1 stycznia 2016

[KP] Carmela

Carmela Millandro
24 september 1995, Zamora (Mexico) • waitress & student of architecture

Wszystko dokładnie sobie zaplanowała, łącznie z tym jak długo po ukończeniu szkoły musi zostać w Meksyku, by nie zbankrutować w trakcie pierwszych kilku miesięcy po przeprowadzce do Seattle. W meksykańskim mieście miała dwie prace i szóstkę młodszego rodzeństwa, któremu wieczorami pomagała w nauce, a mimo to zawzięła się i postawiła wszystko na jedną, bardzo nietrafioną kartę. Trzy lata starała się o uzyskanie wizy umożliwiającej studiowanie na Uniwersytecie Waszyngtońskim tylko po to, by po pół roku beztroskiego życia w Stanach otrzymać list z nakazem wyjazdu z kraju w przeciągu trzydziestu dni jeśli nie chce trafić do więzienia. W ostatniej chwili zrozumiała, że tak naprawdę dostała dwa wyjścia — albo wrócić do Zamory, albo... wyjść za mąż za stuprocentowego, zupełnie nieznanego jej Amerykanina, dzięki któremu mogłaby zostać. Decyzja była prosta (i absurdalnie głupia).

Amber & Mitch ― współlokatorzy

11 komentarzy:

  1. Rozsądek ucieka mu między palcami, gdy próbuje uchwycić własną energię w cugi niefrasobliwości. To trzeba powiedzieć już na wstępnie — nigdy nie był mistrzem w rozstrzyganiu spraw na chłodno. Gorący temperament to dobra pożywka dla lekkomyślności, więc kiedy Jack dociera do kluczowego towarzysko-egzystencjalnego przystanku, nie zastanawia się nad wymiarem podjętej decyzji, wybiera raz i bez głębszego przemyślenia, dzieląc konsekwencje równo na dwoje. Nie siedzi w tym sam. Łączy węzeł małżeński i przyszłość ich obu, nie do końca zdając sobie sprawę z tego na jak długo. Wie tylko, że wystarczająco, by utrzeć nosa starszemu bratu. To wystarcza, by zachęcić go do wesołego teatrzyku z Niesforną Żoną w roli głównej.
    Wobec tego przekonania klasyczna obrączka z białego złota nie drażni w żadnym calu. Zaledwie łaskocze i to tylko wtedy, gdy mężczyzna w roztargnieniu bawi się nią, okręcając kciukiem pierścień wokół palca. Metal przesuwa się po skórze wolno, wręcz leniwie, zupełnie tak jak oni na drodze. Bo korki, bo droga nierówna. Bo Jack potrzebuje czasu do oswojenia się z myślą, że dzisiejszego dnia dobrowolnie pakuje się w paszczę lwa. Skazuje siebie na kolejny krytyczny wzrok rodzicielki i bierną agresję wobec jego życiowych wyborów — w końcu tyle razy wcześniej przekonała go do tego, że wciąż ich nie aprobuje. Pani Jackman nie brała jeńców. No więc zwalnia przepisowo. Jeździ nienaturalnie spokojnie jak na siebie. Widzi wszystkie STOPY. Zatrzymuje się przy linii. Myśli. Odrzuca niepewność i rusza. Sam nie wie czego oczekuje po udawanym ślubie, ale o jednym jest przekonany — tym razem nie będzie drugi. Nie stanie w cieniu brata jak X razy wcześniej.
    Wyrwany z zamyślenia, uśmiecha się przekornie, rzucając okiem na kierowniczkę zamieszania. Carmela siedzi obok w oczekiwaniu na odpowiedź, a on... parska krnąbrnie. Jack to aktor doskonały, który zmienia maskę wraz z potrzebą sytuacji, a dzisiejszego dnia z postawą chojraka mu do twarzy.
    — Nie mogłaś spytać zanim wywiozłem Cię chuj wie gdzie? Jesteśmy już po ślubie, równie dobrze teraz możemy jechać na twój pogrzeb, słońce.
    Ach te pieszczotliwości. Dla jednych stanowiły dowód miłości, u niego świadczyły raczej o wrodzonej złośliwości. Brockman nie bał się mówić o pewnych rzeczach głośno, więc kiedy prześmiewczo nawiązywał do pogrzebu, tak naprawdę między słowami ukrył zarzut pt. „gdybym okazał się złoczyńcą, już byś nie żyła”.
    — Chociaż jeśli już o tym mowa, bardziej niż w trumnie, przydasz mi się u boku na ślubie brata. Także przygotuj się na tygodniowe posiedzenie rodzinne, bo zanim od imprezy narzeczeńskiej przejdziemy do wesela, poleją się trunki i miną dni.
    O tym chyba wcześniej jej nie wspomniał. Ups. Sam nie wiedział dlaczego, bo przecież sam się na to świetnie przygotował, kiedy pakował walizkę z ubraniami do bagażnika. Jak widać jeszcze nie był gotów na rolę odpowiedzialnego męża, ale hej! Ludzie uczą się przez całe życie, nie?

    Jack

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedno przelotne spojrzenie wystarczyło, by dostrzegł palce na tapicerce i to wcale nie dlatego, że był aż taki spostrzegawczy — to wyuczona troska o samochód wyczuliła go na podobne sytuacje. Był typowym samcem, wyżej cenił sobie stan auta niżeli ciepłe relacje z kobietą. Szczególnie z tą jedną, której na dobrą sprawę nie znał i nie starał się jej imponować. Co się z tym wiąże, nie musiał się hamować. Przy niej właściwie nic nie musiał. Choć to się jeszcze miało okazać. Na dobrą sprawę godząc się na ten nagły małżeński układ oboje otworzyli sobie furtkę do wykorzystywania się. Tak jak on robił to dziś, a ona, być może, w przyszłości. Ba! Nawet gdyby kazała mu jechać do Meksyku, miałby niezły dylemat. Tak długo jak długo chciał przekonywać rodziców do tego, że w końcu się ustabilizował, musiał robić wszystko, by podtrzymać to małżeństwo. Choć do tego, że miał w tym interes i też mu zależało otwarcie nie zamierzał się przyznawać, by przypadkiem nie dać jej przewagi.
    — Jeśli zostawisz mi ślad po paznokciach na tapicerce, sama za nią zapłacisz — rzucił wyjątkowo opanowanym głosem, może aż nazbyt, bo ton ten zbliżył się niebezpiecznie blisko granicy chłodu. Jack nie miał jednak czasu na analizowanie stopnia własnej oschłości, bo gdzieś pomiędzy rozmową musiał również znaleźć chwilę na kierowanie. Jeśli nie chcieli wylądować w rowie, a zdecydowanie nie chcieli, wolał poświęcić należytą uwagę drodze. Może właśnie dlatego tym razem odezwał się zdawkowo. Zapomniał jednak o jednej, kluczowej kwestii: żadne z nich nie pomyślało wcześniej o rozdzielności majątkowej, więc na dobrą sprawę to co szło z jej kieszeni, wychodziło także z jego, a to oznaczało, że kiedy mówi ł „sama za nią zapłacisz” tak naprawdę oznaczało to, że „my zapłacimy”. Jeszcze się do tego nie przyzwyczaił i pewne było, że zanim fakt ten na stałe dotrze do jego świadomości, upłyną tygodnie.
    — Decyzję podjęłaś wchodząc do auta. Bądź chociaż konsekwentna.
    Do niczego jej nie zmuszał. Sama weszła do auta. Nie musiała. To, że postawił ją przed faktem dokonanym nie znaczyło, że nie miała prawa zaprotestować. Z drugiej strony nie można jej było winić za to, że lekkomyślnie się zgodziła. Pewnie nie pomyślała o tym, że Jack przetrzyma ją na parę dni.
    Tymczasem nie robiąc sobie za wiele z jej marudzenia, zatrzymał się na jezdni. Jak Carmela zdążyła już trafnie zauważyć, droga była pusta, a do tego asfalt właśnie przeszedł w piach, co nie wróżyło nic dobrego — Kurwa. Minąłem drogę — to mówiąc wreszcie znalazł czas, by na nią spojrzeć. Skoro i tak już stali w miejscu, nie groziło im widmo wypadku. Za to całkiem pewne było, że się zgubili. Widać marny był z niego nawigator, ale tylko dlatego, że za rzadko bywał w rodzinnych stronach, a wszystkie te rozjazdy wyglądały jednakowo.
    Westchnął bezwiednie, odpinając pas bezpieczeństwa.
    — Nie oszalałem — mruknął nieprzekonująco, zbyt skupiony na większych problemach niż narzekająca „żona”. Wychylając się w jej stronę otworzył schowek nad siedzeniem pasażerskim i, ku zdziwieniu faworytów technologii, wyciągnął z niego papierową mapę. Jako pilot doświadczalny wiedział najlepiej, że to elektronika zawodzi najczęściej, więc w kwestiach nawigacji pozostawał tradycjonalistą.
    — Nie masz pracy. Przynajmniej nie przez jakiś czas. Jesteś na zwolnieniu lekarskim. Możesz podziękować później — powiedział obojętnie, śledząc wzrokiem linie na mapie. O tym, że dziewczyna ma inne obowiązki pomyślał już wcześniej, dlatego właśnie zadzwonił do jej szefa, informując go o domniemanej chorobie Carmeli. I choć mogła się na niego o to wściekać, na dobrą sprawę powinna być mu wdzięczna, że nie powiedział mężczyźnie, KTO dzwoni. Informacja o mężu mogłaby go zdziwić.
    — Jasne, że mam genialne wyjaśnienie. Nie zabraliśmy ubrań, bo przecież i tak nie zmieściłabyś się z nimi w bagażniku — posłał jej kpiący uśmiech, rzucając jej niedbale niezłożoną mapę na kolana. Sam natomiast obrócił się, zerkając w tylną szybę i ruszając z kopytem na wstecznym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mitch właściwie niewiele wiedział o życiu prywatnym swojego kolegi. Zagadnienie dotyczące odpowiedniości osoby do stopnia szaleństwa, jakim było zawiązanie trwałego związku z pewną Meksykanką, miało swoje rozwiązanie w Jacku tylko i wyłącznie przez wzgląd na jego specyficzny charakter. Wszyscy bowiem wiedzieli, że jeśli na tym globie istnieje człowiek, który zgodziłby się na równie pokręcony plan jak wspomniane wcześniej aranżowane małżeństwo, to musiałby posiadać cechy Jacka Brockmana. Ten chłopak nie miał skrupułów. I najwyraźniej wyobraźni również, bo kiedy Carmela ostrzegła go przed paznokciami, nie potrafił zobrazować sobie tego na tyle wyraźnie, by wziąć temat na poważnie.
    — Zawsze zaczynasz z taką pikanterią?
    Naigrywanie się z jej nastrojów i pobłażliwe traktowanie każdej z gróźb nie sprzyjało zacieśnieniu więzi, ale oboje wiedzieli, że bardziej niż teraz prawnie związać się już nie mogli, a emocjonalnie nie musieli, więc co mu groziło? Właściwie nic. Tym bardziej, że co najgorsze miał już za sobą. Małżeństwo to jednak małżeństwo. To ono w całym tym absurdzie szkodziło i pomagało najbardziej. Więc z jednej strony wybawienie przed konserwatyzmem rodziny i ostracyzmem miasteczka, z drugiej towarzyska trumna dla młodych. Niejeden facet tego właśnie obawiał się najbardziej — ograniczenia wynikającego z nieodwracalnej decyzji, jaką było przyjęcie pod swe skrzydła jednej, tylko JEDNEJ kobiety, w zamian za oddanie serca.
    Oczywiście Jack tych obaw był wyzbyty, bo żadna z tych spraw nie dotyczyła jego. Ani się o nią nie troszczył, ani jej nie kochał. Miłość przy ich układzie nie miała szansy wykiełkować, tak naprawdę jedyne, co mogło między nimi rozkwitnąć to cień zrozumienia, ewentualnie namiętności, ale przecież na tym etapie znajomości wykluczali podobne fanaberie. Dokładnie tak, FANABERIE, bo przecież kto normalny żywi jakiekolwiek ciepłe emocje do sfingowanego partnera? Chyba, że „ciepłe”, znaczy „piekielnie frapujące”. O tak. Chyba oboje w cudowny i strategiczny sposób grali sobie na nerwach. Ona już samym faktem, że nie potrafiła słuchać. Bo kurcze, co jak co, przywykł do uległości pań. Miał je wszystkie pod sobą, czasem nad sobą jeśli chciał, ale nigdy obok i na równi. Pani Brockman tymczasem nie dała się usadowić nigdzie indziej, jak przy nim i z nim. Równie inteligentna i równie niezależna, co on. Dla faceta, który rozumiał tylko układ z serii „ja uzurpator – ty uzurpowana” ciężko było odnaleźć się w nowej sytuacji. Być może dlatego tak bardzo się stawiał. Bronił tego, co znał. Prawdziwy protagonista męskości.
    Albo zwyczajny, chujowy szowinista.
    — Opcja, w której nie wziąłem ciuchów umyślnie, bo wolę oglądać Cię w samej bieliźnie wydaje Ci się bardziej wiarygodna? Bo oni uwierzą na pewno — uśmiechnął się złośliwie, spoglądając na nią z ukosa. Tylko na tyle mógł sobie pozwolić, prowadząc auto, choć absolutnie nie przeszkadzało mu to w byciu podrzędnym dupkiem.
    — To gdzie byliśmy na tym miesiącu miodowym? — odbił pytanie w nawiązaniu do spraw ogólnych, bo po pierwsze ta kwestia wciąż pozostawała do ustalenia, po drugie nie chciał zgodzić się bezpośrednio na jej wersję wydarzeń, wyjaśniającą brak bagaży, więc zrobił to tylko sugestywnie, a po trzecie, co było chyba najważniejsze — grał na czas. Przeciągał moment, w której będzie musiał przyznać przed nią, że jego rodzina przypomina istny dom wariatów, a główną udręką Brockamana jest jego Matka-Ordynatorka, która z pewnością jeszcze mu wypomni jego własne szaleństwo. W spontanicznym małżeństwie, w niepoukładanym życiu i w zbyt gwałtownej naturze.
    Tymczasem wjechali na odpowiednią drogę, co rozpoznał z łatwością po minionej farmie Sullivanów. To stara hacjenta stała tutaj przeszło trzy pokolenia i za każdym razem miał wrażenie, że nic się nie zmieniło. Nawet skrzynka na listy pozostawała taka sama. Zardzewiała, ledwie trzymająca pion.
    — To już jakieś dwadzieścia minut do celu —skwitował UPRZEJMIE. No i chuj, raz na jakiś czas mógł wykazać się manierami. Od tego nie zbiednieje. Chyba.

    Nie chciało mi się sprawdzać poprawności, więc zweyfikujesz sama :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzy sekundy. Tyle jej poświęcił, zerkając na kobietę kątem oka zaraz po tym jak bezceremonialnie wjechała na jego ego. Nie ma nic gorszego u kobiet, niż pokładanie w wątpliwość umiejętności partnera, szczególnie tych dotyczących łóżka. Doprawdy, to że ze sobą nie spali, nie miało tutaj nic do rzeczy. Jeśli chciała zachować pozory tej rozsądniejszej i dojrzalszej, nie powinna mówić do niego w ten sposób. Nieświadomie albo pochopnie zniżała się do jego poziomu. Nie wiedział po co, bo on zazwyczaj nadrabiał za dwóch pod względem nieadekwatności wypowiedzi do powagi sytuacji.
    Tymczasem kącik ust nawet mu nie drgnął. Można było sądzić, że naprawdę uderzyła go wzmianka o braku namiętności, gdyby nie fakt, że całkowicie zignorował temat. Miał w poważaniu to, czy miała go za dobrego kochanka, czy nie. Ważne, że sam się cenił. Zresztą w akcie łaskawości nie ciągnął kwestii dalej. Jeszcze odwróciliby się niechybnie rolami i zaczęłaby mu wchodzić na głowę ze swoimi impertynenckimi komentarzami, a to... było mu zupełnie niepotrzebne. Wolał, kiedy to on robił za regulator wszelkich złośliwości.
    — Więc niech będzie kamping w górach Grand Teton — zdecydował odnośnie miejsca ich wyimaginowanego miesiąca miodowego, nie bardzo wiedząc, gdzie indziej mogli udać się autem. Kanion rzeki Yellowstone z pięknym, gęstym lasem oraz mnóstwem strumyczków i wodospadów, to pierwsze, co przyszło mu na myśl. To było coś innego w porównaniu do nudnej posiadłości umiejscowionej wokół farm, gdzie się wychował. Także chyba nieco zaburzył jej obraz szczęśliwie spędzonego w hotelu tygodnia. Ale skąd miał wiedzieć? Tym razem zadziałał bez żadnych intencji.
    — Chciałbym. Odzywaj się tylko pytana, to unikniemy nieprzyjemności
    Zaparkował paręnaście metrów przed budynkiem, wyłączając silnik. Pewnie powinien otworzyć jej drzwi, ale zamiast tego rzucił jej kluczyki od auta, a sam czym prędzej ulotnił się z miejsca kierowcy, idąc w kierunku domu. Na podjeździe zasada małżeńskiej uprzejmości jeszcze go nie obowiązywała, a ona i tak zdążyła go dogonić nim zapukał do drzwi.
    Otworzyła je starsza, elegancka pani w garsonce, z ciasno upiętymi w kok włosami. Ze szczupłą sylwetką, podkreśloną przez buty na obcasie oraz farbowanymi na ciepły brąz włosami. Zupełne przeciwieństwo wiecznie rozczochranego, luźno ubranego Jacka, który dawno już zapomniał czym jest krawat. Właściwie jedynym elementem świadczącym o tym, że łączyły ich jakiekolwiek więzy pokrewieństwa były niebieskie oczy o łudząco podobnej barwie.
    — Cześć, mamo — rzucił krótko, przelotem całując ją w policzek. Nie zdążył jednak przejść przez próg, kiedy zatrzymała go, ujmując jego podbródek w dłoń.
    — Jackson, synu, chyba nie wyjdziesz do gości w tym okropnym zaroście, prawda? — to mówiąc przejechała krytycznie opuszkami palców wzdłuż włosków na szczęce Brockamana, ewidentnie oczekując od niego zmiany, mimo że rozstał się z maszynką do golenia zaledwie kilka dni temu.
    — Nie jest taki zły, jak już się do niego przyzw... — skarcony wzrokiem przez srogą matkę zrezygnował z tak ryzykownej zagrywki — Ogolę się przy najbliższej okazji.
    Nie dopowiedział, że nie jest pewien co do tego, czy taka „okazja” kiedykolwiek nastąpi. Liczyło się to, że Pani Brockman uwierzyła, iż będzie mu się chciało marnować czas na zupełnie niepotrzebne jego zdaniem golenie. Chociaż kto wie, może jak będzie uciekał przed kolejną konwersacją z matką, znajdzie chwilę i na to.
    — Poznaj Carmelę. Moją... żonę — złapał wspomnianą „wybrankę serca” za rękę, wciągając kobietę nie tylko do domu, ale w całą tę farsę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jako przedstawiciel wyższej warstwy społecznej mógł nieco wypowiedzieć się w kwestii inteligencji ludzi z jego środowiska i poza tym, że sam był ewidentnym dowodem na to, że nie każdy bogaty musi być przy tej okazji mądry, był wręcz przekonany, że jedyną siłą przebicia zamożnych w skrajnych przypadkach pozostawała charyzma lub umiejętność manipulowania ludźmi. Zdolności intelektualne Jacka ograniczały się natomiast do bystrości umysłu i spostrzegawczości, co pozwoliło mu wyszkolić się na dobrej klasy pilota, co nie zmieniało faktu, że znał wielu takich, którzy nawet tego nie potrafili. Czasem ludzie godny pozazdroszczenia stan konta bankowego zawdzięczali rodzicom, a wtedy to już kaplica — ani mądrości, ani charyzmy, ani nawet błyskotliwości. Tylko wybitna zdolność do szastania pieniędzmi na lewo i prawo przy pełnym przekonaniu o swojej doskonałości. Ooo taak, znał wielu takich typów. Nigdy nie odnalazł z nimi wspólnego języka, podobnie zresztą jak nigdy nie udało mu się dogadać z rodzicami, którzy wiele rzeczy robili na pokaz. Dziwić się, że wyrósł na tak narcystycznego typa przy tak niesprzyjających warunkach. Kiedy więc jego krewni sprawiali pozory idealnej rodzinki, on pozorował przestarzałego wiekiem buntownika. I tak sobie tuptał po padole ziemskim nie do końca dojrzale i nie do końca gotów działać inaczej.
    Z chwilą gdy matka zarejestrowała bliskość ich ciał, stojących w ścisku na korytarzu, Brockman postanowił puścić dłoń Carmeli, dając jej tym samym większą swobodę działań. Jej i sobie, jeśli miał być konkretny. Albo: sobie i jej, jeśli miał określić priorytety. Wywieranie wrażenia zakochanych na zabój przy dociekliwości pani Brockman i tak nie miałoby najmniejszego sensu. Przeciwnie, budziłoby dodatkowe wątpliwości. Jego matka znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że czułości albo przesadna, a właściwie jakakolwiek emocjonalność, nie wchodzą w grę. Nie stać go było na tak istotne, determinujące przyzwyczajenia poświęcenia. Nie stać go było nawet na ukłon pokory w stronę biednej, niczego nieświadomej Meksykanki, która chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, ze różnice światów to nie jedyny jej problem. Największym był sam Jack. Bycie z nim w partnerstwie oznaczało skazanie się na odstrzał rodzicom. Mogli dać mu kredyt zaufania na samodzielne życie w momencie, kiedy opuścił dom, ale z pewnością nie wierzyli w jego umiejętność podejmowania słusznych decyzji, co znaczyło mniej więcej tyle, że im mniej odpowiednio zachowywał się prywatnie on, tym pod bardziej krytyczną lupę brana była ona.
    — Za krótko, mamo. Nie sądzę, żeby... — tok słów, przerwany przez impulsywne zapewnienia jego żony, popsuły mu szyki. A więc tak wygląda scena pt. „Odzywaj się tylko pytana” w wykonaniu Carmeli. Albo nie chciała, albo nie umiała słuchać mężczyzn, na co westchnął w duchu, pozostawiając tę kwestię nierozwiązaną. Na dobrą sprawę nie dał jej powodów, dla których miałaby mu zaufać w tej jednej, rzuconej w dość krnąbrny sposób radzie, więc nie mógł mieć jej za złe, że nie wzięła tego na poważnie.
    — Krótko?
    Matce Brockmana chyba włączyła się opcja parafrazowania, bo z całego tego zamieszania nie wiedziała nawet jak powinna zareagować. Jej usta ściągnęły się w nagłym, niepowstrzymanym grymasie, zaraz jednak dla załagodzenia sytuacji uśmiechnęła się nerwowo w stronę Carmeli, odciągając nagle Jacka od powstałego towarzyskiego trójkąta. Dopiero pod ścianą łypnęła na nim srogim spojrzeniem.
    — Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie umiałeś utrzymać dumy w spodniach?
    Oho. Zaczęło się. Oskarżenia już od wejścia, mimo że nic nie wskazywało na to, by pani Brockman miała rację. To tylko jej paranoje i błędne wyobrażenie o lekkomyślności syna sprawiało, że bez względu na to co zrobił, wciąż był na straconej pozycji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie, ale możemy nadrobić z Carmelą przy innej okazji — pierwszy raz użył jej imienia w normalnym, pozbawionym chęci ośmieszenia jej, kontekście. Niestety, ironia wciąż się go trzymała, choć tym razem skierowana do starszej sobie kobiety — Ciebie też miło widzieć, mamo! — ostatnią kwestię wypowiedział chyba ciut głośniej niż planował. Nie był pewien, czy Carmela go usłyszała, ale szczerze powiedziawszy w tym momencie nie dbał o to. Rodzące się w nim pretensje i żal do matki były w pewnym stopniu uzasadnione, a nieprzyjemność wynikająca z braku zaufania nie malała pomimo minionych lat. Powinien przywyknąć. Ale czy naprawdę musiał? Udowadniać na każdym kroku, że jego sposób na życie ma taką samą logikę, jak tkwienie w tym popieprzonym półświatku zamożnych idiotów?
      — Pozwól, że oprowadzę Cię po domu — wyrwał się do przodu, w stronę Meksykanki, już w sekundę później orientując się w tym, że zabrzmiał zdecydowanie zbyt oficjalnie i wyniośle. Szlag, zaledwie pięć minut w domu, a już pod presją matczynego spojrzenia zachowywał się jak marna, ulepszona imitacja siebie, którą chciała, żeby był. Dokładnie takie sytuacje przypominały mu o tym, dlaczego tak rzadko bywa w domu.
      Za późno jednak na podobne rozmyślenia. Nim zdążył spierdolić coś jeszcze, złapał ją ponownie tego dnia za rękę w dynamicznym manewrze wymijając matkę, ale również salon i wszystko, co mieściło się na parterze. W desperackiej chęci udał się z nią na schody, dopiero w połowie ich długości nieco zwalniając.
      — Zwariuję razem z Tobą. Możesz winszować.
      Odkąd się poznali, to był pierwszy raz kiedy raczył ją istotną dla niego, nieprzekłamaną i/lub nieprzerysowaną w żadnym stopniu prawdą. I pomyśleć, że to on chciał komuś utrzeć nosa... no nie dało się przy tak trudnym charakterze pani Brockman.

      Usuń
  6. Nerwy faktycznie niosą go dalej, niż powinny. Rozdzierająca emocje myśl o tym, jak bardzo brakuje mu zrozumienia w tej rodzinie jest zbyt angażująca, by skupił się na TU i TERAZ. Zamiast więc zatrzymać się przy jednym z pomieszczeń, mija przynajmniej dwie, jak nie trzy pary drzwi, ignorując fakt, że wedle tego co powiedział chwilę temu powinien przystanąć i ją „oprowadzić”, albo to, że wciąż trzyma ją ściśle za rękę. Teoretycznie nie musi tego robić, bo już dawno wyszli poza obręb matczynego spojrzenia, ale kontynuuje tę farsę przez własne roztargnienie. Dopiero pytanie o pomieszczenie wyrywa go z zamyślenia, zmuszając go do nagłego przystanku.
    Wypuszcza powietrze z płuc, dając sobie parę sekund spokoju, w trakcie których zerka niespiesznie wzdłuż ścian, szukając odpowiedniego miejsca do rozmowy. Jedynym słusznym wyborem i pokojem, do którego na pewno nie przybędzie żaden niepowołany gość, wydaje mu się jego stara sypialnia, ale szczerze powiedziawszy po tylu latach unikania kontaktu z rodzicami, a co za tym idzie, po tak długim czasie NIEodwiedzania ich, nie jest pewien co znajdzie za progiem. Ryzykuje jednak, pociągając za klamkę najbliżej usytuowanych drzwi.
    — Wchodź... — poleca tylko krótko, puszczając jej rękę w oczekiwaniu aż kobieta wejdzie. Sam wślizguje się do pomieszczenia za nią, zamykając za nimi skrzydło.
    Pokój jest przestronny i niezbyt wymyślny w stosunku do innych pomieszczeń. Ograniczony do dwóch kolorów, bieli i czerni, wydaje się niewiele mówić o właścicielu. Znacznie więcej opisują przedmioty, rozłożone na półkach, czy ziemi. Po prawej stronie od wejścia stoi regał schodkowy, a na nim chociażby piłka do kosza, czy oparta o najniższy segment deskorolka, z której nigdy nie korzystał sądząc po gumowych, niemal nowiuśkich kółkach. Gdyby kiedyś znalazł motywację do jazdy, byłyby wytarte. Wyeksploatowana zdaje się być jednak gitara elektryczna i wytarty futerał po tej klasycznej, umieszczony nad łóżkiem. Sprzęt muzyczny to zresztą coś, co dominuje w otoczeniu. To nie tylko masywny głośnik pod oknem, ale również odtwarzacz winyli, słuchawki rzucone na łóżko, czy płyty porozstawiane na półeczkach. Ku zdziwieniu Jacka pokój zatrzymał czas sprzed dziesięciu lat, kiedy jeszcze tu mieszkał. Jest nieuporządkowany, ale również niespecjalnie zagracony. Składa się z części, które być może nie są konieczne, ale w niczym nie przeszkadzają, dodając miejscu urokliwości. Na pierwszy rzut oka widać, że to sypialnia (już nie) nastolatka.
    — To nie o Tobie ma tak marne zdanie — mówiąc to, nie dyskredytuje przy tym siebie. Nie dopowiada, że to on jest powodem tych głupich insynuacji. Nie widzi sensownego powodu, dla którego miałby stawiać się w tak niewygodnej sytuacji. Kwestię pozostawia więc otwartą, dając jej myśleć, że to tylko cecha charakterologiczna matki. Że stara pani Brockman po prostu lubi coś sobie dopowiadać. Po części tak zresztą jest.
    — To o czym chciałaś porozmawiać?
    Zdanie to rzuca w zupełnym oderwaniu od czynności, którą wykonuje. Nie patrzy bowiem w jej kierunku, nie nawiązuje kontaktu potrzebnego do dialogu. W zamian podchodzi do głośnika, zgarniając z niego pozostawioną nań koszulkę, która nie jest i nigdy nie była jego, więc najwidoczniej wrażenie „zatrzymania w czasie” wynika z tego, że pokój faktycznie był na chodzie od momentu, kiedy pierwszy jego właściciel go opuścił. Być może teraz robił za pokój gościnny dla dzieciaków.
    — Poza tym, jak bardzo się kochamy, pani Brockman — dodaje, po odrzuceniu koszulki w kąt, odwracając się w jej kierunku.
    Tą jedną złośliwością wraca na odpowiednie tory, broniąc wizerunku chama, bo to łatwiej, niż odkryć się przed kimś zupełnie obcym, przyznając się do największych kompleksów, jak choćby tego dotyczącego bycia czarną owcą rodziny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wzrusza ramionami, nie potrafiąc odpowiedzieć. Jest tysiące tematów, na które potencjalnie mogliby rozmawiać. Właśnie dlatego, że siedzą w domu pełnym ludzi, których Carmela nie zna, ale również ze względu na fakt, że sami niewiele jeszcze o sobie wiedzą. Jack nie jest nawet pewny czy chce się dowiedzieć. Determinacja w pokonaniu brata jest silna, ale brak zainteresowania kimś, kto ma go za idiotę, jest jeszcze większy. To nie tak, że jest mu totalnie obojętna. To tylko jej piekielnie nieznośny charakter sprawia, że ma ochotę robić jej na przekór. Gdyby chodziło o zwykły romans, pewnie nawet by ją polubił. Miała w sobie tyle pasji, że gdyby spożytkowała chociaż część z niej na romans, z pewnością skończyłoby się gorącym finiszem. Teraz jednak jest za późno, obsadzili się w roli kiepskiego małżeństwa, które kuleje na każdym polu. Przede wszystkim na polu porozumienia. Co więcej, Brockmam nie chce współpracować tak długo, jak nie będzie współpracować ona, a panna Millandro... cóż, pewnie wychodzi z tego samego założenia, co kłóci się z możliwością dogadania się kiedykolwiek.
    Ręce skrzyżowane na piersi to próba odcięcia się od niepotrzebnych emocji. Materiał koszuli marszczy się pod naporem ramion, a zegarek, schowany dotąd pod jednym z mankietów, wysuwa się nieśmiało spod tkaniny, odbijając pojedyncze promienie światła zza okna. Mógłby jej posłuchać, zamiast tego stoi niewzruszony — masywny posąg ludzkich wad, wyciosany z grubego kruszywa obojętności. Kiedy dziewczyna burzy się, rzucając w niego potokiem nerwowo wypuszczanych słów, on oddycha spokojnie, spoglądając na nią z pewną dozą lekceważenia.
    — Mów to, co wie urząd. Mieszkamy razem? Tak. Kochamy się? Musimy. Gdzie się poznaliśmy? Chuj wie, i tak bym nie pamiętał. Ile się znamy…? A kto to liczy? Jak nie będziesz wiedzieć co mówić, nie mów wcale. Nie od Ciebie spowiedzi z całego życia.
    Ignoruje wszelkie hiszpańskie wstawki, jej zły nastrój i każdy jeden element, który po przetworzeniu mógłby wpłynąć negatywnie również na niego. Nie zamierza się stresować tym, czego nie wie, bo przecież istnieje tysiąc sposobów na uniknięcie odpowiedzi, a on zna każdy z nich. Nie musi wiedzieć, co robili przez wszystkie miesiące, przez które potencjalnie się znali. Co najwyżej powinien konsekwentnie ucinać wszelkie rozmowy o swoim związku lub zmieniać temat na inny, co też zamierza robić.
    — Chodź. Miejmy to już za sobą (…).
    W parę godzin później siedzieli już przy suto obstawionym przekąskami stole, a wynajęta na ten dzień kucharka weszła właśnie z pieczoną w sosie własnym kaczką.

    OdpowiedzUsuń
  8. Miała absolutną rację. Uroda Carmeli odgrywała kluczowy czynnik w przyjmowaniu ślubów. Podobnie jak inteligencja i brak skłonności do bezrefleksyjnego przytakiwania. Jack mógł oszukiwać wszystkich, łącznie z samym sobą, ale prawda była taka, że nigdy nie przedstawiłby rodzicom (szczególnie Pani Brockman) osoby, która sądził, że nie poradzi sobie w jego świecie, a tak się niechybnie składało, że głupi, bezbronni i brzydcy mieli marne szanse na przetrwanie. Snobistyczne środowisko jego rodziny sprawiało, że względy fizyczne miały spore znaczenie, a z kolei obecność jego bezwzględnej i krytycznej matki wyrokowała na tym, że na dłuższą metę słabe jednostki nie miały przy niej żadnych szans. Ba! Sam Jack, choć nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, nie byłby w stanie funkcjonować przy kobiecie, która nie potrafi wypowiedzieć własnego zdania. To tłumaczyło, dlaczego z każdą ze swoich ówczesnych dziewczyn zrywał, bądź zdradzał ją na boku z inną, prawdopodobnie gorszą bądź równie „nieprzyszłościową”. To i jeszcze narcyzm. Ten często pchał go w sidła innych kobiet. Tak jakby jednym z jego nadrzędnych celów było ciągłe podkreślanie własnej atrakcyjności poprzez niezachwianą męskość i stanowczość. Niektórzy potrafili to docenić. Carmela wcale. Być może dlatego, że ona widziała w tym przegniły szowinizm i upartość.
    — Tak wyszło.
    Odpowiedź na zadane przy stole pytanie nie miała nikogo zadowolić, ale pozwoliła gładko zamknąć temat ślubu, co akurat bardzo mu odpowiadało. Gadka o weselu, którego nie było, mogła go przerosnąć, więc po prostu wolał tę kwestię pominąć. Podobnie zresztą jak wszystkie inne. I nawet by mu się udało, gdyby nie nadnaturalnie wysokie zainteresowanie związkiem młodszej siostry. Jego życie prywatne chyba nigdy jeszcze nie skupiało na sobie uwagi Mii tak bardzo i choć wiedział czemu, nie popierał jej entuzjazmu w nawiązywanie kontaktu z Millandro. Znając siostrę, liczyła na to, że w końcu skończył romansowanie i znalazł miłość. On jeden wiedział, że mijało się to z prawdą. Nie chcąc jednak budzić co do tego żadnych wątpliwości, spojrzał spokojnie z nad talerza na Carmelę, pozwalając jej się wypowiedzieć.
    — Widocznie akurat było mi po drodze.
    W ustach jego siostrzyczki „akurat” brzmiało jak absolut, a „z Tobą” jak sugestia do tego, że Jack nie potrafiłby się zaangażować emocjonalnie w jakąkolwiek dojrzałą relację, a przecież dwudzielna natura Jacka skupiona z jednej strony na egoizmie, a z drugiej na niespożytej energii wcale nie wykluczała, że kiedyś mógłby wykorzystać tę drugą do założenia rodziny. Co najwyżej samolubstwo sugerowało, że nie nastąpi to w najbliższych latach. Jako, że Mia miała rację i wcale nie zdecydował się „na pierwszy normalny związek”, a raczej na atrapę, nawet się za jej uszczypliwość nie obraził.
    — I czy nie powinno liczyć się to, że w końcu wylądowałem obok kobiety wyższej klasy?
    Mimochodem prawi komplement Carmeli, z czego nie do końca zdaje sobie sprawę, bo wciąż patrzy na siostrę, uśmiechając się do niej z nieudawaną sympatią. Mia to jedyna osoba w tej szalonej rodzinie, która pomimo przytyków naprawdę dobrze mu życzy. To dlatego potrafi jeszcze z nią rozmawiać, nawet jeśli dialog przebiega nie po jego myśli.
    — Przy okazji, zanim zapomnę, przydałoby się jakoś urządzić pokój dla Carmeli — to dodaje już zwrócony w kierunku matki. Nachyla się też nad talerzem, wracając do jedzenia kaczki. Ładnie zdobiony widelec przy miarowym ruchu ręki odbija światło żarówki, a Jack, jako idealne wypełnienie tego obrazka, łączy dialog z posiłkiem. Wciąż głodny po podróży nie musi być zachęcany do jedzenia. Inaczej ma się sprawa z Carmelą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Niechże Pani coś skubnie, bo kucharka pomyśli, że przyprawy nie zagrały — wtrąca się głowa rodziny, ojciec. Zaraz po nim następuje odpowiedź matki:
      — Och, nie będziemy Was odrywać od małżeńskiej rutyny, oboje będziecie spali w jednym pokoju. Ale dla Waszej wygody przygotowałam już dla Was sypialnię z łazienką.
      Choć przez moment widelec Jacka zamiera w powietrzu, trwa to tylko ułamek sekundy. Ostatecznie nie komentuje wypowiedzi, docierając do ust z kolejnym kawałkiem dania. Mógłby zareagować, gdyby tylko stanowiło to dla niego problem, ale jak łatwo się domyślić, nie jest szczególnie nieśmiały i wstydliwy, ani tym bardziej nie ma w ambicji wyprowadzać rodziców z błędu i uświadamiać ich w tym, że jego małżeństwo nie obejmuje współżycia. Czarne kłamstwo i biały związek. Któżby się tego po nim spodziewał?

      Usuń
  9. Szczęki, delikatnie zaciśnięte w stosunku do tego jak układały się na co dzień, świadczyły o wyraźnie odczuwalnym przez Brockmana napięciu. Nie była to jednak kwestia teatrzyku, jaki urzadzili. Choć kłamstwa, jakimi dzielił się z rodzicami, można było uznać za stresujący proces, Jack nie widział w tym żadnego problemu. Pół jego życia polegała właśnie na tym – na zadowalaniu rodziców – i ta sama połowa była stertą bzdur, jakie wymyślał na poczekaniu. Przywykł. Do dziś nie potrafił jednak zaakceptować faktu, że pomimo wysiłku, jaki wkładał w rywalizację z bratem, raz za razem przegrywał. Chciał być lepszy. Kiedyś. Więc tak naprawdę bardziej niesprzyjająca i budząca niesmak wydawała mu się perspektywa bycia powtórnie porównanym z nim, niż życia w ciągłym toku kłamstw. To dlatego zamilkł, gdy przyszło do rozmów o weselu. Jeszcze powiedziałby o kilka słów za dużo. Milczenie nie było mu podobne, niemniej jednak całkiem częste, gdy starał się odizolować od beznadziejnego towarzystwa rodziców, idealnego brata i jego równie idealnej narzeczonej.
    — Jutro, mamo. Wolałbym się najpierw wyspać – nie ma siły się kłócić. Wysuwa, jak sądzi, całkiem rozsądny argument, licząc na to, że matka go zaakceptuje i odpuści sobie kwestię omawiania „kilku spraw”. W jej słowniku znaczy to raczej „multum spraw|”. Wolałby tego uniknąć. Co za dużo to i świnia nie zje, a dzisiaj zdecydowanie przekroczyli limit wzajemnie wymienionych ze sobą słów.
    Nie widząc sprzeciwu, zmyka z pola jej widzenia jak najszybciej, tylko pobieżnie zerkając przy tym na Carmelę.
    — No, nawet nieźle jak na Meksykankę — podsumowuje dzień, uśmiechając się zaczepnie. Myśląc czysto egoistycznie ma nadzieję, że to nie on jest tym, który najbardziej tutaj cierpi, stąd też złośliwość, fasada luzaka i wiara w to, że dla niej rozmowy z Brockmanami były jeszcze gorsze. Poza tym skoro nie czuje się dobrze w sytuacji, przynajmniej udaje, że jest wprost odwrotnie.
    — Zajmij się sobą, ja zdecydowanie muszę iść pod prysznic — rzuca na wejściu do wspomnainego przez matkę pokoju, nie bawiąc się we wspólne ustalenia i organizowanie czasu. Być może powinien pozwolić jej pójść pierwszej, ale nie raz pewnie udowodni, że marny z niego dżentelmen. Teraz również zapomina o podstawach taktu, rozbierając się już przed wejściem do łazienki. Na całe szczęście dla Carmeli, nie jest to jedna z tych średniowiecznych lub nowoczesnych. Co nie przeszkadza Jackowi w łamaniu konwenansów. Pierwsza na ziemi ląduje koszula. — Chyba, że chcesz dołączyć? — odwraca się na moment w jej kierunku, dokładnie wiedząc, jaka będzie jej odpowiedź. Gra jednak na zwłokę i po części po to, by przekonać się, jak wstydliwa jest jego partnerka. W oczekiwaniu na odpowiedź ściąga bowiem buty i skarpetki, a kolejne w kolejności wydają się spodnie. Sprawne męskie palce właśnie rozpinają rozporek, gdy oczy śledzą twarz Meksykanki.
    Dla jej komfortu dobrze, żeby odpowiadała prędko, bo on pozbywa się garderoby nieprzeciętnie szybko.

    [Trochę koślawo, ale wyszłam z wprawy :P]

    OdpowiedzUsuń