14 lutego 2010

[KP]


Anna Dell'Orffelice
 Prawie dziewiętnastoletnia wiedźma posiadająca umiejętności telekinezy i niszczenia niemal wszystkiego czego się dotknie bez złamania paznokci. Zdolność specjalna to nieoczekiwane znikanie i świecenie na czerwono (jakby to miało się kiedyś przydać). Uznana za niepoczytalną i niebezpieczną dla otoczenia, 

art: Rallen (o ile dobrze widzę z podpisu, bo art znaleziony w grafice Google)
wątek z Nicole: link do karty

14 komentarzy:

  1. Przyznać trzeba, że Florent niemal zadomowił się w więzieniu. Szczególnie dlatego, że było tam nadspodziewanie dużo roślin. A to gdzieś wyrósł jakiś chwast, a to dodali jakiegoś zielska do obiadu, a to do buta strażnika jakiś kwiatek się przykleił. Tym oczywiście były dla strażników, bo Florent każdą z tych roślin potrafił odróżnić i odpowiednio przechować, nie wzbudzając przy tym niepotrzebnego zamieszania. Zresztą dostawał też wodę – a to dawało naprawdę wiele możliwości.
    I choć chwilę zajęło mu zdobycie odpowiedniej ilości swojej krwi w taki sposób, żeby nikt nie zwrócił na niego uwagi, po nieco ponad roku miał wszystko, czego potrzebował do małej mieszanki wybuchowej. Choć, oczywiście, wolałby mieć coś więcej niż jedną bombę, którą powinien wysadzić ścianę, żeby tylko dostać się na zewnątrz. Zawsze brakowało mu jednak cierpliwości i z pewnością nie wchodziło w grę przeczekanie kolejnego roku, by mógł wejść w posiadanie mniejszych bomb, którymi mógłby się pozbyć niewygodnych strażników.
    Dlatego też spróbował ucieczki gdy tylko nadarzyła się sposobna okazja – to znaczy kiedy strażnicy skończyli obchód. Florent wiedział, że kiedy już wydostanie się za mury, to on będzie w lepszej pozycji. Każda roślina dawała potencjalne możliwości wszelkiej maści – i to właśnie dlatego mógłby bez trudu zdobyć przewagę.
    Ten plan miał tylko jedną, malutką wadę.
    Zakładał, że wokół więzienia można znaleźć jakiekolwiek rośliny nieco powszechniej występujące niż te w więzieniu. Co okazało się, delikatnie mówiąc, marzeniem ściętej głowy. Teren wokół był zupełnie nagi, nie licząc może drobnych roślin, niemal bezużytecznych dla alchemika. I mimo faktu, że pobieżnie zrobił dwa malutkie ładunki wybuchowe, strażnikom niedługo zajęło pochwycenie go. I rzeczywiście, przyglądanie się i przysłuchiwanie wybuchom było nieziemsko miłą odmianą i generalnie sama próba byłaby warta tylko dla tych kilkunastu minut, gdy wszystko – i wszyscy – którzy mieli styczność z jego tworami, rozpadali się na kawałeczki. Byłaby, gdyby nie fakt, że wtedy postanowiono go przenieść.
    Do miejsca, w którym nie sposób było znaleźć cokolwiek, co miałoby chociaż barwę zieloną. A z samą wodą i swoją krwią Florent nie mógł zbyt wiele zdziałać. Co innego, gdyby zdobył może trochę materiału, albo tytoniu… ale teraz nie miał już o czym marzyć. Nie tylko odizolowano go od roślin, odizolowano go od wszystkiego, co żywe, karmiąc go tylko żywnością tak przetworzoną, że nie wyglądała i nie smakowała jak nic jadalnego. I w tym więzieniu nie sposób było się zadomowić. Nie działo się tam nic przez długie godziny. Porę dnia i nocy wyczuwał tylko dzięki dawanemu mu jedzeniu. Miał wrażenie, że odchodzi od zmysłów. I to ponownie już w swoim życiu.
    Dlatego też był niezmiernie zachwycony, gdy usłyszał, że gdzieś go zabierają. Choćby i na tortury, byle to było urozmaicenie. Tak naprawdę każda wieść wtedy była błogosławieństwem. Dowiedział się, że wszystkiego dowie się na miejscu. A to wiązało się z podróżą – zapewne równie odizolowaną co jego półroczny pobyt w nowym lokum, ale przynajmniej oznaczało ruch po nieznanym terenie, nie niewielkiej, sześciennej celi. I gdy usłyszał, czym może się zająć; że w ogóle może się czymś zająć, poczuł ekscytację. Trzeba przyznać, że niewiele wtedy słuchał. Po prostu całą jego głowę zaprzątnęła myśl powrotu do działania.
    Mogło się na moment przedrzeć do niego „samobójcza misja bez szans na powodzenie”, ale nadal oznaczała misję. Oznaczała robotę do wykonania, której Florent w tamtej chwili podjąłby się natychmiast. Jest możliwość, że z uciechy zaczął coś sobie podśpiewywać, a wtedy wścieknięto się na niego, ktokolwiek akurat do niego mówił. Ale to też jakoś niespecjalnie go przejęło. Chyba zadano mu jakieś pytanie, aczkolwiek on nie przestał podśpiewywać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jakoś tak wyszło, że następnym co pamiętał było dopiero zupełnie nowe pomieszczenie. Nowe pod każdym względem – inne od poprzedniego, niepodobne do jakiegokolwiek, w którym znajdował się w ciągu ostatniego pół roku, ba, nawet ostatniego półtora roku.
      – No, wreszcie wstałeś – powiedział ktoś i bez ceregieli ściągnął go z łóżka za sobą. Niezbyt delikatnie.
      Trafili do większego pomieszczenia, pełnego ludzi. Mniej więcej. Nieprzypominających zbytnio strażników. Ale też niewyglądających jak ci wszyscy więźniowie, z którymi miał wówczas do czynienia. A może tylko mu się tak zdawało, bo właśnie zbyt dawno nie miał do czynienia z żadnym człowiekiem, który nie byłby strażnikiem przynoszącym mu jedzenie? Mężczyzna przed nimi wyglądał poważnie. Miał na sobie garnitur i poważną minę, przy czym ta druga bardziej rzucała się w oczy. Rozglądał się. Alchemik starał się wyglądać na cokolwiek skupionego. Akurat w tamtej chwili chciał słuchać, tylko nie było czego. Najwidoczniej na kogoś jeszcze czekali.

      Usuń
    2. [I jeszcze jedna drobnostka: jakbyś zastanawiała się nad umiejętnością Florenta od strony technicznej, to myślałam o tym i doszłam do wniosku, że te wszystkie jego supermiksturki opierają się głównie o jakąś domieszkę jego krwi.]

      Usuń
  2. Florent i reszta nie musieli długo oczekiwać na brakujące ogniwo. Po chwili od wprowadzenia go, w pomieszczeniu pojawiło się kilka – wnioskując po ubraniu – strażników z kolejną Osobą, Która Ma Pewne Zatargi Z Prawem. Była ubrana jak wszyscy inni siedzący i, warto zaznaczyć, była osobą płci żeńskiej. O ile w kwestii płci nic nie zmieniło się od kiedy Florent był ostatnio na wolności, bo przecież nigdy nic nie wiadomo. Miała ciemne włosy, które opadały jej na ramiona, gdy strażnicy nieśli jej bezładne ciało. I, co ciekawe, wyglądała na bardzo młodą. Właściwie wydawała się być w wieku zbliżonym do wieku Florenta. Co było dziwne, ponieważ alchemik był wcześniej definitywnie najmłodszy w grupie.
    Chłopak usłyszał kiedyś, że więzienie to nie miejsce dla takich dzieciaków. Że nie przeżyje tam ani chwili. Co jego dosyć zdziwiło, bo nie wyglądało to jakiś specjalnie wyjątkowo i niebezpiecznie. Choć trzeba oddać sprawiedliwość facetowi, który wygłosił tę opinię – już następnego dnia poprawił się, gdy jakieś nieznanego pochodzenia bąble wyskoczyły mu na całym ciele.
    Florent nigdy nie potrzebował pretekstu do podtruwania jedzenia. On to po prostu lubił; odczuwał zdrową, naukową ciekawość na to, jak zareagują na to ludzkie organizmy. Zapewne testowałby swoje mieszanki na sobie, gdyby nie fakt, że był na nie całkowicie odporny. Niestety. Ale z całą pewnością chłopak był ciekawski. Stąd teraz uważnie przyglądał się to Panu W Garniturze, to dziewczynie, którą właśnie wniesiono.
    Gdy zatrzymywał akurat wzrok na tym drugim, ta akurat otworzyła oczy. Popatrzyła na niego, a on przekrzywił trochę głowę w niemym pytaniu. Już otwierał usta, żeby mimo całkowitej ciszy odezwać się, gdy Pan W Garniturze odezwał się głosem bycia ważnym. I zaczął coś mówić o bardzo istotnym zadaniu, które jest niewykonalne, przy wykonywaniu którego wszyscy zapewne zginą, ale przez które mogą się odkupić. Czy coś takiego. Florent był skupiony, przynajmniej przez pierwszych kilka zdań. Zdążył usłyszeć, jak wita się ich, nazywając „Bandą szczurów i kryminalistów” i w ogóle używa kilku innych, ciekawych określeń. Właściwie alchemik był niemal zły, że nie skupiał się bardziej. Ale ta refleksja naszła go dopiero, gdy Pan W Garniturze skończył mówić i groźnie spojrzał po wszystkich siedzących, między którymi zaczęły się teraz szmery.
    Chociaż to były dosyć krótkie szmery, bo po chwili Pan przemówił znów, zaczynając jakimś „Cisza!”. I Florent znów był skupiony, tym razem zaparty, by słuchać uważnie. I tym razem była mowa o przydziale na grupy, tylko i wyłącznie. Więc niby nic ciekawego, ale alchemik już uparł się, że będzie słuchał. I chwilę poczekał, usłyszał swoje nazwisko w parze z innym. Takim niekobiecym i niemęskim. Ale imię było kobiece, więc mógł wnioskować. A wnioskował, że mógł trafić do grupy z osobą w zbliżonym wieku, więc gdy tylko wyczytano oba nazwiska, spojrzał na ostatnią doniesioną dziewczynę z uwagę i zainteresowaniem, patrząc z ciepłym uśmiechem, czy jakkolwiek zareagowała.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdy dziewczyna odpowiedziała mu spojrzeniem, poczuł zadowolenie. Wyglądała normalnie. Nie jak ktoś, kto miałby ochotę zabić go przy pierwszej okazji, a przy tej zbieraninie to wcale nie było takie nierealne. Zresztą, była w jego wieku, więc dla odmiany nie będzie mógł być nazywany dzieciakiem, a to też było coś. I w ogóle była dziewczyną, a w sumie od dawna z żadną nie rozmawiał. Od kiedy wsadzono go do więzienia, dokładniej rzecz biorąc. Bo choć może się to wydawać głupie, nawet jako mutanci nie mieli koedukacyjnego więzienia. Więc jakoś tak od razu milej mu się robiło na myśl, że znów będzie mógł porozmawiać z dziewczyną, ba, nawet z nią popracować.
    Zamyślił się i nawet nie zauważył jak zabrano ich do helikoptera. Z zamyślenia wyrwał go właśnie głos dziewczyny, z którą miał pracować. Anna. Tak się nazywała. Na prawie pewno. Prawie prawie pewno. Nie kojarzył jej, ale to właściwie tak jak wszystkich tam zgromadzonych, więc nie stanowiła specjalnego wyjątku.
    – Nie mam pojęcia – rzucił z zaskoczeniem. – Nie myślałem o tym. Ale na pewno będzie lepiej niż za kratkami, więc cokolwiek! – dodał, wzruszając ramionami.
    Przyglądał się dziewczynie. Była bardzo ładniutka. Trochę jak z okładek magazynów, tylko prawdziwsza, mniej umalowana i bardziej więzienna. Chyba dzięki temu właśnie tak się Florentowi od razu spodobała. Nie wyglądała jednak na złą osobę, którą powinno się więzić. Chociaż alchemik ponoć też nie, przynajmniej tak mu niejednokrotnie mówiono, więc to raczej kwestia pozorów.
    – A co właściwie zrobiłaś? – spytał Florent ze szczerą, zupełnie dziecięcą ciekawością. – Że dostąpiłaś zaszczytu trafienia tutaj?
    Zawsze miał wrażenie, że jego moce to właściwie nie do końca moce. Bo co to za moce, które do działania potrzebują masy innych rzeczy? Delikatnie rzecz biorąc, mocno przeciętne. W końcu niektórzy mogli sobie być supersilni – i wtedy byli tacy cały czas. Tak samo z teleportacją, czy coś. A tak to co tu dużo mówić – łatwo było go uwięzić. Może schwytać trudniej, ale trudniej wcale nie oznacza, że coś jest niewykonalne. Więzienny ubiór Florenta wyraźnie na to wskazywał.
    Patrzył uważnie na towarzyszkę, wyczekując odpowiedzi. Skierował dłoń ku swoim ustom, nawet mimo tego, że musiał do tego unieść także drugą rękę – w końcu były skuty kajdankami. Zrobił to zupełnym odruchem, tak jak i zaraz po tym przygryzł swój kciuk. Tak naprawdę nawet tego nie zauważył.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chłopak słuchał Anny uważnie, z zainteresowaniem w oczach. Ona, w przeciwieństwie do większość ludzi, mówiła przecież o czymś ciekawym. Wyobrażał sobie lot autobusu, przerażenie pasażerów. Choć bolało go wrzucanie pojazdu do wody – przecież wybuchając wyglądałby znacznie majestatyczniej. Patrzył na nią ze świecącymi się oczami, oczekując reszty historii, która niestety okazała się być krótka. Stanowczo za krótka, zdaniem Florenta.
    Obudziło go zupełnie słowo wypowiedziane przez jego towarzyszkę. Chłopak zamrugał i odchylił dłoń od ust. Owszem, krwawił – a jego krew nie była przecież zwykłą krwią. Była gęstsza i tak ciemna, że miała niemal czarny kolor. Kropelka wydobywająca się ze skaleczenia powoli, nieśmiało powiększała się, pozwalając dostrzec cokolwiek czerwonawy odcień cieczy. Florent zlizał kroplę i zacisnął kciuk w palcach.
    – Miewam złe nawyki – wyjaśnił z przepraszającym uśmiechem.
    Prawda była taka, że lubił czuć przepływ krwi. Także teraz wyraźnie czuł tempo uderzeń swojego serca, pulsowanie palca. Lubił tą kontrolowaną zmianę w jego organizmie, ten przyjemny defekt. Przywykł do niego, bo towarzyszył mu niemal stale – w końcu zanim trafił do więzienia jego kciuk regenerował się rano, ale przez cały dzień był skaleczony. I tak mu już zostało, nawet gdy nie mógł swojej krwi do niczego wykorzystać. Może po prostu miał ochotę poczuć jej słodkawy smak; a może chodziło jednak o samo skaleczenie.
    – Cóż – zaczął niepewnie. – Tak właściwie nie pamiętam. Bo na pewno nie za wszystko naraz, oni tam mieli coś konkretnego. Chociaż musieli mnie zamknąć chwilę po tym, jak skończyłem osiemnastkę… – zamyślił się. Po krótkiej chwili westchnął tryumfalnie. – Wiem! Na, cóż, prawie pewno. Byłem wtedy u mojej koleżanki, która miała ogród ziołowy – istna kopalnia odczynników swoją drogą – i zbierałem akurat szałwię, kiedy do środka wpadł jakiś facet i zaczął mi grozić. No, rzucając przy okazji wszelkimi „Pamiętasz mnie?!” i te sprawy, ale to chyba jasne, że go nie pamiętałem. Więc ja mu mówię, żeby się wyniósł, bo przeszkadza mi i mojej koleżance, która swoją drogą była przerażona, bo ten facet był dosyć wielki, a ja nie. Ale on tylko wrzeszczy głośniej, że mu zapłacę czy coś w ten deseń, a ja do cholery nikomu nie byłem winny żadnych pieniędzy. A Lili zaczęła płakać i wtedy mnie już mocno wkurzył, więc przygryzłem trochę kciuk, tak z odruchu, a kropelka spadła na tą szałwię. A to dosyć szybko reaguje, więc zdążyłem tylko schować Lili, a potem wybuchł cały ogródek, a że to był ogródek na dachu, to zawalił się też sufit mieszkania pod nami i kolejnego zresztą też. I jakoś tak wyszło, że zostałem z Lili, a przyjechała policja i chcieli mnie zamknąć i przesłuchać. A ja, cholera, nawet nie pomyślałem, żeby zwiać. Znaczy żeby nie było, Lili mnie próbowała bronić, ale ją też chcieli przymknąć. Więc wściekłem się do reszty i ich też wysadziłem. I tak jakoś tu trafiłem – skończył z usatysfakcjonowanym uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Florent zauważył, że Anna odwraca wzrok, gdy on zlizywał stróżkę krwi i zaklął w myślach. Wyglądało na to, że będzie musiał bardziej uważać na swoje nawyki, jeśli nie chciał całkowicie odstraszyć nowej znajomej, a także współpracowniczki. Na jej słowa przekrzywił nieco głowę bez zrozumienia, ale ona nic nie powiedziała. Oparła się tylko o ścianę i zasnęła, ku zaskoczeniu Florenta. Miał wrażenie, że nie rozmawiali nawet kwadransa – a szkoda. Chciał dowiedzieć się o swojej towarzyszce więcej. Ale kultura wymagała tego, żeby jej nie budzić.
    A jednak sam kompletnie nie był śpiący. Podniósł wzrok i rozejrzał się po wnętrzu helikoptera. Oni może nie byli wyjątkowo porządnie przykuci, ale z całą pewnością w środku nie było niczego zielonego. Niczego jakkolwiek przydatnego. Ani niczego ciekawego. Tylko dookoła wszyscy rozmawiali spali. Nikt nie rozmawiał. Florenta zastanowiło, co się właściwie dzieje. Tylko oni byli zainteresowani sobą nawzajem? Też zresztą w niewielkim stopniu? Westchnął; z powodu braku lepszych zajęć zamknął oczy i zaczął nucić pewną kołysankę, którą zawsze śpiewała mu mama. Nie zasnął. Nigdy go nie usypiała. Ale nucił. Na okrągło, aż do końca podróży. To jest aż do momentu, kiedy jakiś mężczyzna zawołał coś głośno, a oni zostali znów przemiło doszarpani do wyjścia. Spojrzał na horyzont i zobaczył tylko wodę. Świetnie, tym razem statek. Zapowiadała się dziwna podróż. Jeszcze brakowało samochodu. A to samochodu Florent oczekiwał najbardziej. Bo tylko tam ucieczka miałaby jakikolwiek sens. I dlatego właśnie wątpił, że się doczeka.
    Nagle pojawił się mężczyzna. Którego, należy dodać, chłopak słuchał uważnie. I który mówił naprawdę niesamowite rzeczy. Florent uśmiechnął się z zachwytem, gdy tylko zauważył żołnierzy znoszących skrzynie i od razu do nich podszedł, starając się nie robić gwałtownych ruchów. Nawet mimo faktu, że już było na to za późno. Przyjrzał się skrzyniom uważnie i jedna zwróciła jego uwagę w szczególności. Znalazł w niej starą, wysłużoną torbę skórzaną. Torbę, która kiedyś do niego należała. Jego uśmiech poszerzył się, gdy chwycił ją szybko i otworzył. Zawierała górę ziół – w szczególności tych najlepiej działających z jego krwią. Była wielka i wypełniona po brzegi, także pustymi fiolkami, wykonanymi z dziwnego materiału – bo z pewnością nie ze szkła.
    Delikatnie ruszał liście i kwiaty, które były teraz nieco pomieszane. Od tak dawna nie widział roślin, choćby i zasuszonych, jak te, które widział teraz. Uśmiechał się do nich szeroko, mając ochotę z nimi porozmawiać. Nagle znów przypomniała mu się Lili, która miała przecież taki piękny ogród, którym opiekowali się razem. Ciekawe, czy nadal się nim opiekowała?
    Nie. Oczywiście, że nie, nie mogła, bo go wysadził. Cóż. Pewnie miała nowy.
    – Chodź, Anna, zobacz – rzucił z dziecięcym entuzjazmem.
    Nie zauważył oczywiście dziwnych spojrzeń strażników, którzy raczej postawę Anny odbierali jako normę. A Florent mógł się tylko dziwić, czemu to on tak energicznie podszedł do swoich rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zanim Anna zdążyła do niego podejść, on przeszukał jeszcze resztę swojej skrzyni, ale nie znalazł tam zbyt wiele ciekawych rzeczy. Tylko portfel, papiery i ubrania. Przy czym ubrania nie należały do Florenta, a to było dosyć nietypowe. Wszystkie jego ubrania dało się przecież łatwo rozpoznać – wszystkie, bez wyjątków, miały dziury powybuchowe albo były ponadpalane. A już z pewnością zawsze pokrywała je sadza. A te, na które patrzył teraz, były nie tylko nieskazitelnie czyste, ale i pozbawione dziur. Nie na długo, jak sądził.
    Zanim jednak w ogóle pomyślał o nałożeniu ich, odłożył je na bok i wrócił do przekopywania swojej torby pełnej skarbów. Usłyszał za sobą kroki i uniósł głowę, żeby sprawdzić, czy to Anna. Gdy więc zobaczył jej twarz, definitywnie nie do pomylenia, wyszczerzył się i odparł z dumą:
    – Sama zobacz.
    Otworzył szeroko swoją torbę i pokazał jej liczne zioła.
    – Tu jest szałwia, która jest chyba najbardziej wybuchowa, tu jest bez, z którego są niezłe lekarstwa, a tu…
    – Dobra, zbierajcie manatki – powiedział jeden z żołnierzy, przerywając mu wywód.
    Florent spojrzał w jego stronę, starając się okazać tyle irytacji, ile może przekazać osiemnastoletni piroman w jednym spojrzeniu. Czyli z całkiem sporą dozą irytacji, żeby mu oddać sprawiedliwość. Choć nawet nie oponował. Położył po prostu ostrożnie ubrania na wierzch, starając się nie kłaść ich na kruchych ziołach i równie ostrożnie zamknął. Upewnił się, że Anna nadal jest przy nim i wstał energicznie, niemal na nią wpadając.
    Założył torbę na ramię, ignorując jej ciężar, cokolwiek niemały, mając na względzie jego zupełnie kruchą postawę. Z niegasnącym uśmiechem złapał Annę za nadgarstek i skinął głową w stronę żołnierza.
    – No, chodźmy! – rzucił niemal śpiewnie.
    Pociągnął ją za sobą, nie czekając na jej reakcję. Podążył za mężczyzną, który gdzieś ich kierował – gdziekolwiek by to nie było. Cały czas popatrywał na torbę na jego ramieniu, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Brakowało mu zieleni, a co by nie mówić obawiał się, że może nie ujrzeć jej już do końca swojego życia. Więc teraz dawał upust radości na każdy możliwy sposób.
    W końcu cokolwiek mieli zrobić i jakkolwiek samobójcze by to nie było, nie mogło być gorsze od siedzenia w tej nieopisanie monotonnej dziurze, jaką było więzienie. Tym bardziej, że Florent naprawdę nie lubił nudy, a wszystko wskazywało na to, że akurat na to nie będzie mógł teraz pod żadnym pozorem narzekać. A do tego fakt, że mógł to wszystko robić z kimś – ba, z kimś, kto również nie jest zupełnie normalny i do tego jest płci żeńskiej! Ten dzień stawał się z każdą chwilą coraz milszy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zachwyciło go, że Anna podążyła za nim tak ochoczo. Chyba jednak mimo wszystko spodziewał się tego, że będzie w jakiś oponowała albo chociaż wyjmie nadgarstek z jego dłoni. Tymczasem żadna z tych rzeczy się nie stała i szli sobie tak przez krótko-długą chwilę. Taką krótką rzeczywiście, ale zdającą się trwać naprawdę długo. Miał wrażenie, że szedł godzinami, aż nie usłyszał donośnego, męskiego głosu, na którego to dźwięk zatrzymał się niechętnie.
    Florentowi zdawało się, że jeden żołnierz, choćby i uzbrojony oraz zdolny, to dosyć licha ochrona przed jednym z ich dwójki, co dopiero mówić o parze. A tym bardziej jeśli wziąć pod uwagę innych, których uwalniano wraz z nimi. Bo to przecież raczej oni byli lepiej wyszkoleni, szczególnie w użytkowaniu swoich mocy. O ile jakieś mieli, ale chłopakowi raczej nie wydawało się możliwym, żeby tylko on i Anna z tej gromadki je posiadali.
    – Zawsze chciałem mieć siostrę – odparł Florent z zachwytem, nie rozumiejąc rozbawienia swojej towarzyszki. – Choć obawiam się, że się nie przypominamy.
    Zlustrował towarzyszkę wzrokiem: przyjrzał się jej ciemne włosy i oczy, które barwą właściwie nawet przypominały jego. Była od niego niższa, ale to przecież u dziewczyn było normalne. Tylko w twarzy coś się różniło.
    – Jesteś trochę za ładna – mruknął poważnie w ramach konkluzji swoich obserwacji.
    Wziął papiery i zobaczył, że w papierach ma zapisane, że jest zwykłym człowiekiem. Przywykł do tego. Moce zauważono u niego dopiero w szkole, a do wtedy traktowano go po prostu jak nie do końca zrównoważonego chłopca. Zresztą i teraz miał coś zanotowane przy zdrowiu psychicznym i bynajmniej nie była to kreseczka, ale tym się nie przejmował. Tym bardziej, że raczej nie miał niczego poważnego. Tam wpisanego i w rzeczywistości. Choć to drugie to z mniejszą pewnością.
    Gdy usłyszał o ich zadaniu, uśmiechnął się smutno. Miał nadzieję, że będzie miał coś wysadzić, byle płonęło żywym ogniem, a wyglądało na to, że nici z tego. Ale może dzięki temu będzie miał okazję skontaktować się z Lili? Oby. Szkoła wydawała się wcale niezłą opcją. Florent potrzebował towarzystwa ludzi po całym tym czasie, jaki spędził w izolowanej celi. A jednak cały czas odczuwał kłujący ból w piersi związany z faktem, że nie, nie będzie mógł podziwiać rozsadzanych na kawałki pojazdów i budynków, a może nawet i ludzi.
    Cóż, na to rzeczywiście był nieco zły.
    – To chyba trafiła mi się wyjątkowo zła cela – odparł. – Bo ja do swojej nigdy wrócić nie zamierzam. A szkoła już na pewno wydaje się przyjemniejsza – dodał, nie zważając specjalnie na głośność swojego głosu. Żołnierz już chyba nawet do nich nie mówił. Chyba. – Może to nie to samo, co wysadzanie wszystkiego wokół, ale na pewno jest lepsze niż cela. Poza tym, będziemy mieli stały dostęp do… no, wszystkiego!
    Miał na myśli głównie rośliny, ale uświadomił sobie, że Annie może zależeć na czymś innym, więc w porę zmienił swoje słowa.

    OdpowiedzUsuń
  8. Florent nie potrafił Anny zrozumieć. Czemu ktoś miałby woleć spokój od przebywania z innymi ludźmi i posiadania kupy zajęć. Póki mógł ignorować, co mu się żywnie podobało, a mógł, bo przecież nie oczekiwano od niego nie wiadomo jak wysokich ocen, ta sytuacja miała tylko zalety. Zresztą, nawet gdyby przyszło mu całymi nocami siedzieć nad książkami i tak wolał to od spokoju. Tego absolutnie całkowitego spokój od wszystkich i wszystkiego, zwanego raczej izolacją.
    – Miałaś życie prywatne w celi? – spytał chłopak, szczerze zafascynowany. – Ja nawet nie miałem z kim go mieć – rzucił, śmiejąc się ciepło.
    Odczuwał taką radość związaną z wydostaniem się z tej zabójczej monotonii, że nie potrafił się nie śmiać. Nie potrafił myśleć pesymistycznie, bo gorzej być nie mogło. Zresztą, przecież on chodził kiedyś do szkoły. Robił tam czasem nawet coś ciekawego. Zastanawiało go tylko, czy w domu będzie mógł mieć swój ogródek. Bo jeśliby mu na to pozwolili, mógłby wracać i zatracać się w tej zieleni, we wszechobecnych, mieszających się zapachach, których od tak dawna nie czuł.
    Może i fakt, że nie będą musieli wszystkiego wysadzać, miał też swoje dobre strony. Będzie miał czas zająć się tym, co lubił i regularnie robił kiedyś.
    – Oj, na pewno! – odparł z zadowolonym uśmiechem. – Czego właściwie mamy szukać?
    Swoje pytanie skierował do mężczyzny z bronią, który najwidoczniej miał ich ogarniać. Ha, to mu się trafiła niewdzięczna fucha.
    – Bo wywiad ma jakiś cel, nie? Mamy coś znaleźć, albo kogoś?
    Florent nie znał się specjalnie na wywiadzie. Nie znał się właściwie na niczym, co nie miało związku z roślinami, więc nie było to zbyt wyjątkowe. Aczkolwiek zdawało mu się, że nie uwolniono by ich tylko po to, żeby mogli pochodzić do szkoły bez konkretnego celu. W końcu byli uważani za groźnych kryminalistów. I choć chłopak nie wiedział, jak to się miało do Anny, on z całą pewnością miał ochotę na odrobinę zniszczenia. Choć najpierw zamierzał zobaczyć, co właściwie im się dostało. Szkoła, klasa, ludzie – to wszystko mogło być ciekawe.
    [Ja też, więc... :)]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Wybacz, gorszy tydzień. Ale teraz w święta na pewno będę regularnie, potem zresztą raczej też :)]
    Florent nadal nie rozumiał wytłumaczeń Anny. Odbijały się od niego jak od ściany, ale on przecież od zawsze tak miał. Jeśli ktoś nie zgadzał się z nim drastycznie w jakiejś sprawie, ba, jeśli on po prostu konfrontował swoje poglądy z cudzymi, odmiennymi, miewał wręcz niesamowite trudności z ich ogarnięciem. I z rzadka je przezwyciężał.
    – Ale z czym mam rację? – odpowiedział. Przecież on tylko zadał jej pytanie. Chyba że ona mówiła o tym, że w celi nie miał z kim go mieć, ale tego wiedzieć nie mogła. Florent był naprawdę, ale to naprawdę skonfundowany. – Zresztą nie wiem jak można poukładać sobie życie w więzieniu. Skoro wolisz taką rutynę, czemu w ogóle zgodziłaś się na tą akcję? Nie żebym narzekał, wolę ciebie niż… no, ich, tak myślę – rzucił, kiwając głową w bliżej nieokreślonym kierunku, ale z pewnością mając na myśli dokładnie wszystkich innych, których poza nimi wybrano do cokolwiek bardziej destrukcyjnych ról.
    Florent nie dopytywał o żaden więcej szczegół od żołnierza, który ich prowadził. Nie wiedział, czy chce wiedzieć coś więcej – na ten moment miał ochotę po prostu pobyć z ludźmi i roślinami i je, albo ich, poobserwować. I najwidoczniej to właśnie miał robić, i to mu jak najbardziej odpowiadało. Wsiadł więc posłusznie do samochodu, przyglądając mu się uważnie. Zamrugał; wszystko było bardzo ładne, wydawało się naprawdę drogie i porządne, a jednak chłopakowi trudno było to docenić. Jakże by miał, skoro nie było tam nawet odrobiny zieleni? Żadnych szczątkowych roślin, poza tymi, które Florent przyniósł teraz ze sobą. Nawet podłoga była ich idealnie pozbawiona. Więc chłopak najzwyczajniej w świecie nie potrafił znaleźć tam niczego godnego zachwytu.
    Popatrzył uważnie na Annę, która wydawała się chcieć coś powiedzieć. Choć i tego za bardzo nie rozumiał – skoro chciała, dlaczego by miała tego nie zrobić? To znaczy niby już rozumiał, że niektórych rzeczy nie wypadało mówić niektórym, na przykład kiedy się kogoś zaprasza, nie powinno mu się mówić, że śmierdzi, tego Lili go już nauczyła, ale przecież teraz nie było tam nikogo, dla kogo powinni być mili. Było tylko dwóch dziwnych żołnierzy, którzy wydawali się nimi raczej obrzydzeni.
    Nagle jego umysł przecięła ponowna myśl, że przecież nie wróci już do celi. Bo nie wróci, choćby i miał sam w siebie strzelić. Coś musiałby znaleźć, bo przecież by się nie otruł, ale wysadzić – czemu nie. Ale na razie nie o tym myślał. Myślał o tym, że będzie miał czas tylko dla siebie. I właśnie dlatego wyszczerzył się i powiedział rozmarzonym tonem:
    – Myślisz, że poznamy dużo nowych osób?

    OdpowiedzUsuń
  10. [Aghrr, nie lubię przepraszać dwa odpisy z rzędu, ale miałam sporo roboty. Ale już ogarnęłam i będę nie chyba, a nawet na pewno :>]
    Florent nigdy nie myślał o partnerce. Cóż, w ogóle nie wiele myślał o kontaktach z innymi ludźmi, bo rzadko mu się one zdarzały, ale jeśli już mu się udawało, to raczej z chłopakami. A do nich z całą, zupełną pewnością nic nie czuł. Bo kiedyś cokolwiek o tym myślał. No, i niby była jeszcze Lili, ale ona nie była zwykłą osobą. Ona z Florentem rozmawiała dużo i zupełnie inaczej. Tak, jakby znali się od zawsze i tak jakby czasem nie było świata poza nimi.
    A jednak to nie było żadne zakochanie, a przynajmniej tego był prawie pewien. Bo… cóż, bo po prostu tak. A to się chyba jednak czuje, prawda? Skinął więc tylko głową na słowa Anny i patrzył na nią uważnie, nawet gdy ta odwróciła głowę. Gdy ona znów na niego spojrzała, uśmiechnął się ciepło i już chciał zrugać żołnierza, gdy ten jej przerwał, ale zauważył, że dziewczynie to najwidoczniej nie przeszkadzało. On również nie odezwał się więc później ani słowem i, idąc za jej przykładem, zanurkował w okolice schowka.
    Nigdy nie był dobry w korzystaniu z jakichkolwiek, mniej lub bardziej zaawansowanych, technologii. Dlatego też i teraz patrzył bez zrozumienia na schowek, starając się znaleźć jakiś przycisk. Nie szło mu to jednak, delikatnie mówiąc, najlepiej. Pochłaniało to całą jego uwagę tak, że głos Anny dotarł do niego jak przez mgłę. Musiał się długą chwilę zastanowić nad tym, co właśnie do niego powiedziano, po czym pokręcił pewnie głową.
    – Jeśliby zamierzali, nie dam się. Ale nie wiem, jak ty – rzucił niemal pytająco.
    Gdy jej odpowiadał, odwrócił zupełnie wzrok od schowka. Kompletnie nie potrafił się skupiać na dwóch rzeczach naraz. Jednak po jego ponownej, choć znacznie krótszej analizie postanowił po prostu dać sobie z tym spokój. Wiedział, że i tak nic nie potrafił z tym zrobić. Patrzył więc znów uważnie na dziewczynę, na jej ciemne włosy, opadające na kształtne ciałko. Jakże się nie mógł doczekać najbliższych dni! Nawet nauka wydawała się w tej perspektywie cokolwiek przyjemna. Choć z pewnością, tak jak wspomniał wcześniej dziewczynie, zamierzał ją generalnie zignorować, coś na pewno go zainteresuje. Tak właściwie dopiero teraz to sobie uświadomił i uśmiechnął się naraz szeroko.

    OdpowiedzUsuń
  11. Florent spojrzał na zawartość otwartego schowka, ale niczym specjalnie się nie zainteresował. Stąd gdy Anna podała mu jakąś paczkę, spojrzał na nią obojętnie i otworzył. Kiedy dziewczyna mówiła, pochłaniał w kosmicznym tempie prażynki, szeleszcząc wdzięcznie.
    Nie do końca rozumiał jej potrzebę stałego rozmawiania. Chociaż z reguły w ogóle trudno mu było zrozumieć ludzi, więc tak naprawdę nie było to nic niesamowitego. Zaskakiwało go, że Anna chce z nim rozmawiać – do tego nie przywykł, z reguły był sam. Jedyną osobą, która się nim kiedyś zdrowo zaciekawiła była Lili, która uparcie przychodziła do niego, żeby porozmawiać. Wtedy też bardzo tego nie rozumiał, ale w końcu sam zaczął do niej przychodzić. To było, przyznać trzeba, naprawdę miłe.
    Dlatego teraz, nawet mimo nierozumienia, odpowiedział na pytanie dziewczyny.
    – Właściwie niczym. Uczyłem się i miałem swój ogródek. Nieduży, bo dom miałem nieduży. I mieszałem różne rzeczy. Chemia w szkole dopiero była zabawna! – rzucił, chichocząc pod nosem. – Ale pani dosyć szybko przestała mi w ogóle dawać odczynniki. Za często wybuchały. Chociaż zabroniła mi się do nich dotykać wtedy, kiedy wysadziłem pół pracowni – dodał z ciepłym śmiechem. – Chłopak, który wtedy ze mną siedział, trafił do szpitala. Jakoś cudownie przeżył, ale był potem w sądzie problem. – Florent skrzywił się. – Mama była bardzo zła, więc potem już uważałem. Trochę. Ale to tak ładnie wtedy wybuchło – mruknął, żachając się.
    Westchnął i wziął kolejną prażynkę. Zaraz znów uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie, jaka będzie dalsza część opowieści.
    – Potem dałem temu chłopcu kwiatki czarnego bzu, ale jego mama nie była zbyt zadowolona. A to przecież taka dobra roślina. Czemu ktoś miałby woleć jakieś róże czy tulipany od czarnego bzu? – spytał Annę, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, kontynuował – W ogóle kazała mi się wynosić. Więc się wyniosłem. Tak w sumie to do innego miasta, gdzie mieliśmy jeszcze mniejszy dom i jeszcze mniejszy ogródek. Bo to już nie był ogródek, tylko kilkanaście doniczek w salonie. Bo już nawet swojego pokoju nie miałem. Mama nic nie mówiła, tylko grała sobie czasem na takim starym pianinie, na którym zresztą też stały doniczki, bo świetnie tam słońce padało. No, i w klasie nie za bardzo z kimś rozmawiałem, a na chemii już uważałem, żeby się nie skaleczyć, i jakoś to było. I Lili kiedyś do mnie podeszła po biologii i powiedziała, że znam dużo roślin. A ja jej powiedziałem, że to chyba oczywiste. A ona się zaśmiała i powiedziała, że wcale nie aż tak. Ale wiesz, to była cudna dziewczyna. Też śliczna, jak ty, ale wyglądała zupełnie inaczej. Była niziutka i miała takie zupełnie czarne włosy i oczy. Trochę za nią tęsknię, wiesz? Myślisz, że będziemy mogli ją gdzieś spotkać?
    Znów nie czekał na jej odpowiedź, bo uświadomił sobie, że ich kierowca może znać lepszą odpowiedź na jego pytanie.
    – Proszę pana, gdzie my właściwie jedziemy?

    OdpowiedzUsuń