22 grudnia 2015

Feeding my flame


Saesenthessis Whittemore

"Saskia"

Przestałaś liczyć dni w tym cholernym piekle, gdzie ból i strach siedzą wygodnie na tronach, każąc terrorowi wypełniać polecenia. Obojętne im czy spali się tylko pół wioski czy aż dwie, ważne, że jedzenie też przepadnie, a za nim pójdą i ludzie, jęcząc, krzycząc, umierając z głodu, co oczywiście pieści ich uszy oraz wzrok. Siedzą gdzieś wysoko, niczym olimpijscy bogowie, zalewając świat coraz to nowymi, okrutnymi pomysłami. Nie dość im było wrogości, nienawiści, obciętych kończyn i głów nabitych na pal. Chcieli więcej cierpienia, mniej człowieka w człowieku, bestii chodzących po nowym świecie. W końcu im się to udało, niszcząc ludzkość i zostawiając tylko niektóre przypadki przy życiu, do dziś zmagające się z trudami tego świata. Zarządzili nowy porządek, kierowany pierwotnymi zasadami, gdzie sam we śnie możesz zginąć, a do swoich pobratymców masz zbyt mało zaufania, żeby zmrużyć oko w nocy. A oni jak zwykle patrzą na wszystko z góry i obstawiają, kto najdłużej przetrwa, jak w jakimś żałosnym programie rozrywkowym. 
Przestałaś liczyć błędy, bo kto teraz ma cię osądzać? Człowiek, który splamił swoje ręce krwią, nagle będzie ci prawił wykłady o moralności? I tak byś nie posłuchała, kierując się własnymi przekonaniami, starając się dostosować do nowych zasad. Jeśli już jesteś grze strachu i cierpienia, to czemu by jej nie wygrać? Zawsze możesz próbować, a jeśli przegrasz i tak zostawisz swój ślad w postaci wolno chodzącego szwendacza i szkicownika zapełnionego rysunkami smoków. Dawniej marzyłaś o wielkich skrzydłach, aby odlecieć stąd w siną dal oraz mocnych łuskach, które zapewniłyby ci bezpieczeństwo. Teraz pozostało tylko pragnienie spalenia przegranych żywym ogniem.
Przestałaś liczyć trupy, gdy kolejny czyhacz poległ od czystego strzału z nieodłącznej snajperki. Ludzie też zdążyli się nawinąć, kiedy uciekali w popłochu, szczęśliwi, że wreszcie udało im się opuścić Obóz Cartera, a Saskia czujnie czekała, skryta pośród liści, kończąc ich marny żywot. Głupcy. Doskonale wiedzieli, że nie przetrwają ani minuty w okrutnym świecie bez zapasów, kompanów i broni, biegnąc jedynie do przodu z nadzieją. Wzdycha wtedy ciężko, obserwując wypływającą krew. Chciała spróbować być tym głupcem, zwłaszcza gdy Carter zaczynał ją jawnie owijać sobie wokół palca, robiąc z niej własną, posłuszną marionetkę. Sznurki zdążyły zacieśnić się przez 5 lat przebywania pod jego dowództwem, a nożyczki znajdowały poza jej zasięgiem. 
Przestałaś liczyć na nadzieję. obserwując własnych kompanów, skaczących sobie do gardeł, zachowujących się jak małe dzieci, a potem równie jak małe dzieci cierpiących, gdy przyszło, co do wymierzania kary. Och bólu i strachu, nie macie dość tego przedstawienia? Ktoś będzie musiał wreszcie spuścić kurtynę.

21 lat --- Obóz Cartera nad rzeką Red Deer --- Snajper

------
imię oczywiście z Wiedźmina, nie wiem kto na zdjęciu
wątek z Blurryface

6 komentarzy:

  1. Po kilku tygodniach ukrywania motoru w najróżniejszych miejscach, sypiania na drzewach i racjonowania jedzenia, które mu zostało, na jego drodze pojawia się pewien mężczyzna. Jest od niego niższy, chudszy i wygląda, jakby długo nie spał. Kosmyki jasnych włosów wystają mu spod szarej wełnianej czapki. Praktycznie tonie w za dużej granatowej kurtce. Wygląda na prosty cel. Właśnie pakuje na tył starego seledynowego pic kupa upolowanego jelenia i Tari dostrzega dla siebie szansę. Powoli zbiera się z ziemi, a kilka drobnych gałązek łamie się pod jego stopami i choć dokoła jest cicho, a na drodze nikogo nie ma, jest za daleko, by nieznajomy go słyszał. Mimo to wstrzymuje oddech na kilka sekund i zamiera w bezruchu, czekając na jakąkolwiek reakcje. Wieje wiatr i za długa grzywka czekoladowych loków wpada mu w oczy. Kiedy ją odgarnia jest za późno, mężczyzna trzyma w dłoniach strzelbę, która nieuchronnie z sekundy na sekundę jest coraz wyżej, aż lufa trafia na cel. Ciało szatyna działa instynktownie, jakby był żołnierzem podczas wojny i może nawet takie określenie nie mija się tak bardzo z rzeczywistością. Teraz każdy walczy o przetrwanie, a zwyciężyć mogą tylko najsilniejsi. Dlatego też Sagittarius się nie waha nawet chwili. Odskakuje w bok za drzewo, opiera się o korę plecami i sięga do paska po broń. Każdy ruch wykonuje z precyzją, bo jego mięśnie same wiedzą, co musi zrobić. Skoro już do niego zaczęto strzelać, nie ma zamiaru się powstrzymywać i próbować sztuczek. Jeden pocisk. Tyle. Prawą dłonią obejmuje rękojeść, a drugą ją wspiera, podtrzymuje, dokładając do ręki dominującej, aż łączy kciuki. Usztywnia łokcie, wiedząc, że jeśli nie zaniedba niczego, zdejmie mężczyznę od razu. Napiera opuszkiem palca wskazującego pewnie, ale nie za mocno. Jest gotowy. Oddycha głęboko i wychyla się zza drzewa, unosi pistolet, a gdy sylwetka nieznajomego znajduje się na linii strzału, jego głowę idealnie zakrywa muszka, Tari strzela. Wszystko dzieje się na przestrzeni sekund, ale upadek blondyna zdaje się trwać wieczność, liczoną uderzeniami serca szatyna. Zabijanie ludzi nigdy nie jest łatwe, jeśli ma się świadomość, że mogą wybić siebie nawzajem szybciej, niż dorwią ich kotki i pieski.
    - Szlag by to, kurwa – razem ze słowami ulatuje ciepłe powietrze w postaci pary.
    Zagryza dolną wargę i podnosi się z kolan, dalej przeklinając się w duchu za to, że musiał przez takiego idiotę zmarnować nabój. Mimowolnie sięga do zapinanej na ekspres kieszeni kurtki. Kalkuluje przeciętne zużycie pocisków, by zestawić je z prawdopodobieństwem napotkania jego ulubieńców tego dnia. Powinno starczyć. Kiedy tylko dochodzi do pick upa, odkopuje mężczyznę dalej na bok i zagląda mu do bagażnika. Ku jego uciesze obok martwego zwierzęcia znajduje kilka pudełek pełnych nabojów, więc wyrywa z coraz chłodniejszych dłoni strzelbę.
    Jeszcze przed odejściem podchodzi do drzwi kierowcy, by zajrzeć do środka. To byłaby przegapiona okazja, a on takich nie znosi. Nigdy nie wiadomo co mężczyzna skrywał w kabinie kierowcy. Tari liczy po cichu na kanister benzyny, jedzenie, cokolwiek przydatnego, ale zamiast tego znajduje kolejny problem. Wielkie ciemne ślepia patrzą się na niego przez chwilę, po czym się zamykają powoli, a z gardła maleństwa wydobywa się żałosne miauknięcie.
    - Nie – mówi stanowczo i nawet dla potwierdzenia kręci głową.
    Niestety zwierzątko wydaje z siebie ponownie ten dźwięk i Tari wzdycha ciężko. Zaciska powieki, bo bije się z myślami i nie może patrzeć na kotka, podejmując decyzję. Ale jest to prawdziwy kotek. Taki żyjący, nie zarażony, udomowiony. Nie może go zostawić na środku pustej ulicy, gdzie nocą zarażeni urządzą sobie imprezę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie myśl nawet o tym, że będę ci oddawał swoją porcję – uprzedza kotka o idealnie kremowej i do tego mięciutkiej sierści. – Po prostu nie.
      Bierze go w jedną rękę i chowa pod kurtką, bo przecież cały się trzęsie. W drugiej dłoni udaje mu się utrzymać dwa pudełka pocisków, a łokieć zgina tak, by utrzymać broń na ramieniu. Jest wykończony i sfrustrowany, ale jakoś mruczenie kotka rozchodzące się po jego klatce piersiowej przynosi mu na chwilę ukojenie. Da sobie radę. Jak zawsze.

      Usuń
  2. Nie myśli, że ktokolwiek jeszcze będzie w okolicy. Pustka jak okiem sięgnąć, a gdzieś w oddali zapewne powoli zbierają się pieski i kotki. Kto o zdrowych zmysłach, by się tu zapuścił? Na pewno nie on. Jego zmusiły do tego okoliczności, a teraz ma na domiar złego towarzysza, który sprawi mu jedynie kłopoty. Mimo tego trzyma go pod kurtką i tuli do piersi, głaszcząc zwierzaka kciukiem po boku. Zerka w dal i nikogo nie widzi, ale nie sprawdza drugiej strony. Schodzi powoli z drogi, za wolno, kierując się w głąb lasu, by sprawdzić zabezpieczenie motoru i wdrapać się w miarę wysoko na jakieś drzewo. Umarlaki nie potrafią nawet skakać, więc na wysokości jest najbezpieczniej, a Tari nauczył się sztuki przetrwania. Ma określone zasady i działania, które trzymają go przy życiu o jedną dobę dłużej każdego dnia. Teraz jest rozproszony, zapomina obejrzeć się jeszcze za siebie. Choć może to być wina tego, że stąpa zbyt pewnie po tym zniszczonym świecie. Przetrwał kilka lat, uda mu się też kolejne. Co to dla niego?
    Zdarzają się jednak niespodzianki.
    Kątem oka dostrzega ruch i upuszcza naboje, by złapać za strzelbę. Jest gotowy do strzału, ale wie, że gdyby dziewczyna chciała go zabić, już by nie żył. Jeden do zera dla niej. Mimika jego twarzy ulega niewielkiej zmianie. Jego brwi zbliżają się do siebie, a między nimi drąży się zmarszczka. On również jej nie ufa, ale skoro opuściła broń, jest w stanie zrobić to samo. Mruży oczy i przygląda się uważnie dziewczynie, oceniając, na ile stwarza niebezpieczeństwo. Przypuszcza, że jest wyszkolona. Widzi sposób, w jaki trzyma snajperkę, nie robi tego jak amatorka.
    Nie może być sama, myśli. Ale co tu robią?
    Przemyślenia trwają kilka sekund, zanim ta ponownie się odzywa. W jej głosie słyszy nie tylko stanowczość, ale i strach, jakby przestrogę przed nieuchronnym losem. Czy może być gorzej? Żyją otoczeni nieustannym zagrożeniem ze strony zjadaczy mózgów. Są wolniejsi, to prawda, jednak przeważają liczebnością populację ludzi kilkakrotnie. Walka nie ma sensu, a on i tak tam stoi, naprzeciwko nieznajomej blondynki, bo zrządzeniem losu trafił na ten przeklęty „koniec świata”, uciekając przed chmarą piesków i kotków. On wcale nie chce tu być. Nie uśmiecha mu się także wizja kolejnego morderstwa, w dodatku dziewczyny, bo ma jakieś zasady moralne, ale jeśli zostanie zmuszony, nie zawaha się.
    Jego ciało mimowolnie drga, gdy nieznajoma unosi broń i strzela. Przez ułamek sekundy myśli, że został trafiony. Gdzieś w głębi czaszki czuje wyimaginowany ból, ale przecież nie został trafiony. Dociska kota do swojego ciała i ponownie chwyta za strzelbę. Co ona sobie, kurwa, myśli?
    - Popieprzyło cię? – warczy gardłowo.
    Ciemnieją mu oczy, a krew zaczyna buzować mu w żyłach. Mimo to nie oddaje strzału. Przekręca głowę w stronę, z której dobiegają go jakieś krzyki i widzi zbliżającą się grupę. Są za blisko. Tari klnie na samego siebie za to, jakim idiotą się okazał. Zerka jeszcze na nią i szybko odrzuca na bok broń. Wie, że by go tylko spowolniła, ale wciąż czuje ukłucie żalu. To jest naprawdę piękna strzelba i mogła być tak łatwym łupem. Biegnie, nie oglądając się za siebie, dlatego że od tego zależy jego życie, jednak nie jest w stanie wykorzystać pełni swoich możliwości. Musi uważać na kociaka, który cały się trzęsie w jego dłoni i chowa łepek pod kurtkę.
    Po co w ogóle ucieka? Czemu miałby jej ufać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Padają strzały i chybiają o kilka centymetrów. Czuje na plecach dreszcze, a oddech mu przyspiesza. Ponoć na wszystko musi być pierwszy raz, ale on naprawdę wolałaby nie znaleźć się w takiej sytuacji. Walczy o życie i nikt nie chce zjeść mu mózgu, co jest dziwne. Niepokoi go to o wiele bardziej. Dwa wypadki jednego dnia jest przesadą. A jeszcze może nie wyjść z tego cało. Co to za szopka? On nigdy nie ucieka. Skacze. Chowa się za drzewo i wyciąga pistolet zza paska. Stara się opanować oddech, by nikt go nie usłyszał, gdyby podeszli niedaleko. Unosi broń, gotowy oddać strzał, więc wychyla się na tyle, by widzieć jednym okiem, jak mężczyźni są coraz bliżej. Celuje i ponownie tego dnia muszka idealnie zasłania twarz jego celu, więc napiera powoli na spust.
      - Nawet o tym nie myśli – słyszy głos nad własną głową i czuje metal na skroni.
      Carter przykłada mu lufę do głowy. Tari mruga raz i wydycha powietrze z płuc, by uspokoić bijące serce. Nie może dać po sobie poznać, że się boi, kiedy podnosi wzrok. Skupia się na własnej sile i tym, że chce przetrwać. Patrzy w ciemne oczy mężczyzny.
      - Po prostu strzel – warczy, nie mogąc dłużej czekać.
      - Zrobię to, jeśli będziesz stawiał opór – oznajmia i odsuwa przy tym lufę od jego skóry, ale dalej w niego mierzy. – Jeśli pójdziesz z nami i będziesz współpracował, wyjdzie ci to na dobre. Obiecuję.
      - Dzięki, ale wolę być sam.
      - Lysander nie będzie taki miły, gdy tu dobiegnie.
      - Nie obchodzi mnie to specjalnie – mówi, ale zaraz sztywnieje, bo spod kurtki wydobywa się miauknięcie.
      - Jeśli z nami pójdziesz, zwierzątko przeżyje – dodaje i Tari siebie nienawidzi za to, jak łatwo jest mu go odczytać w tym momencie. Mężczyzna unosi w rozbawieniu brew, po czym opuszcza broń. – Wstawaj.
      Wykonuje polecenie niechętnie i nie ukrywa swego niezadowolenia. Otwiera usta, by mu się odszczekać, ale przerywa mu strzał. Dwa centymetry od jego nogi. Zaciska szczękę i napina wszystkie mięśnie. Oddycha dopiero, gdy widzi niewiele młodszego od siebie chłopaka o miedzianych włosach.
      - Daj spokój. Idzie z nami – mówi Carter, zwracając się do niego, ale kładzie dłoń na ramieniu Tariego, któremu taki gest się ani trochę nie podoba.

      Usuń
  3. Nie zna ich, nie wie, czego się spodziewać po tej bandzie, a najgorsze że nie umie rozpracować tego całego Cartera. Wydaje się całkiem racjonalnym człowiekiem. Tari sam zachowałby się zapewne podobnie w takiej sytuacji na jego miejscu, dlatego się nie odzywa, nie próbuje uciec (również przez zwierzątko trzęsące się ze strachu pod jego kurtką), ale w ciemnych oczach nieznajomego dostrzega coś, co go niepokoi. Ma przeczucie, że teraz życie nie będzie tak proste. Do tej pory robił, co chciał, bo nie musiał. Od kiedy zabił własnego ojca, nikt nie wydawał mu poleceń. Mimo upływu zaledwie kilku lat od tamtej chwili, zdążył się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy. Pasuje mu samotność. O nikogo nie musi się martwić, a w pojedynkę jest mu łatwiej się schować. Nie podoba mu się to, że wszystko ma się dla niego zmienić. Każda komórka w jego ciele mówi mu, by stawił opór, spróbował uciec, a jeśli by mu się nie udało, trudno. Woli taką śmierć, niż bycie służącym (w najlepszym wypadku, bo przecież nie ma pojęcia, co go czeka). A jednak serce jest silniejsze. Z każdym uderzeniem coraz bardziej odczuwa ciepło przerażonej istotki. Kotek porusza łebkiem, natarczywie wbijając mu nos w klatkę piersiową, a krótkie pazurki wbija w dłoń Tariego. Chłopak mruży oczy, ale nie daje po sobie poznać, że go to boli. Rozumie strach zwierzaka i przede wszystkim dlatego stara się zachować spokój. Zaciska zęby, skupiając się na rytmicznym oddychaniu i uspokojeniu galopującego serca w jego klatce piersiowej.
    Carter czuje jego napięte mięśnie, bo mimo pozornego opanowania Tari wciąż gotowy jest do ataku. Raz się dał rozproszyć biednej istotce i postanawia sobie, że więcej nie popełni tego błędu. Odsuwa się od mężczyzny na tyle, by ten puścił jego ramię. Przenosi spojrzenie czekoladowych tęczówek z wkurzonego rudzielca na dziewczynę o włosach dotkniętych przez słońce. Unosi nieznacznie brodę i prostuje plecy, by pokazać, że nie zostanie ich więźniem. Nie ma pojęcia czemu, ale jest to swego rodzaju próba uspokojenia jej. Chciała mu pomóc, w jakiś pokręcony sposób, a on spieprzył.
    A będzie tylko gorzej.
    Każdemu przygląda się uważnie. Chce zapamiętać twarze i głosy, dopasować je do imion, o ile jakieś padną. Szybko poznaje dwa z nich. W dodatku są to te, które interesują go najbardziej. Zerka na chłopaka, który cały czas trzyma go na muszce. Gdzieś z tyłu głowy łopocze mu słowo, jego imię. Przecież je słyszał chwilę wcześniej, ale nie umie go sobie przypomnieć, nie pełne, więc postanawia, że choćby w myślach, będzie nazywał tego dzieciaka „Sandy”. Kącik jego ust mimowolnie drga, jednak szybko się opanowuje i odwraca wzrok, nawet nie zwracając uwagi na zmieszane spojrzenie Lysandra.
    Czuje się co najmniej niekomfortowo, widząc uśmiech Cartera i słysząc, jak o nim mówi. Nie podoba mu się określenie, jakiego użył, ale milczy. Kiedyś mu się odgryzie, ale teraz nie jest ten dzień. Byłoby to prawdopodobnie niczym samobójstwo. Próbował uciec, nie udało się, złapali go i teraz musi zgrywać potulnego, by mieć jakiekolwiek szanse. Widzi po mężczyźnie, że musi trzymać się na baczności. Ludzie nigdy nie są tacy, jakimi się wydają. Dlatego także w stosunku do dziewczyny, która tak wspaniałomyślnie dała mu szansę na wolność, musi zachować dystans.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dociera do niego, że wciąż trzymał broni, gdy zostaje mu ona zabrana. Carter wyciąga rękę i łapie za pistolet Tariego. Teraz chłopak ma wolną rękę, by unosi ją, by pogłaskać kota po futerku. Słyszy śmiech bandy, jednak ignoruje je. Nie obchodzą go słowa tamtego dzieciaka. Z nim da sobie radę, ale przywódca niepokoi go tak jak nikt od dawna.
      - Oddam ci – brzmi to jak obietnica, gdy szepcze mu do ucha, zanim niby po przyjacielsku pcha go do przodu.
      Sagittarius rusza, jego kroki są niczym marsz więźnia. W końcu właśnie tym się staje. To ten moment definiuje jego przyszłość. Daje im się zabrać do obozu, robi to wbrew własnej woli, a jednak w pewnym sensie sam podejmuje decyzję. Instynkt samozachowawczy jest silny. Chęć uratowania biednego zwierzątka silniejsza.
      Powoli przechyla głowę, czując, jak dziewczyna go szturcha. Ruch ten jest tak nieznaczny, że patrzy na nią z góry zaledwie kątem oka. Woli zachować dystans, jakikolwiek, jakkolwiek, jeśli tylko może. Czuje na sobie niechętne spojrzenie pozostałych członków grupy, więc wraca do patrzenia przed siebie. Kroczy pewnie niczym żołnierz, wyprostowany i dumny. Nastawia się na najgorsze, ale o siebie nie martwi się najbardziej. Kiedy wchodzą do środka, mijając mur stworzony z przeróżnych pojazdów, metalowych płyt i tym podobnych rzeczy, prosi jakąś siłę wyższą o to, by chociaż zwierzę wyszło z tego cało. On już przeszedł swoje, da radę. Kotek jest niewinny, nie zrobił nic złego i jest tak mały, że głaszcze go dwoma palcami, bo nie chce mu zrobić krzywdy. Tylko tyle.

      Usuń