13 listopada 2015

[KP] We finally fall apart and we break each other's hearts


character inspiration:
Ean Blythe
21 lat || II rok || malarstwo

     Ean urodził się w Londynie, jego starszy o kilka miesięcy brat Victor w Berlinie, a najstarszy z braci - Charlie, w Paryżu. Ich rodzice są rodowitymi Australijczykami. Ean spędził prawie całe swoje dotychczasowe życie na walizkach. Średnio co dwa lata rodzice decydowali się na przeprowadzkę. Państwo Blythe nigdy nie zastanawiali się, jak takie przeprowadzki mogą wpłynąć na ich trzech synów. Najważniejsze było to, by oni byli szczęśliwi. A dzieci? Dzieci nauczyły radzić sobie same. Dzięki temu trzej bracia od zawsze mieli ze sobą niezwykle dobry kontakt, pomimo różnych charakterów. Do czasu. Wszystko zaczęło się psuć, gdy Charlie wstąpił do marynarki wojennej. Ean i Victor nie potrafili już się dogadać i być dla siebie wsparciem, tak jak wcześniej. Od trzech lat prowadzą ze sobą cichą wojnę. Kłócą się niemal o wszystko i wytykają sobie nawet najmniejsze błędy. Rodzice kupili im mieszkanie w Melbourne, niedaleko uczelni, a sami wyruszyli w podróż po Stanach, razem ze swoją pięcioletnią córką. Pomiędzy braćmi jak na razie panuje względny spokój, choć wspólne życie jest niekiedy naprawdę ciężkie. 
     Ean wiecznie chodzi z głową w chmurach. Ci, którzy go znają i utrzymują z nim jakiś bliższy kontakt, już dawno przyzwyczaili się do tego, że Blythe często zapomina zmyć z siebie farbę. Niektórzy uważają go za mruka, ale prawda jest taka, że jak się rozgada to nie ma końca. Pali, ale od kilku tygodni próbuje rzucić, bo palenie za bardzo przypomina mu jego Miłość, która już zniknęła z jego życia. Samotnik, który śmieje się z własnych żartów. Sportu unika jak ognia. Ma metr dziewięćdziesiąt wzrostu, co często wykorzystuje podczas potyczek z bratem, który jest od niego sporo niższy. 

wątek z Raven

4 komentarze:

  1. [Jakoś w chuj krótko mi to wyszło. .-.]

    – Nie zaprosiłbym cię, gdybyś miał komuś przeszkadzać, kochanie. Dość stresów jak na jedno stulecie – stwierdził, obejmując go mocniej. Był pewien, że nikomu nie będzie przeszkadzać obecność Eana. W końcu jego rodzina go znała i, według jego najlepszej wiedzy, lubiła. I z pewnością nie odmówiliby mu noclegu.
    Oddał jego pocałunek i przymknął oczy. Było mu tak miło i przyjemnie w tamtej chwili, że powoli zaczął zapominać o wszystkich nieprzyjemnościach, jakie ich dziś spotkały. – Też cię kocham, Ean. Bardzo mocno – wyznał. Tak było idealnie, czuł, że relacja między nimi w końcu jest na odpowiednim poziomie. – To tłumaczy, dlaczego się tak zachowywałeś... Ale dopóki mi nie powiedziałeś, naprawdę nie wiedziałem, dlaczego tak się tym przejmujesz. To głupie, pewnie nawet ostatni idiota by się zorientował – stwierdził ponuro. Naprawdę czuł się w tamtej chwili jak skończony głupek. – Chyba już w czasie tej wczorajszej rozmowy wiedziałem, że nie chcę do niego wrócić, wiesz? Po prostu, interesowałem się nie tym bratem co trzeba – dodał.
    Pocałował go w skroń i pogłaskał go po czole. Obiecał się nim zająć i to właśnie zamierzał zrobić. – Nie pozwolimy na to, by twoja głowa wybuchła – stwierdził, podnosząc się z łóżka. – Nie grymasisz. Hej, miałem przecież się tobą zająć, być twoją pielęgniarką, nie? Więc masz prawo trochę pogrymasić – stwierdził.
    Skierował się do kuchni; znalazł szybko leki przeciwbólowe, nalał wody do dwóch szklanek i szybko wrócił do Eana. Podał mu listek z tabletkami, położył szklanki na stoliku nocnym i przysiadł obok ukochanego. Dał mu jeszcze całusa w policzek i uśmiechnął się szeroko. – Wybacz, mam tylko wodę. Moja matka zeszłaby na zawał, jakby zobaczyła w tym domu jakikolwiek słodzony napój – wyjaśnił, przeciągając się nieco. Przykra prawda była taka, że jego mama miała obsesję na punkcie zdrowego odżywiania. Leo to nieszczególnie przeszkadzało, przynajmniej do chwili, w której dostał od niej opieprz z góry na dół tylko za to, że pił colę. To było całkiem zabawne; musiał chować się z piciem napojów gazowanych jak piętnastolatek z masturbacją, ale spokojnie mógł palić przy rodzicach papierosy. – Nie jesteś przypadkiem głodny? – spytał jeszcze. Był raczej kiepskim gospodarzem albo po prostu przy Eanie zapominał, jak właściwie ma się zachować. Tu chyba było nawet bardziej prawdopodobne. – A jak nie jesteś to chodź tu do mnie – dodał, wyciągając ręce w jego stronę.

    OdpowiedzUsuń
  2. – W końcu powiedziałeś... W tamtej sytuacji to naprawdę wymagało odwagi, Ean. Nie waż się nawet mówić, że jesteś tchórzem – szepnął. Nie, Blythe zdecydowanie nie był tchórzem. Leo nawet nie zamierzał pomyśleć w ten sposób. W końcu gdyby nie to, że chłopak odważył się powiedzieć mu co czuje, nie byliby teraz tak szczęśliwi. Mimo wszystkiego, co dziś ich spotkało. Teraz już zawsze miało być z górki. A przynajmniej taką miał nadzieję, bo tkwiące w podświadomości poczucie beznadziejności natrętnie podsuwało mu myśl o tym, że zaraz coś schrzani. Starał się o tym jednak nie myśleć. Liczył się tylko jego ukochany.
    Nie odezwał się nawet słowem, póki Ean z powrotem się w niego nie wtulił. Sam objął go z całych sił ramionami; jego dłoń odruchowo powędrowała w stronę ramienia chłopaka, na którym odruchowo i bezmyślnie zaczął "rysować" bliżej nieokreślone wzory. Spokój, który zaczął ogarniać go w tamtej chwili był najwspanialszym, co mógł sobie przypomnieć.
    – Frajer z ciebie, kochanie. Ja na twoim miejscu wybrałbym jedzenie – zażartował, przymykając oczy. Choć może... Cóż, zdecydowanie wolałby się porządnie najeść, niż spędzać czas we własnym towarzystwie. Aż żałował, że nie ma takiego wyboru. – Nie mówisz bezsensownie, Ean... A nawet jakbyś mówił, to to nie jest żaden problem. Możesz gadać bez przerwy, masz ładny głos – stwierdził, wtulając nos w jego włosy. Zamknął oczy i zaczął gładzić go po brzuchu. Kochał go tak bardzo, czuł, że na samą myśl o Eanie topnieje mu serce. Mógł go przytulać, słuchać, trzymać w ramionach przez całą resztę życia, po prostu kochać go i być przy nim już na zawsze. – Poza tym, w tym co mówisz jest sporo racji... Musimy im kiedyś podziękować – dodał.
    Gładził Eana tak długo, aż nie był pewien, że chłopak śpi. Potem, już całkiem spokojny, sam poddał się senności.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z początku w ogóle nie chciał wstawać; wydawało mu się, że jeśli tylko otworzy oczy to to, co wczoraj się wydarzyło, nagle okaże się, że to wszystko było, pięknym bo pięknym, ale jednak snem. Nie umiałby się z tym pogodzić, dlatego otworzył oczy dopiero, kiedy udało mu się obok siebie wymacać "cudze" ciało. Znów miał niespokojny sen, wiercił się i "wywiercił" z uścisku swojego ukochanego; choć i tak cudem było, że się nie obudził, zazwyczaj śpiąc z kimś zupełnie nie potrafił spokojnie wypocząć, dlatego unikał tego jak ognia. To tworzyło pewne dysonanse w jego poprzednich związkach, bo w końcu kto chciałby spędzać noce z facetem, który nic tylko się budzi, wierci, gada czy chodzi przez sen albo nie może zasnąć i narzeka na krzywo poustawiane na półce książki? Leo nie był łatwym towarzyszem we śnie, ale miał nadzieję, że Eanowi nie przyjdzie się o tym zbyt szybko przekonać. Najlepiej w ogóle nie przyjdzie i chłopak nie zmęczy się nim i go nie zostawi. Nie, to byłoby zdecydowanie zbyt bolesne, nie zniósłby kolejny raz złamanego serca. Przeciągnął się, spojrzał w bok, żeby zobaczyć czy Blythe wciąż śpi. Słyszał jego spokojny, miarowy oddech. Podniósł się do siadu, dał mu całusa w czoło i cichutko podniósł się z łóżka, tak, by go nie obudzić. Czuł, że po nocy w ubraniach musi być strasznie brudny i niemiłosiernie śmierdzieć, dlatego wymknął się cichutko, żeby nieco się. Na szybko, żeby nie zdążyć stęsknić się za swoim słońcem.
      Chciał pozwolić jeszcze pospać Eanowi, po tym, co wczoraj przeszedł, jego chłopak zasłużył na jeszcze trochę odpoczynku. Położył się obok niego, wtulił się w jego plecy, ale samo to również szybko mu się znudziło. Nie chciał już spać, nie miał ochoty kręcić się bez celu po mieszkaniu, czytać, uczyć się... Nie miał w tamtej chwili ochoty na kompletnie nic, poza spędzeniem czasu ze swoim słoneczkiem.
      Wtulił twarz w szyję chłopaka, zaczął go, delikatnie całować, przygryzać jego skórę. Delikatnie gładził go po boku, zastanawiając się, jak właściwie powinien go obudzić. Ot, zebrało mu się na czułości i amory.
      – Pora wstawać, śpiąca królewno... – wymruczał mu do ucha

      Usuń
  3. Wpadanie w euforię w żadnym wypadku nie leżało w naturze Leo. Zazwyczaj zachowywał się raczej, jakby był płaski i papierowy, i potrzeba było naprawdę dużego ładunku pozytywnych emocji, by wywołać w nim tak silną radość i zachwyt. Ale teraz... Z każdą sekundą czuł się coraz lepiej; kiedy zobaczył Eana po raz pierwszy, zaraz po przebudzeniu, miał wrażenie, że już w życiu nie przestanie się uśmiechać; z czasem robiło się tylko gorzej, mięśnie jego twarzy wydawały się na dobre odkształcić, a teraz, kiedy chłopak się powoli budził (w ten niesamowicie uroczy sposób, który wprawiał go w ogromne rozczulenie), czuł że serce albo zaraz mu stopnieje, albo wyskoczy z piersi. A najlepiej zrobi obie te rzeczy na raz. Innymi słowy, Leo czuł się w tej chwili jak rozemocjonowana, papkowata parodia samego siebie i było mu z tym naprawdę cholernie dobrze.
    – Nie tak późno – stwierdził, przysuwając się do chłopaka. Właściwie to nie pamiętał, która jest godzina. Był prawie pewien, że sprawdzał to nim wstał, ale jakoś wypadło mu to z głowy. Zresztą, kto by się przejmował takimi bzdurami? Leo jak nigdy wcześniej odczuwał w tamtej chwili, że świat ma znacznie więcej do zaoferowania, niż jakieś nędzne poczucie czasu.
    Przybliżył się jeszcze trochę do Eana. Sam całus w policzek zdecydowanie go nie satysfakcjonował, nie w tej chwili i nie w tym wypadku, bo w końcu hej, chodziło o Eana, a od niego mógł przyjąć nawet bakterie! Przez moment się wahał, ale w końcu, oparłszy dłonie po obu stronach jego głowy, pocałował swojego chłopaka. Bardzo czule, ale bez szaleństw, wciąż mając na uwadze jego biedną, rozbitą głowę, na którą, jak za chwilę miał uznać, chyba nie bardzo zwracał uwagę sam poszkodowany. Natłok informacji, którymi w kolejnej chwili zasypał go Blythe, stworzył w głowie Leo kompletny burdel.
    – Strasznie szybko mówisz – skwitował to w końcu, starając się, by nie zabrzmiało to jak wyrzut. W końcu uwielbiał swojego chłopca i brał go całego, od początku do końca, z całą gamą zalet i wad; zresztą, gdyby było inaczej wyszedłby na okropnego hipokrytę. W końcu sam był jedynie zlepkiem irytujących, problematycznych cech. – Czyli po kolei: idziesz się myć, zmieniam ci opatrunek i jemy śniadanie, które ty robisz? Mi taki układ pasuje – stwierdził, uśmiechając się nieco szerzej. Najbardziej odpowiadała mu ta część dotycząca śniadania. Sam specem od gotowania nie był, nie przypalał już co prawda wody w czajniku, ale zdecydowanie bezpieczniejszą opcją było, by to właśnie Ean zajął się kuchennymi szaleństwami. – Nigdzie cię dziś nie puszczam, nie chcę, żebyś wracał do domu – stwierdził jeszcze. Po chwili jednak się zreflektował. – To znaczy, oczywiście nie będę cię tu trzymał, ale może lepiej, żebyś przeczekał kilka dni. Nie wiadomo, co może odwalić Victorowi, a wolałbym, żeby nic więcej ci nie zrobił – wyjaśnił.
    Podniósł się w końcu z łóżka i przeciągnął się nieco, po czym wyciągnął dłoń w stronę Eana, by pomóc mu wstać. Nie chciał tracić za dużo czasu, pragnął ponad wszystko spędzić dobry dzień ze swoim ukochanym.

    OdpowiedzUsuń