26 lutego 2017

[KP] I'm married to the devil in the city of angels

Pukanie do drzwi gabinetu wytrąciło sir Johna S. Redmayne'a z zamyślenia. Ziewnął i rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu - ciężkie, mahoniowe regały wypełnione szczelnie najróżniejszymi foliałami ustawione pod błękitno-żółtymi ścianami, sprawiały przytłaczające wrażenie. Postronny obserwator mógł odnieść wrażenie, że ich ogrom wygrywał z majestatycznym portretem Victorii Reginy na ścianie oraz z niewielką figurką niedoszłego para Anglii. Cóż, zbytnio by się nie pomylił.
- Kto tam? - spytał ze zmęczeniem sir John, zasłaniając usta przed iście belzebubim ziewnięciem. - Proszę wejść.
Do środka wkroczył z godnością postawny staruszek w elegancko skrojonej liberii, obdarzony wielce sumiastymi wąsami. Lord Redmayne rozpoznał w nim od razu George'a Thompsona, od trzydziestu lat pełniącego obowiązki kamerdynera w Redmayne Manor. Jego twarz wyrażała coś, co od biedy dałoby się nazwać zaciekawieniem - choć w sumie po pogrzebowej aparycji służącego trudno było rozpoznać, kiedy coś go interesuje, a kiedy nie.
- Sir, właśnie przyszedł ten pan, któremu wyznaczył pan spotkanie o siedemnastej. - zawiadomił posępnie. Sir John momentalnie odżył. Porzucając całą swoją brytyjską flegmę, natychmiast zrzucił z biurka drogocenne książki, nad którymi pracował, aby zrobić miejsce, a chwilę później poprawił przekrzywiony kołnierzyk. Jak mógł zapomnieć o człowieku, którego polecała mu sama lady Nevermore?
- Doskonale, George, przynieś tu herbaty i mleka. - zażądał, wychodząc zza biurka, aby uprzątnąć nieszczęsne foliały. Przy okazji zdjął z fotela stos gazet, chcąc umożliwić gościowi zajęcie miejsca.
Po krótkiej chwili do pomieszczenia wszedł wysoki, poważny mężczyzna w nietypowej czapce i z fajką w zębach. Sir John odnotował w myśli, by poprosić George'a o przyniesienie kapciucha na tytoń.
- Dzień dobry, panie Holmes. - powitał z uśmiechem sławnego detektywa. Ten uścisnął mu dłoń z taką samą flegmą, z jaką godzinę wcześniej oddał w ręce Lestrade'a przestępcę, i odpowiedział mu chłodnym, krótkim powitaniem:
- Dzień dobry, milordzie. W jaki sposób mogę panu pomóc?


 
 Sherlock Holmes 
Detektyw-konsultant
Morfinista, wybitny skrzypek, zwolennik metody dedukcji


 (Tytuł karty z Hollywood Undead, ogółem będzie to Holmes z opowiadań - a więc kanon aż do bólu, aczkolwiek z wyglądem zapożyczonym od Benedicta Cumberbatcha - sam obrazek jest fanartem ze strony BBC. Karta powstała głównie na potrzeby wątku z Boćkiem, ale jest wielokrotnego użytku!; Sherlock Holmes prowadzi do theme) 

25 komentarzy:

  1. Był wściekły. Na wszystko i wszystkich. Na swojego brata, na tego jego całego współlokatora, który praktycznie cały czas…albo wystarczająco często rzępolił na tych skrzypcach. Graniem tego by nie nazwał to było czyste rzępolenie (wcale nie twierdził że to było rzępolenie tylko i wyłącznie dlatego, że on nie znał się na grze na skrzypcach i słyszał je raptem kilkanaście razy). Rzępolenie wysokiej klasy!
    Po raz kolejny czytał drugą linijkę tekstu listu napisanego przez swojego brata. Że też dał się wepchnąć w takie bagno.
    Johnie Watsonie zaklinam cię przybywaj możliwe jak najszybciej bo nie wytrzymam! - błagał w myślach. Naprawdę błagał i prosił swojego brata aby jak najszybciej wrócił.
    Dłużej tego rzępolenia nie zniesie!
    Spokojnie James…wytrzymasz. Dasz radę. Zawsze dawałeś radę to teraz też. To tylko facet grający na skrzypcach… - uspakajał się. Powtarzał niczym mantrę jakąś. Przecież coś musi się zdarzyć, żeby Holmes przestał rzępolić. Żeby zajął się czymś innym niż granie na skrzypcach. Czasami zastanawiał się, czy Sherlock nie robi tego specjalnie. Że gra zawsze wtedy kiedy on jest w domu.
    Zszedł niżej, do salonu gdzie urzędował zazwyczaj Sherlock. Zszedł nawet nie będąc do końca tego świadomym, że wciąż trzyma kartkę papieru na której było pismo jego brata. Gdyby ktoś mu to powiedział pewnie zdziwiłby się niemiłosiernie.
    — Możesz przestać rzępolić? – zapytał w pewnej chwili. – Człowiek choćby chciał to skupić się nie może – dodał i wykonał ręką z kartką bliżej nieokreślony gest. Wyglądał zupełnie tak jakby zaraz miał wyrzucić te skrzypce (być może nawet z właścicielem) przez okno, albo i drzwi. – Powiedz może lepiej…czy jest coś ciekawego do zrobienia. Ktoś może zgłosił się po jakąś poradę? Albo…bo ja wiem? Zgłosił kradzież drogiego zegarka, albo zaginięcie kogoś z rodziny? – zapytał głosem pełnym nadziei. Może wreszcie jakoś się wyrwie, albo znajdzie jakiś pretekst aby współlokator przestał grać na skrzypcach. Bo chyba tylko i wyłącznie jakaś kryminalna łamigłówka była zdolna do tego żeby Holmes zajął się czymś innym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzruszył ramionami i pokiwał głową z niedowierzaniem.
    — Ty to hymnem naszym nazywasz? – zapytał szczerze zdziwiony. Naprawdę dobry żart. Nic tylko pokładać się ze śmiechu. – Po mojemu to nasz hymn inaczej brzmi…tego naprawdę nie nazwałbym hymnem. Brzmiało jak jelenie na rykowisku – stwierdził i przeszedł na drugi koniec pokoju. Oparł się nieco nonszalancko o ścianę.
    Może z tymi jeleniami przesadził. Może na pewno przesadził, ale tylko takie porównanie przychodziło mu do głowy. W duchu dziękował każdemu świętemu, każdemu Bogu jaki tylko był na świecie, za to że Sherlock Holmes nie gra na dudach. Tego by chyba nie zdzierżył. Nie zdzierżyłby człowieka, który katuje go swoją grą na instrumencie.
    — Możliwe. Możliwe też, że to jakaś zagubiona duszyczka, która pomyliła mieszkania – może podchodził nieco sceptycznie do tego wszystkiego ale tak właśnie mu się wydawało. Przecież cudów nie ma. A on chyba jeszcze nigdy nie wymodlił się o jakikolwiek cud. Ale być może (jeśli Sherlock się nie myli) to zacznie częściej się modlić o cuda. Albo p prostu o szybszy powrót brata. Jedno jest pewne, zabije go za ten idiotyczny pomysł…a jeśli nie zabije to ciężko uszkodzi.
    Spojrzał na człowieka z fajką. Nieco zmarszczył nos…nie przepadał za zapachem tytoniu. Strasznie go drażnił.
    Nie zamierzał siadać. Postoi chwilę i pościska jeszcze kawałek kartki zapisanej przez jego brata. Dopiero w tej chwili zorientował się, że wciąż ją trzyma i najprawdopodobniej jeszcze chwilę temu machał nią na wszystkie strony, podczas tej gestykulacji. Dlatego pospiesznie zgiął kartkę na cztery i schował ją do kieszeni. Przecież nie wszyscy muszą go widzieć właśnie z tą kartką…czy ogólnie z jakąkolwiek kartką.
    Spojrzał na palmę, która stała w kacie pokoju. Od momentu swojego przyjazdu zastanawiał się jakim cudem ta roślina jeszcze tutaj jest. Jak do tego doszło że nie zwiędła ani nic? Że…sam już nie wiedział. Po prostu to było takie…dziwne. Ta palma zupełnie tutaj nie pasowała, ale chyba jednak musiała nadawać temu wszystkiemu jakiś charakter, bo James nie wyobrażał sobie pokoju bez tej rośliny.

    [Sorry, że tak o niczym, ale nie mam tej twojej całej rozpiski planu. Jak możesz to wyślij mi to na maila, albo na GG jeśli masz. Mój mail jest podany w karcie, a GG to:51552734, albo napisz w odpowiedzi czy coś...nie lubię tak nie pchać akcji do przodu :/]

    OdpowiedzUsuń
  3. Spojrzał to na Holmesa, to na przybyłą damę. Lekko uniósł prawy kącik ust ku górze. Planował wyjść w jej mniemaniu na mruka i gbura. I chyba to nawet lepiej pasowało niż żeby zabawiał damę sprośnymi żartami…czy też jakimikolwiek żartami. To niestosowne rozśmieszać damę pogrążoną w żałobie. Poza tym…nie znał dobrych żartów.
    Skinął głową, na znak że przyjmuje przeprosiny. Który to już raz dochodzi do nieporozumienia na tym tle?
    Zdecydowanie kolejny i nie potrzebny do szczęścia raz w którym ktoś myli mnie z bratem - pomyślał gorzko James.
    Jednak naprawdę nie miał za złe kobiecie. Przyzwyczaił się do tego stanu rzeczy. Zawsze ich ze sobą mylono, chociaż ku gwoli uściślenia to Jamesa mylono z Johnem. Był w tej całej sytuacji jednak jeden plus…Sherlock pamiętał jego imię a to już coś.
    — Rache? – zapytał i nieco zmarszczył brwi. – To chyba niemiecki… - dodał nieco ciszej, jakby nie do końca był pewny swoich słów. Nie był jakimś znawcą języków, ale nauczył się kilku rzeczy. Jak język był szeleszczący to pewnie jakiś wschodni. Polski, albo i rosyjski. O twardym wydźwięku to niemiecki, ładny miękki akcent to francuski. Takie coś…nie wiadomo dokładnie co, to taki turecki, albo chiński… Zawsze istniała jakaś niewielka szansa że odpowiednie słowo przypasuje do jakiegoś języka.
    — Czy madame, jest w stanie powiedzieć coś…więcej o byłej niedoszłej małżonce swojego syna? – zapytał po pewnym czasie. Ciekawiło go to, bo przecież kobieta odrzucona to nie jest nic dobrego. Źle też jest jeśli to mściwa osoba.
    Właściwie to pewnie po głębszym zastanowieniu to każdy mógł mieć motyw. Może jakaś pokojówka, albo lokaj nie byli zadowoleni z pensji i chcieliby się zemścić w taki oto sposób? Może dziedzic jest czyimś dłużnikiem? Albo po prostu ma wrogów o których nie wie jego matka. Wszystko było możliwe i wysoce prawdopodobne.
    Zastanawiał się czy Holmes już wie….czy on już ma wytypowanych podejrzanych. Osobiście to typował właśnie byłą narzeczoną dziedzica. Miała wyraźny motyw. Poza tym… „Rache” i „Rachel”… podobnie brzmi. Może zbir się przejęzyczył? Albo zaszła jakaś podobna rzecz?
    Wolał jednak o niczym nie wspominać Holmesowi. Wyśmiałby go za te jego podejrzenia. Albo zbył jakimś machnięciem ręki…chociaż jak zdążył poznać tego osobliwego człowieka to mógł się założyć z kimś o sporą sumę pieniędzy, że pan Holmes wie co dzieje się w głowie niejakiego Jamesa Watsona.

    [Dzięki za wysłanie na mailu potrzebnych informacji :D]

    OdpowiedzUsuń
  4. Pokiwał lekko głową słysząc wypowiedź lady. Chyba większość matek tak właśnie miało, że swoje dzieci traktowały dobrze, były opiekuńcze, może nawet za bardzo i to niekiedy przejawiało się nie najlepszym mniemaniem o drugiej połówce swojego dziecka. Tutaj chyba też tak było, ale jeśli miałby przyjąć, że to wszystko zrobiła Rachel, albo ktoś przez nią wynajęty…to obawy księżnej były słuszne. Bardzo słuszne.
    Zmarszczył nieco brwi. Czyżby Sherlock podejrzewał matkę o to, że usiłowała zabić swojego syna? Ta kobieta? Nie, to przecież niemożliwe. Poza tym skoro jeździła kiedyś konno, to pewnie lubiła konie, więc nie wyrządziła by takiemu krzywdy. Przynajmniej w mniemaniu Jamesa. No bo przecież…gdyby on jeździł kiedyś konno (i do tego jeszcze to lubił), to w życiu nie skrzywdziłby żadnego konia.
    W co ty pogrywasz Sherlocku?
    Listy z Niemiec pełne opisów przyrody. Radosne i krótkie…to raczej nie świadczyło o tym że coś się złego działo. Chyba, że chciał jakoś uspokoić matkę, ale wtedy nie wysyłałby regularnie listów. Bo przecież ktoś kto ma jakieś kłopoty zapomina o rzeczach typu napisanie listu i skupia się bardziej na tym aby ten kłopot jakoś zażegnać. Tak przecież zrobiłby każdy człowiek.
    Spojrzał na odchodzącą kobietę. Kiedy usłyszał dźwięk zamykanych drzwi spojrzał na Holmesa. Lekko uśmiechnął się do niego. Czyżby naprawdę ją podejrzewał? Czyżby podejrzewał, że ona chciała zabić swojego syna, albo poważnie go uszkodzić i żeby odrzucić od siebie podejrzenia ubrała maskę troskliwej matki i przyszła do Holmesa?
    — Co o niej sądzę? – zapytał niemalże machinalnie. Chciał zyskać nieco czasu na odpowiedź, a tylko powtórzenie pytania przychodziło mu do głowy. Poza tym chyba podświadomie chciał się upewnić czy dobrze usłyszał. – Nic nadzwyczajnego. Kobieta, która martwi się o jedynego syna. Dystyngowana, może nieco zbyt pewna swoich racji – oznajmił nieco niepewnie. Pewnie jak zwykle się mylił i Sherlock powie, że jest naiwny, albo coś podobnego. Z całą pewnością jednak wytrąci go z błędu i powie że księżna tak naprawdę jest złem wcielonym…chociaż sprawiała dosyć przyjemne wrażenie. – Nie wygląda na swój wiek – dodał i spojrzał ukradkiem na detektywa.
    Przeszedł do jednego z foteli i na nim usiadł. Założył nogę na nogę i po tym poprawił ręką swoje włosy. W efekcie nieco zburzył względny porządek panujący na jego głowie.
    — A dlaczego pytasz? Chcesz sprawdzić czy twoje pierwsze wrażenie pokrywa się z moim? – zapytał, chociaż przypuszczał, że Holmes nie odpowie mu na to pytanie. Pewnie machnie na to ręką i zada kolejne. A po jego odpowiedzi zapyta jeszcze o kilka innych rzeczy.
    Nie rozumiał detektywa ani trochę. Nie potrafił pojąć toku myślenia pana Sherlocka Holmesa. Było to dla niego pojęcie czysto abstrakcyjne i zdawał sobie sprawę z tego, że Holmes pewnie o tym wszystkim wie.
    — A powiedz Sherlocku…sądzisz, że Rachel Atwood jest w to wszystko zamieszana? Bo według mnie tak. Może te dwa zbiry przejęzyczyli się i mieli powiedzieć „Rachel”, a powiedzieli „rache”? – zagadnął. Ciekaw był odpowiedzi. Poza tym chciał dowiedzieć się od Holmesa czy dobrze myśli. Tak właściwie to pierwsze o czym pomyślał to przejęzyczenie. W końcu „Rachel” i rache” brzmiały dosyć podobnie, może nie dosłyszeli czegoś i tak to wyszło?

    OdpowiedzUsuń
  5. Spojrzał na Holmesa i pokiwał głową. Mówił z sensem, chociaż dla niego to byłoby lepiej gdyby wytypować już głównego podejrzanego i sprawdzić czy miało się rację…albo zrobić coś innego. Nie znał się na tym wszystkim, jakoś nigdy specjalnie się nie interesował tym w jaki sposób prowadzone jest śledztwo i jak to wszystko wygląda w takim Scotland Yardzie, czy innej policji w innym kraju. Wszystko pewnie wyglądało dosyć podobnie. Wytypowanie podejrzanych, szukanie dowodów, przesłuchania a później skazanie kogoś na kogo zebrało się najwięcej dowodów. Chociaż mógł się mylić i to bardzo.
    — Wiesz…kobiety nigdy nie zrozumiem. One…ich logika jest dosyć dziwna. Nie zdziwiłbym się gdyby okazało się że czekała tyle czasu tylko po to żeby się zemścić – powiedział. Przynajmniej on poczekałby jakiś czas żeby się zemścić na kimś. W końcu po kilku bądź kilkunastu tygodniach albo i miesiącach nikt nie zorientowałby się, że postanowił się na kimś zemścić, więc byłby poza jakimikolwiek podejrzeniami ze strony samego zainteresowanego oraz być może i policji. – Poza tym może myślała, że jak odczeka trochę czasu to nikt się nie zorientuje? Albo chciała jakoś uśpić czujność księcia? To przecież też jest prawdopodobne, prawda? – zapytał. Mogło przecież tak być. Mogła tak właśnie zrobić i on będzie się tego strasznie trzymał. Według niego to właśnie pani Rachel Atwood była głównym podejrzanym…czy też raczej główną podejrzaną.
    Podrapał się delikatnie po brodzie. Myślał nad słowami Sherlocka, w końcu z tej dwójki to on był bardziej doświadczony i on był tym całym mózgowcem. James mógł co najwyżej mu informacje przynosić, albo robić coś pokrewnego, bo najprawdopodobniej do dedukcji się nie nadawał. Nie ten typ myślenia, nie ten typ człowieka, który będzie szukał ukrytych faktów bądź przekazów.
    — No tak, przecież każdy ma jakiegoś wroga, większego bądź mniejszego. Nie ma osoby nieskazitelnie czystej – przytaknął James. To było naprawdę na swój sposób nieco podejrzane. Poza tym… - Tylko czy wroga ma tutaj w Anglii, czy może jego wróg jest z kontynentu? – głośno się zastanowił.
    W końcu sir Arthur był dyplomatą, a najprawdopodobniej i dyplomaci mieli wrogów. Każdy miał wrogów, pewnie nawet i jego starszy brat – John miał jakiegoś wroga. Może nawet to James był wrogiem Johna? Takim wrogiem o którym nie mówi się zbyt wiele i raczej przemilcza się jego istnienie, albo nie wspomina o tożsamości.
    — Mając na myśli wrogów z kontynentów i podejrzane organizacje…mówisz o obcym wywiadzie? Sądzisz, że taki na przykład niemiecki wywiad mógł chcieć zwerbować naszego księcia, biednego przez zły los prześladowanego? – zapytał szczerze zaciekawiony. Bo on o tym pomyślał. – Może książę zobligował się do tego, że przekaże im jakieś ważne informacje, ale zagrał im na nosie i oni teraz szukają zemsty na nim? Chociaż nie…wywiad załatwiłby to pewnie w jakiś zupełnie inny sposób, prawda? Coś w stylu „raz a porządnie” – spojrzał na swojego obecnego aczkolwiek chwilowego współlokatora. Chciał coś jeszcze dodać, ale chyba zrezygnuje z tego wszystkiego.
    — Oczywiście. Powiedz tylko gdzie i od kogo mam zacząć i co konkretnego ciebie interesuje – odpowiedział z lekkim uśmieszkiem. Oczywiście że powoła się na swojego brata, a jak to nie zadziała to wymyśli jakiś zupełnie inny sposób na zdobycie informacji.

    [Dobrze, to powiedz mi co mam znaleźć, czy w tej kwestii panuje jakakolwiek dowolność?]

    OdpowiedzUsuń
  6. James tylko pokiwał głową.
    — Da się zrobić – powiedział po chwili jednak nie precyzował co konkretnie „da się zrobić”. Wiedział, że niektóre z tych rzeczy będą trudne do dostania i samo powołanie się na brata może nie wystarczyć, jednak chyba Sherlock zdawał sobie z tego sprawę. – Jakbym nie wrócił jutro rano to możesz zacząć się martwić. Jeśli nie zjawię się do południa możesz zacząć mnie szukać. Natomiast jeśli nie przybędę do wieczora to możesz kupić mi jakąś gustowną wiązankę – powiedział na odchodne.
    W głowie układał plan gdzie najpierw zajrzeć. Może zacznie od pułkownika, później zbierze kilka informacji na temat rodziny Atwood, szczególnie przyglądając się pani Rachel. Może na końcu coś o relacjach? Chociaż…skoro zajmuje się pułkownikiem, to mógłby dyskretnie wypytać o kilka rzeczy. Jeszcze przemyśli i dopracuje to wszystko. Jest tylko człowiekiem.
    Chyba nie spodziewał się cudów, ale najwidoczniej i one czasami się zdarzają. Wychodził z budynku intendentury i przeglądał sporządzone notatki w niewielkim notesie. Zawarł tam chyba najważniejsze informacje odnośnie pułkownika.
    Pewnie to wszystko i tak nie zadowoli Holmesa- przemknęło mu przez myśl. Teraz wypadało dowiedzieć się o pani Rachel i jej rodzinie…jednak tutaj było ciężko. Ludzie nie byli zbyt rozmowni na ich temat. Jedynie przebąkiwali coś, że Rachel jest urodziwą kobietą i była zaręczona z sir Arthurem, ale te zaręczyny zerwała bo tamten niby ją zdradził… Samych teorii odnośnie zaręczyn i ich zerwania usłyszał chyba z pięć. Ludzie uwielbiają plotkować!
    Stwierdził, że dowie się trochę o znajomych sir Arthura i zakończy na tym. Robiło się późno i chciał trochę pospać w nocy…bo to że Sherlock będzie się martwił… Tego nie brał pod uwagę. Holmes pod tym względem wydawał mu się zupełnie obojętny.
    Wracając do domu około pierwszej w nocy nie wiedział czy poszukiwania może uznać za udane. Niby znalazł dwóch przyjaciół sir Arthura, którzy mówią całkiem przyzwoicie po niemiecku. Przynajmniej w jego mniemaniu… Zapisał nawet w notesie ich nazwiska. Z tego co słyszał to oni swego czasu pracowali w Niemczech wraz z synem szanownej lady.
    Po cichym przekroczeniu progu mieszkania przy Baker Street 221B, nie myślał o niczym innym tylko o położeniu się w łóżku i zaśnięciu. Nawet przemknął w miarę możliwości cicho i szybko do swojej sypialni i położył się w ubraniu na pościelonym łóżku. Nawet nie kwapił się aby zdjąć buty. Sherlock może poczekać kilka godzin, James nie zapomni informacji, ani też notes się nie zgubi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Powoli wszedł do jasnego salonu. Pierwsze co zauważył, to to że Sherlock odłożył wcześniej czytaną gazetę. James w duchu się uśmiechnął, w końcu Holmes pokazywał zainteresowanie całą sprawą oraz informacjami zdobytymi przez młodszego z Watsonów. James na razie milczał, lekko tylko skinął głową. Owszem było sporo informacji, które mogły rzucić jakieś światło na całą sprawę.
    — Chyba nie mam tak imponujących wiadomości jakie posiadasz ty – powiedział i lekko się uśmiechnął w kierunku Holmesa. Teraz czuł się taki mały, wydawało mu się, że jego informacje nie są zbyt ważne. – Ale dobrze, powiem ci czego się dowiedziałem. Może zacznę od panny Rachel. Ludzie nie chcieli o niej zbyt wiele mówić, o niej oraz jej rodzinie. Przebąkiwali to iż była narzeczona sir Arthura jest urodziwą kobietą, oraz wedle jednej z relacji to ona zerwała z nim zaręczyny po tym kiedy dowiedziała się, że ją zdradził. Pojawiła się też teoria o tym, że to jednak sir Arthur ją nakrył na zdradzie, oczywiście też znalazła się jakaś życzliwa duszyczka która powiedziała że nie układało się im od dłuższego czasu, że potencjalna zdrada była tylko oficjalnym pretekstem. Jak było naprawdę nie wiem. Powtarzam tylko to co ludzie mi powiedzieli – jacy to byli konkretnie ludzie to nie precyzował. Najwyżej odpowie zgodnie z prawdą, że pytał znajomych Rachel Atwood oraz znajomych sir Arthura oraz jego rodziny.
    Poprawił swoje włosy, które to nieco opadły mu na czoło, wygodniej usadowił się w fotelu, spojrzał ukradkiem na gazetę, tylko po to by po chwili przenieść wzrok na panią Houdson. Jednak nie obserwował jej długo.
    — Jeśli zaś chodzi o kwestię znajomości niemieckiego to owszem znalazłem dwóch przyjaciół sir Arthura, który mówią po niemiecku w moim mniemaniu dobrze. Nawet pracowali razem w Niemczech z nim – uśmiechnął się lekko. Nazwiska poda w odpowiedniej chwili. Najpierw cała reszta. – Sam pułkownik Powell jest dosyć ciekawą osobą. Służył w Indiach, wyjechał na kilkanaście tygodni przed sir Henrym Cordingtonem. Co ciekawe, miałem możliwość rozmawiania z pewnym wojskowym, który służył wraz z Powellem i Cordingtonem. Dowiedziałem się, że obaj panowie przejawiali dosyć spory… Pociąg do kart. O ile Henry Cordington jakoś walczył ze swoimi upodobaniami, tak pułkownik Powell oddawał się hazardowi. Co jeszcze mógłbym…? – zastanowił się głośno – Ah tak! Pułkownik dosyć sporo wygrywał, ale też wiele przegrywał. Usłyszałem pewną plotkę, że sporo grał z kadrą i był ich dłużnikiem. Niby już nie gra aż tak często, jednak…pojawia się od czasu do czasu w kasynach – uśmiechnął się lekko. Wyciągnął z kieszeni notes, którzy położył na stoliku tuż obok gazety Sherlocka. – To chyba byłoby na tyle z mojej strony.

    OdpowiedzUsuń
  8. Spojrzał na Sherlocka i lekko się uśmiechnął.
    — Oczywiście – chwycił za położony wcześniej na stoliku notes i przekartkował go szybko. – To Patrick Phoenix oraz Matthew Black – powiedział. – Pierwszy syn bankiera, drugi jest synem urzędnika. Tylko tyle udało mi się dowiedzieć odnośnie ich rodzin – wzruszył ramionami. Właściwie to też tylko tyle zapamiętał.
    Zmarszczył nieco brwi, kiedy dostał od Sherlocka list od Johna.
    — Dzięki – powiedział cicho. Zastanawiało go co też się stało, że John napisał do niego. Trochę obawiał się o zdrowie swojego brata, ale chyba nigdy nie przyzna się przed sobą ani tym bardziej przed Johnem, że kiedykolwiek martwił się o niego.
    Szybko otworzył list i po przeczytaniu pierwszych trzech linijek tekstu niemalże odetchnął z ulgą. Na całe szczęście Johnowi nic się nie stało. Patrząc jednak dalej chciał rozerwać swojego brata na strzępy. Napisał, że zostaje jeszcze trochę dłużej, bo jednak ma zamiar wrócić do możliwie najlepszej sprawności. Czyli James jest jeszcze skazany na wspólny pobyt z Sherlockiem.
    — John cię pozdrawia – powiedział do Sherlocka, po czym schował list z powrotem do koperty, a tą położył na stole. Za chwilę weźmie ją do pokoju i schowa w szafce, albo po prostu położy na biurko. Zastukał palcami o blat stolika, może uczynił to nieco nerwowo… - Mam coś jeszcze zrobić? Coś znaleźć? Czegoś się dowiedzieć? – zapytał w końcu. Chciał czymś się zająć i nie myśleć, ze jeszcze przez jakiś czas przyjdzie mu użerać się z Sherlockiem, który w nocy urządza sobie próby gry na skrzypcach, albo robi cokolwiek innego.
    — Wiesz…jakoś tak zastanawiam się nad jednym… Bo tak właściwie to Powell też miał motyw. Inny niż Rachel, ale jednak. Może jakoś się dogadali? I postanowili wspólnie uszkodzić sir Arthura? – zapytał. Jednak chyba ta teoria była mocno naciągana, ale możliwa. Dla Jamesa chyba wszystko w tej chwili było możliwe, łącznie z teorią, że Rachel Atwood pracuje dla niemieckiego wywiadu i próbuje zabić sir Arthura.

    OdpowiedzUsuń
  9. Uśmiechnął się delikatnie. Niby nie zależało mu na pochwałach, ale jednak nawet taki gest, jak ten kiedy Sherlock powiedział, że to „dosyć ciekawa hipoteza” działał pozytywnie. Przynajmniej nie czuł się jak jakieś popychadło, które można zbyć machnięciem ręki. Nie czuł się jak chłopaczek na posyłki. Może nawet powoli zaczynał lubić tego dziwaka, który nazywał się Sherlock Holmes.
    — Aha…czyli ja sobie wyjadę i mam tam pilnować żeby nie pozabijali się przedwcześnie – pokiwał głową. Chyba był to dosyć marny pomysł. A może po prostu Sherlock coś przypuszczał? Widział więcej niż on i potrzebował ciszy i spokoju żeby sprawdzić kilka rzeczy? Kilku dni bez młodszego Watsona?
    Spojrzał na Holmesa, kiedy tamten podszedł otworzyć okno. Przez chwilę Jamesowi wydawało się, że w pokoju zrobiło się nagle głośno…może nawet za głośno. Pewnie gdyby zamknął w tej chwili okno wszystko umilkłoby. W pokoju nadal byłoby cicho, a na ulicy toczyło się normalne typowe dla Londynu głośne życie. Chociaż głośne ulice były chyba typowe dla każdych wielkich miast, nie tylko dla Londynu, ale pewnie też dla Paryża, Berlina, Wiednia.
    — Dobrze – przytaknął. Osobiście chyba wolałby zostawić broń aby leżała gdzieś tam w pokoju na Baker Street, i to wcale nie dlatego, że nie potrafił się posługiwać rewolwerem. Po prostu nie przepadał…nie chciał do nikogo strzelać. Chociaż gdzieś tam w głowie zaświeciła mu się lampka, że w razie czegoś będzie mógł tylko postraszyć napastnika, bądź napastników.
    O ile przyjdzie mu się bić z kimkolwiek. Chociaż w przypadku bójki, to chyba wolał używać tylko i wyłącznie swoich pięści, które wydawały mu się bardziej odpowiednie. No i co najważniejsze, chyba samymi pięściami nie byłby w stanie nikogo zabić.
    Zdziwił się słysząc obawę wyrażaną głośno przez Sherlocka. Nigdy nie sądził, że Holmes może bać się o kogoś innego. Chyba nawet mnie przywykł do tego, że ktokolwiek bał się o niego. Jednak James musiał przyznać przed samym sobą, że wbrew pozorom chyba Sherlock zaczął pokazywać swoje ludzkie oblicze. Wcześniej wydawało mu się, że Holmes jest pozbawiony uczuć, że w życiu nie powiedziałby, że o kogoś się martwił, albo że boi się o kogoś bądź o coś.
    — Spokojnie. Wrócę na Baker Street…najprawdopodobniej po swoje rzeczy i później wyjadę gdzieś – odpowiedział. – Nie musisz się martwić. Co złego może mi się stać? Będę mieć broń, w razie czegoś też dosyć szybko biegam więc może ucieknę – wzruszył ramionami. Udawał, że nie boi się. Jednak gdzieś tam w środku czuł niepokój…bo skoro Sherlock powiedział, że chce żeby młodszy z Watsonów wrócił cały i zdrowy, to chyba coś musi być na rzeczy. – I oczywiście, że będę obserwować to wszystko. Mam się dzielić z tobą jakoś na bieżąco? Mam wysyłać telegramy, gdybym zauważył coś niepokojącego? – zapytał na wszelki wypadek.
    Kiedy Sherlock wyszedł James wstał z miejsca. Przeszedł w stronę okna, które zamknął. Od razu zrobiło się ciszej. Watson poprawił swoje włosy i uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Może nie będzie tak źle? Przynajmniej odpocznie od skrzypiec Sherlocka; a to spory plus tego wszystkiego.
    Szybko się spakował. Spojrzał z niejaką pogardą na rewolwer, który spokojnie leżał na biurku. Wyglądał z jednej strony zachęcająco, z drugiej odpychająco. Lekko połyskująca luta, oraz ładnie wykończona rękojeść jakby zachęcały do tego, aby James ujął rewolwer w dłoń i nawet do tego aby oddał podczas pobytu chociażby jeden strzał. Odpychająca była natomiast sama świadomość, że to jest broń.
    — Diabli by to nadali – mruknął do siebie chwytając rewolwer. Odwrócił się na pięcie, wyprostował swoją prawą rękę z rewolwerem , przymrużył oko i wycelował w stojącą lampkę przy łóżku. Jednak nie pociągnął za spust.
    Po chwili opuścił broń i położył na biurko. Może nie będzie musiał strzelać?

    OdpowiedzUsuń
  10. James uśmiechnął się delikatnie w kierunku młodego lorda. Prawdę powiedziawszy nie przypuszczał, że oddadzą mu służbę do dyspozycji, że od razu dostanie klucze do wszystkich pokoi. A także nie pomyślał, że dostanie wygodny pokój gościnny. Może mnie będzie tak źle jak sądził na początku?
    Salon robił wrażenie, chociaż jak dla młodszego Watsona było tutaj zdecydowanie zbyt wiele niebieskiego. I chyba też zbyt wiele złotych ram, w których to znajdowały się portrety przodków. Ale jednak nie mógł odmówić mieszkającym tutaj poczucia stylu. Wszystko zostało urządzone w sposób gustowny.
    James pokiwał głową na słowa sir Arthura.
    — Nie dziwię się. Signora Patti ma nad wyraz piękny, ujmujący głos – przytaknął. Co z tego, że słyszał ją raz. Raz w życiu ale to wystarczyło żeby polubił jej głos. No i co najważniejsze mógł wyrazić swoją opinię (co pewnie bez znajomości talentu śpiewaczki i tak by uczynił).
    — Nie. Nie uzyskałem żadnej rangi – powiedział szczerze. Nawet nie zamierzał uzyskiwać rangi doktora. Powoli przestawał wiedzieć czego tak naprawdę chce. Może po prostu chciałby zakończyć tą sprawę, a później wyjechać gdzieś? – często pan gra? – zapytał James widząc jak lord wprawnie tasuje karty. Ukradkiem też spojrzał na pokojówkę i podjął się niemalże szaleńczej próby jaką jest zapamiętanie jej wyglądu. Miał niejakie kłopoty z zapamiętaniem twarzy. Być może kiedyś się to na nim zemści.
    Szybko przeniósł wzrok na pułkownika i matkę lorda. Wojskowy sprawiał wrażenie dosyć…ciekawego człowieka. Pewnie był cwany.
    James skinął głową. Nie był wojskowym, a także nie zamierzał nim nigdy być, a zawsze wydawało mu się, że to wojskowy salutuje do wojskowego, no i też wojskowy salutuje do króla/królowej, czy też wyższych dygnitarzy państwowych, a o ile dobrze kojarzył to on – James Watson nie jest nikim podobnym. Chyba, że pułkownik pomylił go z jego bratem.
    — Ależ oczywiście – odpowiedział lord Arthur. Może przy kartach zrobią się rozmowniejsi i uda się wyciągnąć kilka ciekawych spraw od nich? Byłoby to bardzo na rękę młodemu Watsonowi.
    Pułkownik zajął miejsce obok lorda. James miał nadzieję, że nie będzie aż tak źle z tymi kartami. Oraz, że nie zdradzi się niczym. W końcu chyba z tego całego towarzystwa to tylko sir Arthur był „czysty”. W końcu chyba nie nasłałby ludzi na siebie, żeby go pobili, czy też żeby specjalnie oślepiono jego konia.
    —Nie jest powiedziane, że to z cała pewnością Rachel – powiedział James. – Chociaż według mnie to ona stoi za tym wszystkim…jednak pan Holmes jest najprawdopodobniej innego zdania – odebrał swoje karty i spojrzał na dwóch mężczyzn.
    — Kiedy słynny Sherlock Holmes zechce nas zaszczycić swoją obecnością? – zapytał sir Arthur. Watson nabrał powietrza do płuc, nieco więcej niż byłoby potrzebne.
    — W swoim czasie. Powiedział że zjawi się za kilka dni – odparł z uśmiechem. Spojrzał przy okazji na pułkownika Powella, który jakoś dziwnie milczał. Może facet zawsze przy kartach milczał? Albo po prostu w towarzystwie Jamesa nie zamierzał się odzywać?

    OdpowiedzUsuń
  11. — Nic się nie stało. Każdy mnie z nim myli – odpowiedział. Na usta nawet cisnęło mu się zwykłe „przyzwyczaiłem się do tego”, ale zrezygnował z dodania tej krótkiej kwestii. Nie musieli o tym wiedzieć wszyscy dookoła.
    Przez jakiś czas nie odzywał się, starał się dyskretnie obserwować osoby będące w tym pokoju. O ile sir Arthur wydawał mu się być wesołym człowiekiem, który chce po prostu dobrze bawić się przy kartach, tak pułkownik…pułkownik sprawiał wrażenie jakby chciał wygrać tą partię i utrzeć im nosa. Być może w szczególności chciałby odegrać się na Watsonie.
    — Możliwe, że wspominałem. Dokładniej w 66 pułku jako chirurg – odpowiedział. Podniósł wzrok znad kart i spojrzał na pułkownika. – Przykro mi z tego powodu pułkowniku – dodał z szczerym smutkiem. Nie przepadał za śmiercią w jakiejkolwiek postaci. Po prostu to wszystko wydawało mu się na swój sposób…dziwne.
    W ogóle nie lubił wojny. Nie lubił wojska i tego drylu.
    W spokoju rozegrał tą partię. Jako iż poszczęściło mu się i posiadał karty dające wygraną, z łatwością pokonał pułkownika i sir Arthura. Od teraz James był bogatszy o całe dwieście funtów. Było się z czego cieszyć. Na spacerze z sir Arthurem opowiadał różne historie, był akurat w połowie opowieści o morderstwie przy Lauriston Gardens, kiedy zobaczył przed sobą człowieka, który przypominał poszukiwacza złota wprost z Ameryki. Mężczyzna o dosyć nieprzyjemnym głosie oraz twarzy…
    James spojrzał to na jednego, to na drugiego. Kiedyś w jednym barze podczas jednej z bójek wykorzystał prostą zależność. Jeśli facet biegnie ze sporą szybkością na kogoś, to wystarczy się w odpowiednim momencie przesunąć.
    — Przepraszam – powiedział do sir Arthura odpychając go, w momencie kiedy przybysz chciał rzucić się na lorda. W efekcie czego mężczyzna natrafił na pustkę i znalazł się w fontannie. Młody Watson szybko wyciągnął rewolwer i wycelował w tego przebierańca.
    — Jak myślisz „kolego”? Czy spudłuję z tej odległości? – zapytał retorycznie. Chyba nie znał nikogo, kto potrafiłby spudłować z odległości pół metra w człowieka wielkości stodoły.
    Pomimo tego, że próbował opanować swoje zdenerwowanie, tak dłoń zaciskała mu się na rączce od rewolweru tak mocno, że jego kłykcie pobielały, a ręka tylko lekko drżała.
    — Wszystko w porządku sir Arthurze? – zapytał James. Wolał w tej chwili nie spoglądać na lorda. Wolał mieć cały czas na muszce człowieka w fontannie. – Kim jesteś i co tutaj robisz? – zapytał „Amerykanina”, przy okazji odbezpieczył broń. – Jak dostałeś się na posesję ? Kto cię wpuścił? – tylko to w tej chwili przychodziło mu do głowy. Jak bardzo by chciał żeby Sherlock tutaj był. On z pewnością by wiedział o co zapytać. Chociaż Holmes raczej na podstawie jednego rzutu okiem stwierdzałby fakty.

    OdpowiedzUsuń
  12. James przysłuchiwał się temu wszystkiemu z niejakim zdziwieniem. Deakin…musi zapamiętać to nazwisko, może kiedyś się przyda. Poza tym Sherlock z cała pewnością będzie chciał wiedzieć jak ten jegomość się nazywa oraz to dlaczego pułkownik się tak wściekł.
    Suma jaką był winien ojciec młodego lorda oraz pułkownik była…duża. James w pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał, jednak wściekły pułkownik oraz reakcja sir Arthura i jego matki uświadomiła mu, że się nie przesłyszał. Nawet powoli opuścił rewolwer, który po uprzednim zabezpieczeniu schował.
    Coś dużo tych Niemiec - przemknęło Watsonowi przez myśl. Na jego gust zdecydowanie za wiele rzeczy, spraw przechodziło przez Niemcy. Najpierw słowo „Rache”, teraz Amerykanin, który w Niemczech ograł dwóch Brytyjczyków w karty w Niemczech właśnie.
    — James Watson – odpowiedział machinalnie i uścisnął dłoń Amerykanina. Przez chwilę obserwował odchodzącego człowieka.
    Po tym całym wydarzeniu atmosfera była napięta. Sam nie wiedział co mógłby powiedzieć, czy też i zrobić aby jakoś rozładować to napięcie. Z cała pewnością ten dzień nie należał do najprzyjemniejszych.
    Po kolacji, zdecydował się napisać krótki list, czy tez może i notatkę do Sherlocka. W końcu wypadałoby aby wiedział o tym wszystkim co wydarzyło się w posiadłości. No i co najważniejsze musi możliwie najszybciej przyjechać tutaj, bo Watson przeczuwał, że sam nie da sobie rady, nawet coraz częściej zaczynał myśleć o tym, że Sherlock wysłał go tutaj specjalnie po to aby uświadomić mu o tym, kto tutaj jest ważniejszy i lepszy.
    — Sir Arthurze… nie powinienem o to pytać, ale jednak, dla dobra śledztwa musze zadać to pytanie – zaczął ostrożnie James. – Czy pański ojciec dużo grał w karty? I czy zdarzyła się już kiedyś taka sytuacja jak dzisiaj? – spojrzał na lorda, który nie był chyba w najlepszej kondycji. Zauważył jak tamten tylko mamrocze pod nosem cos co chyba miało brzmieć jak „później”. Tak, może i faktycznie najlepiej byłoby porozmawiać o tym później. – Proponuję, żeby lord się położył i wypoczął. Dobrej nocy życzę – powiedział zanim wyszedł z salonu.
    Przeszedł do swojego pokoju. Jeszcze nie zamierzał spać. Po raz ostatni przeczytał napisany krótki list do Holmesa, po czym odłożył kartkę na szafkę nocną stojącą obok łóżka. Wyśle go jutro rano.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sherlocku,
      Nie mam pojęcia o co tutaj chodzi. Nie wiem co tutaj się dzieje. Do posiadłości „przybył” Amerykanin. John Deakin, który powiedział, ze ojciec oraz pułkownik Powell są mu winni sporą sumę pieniędzy. Powiedział, że wygrał z nimi, kiedy był w Niemczech. Na mój gust to tutaj zdecydowanie zbyt wiele razy ten kraj się przewinął.
      Sam pułkownik…zarzekał się, ze nie zna tego Amerykanina. Do tego karciarz jakich mało, jestem przekonany, że Deakin nie kłamał, Powell zbyt żywo zaprzeczał o tym, że go nie widział…ale wcześniej był zdziwiony widząc go i nim ten Amerykanin zdążył się przedstawić Powell wypowiedział jego nazwisko.
      Nie podoba mi się to wszystko.

      James Watson

      Usuń
  13. Nie spał zbyt dobrze tej nocy. Deszcz i wiatr nie pozwalały na odpoczynek, do tego te wszystkie myśli, pytania, które kłębiły się w jego głowie; to wszystko działało drażniąco na Watsona, w końcu po wielu próbach zaśnięcia udało mu się dopiero nad ranem. Nie miał pojęcia ile spał, ale obudził go krzyk. Mając poważnie upośledzone ruchy motoryczne zszedł, czy tez raczej spadł z łóżka, w pośpiechu założył na siebie spodnie, koszulę, którą w biegu zaczął zapinać. Boso przemierzał korytarz, po drodze napotkał sir Arthura, który w przeciwieństwie do niego był już ubrany, wyglądało to tak jakby kilka minut przed…tą osobliwą pobudką.
    Obaj dotarli do otwartych drzwi w pokoju. Przynajmniej jedna rzecz się wyjaśniła…wiadomo kto krzyczał. Matka sir Arthura stała w pokoju, który zajmował Powell. Była blada i przerażona, zaraz też Watson zobaczył, co jest tego powodem. Ciało pułkownika. Jego decyzja była bardzo szybka.
    — Proszę zabrać stąd pańska matkę – powiedział. Spojrzał na młodego lorda, który chyba niedowierzał co się właśnie stało. – Sir Arthurze, proszę się opamiętać. Proszę się skupić. Proszę zabrać pańską matkę z tego pomieszczenia, pozostawić przy niej pokojówkę, albo i lokaja, kogokolwiek i przyjść tutaj z kluczem od pokoju.
    O dziwo sir Arthur wykonał polecenie. James został sam na sam z trupem. Podszedł do łóżka na którym leżał Powell.
    — Wykrwawił się – powiedział cicho sam do siebie. Podniósł nieco rękę denata. Była zimna i już sztywna – Na pewno kilka godzin temu… - spojrzał na ścianę, gdzie widniało napisane krwią słowo „rache”. Coraz mniej mu się to wszystko podobało, czuł się winny. Może gdyby wybrał się o północy na obchód domu, albo po prostu posprawdzał kilka rzeczy w nocy to pułkownik by żył?
    Sherlock mnie zabije- pomyślał gorzko. Powoli wycofał się z pokoju, niczego nie dotykał…no nie licząc trupa.
    Ledwo wyszedł i zamknął drzwi a obok pojawił się sir Arthur z kluczem. James szybko zamknął drzwi i je zakluczył. Nikt nie mógł wejść do pokoju. Będzie musiał powiadomić policję i Sherlocka.
    — Czy jest drugi komplet kluczy do tego pomieszczenia? – zapytał Watson.
    — Nie, nie ma – odpowiedział sir Arthur, wpatrując się w Jamesa. – Długo…długo on już tam leży w tym stanie?
    — Kilka godzin. Proszę powiadomić policję. Najlepiej inspektora Lestrade – powiedział niemalże na jednym wydechu. Musiał szybko napisać do Sherlocka…no i wypadało założyć buty i ogólnie doprowadzić się do ładu.
    Po drodze do pokoju, spotkał lokaja, który wręczył mu list. James bez słowa odebrał przesyłkę i po przekroczeniu progu pokoju zamknął się w nim. Przeczytał to co napisał do niego Sherlock. Odpisał mu krótko:
    „Powell nie żyje. Został zamordowany w nocy, poderżnięto mu gardło. Na ścianie napisano „rache”, najprawdopodobniej użyto do tego krwi Powella. Nic nie ruszałem, pokój zamknąłem na klucz. Kazałem powiadomić policję, dokładniej twojego znajomego inspektora Lestrade. Zastosuję się do wszystkiego co napisałeś w liście.
    J. Watson

    Włożył naprędce napisany list do koperty, którą starannie zakleił. Napisał szybko adres, list od Sherlocka schował do kieszeni spodni.
    Szybko się ubrał, doprowadził do względnego ładu i dopiero po tym wyszedł z pokoju. W dłoni trzymał list do Sherlocka, w kieszeni była kartka, która dostał dzisiaj rano. W tej samej kieszeni był też klucz od pokoju, w którym leży Powell. Będzie musiał spotkać się z Deakinem w trybie natychmiastowym. Ciekawy był, czy Sherlock przewidział śmierć pułkownika.
    Kartkę, którą napisał Sherlock spalił, pod nosem narzekając na bankierów i swojego brata. Kopertę z listem do Sherlocka wręczył kamerdynerowi z poleceniem aby wysłał to w odpowiednie miejsce.

    [Zapomniałem wcześniej napisać, że bardzo podoba mi się nawiązanie do Alistaira MacLeana poprzez Deakina :D]

    OdpowiedzUsuń
  14. Czekał na kogokolwiek. Czuł się dosyć dziwnie…niby nie jest to pierwszy raz kiedy widział zwłoki, ale jakieś dziwne uczucie mu cały czas towarzyszyło. Może gdyby poszedł w ślady brata, to to wszystko inaczej by się potoczyło? Może nie zareagowałby takim późniejszym stresem oraz rozkojarzeniem? Chociaż czy aby na pewno poszedłby za bratem? Chyba nie… Chciał się od niego odciąć, chciał zapomnieć…ale jednak wbrew pozorom martwił się o niego kiedy to był na wojnie. Chociaż sam się do tego nie przyznawał, nie zamierzał się do tego przyznawać, że martwił się o swojego brata.
    Z nieukrywaną ulgą przyjął to że Sherlock się tutaj zjawił. Być może gdyby to wszystko potrwało dłużej, to nawet by zaczął na jego przyjście reagować…śmiechem, albo zbyt przesadną radością? Ludzie różnie reagowali na takie rzeczy.
    Przeszedł za Sherlockiem do pokoju w którym przebywał Powell. Złapał się nawet na tym, że czasami myśli o zwłokach pułkownika jak o normalnym żywym człowieku, a raz kiedy uświadamia sobie co konkretnie się stało, myśli o nim przedmiotowo. Po prostu myśli chyba tak jak o najzwyklejszych zwłokach.
    — Upraszcza…jednego podejrzanego mniej – mruknął. – Rozumiem, że nie Dekin…ale Sherlocku, a może on nie jest tym za kogo się podaje? – zapytał. – Może Deakin nie jest Deakinem, tylko jakimś Johnem Smithem? Albo…jakimś Hansem z Niemiec, który mówi niczym Amerykanin? – właściwie wydawało mu się to dosyć abstrakcyjne, ale dlaczego nie mogłoby się to okazać prawdopodobne? Może od jakiegoś czasu ten Deakin, jest takim podrabiańcem? A przynajmniej od tego czasu kiedy Powell przegrał u niego pieniądze.
    — Nie zauważyłem. Nie sprawdzałem zwłok – powiedział na swoją obronę. Naprawdę, sprawdził tylko, czy jest tętno (co było zbyteczne), no i nieco podniósł rękę po to by zobaczyć jak bardzo ciało zesztywniało. Poza tym nic nie robił, nic nie ruszał. Pewnie jego brat nie popełniłby tak karygodnego błędu.
    Pokiwał twierdząco głową. Nie czekając na żadne ponaglenia poszedł do pokoju, który aktualnie zajmował i zabrał rewolwer, który natychmiast wetknął za pasek. Tak aby nie wypadł mu, ale żeby miał na tyle wygodny oraz szybki dostęp do niego. Może napisałby na szybko jakiś list do brata, gdyby coś miało mu się stać? Chociaż…może nie. Raczej nic mu się nie stanie, wszystko będzie dobrze. Nie musi pisać ostatnich słów. Jeszcze wymieni z bratem kilka, jeśli nie kilkanaście listów.
    Zszedł do stajni. Cóż… Takiego władczego Sherlocka to jeszcze chyba nie miał okazji widzieć. To było dosyć ciekawe widowisko. Naprawdę.
    — Jestem – powiedział nieco głośniej niż pierwotnie zamierzał. Zauważył jeszcze jak stajenny mówi coś szybko Sherlockowi i po chwili przyprowadza dwa osiodłane konie. Bez zbędnych słów „przygarnął” jednego wierzchowca. Dosiadając konia uśmiechnął się pod nosem. Dawno nie jeździł…ale tego się raczej nie zapomina.
    — To co? Podzielisz się planem? Po co tam właściwie jedziemy? Co to za znamię? – wypytywał. Był ciekawy tego wszystkiego. Chciał wiedzieć czego może się spodziewać. Poza tym….co było na tej niby opuszczonej farmie? Dlaczego mieli tam jechać. To wszystko było dla Watsona dziwne oraz pokręcone.

    OdpowiedzUsuń
  15. Pokiwał głową. Również popędził swojego konia, na tyle aby być mniej więcej na równi z Sherlockiem. Chciał uniknąć tego że czegoś by nie dosłyszał, albo w ogóle nie usłyszał. Słuchał Holmesa i co jakiś czas odgarniał swoje włosy, które wpadały mu do oczu. Mógłby w końcu je nieco przyciąć… Ale w sumie to po co, skoro nie wyglądał jakoś źle w nieco dłuższych włosach.
    Na pytanie o pewnej sprawie nie odpowiedział, nawet nie pokiwał głową. Nie znał, nie wiedział…albo po prostu nie pamiętał. Nie zaprzeczał, że mógł przeczytać, że mógł o tym słyszeć, ale po prostu teraz nie pamiętał o tym fakcie.
    — Dobrze, skoro ktoś chce pomóc sir Arthurowi…to by znaczyło, że może mieć w tym wszystkim jakiś swój interes, prawda? – zapytał. Jakoś nie chciał za bardzo w to wszystko wierzyć, że jakiś zwykły szary człowiek łoży ciężko zarobione pieniądze na detektywa zza oceanu. To byłoby po prostu głupie. W tym wszystkim musiało być coś jeszcze, coś o czym po prostu nie wiedział. – Jakiś daleki krewny? – zapytał cicho. To jedyna rzecz jaka mu przyszła do głowy w tej chwili.
    Rozejrzał się po okolicy, mrok nie napawał go optymizmem. Może ktoś kto miałby większą wyobraźnię napisałby do tej całej scenerii książkę? Jakąś taką gdzie na opuszczonej posiadłości straszy, albo pojawiają się tam niczym nie wyjaśnione zjawiska paranormalne. Sceneria była niczym żywcem wyjęta ze strasznych opowieści, jakie za młodu opowiadał sobie razem z kolegami.
    Mgła, w oddali majaczące zarysy Ridling Thrope, które stało najprawdopodobniej opuszczone już kilka lat. Być może ktoś tam jest, ale jeśli nawet nie, to on i Sherlock będą jedynymi żywymi w promieniu kilku mil. To nie napawało optymizmem, zważywszy na to, że konstrukcje mogą być nieco uszkodzone, a w takich miejscach jak te nie trudno o jakiś wypadek.
    — Możesz być spokojny – powiedział szeptem. Rozejrzał się raz jeszcze, spojrzał za siebie, sprawdził raz jeszcze czy zabrał pistolet ze sobą. – Tutaj chyba nie ma nikogo oprócz nas…i może jakiejś zbłąkanej zwierzyny – dodał nim ruszył. Przynajmniej tak zamierzał sobie to wszystko wmawiać.
    Z każdą chwilą zbliżali się do opuszczonego Ridling Thrope. Teraz to wszystko prezentowało się…trochę lepiej. Przynajmniej James nie musiał już wyobrażać sobie jak to wszystko wygląda z bliska. Trochę go to uspokoiło.
    Nagle zatrzymał konia, nieco zmrużył oczy próbując jakby dostrzec kogoś, lub coś, co jest w cieniu budynków. Nie dostrzegając jednak niczego powoli ruszył przed siebie. Zastanawiał się, czy Deakin też się tutaj pojawi…albo czy już pojawił się tutaj. Może w trójkę byłoby zdecydowanie lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  16. Skrzywił się nieco czując odór gnojówki. Niby dosyć długi czas stało to wszystko puste, ale jednak nieprzyjemny zapach pozostawał, co dla młodego Watsona było…zastanawiające. Zawsze wydawało mu się że taka woń po jakimś czasie z pewnością wywietrzeje…albo stanie się z nią coś podobnego.
    James miał dosyć dziwne wrażenie. Czuł się obserwowany, przez kogoś lub przez coś. Chociaż z natury był raczej mężczyzną twardo stąpającym po ziemi…a przynajmniej za takiego się uważał. No bo przecież nie wierzył w siły nadprzyrodzone, nie wierzył w żadne duchy, zjawy, strzygi…odnośnie Boga to tak nie do końca był pewny. Nie wykluczał całkowicie jego istnienia, ale też nie wierzył ślepo w to że jest tam gdzieś i patrzy na ludzi-swoje najważniejsze dzieło.
    Nie bawił się w strzepywanie kurzu z fotela. I tak pewnie jeszcze się dzisiejszej nocy pobrudzi, więc nie było sensu bawienie się w wyrafinowanego gentelmana bojącego się kurzu, oraz na swój sposób brudnej roboty.
    Słysząc o Rachel Atwood zdziwił się. Nie spodziewał się, że to ona będzie stać za wynajęciem Amerykanina. Ale jednak jak się okazało, pierwsze pozory są nader mylące. Skoro Rachel zdecydowała się chronić sir Arthura…to oznaczało, że liczyła na to że jeszcze wrócą do siebie, oraz to że Rachel nie jest tak właściwie zła.
    — Czyli wychodzi na to, że… Powell i tak by zginął – mruknął bardziej do siebie niż do nich. Przynajmniej jakoś uspokoił swoje sumienie odnośnie śmierci pułkownika. Teraz miał już niejaką pewność, że i jego brat miałby spotkanie z trupem w sypialni.
    Zastanawiało go jedno. Dlaczego Phoenix posuwał się do takich…okropności. Przecież wystarczyłoby pewnie porozmawiać, pokazać jakieś kwity, albo coś i sir Arthur oddałby pieniądze. W jego mniemaniu byłby to zdecydowanie rozsądniejsze niż „bawienie się” w takie okropieństwa jak oślepienie konia, zabójstwo pułkownika, czy próby otrucia.
    Nieco się rozluźnił, miał już nawet wejść w słowo Sherlockowi i zapytać o coś Deakina, ale padł strzał. James jakby kierując się instynktem padł na ziemię i wyszarpnął rewolwer zza paska. Celował w drzwi, ale nikogo tam nie było. Wstał powoli z podłogi i spojrzał na Sherlocka.
    — Pójdę to sprawdzić – powiedział szybko i podszedł do drzwi, które otworzył zamaszystym ruchem. Wyszedł z pomieszczenia. Trzymał przed sobą rewolwer i celował we wszystko co mogło stanowić zagrożenie.
    O dziwo bez większych przeszkód wyszedł z budynku. Nieco niepewnie opuścił broń i rozejrzał się po okolicy. Było cicho, zdecydowanie za cicho, a to nie wróżyło niczego dobrego. Wycofał się powoli do środka, najwidoczniej Phoenix uciekł. Albo schował się gdzieś i czeka na dogodny moment.
    — Lepiej pójdę… - nie dokończył, ponieważ padł kolejny strzał a kula utknęła w ścianie na wysokości jego głowy…może jakiś cal od niej.
    Szybko schował się w budynku. Nie widział strzelca, a nie było sensu marnować kul. Zważywszy na to, że nie wiadomo co może ich jeszcze czekać. Miał tylko nadzieję, że Sherlock, albo Deakin, że ktoś coś wymyśli.

    OdpowiedzUsuń
  17. Gdyby nie fakt że jest zaspany i wciąż lekko wstawiony to zabiłby Sherloka, a później wskrzesił tylko po to żeby znowu go zabić. Chociaż i tak przypuszczał, że tego drania, który nie śpi po nocach i budzi ludzi wcześnie rano, albo znęca się nad skrzypcami; nie zabije nic. Tego najbardziej się obawiał, chociaż wiedział, że ludzie są śmiertelni…tak dla niego Sherlock był zaprzeczeniem wszystkiego co znał i wiedział.
    — Obudziłeś…ja rozumiem wszystko – wybełkotał przecierając dłonią twarz. – Ale nie to! To nie jest normalne żeby strzelać po domu z rewolweru! To nie jest normalne żeby budzić biednego człowieka, który wczoraj przesadził z alkoholem w taki sposób! – w głowie Watsona ten lekko podniesiony głos brzmiał niczym wystrzał z armaty, albo niczym wystrzał rewolweru, który dzierżył Sherlock. Usiadł przy stole po czym chwycił się za bolącą głowę. Zadziwiające było to że zaspany Watson w momencie wybuchł gniewem. Chociaż patrząc z perspektywy Jamesa Watsona nie było to nic zadziwiającego.
    Spojrzał na przerażoną i wściekłą panią Hudson. Szczerze współczuł tej kobiecie. Zaczynał zazdrościć swojemu bratu. Johnowi… ten to miał dobrze. Z daleka od Sherlocka. Odpoczywa sobie przynajmniej.
    — Że też wytrzymałeś na tej piekielnej farmie…jestem ci wdzięczny że chociaż wtedy kiedy dochodziłem do siebie nie eksperymentowałeś…czy może też i eksperymentowałeś, ale robiłeś to dostatecznie cicho – był zdenerwowany. Bolała go głowa, bolały go oczy i do tego został w tak bestialski sposób obudzony. Coraz poważniej rozważał morderstwo Sherlocka Holmesa. Ale w summie…gdyby nie Sherlock to pewnie byłoby z nim źle. Ta jedna myśl przypominała mu o tym żeby nie zabijać Holmesa…poza tym James wiedział że nie byłby zdolny do zabicia kogoś. Sumienie by go z cała pewnością zjadło.
    — Jest coś nowego i ciekawego Sherlocku? – zapytał. Przypuszczał, że mówienie o nowej sprawie pochłonie Sherlocka na tyle że odechce mu się podobnych wyczynów do tego strzelania. Chciał aby przez chwilę w domu była względna cisza, nie przerywana żadnymi wystrzałami, wybuchami i innymi tego typu rzeczami.
    Czy oczekiwał od życia tak wiele?

    OdpowiedzUsuń
  18. Spojrzał na Sherlocka i niewiele brakowało żeby popukał się w czoło słysząc to wszystko. To nie było możliwe…chociaż coraz częściej zaczynał traktować Holmesa jako kogoś (o dziwo) normalnego, co zważywszy na jego wątpliwą normalność było nie lada wyczynem.
    — Wyjątkowo pan uprzejmy – powiedział cicho Watson. – Dzień dobry komisarzu – powiedział specjalnie myląc stopnie policyjne. Lestrade nie lubił dziennikarzy, a ten dziennikarz nie lubił Lestrade’a. Prosty rachunek.
    — Co pan ma na myśli mówiąc „ze szczególnym okrucieństwem”? – zapytał Watson. Nie wiedząc dlaczego wyobraził sobie jakąś masakrę w tej łaźni. Zasztyletowanego człowieka, albo poćwiartowanego. Miał nadzieję, że się myli i nie jest aż tak źle. Niby nie widział jeszcze zwłok, ale już czuł się źle.
    Spojrzał na Holmesa. Mógł się spodziewać jego reakcji. Właściwie to cieszyłby się z tego, gdyby nie fakt że usłyszał „ze szczególnym okrucieństwem” , które działało na jego wyobraźnię w sposób zróżnicowany. Z jednej strony chciał zobaczyć zwłoki żeby przekonać się co to znaczy w mniemaniu policji, z drugiej wolał się trzymać od tego z daleka. Oczywiście nie chciał mówić nic na ten temat… Zawsze jeśli będzie źle to po prostu przejdzie do innego pomieszczenia w celu rozejrzenia się. To była bardzo dobra alternatywa.
    Przeszedł do swojego pokoju, gdzie szybko się ubrał czystą koszulę, na którą założył szarą marynarkę od garnituru, szybko znalazł brakujące spodnie do kompletu. Przywdział buty i zabrał płaszcz. Przed samym wyjściem poprawił jeszcze szybko włosy i oto po nieco ponad piętnastu minutach znalazł się przed Sherlockiem i Lestradem.
    — Ja też – powiedział szybko i cicho.
    Wyszedł jako ostatni. Przez krótką chwilę wahał się czy nie powiedzieć, że „się przejdzie”. Zrezygnował jednak z tego, bo jeszcze ktoś pomyśli że jest tchórzem, albo jest strasznie delikatny i mdleje na widok krwi. Nie było to prawdą, bo przecież kiedyś widział zasztyletowanego mężczyznę, widział pułkownika Powella z poderżniętym gardłem. Nie zemdlał, więc mógł uznać to za spory sukces.
    — Zastanawia mnie dlaczego łaźnia – mruknął cicho. Przypuszczał że będzie to ciężkie śledztwo.

    OdpowiedzUsuń
  19. James pokiwał głową słysząc słowa Sherlocka. Czyli będzie musiał napisać telegram do brata i prosić go o jak najszybsze przybycie. Miał nadzieję, że John przybędzie szybko i nie będzie mu przeszkadzał w robocie, ani nie będzie pouczać. Niczego tak bardzo nie lubił jak tego, że ktoś go poucza na jakiś temat.
    Słysząc zeznania przygryzł nerwowo wargę. Wiedział że nie miał tak lotnego umysłu jak Sherlock, ale przypuszczał że pewnie i dla niego ta sprawa będzie na tyle ciekawa, że będzie spędzać noce i dnie nad rozwiązaniem. Nie żeby James Watson był wrednym człowiekiem, albo po prostu najzwyczajniej w świecie nie lubił Sherlocka; chciał tylko tego żeby i Sherlock miał jakieś trudności w rozwiązaniu sprawy. To nie było nic takiego…złego, prawda?
    — Dobrze – powiedział. Kiedy usłyszał zamykające się za Holmesem drzwi odetchnął z niejaką ulgą. Przynajmniej jeszcze nie zobaczy trupa. Chociaż jak usłyszał…zbrodni ktoś dokonał w czasie około dziesięciu minut, więc mógł wykluczyć poćwiartowanego człowieka. Tyle dobrego!
    Wszedł do przebieralni. Nie zamykał całkowicie drzwi, nie wiedział czy zrobił to w celu uniknięcia hałasu, czy może w celu ewentualnej szybkiej ewakuacji.
    Rozejrzął się po pomieszczeniu. Kubełek z szampanem, cztery komplety ubrań. Na pierwszy rzut oka nic ciekawego. Podszedł najpierw do pierwszej kupki ubrań. Nie podobały mu się. Były tłuste i w jakimś sensie dla niego po prostu odpychające. Do tego te nadtłuczone okulary. Nie wiedział czyje to ubrania, najwyżej później metodą eliminacji do tego wszystkiego dojdzie.
    Dalej zupełne przeciwieństwo. Drogie jedwabne ubrania, które leżały razem z ołówkiem no i też chusteczką z inicjałami G.P. Jednego właściciela ubrań już rozpoznał. Drugi komplet odzieży należał do Pitkina. Trzecie może nie były tak drogie jak drugi komplet odzieży, jednak ciągle miały w sobie coś z tej elegancji. Do tego w komplecie był też notes z powyrywanymi kartkami oraz coś na kształt obrączki z jakimś dziwnym symbolem, chyba egipskim. James przypuścił że są to rzeczy sir Rodneya. No i też komplet ubrań bez żadnych rzeczy osobistych.
    — Bez żadnych rzeczy osobistych… - mruknął do siebie cicho. – Czyli to pewnie należy do ofiary. To pierwszy komplet odzieży, który widziałem musi należeć do Garrowa. No ja to jednak genialny jestem – powiedział z niewielkim uśmiechem.
    Młodszy Watson podszedł jeszcze do kompletu ubrań sir Rodneya i zabrał tą obrączkę, którą zawinął w chusteczkę tak na wszelki wypadek. Po krótkiej chwili namysłu zabrał też notes. Dopiero po tym zaczął oglądać kubełek z szampanem.
    — Kto go zamówił? – zapytał. – Jak długo tutaj jest? – chwycił za szyjkę od butelki i lekko wyciągnął sampana z kubełka. – Czy kiedyś będzie mnie na to stać? – chyba to ostatnie pytanie było dla Watsona najważniejsze.
    Nie przedłużając odłożył to na miejsce. Rzucił jeszcze okiem na to wiaderko, które było takie samo jak setki albo i tysiące innych. Nie było w dziwny sposób wykrzywione, nie było jakoś zdobione, było proste i zwyczajne aż do bólu.
    Przeszedł do łaźni i podszedł do Sherlocka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Znalazłem coś co może cię zainteresować – powiedział może nazbyt wesoło. Wyciągnął z kieszeni zawiniątko, z którego wyciągnął obrączkę. – Zobacz jaka ciekawa obrączka…chociaż może nie tyle ona sama ile ten symbol – powiedział pokazując to wszystko Sherlockowi. – Mam też notes z powyrywanymi kartkami. W przebieralni czeka na ciebie zwykły ołówek, oraz nadtłuczone okulary – dodał. Zabrał tylko to co było dla niego interesujące. Tak na wszelki wypadek. Spojrzał mimowolnie w kierunku denata i mimowolnie odetchnął z niemałą ulgą. Może zrobił to aż nazbyt wyraźnie, ale co on mógł poradzić, że cieszy się z tego faktu, że jego śniadanie nie spotka się z podłogą?
      — Chciałem się zapytać tez o jedną rzecz. Ja mam pisać do mojego brata, czy ty chcesz czynić te honory? – zapytał. Byłoby mu na rękę jeśli Sherlock by zechciał do jego brata napisać.

      Usuń
  20. — Maat? To jest ta z tym piórem, co to na szale dawała i jeśli serce było lżejsze niż pióro to ten taki potwór nie pożerał go? – zapytał na wszelki wypadek. Coś gdzieś obiło mu się o uszy, wolał się więc upewnić, czy dobrze myślał. – Rozumiem…czyli…naprawą tego zajął się ktoś mojego pokroju. Osoba nie znająca się na tym – podsumował rezolutnie. W zupełności nie znał się na złotnictwie. Był tylko i wyłącznie drobnym i skromnym dziennikarzem, do którego może za jakiś czas fortuna znowu się uśmiechnie.
    — Pytanie brzmi kiedy – odpowiedział żartobliwie. – Wątpię żeby mając dziesięć funtów w kieszeni zakupiłbym szampana. No chyba, że bym ukradł…albo pożyczył bez pytania – nie mógł się powstrzymać od tego. Musiał to po prostu powiedzieć.
    Wysłuchał portiera.
    6:30, skoro go tutaj nie było, to kto go przyniósł tutaj? Szampan sam w sobie jest dobrze schłodzony, chyba w dziesięć minut taki by nie był. Lód nie stopniał, więc godzina wydaje się być prawdopodobna. Może nieco ponad godzinę tutaj jest? Ale kto przyniósł? Kto poprosił o szampana?
    — Sherlocku! Skoro mówisz, że mnie też byłoby stać na szampana, to powiedz mi czy dobrze myślę. Mianowicie, pomyślałem o tym że tego konkretnego szampana przyniósłby ktoś, komu raczej średnio się powodzi. Bo lord wniósłby, tudzież poprosił o coś droższego, na co z pewnością mnie nie będzie stać, chyba że pożyczyłbym na wieczne nieoddanie pieniądze, ale moje pożyczki pomińmy zgrabnym milczeniem – powiedział biorąc w końcu ołówek i notes. Otworzył go i zaczął lekko „smarować” po (już nie) czystej kartce papieru.
    — W ogóle Sherlocku, to powiedz mi jedną rzecz – przerwał na moment barwienie kartek notesu – Czy tylko mnie się wydaje, że to jest trochę bez sensu? Dlaczego zabito go w łaźni, a nie w domu? Bo szczerze, gdybym to ja miał zabijać kogoś, to chyba zabiłbym tego kogoś w domu, po czym ukryłbym zwłoki gdzie miałbym pewność, że po takich może pięciu latach nikt ich nie znajdzie –dokończył zupełnie szczerze. Na szczęście nie myślał poważnie o zabójstwie kogokolwiek… No może dla Holmesa zrobiłby kiedyś wyjątek, ale przypuszczał, że Sherlock dowiedziałby się o tym i nic by z tego nie wyszło.

    OdpowiedzUsuń
  21. Uśmiechnął się na słowa Sherolcka, kiedy go chwalił. To miło połechtało ego młodego dziennikarza, no i też pochwała od samego Holmesa to był niejaki powód do dumy. Chociaż, ciągle gdzieś tam miał mieszane uczucia odnośnie detektywa i jego dziwactw, to jednak coraz szybciej się przekonywał odnośnie tego człowieka. Watson nie zamierzał pomimo tego obnosić się z coraz bardziej postępującą sympatią do Sherlocka, a już z pewnością nie zamierzał nikomu mówić, że zaczyna darzyć coraz większym szacunkiem detektywa z Londynu.
    — Ma halucynacje? –zapytał. – To wariat jakiś – stwierdził cicho, jednak dostatecznie głośno żeby Holmes usłyszał tą uwagę. Może u Jamesa objawiało się coś w stylu „syndromu” dziennikarza i musiał mówić wszystkim wszystko o wszystkich?
    Albo po prostu odczuwał na tyle silną potrzebę żeby podzielić się z Holmesem swoimi odczuciami.
    Kiedy usłyszał wołanie Sherlocka, podszedł do niego i spojrzał na fontannę. Uśmiechnął się nikle patrząc na to wszystko.
    — Nie wiem…szczerze powiedziawszy to jest tutaj, a z pewnością było dostatecznie wilgotno, to może krew przez wilgoć nie zdążyła zastygnąć? Nie wiem… Ja nie jestem lekarzem, tylko dziennikarzem. W odróżnieniu od mojego brata, to ja zawsze wolałem nie babrać się w krwi i cudzych wnętrznościach – mówiąc to aż wzdrygnął się i skrzywił wyobrażając sobie te sceny. Naprawdę nie wyobrażał sobie tego, że kiedykolwiek mógłby zostać lekarzem i składać jakiegoś pacjenta na stole, albo jeśli miałby kroić zwłoki.
    To nie mogło być przyjemne!
    — Cieszę się z tego, że masz parę wniosków – powiedział James. – I już pędzę obejrzeć to wszystko – dodał z niejaką rezygnacją.
    Po tych słowach poszedł do przebieralni i zgodnie z poleceniem Sherlocka obejrzał wskazany przez niego grzejnik. Po uczynieniu tego miał coraz większy mętlik w głowie, bo znalazł stłuczone okulary i srebro, które było stopione. Zdziwił się strasznie, bo przecież wydawać by się mogło, że wszystko już znalazł. Idąc tym tropem, przejrzał raz jeszcze rzeczy Garrowa, w których znalazł jakieś leki. Lekarstwa schował do kieszeni, później sprawdzi na co są to te leki. Teraz zamierzał iść do Sherlocka i o wszystkim mu powiedzieć.
    Zamaszyście otworzył drzwi w lewej dłoni trzymając znalezione w grzejniku okulary.
    — Wrrróciłem! – powiedział głośno. – I znalazłem bardzo ciekawe rzeczy takie jak, na przykład te okulary – pomachał zdobyczą przed nosem Sherlocka – oraz w środku grzejnika jest stopione srebro. A i jeszcze raz przetrząsnąłem rzeczy Garrowa i znalazłem jakieś leki – dodał lekkim tonem, jakby to nie było nic poważnego a w tym miejscu wcale nie dokonano morderstwa.
    Sam spojrzał raz jeszcze na szkła i przygryzł wargę.
    — W ogóle to te szkła są pęknięte…ale pęknięcia powstały przed tym zanim wylądowały w grzejniku – powiedział niepewnie Watson. Spojrzał na Holmesa i uśmiechnął się odsłaniając przy tym swoje białe zęby. – No i skoro znalazłem leki, to może od razu powiemy że Garrow zabił? Bo zobacz, ma halucynacje, potłuczone okulary, teraz te leki…może nagle coś mu odbiło i zabił? – zaproponował swoją wersję wydarzeń, jednak to nie tłumaczyło braku narzędzia zbrodni, roztopionego srebra…oraz całej reszty.
    — A! I jeszcze jedno, bo nie mówiłem…raczej nie mówiłem. W notesie pisało Dzisiaj już prawie to znalazłem. Ten dzień przejdzie do historii - powiedział Watson. – Reszta notatek…no nie da się ich odczytać.

    OdpowiedzUsuń
  22. James pokiwał głową na słowa Sherlocka. Dla niego było to trochę no takie…głupie, bo mogli oskarżyć Garrowa. Mógł nie mieć motywu, ale skoro znaleźli leki, oznaczało to że facet był niepoczytalny. Dostał jakiegoś ataku, zamroczyło go i postanowił zabić sir Rodneya nie do końca zdając sobie sprawę z tego co uczynił. Skierowaliby go do jakiegoś ośrodka zajmującego się chorobami psychicznymi i tyle. Dla młodego Watsona takie rozwiązanie było najprostsze i chyba najbardziej oczywiste.
    I może dlatego, że było takie oczywiste, nie było tym prawdziwym rozwiązaniem. Prawdopodobnie tak właśnie było.
    — „Moja gazeta”… proszę Sherlocku nie przypominaj mi o tym z łaski swojej – burknął. Miał swoje powody dla których nie przepadał za „swoją” byłą już od pewnego czasu gazetą. Za swoim byłym miejscem zatrudnienia. Niby zawdzięczał temu pismu wiele, bo mógł rozwinąć skrzydła, poznał kilku znanych i bardziej doświadczonych dziennikarzy… Ale wydarzyło się też kilka nieprzyjemnych sytuacji o których wolał jeszcze nie wspominać. Chociaż w sumie nie zdziwiłby się gdyby Sherlock czytał mu w myślach (albo wcześniej rozmawiał z jakimś znajomym dziennikarzem) i znał tą całą sytuację.
    — Tom Bulling – westchnął i słabo się uśmiechnął. – Dobrze…w takim razie porozmawiam z nim i jeśli będzie trzeba to siłą wyciągnę od niego informacje. Ale myślę, że ewentualne wykorzystanie słabostek Toma nie będzie ciosem poniżej pasa, prawda Sherlocku? – zapytał w zasadzie retorycznie. Oczekiwał potwierdzenia ewentualnie milczenia. Nawet miał pomysł jak to wszystko rozegrać. Pozostawała tylko kwestia „funduszu operacyjnego”. Potrzebował pieniędzy na rzecz błahą jaką była butelka alkoholu.
    — Dobrze Sherlocku… - westchnął, kiedy usłyszał o tym że musi zdobyć artykuły. – Jeśli nie będą chcieli mi ich dać po dobroci to je sobie „pożyczę” – powiedział zupełnie poważnie. – Tak mówię tylko w razie czegoś, żebyś wiedział…i żebyś się ewentualnie nie zdziwił gdyby pojawił się Lestrade z jakąś „wesołą” nowiną dotyczącą mnie.
    Był zdolny do różnych głupich rzeczy. Niekiedy uprzedzał że zamierza zrobić coś idiotycznego, a niekiedy wydawało się, że to wszystko samo z siebie się wydarzyło.
    James przyglądał się z zaciekawieniem wymianie zdań pomiędzy Holmesem i Summersem. Holmes to jednak mimo wszystko był ciekawym człowiekiem; człowiekiem-zagadką, którego młody Watson nie potrafił zrozumieć. Chociaż gdyby może zechciał, to zrozumiałby sposób myślenia Sherlocka.
    — Sherlocku… prawdopodobnie będzie to moja ostatnia sprawa, w której ci pomagam – powiedział James, kiedy konie ruszyły a powóz zaczął się toczyć po wybrukowanej ulicy. – Mówię to tylko żebyś wiedział i miał świadomość, że będziesz skazany na obecność mojego brata – uśmiechnął się nikle. Myślał o tym od jakiegoś czasu, dopiero teraz zdecydował się powiedzieć o tym Sherlockowi. Lepiej żeby detektyw o tym wiedział zawczasu.
    — W ogóle chyba nie będę ci potrzebny w Scotland Yardzie – bardziej stwierdził niż zapytał. – Pojadę do Bullinga, wypytam najpierw o kilka rzeczy. Później wstąpię do biblioteki i poszukam artykułów i odpowiedniej wszelakiej literatury. Załatwimy to szybko. Ty zajmiesz się przesłuchaniami, oczarujesz ich swoją dedukcją, a ja…zrobię to co robię najlepiej, czyli pozwolę ci działać – uśmiechnął się lekko w jego kierunku. Miał nadzieje, że takie coś Sherlock kupi i nie będzie mu kazał iść do Scotland Yardu, wolał unikać takich miejsc.
    Poza tym przypuszczał, że pewnie raz jeszcze w życiu w areszcie wyląduje. Nie byłaby to pierwsza wizyta Jamesa w areszcie. Cóż, każdy kiedyś popełniał błędy.

    [wybacz za taką obsuwę....przepraszam też że tak o niczym w sumie ten odpis jest]

    OdpowiedzUsuń
  23. James pokiwał głową na słowa Sherlocka. Dobrze, że cudu nie oczekiwał, bo i sam James w cuda nie wierzył. Właściwie to już sam nie wiedział w co może wierzyć.
    Pojechał więc biedny Watson do Bullinga. Po stosunkowo niedługiej jeździe, dorożka się zatrzymała. James zastanawiał się, jak długo to wszystko może potrwać. W razie czego to przecież znajdzie sobie dorożkę, bo czy to mało jest dorożek w Londynie? Nie! A zawsze dla zdrowia może się przejść na Baker Street.
    Wszedł do mieszkania Bulling. Zdziwił się, że drzwi były uchylone, a w mieszkaniu panował rozgardiasz. Zupełnie tak jakby przez mieszkanie dziennikarza przeszedł silny wiatr i poprzewracał niemalże wszystko co było na jego drodze.
    Gdzieś dalej leżał Bulling w towarzystwie butelki alkoholu. James odłożył szkło, na stół i rozejrzał się, próbując ocenić, czy było to włamanie, czy może ten cały syf zrobił pijany kolega, który prawdopodobnie nie zamknął drzwi.
    — Co się tutaj stało przyjacielu? – zapytał Watson cicho. Bardziej siebie niż leżącego.
    Chcąc nie chcąc podszedł do nieprzytomnego, od którego czuć było alkohol. Młody mężczyzna skrzywił się, czując ten zapach. – Hej, hej wstajemy – powiedział szturchając mężczyznę w ramię.
    Zero jakiejkolwiek reakcji.
    — A więc, nie chcesz współpracować. Wybacz przyjacielu, ale nie mam czasu czekać, aż łaskawie się obudzisz – westchnął, po czym podszedł do barku i wyciągnął karafkę z wodą. Przelał wodę do szklanki i podszedł do leżącego, po czym wylał na jego twarz całą zawartość szklanki. Mężczyzna zakaszlał, wybełkotał coś i przewrócił się lekko na bok.
    Dopiero po tych czynnościach otworzył oczy i spojrzał mętnym wzrokiem n stojącego nad nim Jamesa.
    — Śpiąca królewna wstaje i porozmawia ze mną – powiedział.
    — James…przestań – burknął i nieudolnie podnosił się do siadu.
    — Potrzebuję paru informacji. Dostaniesz w zamian za to tyle butelek absyntu, whisky, spirytusu, czy czego będziesz chcieć. Dostaniesz tyle ile będziesz w stanie unieść – powiedział kucając naprzeciw kolegi.

    Po długich i trudnych rozmowach James udał się do biblioteki, w której zastał Lomaxa, dopiero po tym wrócił na Baker Street. Dowiedział się paru interesujących rzeczy, ale wątpił w to żeby cokolwiek ucieszyło Sherlocka. Wszedł do mieszkania, które dzielił razem z Sherlockiem.
    Ale już niedługo. Za chwilę się wyprowadzisz na swoje - pomyślał.
    Zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się, zupełnie jakby chciał się przekonać, że wszystko jest na swoim miejscu.
    — Sherlocku! Zdziwię cię dostatecznie jeśli powiem, że nic nie znalazłem? – zapytał powoli wchodząc do salonu, w którym spodziewał się zastać detektywa. – Czy już może wiesz, że wiem kilka rzeczy? – zapytał. – Byłem najpierw u Bullinga, który niestety nie był zbyt pomocny. Upił się – sprecyzował. – Za to, Lomax, był o wiele bardziej rozmowny i konkretny. Mam tutaj – wyciągnął niewielki notes – kilka co ciekawszych informacji, na temat kultu Miry…
    — Mitry braciszku – James spojrzał na siedzącego Johna, który w spokoju pykał fajkę.
    — John… myślałem, że nie pojawisz się dzisiaj – powiedział. No, ale jak widać, James źle myślał. – To skoro wrócił mój brat, to ja chyba nie będę wam potrzebny. Poradzicie sobie doskonale bez mojej pomocy – młodszy z braci uśmiechnął się nieznacznie. Jednak nie ruszał się z miejsca.
    Zachowywał się tak, jakby chciał zobaczyć, czy któryś coś powie, czy może dadzą mu wolną rękę.

    [Po wielu "bulach i menkach" oto jest odpis, z którego nie jestem jakoś szczególnie zadowolony. No ale gdybym miał to poprawiać, to pewno dostałbyś go w bliżej nieokreślonym czasie.
    Także ten... czy to jest ten czas w którym powinienem schować się do bunkra, bo coś sknociłem?]

    OdpowiedzUsuń