1 maja 2017

[KP] Kill our way to heaven


Cezary Mazurek
13 III 2000 — Bóbrka — dwie siostry i brat — najstarszy z rodzeństwa — sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i nieco patykowate nogi — za duże ubrania — ojciec pijak — matka popełniła samobójstwo półtora roku temu

Nie pamiętasz już, kiedy ostatnio nosiłeś koszulkę z krótkim rękawem, nie musząc zasłaniać siniaków. Nie pamiętasz też, kiedy wyszedłeś ze znajomymi na imprezę, bo w końcu po szkole od razu zasuwasz albo do lokalnej restauracji, albo do domów dzieci potrzebujących pomocy w nauce. Każdy grosz się liczy, każda kryjówka, do której nie może dostać się ojciec, jest na miarę złota. Bo przecież przyzwyczaiłeś się już do tego, że ostatniego tygodnia każdego miesiąca jesz tylko ziemniaki i makaron, aby twoje rodzeństwo miało porządny obiad na stole. Przyzwyczaiłeś się już do udawania klasowej niezdary — w końcu limo pod okiem wzięło się z feralnego upadku na zardzewiałym rowerze. Sam zaczynasz sobie wierzyć, przyznaj się. Wielokrotnie powtarzane kłamstwo staje się prawdą.
Wydajesz się oazą spokoju, ale nikt przecież nie słyszy cię, gdy nocami pałętasz się po obrzeżach lasu i walisz w pnie drzew, aby tylko w jakiś sposób wyładować cały gniew i zawód, który siedzi w twym wątłym ciele.

2 komentarze:

  1. Niewiele zmieniło się przez rok.
    Cholerny rok, trzysta sześćdziesiąt pięć dni, miliony godzin i niezliczone sekundy – dla niej to wszystko i tak było zbyt mało. Minęło zbyt szybko. Odeszło zbyt wcześnie. Nieustannie odczuwała pragnienie pogoni za wolnością, która przecież otaczała ją zewsząd, bo żyła po swojemu już od dłuższego czasu, i nie potrafiła zrozumieć, co popycha ją w stronę coraz mocniejszych wrażeń, jak gdyby była uzależniona od adrenaliny.
    Nie miała pojęcia, na czym właściwie zleciało jej te ostatnie dwanaście miesięcy, kiedy niespodziewanie zniknęła z życia nowego znajomego, nie chcąc, by za bardzo się do niej przywiązał. Nigdy nie przyznałaby się do tego sama przed sobą, ale czuła, ze musi tak robić, zrywać ledwie nawiązujące się nitki przyjaźni, tylko po to, by móc je zerwać. I tylko dlatego, by pokazać, że może.
    Nie wiedziała nawet, że nogi przywiodą ją z powrotem w to samo miejsce.
    Och, jakże dokładnie pamiętała wszystkie te spędzone w szopie noce, to rozgwieżdżone niebo nad swoją głową, rozsypane na trawie włosy, kiedy układała się na ziemi, niby najbardziej miękkim materacu świata, i patrzyła w górę. Pamiętała też, jaką okazał jej dobroć, kiedy się tutaj schroniła i jak dzięki niemu udało jej się przeczekać najgorsze.
    Miała nadzieję, że tym razem to ona będzie mogła pomóc jemu.
    Tak samo, jak tamtego wieczora, i dziś wkradła się do starej szopy, siadając po turecku na samym środku. Wnętrze wypełnione było starymi gratami, spośród których przywłaszczyła sobie ostatnio za dużą męską marynarkę z łatami na łokciach. Zapaliła papierosa, w oczekiwaniu na pojawienie się dawnego znajomego. Wiedziała, że nie będzie miał pretensji o dym w niedużym pomieszczeniu; wszakże ostatnio również przesiadywała tutaj godzinami, paląc jedną fajkę za drugą.
    Nie należała do najgrzeczniejszych dziewcząt, z kategorii tych świętoszkowatych panieneczek, które świeciły oczami za każde najmniejsze wykroczenie, nosiły spódnice do kostek i zapinane pod samą brodę koszule z wysokim kołnierzem, ale mimo wszystko nie można jej było uznać za spisaną na straty. Fakt, miała na sobie za duże, luźne i powycierane spodnie, kraciasta koszula opadała jej z jednego ramienia, odsłaniając zadrapania na szyi, a buty gwałtownie domagały się naprawy; ale kiedy tak siedziała samotnie w szopie, przybierając na twarz nieśmiały uśmieszek, wyglądała jak wcielenie niewinności.
    – Cześć na nowo – przywitała się, słysząc otwieranie drzwi. Na zewnątrz panował mrok, ale chłopak wpuścił ze sobą odrobinę księżycowego światła. Głos jej schrypł od nieużywania; musiała odchrząknąć, zanim odezwała się ponownie. – Kopę lat, co?

    OdpowiedzUsuń
  2. Uniosła kącik ust, zanim zaśmiała się cicho, ochryple, wypuszczając z ust dym. Nie miała zamiaru się zwierzać, nie obchodziło jej to, co było jeszcze w zeszłym roku, jak gdyby nie potrafiła przechowywać wspomnień równie pieczołowicie, co dbać o chwilę tu i teraz. Czasem było jej żal; tak naprawdę żal, nie coś, jak jedynie powiew wiatru na moment mierzwiący włosy, że nie umie zachowywać się inaczej, jak każdy człowiek. Wyrzut sumienia pryskał jednak momentalnie, jak mydlana bańka, w zetknięciu z kolejnym momentem rzeczywistości, który mogła ponaciągać wedle własnych chęci.
    – Wróciłam! – Oznajmiła teatralnym tonem, podnosząc się z podłogi jak baletnica, na czubkach palców, po czym podeszła do niego tanecznym krokiem i chudym ramieniem objęła w pasie. Była od niego dobre trzydzieści centymetrów niższa. Odsunęła się nieznacznie, lustrując go przenikliwym spojrzeniem ciemnozielonych oczu, jak gdyby chciała zrozumieć myśli, które przepływały w tym momencie przez jego umysł.
    – Nie cieszysz się? – Spytała w końcu, unosząc w górę jedną brew i przybierając ironiczny wyraz twarzy. Zaciągnęła się papierosem, demonstracyjnie opierając się lewym barkiem o ścianę i krzyżując nogi w kostkach. – Przykre. Myślałam, że okażesz trochę zainteresowania starą znajomą...
    Zabawę miała przednią, wchodząc w rolę zimnej jak lód kobiety, której zobojętniał już cały świat, ale prawdę powiedziawszy, zaniepokoiła ją mina chłopaka. Zastanawiało ją, jakie wydarzenie mogło zburzyć jego dotychczasową stabilność – i wiedziała, że nie wystarczył widok kogoś, kogo zapewne zdążył już uznać za ducha.
    – Em... Stało się coś? – Spytała niepewnie, przestępując z nogi na nogę. Przydeptała niedopałek obcasem buta, nerwowo wyłamując palce. Nigdy nie była dobra w udzielaniu rad i dopytywaniu, o co właściwie chodzi, dlatego też nigdy nie miała przyjaciółek płci żeńskiej – brakowało jej siły na nieustanne domysły czy kombinatorstwo. Nie potrafiła myśleć jak stereotypowa kobieta, o wiele lepiej dogadywała się z mężczyznami w przeróżnym wieku.
    Prawdę mówiąc, kiedy tak na niego patrzyła, poczuła niejako maleńkie ukłucie winy, jakby to z jej powodu wszystko się mogło posypać.
    – Okej, wiem, że zawaliłam – zaczęła z westchnieniem; ton miała o wiele łagodniejszy niż przedtem. – M-może powinnam była ci powiedzieć, bo teraz wydaje ci się, że jestem jakimś pieprzonym duszkiem Kacperkiem, ale n-no... – zaplątała się, zerkając na niego kątem oka. Bardzo chciała, żeby coś powiedział, cokolwiek. Byleby tylko nie musiała tak stać i tłumaczyć się, niczym podejrzany o zbrodnię.
    Wydawało jej się, że nic nie uległo zmianie, ale prawdą było, że zmieniło się wszystko. Przez ten rok, głupi rok jedynie, który minął od ich ostatniego spotkania, niemalże nie rozmawiała z ludźmi i zastanawiało ją teraz, czy jest to umiejętność, którą można utracić, jeśli nie ma się szansy nią posługiwać – podobnie jak w ciele nieużywany mięsień ulega atrofii.

    OdpowiedzUsuń