21 października 2015

wizard





Vanoria
Ma coś, co nie pojawiło się od przeszło dwustu lat. Moc, którą należy ukrywać, a która jest zbyt duża, by robić to skutecznie.
Powinna być przykładną córką, księżniczką, w której pokładane są wszelkie nadzieje i która kiedyś obejmie władzę. Pewne zdolności trudno jednak utrzymać w ryzach, a szereg nieprzewidzianych wypadków sprawił, że została okrzyknięta wiedźmą, zaczęła wzbudzać przerażenie, a potem zwyczajnie wygnano ją z kraju.
A przecież była tylko zagubioną dziewczyną, która nie potrafiła poradzić sobie z tym, co dostała w spadku od przodków.
Teraz nie przyznaje się nawet do prawdziwego imienia.

12 komentarzy:

  1. - Już nawet owies się nam kończy, Brzózko. Miejmy nadzieję, że w Farlyn uda nam się coś zarobić – ostatnie miesiące samotnej tułaczki sprawiły, że dla samego towarzystwa zaczął mówić do własnych koni. Brzózka była smukła klaczą kremowej maści z licznymi czarnymi plamami, czemu zawdzięczała swoje imię. Chyży zaś był gniadym ogierem, większym i masywniejszym, który służył mu na turniejach. Od kiedy pamiętał wędrował wraz z nim, nawet gdy był giermkiem. Potem nagle jego pan, sir Kaler, wygrał niespodziewanie w turnieju, zdobywając nadzwyczaj dużą nagrodę i pasował Bradamar na rycerza, dając mu konia, miecz, ostrogi i swoją starą kolczugę, oraz trochę gorszych rzeczy z jego ekwipunku, tym samym pozbywając się go.
    -Ojciec dał ci znacznie więcej! - zarzucił mu wtedy, co tylko jeszcze bardziej zaogniło konflikt i dotychczasowy przyjaciel nagle odwrócił się do niego plecami, gdy tylko fortuna uderzyła mu do głowy. I tak już przeszło półtora roku wędrował sam, od turnieju do turnieju, próbując swych sił w szrankach i zbiorowych walkach na miecze, zatrzymując się na najwyżej kilka tygodni w jakimś zamku i tam pracując dla mniejszych lordów lub rzadziej pomagając w mniejszych miasteczkach, byleby mieć na chleb, wino i owies dla koni.
    Samotne życie miało swoje zalety, choć czasem czuł potrzebę wyrzucenia na kogoś swojej złości i irytacji, szczególnie, gdy szybko odpadał z lokalnych rozgrywek albo tak jak teraz jego mieszek i sakwy zaczynały świecić pustkami. Jednak o wiele częściej chciał po prostu z kimś porozmawiać, a w wioskach rzadko przyjmowali go z otwartymi ramionami. W tych stronach błędni rycerze nie cieszyli się dobrą sławą. Ostatnio nawet ze studni nie pozwolili mu skorzystać, a bukłaki miał już prawie puste. Powiedzieli jednak, że za lasem jest czysty strumień, jakże łaskawi chłopi, ostrzegając go przy okazji, by lepiej obszedł go dookoła. Ale zaczerpnąć ze studni to nie pozwolili - przeklinał ich w myślach.
    Nie ryzykował jednak dalszej drogi przez las po ciemku, tym bardziej, że konie były już zmęczone. Rozbił niewielki obóz na niedużo większej polance, nakarmił konie i zebrał trochę chrustu na odnisku. Kilka znalezionych kurek i podgrzybków dorzucił do ugotowanej kaszy z kilkoma kawałkami solonej wołowiny i spokojnie jadł, osuszając bukłak z kiepskim winem. Nieraz pozwalał sobie na lepsze, ale teraz nawet na jedzenie dla koni mu brakowało. A o nie zawsze dbał. Obiecał sobie, że je jeszcze dzisiaj wyszczotkuje, ale był już zbyt głodny, więc zostawił to na potem. Nie zdążył jednak zjeść, nim stanęła przed nim zdyszana nieznajoma.
    - Kto? – Podniósł się szybko odstawiając prawie opróżnioną miskę i chwycił za pochwę z mieczem. Z przyzwyczajenia zawsze odkładał ją blisko. Nie słysząc odpowiedzi od spanikowanej dziewczyny potrząsł jej ramieniem. – Kto cię goni? – W ciemności za nią nic nie było widać, choć konie zaczęły się robić niespokojne. Znał je zbyt długo, by mógł zlekceważyć to ich ostrzeżenie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Był to chyba najdziwniejszy widok, na jaki ostatnio trafił. Zastanawiał się chwilę, kto z niego drwi. Ni stąd ni zowąd w środku lasu do jego obozu wpada piękna młoda niewiasta i prosi o pomoc. Pewnie zastanowiłby się, czy to nie sen, gdyby dobrze nie znał swych zwierząt. One wiedziały, że dziewczyna mówi prawdę i że coś tu się czai.
    - Jakie stwory? Chochliki, nimfy leśne? – zapytał z ironią. Naprawdę nie miał pojęcia, co strzeliło do głowy tej dziewczynie, bo wyglądała raczej na zagubioną, zbuntowaną nastolatkę niż na dojrzałą kobietę, by samej ruszać przez las i to tuż przed zmierzchem. Nawet jemu odradzali tędy jechać, choć on fechtunek miał we krwi, a miecz traktował, jako przedłużenie swej ręki. Drwiny jednak ustały, gdy sam zobaczył goniące ją istoty. Szybko złapał pochodnię w lewą rękę i podpalił ją od ogniska. Podszedł w ich stronę machając przed nimi ogniem i próbując odstraszyć. Te syczały i tylko trochę się cofały. Mógł się im jednak doskonale przyjrzeć. To były niegroźne skrzaty leśne. Musiała je pomylić w nikłym świetle z czymś innym, co go bardzo rozbawiło. Jednak nie dał tego po sobie poznać, dzielnie broniąc swego obozu i odstraszając przeciwników, aż ci się poddali. Wrócił zaraz do niej z uśmiechem na twarzy.
    - To tylko skrzaty – rzucił obojętnie, gasząc pochodnię i rzucając miecz obok swego posłania. Usiadł tam i wziął miskę by skończyć ostygłe trochę jedzenie. Musiał przyznać, że suszona wołowina w sosie grzybowym była tak samo twarda i niezjadliwa jak bez sosy, choć trochę smaczniejsza. – Musiałaś podjechać za blisko ich norki i się przestraszyły. Nie dziwię im się, bo pełno tu ponoć niebezpiecznych istot, a i ja nie chciałbym, by takie kręciły się koło mego domu. – wytłumaczył jej w końcu, bo wyglądała, jakby zaraz miała zadać to pytanie. – Siadaj, ogrzej się. Może w garnku zostało trochę potrawki, to się poczęstuj. Gdzie moje maniery? – wziął ostatni kęs ze swej miski, opłukał ją i zaraz nałożył do niej jedzenia dla dziewczyny. – Niestety nie mam drugiej miski.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdy dziewczyna zaczęła zachowywać się dziwnie, początkowo tłumaczył to sobie, jako jakiś rodzaj szoku czy czegoś takiego. W końcu dopiero co była przekonana, że walczy o własne życie. Jednak kolejne jej słowa i zachowanie podsuwały mu zupełnie inną wersję – albo się mocno uderzyła o jakąś gałąź, być może to właśnie tak spadła z konia, albo po prostu ma coś nie tak z głową. Nie mówił tego głośno, jedna krzywo na nią patrzył, podejrzliwie.
    - Dziewczyno? Co ty wyrabiasz? – zapytał się odsuwając od niej. Gdy go tak nagle i niespodziewanie dotknęła, a potem nagle upadła na ziemię nie miał już wątpliwości. Coś było z nią nie tak. Bardzo nie tak. – Nie uderzyłaś się czasem w głowę? – Wstał i zrobił parę kroków do tyłu. Może po prostu była ułomna, może zagubiona, a może obłąkana. Słyszał i o takich. Przynosili pecha i nieszczęście i wolał się o nich trzymać z daleko. Póki co szczęście mu dopisywało i jakoś wiązał koniec z końcem, miał co jeść, podróżował sobie, od czasu do czasu nawet spał na łóżku. Dużo więcej nie było mu trzeba i nie miał najmniejszej ochoty by zmienić ten stan rzeczy. A tu nagle jakaś nieznajoma wpada do jego obozu, wygaduje, że miał zwidy, mówi, że jej koń sam wróci i jeszcze go dotyka w ten sposób. To mu się wcale nie podobało.
    - Lepiej się szybko wytłumacz, zdradź swoje imię i zacznij się zachowywać, albo zaraz będzie mogła sama poszukać tego konia – nie chciał być niemiły, ale coś w niej go przerażało. Ogólnie starał się być życzliwy i pogodny, jeśli pozwalał na to jego obecny stan. Właśnie to usposobienie pomagało mu mierzyć się z trudami samotności. Wszystko ma jednak swoje granice.

    [ Wybacz, ale choróbstwo mnie dopadło i zabiło większość weny, a nie lubię odpisywać 100 słów za ponad trzysta, więc odpis dopiero teraz. Przez ten tydzień może być podobnie, więc ostrzegam ]

    OdpowiedzUsuń
  4. Wcale się nie dziwił tym wieśniakom. Dziewczyna zachowywała się naprawdę dziwnie i dość… dziecinnie, przynajmniej według Bradamara. Po kimś, kogo spotyka się na szlaku, a w szczególności w takim nieprzyjaznym miejscu jak to spodziewał się kogoś o wiele bardziej opanowanego i odpowiedzialnego. Kogoś, dla kogo strata konia jest poważną sprawą, a nie błahostką. Mimo to było w niej coś, co sprawiało, że chciał jej pomóc. Przypominała mu trochę młodszą siostrę. Kiedy ja ostatnio byłem w domu? – zapytał się w myślach.
    - Ja jestem Bradamar – powiedział nadal dość nieufnie. – I jeśli będziesz się dalej tak zachowywać, to też pewnie cię przegonię. Wieśniacy musieli mieć ku temu wyraźne powody – miał całkiem poważną minę, lecz zaraz się uśmiechnął. Uwielbiał się droczyć z siostrami, gdy był młodszy. O dziwo wciąż sprawiało mu to przyjemność. – Żartuję. Nie jestem jakimś tam wieśniakiem, co pierwszego obcego oskarża o wszystkie nieszczęścia, jakiego go spotykają. Wychowałem się w Harlan, na dworze tamtejszego margrabiego. Gdzie więc moja kultura? –zapytał z uśmiechem - Znajdziemy twojego konia, a ciebie gdzieś odeskortujemy. To nie jest miejsce dla panienek takich jak ty – już po dotyku jej dłoni było widać, że nie należała do pospólstwa, bo miała wyjątkowo gładkie dłonie. Takie jak jego siostry i matka, nie jak wieśniaczki czy mieszczanki, które spotykał. – Zresztą dla mnie też. Zmierzam na turniej. Może tam znajdziemy kogoś, kto cię odprowadzi do domu – mógłby to zrobić i on, ale jakoś nie wypadało wspomnieć o cenie, a bez zapłaty by się tego nie podjął. Za coś musiał żyć, a nie wiedział, skąd jest Vanoria i dokąd zmierza.

    OdpowiedzUsuń
  5. To już brzmiało absurdalnie. Nie dość, że wrócił jej koń, co już uważał za naprawdę dziwny zbieg okoliczności i gdyby nie to, że Vanoria wydawała się taką młodą, głupiutką i zbuntowaną nastolatką, która uciekła z domu, pewnie posądziłby ją o czary. Wiedział jednak, że do tego potrzeba rozumu i mądrości, a jej umysł nie wydawał się skazany żadnym z nich. Mimo to coś w niej polubił, bo trochę mu przypominała siebie sprzed kilkunastu miesięcy. Nie chciał, by przechodziła przez to samo.
    - Pomożesz? Niby jak? Podczas turnieju miejsce dla kobiet jest na trybunie, nie przy szrankach czy nawet obok nich. Tam są giermkowie, którzy w jakimś tam stopniu pomagają, ale to nie oni przynoszą zwycięstwo. Co dopiero kobieta. Nawet gdybyś była księżniczką i dałabyś mi swą chustę – mówił to bardzo ironicznie – to zwycięstwa by mi to nie dało – wzruszył ramionami. Bardzo chciałby wygrać przynajmniej kilka starć, a co dopiero cały turniej. To było poza jego możliwościami. Ostatnio ledwie wygrał pierwszą rundę, choć w następnej już przegrał i wyszedł na tym stratnie. Na wielu turniejach zwycięzca zdobywał rynsztunek pokonanego, co obowiązywało też wtedy, w tym, że rycerz, z którym wygrał miał tańszą zbroję i gorszego konia niż Bradamar. Teraz musiał wygrać przynajmniej dwie lub trzy rundy by móc się utrzymać przez jakiś czas. Marzył o kilku dodatkowych zwycięstwach, by zatrzymać się w karczmie, oddać zbroję do kowala by ją trochę poprawił i kupić luzaka, by jego klacz nie musiała wciąż wszystkiego wozić. To były tylko marzenia i Bradamar wiedział jak niska jest szansa na ich zrealizowanie.
    - Mogę cię jednak zabrać na turniej. Zobaczysz walki, spotkasz kilka dam, może któraś przyjmie cię na swój dwór, jeśli szukasz dla siebie miejsca. To chyba dobra przyszłość, w wygodnym zamku, bezpieczna, z ciepłym jedzenie i resztkami ze stołu panów. Często bywa tego naprawdę dużo. Gdybym był kobietą pewnie wybrałbym taki los.

    [Przez święta mam tyle na głowie, więc na odpis licz raczej już po niedzieli :)]

    OdpowiedzUsuń
  6. - Skończ już z tym dziewczyno – nakazał zirytowana. Co ona sobie myślała? Że kilkoma miłymi słowami pomoże mu wygrać? On się nie oszukiwał i wiedział, że nie ma żadnych szans na zwycięstwo. Zresztą nie ono mu było potrzebne, a tylko wygrana w kilku potyczkach. Niech książęta i piękni rycerze zbierają miejsca na podium i nagrody. Mu wystarczyłoby wygrać pieniądze na nowego konia i utrzymanie przez najbliższy miesiąc. A to wiązał się z najwyżej dwoma zwycięstwami. Dojście do trzeciej rundy było już realniejsze.
    - Gdybyś była jakąś wiedźmą czy czarodziejką to jeszcze twoje gadanie miałoby jakiś sens. Spotkałem już takie i dobrze, że z nimi nie zadzierałem tylko poszedłem dalej. Taka to z łatwością mogłaby korzeń podstawić koniu pod kopyto, a to mógłby być dla mnie koniec. Ale ty… - nie dokończył. Nie chciał mówić, że to magii potrzeba intelektu, a dziewczyna… No, tego jej brakowało. Aż dziwił się, jak ktoś taki znalazł sobie tylu wrogów, że nie ma, gdzie się podziać. – Tak właściwie to co zrobiłaś, że cię przegnano? Popsułaś komuś coś bardzo cennego? Rozlałaś wino na jakiegoś wpływowego kupca, ośmieszając go przy okazji? Mamy już późny wieczór, ognisko płonie, idealny moment nawet na dłuższą opowieść, a ja bardzo lubię słuchać. To jak, uraczysz mnie tą historią? – Rozłożył obok siebie koc i poklepał go sugestywnie, by dziewczyna usiadła bliżej. Choć była dziwna, to zarazem wydawała się zupełnie nie groźna i na swój sposób miła. Dawno nikt nie był dla niego miły, a co dopiero oferował pomoc. Co prawda była to nic nie znacząca pomoc, ale już za same chęci gotów był ją nagrodzić okryciem na noc i strawą na śniadanie.

    OdpowiedzUsuń
  7. - Oho, chyba obraziłem moją zacną towarzyszkę. Wybacz mi zatem – skłonił się lekko, nie odrywając od niej wzroku. Było w tym jeszcze trochę kpiny, bo ciężko było wziąć na poważnie jej słowa. Chociaż… Dopiero co gadała z koniem… Nie – powiedział sobie. Nie mogła mówić prawdy. Choć postanowił przynajmniej przez chwilę zagrać w jej „grę”.
    – Nie chciałbym zadzierać z kimś takim. Naprawdę nie potrzebuję żadnych wrogów, a raczej przyjaciół, więc chętnie skorzystam z twojej pomocy. Przecież gardzić wsparciem w mym położeniu byłoby prawdziwym marnotrawstwem, a na to pozwolić sobie nie mówię – nadal mówił z lekką ironią, jednak znacznie mniej kpiąco, niż gdy wymieniał powody jej niesławy. – Nie obraź się mym pytaniem, ale bardzo ciekawi mnie pewna kwestia – zaczął już zdecydowanie poważniej. – Skąd masz taką dużą wiedzę na temat wiedźm? Sam słyszałem ledwie plotki na ich temat, ale ty mówisz o tym z taką pewnością… Mam nadzieję, że to nie z nimi masz jakieś problemy. Słyszałem o nich tylko złe rzeczy i aż mi szkoda tak miłej dziewczyny, ale na moją pomoc przeciw nim nawet nie licz. Mogę cię odeskortować do miasta, może trochę dalej, choć nie wiem, czy ktoś taki chciałby się znaleźć w zachodnich marchiach. Pełno tam różnych dziwów i znów rozgorzała tam jakaś wojna. Miejsce idealne dla kogoś takiego jak ja, jeśli na turnieju mi się nie uda – miał zamiar zaciągnąć się tam u jakiegoś margrabiego i znaleźć w ten sposób chwilową pracę i utrzymanie. Nie każdy miał odwagę się tam zapuszczać, lecz Bradamar się tam wychował. Harlaw było jedną z marchii, choć położoną na spokojniejszym południu, nad zatoką. Mimo to oswoił się z wojnami i niezwykłymi rzeczami, które można tam było znaleźć i spotkać.

    OdpowiedzUsuń
  8. - W takim razie może i ja spróbuję jakąś poznać – naprawdę starał się, by nie powiedzieć tego z ironią, bo to powoli przestawało być takie zabawne jak na początku. Dziwił się, że w ogóle tak spokojnie przyjmowała jego docinki i przedrzeźnianie. Albo faktycznie była niespełna rozumu, albo wykazywała się wielką mądrością po tym, jak początkowo popełniła parę błędów. Bradamar nie wiedział, która wersja jest prawdziwa. Nie wiedział nawet, że miał już okazję poznać jakąś wiedźmę. – Może jeśli mnie polubi, to zamiast zamieniać w ropuchę zmieni mnie w pięknego rycerza albo chociaż wspaniałego, rączego rumaka. To musiałoby być wspaniałe, móc tak galopować bez końca, cieszyć się swobodą, iść gdzie się chce – bardzo cenił sobie to ostatnie i był to kolejny powód, dla którego wybrał życie wędrownego rycerza, a raczej, przez który to życie mu się spodobało.
    - A co do obozu, to raczej nie. Ludzie prawie się tu nie zapuszczają, a na pewno nie pojedynczo, jak ja. Nie ci z okolicy. Z innymi pewnie i tak nie miałbym większych szans, zaś zwierzęta i stwory takie jak tamte boją się ognia. Wystarczy co jakiś czas dorzucić trochę drwa do ogniska i można spać spokojnie. Jak widać, dotychczas nie stało mi się nic złego, więc zupełnie nie rozumiem, skąd te wszystkie pogłoski... – Sparafrazował ją z lekkim uśmiechem. - Dobrze, już nie będę się z tobą droczył, tylko przestań mówić o tym turnieju. Zabiorę cię tam, wygram swoje i będziemy mogli się rozstać, chyba, że chcesz się udać w tym samym kierunku co ja, ale nie wiem, czy na zachodzie będzie dla ciebie miejsce. To niebezpieczne ziemie, w których trzeba umieć o siebie zadbać. Zresztą przekonamy się, czy ty umiesz. Wiesz chociaż jakie drewno trzeba przynieść na opał? Nie zamierzam chodzić po nie w nocy, więc zbierzmy coś jeszcze teraz, puki nie jest całkiem ciemno – rozpalił niewielką pochodnię od ogniska. – Idziesz, czy zamierzasz tu stać?

    OdpowiedzUsuń
  9. - Trochę poczucia humoru dziewczynko – gdyby była bliżej pewnie poklepałby ją po głowie, choć nie dzieliła ich taka różnica wieku. Przynajmniej nie z wyglądu, ale z zachowania Vanoria wydawała mu się bardzo młoda i wręcz dziecinna. Choć on zawsze uważał swoje siostry za dziecinne. Może wszystkie dziewuchy tak mają? – Przecież wiem, że wiedźmy nie zamieniają w nic. To co? Są lepsze metody, by kogoś ukarać lub się pozbyć. Prostsze.
    Był to kiepski temat na podtrzymanie rozmowy, ale lepszy niż żaden. Sprawnie nazbierał patyków, bo tu było ich mnóstwo. Nikt tu prawie nie przychodził, a co dopiero oczyszczał las z krzaków lub gałęzi, jak to nieraz robili przy wioskach. Przypadkiem wpadł jeszcze na krzak jeżyn, kłując się przez spodnie i zaklął pod nosem. Cofnął się trochę, odłożył patyki i gdy tylko nikłe światło pochodni na to pozwoliło, zebrał trochę owoców.
    - Proszę. Są smaczniejsze niż gulasz – jeśli tym można było nazwać wcześniejszy posiłek, bo z gotowaniem nigdy nie było u niego najlepiej. Musiał się tego nauczyć, ale nie miał nikogo, kto by go przeszkolił, a wstyd mu było pytać w karczmach czy wioskach. Podpatrywał tylko i z czasem jakoś zaczęło wychodzić. Jakoś. – Masz jakiś materiał by nazbierać ich więcej? – zapytał odbierając od niej pochodnie i wbił ją mocno w ziemię, by jej nie przeszkadzała. Zaraz samemu poszukał jeszcze kilku grubszych gałęzi, które dołożyłby przed samym snem, by ognisko dłużej się żarzyło. Nawet nikły płomień potrafił odstraszyć niektóre zwierzęta. – I jak, smakują? – uśmiechnął się do niej, biorąc pod jedną rękę gałęzie, a w drugą wziął pochodnię i powoli skierował się w stronę obozu, z którego dochodziło nikłe światło. W tym lesie wciąż czuł się nieswojo i czekał tylko, by znów usiąść przy ognisku i położyć się spać. Jeśli będą trzymać dobre tempo, to już na drugie dzień opuszczą tę mroczną puszczę.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ciepło bijące od ogniska było niezwykle przyjemne w porównaniu do wilgotnego, leśnego powietrza. Iskierki wesoło szalały, a Bradamar wpatrywał się w nie, planując kolejne dni. Nie spodziewał się nikogo tu spotkać, szczególnie takiej niezdary, ale po prostu nie miał serca jej tu zostawić bez pomocy, nawet jeśli przez to musiałby wolniej podróżować. Może i wciąż był zbuntowany wobec rodziny, z którą nie chciał się pogodzić, lubił swobodne życie i „obijanie mord” na turniejach pieszych czy konnych, ale wciąż nie uważał siebie za bezdusznego okrutnika, a zostawienie takiej jak ona w środku puszczy byłoby aktem okrucieństwa. Zastanawiał się jak w ogóle tu trafiła. Podczas podróży będzie czas o to zapytać.
    - No, w końcu jesteś – powiedział z wyrzutem – już myślałem, że znowu się zgubiłaś i trzeba będzie cię szukać. Następnym razem nie zostawaj tak sama, bo nie wiadomo, co żyje w tym lesie – upomniał ją i zaraz zabrał przyniesione przez nią patyki, dokładając kilka do ognia.
    - Masz tu kilka cienkich skór. Będzie ci to musiało wystarczyć za posłanie. Możesz też zgarnąć trochę liści pod spód, by było cieplej i bardziej miękko. Tylko nie bierz tych ze spodu bo są wilgotne i się pochorujesz – już miał się położyć, ale zdecydował, że jej trochę pomoże z tym posłaniem. Nie wiedział, jak dobrze jest naszykowana do podróży, a ostatnim czego chciał, to by dostała gorączki albo przeziębienia, a taką drobną dziewczynkę jak ona choroby pewnie z łatwością by zaatakowały.
    Gdy już wszystko miała naszykowane wsunął się pod jedną ze skór na swym posłaniu i zaraz zamknął oczy. Budził się kilka razy dokładając do ognia, a przynajmniej tak sobie mówił. Co innego wyrywało go jednak ze snu, choć gdy otwierał oczy nie pamiętał zbytnio snu. Było w nim coś złowieszczego, a ta puszcza tylko pogłębiała to uczucie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dopiero nad ranem udało mu się lepiej przysnąć, ale mim się wyspał, obudził go głos Vanorii. Odkąd zaczął podróżować samotnie nauczył się spać lekkim snem, a podobne odgłosy jak ten, niemal zawsze go budziły. Jakoś musiał przeżyć samemu.
    - Już nie – przeciągnął się zaspany i zaraz przetarł oczy. Zdziwił się, że jest już tak jasno, bo wydawało mu się, że spał znacznie krócej. – Mogłaś mnie obudzić wcześniej. Będziemy teraz musieli trochę nadgonić, bo nie mam zamiaru zostawać tu dłużej niż potrzeba. Wczoraj były te małe stworki, a co będzie jutro? Na to odpowiedzi nie znam, ale wolę jak najszybciej dojechać do miasta, zjeść w karczmie, przespać się w łóżku i naszykować się do turnieju – mówiąc to podniósł się z posłania i zaraz je zwinął i mocno związał, dorzucając do reszty juków. Dopiero wtedy wziął od niej jedzenie, za które podziękował.
    - Nie możemy się rozsiadać, jeśli chcemy tu być jak najkrócej – sam nie wiedział, skąd ten dziwny lęk. W pobliżu czuć jednak było coś dziwnego, coś, co budziło w nim grozę. Obwiniał się o ten strach, ale go nie okazywał inaczej, niż ją pośpieszając. Przytroczył juki do koni, pomagając i jej przy tym, bo co, jak co, ale pewne wychowanie miał, a co za tym idzie choć trochę szacunku dla kobiet. – Dziś tylko pilnuj go lepiej, bo nie chcę znów cię ratować przed jakimiś małymi stworkami, a potem szukać twojego konia – powiedział raczej żartem, potem rozkopał pogorzelisko po ognisku, wsiadł na konia i powoli ruszył przed siebie. Naprawdę chciał już opuścić ten przeklęty las.

    OdpowiedzUsuń
  12. Źle spał to mało powiedziane. Nie wyspał się prawie wcale, co było najbardziej po nim widać, lecz nie mógł zmrużyć oka, by nie zgubić drogi. Zabłądzenie w tak wielkiej puszczy mogło się zakończyć tragicznie. Puki jechali szlakiem, zarośniętym i ledwie widocznym, ale czegóż więcej oczekiwać, las wydawał się odleglejszy. Dla Bradamara ścieżka i puszcza były dwoma oddzielnymi światami. Na jednym żył już od roku z dużą nawiązką, a drugi był obcy i tajemniczy. Już wczoraj trafili na dziwne stworki, a koń Vanorii powrócił sam. Na domiar złego wciąż wydawało mu się, że ktoś ich śledzi. Nie wiedział dokładnie co, jednak to "Coś" musiało być magiczne. Pół życia w Zachodnich Marchiach uczyło odróżniać takie rzeczy, choćby i w minimalnym stopniu.
    - Wyśpię się porządnie w najbliższej karczmie. Takie już jest życie na szlaku, a już szczególnie, gdy wędrujesz przez takie miejsca - spojrzał nagle w górę, ale to tylko nieduże stadko ptaków zerwało się do lotu.
    Na bogów, robi się ze mnie jakiś paranoik.
    Odetchnął dopiero, gdy trafili nad nieduży strumień, gdzie napoili konie i samemu znaleźli chwilę przerwy. Ich wierzchowce potrzebowały trochę wytchnienia, bo ścieżynka pełna była gałęzi i wystających korzeni, co bardzo utrudniało jazdę i męczyło zwierzęta.
    - Rozejrzę się za jakimiś owocami - poszedł w dół strumienia zostawiając ją z końmi, o może nie było najrozsądniejszym co mógł zrobić. Spłoszył trzy sarny, pijące z małego jeziorka, gdy wyszedł z krzaków, lecz prócz nich nie widział niczego.
    - Nic nie znalazłem, więc musimy zadowolić się tym, co mamy - wyjął z juków twardy kawałek sera i wędzoną kiełbasę. Przedzielił to sztyletem na pół, oddając jej jedną z części.

    OdpowiedzUsuń