. Nawet kota nie miała, chyba czas sobie kupić.
    Trochę była zaskoczona, że akurat teraz będzie o tym opowiadał (w skrócie? Czyli pewnie połowa szczegółów gdzieś umknie i nic nie będzie w efekcie wiadomo), ale nie zareagowała, pozwoliła mówić i słuchała, szukając w tym czasie na biurku zawalonym papierami (sama ten bałagan przed chwilą przecież zrobiła) tego świstka, który miała podpisać. Ucieszyła się, kiedy go złapała, przebiegła po nim wzrokiem, a potem zdjęła ustami nakrętkę z pióra i złożyła na karteczce zamaszysty podpis. Z szuflady wygrzebała pieczątkę ośrodka i przybiła ją gdzieś obok, dopiero wtedy, idealnie zgrywając się w końcem opowieści, podniosła wzrok.
    - I nikt panu nie uświadomił, że jest pan po prostu wampirem? – palnęła i miało to być żartem, tylko że... Jakoś nikt się nie roześmiał.- Żartuję, oczywiście. Nie chodziło mi o to, żeby pan teraz opowiadał, a już na pewno nie w skrócie, tylko wszystko dokładnie i ze szczegółami. Kiedy indziej. Nie każę, oczywiście, przychodzić co tydzień, bo to na pewno byłoby uciążliwe... No i też na pewno nie tutaj, bo mam ograniczony czas. No i widzę, że sobie pan to wcześniej przygotował, bo tylko studenci na kolokwium recytują tak idealnie trudne pojęcia z pamięci, jakby były wierszem, bo się wcześniej obkuli - to wcale nie była złośliwość, jedynie stwierdzenie faktu. Valancy trochę inaczej pojmowała złośliwości niż większość ludzi. Żarty też.

    OdpowiedzUsuń
  5. [Wiem, że trochę czasu już minęło, myślałam, ze się wyrobię z tym półurlopem, ale zrobiło się jeszcze gorzej u mnie, tak więc chciałam poprosić grzecznie o cierpliwość i obiecać, że odpiszę za tydzień, bo na tydzień pójdę już na cały urlop, żeby się wygrzebać z problemów. Nie zapomniałam i nie zostawiłam! :)]

    OdpowiedzUsuń
  6. Valancy nie byłą aż tak naiwna, aby wierzyć, że człowiek, który chce zniknąć, będzie z własnej woli do niej przychodził, wracając do miejsca, z którego chciał uciec. Żaden podstęp też się w tym nie krył, więc może rzeczywiście trochę jej to wszystko wisiało... Ale tylko odrobinę, bo jednak powinna zabiegać o to, żeby mieć jak najwięcej pacjentów (a pacjent = klient, który płaci). Może troszkę za bardzo wierzyła w siebie, myśląc, że uśmiechem i urokiem osobistym (wątpliwym), a może też trochę zgrywaniem idiotki (to często działało, o dziwo) uda jej się namówić tego oto faceta, żeby przyszedł do niej później z własnej woli.
    - W czym? – spytała odruchowo.
    Nałożyła zatyczkę na pióro, odłożyła je na bok i dopiero wtedy podniosła głowę. Wcześniej nie odpowiedziała, teraz chyba też spóźniła się z reakcją. Minę miała zdziwioną, uniosła też brwi i siedziała tak dokładnie dwie minuty, zaskoczona, aż w końcu postanowiła się podnieść. Przeszła przez pomieszczenie, pochyliła się na kilka sekund nad mężczyzną, pomachała mu dłonią przed twarzą, ale nie zareagował, a Valancy przez to była trochę... Skonsternowana.
    Ruszyła w końcu do drzwi, otworzyła je i wyjrzała na korytarz.
    - Alice! – zawołała pielęgniarkę siedzącą zawsze w rejestracji. Pulchna kobieta po dwóch sekundach pojawiła się na końcu korytarza, kołysząc się.- Weź no pozwól, facet mi się tu rozłożył na kozetce i śpi, co mam robić?
    - A bo ja wiem – pielęgniarka wzruszyła ramionami.- Może zmęczony jest, daj mu się wyspać.
    - Przecież za pół godziny kończę pracę! A jak nadal będzie spał? Nie mogę go tak zostawić...
    - To go wtedy obudzisz, w czym problem? – Alice przepchnęła się w drzwiach, żeby zajrzeć do gabinetu.
    No właśnie, w czym problem? Przecież mogła go równie dobrze obudzić od razu, bo jak to tak, zasypiać nagle u lekarza... Z drugiej strony, to przecież nie było normalne, dopiero co coś do niej mówił, a potem nagle się położył... No i w tej swojej wyuczonej opowieści wspominał o świadomym śnie. Zastanawiała się tak nad tym, cały czas stojąc w drzwiach.
    - Ty, no przecież on fajny jest, wykorzystaj to pół godziny i się pogap, a potem go spróbuj poderwać – głos Alice wyrwał Valancy z zamyślenia.
    Odruchowo popukała się po czole i pokręciła głową. Pielęgniarka zamruczała coś pod nosem i wróciła na swoje stanowisko. Fowler zamknęła za nią drzwi.
    I teraz miała dylemat: budzić (a raczej: próbować budzić) czy jednak nie?

    [dlaczego miałabym nie chcieć pisać? Wiem, że miało być „za tydzień”, minęły dwa, ale zrobiło się jeszcze gorzej i nie sądziłam, że sprawa sprzed dziesięciu lat wróci do mnie w takim momencie ze zdwojoną siłą o.O]

    OdpowiedzUsuń
  7. Rzeczywiście, potrząśnięcie nic nie dało, a to wykluczało możliwość, że jest to zwykła drzemka, bo normalnie ludzie się budzą po szturchnięciu, niezależnie od tego, jak mocny mają sen. Wyjaśnienie Alice „zasnął, bo jest zmęczony” również nie wchodziło w grę, ale Valancy nie należała do osób, które bezkrytycznie wierzą w istnienie zjawisk paranormalnych (mimo nastoletniego uwielbienia do serialu „Z archiwum X”), więc nie stwierdzała od razu, ze na pewno w czasie snu wszystko słyszał, a do tego jeszcze sobie siedział obok.
    Chciała znaleźć wyjaśnienie tej sytuacji w historii choroby, więc usiadła z powrotem przy biurku, chcąc przejrzeć kartę pacjenta. Tym razem uważniej. Rozejrzała się jeszcze po gabinecie podejrzliwie, jakby ktoś ją obserwował i podświadomość coś je podpowiadała.
    Ale zaraz potem o tym zapomniała, skupiając się na lekturze. Kilka pojęć podkreśliła w karcie ołówkiem w trakcie czytania, bo albo częściowo wyjaśniały, co się tutaj stało, albo zwyczajnie nie pamiętała, co oznaczają, więc kilkanaście minut później wstała, aby powyciągać z gabloty książki, w których mogłaby znaleźć potrzebne informacje. Chciała jeszcze zadzwonić do szpitala, aby dowiedzieć się dokładniej, co takiego stało się doktorowi Orderowi, ale potknęła się o zagięty dywanik i z naręczem książek w rękach i przy okazji z hukiem, jakiego narobiły upadając na podłogę, Valancy również na niej wylądowała.

    OdpowiedzUsuń
  8. Może rzeczywiście powinna wziąć jedną, ale po co chodzić kilka razy od szafki do biurka, skoro można było od razu wziąć kilka? No i skąd mogła wiedzieć, że ten głupi dywanik, którego nie pozwalali jej wyrzucić, akurat w tym momencie się podwinie?
    - Tak, wiem – odpowiedziała automatycznie, próbując się pozbierać razem z książkami. A powiedziała to tonem, jakby kompletnie nie była zaskoczona tym, ze się w końcu obudził.- Dzień dobry – palnęła, uświadamiając to sobie kilka sekund później.
    Wstała w końcu i położyła pozostałe książki przy biurku.
    - Tutaj? Nie wiem. Ale wiem, gdzie jest dobry sklep w pobliżu mojego gabinetu – jakoś tak bezwiednie podkreśliła to jedno słowo.- Powiedziałeś... Powiedział pan – szybko się poprawiła.- Że doktor Order zmarł tak nagle. I że nie bardzo chcą cię puścić, choć nie wiem, o kogo dokładnie chodzi i po cholerę jest ten nadajnik. Ale to wszystko jest jakieś podejrzane i czy w takim razie też nie powinnam zacząć się obawiać, skoro podpisałam ten świstek? – zabębniła bezwiednie palcami w jedną z książek leżących na biurku, na której trzymała dłoń.- Nie naoglądałam się durnych filmów i nie wymyślam teraz teorii spiskowej, ale tutaj – sięgnęła po kartę i ją uniosła.- Jest totalny syf i dużo braków. Nie wiem wszystkiego, a chcę wiedzieć. I proszę ze mnie nie kpić.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ludzie z reguły bardzo szybko, właściwie zbyt szybko, uznawali kogoś za wariata. Tylko dlatego, że ten ktoś miał inne spojrzenie na różne sprawy albo po prostu pojmował rzeczywistość w odrobinę inny sposób. Valancy też nie raz i nie dwa usłyszała, że ma „coś nie halo z głową”, co wynikało z czasem odrobinę dziwnego sposobu bycia, jakby się urwała z choinki i wpadła do teraźniejszości kompletnie nie wiedząc, co się dzieje. Nie sądziła jednak, że ktoś kiedyś ją oskarży o zbyt szybkie ocenianie innych po pozorach.
    - Zdziwienie było spowodowane tym, że kompletnie nie wiedziałam, co z panem zrobić – odparła dyplomatycznie na wstępie, milcząc na temat Alice i jej durnych pomysłów, bo przez jej gadanie Valancy zbyt często traciła skupienie w pracy.- Mam przez to rozumieć, że przyszedł tu pan z pełną świadomością, że jeśli podpiszę ten świstek, to za jakiś czas coś mi się stanie? – dopytała, sprowadzając to wszystko do jednego stwierdzenia, do tego, jak widziała to ze swojej perspektywy. A to podsumowanie sprawiło, ze tym bardziej chciała się dowiedzieć, co się tutaj dzieje, zwłaszcza, że nie było niczym miłym ani moralnym aż takie dążenie do cel po trupach. Bo żeby zyskać wolność (i szczęście) bez wahania narażał inne osoby. To ją trochę rozzłościło, bo na dodatek było bezczelne. A chciała być miłą i ułatwić komuś życie... Kolejny raz przekonywała się, że nie warto.- Cóż za łaska, dostaję dodatkowy dzień życia w spokoju – mruknęła ironicznie. Wątpliwym spokoju, należałoby dodać.
    A najgorsza w tym wszystkim byłą ta nonszalancja i zadowolenie z siebie.
    Mało brakowało, a rzuciłaby za tym swoim pacjentem książką. Albo by go trafiła, albo rąbnęłaby w drzwi. A Valancy odruchowo wyobraziła sobie, jak idealnie trafia go w głowę. I na koniec chociaż na sekundę uśmiechnęła się z zadowoleniem przez to wyobrażenie.


    Nie mogła tego tak zostawić, to nie wchodziło w grę. Żadne z zaproponowanych trzech rozwiązań jej się nie podobało. Najzabawniejsze w tym wszystkim było jednak to, że Valancy bez przekonywania uwierzyła naiwnie we wszystko, co powiedział. Choć pośrednio część z tego była groźbą.
    Z racji tego, że miała całkiem swobodny dostęp do różnego rodzaju danych i spisów, z łatwością znalazła miejsce zamieszkania pana Fausta Winklera. W obecnych czasach nikt się tak nie nazywał, więc miała pewność, że pod danym adresem nie zastania kogoś całkiem innego. Bo decyzję o tym, że do niego pójdzie, podjęła już wieczorem, a rano i tak nie miała nic innego do roboty (zwłaszcza po tylko połowicznie przespanej nocy). A stojąc pod drzwiami i pukając miała nadzieję, że nie trafiła akurat na moment, w którym śpi.


    [matko, jak ja czasem mam ochotę, żeby ona się zachowywała jak bezczelna Vea i się cudem powstrzymuję, bo nie taka miała być :D]

    OdpowiedzUsuń
  10. [Od kilku dni męczę się z komputerem, dysk twardy mi pada, więc albo mi się uda odpisać jakimś cudem w pracy, albo wrócę dopiero za kilka dni. Takiego pecha coś mam ostatnio z pisaniem :C]

    OdpowiedzUsuń
  11. Gdyby miała być szczera, to pewnie przyznałaby się, że wcale nie ma ochoty, by wchodzić do środka. Zamierzała tylko powiedzieć kilka rzeczy i najprawdopodobniej zawrócić do siebie, wahała się jednak chwilę, stojąc w progu, aż w końcu zrobiła ten jeden krok w głąb mieszkania. Na powitanie nie odpowiedziała, co być może nie było zbyt kulturalne, ale rozproszyłoby myśli, które miała skupione na czym innym. Często jej się to zdarzało w przeszłości, że nie potrafiła się wysłowić, a najczęściej ta dojmująca pustka w głowie następowała na wszelkiego rodzaju ustnych egzaminach.
    - Jak rozumiem, z narkolepsją łączy się w dokładnie tym przypadku również katapleksja z zachowaniem świadomości i słyszałeś wszystko, o czym rozmawiałyśmy? – wypaliła na wstępie, jakby nie usłyszała pytania o herbatę. I wyrecytowała to tonem, jakby nauczyła się tego zdania na pamięć. Cóż, nikt nie był idealny i nie zawsze wszystko wychodziło tak, jak się chciało, Valancy również popełniała błędy, miewała luki w pamięci, czegoś nie wiedziała albo zwyczajnie brakowało jej pewności siebie i wiary, że to, co mówi, jest sensowne i że tym razem ma rację.- Nie chcę herbaty. I wcale się nie gapiłam, to Alice gada bzdury. No i nie lubię, jak się ze mnie robi idiotkę, a zdaje mi się – właściwie to nie zdawało jej się, była tego pewna.- że traktujesz mnie z pobłażaniem – oficjalna, grzecznościowa forma już dawno poszła w zapomnienie.- Sprawdziłam rejestry. Stare i nowe – dodała na koniec, żeby czymś zwrócić jego uwagę i pokazać, że w czymś jednak grzebałą, że znalazła trochę informacji i naprawdę nie jest naiwną idiotką. I że być może zdolna byłaby uwierzyć w cuda na kiju, skoro część z nich była niemalże udokumentowana.

    OdpowiedzUsuń
  12. - Moja depresja nie wynikała z dzieciństwa – powiedziała to, zanim zdążyła pomyśleć, że nie powinna. To była kwestia prywatna, przyznała się do czegoś, co dotyczyło jej życia, a oprócz tego przyznała się, że wpasowała się w teorię mówiąca o tym, że psychologię studiują ludzie, którzy mają problemy sami ze sobą.
    Usiadła spokojnie, milczała przez kilka chwil, słuchając, co ma do powiedzenia, a sama uświadomiła sobie, że przyszła tu z myślę „chcę coś zrobić”, ale sama nie wiedziała co. Jak to rozwiązać, jak w ogóle zacząć i co powiedzieć na początek.
    - Skserowałam ją – poinformowała w końcu. Oczywiście, nie powinna udzielać informacji na temat pacjentów osobom postronnym, nie powinna kopiować zawartości karty, a już na pewno nie powinna wynosić jej poza ośrodek.- Jest do wglądu – i owszem, teczka, całkowicie nowa, dopiero co kupiona, ze skserowaną karta w środku znajdowała się teraz w torebce Valancy i była podpisana „rachunki za gaz”, żeby czasem nikomu nie przyszło do głowy, aby tam zaglądać.- Pan gada więcej niż ja, a zdawało mi się, że to ja paplam i paplam… - zauważyła.- Mam już rybkę, nie potrzebuję jeszcze do tego psa. I tak, wiem, że jak ktoś jest bezczelny i nie przejmuje się innymi, to jest mu łatwiej w tym świecie i może rzeczywiście, gdyby miał pan gdzieś, co się ze mną stanie, to nie byłoby teraz tej sytuacji… Ale jednak tutaj jestem. Znalazłam cztery osoby o tym samym imieniu i nazwisku, każdą kolejną młodszą od poprzedniej o kilkadziesiąt lat, ale to akurat nie byłoby takie dziwnie, bo dziwne jest to, że zgadza się dokładnie wszystko, wszystkie parametry, a to już jest niemożliwe, nawet jeśli chodziłoby o rodzinę, o ojca, dziadka, pradziadka i tak dalej, aby nosili to samo imię, rodzili się tego samego dnia i w jednakowych odstępach czasowych. Gdybym ja próbowała ukryć, że coś ze mną nie tak, to zmieniałabym chociaż imię przy tworzeniu nowej tożsamości. Oni, choć nie wiem, o kogo chodzi, albo tego nie zauważyli, albo nie chcieli zauważyć, choć w to wątpię. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja wierzę, że ten Faust Winkler urodzony w dziewiętnastym wieku to ta sama osoba, która siedzi teraz przede mną i wygląda co najwyżej na trzydzieści lat.

    OdpowiedzUsuń
  13. Sądziła, że kwestia mówienia w odpowiednich momentach „ojej!”, „naprawdę?” i „to interesujące” była żartem, ale kiedy rzeczywiście usłyszała „to interesujące” w pierwszym momencie nie wiedziała, czy to tak z przekory, czy całkowicie na serio. Koniec końców, zwyczajnie się roześmiała, co było dosyć zaskakujące w aktualnym momencie.
    - To akurat moja rola, żeby wysłuchiwać i mówić „to interesujące” i naprawdę tego nie oczekiwałam w tym przypadku – zabawne, że się uśmiechała, zwłaszcza, że sytuacja była poważna. Tak więc owszem, po kilku sekundach spoważniała.- Nie oczekuję niczego w zamian za pokazanie dokumentów, no bez przesady – od razu schyliła się do torebki i wyjęła teczkę z „rachunkami za gaz”.- Może tylko wyjaśnienia, w co jestem teraz wplątana i co z tym zrobimy – dziwne było to, że powiedziała „Zrobimy”, jakby mieli robić to razem, a nie każde z osobna, pilnując własnego nosa i dbając o własny tyłek. Wyciągnęła rękę z teczkę przed siebie, aby mógł ją wziąć i przejrzeć zawartość.- Nie mam anemii, po prostu regularnie oddaję krew. I, jak rozumiem, właśnie odpięłam tę smycz, tak? Więc? Co z tego wynika? Zabawne, że w to wszystko wierzę i nawet tego nie neguję – pokręciła głową, o dziwo z rozbawieniem.- Jakby to było na porządku dziennym, że ludzie żyję po dwieście lat, a w ogrodzie fruwają mi wróżki…

    OdpowiedzUsuń
  14. [Spytam tylko: w odpisie masz na myśli okres, czyli menstruację? :D bo jak mu coś odpali o menopauzie, to wiesz.. :D]

    OdpowiedzUsuń
  15. [ A to tak, to menopauza (inaczej klimakterium), ale to mają tak mniej więcej pięćdziesięciolatki :D]

    OdpowiedzUsuń
  16. - Order nie miał czasu, aby się zajmować swoimi praktykantami – Valancy jakoś tak odruchowo przewróciła oczami.
    Nie miała pretensji do nikogo o to, że nie przekazał jej wystarczającej ilości informacji, że nie uprzedził… A może trochę narcystycznie myślała, że profesor uznał, iż sama sobie świetnie ze wszystkim poradzi? Że rozwiąże całą tę sprawę bez uprzedniego przygotowania? Podświadomie postanowiła, że tego właśnie spróbuje.
    - Nie dziwię się, pewnie wszystko w międzyczasie zostało zniszczone i nie dotrwało do aktualnych czasów… - stwierdziła.- Że też nie wspomnę o tym, że technologia się zmienia i lekarz, który kilkadziesiąt lat temu uczył się fachu, teraz nie miałby pojęcia, co zrobić…
    Ładnie powiedziane, „władowała się w bagno”. Przecież nie zrobiła tego celowo ani z własnej woli. Fakt, mogłaby udawać, że nie wie, o co chodzi, gdyby ktoś do niej przyszedł, ale z racji wykonywanego zawodu, musiała być dociekliwa. No, i chyba teraz musiała ponosić tego konsekwencje.
    - Menopauzę mają kobiety koło pięćdziesiątki – gdyby byli w kreskówce, zapewne miałaby teraz taką dużą kroplę nad głową. Minę za to miała wymowną.- I nie wiem, skąd to pytanie. Każda kobieta jest przyzwyczajona do krwi – przecież każdej się lała owa krew spomiędzy nóg co miesiąc. A wspomnienie tych, poniekąd męczarni, zostawało w pamięci do końca życia, niezależnie od tego, czy miało się menopauzę, czy nie.
    Minę z początku miała dziwną, ale w końcu się ruszyła, chyba z lekkim niezadowoleniem. Nie potrzebowała demonstracji, skoro już w niektóre rzeczy uwierzyła. Nie zdążyła go powstrzymać, a poza tym, wydało jej się to komicznie makabryczne, zważywszy na fakt, z jakim uśmiechem przykładał sobie nóż do własnego gardła. Nie krzyczała, przysiadła za to na kiblu i, niczym prawdziwy przestępca, zaczęła obmyślać ewentualne wyjaśnienia dla policji. Bo przecież musiałaby zadzwonić… Na nożu, na szczęście, nie było jej odcisków palców, motywu również by nie miała… Zdążyła to przeanalizować pod każdym względem, biorąc pod uwagę dokładnie każdy szczegół, żeby czasem o nic jej nie oskarżyli… I akurat wtedy się ocknął.
    - Okropne – niemalże wypluła z siebie to słowo.- Po co to było? Wiem, ze to ogólnie jest niemożliwe i niewiarygodne, ale naprawdę nie trzeba było tego demonstrować w taki sposób – było słychać dezaprobatę w jej głosie.

    OdpowiedzUsuń
  17. Może trzeba było to w jakiś sposób udowodnić, fakt, ale na pewno nie tak makabrycznie. Dla niektórych mogło to być normalne, takie widoki, bo albo byli lekarzami, albo, no właśnie, brali udział w wojnie, albo oglądali zbyt dużo horrorów lub filmów wojennych, a Valancy tych ostatnich dosłownie nie cierpiała. Nie odrzucał ją taki widok, tylko przeraził ją tamten uśmiech. Jakby robił to z radością. A przy okazji tez ze zrezygnowaniem, że musi się męczyć na tym świecie i nie może tak po prostu się zabić.
    - To, że wyszłabym na wariatkę, mówiąc o tym komuś, to pewne, ale niby w jaki sposób mam być zabezpieczeniem? – spytała, wędrując z powrotem do pokoju.
    Opadła na fotel z impetem, jakby nie miała siły więcej stać. Poczekała i tym razem przyjęła herbatę, jakby przeczuwając, że spędzi tutaj jeszcze trochę czasu. Więcej niż zakładała. Ale zamiast pić, ogrzewała ręce od filiżanki, choć wcale nie było jej zimno. Milczała, mimo zadanego pytania. Wzrok skupiła w całości na filiżance, jej kształcie i fikuśnych zdobieniach.
    - Nic nie chcę wiedzieć… - odezwała się w końcu.- Chyba tak naprawdę nie chciałam, a jednak zaczęłam pytać. Informacje informacjami, dalej nie pójdą, ale… Mogę teraz spokojnie wrócić do domu? Z tego, co zrozumiałam, to nie.

    OdpowiedzUsuń
  18. - Och, bo ja oczywiście polecę od razu o tym rozgłaszać – powiedziała to trochę ironicznie, przewracając przy tym oczami. Przecież nawet dla niej istniało coś takiego jak tajemnica zawodowa i nawet jeśli nie usłyszała tego w gabinecie, to i tak nie mogła o tym nikomu powiedzieć. A nie miała takiego zamiaru zwłaszcza dlatego, ze zwyczajnie zostałaby uznana za wariatkę. Aż dziw, że sama tak nie pomyślała na samym początku, że to jakiś szaleniec przyszedł na wizytę i gada niemożliwe bzdury.
    - Na kolejną wizytę? – zdziwiła się i to naprawdę.- Porwiesz mnie? – w tym zdziwieniu było już odrobinę rozbawienia.- Miałeś dzisiaj zanieść ten świstek, aby się pozbyć nadajnika. Podpisałam go. Możesz być wolny. Chcesz mi teraz powiedzieć, że odwleczesz to w czasie i poczekasz tylko po to, aby mi się nic nie stało i żeby mnie w to nie wplątać? – miała ochotę się roześmiać, tak zwyczajnie roześmiać, choć byłby to śmiech trochę gorzki, a trochę też kpiący. I na pewno nadal pełen niedowierzania.- Ludzie tak nie robią. Pilnują własnych dup. Nie poświęcają swoich możliwości na szczęścia dla kogoś. Jeśli coś dostali i może im to zostać odebrane, to przecież nigdy z tego nie zrezygnują, nie oddadzą tego.
    Może powinna jeszcze dodać coś na temat tego, że nie trzeba jej straszyć, bo przebywanie z nią jest jeszcze gorsze? Sama przyzwyczaiła się już do różnych ludzi, czasem naprawdę stukniętych i mało rzeczy jej przeszkadzało. Za to sama Valancy potrafiła być naprawdę uciążliwa dla innych i czasem miała wrażenie, że polubienie jej jest niemałym wyzwaniem.

    OdpowiedzUsuń
  19. Znowu się zaśmiała. Powinna się bardzie przejąć, zacząć zastanawiać na serio, co z tym wszystkim zrobić, a potrafiła tylko się śmiać.
    - Przepraszam bardzo, ale zdaje mi się, ze to ja tutaj jestem psychologiem, wiec proszę mi tu nie robić analizy, czego potrzebuję albo jak funkcjonuję. Zwłaszcza, jak się to kompletnie nie pokrywa z prawdą – swoje już przeżyła, choć nie było tego znowu tak dużo, ale w aktualnym momencie życia na pewno nie potrzebowała ani adrenaliny, ani ruchu. Wystarczyło jej wysłuchiwanie przeżyć innych.- Czyli co, napatoczyłam się niechcąco, wiec okej, przynajmniej nie będziesz się nudził, bo sytuacja się trochę skomplikowała? Rozumiem, że przez ileś tam lat ludzie uczą się być samowystarczalni i nie potrzebują towarzystwa, a już na pewno nie przywiązują się do innych, bo oni odchodzą, ale nie można też traktować tych ludzi jak zabawki – chyba brzmiała trochę pouczająco. Ale to dobrze, należało mu się.
    Wstała powoli, odstawiła filiżankę, choć wypiła ledwie połowę jej zawartości. Wzięła telefon, bez zastanowienia i bez przyglądania mu się wrzuciła go do torebki, ale wyciągnęła z niej za to wizytownik.
    - Nie wiem, jaki jest plan i chociaż trzeba coś z tym zrobić, to do jutra chyba się nic nie stanie, prawda? – chciała to wszystko odłożyć choć na jeden dzień. Aby obmyślić, jak to wszystko poukładać i co zrobić nie tylko z tą sytuacją, ale i z własnym życiem.- Zaniesiesz te świstek komu trzeba, czy robi...my coś innego? – dopytała, wyciągając z pojemniczka jedną wizytówkę.- Gabinet mam tutaj – wyciągnęła rękę z kartonikiem.- Nie bywam tam zbyt często, więc pewnie mieszkania już pilnują, a tego nie.

    OdpowiedzUsuń
  20. Ani razu nie powiedziała, że za nim nie przepada. Chyba nawet ani razu tego nie okazała. Więc nie miała pojęcia, dlaczego założył, że tak jest, ale nie prostowała tego, bo to pociągnęłoby za sobą dalszą dyskusję. Inna rzecz, że Valancy tak naprawdę lubiła wszystkich, niezależnie od tego, jak bardzo ktoś by ją irytował. Tak miała wbite do głowy. Może nie tyle, aby z każdym żyć w nie wiadomo jak przyjaznych stosunkach, ale na pewno, aby nie pałać nienawiścią.
    Pożegnała się krótko i wyszła z głową pełną poplątanych myśli. Tak naprawdę dzień dopiero miał się zacząć, musiała iść do pracy, choć zdecydowanie wolałaby być już po, wrócić do domu, rozłożyć się i bezmyślnie oglądać jakiś sitcom. Zwłaszcza, że siedzenie „w pracy” równało się bezmyślnemu siedzeniu w gabinecie (szumnie nazwane) z nadzieją, że ktoś się pojawi.
    Przez pierwsze dwie godziny nie pojawił się nikt. Potem pojawiła się starsza kobiecina, która mieszkała w kamienicy, w której Valancy wynajmowała gabinet. Przyniosła ciasto, trochę pogadała i ewidentnie było widać, że tak po prostu potrzebuje towarzystwa. Czas szybciej zleciał, żaden „pacjent” nadal się nie pojawił, więc Valancy była w sumie zadowolona z tej wizyty. Kiedy staruszka wyszła, znów została sama i siedziała tylko przy biurku, wpatrując się uparcie w staroświecki telefon leżący przed nią na blacie. Jakby próbowała siłą umysłu zmusić go, aby zadzwonił. Nie zadzwonił. Za to kiedy Valancy wzięła go w dłoń, aby zadzwonić, drzwi się otworzyły, co było o tyle dziwne, że przecież był przy nich dzwonek i każdy normalny człowiek najpierw by zadzwonił.
    Wystarczyło jedno spojrzenie na mężczyznę, który wszedł, spojrzenie trwające ledwie sekundę, aby Valancy bezbłędnie stwierdziła, że ma to związek z Winklerem i że ją znaleźli. Wyjątkowo szybko, bo nie sądziła, że tak prędko wezmą się „do roboty”. Nie sądziła również, że tak szybko będzie musiałą użyć podarowanego telefonu, bo przycisk nawiązujący połączenie, na szczęście, szybko wcisnęła, podnosząc się zza biurka. Uznała, że najlepiej będzie, gdy uda, że nie ma o niczym pojęcia
    Najpierw grzecznie się przywitała, na twarz przywołując uprzejmy uśmiech. Spytała, w czym może pomóc, czy pan może zechciałby się umówić na wizytę, jaki ma problem, a co za tym idzie, o czym chciałby porozmawiać. Standardowe formułki wypowiadane szybko, ale z zainteresowaniem, aby nie dać powodów do podejrzeń, że niby chce go tylko zagadać, choć tak właśnie w rzeczywistości było. Chciała faceta zagadać i jak najbardziej odwlec moment, w którym przeszedłby do interesującej go sprawy. Miała nadzieję, że telefon leżący za nią na biurku wyłapuje wszystko.
    Aż w końcu pytanie padło. Oczywiście się wyparła, przecież nie znała żadnego Fausta Winklera, nawet mimo tego, że najprawdopodobniej właśnie słuchał całej tej rozmowy.

    OdpowiedzUsuń
  21. Wyraźnie było widać, że mężczyzna nie uwierzył w to, co mówiła, w zapewnienia, że nie zna żadnego Winklera, a nawet jeśli coś podpisała, to nie oznacza od razu, że zna kogoś wyjątkowo dobrze. Ot, zwykła relacja lekarz-pacjent przy pierwszym spotkaniu, choć nigdy w życiu nie nazwałaby siebie prawdziwym lekarzem. Najwyraźniej jednak lepszą strategią było udawanie, że się wierzy. Chyba po to, aby uśpić czujność Valancy. Tak czy siak, facet się pożegnał i wyszedł, wylewnie dziękując (choć w niczym mu nie pomogła), ale i tak była pewna, że jeszcze go kiedyś zobaczy, bo nie dadzą jej spokoju.
    Stała tak w jednym miejscu, wpatrując się w drzwi i dosłownie podskoczyła, gdy telefon zapikał, sygnalizując nadejście wiadomości. Nie byłą zadowolona i z początku odruchowo przewróciła oczami. Nie lubiła, jak kto jej dyktował, co powinna zrobić, zwłaszcza, że z zasady to ona miała ludziom mówić, co powinni zrobić, kiedy nie potrafili się odnaleźć w rzeczywistości. Po to przychodzili. Albo raczej, po to mieli przychodzić. Uznała jednak, że to ważne, a i tak zbliżała się oficjalna godzina zamknięcia, więc zgarnęła torebkę i poszła do tej kawiarni po drugiej stronie ulicy.
    Valancy miała w sobie coś takiego, co sprawiało, że ludzie chcieli mówić. Najczęściej o sobie i o swoich problemach. Fakt, w zwodzie, który wybrała, było to bardzo przydatne. Ale nie wtedy, gdy musiała zająć się czymś innym. Wyjątkowo zamówiła kawę, choć piła ją bardzo, bardzo rzadko. I zamiast siedzieć sobie spokojnie i pić ową kawę, nieopatrznie zagadnęła do baristki, prze co ta się rozgadała. Valancy tak przez kilka chwil słuchała, aż pojawiło się nowe zamówienie i dziewczyna musiała się nim zająć. Nie odwróciła głowy, patrzyła tylko uważnie, jak ta robi kawę, ale rękę wyciągnęła i kluczyki wzięła. Postukała jeszcze palcami w blat baru, dopiła szybko kawę i choć widziała rozczarowanie w oczach dziewczyny, to jednak musiała pójść. Może to było głupie, może nie, ale w ostatniej chwili zostawiła jej na blacie wizytówkę i dopiero wtedy wyszła.
    Kiedy przechodziła przez ulice, idąc do Saturn Center, odruchowo spojrzała w górę, na okna swojego gabinetu. Albo jej się zdawało, albo dostrzegła tam jakiś cień. A to oznaczałoby, że ktoś grzebie w jej rzeczach. Nie mogła jednak teraz tam pójść i tego sprawdzić. Zresztą, nie byłoby to zbyt mądre.
    Łatwiej by jej było, gdyby podał numery z rejestracji. A tak, chodziła po tym parkingu, sprawdzając każde szare auto po kolei. Jaguary były tyle charakterystyczne, że miały tę śmieszną figurkę na masce i tylko dzięki temu udało się Valancy znaleźć odpowiedni samochód. Kluczyk pasował, więc uznała, że trafiła. Trochę się zresztą namęczyła, mrucząc pod nosem coś na temat tego, że w dzisiejszych czasach przy kluczach jest pilot i otwiera się samochód naciśnięciem guzika.

    [Tak, tak, mogłoby tak być. Ale wtedy musiałbyś wymyślić jakąś historię z przeszłości, w której uczestniczyłaby taka ważna dla niego osoba. Ale to oznacza również porównywanie do kogoś z przeszłości, a to kobiety doprowadza do złości, więc wiesz... :D W sumie mogłaby być kimś takim... No, nieśmiertelnym, ale może to by się dopiero później okazało czy coś... No i wiesz, mieli jeszcze kicać w czasie.]

    OdpowiedzUsuń
  22. [uroczyście obiecuję, że odpiszę w piątek! :)]

    OdpowiedzUsuń
  23. [Może lepiej wnuczkę.]

    Miała chęć zadać mnóstwo pytań i oczywiście wspomnieć o tym, że chyba kogoś widziała w oknie swojego gabinetu. Ale kiedy wsiadł do samochodu, Valancy nie potrafiła powiedzieć niczego sensownego i tylko milczała. Może jedynie uniosła odrobinę brwi ze zdziwienia, ale i tak bez słowa wyjęła z torebki lusterko. Choć te pomyły kompletnie jej się nie podobały. Po co ta cała konspiracja? Mieli tylko porozmawiać.
    - Serio? – spytała odrobinkę ironicznie. Nigdy w życiu nie dorysowywała sobie brwi i wiedziała, że będzie wyglądać idiotycznie.- Całkiem ładny odcień – akurat ze szminką nie miała problemów, potem z torebki wyciągnęła jeszcze gumkę i zgarnęła włosy w kitkę. Zadziwiające, że to wszystko robiła, bo normalnie zaczęłaby się kłócić, że nikt nie będzie jej rozkazywał.- Szkaradny wzór – stwierdziła jeszcze, patrząc na apaszkę.- Przydałyby się jeszcze okulary zerówki – mruknęła na koniec, chociaż jak wyobraziła sobie siebie w takich okularach na wzór brzyduli z serialu... Zamiast być znudzoną, miała ochotę się roześmiać.
    - Przecież to jest jakiś cyrk – stwierdziła i nie do końca było wiadomo, czy mówiła to z rozbawieniem, czy jednak ze złością.
    Oparła głowę o szybę i jechali w milczeniu, bo jakoś tak niekoniecznie miała ochotę na konwersację. Nawet jeśli chwilę wcześniej miała ochotę dosłownie zasypać pytaniami.
    - Moja rybka nie dostała żarcia – odezwała się nagle.- Będzie głodna – jakby to kogokolwiek obchodziło. Ale czuła, że jednak musi coś powiedzieć. Cokolwiek.- Co robisz? – nie dość, że nie wiedziała, dokąd jadą, to jeszcze się ot tak zatrzymywał nagle. Gdzieś, gdzie kompletnie nie było ludzi i mogłoby tak naprawdę stać się wszystko. Chyba trochę spanikowała, bo mimo wszystko nie miała do Fausta ani odrobiny tego prawdziwego zaufania. A kiedy w Valancy uaktywniał się zalążek paniki, to zrobiłaby wszystko, aby tylko uciec, nawet jeśli oznaczałoby to przebiegnięcie kilku kilometrów, nie wiedząc nawet, gdzie się dobiegnie.
    Tak więc dosłownie wyskoczyła z samochodu, gwałtownie i bez zastanowienia. Trzepnęła drzwiami i już chciała uciekać, ale w porę zrozumiała, o co chodzi. I roześmiała się. Niestety, nie był to śmiech pełen rozbawienia, tylko taki gorzki i desperacki.
    - Nie wiem co się dzieje, nawet się na dobre nie zaczęło, a ja już mam dosyć... – stwierdziła gorzko.- Majtki też tam są? – spytała ironicznie.- Matko boska... – pokręciła głową, bo sam pomysł, że miała się tak tu i teraz rozbierać i przebierać, był... No, na pewno niezręczny, ale równocześnie głupi według Valancy. Zajrzała do środka torby i... Minę miała chyba zrozpaczoną.- W twoim oku albo obojgu oczach to ja chyba jestem trzy razy grubsza, skoro takie rzeczy wybrałeś... – uśmiechnęła się krzywo i wyjęła pasek z własnych spodni. Dotychczas funkcjonował raczej jako ozdoba, a nie praktyczna część garderoby, ale najwyraźniej właśnie miał zmienić przeznaczenie i sprawić, by nowe spodnie nie zjechały jej z tyłka. Sweter, który wyjęła, był natomiast duży i bezkształtny, ale może po części o to też chodziło. Aby ukryć rzeczywisty wygląd.

    OdpowiedzUsuń
  24. - Nie marudzę – zaperzyła się od razu.- Co, mam robić wszystko bez szemrania jak niewolnik? Muszę sobie chociaż trochę pogadać – tak dla zasady musiała stwierdzić, że apaszka jest szkaradna (bo była) albo że coś innego jej nie pasuje. Jak by to było, gdyby ze wszystkiego była zadowolona i nie protestowała chociaż trochę? To nie leżało w ludzkiej naturze.- Nie przypisuj sobie wszystkich zasług, bo nic takiego nie robisz. Pozwól, że przypomnę: to przez ciebie to wszystko.
    Później milczała. Lepiej było nie wdawać się w dyskusję. Valancy była zwykle łagodna i przyjazna, zawsze też wyrozumiała, nie denerwowała się, bardzo rzadko jeśli już. A teraz… To było aż nadzwyczajne, że znalazła się osoba, która potrafiła ją tak zirytować. Choć jej własnej matki chyba i tak nie przebije.
    - Znam francuski – teraz nie musiała udawać znudzenia, naprawdę była znudzona.- I łacinę. Tak kazali się nauczyć – wzruszyła ramionami, wysiadając.- Nie musisz mi otwierać drzwi, jak damie, bo zdecydowanie nie wyglądam jak dama – raczej wyglądała jak całkowite przeciwieństwo damy, więc nie pasowała nawet do tego hotelu. Bo przystanęła na kilka sekund przed wejściem i rozejrzała się. Raz, że wszystko było takie… No, bogate to było chyba najodpowiedniejsze słowo. A dwa, że kompletnie nie wiedziała, po co w ogóle tutaj przyjechali. Czuła się jak idiotka w tym stroju. Dostrzegła zresztą pobłażliwe spojrzenie recepcjonistki, która zapewne uważała się za osobę mająca świetny gust, a Valancy w tym momencie wydawała się kimś, kto owego gustu kompletnie nie ma. Ale nie odezwała się ani słowem. Wyszczerzyła się tylko głupio raz, czując na sobie spojrzenie, a potem najchętniej zapadłaby się pod ziemię i zniknęła im z oczu.
    Wyglądali przy tym o tyle podejrzanie. Że zupełnie nie mieli ze sobą walizek.
    - Ładnie? – zdziwiła się, również obchodząc apartament.- Burżuazja jak cholera. Całe moje mieszkanie mieści się w tym jednym pokoju – i na co komu tyle przestrzeni? Na co w ogóle im to było? No i przede wszystkim: co niby mieli tutaj robić? – Tylko ja nie pasuje z tymi ciuchami, powinnam mieć elegancki kostium do takiego wnętrza i wyglądać poważnie, a nie jakiś powyciągany sweter – no, musiała znowu sobie ponarzekać, ale czy byłaby prawdziwą kobietą, gdyby nie narzekała na ubranie? Zerwała z szyi tę okropną apaszkę.- Po co tu przyjechaliśmy, tak w ogóle? – spytała, siadając w fotelu w tym „burżujskim salonie”, jak to nazywała w głowie.
    Sweter też miała ochotę z siebie zdjąć, tak jak i apaszkę, czuła się w nim dziwnie. Ale przecież nie mogła tak siedzieć w samej bieliźnie, byłoby jeszcze gorzej wtedy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Czaj, że sobie dzisiaj przeczytałam cały nasz poprzedni wątek :D]

      Usuń
  25. [Wcale sobie nie zepsułam, to wszystko było takie... urocze :D
    Nie pogniewam się, ale będę tęsknić :D]

    OdpowiedzUsuń
  26. [Tak jest zawsze ;C Nie może się zepsuć jedna rzecz, tylko od razu muszą wszystkie naraz.]

    OdpowiedzUsuń
  27. To, że podobno miał jeszcze jeden strój dla Valancy oznaczał jedno – przygotował się wcześniej. Nie zdążyłby załatwić tego w czasie, który upłynął od jej telefonu do wymiany kluczami w kawiarni, tak samo jak nie zdążyłby, gdy ona szła do samochodu na parkingu. Myśląc logicznie, uznała, że zajął się tym jeszcze zanim w ogóle zadzwoniła.
    - Planowałeś to wcześniej? – spytała tylko. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, bo nagle ktoś bezczelnie sterował i decydował o tym, co miała robić, jak spędzić dzień i najlepiej to chyba jeszcze zaplanowałby jej całe życie. A wbrew pozorom, Valancy wcale nie była taka nudna i miała trochę swojego życia.- Szkoda, ze faceci nigdy nie pomyślą o innych przydatnych rzeczach… - zamruczała z przekąsem, siadając w fotelu, na którym powiesił ubranie. Nawet nie obejrzała sukienki.- Mam spać w płaszczu? – co to w ogóle było, że mieli tutaj zostać? Przecież następnego dnia musiała się pojawić w pracy!
    Sięgnęła do porzuconej obok fotela torebki i wyjęła z niej komórkę. Wyłączyła ją. Dziwne, że nie zrobiła tego wcześniej. A może powinna jeszcze zadzwonić i zaklepać wolne?
    - Nie patrzę na ciebie – odpowiedziała spokojnie, bo rzeczywiście wgapiała się w telefon.- Jeśli już, to na papierosa – uniosła rękę i wskazała najdalszy kąt pokoju, tuż przy suficie.- Czujnik. Jeśli zaraz będziemy mieli prysznic, to przez ciebie. A na dole był zakaz palenia. Wszędzie. To zbyt dobry hotel na takie coś… - tak jej się zdawało, tak właśnie tutaj wszystko wyglądało i na pewno nie pozwalali na palenie w pokojach z obawy przed tym, by nie pożółkły firanki czy inne rzeczy.- Może wyjdź na balkon? – zasugerowała.- Oszczędzisz przymusową kąpiel i zamieszanie.

    OdpowiedzUsuń
  28. Otworzyła usta, gotowa powiedzieć coś niemiłego, bo naprawdę była oburzona tym, co mówił. Czyżby zapomniał, że znalazła się w tej sytuacji właśnie przez niego i wcale o to nie prosiła? Gdyby mogła cofnąć czas, nie wpuściłaby go do gabinetu na wizytę. A co za tym idzie, nie podpisałaby tego świstka. Mógł iść do innego terapeuty.
    - Jesteś przemądrzały – stwierdziła, o dziwo spokojnie.- I mnie obrażasz. To, że żyjesz trochę dłużej, nie oznacza, że pozjadałeś wszystkie rozumy. Zarzucasz mi braki w psychologicznym wykształceniu, a to twoja inteligencja emocjonalna chyba trochę kuleje. Trochę bardzo – pokręciła głową, wstając.
    Nie bez powodu to powiedziała. Jak mógł się czepiać i zarzucać ej cokolwiek, równocześnie dyktując, co ma obić i oczekiwać, że Valancy zrobi to bez protestów i pytań? Miała prawo pytać. Zwłaszcza, że i tak uwierzyła w niestworzone rzeczy, nie mając żadnego konkretnego potwierdzenia. Pomijając tę sytuację, gdy próbował się zabić, ale to świadczyło o tym, że po prostu mógł żyć, powiedzmy, wiecznie (w co już trudno było uwierzyć), nie potwierdzało jednak teorii, że ktoś będzie ich szukał z zamiarem pozbycia się. Sytuacja była i tak o tyle trudna, że musiała się uporać z tymi wszystkimi nowościami i niewiarygodnymi rzeczami, a kiedy nie zaakceptowała tego naiwnie od razu, to dostała w prezencie stertę obraźliwych stwierdzeń. A przecież też chciała pomóc! Inie powiedziała niczego, co sugerowałoby, że ma o cokolwiek pretensje. Niczego nie negowała... Chyba był przewrażliwiony.
    Ruszyła ku drzwiom. Nie chciała z nim na razie rozmawiać, nie chciała nawet przebywać w tym samym pomieszczeniu. A już na pewno nie chciała spać w tym kłującym swetrze. Nago tym bardziej, przecież była w obcym miejscu, nie czuła się pewnie ani swobodnie... Ogólnie czuła się źle w tej sytuacji. Wyszła na korytarz bez słowa. Na pewno musiał tu być jakiś hotelowy sklepik z podstawowymi rzeczami, bo naprawdę nie uśmiechało jej się nie mieć dokładnie niczego prywatnego.

    OdpowiedzUsuń
  29. [Nie bawię się w takie rzeczy :D
    To nie ze mną się kłócisz, tylko postacie się kłócą :D Sobie wyobrażam, jak ona się denerwuje… Głównie z bezsilności :D Chciałaby tak trzepnąć w łeb, no ale przecież nie wypada…
    Tak właściwie to też myślałam o tym, żeby ich teraz gdzieś przenieść, również przez jakieś przypadkowe dotknięcie się (bo to chyba wcześniej nie nastąpiło ani razu), z tą różnicą, że chodziły mi po głowie czasu starożytne. Jeszcze p.n.e., jak są niewolnicy i takie tam :D Chciałam to troszkę przeciągnąć jeszcze, napisać, że coś jej się przyśniło i z tego powodu jakoś tak ciach i nagle są w starożytnym Rzymie, co jest o tyle zabawne, że tam raczej nie nosili dżinsów i koszulek z Metallicą :D
    I co teraz?]

    OdpowiedzUsuń
  30. [Haha, a skąd by to wiedział? To nie wyjdzie później, że znał kogoś z jej rodziny?
    Jeśli niestraszne Ci niespodzianki, to mam myśl, co tu zrobić. Ale nie powiem :P Jak w końcu znajdę chwilę, to skrobnę najpierw jedną część, potem reakcja, a w następnym pewnie trochę wybiegnę w przód, no ale przynajmniej będzie niespodzianka :D
    Może tak być?]

    OdpowiedzUsuń
  31. Chciała go tak dziecinnie poprzedrzeźniać i pokazać, że tylko gada i gada, rozkazuje i się mądruje, ale na koniec jedynie przewróciła oczami.
    Recepcjonistka mówiła jeszcze gorszym francuskim niż Valancy, co szło tylko na plus, bo nie zauważała błędów, których prawdziwy Francuz nigdy by nie popełnił. Bo takowych nie dało się uniknąć, niezależnie od tego, jak dobrze by się znało jakikolwiek język. Jeśli nie był on obecny od zawsze, to zawsze istniały niedociągnięcia. Dogadały się jednak, bo w efekcie Valancy znalazła miejsce, gdzie mogła cokolwiek kupić. Koniecznie szczoteczkę, kilka „potrzebnych” bzdur i uparła się na coś do spania, a że nie w smak jej było kupowanie jedwabnych fatałaszków, uznała, że najlepsza będzie koszulka. Wedle ostatniej mody i tego, co według nastolatek było „na topie”, dostała tylko taką z nadrukowanym One Direction, co uznała za żenujące, ale nie marudziła.
    Kiedy wróciła do pokoju, Faust już spał na kanapie. Mimo ogromnych łóżek w pokojach. Westchnęła cicho, ale może to było lepsze rozwiązanie, bo przynajmniej nie dyskutowali dalej. A Valancy była pewna, że jakakolwiek „rozmowa” skończyłaby się kolejną sprzeczką. Mimo jakiejś tam niechęci do niego, jednak znalazła koc i go okryła.. Potem usiadła sobie w fotelu i włączyła telewizor, wgapiając się w niego bezmyślnie. Może myślała, że jak coś będzie gadało, to się Faust obudzi, ale najwyraźniej kompletnie go to nie ruszyło. Przynajmniej nie chrapał. Po naciśnięciu guzika na pilocie dowiedziała się, że to „Upadek Cesarstwa Rzymskiego”, ale im dłużej oglądała, tym bardziej opadały jej powieki. Z głową przepełnioną obrazami z filmu, poczłapała do jednej z sypialni. Przebrała się w tandetną koszulkę i położyła spać.
    Nadal widziała scenerię z filmu, choć postacie miały całkiem inne twarz. Dopiero po kilku chwilach Valancy zorientowała się, że bezpośrednio w tym wszystkim uczestniczy. Wydawało się to realne, na tyle, by odczuwała emocje, głównie strach, choć równocześnie podświadomie wiedziała, że nie dzieje się to naprawdę. Do pewnego momentu.
    Kiedy sprawy zaczęły przybierać naprawdę zły obrót, Valancy na szczęście się obudziła. Poderwała się na łóżku, chcąc usiąść, z głośnym krzykiem na ustach.


    [no, tutaj zaskoczenia jeszcze nie ma :D ale w następnym będzie coś konkretniejszego. Tylko wiesz, on musi przylecieć, bo mordują w drugim pokoju :D
    tacy się upierdliwi zrobili w tej pracy, że już trzeci dzień to piszę, po kawałku, bo się nie dało od razu...]

    OdpowiedzUsuń
  32. Każdy chciałby się obudzić za wszelką cenę w takiej sytuacji, którą Valancy miała przed oczami. Szarpała się we śnie, a kiedy usiadła na łóżku, okazało się, że skopała całe nakrycie, bo w rzeczywistości też pewnie się rzucała. Przez chwilę oddychała ciężko, aż w końcu udało jej się skupić spojrzenie na czymś konkretnym. Na postaci, która zbliżyła się do łóżka. Pytanie o wodę do niej nawet nie dotarło.
    - Oni chcieli mnie... – urwała, nie chcąc kończyć zdania, choć można było się spodziewać, że zapewne powiedziałaby „zabić”. W takich chwilach snów człowiek przecież od razu się budzi. Ale Valancy zdążyła się już zorientować, że są rzeczy gorsze niż śmierć, zwłaszcza kiedy nie można umrzeć.- Chcieli... – powtórzyła, znów nie kończąc.- Słuchaj... – zaczęła z innej strony, ale i tak nie wiedziała, co ma mówić, była jeszcze trochę rozkojarzona i jakby nie miała pewności, że rzeczywiście znajduje się w realnym świecie. Poza tym, miejsce było obce i fakty docierały do niej z opóźnieniem. Wyciągnęła rękę, chcąc sprawdzić, czy Faust aby na pewno jest prawdziwy, choć myśl, że mógłby nie być, była irracjonalna i idiotyczna.
    Ledwo dotknęła palcami jego dłoni i poczuła nagłe szarpnięcie. Nie siedziała już na łóżku, nie miała o co się oprzeć, a wszystko wokół wirowało bardzo szybko przez kilka chwil. Aż w końcu wylądowała na ziemi, twarzą do niej, dosyć mocno się obijając. Najzabawniejsze było to, że dłoń zaciskała na czyimś palcu, a kiedy odrobinę uniosła głowę, okazało się, że to palec nikogo innego jak Fausta.
    Miedzy zębami czuła piasek, trochę też naleciało jej do oczu. Kiedy usiadła, dostrzegła, że piach jest wszędzie wokół, ale i tak musiała szybko zamknąć oczy, bo zaczęły łzawić przez drobinki drapiące ją pod powiekami. Próbowała przetrzeć oczy, ale piasek miała też na dłoniach.
    - Gdzie my... – nie dokończyła pytania, bo musiała wypluć piasek z ust, a potem już nie zdążyła, bo usłyszała tętent kopyt.
    Dźwięk był coraz głośniejszy, bo najwyraźniej się zbliżał, a kiedy z powrotem otworzyła oczy, rzucał na nią cień mężczyzna siedzący na wysokim koniu. Obok stał drugi wierzchowiec, ale bez jeźdźca.
    Facet miał wdzianko wyjęte żywcem z filmu, który Valancy oglądała, choć powiedziałaby, że wygląda ono trochę bardziej, jakby było z tych trochę nowszych filmów. Spojrzała na niego nic nierozumiejącym wzrokiem, potem zerknęła ze zdziwieniem na Fausta.
    - Po co uciekałeś? – nad głowami zagrzmiał głos jeźdźca.- Przecież pan powiedział, że po jeszcze jednej, ostatniej walce podaruje ci czapkę i zostaniesz wyzwoleńcem. I ją też ci da – wskazał dłonią na Valancy, przez co spojrzała na gościa jak na wariata. O czym on gadał? – Przecież ostatni raz staniesz na arenie, nie ma sensu uciekać. Możesz mieć tylko kłopoty. Ale nic nikomu nie powiem. Możemy rzec, że ktoś chciał ją porwać i ruszyliśmy w pościg – zsiadł z konia, bez ostrzeżenia złapał Valancy, podniósł i przerzucił przez konia, a jedyną reakcją, na jaką było ją w tym momencie stać, był krótki okrzyk, bo szok był większy i nie pozwalał na normalne, racjonalne reagowanie.- Wiesz, że jest dla pana cenna. Najcenniejsza ze wszystkich niewolnic. Wsiadaj i wracamy – wedle własnych słów, wsiadł na konia z Valancy wiszącą tak w poprzek. Chciała się zsunąć, zejść ze zwierzęcia, ale równocześnie bała się że spadnie i znowu się poobija.- Cóż to za dziwnie odzienie... – zamruczał jeszcze nad głową Valancy i właśnie wtedy uświadomiła sobie, że ma na sobie tylko tę durną koszulkę. I nic więcej.

    [jak to układałam w głowie kilka dni temu, to brzmiało lepiej, ech.]

    OdpowiedzUsuń
  33. [w głowie zawsze jest wybitne :D
    Nie mam pojęcia, nie obmyśliłam tego jeszcze ^^.]


    Valancy miała o historii takie pojęcia, jakiego wymagały od niej studia. Czyli było ograniczone do konkretnych czasów i konkretnych kwestii, jak na przykład badania Freuda. Filmów niby się trochę naoglądała, ale na ile one były wierne rzeczywistości sprzed kilku tysięcy lat? Na pewno trochę rozjaśniały, dzięki temu zorientowała się, gdzie mogłaby w tym momencie być, ale nie znała szczegółów. Jak funkcjonuje społeczeństwo, jaką mają hierarchię, jak powinna się zachowywać i dlaczego, do cholery, traktują ją właśnie jak bezwolną rzecz, przerzucając z miejsca na miejsce. Nawet nie wiedziała, kto to jest lanista, bo nigdy ją to nie interesowało. Mogłaby za to opowiedzieć coś o innych rzeczach, na przykład o silnikach samochodowych, ale przecież nikt tutaj nie uwierzyłby, że takie maszyny istnieją.
    Dyndała więc na tym koniu w czasie jazdy, trochę wystraszona, bo tego się ukryć nie dało. Ale przede wszystkim nie mogła uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę.
    Może to nadal był sen?
    Ale przecież nie mogli oboje śnić tego samego snu w tym samym czasie.
    Wyjaśnienie do niej dotarło, jednak nadal była zaskoczona. Wyrwało jej się zdziwione „że co?”, ale zaraz się zorientowała, że przecież nie mówią tu w ten sposób. Tak samo jak nie powinno je się wymknąć „spoko” lub coś w tym rodzaju, co było właściwe dla je rzeczywistego życia. No, teraz może mniej, ale w czasach bycia osobą nastoletnią mówiło się różne dziwne rzeczy.
    Łatwo było powiedzieć „staraj się nikogo nie prowokować”. Nawet jeśli się starała, to zwykle wychodziło jej na odwrót. Reagowała przecież zwykle instynktownie, zwłaszcza w stresujących sytuacjach. A ta zdecydowanie była dla niej stresująca. Wisiała na koniu, miała niemalże tyłek na wierzchu i nie wiedziała, czy ma czuć ulgę, czy jednak jeszcze bardziej się bać, kiedy wjechali między mury miasta.
    - Za trzy wschody słońca – odpowiedział mężczyzna, zsiadając z konia, Chciał zdjąć też Valancy, ale odruchowo chciała się wyrwać, więc w efekcie wylądowała na ziemi. Została złapana za ramię i postawiona do pionu jednym ruchem.- Cóż to za dziwny wzór... Kto to wyhaftował? – jak widać, koszulka robiła furorę. Szkoda tylko, że aby ją obejrzeć, trzeba było złapać za krawędź i podciągnąć ją do góry. Od razu wrzasnęła i chciała się wyrwać.
    - No zrób coś, do cholery! – wyrwało jej się to podniesionym głosem, a to zdanie skierowane do Fausta było pełne pretensji, jakby to wszystko było jego winą. Choć nie było. Ale Valancy była teraz trochę w szoku, a trochę też nie miała pojęcia, co w ogóle robić.
    Przecież takie zachowanie w dwudziestym pierwszym wieku zostałoby uznane za napastowanie, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  34. [Może muszą tam spotkać kogoś konkretnego?]

    Lepsze ręce znane tylko trochę od tych całkiem nieznajomych. Wprawdzie Valancy nie mogłaby powiedzieć, że się... Hm, przyjaźnią, ale mimo wszystko choć trochę Fausta znała, natomiast tego gościa żywcem wyjętego z filmu widziała przecież pierwszy raz w życiu. Może dzięki temu trochę się uspokoiło, choć „zaufaj mi” było tylko pobożnym życzeniem. Zaufania nie miała za grosz. Albo raczej za denara. Do nikogo w tym momencie prócz siebie samej.
    Sapnęła sobie ze złości, ale starała się stać spokojnie. W innych okolicznościach zapewne zaczęłaby się śmiać, słysząc wyjaśnienie dotyczące nadruku na koszulce. Malowidło ze świętą postacią? Dobre sobie. Może i byli uznawani za bogów. Ale przez dwunastolatki. W dwudziestym pierwszym wieku. Nie w starożytności. Apollin, też coś... Naprawdę, śmiałaby się długo. Ale najważniejsze, że brzmiało wiarygodnie. Tylko jak ktokolwiek miałby wątpić, skoro nikt tutaj nie miał pojęcia o istnieniu czegoś takiego jak zespoły muzyczne?
    - Obłapiał mnie, zboczeniec jeden – fuknęła tak trochę oburzona, próbując w międzyczasie trochę naciągnąć nieszczęsną koszulkę na dół. Zaraz jednak się trochę rozejrzała, popatrzyła po ludziach i... Cóż, wszyscy chodzili ubrani raczej skąpo. Fakt, było gorąco, ale żeby aż tak się obnażać.- Czekaj, czekaj – przystanęła za jakąś kolumną, a gdyby przykładała większą wagę do historii sztuki w szkole, to pewnie potrafiłaby rozpoznać po wzorach, jaki to rodzaj. Ale to nie miało teraz znaczenia, najważniejsze było, że stanęli w cieniu.- Jak to: jestem niewolnicą? – wiedziała, co to oznacza, oczywiście, ale powoli docierało do niej, co się z tym wiąże. I była jeszcze trochę zdezorientowana.- To znaczy, że mam chodzić z cyckami na wierzchu i machać liściem nad głową jakiejś babie? – syknęła.- A jak mąż tej baby będzie chciał mnie pieprzyć, żeby sobie popatrzyła, to też mam się zgodzić bez szemrania, tak? Jezu... – oparła się ciężko o kolumnę.- Jak zacznę gadać, że mnie Apollin wybrał, to mnie nie dostaniesz. Zaraz, co? – zreflektowała się.- Że niby masz mnie dostać? Jakbym była jakąś rzeczą... – pokręciła głową.
    I w końcu zamilkła na kilka chwil, próbując to sobie poukładać w głowie.
    - Jak... Jak to się stało w ogóle? – spytała cicho.- Że tutaj jesteśmy... I masz być teraz jak Russel Crowe w tym filmie, którego nie lubię? Ale przecież nie mogą cię zabić, nie da się... Może jak to zrobią, to wrócisz do hotelu? Może się dasz zabić? – miała już gonitwę myśli i szukała rozwiązania. A przez to gadała trochę zbyt dużo, bo na głos lepiej jej się myślało. Poza tym, chciała werbalnie wyrazić emocje, bo wtedy zwykle było jej łatwiej. Pocieszała się, że nie jest sama. Tylko co z tego, skoro nadal tkwili w tej dziwacznej sytuacji w jeszcze dziwniejszym czasie. Jakim cudem... – Nie chcę tutaj być...– zamruczała nagle trochę drżącym głosem. Uniosła też dłoń i przetarła oczy, żeby ukryć, że są zaszklone.- Za dużo tutaj piachu, trochę mi wpadło...

    OdpowiedzUsuń
  35. [A ja tak tęskniłam! :D]

    Przeskoczenie z całkowicie niezależnego, samodzielnego życia w takie, gdzie było się niewolnikiem i musiało się usługiwać komuś, to ani trochę nie był lepszy, na pewno nie było niczym łatwym. Z początku nie bardzo to do Valancy dotarło. Owszem, w starożytności byli sobie niewolnicy, to pojmowała, bo to był tak mocno wbity fakt historyczny… Ale że sama miałaby być kimś takim… Naprawdę, przez długą chwilę nie miała jeszcze tej świadomości. Słuchała, słuchała, zarejestrowała może połowę z tego, co do niej mówił, nawet się nie rozglądała, by zobaczyć jak wszystko wokół wygląda, choć pewnie powinna, aby choć trochę się zorientować.
    Wyrażenie „walczyć na arenie” dopiero zwróciło jej uwagę. W oczach pojawiło się przerażenie, kiedy w końcu spojrzała na Fausta. Chyba sobie żartował, prawda? Jak niby miał to zrobić? Przecież we współczesności nie było takich rzeczy, a jeśli już to boks, coś w tym stylu, Valancy nie oglądała takich rzeczy, więc nie miała o tym pojęcia. Jeśli już oglądała jakiś sport, to golf, to ją interesowało. Ale tam też przecież, co cholery, nikt nie napierdzielał się mieczami!
    Nie zrozumiała, co znaczy, ze nie przenieśli się z jego winy. Oznaczało, że z jej? Przecież nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji, nawet nie mogła do końca uwierzyć w to, że naprawdę znajduje się w starożytnym Rzymie. To na pewno jest tylko sen, na pewno. Ale jak na sen, wszystko było zbyt realistyczne. A najbardziej ze wszystkiego w tym momencie przerażała ją chyba myśl, że za chwilę zostanie sama. Z obcymi ludźmi, z całkowicie innej epoki, którzy nie maja pojęcia o sieci komórkowej, telewizorze i porządnej higienie.
    Już nawet nie chodziło o powrót do domu, cokolwiek to znaczyło. Przecież i tak nie mogła do niego wrócić, pracować normalnie i beztrosko sobie żyć w towarzystwie rybki w małym, okrągłym akwarium, która trzymałą w mieszkaniu. Ale lepsze było tułanie się w dwudziestym pierwszym wieku, ciągła ucieczka niż męczenie się w starożytności, gdzie nie mieli nawet normalnej toalety.
    - Ale ja… - zaczęła niemrawo, choć spanikowanym tonem. Uczepiła się jego ręki i nie bardzo chciała ją puścić, nawet mimo tego, że strażnik złapał ją za ramię i też chciał odciągnąć. Trzymała do ostatniej chwili, aż palce wysunęły się z palców. Powinna raczej okazać, że sobie poradzi, żeby się tym bardziej nie martwił, a nie tak jawnie okazywać i strach, i to, że nie chce się z nim rozstać nawet na chwilę.
    - Pani wzywa – usłyszała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie, pani wzywa, a Valancy dalej paradowała w tej durnej koszulce. Bez majtek. To było upokorzenie i wstyd naprawdę wysokiego poziomu. A przynajmniej byłoby takie w dwudziestym pierwszym wieku. Tutaj zdawali się nie zwracać na to uwagi. Zresztą, i tak dosyć szybko kazali jej się przebrać w odpowiednią szatę, a niewolnica, która jej w tym pomagała, niemalże cały czas paplała. Coś o tym, że pani chce kupić nową biżuterię, aby się pokazać zamożnym przyjaciółkom, że chce ją obejrzeć akurat na Valancy (no tak, przecież nie mieli tu luster, uświadomiła sobie), bo kupiła sobie też nową perukę (peruka w starożytności? Chyba tak, po chwili przypomniało jej się, że przecież widziała coś takiego w serialu), więc musi dobrać do niej kolory, a peruka przecież jest jasna i ze w ogóle Valancy jest wyjątkowa i tak gadała i gadała, prowadząc ją do owej „pani”. Dopiero teraz do Valancy dotarło, dlaczego niby jest taka „cenna”, jak to dwukrotnie powtórzył „tamten koleś na koniu” (tak, miała już swoje określenia na wszystkich). Wszyscy wokół mieli ciemne włosy i opaloną skórę, co wynikało z ciepłego klimatu. Najwyraźniej uznali ją za jakiś ewenement, bo tacy ludzie nie występowali w takich czasach na tym terenie. Ale nie miała czasu, aby się nad tym zastanawiać, bo cały poranek przymierzała kolie, których nie powstydziłby się nawet jubiler z renomowanego salonu w centrum miasta. Czuła się jak rzecz, taka obserwowana, ale zacisnęła zęby i przez całe popołudnie chodziła krok w krok za właścicielką, w odpowiedniej chwili podając jej wino. Oni naprawdę tylko to robili cały dzień? Tylko rozrywki, leniuchowanie, spotkania, picie… Żadnych pożytecznych zajęć, żadnej pracy!
      Z ulgą powitała zmierzch, bo to oznaczało chwilę wytchnienia. Mogła się uwolnić od roli służki. Bez zastanowienia pobiegła w wyznaczone miejsce, w którym się rozstali, choć Valancy pojmowała to raczej jako „gdzie ich rozdzielono”. Właściwie to dosłownie tam popędziła, nawet mimo tego, że jeszcze nie zapalali lamp. Ale z tego, co zrozumiała, to miało nastąpić niebawem.

      Usuń
  36. Stwierdzenie, że się dostosowała, było sporym niedopowiedzeniem. Tak naprawdę Valancy przez większość czasu zaciskała zęby albo przygryzała wargę, aby nie wybuchnąć. I tak już ją uważali za wariatkę. A co dopiero by się stało, gdyby zaczęła rzucać łaciną, ale innego rodzaju... Oni nawet tutaj nie znali takich słów. Rozsadzała ją złość, a równocześnie chciała się też rozryczeć z bezsilności. Dzień według niej był koszmarny, przez co mało się nie rzuciła Faustowi na szyję, kiedy go zobaczyła. Lepsza odrobinę znajoma osoba, nawet jeśli niespecjalnie go znała, niż tłum całkowicie obcych ludzi, którzy na dodatek chcą jeszcze nie wiadomo co.
    Przysiadła na brzegu kamienia, całkiem jakby miał zamiar ją zaraz ugryźć, choć to była skrajnie głupia myśl. Tylko że Valancy zwyczajnie bała się cokolwiek dotykać, bo wszystko było takie... Po prostu dziwne.
    Ale przez to jedno stwierdzenie cała złość wyparowała. Musiała się roześmiać, a że nie mogła tego zrobić zbyt głośno, to opuściła głowę i przez chwilę chichotała.
    - Chyba nie chciałam tego wiedzieć – stwierdziła. Kiedy słyszało się coś takiego, automatycznie się o tym myślało, a o tym jakoś Valancy nie chciała myśleć. Zdecydowanie nie.- Ja dzisiaj pokazywałam cycki – przyznała się od razu, choć kiedy do tego doszło, w tamtym momencie raz, że była czerwona chyba naprawdę jak burak, a dwa, że chciała nagadać swojej „właścicielce”, ale wtedy najprawdopodobniej pozbyłaby się przywilejów bycia „tą wyjątkową”.- Latałam z dzbankiem w tą i z powrotem, musiałam ubierać tę grubą babę i jeszcze patrzeć, jak jaśnie pan rżnie niewolnicę. Ohyda. Żona go zbeształa, że ma mnie nie ruszać, bo jak stracę dziewictwo, to nie będę miała wizji. Co za bzdury – zabawne, bo nie wiedziała nawet, że ma jakieś wizje. Ta przypadkowa historyjka z Apollinem chyba była tutaj prawdziwa.- No i ma na ciebie chrapkę, bo na treningu też byłyśmy, chciała sobie popatrzeć na was. Oni tutaj myślą tylko o jednym chyba...
    Siedziała tak i wyłamywała sobie palce, co chyba było jednoznacznym dowodem na zdenerwowanie. Nawet mimo tego, że mówiła niemalże z rozbawieniem. Cóż kpienie z ego, co się utaj działo, było chyba najlepszym sposobem na to, aby zachować normalność i trzeźwo myśleć.
    - Słyszałam coś o tym, że za dwa dni chce wyprawić ucztę... Tuż przed tymi walkami chyba.
    O kwestię walki Valancy martwiła się najbardziej. Nadal nie docierało do niej, że to na serio.

    OdpowiedzUsuń
  37. Wystarczająco trudno było jej wyobrazić sobie i przyswoić fakt, że gdzieś tam na arenie mają toczyć się walki, a jak zaczął o tym mówić i to jeszcze tak beztrosko, rozważając kilka opcji… Przyłożyła dłoń do ust, bo miała wrażenie, że zrobiło jej się niedobrze. Co innego oglądać takie coś w filmie, a co innego na żywo. A najgorzej jeszcze w czymś takim uczestniczyć, choć to akurat, na szczęście, nie dotyczyło Valancy.
    Odwróciła głowę, aby popatrzeć nie wiadomo na co. Rozprawiał o tym tak beztrosko, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie… Ale, do cholery, niezależnie od tego, czy mogło się umrzeć, czy nie ani czy robiło się to pierwszy, czy tysięczny raz, naparzanie się na miecze na arenie przed tłumem ludzi było według Valancy zwyczajnie chore. No bo jak można czerpać przyjemność ze śmierci i okaleczenia?
    To, co mówił, sprawiło, że spojrzała na niego z oburzeniem przemieszanym z przerażeniem.
    Nawet nie chciała tego oglądać, choć wiedziała, że będzie musiała. Chyba, że do tego czasu wydarzy się coś, co ją przed tym uchroni.
    - Nie mogę tego słuchać – stwierdziła nagle, całkowicie szczerze.- Nie wiem, co fajnego jest w oglądaniu bólu i okaleczonych ludzi, nie pojmuję tego! I zobaczymy, czy nadal będziesz taki ciekawy tego, co cię spotka, jak się okaże, że to grube babsko cię kupiło. Ja nie byłabym zainteresowana rżnięciem jej, bo tak sobie jaśnie pani zażyczy. Na sto procent! – wstała gwałtownie z fontanny.- Niewyżyta dziwka – zamruczała jeszcze pod nosem, mając na myśli właścicielkę.
    Zaraz, jaką właścicielkę? Przecież Valancy była całkowicie wolnym człowiekiem. Szkoda tylko, że jedynie w dwudziestym pierwszym wieku.
    Była na tyle przytłoczona tym wszystkim, że najwyraźniej zwyczajnie spanikowała, co objawiło się tym mini-wybuchem. Normalnie jej się to nie zdarzało, zawsze zachowywała spokój i była opanowana. Tylko że normalnie nie przebywała w starożytnym Rzymie i nie musiała nikomu usługiwać.
    Z tego wszystkiego kompletnie nie dotarło do niej, co trzeba zrobić, żeby się z tej rzeczywistości wydostać.

    OdpowiedzUsuń
  38. Valancy pracowała na emocjach. Gdyby ich nie miała, nie potrafiłaby zrozumieć emocji innych ludzi. Wprawdzie zwykle nie okazywała ich tak otwarcie, tylko trochę tłumiła w sobie, aby zachować profesjonalizm, ale nadal były głębokie. Tylko po prostu wewnątrz niej. Nie mogłaby być psychologiem, gdyby w przeważającej mierze była na wszystko obojętna.
    Ale teraz trafił się wyjątek, teraz otwarcie okazała i zdenerwowanie, i ten zalążek paniki, ale wynikało to przede wszystkim z tego, że sytuacja była zdecydowanie niecodzienna. Nie było to jakieś nieporozumienie w banku albo źle wydana reszta w sklepie, bo przez to można by się odrobinę zdenerwować. To było coś o wiele większego.
    - Zazdrosna? – prychnęła. Też wymyślił.- Nie wyobrażaj sobie za dużo – chciała odsunąć jego ręce, więc uniosła swoje, ale udało jej się jedynie zsunąć dłonie Fausta nieco niżej, na szyję. Nie opuściła swoich i tak stali, Valancy z dłońmi na nadgarstkach Fausta, jakby chciała odciągnąć jego ręce od siebie koniecznie. A w rzeczywistości raczej zwyczajnie się podtrzymywała, żeby w ogóle stać w miarę prosto.- Próbuję się z tego śmiać, z tego, co się tutaj dzieje, ale tak naprawdę… Nie chcę, żeby mnie tak traktowali – stwierdziła płaczliwie. Znów. I poczuła się przez to głupio.- Czuję się jak wariatka. A to babsko jeszcze mną pomiata. I muszę patrzeć na te wszystkie okropne rzeczy…

    OdpowiedzUsuń
  39. [<3]

    - Mam nadzieję, że nie przeniosę się przypadkiem w czasy wojny – powiedziała pierwsze, co jej wpadło do głowy po tym, co powiedział Faust. Choć o wiele właściwsze byłoby stwierdzenie „mam nadzieję, że nigdy więcej nie przeniosę się w czasu”. A już zwłaszcza sama. Chociaż, sądząc po tym, jak się zachowywał, można się było do takich skoków przyzwyczaić. Ale dla Valancy to był pierwszy raz i... I całe szczęście, że nie zdarzyło jej się to samotności. Jak nic, narobiłaby sobie kłopotów, wpadając w starożytność z tym swoim drukowanym kalendarzem, automatycznym długopisem, w żakiecie i z kolekcją szminek w torebce. Z miejsca by ją zamknęli, uznając za wariatkę, więc odrobinę szczęścia było w tym, że wpadli w te czasy w takich, a nie innych okolicznościach.
    - I mnie nie zostawisz? – spytała, może trochę naiwnie.
    Faktem było, że w dwudziestym pierwszym wieku właśnie tak kobiety się zachowywały. Chciały być niezależne, radzić sobie same i nie okazywały słabości. Valancy sobie radziła, bo musiała, ale w głowie i tak miała stereotypowe wyobrażenie mówiące, jak powinno wyglądać życie. A jej własne życie się w to klasyczne wyobrażenie z tworzeniem rodziny kompletnie nie wpasowywało, o co była trochę zła i może też trochę rozczarowana, że jeszcze jej się wszystko nie poukładało... I dlatego też nie usiłowała wszystkim wokół udowodnić, jaka to jest samowystarczalna. Nie była. A znała przy okazji ludzką psychikę na tyle, by wiedzieć, że okazywanie słabości nie jest niczym złym. Wręcz przeciwnie. Pomagając innym i pozwalając pomagać sobie budowało się i zaufanie, i relację.
    Najzabawniejsze w tym wszystkim było chyba to, że dopiero co się pokłócili. Że nie było między nimi ani odrobiny zaufania, Valancy oskarżała (wprawdzie nie na głos, ale w głowie) Fausta o całą tę sytuację, o to, że rzekomo musieli uciekać, jemu nie podobało się to, co mówiła, w jej odczuciu traktował ją trochę jak idiotkę, która nie ma o niczym pojęcia i trzeba będzie jej pilnować... A wystarczyła gwałtowna zmiana okoliczności, by tamte nieporozumienia (łagodnie mówiąc) zniknęły, bo teraz tak jakby mieli tylko siebie. W tej całej sytuacji. Byli w tym samym położeniu. Kiepskim położeniu, należałoby nadmienić. I to, że był jedyną osobą, którą aktualnie naprawdę znała, że coś jej obiecał, to właśnie sprawiło, że jednak się przytuliła. Nie odskoczyła, co zapewne kilka godzin wcześniej bez zastanowienia by zrobiła. Ale kilka godzin wcześniej, w innej sytuacji, taki gest nawet by się nie pojawił, bo przecież wtedy jeszcze się kłócili. Ułożyła dłonie na jego plecach, policzek przycisnęła do torsu. Nadal miała nadzieję, ze to jednak jakiś głupi sens, że wszystko jest nierzeczywiste, ale nie. Był prawdziwy. Wyraźnie słyszała pod uchem bicie serca. To był równocześnie minus, bo oznaczało, że wszystko jest rzeczywiste, prawdziwe, ale też plus, bo Faust też był prawdziwy i... No, miała chociaż jego.

    OdpowiedzUsuń
  40. Rzeczywiście, to było oczywiste, że skoro wpadli (z impetem, trochę się zresztą obijając) w te czasy razem, to razem powinni je opuścić. Uczestniczyli w tym razem i zapewne nie powinni się rozdzielać, ale Valancy miała wątpliwości i dlatego musiała zapytać. Nie wynikały one z braku zaufania do Fausta (choć zaufania raczej nie było w tym żadnego – jeśli już, to wymuszone przez sytuację), tylko z ogólnej niepewności nabytej przez lata. Dotychczas w jej życiu było dużo niepewności i stąd brało się niedowierzanie, że prędzej czy później wcale nie zostanie sama. Zawsze tak było, zawsze ostatecznie była sama. Efektem było to, że jak mogła się czegoś złapać i uczepić, to trochę bezmyślnie niekiedy to robiła, czego przykładem było właśnie to, jak się przytuliła. Od razu i bez zastanowienia.
    - Mam nadzieję, że to nigdy nie nastąpi – stwierdziła cicho. Nadzieję mogła mieć, ale znając złośliwość losu… Na dany moment wątpiła, że dałaby sobie radę sama, niezależnie od czasów, w jakie by się przeniosła.
    Ilość informacji, która padła chwilę później, przytłoczyła ją. Kręciła głową, nie chcąc o tym myśleć. Ani nawet słuchać. Trochę jak dziecko przyłożyła dłonie do uszu, wiedząc, że dzięki temu nic nie usłyszy i ją to ominie.
    - Nie gadaj mi o tym – opuściła głowę, desperacko przyciskając dłonie do uszu.- To jest okrutne, co oni tu robią – już o tym mówiła i niezależnie od tego, ile razy jeszcze to powtórzy, i tak nic się nie zmieni, ale… Chyba była trochę naiwna i myślała, ze jak będzie udawać, że nic takiego się nie dzieje, to to zniknie.
    Słabo jej się robiło na samą myśl o tym, że będzie musiała pójść ze swoją panią i oglądać te walki.
    - Po prostu wygraj – stwierdziła, jakby to była bardzo prosta rzecz, tak po prostu sobie wyjść i przed tłumem ludzi pozabijać kilka osób.- Wtedy i tak będziesz wolny. Dasz radę, prawda? – chciała w to wierzyć, chciała to wziąć za pewnik.
    Uniosła głowę i tak teraz patrzyła na Fausta wzrokiem, który mówił, ze to przecież oczywiste, że da radę. Tak, jakby miał nieograniczone możliwości. Chyba tak się właśnie Valancy zdawało, że miał nieograniczone możliwości i nie było sposobu, aby go pokonać. Dziecinne mrzonki.

    [no tak sobie właśnie ostatnio myślałam… ale bardziej pod tym kątem, czy mogłaby zobaczyć siebie, jako dziecko, gdyby przeskoczyli do takich czasów.]

    OdpowiedzUsuń
  41. [Nieee, chodziło mi o to, że przenieśliby się, załóżmy, do lat 80, kiedy się urodziła czy coś i czy wtedy mogłaby się natknąć na samą siebie, gdy była dzieckiem :D]


    O ile wszyscy gladiatorzy byli dosyć ograniczeni w swojej swobodzie, o tyle Valancy mogła tak naprawdę poruszać się bez problemu po całym domostwie, ogrodzie i wszystkich zakamarkach. Pai miała jeszcze kilka innych niewolnic, choć Fowler ze zdziwieniem stwierdziła, że jest tą ulubioną. Co w jakiś sposób przekładało się na zachowanie właścicielka, ale daleko było temu do ideału, Valancy nadal była traktowana jak niewolnica. Czyli niekoniecznie dobrze. Po prostu inne były traktowane o wiele gorzej.
    Musiała towarzyszyć właścicielce w najważniejszych sprawach (choć dla niej wybieranie biżuterii nie było najważniejszą sprawą), w odpowiednich chwilach dolewać jej wina, zmyślać jakieś głupoty, gdy pytała o przyszłość, najprawdopodobniej uważając Valancy za jakieś medium (którym przecież nie była), ale oprócz tego miała naprawdę dużą swobodę. Co więcej, gdyby powiedziała choćby słowo, gdyby wspomniała o tym, że „pani mi rozkazała”, to nawet strażnicy musieliby to zrobić. Odkryła to po południu.
    Nie przejęła się więc tym, że ktoś się zbliża. Gdyby zaczęli wypytywać albo zwróciliby im uwagę, mogła się wykręcić lub zacząć kłócić. Postawiłaby na swoim, wbrew pozorom potrafiła to robić.
    Ale nie miała szansy na reakcję.
    Na pewno nie wyglądała na zachwyconą. Tego nie dało się pokazać ot tak, nagle, zwłaszcza, gdy dominującym uczuciem w reakcji był szok. A kiedy Faust się odsunął, patrzyła tylko na niego szeroko otwartymi oczami, pełnymi zdziwienia, zupełnie się nie odzywając. Nawet nie zareagowała na to, co powiedział, po prostu na niego patrzyła. Jakby widziała go pierwszy raz w życiu. I jakby wcale nie był jej pacjentem, który przyszedł po świstek i rzekomo miał coś nie tak z głową, tylko jakby... Jakby był po prostu mężczyzną.
    - Przyjdę do ciebie w nocy – stwierdziła nagle, wstając.- Strażnicy bez problemu mnie wpuszczą – zapewniła. Wystarczyły mała kłamstwa, a oni słuchali.
    Zawahała się jeszcze, ale jednak chciała już uciec, odejść stamtąd. Przez to wahanie z początku zrobiła zaledwie trzy kroki w odpowiednim kierunku.

    OdpowiedzUsuń
  42. Valancy chciała odruchowo odsunąć głowę, wyglądała, jakby była spłoszona. Można by nawet powiedzieć, że sekundę po tym czym prędzej się oddaliła, jakby ją cos goniło. Przecież miała tyle obowiązków! Przede wszystkim musiała pomóc swojej pani przygotować się do snu.
    W trakcie kąpieli i tych wszystkich kosmetycznych zabiegów chciało jej się śmiać. Głównie dlatego, że w porównaniu do możliwości dwudziestego pierwszego wieku, to, co robiły w tym momencie było wręcz komiczne. Z chęcią uświadomiłaby swoją właścicielkę o zasadach higieny, że to, co robiła, wcale nią nie było, ze tylko potęgowało niektóre dolegliwości. Ale potem uświadomiła sobie, że sama też nie ma dostępu ani do prysznica, ani do innych rzeczy, których codziennie używała. I już nie było jej do śmiechu.
    Czuła się brudna, miała wrażenie, że nadal wszędzie ma piasek, że się lepi, a desperacja zwykle doprowadza do dziwnych działań. Valancy nie mogła się umyć w złotej wannie wypełnionej po brzegi wodą, jak jej właścicielka. Ale chciała. Desperacko się uparła i próbowała skorzystać z możliwości swojej pani, kiedy ta spoczywała już w łóżku. Ryzykowała, bo gdyby ją przyłapano na korzystaniu z rzeczy właścicielki, zapewne dostałaby srogą karę.
    Potem wyprosiła w kuchni owoce, których rzekomo na wieczór zażyczyła sobie pani. Chciała mieć pretekst i strażnikowi dla odmiany powiedzieć, że to właśnie właścicielka kazała je przynieść, bo najwyraźniej jeden z gladiatorów cieszy się jakimiś szczególnymi względami.
    Uwierzył. Przecież wiedział, jak wszyscy zresztą, co się działo. Z plotek wśród służby wynikało, że to nie był pierwszy raz, kiedy pani interesowała się jakimś gladiatorem i wcześniej też kazała ich do siebie przyprowadzać, równocześnie okazując im swoje względy. Valancy miała tylko nadzieje, ze coś jej nie wpadnie do głowy, by i Fausta do siebie wezwać, choć owszem, mogło się coś takiego zdarzyć. Póki co, jeden dzień mieli za sobą, pozostały jeszcze dwa do przetrwania.
    Strażnik dał się omotać, wpuścił ją, choć najprawdopodobniej i bez tej wymówki by to zrobił. Każdy w końcu miał swoje potrzeby, a że oficjalnie była niewolnicą, to nic dziwnego nie było w tym, że przychodziła, tak jak i inne. Oczywiście, za sprowadzenie niewolnicy do wiadomych celów trzeba było zapłacić.
    - Przyszłam – poinformowała głupio, stając w progu celi z tą jakże zdobniczą, srebrną tacą w dłoniach zapełnioną owocami.- Bez problemu mnie wpuścił. Ale następnym razem będziesz musiał mu zapłacić, żeby wpuścił do ciebie niewolnicę, abyś mógł się wyżyć – o ile w ogóle następnym razem będzie musiała tu przyjść.

    [Ja się tylko zastanawiałam, czy to możliwe jest, czy się czasem nic nie zadzieje, jak np. w Powrocie do Przyszłości, kiedy się przenieśli w przyszłość i Jennifer zobaczyła czterdziestoletnią siebie :D]

    OdpowiedzUsuń
  43. [Haha, rozbawiło mnie to stwierdzenie „to nasz wątek, a nie amerykańskich naukowców” :D]
    Przysiadła na tym „taborecie” dziwnie niepewnie. Było jej gorąco, a kamień okazał się choć trochę chłodny. Nawet w nocy było gorąco, a Valancy kiepsko znosiła taką pogodę. Służba (i nie tylko) narzekała na brak deszczu od długiego czasu. Pani też narzekała, wiec trzeba było stać nad nią i chłodzić ją podmuchami powietrza wywołanymi machaniem liściem. Takie się to Valancy zawsze wydawało zabawne, gdy widziała to na filmach, stoi sobie ktoś, macha taką palemką… Teraz już nie było jej do śmiechu. Próbowała się ukrywać i nie wychodzić, ale i tak musiała spełniać polecenia. Byli tu ledwie jeden dzień, a już czuła, że zacznie jej schodzić z nosa skóra. Nigdy nie lubiła się opalać.
    Przewróciła oczami, słysząc ten komentarz.
    - Przyszłam tu z polecenia pani. Oficjalnie. Aby przynieść ci to – wyjaśniła, choć to, co powiedziała strażnikowi, było kłamstwem.- Chociaż w sumie… Można to i tak interpretować, w sumie mogłaby mnie do ciebie przysłać, abyś miał trochę przyjemności… - zastanowiła się. Myślała, czy to będzie dobry pretekst, by następnym razem mogła tu przyjść. A po chwili się zreflektowała i potrząsnęła głową, bo dlaczego od razu zakładała, że będzie musiała przyjść do niego w nocy znów? – Masz pieniądze – była zaskoczona, że o tym nie wiedział. Ale co się dziwić, nie można było od razu znać wszystkich zasad panujących w tym dziwnym świecie.- Nie fizycznie, ale masz. Przecież po każdej walce coś się dostaje. Można zbierać, żeby w końcu się wykupić albo wydawać, choćby na… - zawahała się.- Na dziwki, by sobie ulżyć, bo przecież po to je tu przyprowadzają, gladiatorzy mają swoje potrzeby, nie? Na wino można wydać, na wszystko… - no jak mógł tego nie wiedzieć, skoro Valancy to wiedziała? Oglądała chyba zdecydowanie zbyt dużo seriali.

    OdpowiedzUsuń
  44. - Nie rozumiesz. To nie są wyimaginowane pieniądze – już chciała mu zacząć tłumaczyć, o co chodzi. Całkiem sporo się dowiedziała, słuchając służby. Poza tym, nadal miała w głowie realia z filmów, choć wiedziała, że na to akurat należy brać poprawkę. Bo Valancy była tak typowo ze współczesności. Nie bawiła się w jakiś durny bunt przeciwko elektronice, nie chciała za wszelką cenę być „oryginalna” i nie używać tego lub tamtego. Fakt, nie rozumiała wszystkich portali i nie znała dokładnie wszystkich gadżetów, ale używała telefonu, dobrego telefonu, miała w nim jakąś tam synchronizację z kalendarzem, kupiła sobie nawet powerbank i siedziała wieczorami na netflixie, choć równocześnie nie miała bladego pojęcia, co to jest jakiś snapchat. Nie miała już nastu lat, niestety.
    Tak więc chciała tłumaczyć, na czym polegają tutaj „rachunki bankowe”, ale szybko zamilkła. I zaraz się roześmiała.
    - Ani trochę mi nie przeszkadza – powiedziała z rozbawieniem.- Ale tobie najwyraźniej bardzo.
    Jeśli sądził, że się oburzy, obrażona takimi insynuacjami, to się pomylił. Aczkolwiek wolałaby, aby nic więcej nie zdejmował. Czuła, że jest gorąco i zdawała sobie sprawę, że najwygodniej mieć na sobie jak najmniej, sama też chodziła w jakiejś szmatce, jak to nazywała w głowie, a co było po prostu pasem materiału przepasanym w talii, ale to nie zmieniało jej przyzwyczajeń i zasad. A przyzwyczajona była do widoku ludzi kompletnie ubranych, a zasadą było, że skąpy strój był dozwolony raczej na plaży. Na pewno nie w biurze.
    - Nie zdejmuj tego, oczywiście! – niby wiedziała, że to żart (albo prowokacja), ale wolała to powiedzieć na głos, gdyby jakimś cudem coś mu wpadło do głowy.
    Zaśmiała się jeszcze cicho i nerwowo.
    - Nie wiem... – odezwała się w końcu spokojniej.- Nie wiem, co się dzieje, jakim cudem się tu znalazłam, jak to działa i dlaczego, do cholery, padło na mnie. Musiałeś przyleźć akurat do mnie? Jest tylu innych terapeutów...

    OdpowiedzUsuń
  45. Naprawdę chciał to zrobić, naprawdę chciał zdjąć te gatki ze szmatki, jak to w głowie nazywała Valancy. A gdyby to zrobił, to jak nic rzuciłaby się na niego, by tylko go powstrzymać. Wystarczająco dużo zadków i pisiorków się już tego dnia naoglądała.
    - Czyli co, mam robić przedstawienie, żeby się nie przyczepili, że przyszłam na darmo? – spytała.- Jak chcesz, to nie ma sprawy, poudaję trochę, jak w tym filmie, wiesz, „Kiedy Harry poznał Sally”, ta scena w restauracji, sobie jedli śniadanie, a ona wtedy... – urwała. Cóż, mógł tego filmu nie oglądać. Był, mimo wszystko, z trochę innych czasów. A w starożytności to już na pewno nie oglądali filmów na DVD. Ani na niczym innym.- Hm, udawać to chyba nie umiem, wolę czuć naprawdę – mruknęła ostatecznie, chyba nie zdając sobie sprawy z tego, co w ogóle mówi.- Nie wiem, co mam myśleć, z doktorem nie rozmawialiśmy nigdy o niczym innym, zawsze tylko o mojej pracy. Tylko i wyłącznie. Zawodowo. Nawet nie wiem, jak miała na imię jego żona. Ile miał lat, czy miał dzieci, nic... O tobie też zresztą nic nie wiem. Część danych wpisanych w oficjalnej karcie nie jest prawdziwa, prawda?
    Ziewnęła. Było późno, właściwie to był już chyba środek nocy. Valancy była zmęczona tym wszystkim. Wszystkimi przeżyciami, emocjami, przede wszystkim strachem i niepewnością. Wszystko było takie nowe... Choć w logicznego punktu widzenia, było raczej stare. Ale też dziwaczne i inne, przynajmniej dla kogoś, kto się urodził na końcu dwudziestego wieku. A do tego była też zmęczona fizycznie, głównie przez ten upał.
    - Ja nie spałam, kiedy się tu przenieśliśmy. Ty też nie – przypomniała, wstając.- Ale teraz jestem śpiąca. Nie nasycą dzisiaj uszu ciekawymi odgłosami, bo powinnam już iść.
    Chciała wyjść, zawołać strażnika, żeby ją odprowadził, choć w rzeczywistości wcale nie miała ochoty się stamtąd ruszać. Tutaj mogła być sobą, przy jedynej osobie, która wiedziała, w jakiej są sytuacji. W każdym innym miejscu musiała udawać kogoś, kim nie była. I kim nie chciała być.
    Chciała wyjść i nawet się ruszyła, ale cela rzeczywiście była ciasna. To było głupie, bo powinna być bardziej uważna, ale naprawdę była zmęczona, więc zdarzyła się idiotyczna rzecz – Valancy potknęła się o te wyciągnięte nogi Fausta i poleciała wprost na niego.

    OdpowiedzUsuń
  46. Rzeczywiście, świat przyspieszał, już teraz praktycznie pędził, a sama Valancy, choć pochodziła z takich czasów, nie potrafiła się w tym połapać. Nei dziwiłą się własnej babci, ze już zupełnie się w tym nie odnajduje. Myślała czasem o sobie za czterdzieści lat. Będzie na emeryturze i co, spędzi ją przy komputerze? Własnej babci nie widziała nigdy nawet w pobliżu tego elektronicznego cuda.
    - Nie chodzi o twoją twarz... – odpowiedziała bezwiednie, choć chyba w tej kwestii żartował. Valancy też już jakiś czas temu odkryła, że ludzie chcą do niej mówić. Jakby mogła im pomóc. Cóż, nie mogła, ale taką miała pracę, by sprawiać wrażenie, że jednak może pomóc.- On mi od razu powiedział, że mam o nic nie pytać, że możemy rozmawiać tylko o sprawach zawodowych, bo wtedy będzie mi łatwiej pójść swoją drogą. I że nie może z tego wyniknąć żadna znajomość, która przeniosłaby się na życie prywatne, bo... Bo to się źle skończy; Tak mi powiedział, że to się źle skończy – przypomniała to sobie dopiero teraz i była zaskoczona, bo nagle dziwnie pasowało do sytuacji. Może właśnie przez to się zamyśliła i nie podniosła nogi wystarczająco wysoko.
    Wyrwał jej się krótki okrzyk, owszem, bo instynkt podpowiadał, że może w coś uderzyć i będzie bolało, więc nic dziwnego, że chciała się ratować, a do tego używała rąk. Poczuła się odrobinę niezręcznie, to wyszło samoistnie i od razu chciała wstać. Ale najpierw jeszcze raz rąbnęła Fausta łokciem w brzuch. Tym razem celowo, bo wcześniej to był przypadek.
    - To za głupie uwagi – mruknęła, gramoląc się i ostatecznie siadając obok.- Zero refleksu, panie gladiatorze. Skoro ja cię mogę walnąć i stękasz, to co ci zrobi wyszkolony zabójca?
    Tak naprawdę wcale nie chciała nigdzie iść, ale gdyby skorzystała z propozycji zostania i powiedziałaby, że nie chce udawać, to zostałoby to odczytane w trochę inny sposób. A nie o udawanie tego chodziło Valancy. Chciała być tylko sobą, a nie niewolnicą.

    OdpowiedzUsuń
  47. - Ale co tu do rzeczy ma dyplom? Też go mam, i co z tego? – nie wiedziała, skąd wzięło się nagle to stwierdzenie. Pamiętała o tym, co mówił, pamiętała wszystkie szczątkowe informacje, które o sobie podał, tak samo jak znała niemalże na pamięć treść całej jego karty pacjenta. A Valancy miała dobrą pamięć.
    Najpierw zrobiła dziwną minę, słysząc to, co mówił. Dopiero co się kłócili. A teraz pozwalał sobie na takie żarty. Bo to były żarty, prawda? Nie brała tego na poważnie. Nie mógłby chyba na serio myśleć o tych sprawach w takiej sytuacji. Sama nie miała do tego kompletnie głowy.
    - Jeśli lubisz ekshibicjonizm, to sobie ściągaj, nic mi do tego – odpowiedziała w ten sposób, bo wydało jej się to najlepszym rozwiązaniem.- Dopiero mówiłeś, że cię wkurzam, a teraz mówisz, że cię korci?
    Nie chciała ani pokazywać, że jej to w jakikolwiek sposób odpowiada albo że jest choć trochę chętna i wejdzie w tę gierkę, ani też nie chciała do od razu besztać a takie głupie uwagi, jakby była jakąś sztywniarą, cnotką niewydymką.
    - Tam wcale nie jest wygodniej – poinformowała.- Niewolnicy to niewolnicy, nie śpią w bajeranckim łożu jak możni państwo – wyjaśniła.- Nie chcę tam wracać – przyznała się cicho. Równocześnie oceniała, czy zmieszczą się we dwójkę na wąskim posłaniu.- Tam muszę udawać kogoś, kim nie jestem. Tutaj nie muszę udawać – dopiero po chwili dotarło do niej, jak to mogło zabrzmieć w kontekście tego, że wcześniej też mówili po udawaniu i nieudawaniu. Tylko że chodziło o udawanie czegoś innego. Jakoś tak automatycznie się zaczerwieniła.- Nie myśl sobie nic głupiego – zastrzegła szybko.- Jeśli ktokolwiek uzna, że cokolwiek takiego ze mną robiłeś, to cię ukarzą. A ja będę nieprzydatna. Po utracie dziewictwa nie będę miała wizji. Oni w to wierzą...

    [naoglądałam się westernów, wyślijmy ich kiedyś na Dziki Zachód <3]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [O, to jest schizowe, lubię to oglądać i tak mi się podobają takie czasy...
      https://www.youtube.com/watch?v=eH6tqXQNWUA
      Chociaż Muse mi ogólnie nie bardzo wchodzi. To jedna z dwóch piosenek, które w ogóle mi się podobają.]

      Usuń
    2. [Jebłam się. To miało być: https://www.youtube.com/watch?v=Q3Yc3HhSl1Q
      Ale tamto też jest fajne :D]

      Usuń
  48. [Haha, nie no, spokojnie, tak tylko mi wpadło, wszystko po kolei :D Tylko trzeba zanotować, że to też ma być :D]

    - Intymną nagość w ciasnych pomieszczeniach masz z resztą gladiatorów, nie wystarczy ci? – spytała trochę złośliwie, odwracając kota ogonem.
    Zdobyła się na tę złośliwość, ale nadal byłą czerwona. I po co to gadał? Przecież nawet się nie lubili. Sam tak mówił. Przecież się pożarli. W tym hotelu. A teraz co? Jechali na tym samym wózku, owszem, więc trzeba było współpracować, ale za „współpracą” nie kryły się uczucia.
    - Że co? – nic teraz nie jadła ani nie piła, ale i tak się zakrztusiła.- Że co sobie wyobrażasz? Dopiero się nabijałeś, że gapienie się na faceta nie jest dobrym sposobem na podryw! Chociaż ja się wcale nie gapiłam na ciebie! To Alice gadała bzdury. A ty mi tu teraz... – pokręciła głową. Kaszlnęła jeszcze ze trzy razy, bo ją nadal drapało w gardle po tym krztuszeniu się sprzed chwili.- Chyba będę musiała wrócić do siebie, bo jeszcze będziesz mnie macał albo coś... – próbowała to trochę obrócić w żart. Najbardziej jednak zaskakujące było to, że w ogóle w taki sposób ze sobą rozmawiali.- Jesteś stary, masz ze sto lat, nie wstyd ci, że podrywasz młódki?

    OdpowiedzUsuń
  49. [No, niech sobie trochę pomacha mieczem, będzie ciekawie 😊]

    - Nie, dzięki nie chcę słuchać o twoich podbojach, bo miałam swoje – wykręciła się. Jakby nie mieli ciekawszych kwestii do omówienia, tylko to, z kim sypiał. – Nie gapiłam się na ciebie jako na ciebie, bo ani trochę mi się nie podobasz – trochę skłamała.- Gapiłam się, bo mi in stąd, ni zowąd zasnąłeś na kanapie i zastanawiałam się, jak cię obudzić, bo chyba przyznasz, ze to trochę dziwaczne, tak nagle się kłaść i ot, już śpisz – uniosła rękę i pstryknęła palcami.
    Materiał prowizorycznej sukienki zsunął jej się z ramienia, ale szybko go złapała, więc nic nie było widać. Tak bardzo nie lubiła już tych strojów, choć byłą tu dopiero jeden dzień. Chciała mieć już swoje zwyczajne majtki, spodnie i, cholera, skarpetki.
    - Trochę? – też prychnęła.- Jeśli trzydzieści dziewięć to trochę… No ale widzisz, to i tak stary dziad z ciebie. Nawet jak się nie weźmie tego pod uwagę, tylko sam wygląd… - trochę sobie kpiła z niego teraz.- A może ja chcę zostać starą panną, co? A może wolę kobiety?

    OdpowiedzUsuń
  50. [Przecież nic mu się nie może stać :D Jak m kuku zrobią, to przynajmniej będzie miała kim się zająć :D I będzie się o kogo martwić i może się przywiąże :D]

    - Czytałam twoją kartę, kiedy spałeś - przypomniała, żeby była jasność. I żeby sobie niczego nie wyobrażał. Przed chwilę pozostawała poważna. Mimo wszystko, nie mogli sobie pozwolić na żadne takie rzeczy, a rozmawianie o takich sprawach też było trochę nie na miejscu, przynajmniej zdaniem Valancy. Swoboda swobodą, ale jakieś zasady i trochę dystansu trzeba było zachować.- Przecież nie twierdzę, że czegoś ci brakuje. Komuś na pewno będziesz pasował - wzruszyła lekko ramionami.
    Powinna już iść. Nie chciała. Wiedziała, że powinna, ale i tak przeciągała swój pobyt, chcąc odwlec moment, w którym będzie musiała wstać i iść.
    - Ja nie wierzę w siebie? - zdziwiła się i zaraz po tym prychnęła.- Dzięki za komentarz, tylko że ja tu jestem od psychologicznych diagnoz - mruknęła ironicznie.- Za szukanie pary wezmę się po trzydziestce, teraz mi niepotrzebna kula u nogi - do trzydziestki było jej jeszcze daleko, miała kilka dobrych lat wolności w planie.- Może zakończmy już temat mojego życia miłosnego, bo tobie nic do tego, a mi jest dobrze tak, jak jest. Skup się na sobie. Kiedy się zatrzymałeś? - spytała na końcu, może trochę niejasno, ale chyba powinien się domyślić, o co jej chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  51. - Możliwe, że to ciekawy temat, ale dla ciebie. Ja wolałabym tę kwestię zostawić dla siebie, a nie ja omawiać na głos – stwierdziła spokojnie. Nie było sensu się denerwować, że gadał takie bzdury.- Z kimś, komu nic do tego – podkreśliła jeszcze.- Nie sądzę, aby mi zabrali najlepszych. Jak będę miała trzydziestkę, to ci najlepsi dopiero dorosną, zobaczysz. Lepiej sobie brać młodszych, mają więcej energii. Do różnych rzeczy – mówiła z powaga i rzeczywiście można było pomyśleć, że Valancy mówi całkowicie na serio. W rzeczywistości raczej żartowała. A gdyby naprawdę miała sobie wziąć młodszego, to ze trzy razy by się nad tym zastanowiła.
    Rozejrzała się jeszcze, jakby było po czym, potem wstała, chciała wyjrzeć na zewnątrz, czy żaden strażnik nie stoi w pobliżu i nie słucha, o czym mówią. Potem dopiero przeniosła wzrok na Fausta. I kolejny raz poprawiła zsuwający się po ramieniu materiał. Jak tak dalej pójdzie, to pokaże za dużo, a tego nie chciała.
    - Tak, o to mi chodziło – potwierdziła.- No wiesz, lepiej by było mieć dwadzieścia lat i w tym wieku pozostać, niż mieć czterdzieści, nie? – zażartowała.- Masz czterdzieści? – troszkę zakpiła, ale zaraz spoważniała.- Słuchaj… Mogę dziś zostać? – spytała niepewnie.- Tutaj. Nie chcę tam wracać…

    OdpowiedzUsuń
  52. - Ja sobie wszystko zapisuję w kalendarzu, bo pamięć bywa zgubna – nawet teraz Valancy żałowała, że nie ma ze sobą kalendarza. Zbyt duża ilość informacji przytłaczała, a co by było, gdyby miała za sobą ponad sto lat... Pewnie też większości szczegółów by nie pamiętała.- Mam nadzieję, że za piętnaście lat nie okaże się, że od pięciu lat się nie zmieniam, choć powinnam – rzuciła to sobie ot tak, raczej żartem, z wyraźnym rozbawieniem w głosie, ale sekundę później chyba nawet się zmartwiła. Bo co, jeśli okaże się, że jest taka sama? Skoro już się jakimś cudem znalazła w starożytności, to możliwe było, że z resztą tych „nadnaturalnych” rzeczy też będzie problem. Bo Valancy nazywała to problemem, oczywiście.- Nie miałam zamiaru wyganiać cię na podłogę – stwierdziła, chyba zdziwiona takim pomysłem.- Ale w sumie racja, powinnam tam wrócić i jakoś to przeżyć, a nie uciekać tutaj. Tylko że tutaj mogę mówić „spoko” i „zajebiście”, a ty będziesz wiedział, co to znaczy, Cholera, czemu nawet w nocy tutaj wszędzie musi być tak gorąco? – zmieniła temat dosyć nagle, znów marudząc o temperaturze, a sekundę po tym zaczęła się bezwiednie wachlować ręką, choć to nic przecież nie pomagało.

    OdpowiedzUsuń
  53. - Ja lubię wiosnę – powiedziała szybko, bo ją naszło na wspomnienie o jesieni.- Kiedy jest już ciepło, ale nie gorąco i kiedy wszystko się tak budzi, pojawiają się pączki na drzewach i w ogóle... – trochę się rozmarzyła, więc szybko potrząsnęła głową, aby to odgonić.
    Wyjrzała jeszcze raz na korytarz, sprawdzając nie wiadomo co. Wahała się trochę, co zrobić.
    - No będziesz tu spał i co? Przecież to nic takiego – stwierdziła, robiąc krok w stronę Fausta.- Chyba że tak głośno chrapiesz i to mogłoby mi przeszkadzać – zdecydowała się, żeby usiąść obok niego.- To wtedy rzeczywiście sobie pójdę. Nie znoszę, jak ktoś chrapie, nie mogę wtedy spać.
    Siedziała tak i przypatrywała mu się trochę dziwnie. Nie wiedziała, jak ma zareagować na to, co mówił. Na usta cisnęło jej się „co mnie obchodzi średniowieczna Anglia?”, ale to byłoby niegrzeczne. A Valancy zawsze pilnowała, żeby nie być nieuprzejmą.
    - Po co mi to mówisz? – spytała w końcu, uznając, że takie pytanie będzie neutralne. Ale zaraz pomyślała, że mówił, aby mówić cokolwiek, żeby nie czuła się nieswojo i niezręcznie.- Nieważne, opowiadaj dalej – zreflektowała się szybko.

    [Ojessu, dopiero teraz zauważyłam komentarz pod KA. Nie mogę się trochę pozbierać po tym urlopie. Byłam w delegacji z pracy, narobiłam tam okropnych rzeczy i się duszę. Do tej pory się duszę.]

    OdpowiedzUsuń
  54. [Żadnego skandalu nie było 😃 Nikt nic nie wie.
    Ale jak się jedzie z fajnym kolega w delegację i się trochę zbyt dużo wypije, to chyba wiadomo, jak się to kończy, nie? 😃]

    Rzeczywiście, Valancy teraz bardziej wegetowała niż słuchała z uwagą. Ważne, że Faust nie poczuł się urażony tym jej :po co mi to mówisz?”. Chciał mówić – niech mówi. Wystarczyło, że będzie udawała, że słucha. On będzie zadowolony, bo może sobie pogadać i ona będzie zadowolona, bo bezkarnie sobie odpłynie myślami.
    Podciągnęła w końcu nogi, a następnie oparła się o przyjemnie chłodną ścianę celi. W zamyśle miało jej być teraz wygodniej, ale wcale nie było. To na pewno będzie bardzo przyjemna noc. Posłanie nie miało nic wspólnego z tamtym mięciutkim łóżkiem w hotelu, w którym się na chwilę zatrzymali. Tak więc rano na sto procent będzie chodziła połamana. Ale zapewne nie pisnęłaby słówka, że coś ją boli.
    Dotarła do niej końcówka tego, co mówił. Wystarczająco, by podtrzymać temat i nie zdradzić, że nie słuchała, choć to było oczywiste i dobrze o tym wiedział. Ale i tak gadał dalej. Najwyraźniej porozumieli się w tej kwestii, nie przeszkadzając sobie, ale równocześnie wypełniając ciszę, która zapewne byłaby bardzo niezręczna.
    - Gdyby te rzeczy zobaczył naukowiec, jakiś historyk może, to daliby ci kupę kasy za to, żebyś to oddał do muzeum – stwierdziła chyba nawet z lekkim rozbawieniem.- Możemy tak zrobić, może jutro coś zgarnę, jakiś ładny naszyjnik i potem będę mogła się chwalić, że noszę biżuterię ze starożytności. Zabawne – pokręciła głową, uśmiechając się i naprawdę była rozbawiona. A zaraz po tym bezwiednie ziewnęła.

    OdpowiedzUsuń
  55. [Jaki skandalik? Przecież nikt o tym nie wie 😃
    Najgorsze jest to, że nie mam wyrzutów sumienia (chyba mam wadliwe to sumienie, to okropne, jestem złą osobą i w sumie to mnie męczy fakt, że się nie przejęłam), tylko duszę się przez to, że przechodzę aktualnie przez tę całą sytuację fascynację tym gościem, chociaż mam swojego faceta.]

    - Trzymasz je u siebie, choć więcej cię tam nie ma niż jesteś – stwierdziła na koniec.- Więc po co ci one? – spytała jeszcze, ale nie złośliwie, raczej z rozbawieniem.- Czy ja wspomniałam coś o tym, że śmierdzisz? – oburzyła się teatralnie, z celową przesadą.- Czasem wymyślasz takie rzeczy, że kompletnie nie wiem, do czego się to odnosi i skąd ci się to bierze… I wiem, że ściemniasz, nie mogłeś się myć pięć razy, bo nie ma wody. A nawet jeśli wy macie, to brudną – już się zdążyła zorientować, że gdy jest tak gorąco, to oznacza suszę, a susza równa się braku wody. I ze wszyscy tutaj z niecierpliwością czekają na deszcz. Tylko że ten nie nadchodził, więc właściciel szkoły gladiatorów zdecydował się na najbliższych walkach złożyć ofiarę, by ten deszcz przywołać.
    Dla Valancy było to śmieszne, ale gdyby zaczęła tłumaczyć zasady powstawania deszczu, wzięliby ją za wariatkę. Choć i tak już nią była.
    Przesunęła się lekko na posłaniu, przez kilka chwil nie wiedziała, co ze sobą zrobić, aż w końcu położyła się obok. Było ciasno, fakt, ale i tak próbowała odsunąć się jak najdalej, aby ciała nie stykały się choćby minimalnie.

    OdpowiedzUsuń
  56. Zbyt duża ilość wrażeń i przeżyć sprawiła, że Valancy była zmęczona i zasnęła szybko, choć natłok myśli powinien sprawić, że będzie się przewracała z boku na bok, analizując wszystko. Najwyraźniej odsunęła wszystkie problemy na bok i chciała tylko spać. Nie przeszkadzał jej nawet fakt, że nie było to puchate i wygodne łóżko z ulubioną poduszką. Ważne, że miała spokój i aktualnie, przez kilka godzin, nie musiała się martwi, że przykładowo ktoś jej coś zrobi w trakcie snu.
    Obudziła się dlatego, że ramię, na którym opierała głowę, zostało spod jej głowy zabrane. Otworzyła wtedy oczy, nie bardzo wiedząc, gdzie jest, ale szybko uświadomiła sobie jedną rzecz – było niewygodnie. Spała na czymś twardym i teraz będą ją bolały plecy.
    - Co? – wyrwało jej się pytająco, gdy unosiła się na łokciu. Potem poczuła się jak lalka, którą można przestawiać.- Jesu, nie szarp mnie! – już się obudziła i powiedziała to z pretensją. Można to było zrobić delikatniej albo w całkiem inny sposób.
    Chciała wstać, ale oczywiście nie mogła tego zrobić samodzielnie i we własnym tempie. Prychnęła cicho, trochę zła, że się ją tak szarpie i przestawia, ale kiedy już stała na nogach, posłusznie poszła, chyba trochę nie wierząc w to, że dzieje się coś złego. Informacja do niej dotarła, owszem, ale Valancy nadal myślała o tym wszystkim jak o śnie, bo po przebudzeniu nie dotarło do niej na serio, że jest w starożytności. Dopiero po dotarciu na plac, kiedy się rozejrzała, uświadomiła sobie, że cały poprzedni dzień to jednak nie żart ani nie sen, tylko naprawdę wylądowali w innych czasach.
    - Co? – spytała znów, patrząc na Fausta.- Zwariowałeś? Nigdzie z nimi nie idę! – zaprotestowała od razu, kiedy zrozumiała, o co mu chodzi.- Nie znam tych ludzi i nigdzie z nimi nie pójdę. Jestem jakąś pieprzoną wieszczką, uczepią się mnie i coś mi zrobią. Muszę wrócić do właścicieli… - nie, zaraz, przecież to niewolnicy się buntowali, więc właściciele owych niewolników raczej nie będą bezpieczni. Ale Valancy przecież nie była taką typową niewolnicą i trochę się teraz obawiała, że z obu stron mogą na nią krzywo patrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  57. Jak się o tym mówiło, to wszystko wydawało się takie łatwe. Powinna zasłaniać się swoją „pozycją”, o ile można to tak nazwać, a wtedy nikt jej nie tknie. Przez kilka chwil naprawdę w to wierzyła i dlatego w ogóle poszła spróbować, poszła poprosić kogoś, by zaprowadził ją do właścicielki. Problem w tym, że niewolnicy chcieli się pozbyć nikogo innego, jak właśnie właścicieli, więc pewne było, że oni nie są aktualnie bezpieczni. Ale Valancy spróbowała. Poprosiła jednego ze strażników, by ją zaprowadził i dopiero wtedy okazało się, że w rzeczywistości znajduje się między młotem a kowadłem. Według strażnika była jedną z niewolnic, co oznaczało, że jest przeciw niemu i próbuje się buntować. Chciał ją zatrzymać i zapewne uwięzić, bo im więcej uwięzionych niewolników, tym mniej zostaje do robienia zamieszania, jednak udało jej się uciec. Gdy poszła za to do pomoc do tych, z którymi podobno była „równa” okazało się, że oni też jej nie chcą, bo przecież miała więcej przywilejów i nie do końca była normalna, tak jakby należała po części do tych, co są wyżej.
    A co można zrobić wieszczce, żeby straciła swoją pozycję?
    Najlepiej, oczywiście, pozbawić ją tej mocy.
    Wprawdzie Valancy żadnej mocy nie miała, poza tym, jak przystało na osobę z XXI wieku, nie wierzyła w takie rzeczy, ale to przecież były inne czasy i inne zwyczaje. Oni myśleli, że Valancy przewiduje przyszłość, a ona nie miała o tym bladego pojęcia. Chociaż, patrząc tak bardziej logicznie, mogłaby im powiedzieć, co będzie kiedyś. Na tyle, na ile zapamiętała to z lekcji historii. Aczkolwiek, jeśli chodziło o najbliższy czas, niemiała pojęcia, co się będzie działo, czy niewolnikom się uda, czy nie, a tego najprawdopodobniej oczekiwałaby od niej właścicielka w tym momencie. I tego oczekiwali od niej inni niewolnicy, niestety.
    Najpierw powtarzała gorączkowe „nie wiem” w odpowiedzi na tysiąc pytań, aż w końcu stracili cierpliwość. Na co komuś dar, skoro nie potrafi z niego korzystać? Tak właśnie myśleli. Ale skoro owy dar nie był jej potrzebny, to równie dobrze można było jej go zabrać.


    [Ech, nie wiem, co dalej bo są teraz w dwóch różnych miejscach :D no i tak urwałam i nic z tego nie wynika.]

    OdpowiedzUsuń
  58. Całe szczęście, że ten bunt został szybko stłumiony i że ktoś zainteresował się tym, że Pani nie ma swojej służki i wyroczni w jednym. Valancy zaskakująco szybko awansowała na wyrocznie, chyba tylko po to, aby nadać jej więcej znaczenia i sprawić, że niewolnicy zastanowią się dwa razy, zanim jej coś zrobią. Swoje i tak zrobili, choć do najgorszego nie doszło, bo jakiś honorowy strażnik się obudził, znalazł wieszczkę w ostatniej chwili i odprowadził do państwa, jak sobie życzyli.
    Przez dwa kolejne dni szorowała się wieczorami, mimo nie pierwszej czystości wody, a i tak ciągle czuła się brudna. Poza tym, niektórych śladów nie dało się zmyć.

    Przyjęcie było sposobem na to, by zatuszować ostatnie zdarzenia i pokazać wszystkim wyże postawionym ludziom z okolicy, że nic się nie stało, a państwo świetnie sobie z niewolnikami radzą, trzymając ich krótko. Niektórzy zostali ukarani, fakt, Valancy to jednak ominęła, bo przez właścicielkę została uznana za ofiarę. Poza tym, nie mogła stracić wieszczki, która przecież była czymś (tak, czymś, nie kimś), czym można się było pochwalić przed przyjaciółkami. Valancy już zdążyła usłyszeć jednym uchem, jak umawiają się na następny wieczór, żeby im powróżyła. Jakby naprawdę to potrafiła. Już zaczęła wymyślać historyjki, które im opowie, przez co stała ze znudzoną miną, tak jakby się trochę wyłączyła z towarzystwa. Nie bardzo wiedziała, co się dzieje wokół, fakt, jedynie odruchowo co jakiś czas dolewała właścicielce wina. Nawet się wcześniej nie rozejrzała, nie szukała gorączkowo wzrokiem jedynej osoby, z którą mogła swobodnie porozmawiać. I tak by przecież nie mogła, nie tutaj, kiedy wszystkie niedorżnięte baby (jak je w głowie nazywała) obskoczyły gladiatorów, jakby mężowie nie mogli im dać tego, co trzeba.
    Poza tym, to wino, którym się tutaj wszyscy zachwycali, było okropne w smaku. Choć może wydawało jej się tak dlatego, że była przyzwyczajona do produktów z dwudziestego pierwszego wieku, przetworzonych tysiące razy.
    Drgnęła lekko i dzbanek mało jej nie wypadł z ręki, gdy usłyszała za sobą głos. Od razu przywołała na twarz wymuszony uśmiech i wychyliła się, by dolać do kubka wina. Wylała od razu całe.
    - Skończyło się – poinformowała panią.- Doniosę.
    Nawet nie zwróciła uwagi na Valancy. Mogła się więc swobodnie odsunąć odwrócić.
    - W porządku? – syknęła z irytacją.- Nic nie jest w porządku!
    Bez zastanowienia złapała Fausta za łokieć i pociągnęła za sobą. W końcu miała napełnić dzbanek winem, więc musiała wyjść. Błagała tylko w głowie nie wiadomo kogo lub co, aby żadne spragnione męskości babsko się teraz do niego nie przyczepiło.
    - Nie słodź – rzuciła jeszcze.- Wystroiły mnie, bo chciały zakryć ślady. Mają nawet puder – to akurat ją zaskoczyło. Aczkolwiek nie był aż tak trwały jak te, których sama używała. W swoich czasach. Gdyby przetarła dłonią szyję, od razu można byłoby dostrzec sińce.
    Milczała jeszcze chwilę, aż wyszli. W korytarzu nikt się nie kręcił.
    - Chcieli mnie zgwałcić – powiedziała w końcu cicho. Walnęła prosto z mostu, bo uznała, że tak będzie łatwiej.- Uznali, że jak się pozbawi wieszczkę dziewictwa, to nie będzie miała wizji. Jakbym jeszcze nią była i miała te wizje! – zamilkła i zmarszczyła lekko brwi, jakby zwątpiła we własne słowa. Może wcale nie było tak, jak twierdziła, tyko po prostu to wszystko wypierała. Rzeczywiście, miała ostatnio jakieś dziwne sny. Między innymi.- Z koleżanką na pierwszym roku studiów się liczy, nie? – spytała.- Więc nie jestem. Ale i tak chcieli – bezwiednie potarła dłonią szyję w miejscu, gdzie były wyraźne pręgi, choć minęły już dwa dni. No i starła niechcąco ten puder, którym się tak zachwycała.

    OdpowiedzUsuń
  59. Brwi Valancy odruchowo podjechały do góry, co było wyrazem zdziwienia. Co mu odbiło?
    W „swoich” czasach się bardziej gryźli niż dogadywali, ale od kiedy wpadli (z impetem) do tej cholernej starożytności... Fakt, poniekąd mieli tutaj tylko siebie, ale zmiana zachowania Fausta wobec Valancy o sto osiemdziesiąt stopni była, cóż, no raczej szokująca. Nawet jej już nie pouczał, co ją przecież okropnie irytowało.
    - Co ty mówisz? – spytała odruchowo. I nie chodziło jej o zabijanie, już się do tego przyzwyczaiła w tym miejscu, choć w dwudziestym pierwszym wieku to było karalne.- O co ci chodzi? Dziwnie się ostatnio zachowujesz. Jakby... – urwała, bo nie wiedziała, jak dokończyć, jak określić to jego dziwne, jej zdaniem, zachowanie.- Jakby ci na mnie zależało – powiedziała w końcu.- I jakbyś musiał bronić terytorium, bo jestem twoja. Wiem, że tak trzeba było, ale tutaj nikogo nie ma, nie musisz mówić takich rzeczy – robić też zresztą nie, ale tego nie powiedziała. Choć w gruncie rzeczy powinna go zganić za tego typu gesty i natychmiastowo się odsunąć.
    Odruchowo rozejrzała się wokół, ale nadal nikogo w pobliżu nie było. Zerknęła też na pusty dzbanek, który trzymała. Miała go napełnić winem i wracać, właścicielka pewnie się już niecierpliwi. A tymczasem stali tu i gadali.
    - Na studiach robi się róże dziwne rzeczy – rzuciła jeszcze obojętnie.- Zwłaszcza, jak się wypije – a pije się dużo, zwłaszcza wtedy, gdy młody człowiek jest zachłyśnięty tą wolnością, którą dają studia. Zdarzyły się jej różne rzeczy, ale w sumie nie była przekonana, że tamten przypadek się liczy.- A plastusiowatych prawników też lubię – bo czemu by nie? Zwłaszcza, że byli poukładani i stabilni, a Valancy była w wiecznej rozsypce, więc potrzebowała kogoś ogarniętego.- Muszę napełnić dzbanek – przypomniała jeszcze.- Miałam taki jeden sen... Ale muszę iść po to wino, bo to babsko zaraz po mnie kogoś przyśle i już nie będzie tak wesoło.

    OdpowiedzUsuń
  60. - Przeczysz sam sobie. W jednej wypowiedzi – zauważyła. Była skupiona na tym, co mówił, ale i tak coś się poplątało, coś w tym nie grało, bo równocześnie niby mu zależało, ale nie chciał się przywiązywać… To było trochę ze sobą sprzeczne. Dla terapeuty była to nie lada gratka, żeby to trochę poroztrząsać i dojść do tego, jakie emocje wzbudzała taka czy inna relacja. Ale teraz nie było czasu na to, by takie rzeczy roztrząsać. Poza tym, poczuła się lekko oburzona stwierdzeniem o temperamencie. Była całkiem normalna, nawet nie wybuchała. Potrafiłaby, pewnie, że tak… Ale w sumie trzymała poziom i znosiła to wszystko tutaj bez wielkiego marudzenia, bez stawiania się… Ale może chodziło o to, że dla ludzi pochodzących z tych czasów była spokojna, nie odzywała się zbyt dużo i się nie buntowała, a w obecności Fausta mogła sobie pozwolić na trochę więcej. I wtedy rzeczywiście bywała złośliwa, zła i marudna. Kto by nie był w takich okolicznościach? A tylko jemu mogła o tym mówić.- O co ci chodzi? – syknęła lekko rozzłoszczonym głosem.- Nikt nie zgłaszał zastrzeżeń co do mojego zachowania, nie wpadam w kłopoty, a Domitia mnie lubi – aż się teraz zastanowiła, czy ta jej właścicielka aby na pewno ma na imię Domitia. Nigdy o to nie spytała, bo nie było wolno, ale ktoś tak gdzieś chyba mówił…- Ale zaraz przestanie, jeśli nie wrócę szybko z tym cholernym winem. Ciebie też zaraz zaczną szukać, bo im więcej te babska piją, tym bardziej chcą macać gladiatorów. Więc może teraz tam wrócimy, a porozmawiamy kiedy indziej? – zasugerowała na końcu, siląc się na uprzejmość.
    Wiedziała, że trzeba to omówić, że powinna opowiedzieć, co jej się śniło, bo może pomogłoby to rozwiązać zagadkę sytuacji, w jakiej się znaleźli. Ale naprawdę im bardziej zwlekali z powrotem, tym bardziej prawdopodobne było, że się im oberwie za to, że nie ma ich na uczcie.
    Chciała jeszcze wyszarpnąć rękę i odejść, ale wtedy można było usłyszeć zbliżające się kroki, tak wyraźne na kamiennej podłodze.

    OdpowiedzUsuń
  61. - No to lepiej z nożem nie wyskakuj – mruknęła lekko ironicznie. Była zestresowana i przez to też była nerwowa, a kiedy Valancy była nerwowa i zestresowana, to robiła się złośliwa i opryskliwa.- Wytrzymałam tyle dni, to jeszcze jeden nie zaszkodzi – stwierdziła jeszcze.- Też chcę dużo rzeczy, a ich nie mam – odruchowo przewróciła oczami.- Załatwię to. Nagadam jej coś, żeby pozwoliła nam się zobaczyć wieczorem. Będzie musiała pozwolić – Valancy byłą pewna tego, co mówi. W końcu źle się mogło skończyć nie usłuchanie wieszczki, prawda?
    Faust się odsunął, ale i tak wyciągnęła rękę, aby następnie złapać go lekko za łokieć i pociągnąć za sobą. Niezbyt mocno, liczyła raczej na to, że sam za nią pójdzie. Po prostu koniecznie musieli wrócić teraz na salę. Przed samym wejściem jeszcze skręciła, aby pójść i napełnić dzbanek, więc pojawiła się w towarzystwie chwilę później. Właścicielka razu ją zauważyła.
    - Gdzie byłaś? – spytała niecierpliwie. Cóż, czekanie na wino choćby minutę dłużej niż by chciała było dla niej zapewne przerażającym przeżyciem. Valancy chciała przewrócić oczami kolejny raz, ale się powstrzymała.
    - Miałam po drodze wizję, pani – powiedziała, o dziwo, spokojnie. Mimo tego, że jeszcze chwilę wcześniej była zirytowana i że to, co właśnie mówiła, było kompletnym kłamstwem.- Wiem, jak bardzo chcesz, pani, aby wasz gladiator jutro wygrał – mówiła głośno, aby wszyscy w pobliżu ją słyszeli. Rozejrzała się tez ukradkiem, aby znaleźć spojrzeniem Fausta.- Ale wiem też, jak bardzo nie chcesz, aby wygrał, bo zabierze ci mnie... – dokończyła wypowiedź, a Dominia dosłownie się przeraziła. Żeby się tego domyślić niepotrzebne były jakiekolwiek wizje. A fakt, że Pani kazała teraz swoją niewolnicę wyprowadzić w tempie natychmiastowym utwierdził Valancy w przekonaniu, że dobrze trafiła.


    - ...ona musi czuć, że ma przewagę nad innymi, a tę przewagę daję jej ja, bo niby mogę przewidzieć, co się stanie – wyjaśniała spokojnie. Nie musiała się spieszyć, bo krótkie rozmowie z właścicielką ta zgodziła się, aby Valancy mogła porozmawiać wieczorem z Faustem i dostali nawet na chwilę osobną komnatę, aby nikt im nie przeszkadzał. Strażnicy go przyprowadzili i teraz stali za drzwiami, więc trzeba było mówić ściszonym głosem, bo należało ich podejrzewać o to, że podsłuchują.- Chce, żebyś jutro wygrał, bo jeśli przegrasz, to będzie wstyd dla niej i dla jej męża... Ale jeśli wygrasz, to się wykupisz i będziesz wolny, no i ona myśli, że mnie też zabierzesz... Zresztą, to ona wygrała licytację, o której wspominałeś jakiś czas temu, normalnie cały tydzień chodziła napalona, mówię ci – trochę ją to bawiło, najbardziej to śmieszne słowo, którym przed chwilą określiła chuć Domitii.- Ale jej powiedziałam, że nie powinna cię w te sposób osłabiać przed walką... To chyba sensowne, nie? No, na pewno mi uwierzyła. Jest w kropce, bo nie wie, co zrobić. My też jesteśmy, więc trzeba jej coś zaproponować...
    Nie wspomniała jeszcze o tym, co jej się ostatnio śniło, choć Faust o to przecież pytał. Bo te sny były takie ogólne, mogły oznaczać cokolwiek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Mam pomysł i czytam teraz, jak wyglądała walka Ursusa w Quo Vadis. Do tego stopnia wkręcają wątki! :D]

      Usuń
  62. - Zdaje mi się, że bardziej jej odpowiada, gdybyś przegrał… - stwierdziła po chwili zastanowienia.- Więcej korzyści. Zostaniesz na miejscu, więc będzie cię mogła wykorzystywać… Ja też zostanę… A minusem jest tylko to, że trochę się z nich ponabijają ludzie i tyle – wzruszyła ramionami, to by odruch.- Mogę ją podpytać jeszcze, ale podejrzewam, że będzie chciała zrobić wszystko, abyś nie wygrał… No i proszę cię, nie ma czegoś takiego jak „wielka tajemnica świata” – Valancy aż przewróciła oczami i pokręciła głową. Też pomysł.- Nawet ona nie jest aż taka głupia, żeby w to uwierzyć.
    Milczała przez chwilę. Nigdy nie mówiła zbyt dużo, bo jej zadaniem zawsze było słuchać. Zresztą, jeśli o to chodziło, to akurat Faust nadrabiał, bo Valancy zdążyła zauważyć, że gadać to on lubi. Zastanawiała się kilka chwil, robiąc śmieszną minę, z czego nawet nie zdawała sobie sprawy.
    - Możesz mi coś obiecać? – spytała w końcu cicho.

    OdpowiedzUsuń
  63. - Nie musisz mi o tym przypominać, przecież wiem, na czym polegają walki gladiatorów – przewróciła oczami. Odruchowo. Naprawdę nie trzeba było jej teraz dawać lekcji historii i przypominać, że z areny tylko jedna strona schodzi żywa. – Jeśli przegrasz, to też będzie wściekła… Choć w sumie bardziej jej mąż niż ona. Postawił kupę kasy, a poza tym, to jego szkoła, jesteś jego gladiatorem, potem będą gadać, że ma kiepskich… Pni się bardzo przejmują takim gadaniem, poza tym ona ma te wszystkie swoje koleżanki, nie będą chciały potem do niej przychodzić… - to było takie… Takie współczesne, chciałoby się rzec. Valancy pamiętała to z lat szkolnych, jak dziewczynkom zależało na znajomościach i „pokazywaniu się”, ale obgadywały wszystkich jak leci. Tak, nastolatki potrafiły być okrutne. Niestety, w dorosłości takie rzeczy też miały miejsce, a jak się okazywało, w starożytności również i pozycja dla niektórych kobiet była bardzo, bardzo ważna.- Nie wiem… Myślę, że ta pierwsza opcja jest dla niej lepsza. Mogą stracić pozycję, ale to przecież chwilowe, zaraz ją odbuduje, a jeśli straci wieszczkę, to tego już nie jest w stanie odzyskać… Martwię się przez to, że wymyślą coś naprawdę koszmarnego, żebyś tylko nie wygrał…
    Zrobiła na chwilę minę pełną zastanowienia. I to zmartwienie tez było widoczne na jej twarzy. Poza tym, ten sen, który miała, też ją bardzo niepokoił. Zagapiła się gdzieś w bok, potem przeniosła wzrok na Fausta i błądziła przed chwilę spojrzeniem po jego twarzy, a potem po całej postaci. Milczała długo. Nagle to, o co chciała poprosić, wydało jej się głupie. I sprawiało wrażenie, jakby kryła się w tym jakaś dziwna zazdrość albo zaborczość. A przecież wcale tak nie było.
    - Nie pieprz się z nią – wypaliła w końcu bez ogródek.

    OdpowiedzUsuń
  64. - Wcale nie – prychnęła odruchowo. Bo przecież nie była zazdrosna, prawda? Mogło to tak brzmieć, fakt, właściwie na pewno tak brzmiało, bo jak inaczej można było odebrać tego typu prośbę? Ale to przecież nie znaczyło, że tak jest. Mimo to, poczuła, że robi się czerwona. Nie dało się nad tym zapanować.
    Czemu jej to przyszło do głowy? Skąd jej się to wzięło, aby prosić o coś takiego?
    - Nieważne – rzuciła po chwili.- Rób jak chcesz – wstała szybko, mając zamiar już iść. Wprawdzie nie do końca sobie wszystko wyjaśnili, nie ustalili żadnego sensownego planu, choć planu w sumie nie dało się stworzyć, mogli jedynie omówić wszelkie ewentualności i scenariusze, ale Valancy czuła, że po prostu musi już wyjść. Że powiedziała coś głupiego i po tym już nie będzie chciało się normalnie porozmawiać.

    OdpowiedzUsuń
  65. [No trochę by wypadało powalczyć... Chciałam, żeby ją też wrzucili na arenę, może to bylaby jakaś prowokacja czy coś w ten deseń, a jak już by było po wszystkim i wszyscy wyrżnięci (:D), to żeby wrócili do współczesności w mmomencie, gdy się dotkną. Albo jakoś tak. Tylko że teraz już wiesz i nie będzie niespodzianki :D
    Odpiszę już po urlopie. Jadę jutro nad morze, masz blisko, nie chcesz wpaść na kawusię? :D]

    OdpowiedzUsuń
  66. Nie wiedziała, czy ma zaprzeczać, jeśli chodziło o stwierdzenie „tak bardzo ci na tym zależy”, bo gdyby zaczęła, byłby to wyraźny sygnał, że owszem, zależy, mimo tego, że mówi co innego. Albo gorzej, gdyby stwierdziła, że nie, ma to gdzieś i w ogóle, to naprawdę mógł to zrobić, bo czemu by nie. Utknęła trochę w tej sytuacji, nie wiedząc, jak wybrnąć, więc naprawdę chciała wyjść, musiała się jednak zatrzymać. Choć w sumie mogła przejść pod ręką… Nie pomyślała o tym, bo nie była zdesperowana, by uciec. Oparła się plecami o ścianę i dopiero wtedy spojrzała do góry.
    - Oczywiście, że się martwię – powiedziała, o dziwo spokojnie.- Jak mam się nie martwić? Przecież jesteśmy tu razem. Nie chcę zostać sama. Poza tym, mam ci przypomnieć, jak zareagowałeś, kiedy powiedziałam, co chcieli mi zrobić? Też się martwisz! – tamta reakcja przecież tak bardzo ją zaskoczyła.
    I rzeczywiście zrobiło się niezręcznie. Aż opuściła wzrok i uciekła nim gdzieś w bok.
    - Coś wymyślę. Może się nabiorą na tę historyjkę… - odezwała się jeszcze cicho, ale bez przekonania.

    OdpowiedzUsuń
  67. Zapewne miała niemrawą minę, kiedy znów powiedział, że jest zazdrosna. Uparł się i pewnie chciał ją zdenerwować specjalnie. Trochę mu się udało. Trochę.
    - A może właśnie jestem, co? – prychnęła na odchodne, a mijając Fausta, rąbnęła go jeszcze w ramię, tylko że niezbyt mocno.
    Koniec końców, nie powiedziała, co jej się śniło. Ale uznała, że to tylko wytwór wyobraźni albo zwizualizowanie wewnętrznej obawy, bo najbardziej Valancy bała się tego, że zamiast bezpiecznie oglądać „widowisko” z miejsca, w którym będą siedzieć najważniejsze osobistości, też wyląduje na arenie.
    Kiedy jednak wróciła do właścicielki, ta zaczęła jej opowiadać, jakie mają plany co do atrakcji na następny dzień, choć słowo :atrakcje” według Valancy ani trochę nie było odpowiednie, bo dla niej to była znikoma atrakcja, patrzeć na coś tak koszmarnego. To, co mówiła Domitia różniło się diametralnie od tego, co Valancy widziała we śnie i z początku ją to uspokoiło (no, powiedzmy, że uspokoiło), ale w pewnym momencie dotarło do niej, że to kłamstwo, że celowo są rozpuszczone takie plotki, by nikt się nie zorientował, co odbędzie się na arenie naprawdę. Jej też Domitia próbowała to wmówić, ale Valancy już wiedziała, ze to tylko uśpienie jej czujności, by łatwiej było później zaserwować to, co planowali naprawdę, a co Valancy już widziała we własnej głowie.
    Czyli jednak miała jakąś wizję. Co gorsza, nie powiedziała o tym Faustowi. Spanikowała. Wiedziała, co się stanie następnego dnia i nie miała pojęcia, co z tym zrobił, a naprawdę ją taka opcja przeraziła. Kiedy więc miała już udać się na spoczynek, kiedy wszyscy rzekomo już spali, spróbowała jeszcze dostać się do Fausta, by mu o tym powiedzieć, ale pech chciał, że ją złapali.
    O ile kilka razy wcześniej mogła się wykpić rozkazem właścicielki, tak teraz wszyscy wiedzieli, że mają ją zatrzymać.


    Nie miała pojęcia, gdzie tak właściwie spędziła noc. Kiedy się obudziła, potwornie bolała ją głowa, a ręce i nogi miała związane. Cudownie, no po prostu cudownie.
    Nie miała pojęcia, która jest godzina, ale najwyraźniej nadszedł już czas, bo wynieśli ją z ciemnego i ciasnego pomieszczenia,. Wbrew oczekiwaniom, nie miała stać przy swojej pani i dolewać jej wina w trakcie widowiska, co było dla Valancy jasne w momencie, gdy zamiast do Domitii wyniesiono ją na arenę.
    Na arenę!?
    To ją dosłownie przeraziło. Nawet mimo tego, że to właśnie widziała w tym swoim cholernym śnie. W nim też była na arenie, ale nie miała skrępowanych kończyć. Jak miała się teraz bronić? Więcej: jak miała się bronić, będąc przywiązaną do drewnianego pala? Bo przywiązali ją do czegoś takiego, umieścili na jakimś podwyższeniu i wystawili na widok tych wszystkich ludzi, którzy się tam zebrali. Słyszała już ich krzyki, zadziwiająco pełne ekscytacji, a kiedy zerknęła w górę, widziała Domitię siedzącą na złoconym krześle z zadowoloną miną i obserwującą wszystko uważnie. Wina dolewała jej już inna niewolnica.

    OdpowiedzUsuń
  68. Jedną w pierwszych myśli kotłujących się w głowie Valancy było to, że skoro ją przywiązali do słupa, to będą chcieli ją spalić. W końcu w ich oczach była wieszczką, czyli kimś pokroju czarownicy. Potem jednak dotarło do niej, że ani nie ma wokół stóp ułożonej sterty drewna, ani nie jest to średniowiecze, tylko starożytność – w tym czasie nie palili wiedźm, tylko je raczej czcili. Potem się zaniepokoiła, bo o ile Faust pokazywał jej, że nie da się go zabić, o tyle sama nie miała takiej pewności co do siebie. Tak właściwie nie miała bladego pojęcia, jak to z nią jest, czy mogą ją zabić w tej rzeczywistości, a ona po prostu obudzi się w swoich czasach, czy ożyje tak jak Faust, czy to jednak już na amen i po prostu umrze. To w większości zaprzątało jej głowę i dzięki temu mogła zapanować nad strachem.
    Najbardziej bolesne w tym wszystkim było to, że Domitia, której przecież Valancy była ulubienicą (a przynajmniej tak to odczytywała, mając na uwadze zachowania właścicielki), teraz tak po prostu sobie siedziała ze swobodną, zadowoloną miną patrzyła na to wszystko. Jakby nic nie miało znaczenia, jakby wszyscy niewolnicy był tylko przedmiotami. To najbardziej bolało. Choć przecież Valancy wiedziała, że nie powinna się przywiązywać do niczego, co było tutaj, w tych czasach, że nie powinna w ogóle żywić jakichkolwiek uczuć to tej sytuacji, stłumić emocje, bo to było tylko na chwilę, a zaraz miała wrócić do siebie.
    Właśnie, „zaraz”. Zaraz, które zdecydowanie się przeciągnęło, ale nie mogli wiedzieć, ile jeszcze tu będą.
    Przede wszystkim jednak nie zamierzała dać Domitii tej satysfakcji, nie chciała krzyczeć, okazywać strachu. Starała się więc zachować kamienną minę (choć oczy mówiły co innego, w oczach było przerażenie i bezradność) i milczała, obserwując jedynie, co się dzieje na arenie. Nie mogła w tym uczestniczyć, choć cały czas próbowała poluźnić więzy i jakoś się uwolnić. Nie dało się, oczywiście. Tylko raz, jeden jedyny raz wyrwał jej się krzyk. W tym kluczowym momencie, bo kto by się nie przeraził, widząc coś takiego? I choć Valancy wiedziała, że ostatecznie Faustowi nic nie będzie, to i tak zareagowała odruchowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziała też, jak to wytłumaczą. Bo przecież niemożliwe było, aby ktoś ot tak sobie powstał z martwych. Zrzucą to na nią, przecież w ich oczach i tak już była kimś w rodzaju wiedźmy. A nawet nie miała z tym nic wspólnego.
      Jeszcze jeden lew zmierzał w jej kierunku, niezainteresowany tym, co się działo obok. Zatrzymał się jednak, gdy zazgrzytała brama w murze. Gdyby Valancy orientowała się w aktualnościach tego świata, wiedziałaby, że oto na arenę wychodzi ten najpopularniejszy gladiator, co chyba miało być gwoździem programu, gdyby podchodziło się do tego typu zawodów jak do przedstawienia ze współczesnych czasów. Valancy wiedziała jedno: nie widziała dotychczas większego gościa, no chyba że na filmach. Ale tutaj nie było filmów. Zabił lwa bez trudu, ledwie do niego podszedł. A potem, zamiast ruszyć ku przeciwnikom, skierował się w stronę Valancy. Zaczęła wewnętrznie panikować i choć przeciął więzy, co równało się temu, ze była uwolniona – strach nie zniknął. Dobrze przeczuwała, że wcale nie jest nastawiony pozytywnie, bo szarpnął ją za ramię, pociągnął za sobą i prowadził tak w stronę Fausta, który już uporał się z resztą przeciwników. Zatrzymali się kilka metrów od niego, potem Valancy została mocno popchnięta, aż wylądowała na piasku. Chwilę po tym poderwał ją do góry za włosy, ale nawet nie krzyknęła. To musiała być jakaś dziwaczna strategia, próba zagrania na uczuciach, o w trakcie tych wszystkich walk było wyraźnie widać, że Faustowi zależy na tym, aby nic jej się nie stało. Z trudem oddychała, właściwie to obawiała się głębiej odetchnąć czy choćby przełknąć ślinę albo nawet w ogóle drgnąć, bo przy szyi miała ostrze miecza. Sytuacja była trudna, można by się pokusić o określenie patowa, choć zapewne jakieś rozwiązanie istniało. Rozwiązanie, dzięki któremu nie straciłaby życia. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to odwrócenie uwagi gladiatora, wykonanie jakiegoś gwałtownego ruchu, który by go zaskoczył, sprawiłoby to, że skupiłby się na niej na kilka sekund, a wtedy Faust mógłby go zaatakować, nie obawiając się, że coś jej się stanie, zanim to zrobi. Próbowała się z nim porozumieć wzrokiem, żeby się domyślił, o co jej chodzi, ale zdawało się to niemożliwe, bo przecież nie czytali sobie w myślach.

      Usuń
  69. Publiczność zawsze była przychylna temu, kto wygrywał. Jakoś tak samoistnie. Druga opcją było to, że w sytuacjach podobnych do tej, krzyczeli w obronie uczucia bo Valancy wiedziała, że tak to właśnie wygląda z perspektywy nieświadomych niczego ludzi siedzących na trybunach. W ich pojmowaniu funkcjonowała jako wybranka gladiatora i kibicowali im teraz, bo chcieli, aby im się ułożyło. Zawsze tak było, we wszystkich książkach lub filmach. Ludzie chyba od zawsze wierzyli, że gdzieś tam istnieje coś pokroju miłości, która wszystko zwycięży, tylko że po prostu dotyczyła zawsze kogoś innego. I zawsze mieli też w to wierzyć. Brzmiało to ckliwie i szumnie, ale póki dodawało otuchy, było dobre.
    Całe szczęście, że wolała się nie odzywać, bo znając swoje zwyczaje, powiedziałaby coś, co tylko rozzłościłoby drugą osobę i zamiast załagodzić to, co się teraz działo, tylko sprowokowałaby gladiatora do nieprzewidzianego zachowania. Zważywszy jednak na ostrze przy gardle, wskazane było zachować milczenie, choć z chęcią powiedziałaby coś na temat tego, że co jak co, ale do Heraklesa nikt nie powinien się tutaj porównywać, bo co najwyżej można mu buty czyścić (choć nikt by pewnie nie zrozumiał tego wyrażenia, nie te czasy), tak więc niech nawet nie marzy o tym, aby powtórzyć jego wyczyn z zabijaniem Hydry. Lepiej było zostawić dyskusję Faustowi, w końcu to nie była jego pierwsza podróż w czasie, a Valancy zbyt mocno jeszcze tkwiła w XXI wieku, aby przestawić się na inne czasy. Gladiator skuszony wizją walki nic jej nie zrobił, no może prócz tego, że upadek na ziemię wydusił jej w płuc całe powietrze, bo nie było to zbyt delikatne.
    Upał i piach były najgorszymi elementami tego świata. Tych czasów i tego miejsca. Valancy była pewna, że w trakcie pobytu tutaj zdążyła się koszmarnie opalić, choć zwykle była aż zbyt blada. A ile się nażarła piasku, to nie potrafiła określić. Najzabawniejsze było to, że w takiej chwili jak ta mogła myśleć akurat o tym. Na czworakach przemieściła się o kilka metrów, chcąc się odsunąć, aby tylko nie znaleźć się na linii ataku. Nie był to najlepszy i najszybszy sposób na ucieczkę. Z piaskiem pod powiekami niewiele widziała, więc niewiele zarejestrowała, a w chwili, gdy wstała, a Faust dotknął jej dłoni, odruchowo chciała ją zabrać, nie mając pewności, że to on. To był najgorszy i najgłupszy wypadek, który poniekąd eliminował ją z gry. Przecierała gorączkowo oczy otrzepaną dłonią, ale drugiej już nie zabierała, bo dotarło do niej, że skoro nic złego się nie dzieje, to ma przy sobie sojusznika, a nie przeciwnika. Spojrzała na niego załzawionymi oczami właśnie w chwili, gdy pierś przebiła mu włócznia. Wyrwał jej się krzyk, co było całkiem normalne i oczywistym było, że będzie chciała pomóc, więc zamiast zacząć panikować, próbowała coś zrobić, może jakimś cudem wyjąć tę włócznię, choć nie była w stanie, na pewno nie jedną ręką. Skoro jednak drugą zaskakująco mocno ściskał Faust, to najwyraźniej miał ku temu jakiś powód. Valancy nie do końca wiedziała, ze na cokolwiek się zanosi, czuła, że jest inaczej, ale nie miała pojęcia, co to oznacza, więc skupiona była na tym, by szeptać gorączkowo „czekaj, czekaj, zaraz coś zrobię” i próbować mu ulżyć, choć niewiele mogła.
    A potem to już jej się tylko zrobiło niedobrze, jakby wsiadła do karuzeli, którą w wesołym miasteczku zwykle omijała szerokim łukiem. Aż w końcu wylądowała na miękkim łóżku, na którym przecież oboje siedzieli, zanim tak nagle zostali przeniesieni w inne realia. Też zabrakło jej oddechu, ale kiedy zdawało się, że wszystko jest w porządku i już nie wirowało jej w głowie, jak jeszcze chwilę wcześniej, usiadła powoli, kierując spojrzenie na Fausta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Chryste panie – wyrwało jej się głupio, po czym gwałtownie się odsunęła i… Zleciała z łóżka. Mimo wszystko, podłoga pokryta panelami wydawała jej się teraz cudowna, ale cichy jęk jej się wyrwał.- Trzeba to posprzątać – powiedziała, podnosząc się. Zdawało jej się, że jeśli będzie się zachowywać, jakby nic się nie stało i nigdzie się nie wybierali, to będzie lepiej. Należało się skupić na normalnych rzeczach takich jak to, by wziąć prysznic i zdjąć zabrudzoną pościel z łóżka.
      - Wszystko w porządku? – spytała, o dziwo, łagodnie, po czym z powrotem przysiadła na brzeżku łóżka i bez zastanowienia przyłożyła dłoń do policzka Fausta, potem zunęła ją na jego syzję, jakby sprawdzała, czy jest cały i czy na pewno oddycha. Po włóczni nie było już śladu, co zauważyła po chwili. Nadal jednak siedział w tych idiotycznych gatkach, a Valancy nadal miała na sobie to durne prześcieradło (tak to nazywała we własnej głowie) będące sukienką.

      Usuń
  70. Można było mieć wrażenie, że obudzili się w tym samym momencie, w którym tak jakby zasnęli, zaczynali teraz w tej samej chwili, w której się zakończyło ich tutejsze życie, choć szybkie zerknięcie na godzinę faktycznie oznajmiało, że jednak kilka ich minęło. Nijak się to jednak miało do faktu, e w tej drugiej rzeczywistości spędzili kilka dni. Valancy nie miała bladego pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Grunt, że w ogóle jakoś to do niej docierało, a nie była nadal na etapie „nie wierzę w to, to tylko sen”. Hola, hola, może to jednak był sen? Bardzo realistyczny i w ogóle, ale jednak sen, skoro z powrotem znaleźli się w tym samym miejscu? Tylko że gdyby to był sen, nadal miałaby na sobie koszulkę z One Direction, a nie starożytne łaszki, które, choć zakrywały to, co powinny, sprawiały, że Valancy czuła się zdecydowanie niekomfortowo, bo pokazywała za dużo. W tamtych okolicznościach i przy upale na pewno było to lepsze, ale nie tutaj. A poza tym, jak mieliby niby śnić we dwójkę? No właśnie. Więc to nie mógł być sen. Niestety.
    Nie wiedziała, jak ma to wszystko rozumieć, zareagowała instynktownie, zmartwiła się i sprawdzała odruchowo, czy wszystko z Faustem w porządku, ale kiedy zasunął tym swoim tekstem, do których w sumie powinna się już przyzwyczaić i brać a nie poprawkę, to brwi jej podjechały do góry.
    - Głupi moment na takie gadanie – mruknęła tylko, również wstając, żeby mógł się uporać z pościelą.
    Tak naprawdę wcale nie chciała teraz dyskutować ani roztrząsać tego, co się stało. Marzyła tylko o tym, aby poleżeć w wygodnym łóżku, a przede wszystkim się umyć. W ciepłej wodzie. I mieć dostęp do kosmetyków. Choć w sumie w hotelu i tak nie miała tych swoich, musiała się zadowolić ledwie jakimś tam mydłem, bo trzygwiazdkowego apartamentu raczej nie mieli przecież.
    - Zdaje się, że nie jestem odpowiednią osobą, aby wytłumaczyć, co się wydarzyło – stwierdziła.- Bo, wyobraź sobie, tak się składa, że NIE MAM POJĘCIA – podkreśliła ostatnie słowa. Już sama nie wiedziała, czy w to wierzy, czy nie. Ale, cholera, przecież by pamiętała, że coś wciągała, więc to jakieś omamy na haju też nie były.- Nie chce mi się gadać teraz – mruknęła jeszcze, kierując się do łazienki. Naprawdę potrzebowała chwili spokoju i odizolowania się. Nadal czuła na sobie piasek, powłaził tam, gdzie nie powinien.

    OdpowiedzUsuń
  71. - Chryste, jak to brzmi – zamruczała to raczej do siebie. Fakt, stwierdzenie, że nie mogą spać osobno, było lekko dziwne. Potem już tylko przewróciła oczami, bo nawet gdyby krzyczała, to co by to dało?
    Przypomniała jej się „Psychoza” i w związku z tym powinna się chyba teraz bać pójścia pod prysznic, zwłaszcza, ze nawet gdyby się tam darła, to Faust i tak by jej nie usłyszał. Ale to była fikcja, tutaj raczej nikt nie mógł wejść. A pod tym nieszczęsnym prysznicem Valancy spędziła zastraszającą wręcz ilość czasu. Ale cóż się dziwić, miała wrażenie, ze nadal wszędzie ma piasek. Wszędzie. I chyba miało być tak, że przez miesiąc jej to uczucie brudu nie opuści. Drugim dziwnym odczuciem było to, że w pokoju hotelowym było chłodniej. Wręcz zimno w porównaniu z upałem, który był wszechobecny przez kilka ostatnich dni.
    Z rozpędu prawie ubrała z powrotem tę niby-sukienkę, w której tutaj wróciła. To był jedyny dowód, że w ogóle gdziekolwiek była, że to nie był sen. W gruncie rzeczy więcej ubrań nie miała, na fotelu wisiała chyba tylko ta koszmarna sukienka, w którą kazał jej się wcześniej ubrać Faust. Zawinęła się w ręcznik, myśląc, że go nie będzie w pokoju, pech chciał, że jednak się na niego natknęła I od razu zarzucił ją informacjami.
    - Aha, fajnie – mruknęła, lekko poirytowana.- A możemy po drodze wyskoczyć na zakupy? Bo jakoś tak nie widzi mi się podróżowanie w tamtej szmatce albo w ręczniku.
    Chyba była lekko zła. Nie wiedziała, na co i przez co, ale była. Czuła się chyba przytłoczona tym wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
  72. Nigdy nie emanowała entuzjazmem, kiedy przychodził czas zakupów, ale teraz były konieczne. Gdyby nie były, to by o to nie zapytała. Całe szczęście, że nie należała do tych kobiet, które potrafią godzinami przymierzać miliony ciuchów. Wiedziała, że ma kupić coś praktycznego, więc nie przymierzała sześciu ślicznych sukienek ani niepotrzebnych butów „bo są ładne i będą pasowały do torebki”. Pokusiła się jeszcze o kilka drobiazgów w drogerii i, co ciekawe, nie myślała tylko o sobie i kilka męskich rzeczy to torby też wpadło.
    Dobrze, że pomachał, bo auto było inne, mogła je minąć, nie mając pojęcia, że od teraz tym będą jeździć.
    - Kupiłam ci koszulkę z Bieberem, cieszysz się? – poinformowała już na wstępie, jeszcze nie zdążyła nawet dobrze zamknąć drzwi po wrzuceniu wszystkich rzeczy na tylne siedzenie. Oczywiście, żartowała. Nikogo by w ten sposób nie skrzywdziła.
    Valancy zajrzała do torby i nieznacznie się skrzywiła, ale nic nie powiedziała. Przecież to, że nie lubi croissantów, to nie jest coś, o co wypadałoby robić teraz aferę. Nie należało wybrzydzać. Dobrze, że w ogóle było coś do jedzenia.
    - Yhym, okej – zamruczała jedynie w odpowiedzi, pokazując w ten sposób, że słuchała i przyjęła informacje.- Tam mieszka ten twój przyjaciel? – dopytała jeszcze.- Trzeba było mówić, to bym wzięła jakieś buty do wędrówek, a nie jak turyści idą w góry w laczkach – spróbowała na koniec trochę zażartować, chyba nawet się uśmiechnęła, ale od razu się zamknęła i potem siedziała już w ciszy, gdy jechali. Po co się wychylać? Nie musieli się przyjaźnić, teraz należało tylko rozwiązać problem i sytuację, w której się znaleźli. A największy problem Valancy to było to, ze nie miała pojęcia, o co chodzi, więc siłą rzeczy musiała się Fausta trzymać.
    - Chociaż radio mogę? – zagadnęła po jakimś czasie, ale nie czekała na zgodę, tylko je włączyła.- Szmira totalna leci, tragedia – zamruczała, przełączając stacje po kolei, a potem od początku.

    OdpowiedzUsuń
  73. - Taki koleś, pseudo-gwiazda, zaraz ci pokaże – chciała wyciągnąć telefon, wejść w przeglądarkę i zwyczajnie wystukać hasło „Justin Bieber”, żeby następnie kolesia Faustowi pokazać, może nawet puścić to durne „bejbe, bejbe”, ale… No cóż, nie miała już smartfona. Ani żadnego innego telefonu. Jakoś tak odruchowo się skrzywiła przez to. Jak by nie patrzeć, należała do tych czasów, a telefon będący w rzeczywistości mini-komputerkiem był nieodłączną częścią życia.
    Zaraz jednak się zaśmiała n wspomnienie o laczkach. Nie była przecież aż tak lekkomyślna, to z klapkami to był tylko żart.
    - Całe szczęście, wiesz, kamień spadł mi z serca – rzuciła z rozbawieniem. Zaraz po tym sięgnęła do schowka, najwyraźniej musiał zabrać płyty z poprzedniego samochodu i je przełożyć, no ale skoro należały do niego… Też by się nie mogła rozstać z płytami.
    - Nie przepadam za Aerosmith i Stonesami… - zamruczała.- Ale Metallica jest dobra. Klasyk, wiesz. AC/DC czasem mnie nudzi, są monotematyczni. Może teraz się coś zmieni, bo mają kolejnego wokalistę, wiesz? Axl Rose z nimi gra, ten z Guns’n’Roses – zaczęła paplać, żeby go trochę zagadywać, aby nie czuł się znudzony jednostajną drogą.- Ale nie zaprzeczysz, współczesne rzeczy też są w porządku, trzeba je tylko znaleźć, bo się ukrywają, podczas gdy na wierzch wypływa taka szmira, jak w radiu. Popularyzują takie badziewie, a ambitną muzykę spychają do podziemia – wsadziła płytę do odtwarzacza, na całe szczęście okazał się to być Czarny Album, a Valancy wręcz kochała słuchać na całą parę [i]Enter Sandman[/i], co zresztą ryknęło jako pierwsze, bo pokrętło sięgnęło niemalże opcji „full” Potem ściszyła, coś tam jeszcze pogadała, żeby nie było ciszy, napomknęła, ze mogłaby przefarbować włosy, skoro naprawdę ich szukali, ale że nie chce na ciemno, mogłaby na rudo, ale rudy się chyba za bardzo wyróżnia wśród ludzi… No ale w końcu i tam zamilkła, bo ile można gadać? A przecież jej zadaniem dotychczas było wysłuchiwanie wszystkich ludzi, a nie gadanie, a już tym bardziej paplanie o pierdołach.
    - No i się zaczyna… - zamruczała nieco ironicznie, kiedy przyszło im zamieniać się miejscami.- I co, teraz będziesz tym takim duszkiem, jak ostatnio? I będziesz się na mnie gapił z innej perspektywy, udając, że tak naprawdę śpisz? – zerknęła na Fausta, kiedy już ruszyła i… Cóż, mogła sobie gadać, i tak już spał.- Ech, to w sumie mogę powiedzieć teraz różne wstydliwe rzeczy, bo niby ich nie słyszysz, a jak się człowiek do czegoś przyzna, to mu niby lżej. Tak nas przynajmniej uczyli o odruchach emocjonalnych. Mogę też gadać o czymś innym, żeby sprawdzić, czy naprawdę to usłyszysz. Wiesz, że zostawiłam w domu złotą rybkę? Mam nadzieję, ze moja matka się domyśli, że trzeba ją karmić. Jak już się zorientuje, że gdzieś zniknęłam. Pewnie się przerazi, biedaczka. A jeśli ona pójdzie na policję zgłosić zaginięcie i zaczną mnie szukać? Co z tym zrobimy?

    OdpowiedzUsuń
  74. Jak się miało dziadka, posiadacza starego forda mustanga i pasjonata wszelkich takich pojazdów, to się potrafiło jeździć wszystkim. Tylko, oczywiście, każdy samochód był inny, ale fakt faktem, teraz większość ludzi zrobiła się wygodna. Valancy tak właściwie wcale nie miała swojego samochodu, bo to się kompletnie nie kalkulowało, w dużym mieście łatwiej było sobie radzić bez niego.
    - A dzień dobry, witam ponownie – przywitała się z rozbawieniem, bo jak by nie patrzeć, dosyć długo gadała sama do siebie.- Jak nie przyjdę raz w miesiącu na obiad, to matka narobi rabanu… Mam nadzieję, że do tego czasu Złocia nie zdechnie z głodu – chwilę czekała na parsknięcie śmiechem spowodowane tym, że rybka miała imię i to takie durne.- Nie gap się – rzuciła jeszcze. Akurat takie rzeczy Valancy zauważała jak nikt, w końcu na tym częściowo miała polegać jej praca. Na zauważanie rzeczy, na które zwykle ludzie nie zwracają uwagi, na dostrzeganiu spojrzeń i lekkiej zmiany wyrazu twarzy, nawet katem oka, mimowolnie.
    Zatrzymała się tam, gdzie wskazał. Miejsce dobre jak każde inne, w sumie nie zastanawiała się nad tym zbyt bardzo. Ważniejsze było to, żeby znaleźć toaletę i tym się zajęła na wstępie.
    Obejrzała sobie pocztówkę, myśląc o tym, że to w ogóle jest wiarygodne, zważywszy na to, że w Waszyngtonie była już kilkakrotnie i nie było to miejsce, do którego wybrałaby się spontanicznie, rzucając na chwilę pracę i całe życie. Gdyby chciała tak nagle odpocząć, pojechałaby na Alaskę, żeby od wszystkiego się odciąć.
    - Nie wiem, czy ona w to uwierzy… - zamruczała, pisząc jednak ładną kaligrafią jakąś bajkę do przyjęcia, coś, w co dałoby się uwierzyć. A równocześnie nic, co mogłoby naprowadzić kogokolwiek na ich ślad.- Gdybym pojechała do Londynu, to byłoby to bardziej wiarygodne, bo ona wie, że zawsze chciałam się wybrać do Europy, a już zwłaszcza do Londynu. Kiedyś na potęgę czytałam te romanse historyczne, wiesz, to było całkiem zabawne, dobrze się czytało i chciałabym sobie to zobaczyć… - zaczęła mówić, aby tylko nie było ciszy. Kiedyś ją lubiła, teraz… Teraz nie chciała milczeć, nie odpowiadało jej to. Czy to w samochodzie, czy gdzie indziej.- Napisałam jej, że kogoś poznałam i postanowiłam spędzić trochę czasu z tą osobą, ale bałam się jej reakcji, bo to kobieta, dlatego nie powiedziałam wcześniej, bo napisać jest łatwiej niż przyznać się matce, że się jest lesbijką. Całkiem ładna bajeczka – Valancy zrobiła nawet minę pełną uznania dla samej siebie, a potem przesunęła pocztówkę po stoliku w stronę Fausta, żeby mógł ją wsadzić do koperty. Musnęła przy tym nieuważnie palcami jego palce i…
    …I znowu nastąpiło szarpnięcie, jak poprzednim razem.
    Tym razem lądowanie było twardsze, a kiedy Valancy grzmotnęła o podłoże, aż jęknęła.
    - No nie mogę… Już ten piach był lepszy – zaburczała chyba bardziej do siebie niż do kogoś, po czym spróbowała usiąść, rozglądając się przy tym, czy Faust jest gdzieś w pobliżu, czy tym razem jakimś cudem jest sama, ale to była przerażająca perspektywa i miała nadzieję, że się wcale tak nie stało.

    OdpowiedzUsuń
  75. Obtłukła się nieco. Nieco bardzo. Obiła grzbiet i czuła się połamana, kiedy wstawała. Z łokcia ciekła krew i nawet nie było jej czym wytrzeć, więc obtarła łokieć krawędzią bluzki. Całe szczęście, że była czarna, to nie było widać na niej krwi. Zorientowała się, że jest sama i to w jakimś dosyć obskurnym zaułku między budynkami, ale, o dziwo, nie ogarnęła jej panika. A przynajmniej nie w pierwszym momencie. Zastanowiła się tylko, co się stało, bo poprzednim razem ta „wycieczka” też przydarzyła im się w momencie, gdy dotknęła Fausta. Teraz też do dotknęła, ale wtedy byli razem, a teraz… Czy to oznaczało, że jakimś cudem trafiła tu sama? Tu, czyli gdzie? Tego jeszcze nie wiedziała. I nie wiedziała, jakim cudem tym razem ma wrócić, bo wcześniej też się trzymali, gdy nastąpiło to zing. A teraz… Nie miała kogo się złapać. No i właśnie te myśli sprawiły, że Valancy zaczęła się niepokoić. Coraz więcej rzeczy do niej docierało, na czele z tym, że nie wie, kim tym razem jest i że, cholera, znowu będzie się musiała tłumaczyć ze swojego stroju, tym razem z dżinsów i wygodnych trampek.
    Skierowała się w stronę hałasu miasta, jak sądziła, a kiedy tylko wychyliła się spomiędzy budynków, zobaczyła konie i powozik, który przejechał kilka metrów od niej. Serio? Czasy z tych durnych romansów, które czytała? I po co było o tym gadać?
    Nie powinna się pokazywać, wiedziała to, ale co innego miała zrobić? Siedzieć tak w śmierdzącej dziurze i czekać na zbawienie? Za pierwszym razem była przerażona, bo nie wiedziała, co się dzieje. Teraz już wiedziała, co jej się przydarzyło, więc przerażenie i dezorientacja się nie pojawiły, ale to i tak nie zmieniało faktu, że nie wiedziała, co ma robić.
    Nikogo w pobliżu nie widziała, ruszyła więc w kierunku miastowych odgłosów. Starała się nie rzucać w oczy, ale chyba bardziej wyróżniać się nie dało. Ignorowała tez pędzące po zabłoconej drodze dorożki, jakby chciała sobie wmówić, że po prostu idzie chodnikiem w jakimś mieście w XXI wieku.
    Kiedy jednak zza rogu wychynęły dwie eleganckie panie w szerokich sukniach i z ozdobnymi parasolkami w dłoniach, które w zamierzeniu miały chyba chronić przed słońcem, bo deszczu przecież nie było, Valancy nieco się wystraszyła, zwłaszcza, że obie aż przystanęły, a na ich twarzach odbiły się szok, przerażenie i oburzenie równocześnie. I jak nie zaczną się drzeć jedna z drugą…
    Aha, czyli jednak lepiej było się nie pokazywać.
    Valancy odwróciła się na pięcie i, chcąc uciec przed zamieszaniem i ludźmi, którzy na sto procent się zbiegną, przywołani krzykiem, zaczęła biec w drugą stronę. Minęła zaułek, z którego wyszła i biegła dalej, a za kolejnym rogiem tak zwyczajnie na kogoś wpadła. Aż sę odbiła od owego osobnika, ale jakimś cudem utrzymała równowagę.
    - O matko, jak dobrze, że jesteś! – wykrzyknęła, gdy zorientowała się, że to nikt inny, tylko właśnie Faust, choć wyglądał zgoła inaczej. Z tej swojej radości aż do niego doskoczyła i uściskała, zarzucając mu na chwilę ręce na szyję. Zaraz jednak się odsunęła i cofnęła się o dwa kroki.- Ale żeś się wystroił – rzuciła z rozbawieniem, a dopiero po chwili dotarło do niej, że sama ma swoje zwykłe obrania, a on miał strój pasujący do epoki. To sprawiło, że nieco zmarszczyła brwi w zastanowieniu.- Już się bałam, że jestem sama. Gdzie jesteśmy? – wiedziała, w jakich czasach, ale nie wiedziała gdzie.- I skąd wziąłeś takie stylowe wdzianko? - humorem próbowała zamaskować niepokój i dezorientację.

    OdpowiedzUsuń
  76. Gdyby to był pierwszy raz, pierwszy skok, a Valancy po wyjściu zza rogu spotkałaby tak ufryzowany i wystrojony damy, zapewne też zaczęłaby wrzeszczeć, tak jak i one. Dopiero po chwili dotarłoby do niej, że to bez sensu i być może spytałaby, co to za zlot czarownic i dlaczego wszyscy się poubierali w stroje z innej epoki, bo ona nie pamięta, żeby się zapisywała na taką imprezę. Problem w tym, e nie otrzymałaby odpowiedzi, bo pewnie dalej by się darły, że zaatakowała je jakaś wariatka. Całe szczęście więc, że tym razem wiedziała, co jej się przytrafiło i choć byłą sama, ogarnęła się na tyle, by wiedzieć, że lepiej zejść ludziom z oczu i gdzieś na osobności zastanowić się, co robić. Jeszcze większe szczęście, że tak szybko natknęła się na Fausta, bo naprawdę nie wiedziałaby, co ma dalej robić.
    Jedyną przedziwną rzeczą było to, że on już pasował do czasów, w których się znaleźli, a tego Valancy w pierwszej chwili nie zrozumiała. Jakim cudem? Migiem się przebrał czy co? Tylko skąd, do cholery, miał nawet powóz?
    Instynktownie zawinęła się w płaszcz, wiedząc, że musi zakryć swoje dżinsy i ogólnie niepasujący strój.
    - Matko boska, i będę musiała ubrać taką durną sukienkę, z której cycki prawie wyskakują? – spytała może trochę niemądrze, w chwili, gdy właziła do powozu. Nie zadawała więcej pytań, nie pytała, skąd jego strój i cała ta otoczka, czemu ma swoistego „szofera” odpowiedniego do obecnych czasów i w ogóle skąd to wszystko, choć pytań miała mnóstwo.- Widzę, że ty lądowanie miałeś całkiem przyjemne – zamruczała nieco ironicznie, jakby z urazą, bo nie było widać, aby coś mu się stało, za to ją dosłownie wszystkie gnaty bolały od pierdyknięcia w podłoże. Bez zastanowienia wyciągnęła rękę po piersiówkę, nie myśląc o tym, co może się tam znajdować, pociągnęła solidny łyk i… Zakrztusiła się. – Trzeba było uprzedzić – wykrztusiła po chwili, trochę jeszcze kaszląc.
    Wysłuchała, co miał do powiedzenia, wyglądając nieco zza zasłonki, chcąc zobaczyć, gdzie jadą, bo to ją w sumie najbardziej ciekawiło. W końcu woźnica powiedział „do domu”, co to znaczyło? Potem spojrzała uważnie na Fausta, odczekała chwilę i:
    - Nic nie zrozumiałam – powiedziała w końcu. Zgodnie z prawdą zresztą.- Powiedz mi tylko, kim teraz jesteś. Dlaczego nie było cię obok mnie w zwyczajnym ubraniu, tylko od razu dostałeś to aktualne wdzianko. I co to znaczy, że jest tu gdzieś taki drugi jak ty… Bo to chyba powiedziałeś, nie? Że w tym momencie, w tym czasie, jest was dwóch. Nie mam pojęcia, jak to możliwe… - pokręciła głową. Pozostawało jeszcze pytanie, kim jest Valancy, ale podejrzewała, że jak już dotrą do tego „domu”, gdziekolwiek i jakikolwiek był, to coś się wymyśli. Albo ktoś ją rozpozna, tak jak było w starożytności, gdzie od razu przypisali jej konkretną rolę.

    OdpowiedzUsuń
  77. Teraz zdecydowanie nie było to kilka godzin w tył. Valancy zmrużyła odrobinę oczy, słuchając tego, co Faust mówił i wydawało się to logiczne, jeśli odniosło się to do tego, co było w filmie „Powrót do przyszłości”, bo to było dla niej jedynym sensownym źródłem informacji na temat przenoszenia się w czasie. Tylko że tam było możliwe coś takiego, jak zobaczenie drugiego siebie. Mimo to, zrozumiała mniej więcej, o co chodzi i również pomyślała, ze jeśli przydarzy jej się to jeszcze kilkakrotnie, to wejdzie w temat i będzie wiedziała, co się dzieje przy kolejnym skoku. No, trochę już wiedziała, ale pozostawało tyle szczegółów i niuansów… A co, jeśli się okaże za kilkadziesiąt lat, że wcale się nie zestarzałą i też ją czeka takie wieczne życie? Wcale czegoś takiego nie chciała.
    - No szkoda, bo by mi się przydała taka wygrana w lotto – zamruczała w odpowiedzi, sygnalizując w ten sposób też, że całkiem rozumie, co jej tłumaczył. Kredyt by się spłaciło i tak dalej… O ile w ogóle była jeszcze możliwość, że wrócą do normalnego życia.- Czyli musiałeś żyć już teraz… Mówiłeś, że masz około setki. Czyli jednak masz więcej, tylko nie pamiętasz wcześniejszego wcielenia. A może po prostu już tu byłeś? Skoczyłeś z teraźniejszości, wcieliłeś się w lorda Blackwella czy jak mu tam i teraz.. A, nieważne – machnęła ręką, bo sama się zgubiła już w tej analizie we własnej głowie, a poza tym, powóz się zatrzymał i szybko wysiedli. Valancy była zbyt zajęta przyglądaniem się ogromnemu domowi jakby żywcem wyjętemu z jej książek, więc nie bardzo słuchała, co się w ogóle do niej mówi. Nie zarejestrowała zupełnie rozmowy z lokajem, bo podziwiała tym razem schody i w ogóle wystrój pełen przepychu. Obejrzała się za Faustem nieco spanikowanym wzrokiem dopiero w chwili, gdy on poszedł do wspominanej biblioteki, a ją zaprowadzili gdzie indziej.
    Całe szczęście, że tym razem nie była służącą, bo tego by już chyba nie zniosła. Chociaż może tutaj byłoby lepiej niż wcześniej, musiałaby tylko biegać z miotełką albo siedziałaby w kuchni i nie musiałaby łazić z dzbankiem wina, jak za Domitią.
    Może rzeczywiście takie odzywanie się pokojówki mogło uchodzić za bezczelne, ale Valancy tak tego nie odbierała. Pewnie dlatego, że została wychowana w innych czasach, a we współczesności nie było takich sztywnych zasad i wyraźnych podziałów na państwo i służbę. Dziwnie było słyszeć takie oficjalne „proszę pani” od kogoś, kto najprawdopodobniej był w wieku podobnym do niej samej.
    - Daj mi… - zaczęła, przyglądając się wyciągniętej sukni. Miała rację, to były takie, które mają okropnie obszerny dół, że aż trudno się zmieścić między meblami, ale za to u góry gorset wszystko ściskał i zbyt bardzo widać było to, co Valancy wolałaby ukryć.- Daj mi coś bardziej zabudowanego u góry– stwierdziła w końcu, powstrzymując się przed tym, żeby nie zacząć samej grzebać w ubraniach, bo to przecież nie wypadało i powinna to robić pokojówka.- Co się stało z jego żoną? – spytała podobnie bezczelnie. Nie dlatego, że była wścibska, tylko dlatego, że to mogło pomóc Faustowi, jeśli mu przekaże wszystkie informacje zasłyszane od służby. Będzie wiedział, na czym stoi, bo sam zapytać nie mógł. Jak by to wyglądało, że nie pamięta, co stało się z jego rodziną?
    Wspólnie wybrały jakąś suknię, która odpowiadała Valancy i zabawne było, ze tym razem to ktoś jej pomagał się ubrać, podczas gdy wcześniej to ona pomagałą się ubierać Domitii. Widziała zdziwione spojrzenie Anny, gdy zdjęła z siebie dżinsy, bo jakim cudem kobieta mogła chodzić w spodniach, a potem pojawiło się jeszcze kilka innych pytań dotyczących dziwnego stroju Valancy, dziwnego dla ludzi w tego czasu, jednak jakoś wybrnęła, wymyślając niezliczoną ilość kłamstw. I nawet jej do głowy nie przyszło, aby ją ganić za to, że w ogóle o cokolwiek pyta, choć pewnie pani domu wyjęta z tych czasów zapewne nie pozwoliłaby pokojówce na takie swobodne rozmowy.

    OdpowiedzUsuń