3 września 2015

born young and free

Villayna Bernstein
studentka medycyny


Ambicja w pewnym momencie osiągnęła poziom wyższy niż wzrost właścicielki i choć Villayna przez większość swojego dziecięcego życia chciała zostać strażakiem (bo przecież wszyscy koledzy na podwórku chcieli), to kiedy przyszło co do czego, logicznie wybrała medycynę. Jeszcze bez żadnych większych planów, bez wybiegania w przyszłość o dziesięć lat, bo na razie liczy się tylko tu i teraz. I choć wie, że droga będzie długa, to nie zamierza się poddać. Za nic. Choćby na przekór sobie.
 

2 komentarze:

  1. Raz w roku nadchodził taki dzień, na który specjalnie przygotowywał ciekawą i wymagającą operację. Od tego bowiem w dużej części zależało ile osób zdecyduje się kontynuować studia medyczne, a on uważał, że to medycyna jest przyszłością każdego narodu. Jeśli jednak chodziło o dzisiaj, niczego nie był pewny, i to go niepokoiło. Owszem, miał rozpisaną jakąś operację, ale w laboratorium miał coś o wiele lepszego. Jeśli by się udało, mógłby przyszłemu chirurgowi pokazać coś, to stworzył z niczego, i co wszczepi w ludzki organizm, żeby spokojnie dokończyło się tworzyć i działało. Niecałe dwa miesiące temu operował dziesięcioletnią dziewczynkę z guzem przełyku. Wybór był trudny, albo operacja i zniszczenie tchawicy, albo śmierć. Bez tchawicy do końca życia musiałaby oddychać za pomocą maszyny, byłaby na stałe przykuta do łóżka. A miała dopiero dziesięć lat, nie mógł do tego dopuścić. Przez trzy tygodnie co godzinę odwracał sztuczną tchawicę, którą stworzył z roztworu komórek macierzystych. Na dniach powinna być gotowa do wszczepienia, i zastanawiam się, czy nie zrobić tego dzisiaj.
    Studenci go odmładzali, chociaż cieszył się, że nie będzie musiał żadnego niańczyć przez dłuższy czas. Czasem dobrze było mieć pod ręką rezydenta, który wykona tę gorszą część roboty za niego. Fakt faktem jednak, że pierwszoroczniacy byli świetni. Nie umieli odczytać rentgena, bo rzadko który wiedział, że obraz na nim jest odwrócony. Najlepsi jednak byli ci, którzy podczas operacji mdleli, bowiem pierwszy raz widzieli na własne oczy to wszystko, co do tej pory było tylko opisane w podręcznikach. Tak, zdecydowanie uwielbiał ten dzień, i gdy zobaczył jak jeden z rezydentów wpada do kubła z brudną wodą, uwielbił go jeszcze bardziej. Nie roześmiał się, jednak lekkiego grymasu, który podejrzanie wyglądał jak lekki uśmiech, nie udało mu się zamaskować. Tak, oto właśnie z tymi baranami musiał się użerać, nic dziwnego więc, że praktycznie nie opuszczał szpitala, bo jeszcze zabiliby mu każdego pacjenta. Szybkim krokiem podszedł do chłopaka, towarzyszącą mu studentkę ignorując, po czym odebrał mu kartę pacjentki.
    - Mam nadzieję, Smith, że przedstawiłeś koleżance przypadek? - zapytał, przerzucając szybko kartki, podczas gdy chłopak kiwnął tylko głową. - To cudownie, w takim razie jest twoja, wycięcie wyrostka, gratuluję. To będzie twoja pierwsza samodzielna operacja, prawda? Znajdź doktora Evansa, będzie cię obserwował i pomoże w razie gdybyś okazał się na sali równie niezdarny jak na korytarzu... No i wcześniej się przebierz, higiena przede wszystkim. A ty - zwrócił się do ignorowanej do tej pory dziewczyny - Chodź ze mną, do twojej pierwszej operacji musimy znaleźć jakiegoś porządnego rezydenta, którzy nie zniszczy mojej pracy.
    Ruszył korytarzem, nawet nie patrząc czy blondynka poszła za nim. Właśnie podjął decyzję, bo co to za atrakcja patrzeć na usuwanie wyrostka. Zabieg ten samodzielnie wykonywali stażyści na pierwszym roku, nie będzie nikogo tym zanudzał. Zatrzymał się dopiero przy stanowisku pielęgniarek na swoim oddziale, poprosił o kartę i podał ją dziewczynie.
    - Czeka nas to, przełomowa operacja, muszę tylko znaleźć asystenta, który nie spieprzy sprawy bo z tym bałwanem... brak słów. Pewnie wszystko by zawalił i pacjentka nigdy nie mogłaby już oddychać samodzielnie. W każdym razie masz pięć minut na poznanie przypadku zanim pójdziemy powiedzieć jej, że dzisiaj dostanie nową tchawicę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie miał zamiaru wnikać w to, jak chłopak wpadł do wiadra. Ważne było, że w ogóle zdarzenie takie miało miejsce, i urozmaiciło jego już i tak świetny dzień. Nie stracił do tej pory żadnego pacjenta, ani jednej śmierci od prawie już czternastu godzin. Nic dziwnego, że jakieś drobne szczegóły mogły mu umknąć, bo były bardziej niż nieistotne. Teraz tylko musiał znaleźć jakiegoś bałwana, który jednak zna się na rzeczy lepiej niż ten od brudnej wody, żeby wytrzymał z trzymaniem haków, podczas gdy on doprowadzi kolejną sprawę do końca. Bo to było w tym najlepsze, świadomość że kolejne już dziecko wróciło zdrowe do domu dzięki jego staraniom. I nic na świecie nie mogło tego uczucia przebić.
    - Cóż, jeśli ten kretyn jakimś cudem zrobi specjalizację, w co wątpię, i jeśli ty wybierzesz praktyki u nas i może potem staż, to jest prawdopodobieństwo, że się jeszcze nie raz spotkacie. Aczkolwiek jak mówiłem, wątpię żeby mu się udało, więc zapewne widziałaś go właśnie ostatni raz w życiu - odpowiedział, rozglądając się za ulubioną pielęgniarką.
    Niestety, rezydenci tak ze sobą rywalizowali, że zawsze brakowało tych najbardziej ogarniających na dziecięcej, bowiem każdy uważał to poniżej ich godności. Jego zdaniem byli po prostu głupi, ale potrzebował jakiegoś, więc polecił pielęgniarce wezwać któregoś, byleby nie Smitha, do sali 2245. Obdarzył ją swoim niezawodnym uśmiechem, bo dobre stosunki z pielęgniarkami to podstawa, i odwrócił się w stronę studentki.
    - Tak więc będziesz dzisiaj świadkiem jak wszczepiam dziewczynce nową, własnoręcznie przeze mnie wyhodowaną, tchawicę. Szczęściara z ciebie, bo nikt jeszcze nie wyhodował tchawicy z niczego, dlatego chodźmy najpierw do pacjentki, a potem pokażę ci to cudo w laboratorium.
    Ruszył korytarzem, dostosowując krok do dziewczyny, i oczywiście po drodze zaglądał przez szyby do każdego pokoju. Stała czujność, jak mawiała specjalistka, dzięki której był teraz w tym miejscu. Jakiś czas temu przeniosła się się do szpitala na Alasce, bo była zdania, że tamtejsze dzieci również zasługują na jak najlepszą opiekę. Wcześniej jednak zapewniała go, że za kilka lat stanowisko szefa oddziału będzie jego, tylko na razie był po prostu za młody. Ale diabelnie inteligentny, co zawsze podkreślała, i co udowadniał na każdym kroku. Po kilku minutach marszu wszedł do jednej z sali i zatrzymał się przed łóżkiem, uśmiechając się do pacjentki i jej matki.
    - Mam bardzo dobre wieści - powiedział, sięgając po opis leczenia zawieszony w nogach łóżka. - Jeśli dzisiejsze wyniki są w normie, a na pewno są, za godzinę zrobimy operację i za tydzień wrócisz do domu.

    OdpowiedzUsuń