25 grudnia 2016

[KP] Leśny lis

Pozory mylą, od zawsze powtarzali najstarsi. Lecz ich powiedzenie nie sprawdzało się za każdym razem. Choć... w przypadku Iorwetha było trafne. Uważany za potwora z oszpeconą twarzą, okazał się prawym elfem walczącym o wolność dla wszystkich nieludzi.

14 komentarzy:

  1. Porwanie dorosłego mężczyzny i przyniesienie go do obecnie zajmowanego lokum, nie należało do zadań prostych ani przyjemnych. Mimo wszelkich problemów, musiał dokonać tego samotnie. Gdyby wtajemniczył kogoś jeszcze, mogłoby to skończyć się niezgodnie z planem, czyli źle lub nawet bardzo źle. Nie mógł na to pozwolić. Gdyby nie to, że zalecał się do niego kupiec, w którego domu przetrzymywano elfa, nie miałby większych szans poznać jego najnowszego trofeum ani nawet rozkładu domu.
    Wytarł dłonie w fartuch noszony na długiej sukni, z którą ostatnio się nie rozstawał. To przebranie było doskonałe. Nikt nie wątpił w to kim był. A zainteresowanie mężczyzn wręcz mu pochlebiało.
    Ciche charczenie, zwróciło jego uwagę. Odwrócił się i zbliżył szybko do swojego gościa.
    - Leż spokojnie. Jesteś bezpieczny.
    Zebrał szmatkę z jego czoła, wrzucił do miski z zimną wodą i wyżął. Przetarł nią jego twarz, zdejmując drobne perlące się an skórze kropelki potu. Wlał do kubeczka wodę z kwiatami czarnego bzu. Pomógł elfowi podnieść się do półsiadu.Podstawił mu do ust kubek.
    - nie mam zamiaru ci popędzać... Jednak zaraz zaczną cie szukać. A ja nie wiem jak długo będę mogła ich powstrzymywać przed sprawdzeniem całego domu. Robię miksturę z ziół, dodającą sił. Będziesz jej potrzebował. Jesteś głodny?

    OdpowiedzUsuń

  2. Przyniósł z kuchni gliniany talerz z gęstą zupą. Przysiadł na skraju łóżka i wręczył swemu pacjentowi drewnianą łyżkę.
    - Możesz jeść sam?
    Właściwie to nie czekał na odpowiedź, tylko zaczął wręc wlewać w elfa posiłek. Nie bywał cierpliwy, co bardzo przeszkadzało mu z tym co zwykle robił po zmroku.
    - Mówią na mnie tu Sora. Jesteś teraz w Rotwelt. To bardzo blisko miejskich murów. Ale tu pewnie przyjdą na samym końcu. To bardzo spokojne miejsce.
    Przestał go karmić i przez chwilę przyglądał się jego twarzy. Inaczej go zapamiętał. Był ledwie podrostkiem kiedy widział go po raz ostatni. Lubił podglądać go gdy ćwiczył swą celność. Tylko wtedy miał jeszcze zdrową parę oczu. Kiedyś nawet ukradł mu konia. Był z siebie bardzo dumny. A potem oddał go i uciekł nim zmusili go do przeprosin. A Iworweth się tylko śmiał. A potem świat się zmienił i nic już nie zostało z jego spokojnego zycia.
    - Jesteś Iorweth. Mój ojciec bardzo cie cenił. To było lata temu i pewnie już się o tym nie pamięta. Kiedy tylko ten wieprz Berner chwalił się jaką to zdobycz capnął, od razu wiedziałam że mówi o tobie. Jak mogłabym ci nie pomóc?
    Zostawił mu zupę i podszedł do pieca, sprawdzając czy woda w garnku już się zagotowała.
    - Berner się do mnie zaleca. - było to szczerą prawdą a on czasem miał prawwdzią ochotę pozwolić mu się dotknąć. A potem z rozbawieniem podziwiałby jego minę, gdy odkryłby że kobieta, z którą chciał się potarzać po posłaniu, jest mężczyzną. Z resztą, na razie nikt nie musiał znać prawdy.
    - Poprosiłam moich dobrych sąsiadów, którzy o tym wiedzą, aby ostrzegli mnie kiedy będą się zbliżać jego ludzie albo on sam. Będę miała czas by cie ukryć.
    Wsypał do kociołka przygotowane zioła. Od ich intensywnego zapachu aż kręciło się w głowe.
    - Pomogę ci wydobrzeć i stąd uciec. Ale... chce czegoś w zamian. - odwrócił się przodem do niego. - Chce żebyś mnie stąd zabrał. Zabrał ze sobą do komanda.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez grubą szmatkę złapał uchwyt garnka i przelał trochę naparu do glinianego kubka. Zachowywał się bardzo spokojnie. Wątpił w to by w obecnym stanie elf był dla niego jakimkolwiek zagrożeniem, z którym mógłby sobie nie poradzić.
    - Połóż się. Nie bądź głupi. W takim stanie nie odejdziesz daleko. Poza tym, wciąż jest jasno.
    Postawiła kubek na stoliku tył obok talerza z zupą. Odgarnął koc, by Iorweth mógł się bez przeszkód z powrotem położyć. Oparł dłonie na biodrach. Takie "kobiece" ruchy zaczynały wchodzić w jego nawyki.
    - Masz natychmiast wrócić do łóżka. Co ty sobie wyobrażasz?! Nie po to dźwigałam cie przez pół miasta byś miał teraz zaprzepaścić całą moją pracę i tak po prostu dał sie złapać.
    Fuknęła zniesmaczona. Wróciła do garnka i wlała do drugiego kubka porcję naparu dla siebie.
    - Zdenerwowałam się przez ciebie. Możesz czuć się winny.
    Grzała dłonie o szkliwioną powierzchnię glinianego kubka. Usiadła na krześle, w pewnej odległości od łóżka i swego gościa.
    - Pewnie mnie nie pamiętasz. Nie dziwie się nawet... Ale na pewno pametasz mojego ojca, Ivara. Wiele lat minęło od jego śmierci, ale nawet w ostatnich chwilach wciągle o tobie mówił. Jego zdaniem staniesz się kimś wielkim. Domyślam się... że mi nie ufasz. Na twoim miejscu również bym tak postąpiła. Nie wiem co zrobić by cie przekonać, że nie jestez zdrajcą. Mieszkam tu nie bez powodu. Pracowałam... jako informator i nie tylko, dla komanda Howerwelda. Potem straciłam z nimi kontakt i... podejrzewam, że niedługo po mnie przyjdą. Muszę stąd uciec a mogę byc obserwowana i sama sobie nieporadze. Dlatego potrzebuje ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  4. - Ojciec przede wszystkim wierzył w to, że nie tak powinno wyglądać życie elfa. Nie do tego stworzyła nas natura. Ale potem przestał to powtarzać. Twierdził, że młodzi sami muszą się przekonać, że dokonali złego wyboru. Dlatego jestem tu... Każdy miał swoje zadania.
    Zerknęła na rozrzucone kawałki skorup rozbitego kubka. Pokręcił głową.
    - Jesteś zbyt impulsywny. W czym ja ci teraz będę podawać zioła? - westchnęła. Podniosła się i oddała mu swój kubek z niedopitym wywarem.
    - Pij. I skończ jeść. I mógłbyś przy okazji nie robić więcej szkód?
    Zebrała kawałki gliny i wrzuciła je do faszynowego kosza. Uśmiechnął się lekko. Więc jednak go pamiętał. W pewnym sensie czuł się tym zaszczycony. Ucieszyło go to. Chociaż jedna dobra wiadomość tego dnia.
    Wróciła do łóżka. Pchnęła go na posłanie, znów nakrywając kocem.
    - Jak będziesz się wiercił to cie zwiążę. Howerweld... uważał się za najmądrzejszego na świecie. Mówiłam tyle razy by nie rozbijali obozu na poziomie gleby. Zawsze miał mnie za głupca. A ludzie wolą ścinać drzewa niż oglądać co się kryje między jego konarami.
    Wcisnął mu w ręce miskę z zupą. Zabrał ściereczę i miskę z wodą, w której ją moczył.
    - Nie wpuszczę nikogo do ciebie. Ale musisz zachowywać się cicho. Czasem przychodzą do mnie ludzi z okolicy po zioła. Jeśli nie będę ich wpuszczać, uznają to za podejrzane. Dlatego musimy współpracować. Nie kręć się po domu i najlepiej nie opuszczaj tego pokoju.

    OdpowiedzUsuń
  5. - Właśnie to jest moja najmocniejsza strona. Skrywam więcej niż może się wydawać zwykłym szaraczkom. Jeszcze się zdziwisz... - prychnęła. - Mężczyźni mnie nie doceniają i lekceważą. Mimo wszystko to spory atut bo nikt mnie nie podejrzewa. Dlatego chyba jeszcze żyję i dlatego tak łatwo zdobywam potrzebne informacje.
    Zaciągnęła zasłonki przy oknie. Było jeszcze jasno, ale o tej porze pojawili się już pierwsi ciekawscy którzy lubili ją czasem podglądać.
    - Nikt mi nie pomagał. Dodałam silnego narkotyku do wina strażników a potem to już siła mięśni i spryt. Nie jestem głupia. - fuknęła. Kucnęła i wyciągnęła jedną z luźnych desek w podłodze. Pogrzebała chwilę w dość głębokim otworze i wydobyła spore zawiniątko. Umieściła deską z powrotem na miejscu i nogą zagarnęła drobinki kurzu i zanieczyszczeń by z powrotem wpadły w szczeliny, jakie powstały po wyciągnięciu deski. POdeszła do elfa i odwinęła materiał.
    - Załatwię to, ale jutro. Muszę to przemyśleć i wszystko przygotować.
    Wydobyła bardzo zgrany sztylet. Elficka robota sprzed wielu lat. W środku były jeszcze dwa krótkie miecze, które nosiła kiedy wkładała spodnie i stawała się sobą.
    - Masz. - wsunęła sztylet pod przykrycie. - Na wszelki wypadek. Tylko bądź tak łaskaw i sobie nie zrób krzywdy.

    OdpowiedzUsuń
  6. - Wiem, pamiętam. - bruknął. Co prawda nie robił w pieluchę, bo był trochę starszy gdy go poznał, ale i tak było to lata temu.
    Ze spiżarni wydobył wiązanki ziół i lawendy. Powiesił je w kilku miejscach, tak by było je od razu widać po zajrzeniu do środka. Musiał się zabezpieczyć. Na szczęściw znał doskonały na to sposób. Otóż chyba od zawsze mężczyźni każdej rasy mieli pewną słabość. Odczuwali pewne zawstydzenie i zażenowanie, kiedy mieli do czynienia z kobietą brzemienną, a już tym bardziej z taką która miała rodzić albo rodziła. Osobiście ani z żadnych opowieści nie poznał mężczyzny, który chętnie towarzyszyłby kobiecie podczas porodu. Zdarzały się oczywiście inne przypadki, ale były rzadkie i na prawdę wyjątkowe, zwykle podyktowane smutną koniecznością albo siłą.
    Dlatego właśnie poród miał być ich zabezpieczeniem i sposobem na przetrwanie tego wszystkiego.
    - Opowiem ci mój plan, tylko słuchaj uważnie. Nie lubię się powtarzać. Jutro przed południem na pewno przyjdą strażnicy by cie poszukać. Nie wejdą tu, bo wszyscy wiedzą, że żona młynarza spodziewa się kolejnego dziecka. - machnął ręką. - Z resztą nieważne... Tak czy inaczej, kiedy już sobie pójdą, ja udam się do lasu po świeżą paproć i tam oczywiście cie zobaczę. W wielkiej panice wrócę tu i doniosę strażom. Mówię ci to, bo zostawię cie samego na jakiś czas. Bardzo nie chce byś zrobił coś głupiego... Na przykład przeszukiwał dom, próbował uciec udowadanijąc swój heroizm i głupotę jednocześnie, czy zwracał na siebie uwagę w jakikolwiek sposób. Rozumiemy się?

    OdpowiedzUsuń
  7. - Konie mam już upatrzone od jakiegoś czasu. Howerweld miał mnie stąd zabrać, kiedy skończę zadanie. Do ucieczki przygotowuje się już od dłuższego czas. - uniosła brew, słysząc jego dalsze słowa. - Prawdziwy wojownik potrafi walczyć nawet igliwiem sosnowym. - zacytował słowa, które często słyszał od swojego nauczyciela. On sam nie potrafił zbyt dobarze walczyć na dłuższym dystansie. Był bardzo zwinny i dobrze sobie radził za dwoma niezbyt długimi mieczami. Z łuku nie korzystał często. W mieście broń tego typu była prawie bezużyteczna.
    W domu w wielu miejscach ukryte były przydatne rzeczy. Od broni, przez części pancerza aż po alkohol i pieniądze. Części kosztowności jeszcze nie spieniężył i postanowił, że na razie nie będzie się narażał.
    - Właściwie, też chętnie się napije. Obcuje z tymi ludźmi od lat i radzę sobie dobrze... jednak sposób w jaki na mnie patrzysz sprawia, że zaczynam się denerwować. - pokręciła głową. - Umiesz szyć? Powinieneś umieć. Zszyjesz sobie spodnie. Wyglądasz jakbyś się nudził.
    Wyszła na chwilę do kuchni. Wróciła z niedużym gąsiorem. Wlała wina do zachowanego glinianego kubka i podała elfowi.
    Nie czekała, aż go opróżni. Podniosła gąsior, przyłożyła wargi do gwinta i wzięła kilka dużych łyków. To, że dzban wyglądał na ciężki i tak był w rzeczywistości, nie robiło na niej wrażenia. Był silny, chociaż może nie było tego widać.

    OdpowiedzUsuń
  8. - Beze mnie nie pożyjesz długo. - wzruszyła ramionami. - Albo przysięgniesz na zycie swoje i swego komanda, że mnie zabierzesz ze sobą albo... będę się znęcać. Pewnie mogłabym cie wydać, ale nie zrobię tego, bo mimo wszystko wciąż jesteś dla mnie kimś ważnym.
    Odniosła gąsior. Wróciła z kolejnym naręczem suszonych ziół. Wyciągnęła się i stanęła na palcach by dosięgnąć do wbitego w ścianę haczyka by zawiesić bukiet suszu.
    Nigdy nie był wysokim i postawnym elfem, jak większość jego pobratynców. Miał pecha odziedziczyć po matce, która była pół krwi elfem pewne ludzkie cechy. Miał bardziej ludzkie proporcje, dość szerokie ramiona, wąskie biodra i mocne nogi. Elfy zwykle posiadały długie, szczupłe nogi, które nadawały ich sylwetką dostojeństwa i wzrostu. On sam, przez swoich ziomków, z którymi dorastał, uważany był za kurdupla. Jednak to pozwoliło mu osiągnąć niezwykły poziom zwinności, szybkości i gibkość, której wielu mu zazdrościło.
    Fuknął zły na cały świat i przysunął sobie taboret. Zawiesił ostatni bukiet. Oparł dłonie na dość powiększonych, wypchaych biodrach i pokiwał głowa. Wokół bioder przewiązany miał wór, do którego wrzucał najbadziej wartościowe skarby. Wolał nie zostawiać tego w domu. A tak, był pewien że nikt go ni będzie obmacywał i nie znajdzie kosztowności. A zabieg ten dodawał mu kobiecych krągłości tam gdzie ich potrzebował. Równoważyło to szerokie i silne bary oraz równie wypchany biust.
    - Teraz jaśnie pan chce jeść? - fuknął. - Obiecaj, to dam ci coś innego poza zupą.
    Z szuflady wydobył kordonek i igłę. Wcisnął je w ręce elfa. Potem przyniósł zawiniątko, które okazało się spodniami i kilkoma skrawkami skóry i materiału, którymi mógł sobie zrobić łatki.
    - Zszywaj. Nie będziesz się nudził. Jak się ładnie sprawisz to dam ci jeszcze swój gorset do naprawy. Strasznie nie wygodna sprawa. Ale niestety obecnie konieczna. coś czuję, że kiedy w końcu to zdejmę na stałe, zostanie mi babska talia. - zachichotał. Iorweth nie musiał wiedzieć o co mu dokładnie chodzi. Nawet się nie zastanawiał czy w ogóle go poinformuje o tym kim na prawdę jest. Może uczyni to później, o ile będzie jakieś później.

    OdpowiedzUsuń
  9. - Dodaj do tego, przysięgam na własne życie i ci uwierzę.
    Przez kilka chwil, krążył po izbie, zastanawiając się czy zadbał o kązdy szczegół. Wszystko musiało być dopracowane jeśli miało zadziałać.
    - Jak nie chcesz być przywiązany do łóżka to nie kręć mi się po kuchni. - fuknął. - Szanowny pan wstydzi się damskiej bielizny? Taki wielki bohater i wojownik a się gorsetu wstydzi dotykać.
    Ze względu na to, że zajął jej łóżko, pościeliła sobie siennik w kuchni blisko pieca. Dopóki miał taką możliwość wolał korzystać z ciepła. W lesie często nie będzie można rozpalić ognia by się ogrzać.
    Przyniosła świeczkę, wetkniętą w szyjkę rozbitej butelki i postawiła przy jego łóżku. Często wykorzystywała zniszczone przedmioty, uważając że to jest tańsze i wygodne. Skrzętnie oszczędzał każdy grosz na wielką wojnę. Problem polegał tylko na tym, że był niemal pewien tego, że to co zebrał zostanie wykorzystene inaczej niż zakładał to jego ojcec, wysyłając go do ludzi. Fundusze miały pomóc w odbudowie ich królestwa, daleko w lasach północy. On sam wątpił by któreś komando chciało wykorzystać tę szansę, zabrać inne elfy i wyruszyć, szukając miejsca dla siebie. Wszyscy chcieli walczyć, a ci którym patrzenie wystarczało, kryli się między drzewami w górach.
    - Robi się późno. Dzisiaj zjesz jeszcze zupę. Jutro zrobię coś innego. Jestem... zmęczona. - przetarła dłońmi twarz. - A muszę jeszcze tyle zrobić...
    Przyniosła dodatkowy talerz z zupą z królika. Jemu wlała więcej niż sobie. Zjadła szybko swoją porcję. Słońce zaczynało już zachodzić.
    - O zmroku czasem łażą tu ghule z pobliskiego cmentarza. Dlatego nocą nikt nie wychodzi z domu bez broni i obstawy. Masz trzy dni by nabrać sił. Potem przyjdzie noc Czerwonego Księżyca. Wtedy dotrzemy bez problemu do lasu...
    Zabrała talerze. Umyła twarz w zimenj wodzie.
    - Będę obok... - mruknęła, przymykając drzwi między izbą a kuchnią. - Dobrej nocy...
    Zdjęła gorset. Rozmasowała lekko odgniecione żebra. Sprawdziła, czy pakunki na biodrach i klatce piersiowej dobrze się trzymają. Położyła się pod przykrycie, trzymając w dłoni rękojeść jednego z krótkich mieczy. Najwyżej go zrani, gdy jednak zechce łazić po kuchni. Zawinęła się w pierzynę ze śmierdzących gęsich piór i czekała na sen.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ze snu wyrwał go znów ten sam koszmar. Długo leżał na posłaniu, oddychając szybko i nierówno. Otarł z czoła pot. Jego gość wciąż spał i na szczęście cały czas był na swoim miejscu. Chyba obawiał się, ze kiedy się obudzi elfa już nei będzie i albo będzie musiał go szukać albo pokazać mu jakiś obelżywy gest kiedy będą już go wieszać by wiedział, że tylko jego głupota tu zawiniła.
    Ale był. Spał i to chyba głęboko.
    Obmył twarz i krak. Chłodna woda szybko go otrzeźwiła na tyle, by mógł raz jeszcze przeanalizować swój plan. Nie był doskonały. Trudno było coś dobrego wymyślić w tak krótkim czasie i tak nieprzewidywalnych warunkach.
    Z trudem ale jednak włożył gorset. Podpatrzył pewnego razu jak robiły to samotne kobiety. We framugę drzwi wbijały leko zakrzywione groździe, którymi zaczepiały po kolei sznurki i naciągały, zaciskając gorset coraz mocniej. Trochę to trwało ale innego sposobu nie znał.
    Zostawił przy łóżku Iorwetha kubek z wystygniętym wczorajszym naparem, wziął koszyk na sprawunki i wyszedł. Ludzie w tej okolicy wstawali wraz ze słońcem. On miał z tym pewien problem, ale odkąd nawiedzał go ten koszmar, zaczął nadążać za rytmem dnia mieszkańców. Znów odgrywał swoje przedstawienie, pełne uprzejmości i durnowatych uśmiechów. Zakupił trochę warzyw i mięsa. Wziął trochę więcej niż zwykle ale nie na tyle, by ktoś mógł podejrzewać, ze nie jest sam. Potem upoluje zająca albo ze dwie wiewiórki. Z tym akurat nie miał problemu.
    Wracał właśnie do domu, kiedy usłyszał o tajemniczym napadzie na dzieci, bawiące się z psem. Westchnął głęboko. Ten mężczyzna ma zdecydowanie zbyt dużo energii i głupawych pomysłów.
    Wrócił do chaty, odstawił kosz, który ważył na prawdę dużo i jakoś nikt nie zwrócił uwagi na to, ze przeciętna kobieta zwłaszcza taka filigranowa jak Sora, nie uniosłaby takiego kosza i nie byłaby w stanie przejść z nim przez całe miasteczko.
    Podeszła do łóżka i palcem wskazującym dźgnęła elfa w czoło.
    - Czy ty w ogóle myślisz? Cała okolica rozprawia teraz o ataku na dzieci. Może mi jeszcze powiesz, ze to nie ty, co? Nie jestem głupia!

    OdpowiedzUsuń
  11. - Oooo, jasne! Jeszcze się przechwalaj ile to ludzi zabiłeś. Jakie to... męskie. - dopiero kiedy wypowiedziała te słowa, dostrzegła jak strasznie brzmią, ale trudno. Już się stało.
    - Jak dla mnie możnaby wyrżnąć wszystkie dzieciaki z okolicy. Nie obchodzą mnie. Tak jak wszyscy ci obrzydliwi ludzie. Ale to cie nie usprawiedliwia! Mogłeś nas wydać! Oboje nas spaliliby na stosie, a ty w ogóle się tym nie przejmujesz. Nie jesteśmy u siebie. Nie rozumiesz? To teren wroga... Nalezy być ostrożnym a nie wyrzucać jedzenie przez okno! Nie masz pojęcia ile pracy włożyłam by uwiarygodnić tę przykrywkę! By się tu schować i nie rzucać w oczy... By pracować dla naszej sprawy. A ty przez tę twoją gorącą krew, mogłeś wszystko zniszczyć tuż przez końcem mojej misji.
    kilkoma nerwowymi ruchami przeczesała włosy. Wzięła kilka głębokich oddechów. Pojawił się znów nerwowy tik, nad którym już, jak sądziła, zapanowała. Jeden z kącików ust, kilkukrotnie uniósł się do góry. Pomasowała policzek, by rozluźnić mięsień.
    - Nie tego nas uczyli. - fruknęła. - Masz myśleć zanim coś zrobisz. Bo kończysz jak inni...
    Chciała coś dopowiedzieć, kiedy do drzwi rozległo się pukanie. Sora spojrzała w ich stronę, a potem znów na elfa.
    - Połóż się i milcz. Nie denerwuj mnie jeszcze bardziej...
    Przeczesała znów włos. Napięła i rozluźniła wszystkie mięśnie, po czym przykleiła do twarzy delikatny i bardzo miły uśmiech. podeszła do drzwi i otworzyła je.
    - Dzięń dobry. Czy coś się stało?
    Żołdak przyglądał jej się chwilę, po czym rzucił okiem w głąb domu.
    - Morderca zbiegł z lochów i...
    - Terrens! - huknął ktoś za nim. Bert (bo zapmniałem jak ten kupiec się nazywał i jakoś nie mogę tego zaleźć...) przepchnął się bok żołdaków i strażników miejskich.
    - Witaj, panienko. - rzywitał się grzecznie kłaniając.
    - Zbiegł jakiś morderca? Czyżby ten elf, o którym pan wspominał? - spytała, trzepocząc rzęsami. Czasem nie mogła uwierzyć, ze ten człowiek był tak naiwny.
    - Dokładnie. Ma panienka świetną pamięć.
    - Po prostu... lubię pana słuchać. Mówi pan tyle mądrych rzeczy...
    - Jest panienka łaskawa...
    Sora niemal widział jak rozłupuje temu mężczyźnie czaszkę łyżeczką a potem wypala mu swoje imię na brzuchu. Całe szczęśćie, że było dość długie by zająć niemal całą skórę. A może zrobi to w dwóch językach? Tak by poczuć się jeszcze lepiej.
    - Przeszukujemy okolicę. Musimy dbać o bezpieczeństwo naszych ludzi. Widziała może panienka kogoś obcego w okolicy? I czy możemy zajrzeć do panienki domostwa?
    - To bardzo szlachetne panie, że tak dbacie o nasze dobro. Nie widziałam nikogo obcego. Chociaż bylam tylko dziś na targu. Przygotowuje dom dla Elizy, córki młynarza. Spodzewa się rozwiązania lada dzień... Jeśli panowie musicie, wejdźcie... Potem znów poproszę kapłana o odpędzenie złych duchów...
    Mina kupca i żołdaka przy nim stojącego, mówiły wszystko. mężczyźni wciąż jakby obawiali się cudu porodu.
    - Nie trzeba. Nie będziemy niszczyć pracy panienki. Wystarczy mi panienki słowo.
    - To bardzo miłe z pana strony. - odpowiedziała, znów trzepocząc rzęsami. - Ale... wybieram się dziś po rumianek na polanę. Chciałam zapytać... bo skoro ten morderca tu grasuje to może... czy któryś z pańskich ludzi mógłby mi towarzyszyć? Tylko na polankę i z powrotem.
    - Ależ oczywiście! Zrobimy obchód i za chwilę wrócimy. Terrens z panienką pójdzie.
    Kilka uprzejmości, kilka uśmiechów i głupiutkich trików, których nauczył się od miejskich kurtyzan wystarczyło. Zamknął drzwi i wrócił do elfa.
    - Ależ wielką rozkoszą by było wydłubanie mu mózgu przez nos. Jak ja go nienawidzę. - mruknął. - Oznaczacie jakoś specjalnie zwłoki? No wiesz... wycinacie im jakieś znaki czy coś w tym rodzaju? Skoro ten głupawy straznik ma zginąć z twojej ręki, moje słowa mogą nie wystarczyć. Twoje komando dowie się że żyjesz. A pogoń skieruje w inną stronę.

    OdpowiedzUsuń
  12. - Jestem całkiem niezłą aktorką... Z resztą, pewnie niedługo sam się o tym przekonasz. Włąściwie to... już się nie mogę doczekać by zobaczyć twoją minę. - zachichotała. Wiedziała, ze powiedziała nieco zbyt wiele i elf zapewne będzie wobec niej bardzo podejrzliwy. Jednak czasem nie mogła się powstrzymać.
    Przeszła przez pokój, szukając koeljenj luźnej deski. Miała tu wiele skrytek i czasem, jeśli niezbyt często z nich korzystała, potrzebowała chwili by je dokładnie lokalizowac.
    Podważyła jedną z desek. Wyciągnęła z niej ciasno obwiązane zawiniątko. W środku były trzy wiewiórcze ogony. Powinna iść na polowanie. Ostatnio wykorzystała dwa do kradzieży. Zostawiła taki w szkatule tutejszego skarbnika, po tym jak opróżniła ją z monet.
    Wybrała jeden a resztę schowała z powrotem do skrytki. Przesunęła po desce kilka razy nogą, by drobny pył, wszechobecny w domu, ukrył wyraźne linie, powstałe po wyjęciu deski. Ogon wsunęła sobie w dekolt, upychając w staniku. Potem wzięła strzałę zza pieca. chwilę przyglądała się lotkom. Zrobione były z piór pstrokatej kurki. Za bardzo rzucały się w oczy. Elfy używały piór dzikich ptaków. Nie miała czasu na zmianę lotek. Wszystkie jej strzały ozdobione były pstrokatymi lotkami. Cóż, nie pozostawało nic innego jak złamanie strzały przy końcu. Można by uznać, ze została uszkodzona po wystrzeleniu jej. Odłamany kawałek trafił do pieca. Ogień najlepiej niszczył dowody.
    - Zaraz wychodze. - oznajmiła, chociaż pewnie niepotrzebnie. - Pilnuj się. Jest jeszcze zupa. Jak wrócę zrobię pieczeń.
    Chwyciła koszyk na zioła, przykleiła do twarzy uśmiechi wyszła, zamykając dokładnie drzwi.

    Po pewnym czasie dało się słyszeć zamieszanie w wiosce. Ludzie coś krzyczeli, biegli i nawoływali się. Z wykrzyczanych słów, dało się rozpoznać "morderca", "zabójstwo", "atak" i "miała szczęście". Strażnicy miejscy już wiedzieli. Podniosiono alarm. Strażnicy i żołdacy zostali wysłani gdzieś w las. Sora uważała, ze wykonała dobrze swoją robotę. A nawet bardzo dobrze.
    Otworzyła drzwi drżącymi rękami. Wciąż pochlipywała, nie mogąc powstrzymać urwanego oddechu.
    - Panienka potrzebuje pomocy! - dało się słyszeć męski głos.
    - Nie chce. Dam sobie radę. - odparła słabym głosem. - Proszę... chcę zostać sama. To było... to było straszne.
    Zamknęła drzwi. Dopiero w środku wyprostowała się. Spojrzała na swoje ubrudzone ziemią dłonie i zniszczoną, poszarpaną sukienkę. Darła materiał tak, by nie uszkodzić skrytek z pieniędzmi i by nie odsłonić zbyt wiele. Miała ciało młodzieńca i nie łatwo było to ukryć. Przeczesała palcami krótkie jasne włosy, teraz brudne i ozdobione kilkoma źdźbłami trawy i igliwiem.
    Weszła głebiej do chaty i siadła ciężko na taborecie. Oparła się plecami o ścianę i spojrzała na swojego elfa. Wciąż tu był. I wydawał się spokojny. Czyli możliwe, ze tym razem był grzeczny.
    - Jestem wykończona. - westchnęła. - I głodna... Musiałam biegać po lesie przez długi czas. I jeszcze wspinać się na drzewa... i po nich skakać. A ta kiecka jest strasznie niewygodna...

    OdpowiedzUsuń
  13. - Zjemy coś pożywnego. Kiedy zajdzie słońce pójdziemy po konie. Będą sakwy do zabrania. Nie próżnowałam przez ten czas, który tu spędziłam.
    Wymyła dłonie i zabrała się za kawały mięsa i warzywa. Podejrzewała, ze trochę się przejedli ale warto było. Po posiłku przyszedł czas na przygotowania.
    Zdarł z siebie kobiece odzienie. Noszone na biodrach tobołki wygniotły na skórze paskudne siniaki. Większość zaczęłą już zmieniać kolor z czerwonego fioletu na żółty. Ale nie zmieniało to faktu, że utrudniały poruszanie.
    Wymył się dokładnie, odpoczywając chwilę w bali pełnej chłodnej wody. Wdział swoje zwykłe ubranie. Pewną ulgą było to że nie musiał już nosić gorsetu. Jego ciało nabrało znów męskich proporcji.
    Słońce zaszło niż niemal całkowicie gdy wszedł do głównej izby. Nie starał się już zachować odpowiednio delikatnego tonu głosu i głupawych uśmieszków.
    - Przesuń się.
    Sięgnął pod łóżko, wyciągając dwie podwójne skórzane sakwy, doraczane do siodła. Zaczął pakować do nich zawiniątka, które wcześniej wypełniały jego stanik i obfitsze biodra oraz wszystko to co było w skrytkach. Wszystkie cztery kieszenie sakw stały się pękate a one same nieprzyjemnie ciężkie.
    - Ta będzie twoja. - rzucił jedną na łóżko. - Nie zgub. Dużo czasu i trudu zajęło mi zebranie tego wszystkiego.
    Przerzucił przez plecy pochwy z krótkimi mieczami oraz łuk i kołczan. Wręczył towarzyszowi długi elficki miecz i drugi łuk. Akrat broni nie miał zbyt wiele. Położył na łózku dwa wiewiórcze ogony, które jeszcze zostały. Wyjrzał przez okno. Po uliczkach przemykały już niezgrabne cienie utopców. Zatem nadszedł ich czas.
    - Idziemy. Nasz cel jest w tamtym kierunku. - wskazał na zachód. Włożył na głowę kaptur by światło księżyca nie odbijało się od jego jasnych włosów i nie zwróciło niczyjej uwagi. Wyszli, zostawiając otwarte drzwi. Dom nie był już nikomu potrzeby.
    Przemykali między domami. Ashwood mniej więcej wiedział kto, w którym domu i przez które okno wygląda, starając się zobaczyć te stwory. Minęli nieduży patrol strażników miejskich i weszli na teren posiadłości jednego z kupców. Jak Ash się spodziewał, konie stały w stajni już od dłuższego czasu. Były wypoczęte i wyczyszczone na noc. Szybko poradzili sobie z ich osiodłaniem. Sakwy spoczęły bezpiecznie przyczepione do siodła. Szło im na prawdę dobrze. I to bardzo niepokoiło Asha. Gdzieś w oddali dobiegł ich odgłos walki. Widocznei strażnicy podjęli walkę z utopcami. ciężko było je zabić, nie posiadając magicznej broni.
    Wyprowadzili dwa najlepsze wierzchowce. Wskoczyli w siodła zaraz gdy tylko odeszli od świateł domostw.
    - Puściłem pogoń na północ. Jedźmy za słońcem. Na zachód. Potem,udamy się gdzie oczy poniosą.

    OdpowiedzUsuń
  14. Wysunął z pochwy na plecach jeden z mieczy. Ze względu na jego mierny wzrost ale dużą zwinność i szybkość, to była jego wiodąca broń. Mógł stawać do walki z największymi i najsilniejszymi wojownikami a i tak miał większe szanse na wygraną niż oni.
    - Wiem. To noc umarłych. Tak ją tu nazywają. Za jakies trzy mile będzie zagajnik z brzóz. Doprowadzi nas na drugą stronę lasku, do drogi. Nikogo na niej nie powinno być. Jest zbyt blisko mokradeł. Chociaż ostatnio mówiono o wiedźminie, który tu na zmory poluje.
    Spiął konia. Specjalnie wybrał najlepsze i najodważniejsze rumaki, które należeć miały pierownie do tutejszego komisarza.
    Po dordze cieli jeszcze kilka stworów, które wyłaziły coraz liczniej, szukając jakiegoś mięsa do pożywienia się.
    Dotarli do brzozowego zagajnika. Drzewa były na tyle wysokie by mogli przejechać nie zsiadając, przyklejeni do końskiej szyi. Na drodze, puścili się galopem w stronę gór. Zwolnili dopiero gdy teren stał się bardziej falisty.
    - W komandzie jest jeszcze Gallan? - spytał, gdy byli już bardzo daleko od wioski. Nie spotkali nikogo, na co liczył. - Ona potwierdzi kim jestem. Udowodnię, że jestem kim jestem.

    OdpowiedzUsuń