10 lipca 2016

[KP] lepiej rozbłysnąć raz i spłonąć niż bez końca palić się

Basil d'Abbadie
376 lat
wampir wyższy
33 lata
człowiek
urodzony w Toussaint
obecnie właściciel księgarni w Novigradzie
krew popija tylko od tych, który sami go zaatakują
co w Novigradzie w sumie nie jest trudne
chętnie udzieli schronienia prześladowanym magom
poszukiwany przez pewnego wiedźmina
wiedźmiński medalion nie drży w jego obecności
czemu miałby?

[cytat: "Nienasycony głód" z Tańca Wampirów
art: sandara
Wątek z Chan]

15 komentarzy:

  1. Vibelle odetchnęła głęboko, co rusz wyglądając zza zimnego muru budynku, który to doskonale krył ją przed nadchodzącymi strażnikami. Doskonale widziała, co robiła w tym miejscu, bo jeszcze kilkanaście minut temu żegnała się z przyjaciółmi, przy okazji zapewniając Triss Merigold, że dokona wszelkich starań, aby w najcięższym do ukrycia się dla nich miejscu zdezorientować strażników, a także nielicznych Łowców. Ci ostatnio kręcili się nocami znacznie częściej, zupełnie jakby przewidywali masową ucieczkę czarodziejów z Novigradu. Ten kawałek miasta, w którym znajdowała się La Louve był o tyle problematyczny, iż z jakiś dziwnych względów nie posiadał podziemnych przejść. Zupełnie jakby zostały one zasypane, bo wyglądało na to, że niektóre korytarze lochów urywały się w przedziwnych momentach. Stąd obecność Vibelle w centrum miasta, w którym ukrywała się już dłuższy czas, ale wiedziała, że od tego dnia, będzie musiała starać się bardziej. Najzwyczajniej w świecie planowała zwrócić uwagę na siebie, tym samym wykiwać odrobinę Łowców, by ci z ekscytacji znalezienia tropu La Louve zrezygnowali na chwilę z reszty czarodziejów.
    Novigrad nigdy nie kojarzył się Vibelle przyjemnie. Z tego miasta wynosiła jedynie same przykre wspomnienia. Głównie miłosne, których było nad wyraz sporo, a które przeżywała jednakowo boleśnie. Jednak walka o wolność rodzimego kraju wygrała z tak błahą niechęcią. W dodatku możliwość przebywania w towarzystwie Vernona Roche’a napawała czarodziejkę jakimś ogromnym szczęściem. Pewnie dlatego, że od zawsze skrycie się w nim podkochiwała, a on jedynie zdawał się ją traktować jako bratnią duszę, ze względu na patriotyzm. Było to zawsze przykre, ale Vibelle szybko zapominała o takich rzeczach, gdy tylko wojskowy znikał jej z oczu.
    I oto ona: nauczycielka w Aretuzie, która pojmała żywioł powietrza, kryjąca się w mroku w najgorszym mieście, które znała na tym świecie. Vibelle zacisnęła pięść, już ostatni raz wyglądając zza osłony. Trzech strażników poruszało się w prostej linii, rozmawiając o zupełnie nieistotnych rzeczach. Kobieta zaciągnęła kaptur od krótkiej, granatowej peleryny, by chwilę później machnąć prawą ręką w stronę mężczyzn. Błękitny i delikatny błysk roztoczył się na uliczce, równocześnie przynosząc zryw mocnego powiewu. Potem było już słychać tylko stukot obcasów Vibelle i krzyki strażników.
    Dobrze. Pomyślała. Zbierze się ich więcej. Dasz radę, Belle. Unikałaś już gorszych kłopotów
    Odwróciła się, a zza ramienia dostrzegła spowolnionych pierwszych strażników, którzy tylko gdy postanowili się zatrzymywać automatycznie runęli na ziemię. Wyprzedziło ich kolejnych trzech, którzy niebezpiecznie zbliżali się do samej czarodziejki. Ta jednak odwracając się na chwilę wypowiedziała kilka słów w obcym dla nich języku i gdy tylko skończyła mówić, pchając przed siebie obie dłonie niewidzialna siła ścięła z nóg wszystkich strażników, a tego najbliższego udało przenieść się nawet o kilka metrów dalej. Jednak ci spowolnieni zdążyli wszcząć alarm, krzycząc iż ucieka im czarodziejka, przez co naprzeciw siebie ujrzała dwóch Łowców z ogromnymi uśmiechami wybiegając jej na spotkanie. Vibelle przystanęła, aż z nieuwagi spadł jej kaptur z głowy, uwalniając tym samym burzę ciemnych blond loków, które na chwilę przysłoniły kobiecie widok. Zaklęła pod nosem, machnęła ręką zupełnie nie zważając na to, jakie zaklęcie tym wywoła i skręciła w boczną uliczkę na jej szczęście nie ślepą. I pewnie biegłaby tak dalej, gdy oglądając się za siebie wpadła na kogoś, kogo o dziwo swoim pędem nie ścięła z nóg. Serce podskoczyło jej do gardła, kiedy poczuła uścisk na nadgarstku, ale dopiero spokój jakim emanował nieznany jej mężczyzna, a także trzy krótkie słowa, spowodowały, że odrobinę zelżała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Ja… Och! Chwilę – westchnęła, kreśląc w powietrzu niewidzialny kwadrat i wypowiadając zdanie w Starszej Mowie. Nie liczyła na to, że mężczyzna zrozumie, po prostu musiała wyczarować niewidzialną barierę wiatru, której strażnicy i Łowcy nie będą w stanie przez najbliższych kilka minut przekroczyć. A potem pozwoliła się prowadzić, zupełnie nie zważając gdzie nieznajomy ją prowadzi. Po prostu chciała już nie słyszeć okrzyków niosących jej nazwisko, jak i przezwisk wykrzykiwanych przez dwóch Łowców. I już chwilę później wpadli do jakiejś małej kamieniczki, gdzie zewsząd ogarnęły ją sterty książek, rozpościerające w pomieszczeniu charakterystyczny zapach papieru. Uwielbiała tę woń, jej własny dom pachniał bardzo podobnie, nie licząc słodkiego zapachu jagód, którymi pachniała także obecnie.
      Vibelle oparła się o ścianę i zsunęła na podłogę, siadając na dość twardych deskach, dysząc ciężko i głośno. Potrafiła się sama bronić, ale nie była przyzwyczajona do tak wymagającego biegu, po tylu latach spędzonych ostatnio w Aretuzie.
      – Skąd? – wysapała, spoglądając na mężczyznę nad nią. Złapała się za klatkę piersiową, zupełnie jakby miało jej to pomóc w złapaniu większego oddechu. Ściszyła także swój głos, kiedy zrozumiała, że mówi za głośno. – Skąd się tam wziąłeś? I… i dlaczego pomagasz? – zapytała Vibelle, marszcząc odrobinę brwi. Chciałaby mu podziękować, ale w tym mieście nauczyła się, że najpierw było warto pytać się o intencje, co aby minąć poczucie zawiedzenia jak najszybciej.

      Usuń
  2. Vibelle dyszała jeszcze chwilę, wypełniając tym dźwiękiem ciszę w pomieszczeniu. Nieznajomy nie raczył odpowiedzieć na pytania, które zadała, zdając się ignorować ją zupełnie. Z tej przyczyny kobieta wstała na obie nogi, robiąc to w dosyć szybkich ruchach. Z uwagą przyglądała mu się, gdy zapalał świeczkę i gdy stawiał wino na stoliczku między dwoma fotelami. Blondynka zmarszczyła brwi, nie wiedząc za bardzo co się dzieje, ale na wszelki wypadek zgięła odrobinę palce u rok. Nawet gdy wskazał jej by usiadła, nie drgnęła.
    Jednak pierwsze słowa mężczyzny spowodowały, że rozluźniła mięśnie, a dłońmi poruszyła kilkukrotnie. Nawet wykonała kilka kroków w przód, po chwili stojąc tuż przy jednym z foteli. Nieznajomy rozmawiał z nią, jakby znali się znacznie dłużej, niż obecnie, co nawet Vibelle nie przeszkadzało zbyt bardzo. Usiadła na wskazanym miejscu zanim zrobił to jeszcze towarzysz.
    – Nie jest niezdrowe, jest… niespotykane – rzekła kobieta zgodnie z prawdą, przy okazji zakładając nogę na nogę. Oparła się łokciem o lewą drewnianą podpórkę na fotelu, tym samym zaczynając rozglądać się wokół siebie. – Z tego co wiem, jedyny znany mi obecnie osobnik o wyostrzonych zmysłach, który znajduje się w tym mieście, to wiedźmin – mówiła zupełnie spokojnie. Uśmiechnęła się na widok wszelkich książek, bo i ona miała do nich ogromny sentyment. W Aretuzie mogła ogarniać się nimi wszystkimi. Tutaj w Novigradzie nie było dla nich aż tyle miejsca, w dodatku od kiedy Łowcy wiedzą, że to właśnie ona uciekała tej nocy, ich poszukiwania się wzmogą. Tym samym mogła pożegnać się ze swoim majątkiem ukrytym w jednej z opuszczonych kamienic. – A przynajmniej jedyny pod wynajem – prychnęła Vibelle, przypominając sobie jedną z nieudanych rozmów mutanta, próbującego porozumieć się ze zleceniodawcą. – Znamy się całkiem dobrze, więc raczej nie mam się czym zbytnio martwić. Zresztą, który z Łowców wpadłby na pomysł wynajmowania wiedźmina – zadowolona blondynka pomachała rezolutnie nogą, równocześnie uśmiechając się radośnie w stronę towarzysza.
    – Zaskakująco sporo wiesz – rzekła uprzejmie, po uprzednim wysłuchaniu Basila. – Ale niech będzie, dzięki tobie nie gania mnie pół straży novigradzkiej i cała banda Łowców Czarownic, za co niezmiernie jestem ci wdzięczna. Dziękuję – kobieta kiwnęła głową, kiedy wyprostowała swoją sylwetkę w fotelu. Nie zmieniło to zbytnio jej położenia, bo zazwyczaj siedziała prosto i dostojnie. Tego wymagało od niej stanowisko, kiedy jeszcze miała możliwość jego piastowania. – Nazywam się Vibelle La Louve i cóż… – zastanowiła się chwilę, zanim zaczęła mówić dalej. – W sumie robiłam dokładnie to co ty, ale nie z przypadku. Tamta część miasta była najgorszą częścią dla przejścia dla reszty czarodziejów, którzy uciekali z miasta. Jako że i tak planowałam tu zostać, podjęłam się próby odwrócenia uwagi od moich towarzyszy. Jeżeli wszystko poszło tak jak powinno, w tym momencie statek wypływa już z portu – Vibelle uśmiechnęła się ponownie tak, jak miała w zwyczaju to robić. Ponoć była zaskakująco miła, jak na czarodziejkę, ale jakoś nigdy nie zwracała na to większej uwagi. Zachowywała się tak, jak ją nauczono i jak chciała tego ona sama.
    Nie wspomniała gdzie konkretnie czarodzieje udają się w podróż, w końcu nie miała zamiaru ich wydać. Nawet jeżeli Basil był po ich stronie wolała się tą informacją nie dzielić. Tak na wszelki wypadek.
    – Och, nie trzeba! – ożywiła się Vibelle, kiedy mężczyzna zaproponował jej lokum we własnym budynku. – Już i tak wiele dla mnie zrobiłeś, Basil. W dodatku na chwilę obecną nie mam jak ci się odwdzięczyć, ale dziękuję – kiwnęła głową raz jeszcze.
    W gruncie rzeczy nie miała gdzie się podziać, a jedyną opcją jaką rozpatrywała to obóz Roche’a prawdopodobnie ukryty gdzieś w lasach ze swoją armią. Problem polegał na tym, że najpierw musiałaby go odszukać, a nie była pewna ile jej to zajmie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Moim głównym problemem teraz jest zabranie moich rzeczy, zanim odnajdą je Łowcy. Niby je ukryłam, ale wydaje mi się, że nie wystarczająco mądrze – Vibelle postukała kilkukrotnie paznokciami o drewniany fotel, odpływając myślami gdzieś poza ściany pomieszczenia. – I prawdopodobnie powinnam wyjść po nie jeszcze tej nocy – westchnęła, mamrocząc pod nosem, nie zważając na to, czy mężczyzna usłyszy jej słowa.

      [Z propozycji skorzysta, ale jak już znajdzie to, co pozostało z jej rzeczy ;) ]

      Usuń
  3. Słuchając słów Basila, które niosły za sobą jakże piękną treść, powoli się roztapiała. Ramiona odrobinę jej opadły, głowa przechyliła się lekko w bok, a powieki powolnie mrugały. Odpowiedziała mu wdzięcznym i delikatnym uśmiechem, ponieważ nie miała odpowiednich słów na to, jak bardzo była mu wdzięczna za te przyjazne akty bezinteresowności, jak i pomocy. Nie była do tego przyzwyczajona, bo już nawet nie pamiętała kiedy ostatnio ktoś proponował jej jakąkolwiek pomoc. Blondynka zniżyła wzrok, gładząc materiał od swojej spódnicy, lekko podartej przy końcu. Przejechała tam delikatnie i ostrożnie palcem wskazującym swojej prawej ręki, by już po chwili naprawić tkaninę, przywracając jej dawną świetność.
    – Z chęcią – odpowiedziała mężczyźnie, kiedy nalewał już alkoholu do naczynka. Wino było jej ulubionym trunkiem, chociaż niesamowicie rzadko spożywanym. Piła je wyłącznie w specjalnych okazjach, które zdarzały się wyjątkowo nieczęsto. Tym razem mogła świętować odkrycie najmilszego mieszkańca tak parszywego miasta, jakim był Novigrad, a to było warte jej cichego toastu.
    – Och! Nie, nie – ożywiła się Vibelle, kiedy Basil podzielił się swoim pomysłem. – Absolutnie nie mogę narażać cię na takie niebezpieczeństwo, a uwierz mi: Łowcy Czarownic nie znają granic w swojej brutalności – poruszyła palcami jeszcze niedawno złamanej prawej ręki. Kiedy uciekała z ich głównej siedziby dłoń tej samej kończyny była, krótko ujmując, w nienajlepszym stanie. Wręcz krytycznym. Jednak po wizycie u Łowców na skórze Vibelle nie było już najmniejszego śladu. – To jeden z opuszczonych budynków niedaleko Bramy Oxenfurckiej. Dostać się tam można wyłącznie przez dach, więc jeżeli znajdziesz się tam wraz z Łowcami, o wątpię, żeby uwierzyli w taki zbieg okoliczności. Dziękuję Basil, ale muszę zrobić to sama – kiwnęła w zamyśleniu głową, odrobinę poważniejąc. Powracanie w obecnej sytuacji do takiego miejsca niezbyt uśmiechało się Vibelle, jednak co innego mogła zrobić? Na proszenie o pomoc wiedźmina nie miała czasu, pomocy od Basila przyjąć wręcz nie miała serca, więc została tylko ona i jej zdolności. Chociaż tym górowała nad tą bandą zwyrodnialców. Kobieta upiła łyk wina, nie za bardzo skupiając się na jego smaku, a na obmyślaniu planu działania.
    – A gdzie ty będziesz spał wtedy, Basil? – zapytała. – Wystarczy mi koc i poduszka. Naprawdę – skłamała, bo oczywiście że nie była przyzwyczajona do takich warunków. Jednak gdzieś tam podświadomie nie chciała przyjmować od niego każdej kolejnej pomocy, jakby bojąc się, że na to nie zasłużyła. Bo i taka była prawda. Kompletnie się nie znali, nie wiedział nawet kim jest i czy komuś takiemu jak ona – Vibelle La Louve warto było nieść pomoc. – Z tych kilku nocy chyba skorzystam, ale to i tak zbyt wiele – kiwnęła głową, uśmiechając się nieśmiało.
    Potem czarodziejka ponownie upiła trochę trunku, tym razem czując, że było ono całkiem dobre. Obróciła kieliszkiem kilka razy, przypatrując się bordowej barwie cieczy. Z naczynia jej wzrok powędrował na wszelakie książki, próbując dostrzec w tym świetle okładkę jakiejkolwiek znanej kobiecie pozycji. Ożywiła się nawet odrobinę, podekscytowana znaleziskiem, które odkrył jej wzrok. Machnęła z gracją prawą ręką, a z jednej ze start wydostała się brązowawa księga, która to już szybowała w stronę Vibelle. Jednak nie wpadła ona z impetem w dłoń kobiety, a niczym chmurka opadła w jej wewnętrzną część.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Toussaint – rzekła zamyślona. – Zawsze chciałam tam pojechać, a do tej pory nie miałam okazji tego uczynić. Ponoć jest tam naprawdę pięknie. Znacznie kolorowo i jaśniej, niż tutaj w Temerii… Byłeś tam morze kiedyś? Po książce widzę, że często do niej zaglądasz? – zapytała ot tak, tylko po to, by oderwać się od rzeczywistości, która ich otaczała. Równocześnie zaczynała mentalnie przygotowywać się do ponownego wyjścia za te bezpieczne ściany księgarni Basila. Nie chciała nawet myśleć o tym, co jeszcze działo się na ulicach Novigradu, gdy we dwójkę zniknęli w drzwiach jednej z kamienic tego wolnego miasta.

      Usuń
    2. [Mój borze szumiący, napisałam może przez "rz"... Wybacz...]

      Usuń
  4. Vibelle z uwagą słuchała słów Basila, chociaż w dalszym ciągu spoglądała na kolejne strony trzymanej w dłoniach książki. Potakiwała mu głową i uśmiechała się pod nosem. A to dlatego, że rozbawiło ją to co powiedział, albo najzwyczajniej w świecie miło było posłuchać, jak pięknie wypowiadał się na temat Toussaint. Wychodziło na to, że nawet jeżeli szukał wrażeń, to wciąż lubił miejsce, w których spędził kawałek swojego życia. Czarodziejka oparła się łokciem o fotel, by podeprzeć swoją głowę. Mogłaby słuchać i słuchać o tej bajkowej krainie. Co z tego, że jakaś tam biurokracja, skoro świat przybierał tam wyjątkowo żywe barwy, ludzie odnosili się do siebie z kulturą, a takie problemy, jak tutaj w Novigradzie po prostu nie istniały. Tam nikt nie podrzynał ci gardła tylko dlatego, że weszło się w złą uliczkę o złej porze. Nikt nie zabijał cię za buty, a niewinnych ludzi nie palono na stosie, bo komuś wydaje się, że to czarownica. I nawet kobieta na chwilę się rozmarzyła, uciekając myślami gdzieś w daleki, piękny, wymarzony przez nią świat przypominającym Toussaint, ale nagle wybiło ją pewne pytanie. Blondynka zadarła głowę do góry, przez chwilę przyglądając się mężczyźnie przed sobą, jakby przez tyle właśnie czasu docierało do niej znaczenie słów.
    No właśnie, Vibelle… Które miejsce jest teraz twoim domem?
    – Żadne – uśmiechnęła się smutno, zaraz potem uciekając gdzieś wzrokiem na bok w stronę książek. – Wyspa Thanedd została spalona, Temeria na mapach już nie istnieje, a Novigrad… Widziałeś, jak miło jestem to widziana, ale i z wzajemnością nienawidzę tego miasta – uśmiechnęła się raz jeszcze, próbując przekonać nawet samą siebie, że taki stan rzeczy jej odpowiada.
    Vibelle od zawsze lubiła przebywać z ludźmi, rozmawiać z nimi, dzielić się swoją wiedzą. Tak naprawdę fakt istnienia takiej organizacji jak Łowcy Czarownic gdzieś w środku mocno ją bolał i nie raz próbowała uratować chociażby jedną niewinną kobietę, które zostały spalone na stosie. Udało jej się to zrobić tylko raz, nigdy więcej już nie zdążyła.
    Gdzieś w pamięci nadal przechowywała ten widok palącej się Aretuzy, jej świętego miejsca gdzie z całą swoją pasją przekazywała młodym dziewczynom wszystko to, co miała w swojej głowie. Zaraz obok tego wspomnienia leżało kolejne, kiedy u boku temerskiego wojska próbowała nie dopuścić Nilfgaardowi do zajęcia kolejnych kilometrów jej rodzimego kraju. Z tego jednak nie zapisało się wiele szczegółów w jej głowie. Tylko krew, śmierć i zaciętość z którą rzucała kolejne zaklęcia. Jednak to wszystko…
    – Jedyne miejsce, w którym dobrze by mnie teraz przyjęli, to partyzantka. Chociaż i tego nie jestem pewna… Nieważne – kobieta zerwała się z miejsca, odkładając kieliszek na stół. Ręką, którą trzymała książkę delikatnie machnęła, by ta powolnie wróciła na swoje miejsce, wśród swoich odpowiedniczek. Vibelle poprawiła sukienkę, odchrząknęła. Tym sposobem próbując chociaż trochę odwrócić uwagę od jej oczu, które powoli zaczynały się szklić. Tak, była słaba, a Vibelle jak nikt inny najlepiej zdawała sobie z tego sprawę. – Lepiej żebym się zbierała, skoro jeszcze chcę zobaczyć swoje rzeczy – zrobiła kilka kroków w tył, ale ewidentnie stawiała je tak, jakby nie chciała jeszcze wychodzić. – Jeżeli nie wrócę do rana, to najprawdopodobniej zobaczysz mnie w południe na rynku. Będą mnie albo palić, albo wieszać. Może mnie zetną, nigdy nie wiesz, co akurat im się spodoba – uśmiechnęła uprzejmie, a łapiąc za klamkę wypowiedziała kolejnych kilka słów. – Dziękuję ci raz jeszcze, Basil. Oby do zobaczenia – potem zniknęła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę czasu zajęło zanim w końcu znalazła się na dachu opuszczonej kamienicy. Przyjrzała się z oddali Bramie Oxenfurckiej, która wciąż pozostawała zamknięta dla przybyszów. O tej porze nikt się już przy niej nie awanturował. Straż za to przysypiała, bądź rozglądała się leniwie na boki. Najwyraźniej jeszcze nie dowiedzieli się o całym zamieszaniu związanym z jej osobą. Vibelle westchnęła, po czym wślizgnęła się przez małe okienko najwyższego piętra budynku. Przeklęła pod nosem, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że swoje rzeczy ukryła w piecu znajdującym się w piwnicy. Nie chcąc tracić czasu cichutko, chociaż dosyć szybko zbiegała po kolejnych lekko skrzypiących schodach, dostając się do podziemi. Sięgnęła w głąb pieca, brudząc przy okazji rękaw swojej sukienki, ale nie to było teraz najważniejsze. Bała się, że w każdym momencie mogą zjawić się tutaj Łowcy Czarownic. Dlatego też do worka pakowała co najważniejsze rzeczy i już nawet miała zbierać się do wyjścia, kiedy nad sobą usłyszała kroki. Cicho wyłoniła się zza rogu, kiedy przeszła kilka schodów, sprawdzając ile osób kręci się po parterze. Okazało się, że było to dwóch osobników ulubionej organizacji każdego czarodzieja, dlatego niewiele myśląc Vibelle ścięła ich z nóg zaklęciem, wbiegając wprost w drzwi wyjściowe. Te jednak nie chciały ustąpić, co sugerowało iż Łowcy weszli tu przez tylnie drzwi, które faktycznie otwarte były na oścież. Jednak na niewiele się to zdawało, bo dwóch mężczyzn już rzucało się na nią z mieczami. Vibelle jednego rzuciła o ścianę, robiąc tym większy hałas, drugi za to zdążył przeciąć kawałek jej sukni wraz ze skórą na ramieniu. Kobieta syknęła, machnęła ręką w bok, wypowiadając coś w Starszej Mowie. Mężczyzna zastygł w miejscu, a wraz z uciśnięciem ręki czarodziejki, coraz bardziej brakowało mu tlenu w płucach. Nagle wszystko zasłonił siwawy dym, który drażnił gardło, a kuł w oczy. Magia z dłoni Vibelle nagle zaginęła, a sama kobieta rzuciła się biegiem w otwarte drzwi. Bomba dwimerytowa, chociaż zrobiona z jakimś dziwnym dodatkiem rozprzestrzeniała się po piętrze, po chwili ulatniając się przez wszelkie otwory w budynku. La Louve odetchnęła, gdy tylko wydostała się na tylnie podwórko, czując że odrobinę kręci się jej w głowie. Nie miała już jednak czasu na doprowadzenie się do porządku, więc tak jak wcześniej po prostu biegła przed siebie, tym razem jednak mając swój cel podróży. Sznurek od worka przełożyła przez ramię, jak i głowę, która z każdą chwilą bolała ją coraz bardziej, utrudniając tym samym widzenie. W końcu po długim czasie dostała się pod drzwi księgarni Basila, chociaż już prawie się tam zataczała. Bomba, która wybuchła w budynku najwyraźniej posiadała jakiś dodatek nieznanego przez Vibelle pochodzenia. Miała zamiar zastukać w drewno, ale już nie zdążyła, bo wokół niej zrobiło się ciemno. I niby jeszcze złapała za klamkę, ale czuła, że traci równowagę i już dłużej nie stoi na nogach. Potem ogarnęła ją czerń i cisza.

      Usuń
  5. Do nosa Vibelle docierał coraz mocniej przyjemny zapach zaparzonych ziół, rozprzestrzeniający się wokół niej. Zaraz potem w głowie kobiety rozległ się wysoki dźwięk, przez który powrócił ból zanim jeszcze straciła przytomność. Czarodziejka poruszyła się odrobinę, czując, że leży na czymś znaczniej miększym, niż ziemia, a ona sama przykryta jest jakimś równie miękkim materiałem. Blondynka cichutko syknęła, czując że ból wcale nie zamierza ustąpić i wciąż utrzymuje się na tej samej pozycji, co wcześniej. Jakoś za wiele nie pamiętała. W głowie majaczył jej się tylko obraz drzwi do księgarni Basila, które chwilę później przysłoniła czarna plama, a ją samą pochłonęła ciemność. Nie wiedziała więc, gdzie się teraz znajduje i dlaczego wciąż nie leży na zewnątrz, gdzie prawdopodobnie powinna się obudzić.
    W końcu Vibelle postanowiła otworzyć oczy, chociaż szło jej to odrobinę ciężko. Wciąż szczypały ją od dymu po bombie dwimerytowej, dlatego początkowo mrugała zbyt bardzo, a i niewiele widziała przez dwie wąskie szparki utworzone przez powieki. Minął krótki moment, gdy czarodziejka w końcu mogła w miarę normalnie rozejrzeć się dookoła, wciąż z lekko przymrużonymi oczami. Jednak pomieszczenie, w którym się znajdowała było tak ciemne, że La Louve zastanawiała się czy oślepła, czy tak naprawdę tych oczu nie otworzyła. Posiliła się więc magią, bo gdy wydostała lewą dłoń z przykrycia i delikatnie nią przekręciła, tuż nad nią utworzyła się mała, blada kula światła. Ta jednak i tak niesamowicie raziła czarodziejkę, która ścisnęła powieki, po chwili znowu próbując rozejrzeć się wokół siebie.
    – Och, Basil – westchnęła szepcąc przez delikatny uśmiech na swojej tworzy. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę – Vibelle zamknęła oczy i odetchnęła z ulgą. Była bezpieczna.
    Wychodziło na to, że mężczyzna musiał ją po prostu znaleźć nieprzytomną przed drzwiami. Zastanawiała się tylko ile czasu minęło od momentu, gdy upadła na ziemię. Poczucie upływu czasu jakoś w tamtej chwili kompletnie jej nie dotyczyło.
    – W tym worku, co go miałam ze sobą Basil, jest mały czarny flakonik. Bardzo cię proszę, podaj mi go – kobieta przybliżyła swoją rękę w stronę siedzącego obok łóżka towarzysza, ale nie miała śmiałości go dotknąć, to też jedynie delikatnie machała dłonią zgodnie ze swoimi słowami.
    Worek należący do czarodziejki mógł całkiem porządnie zadziwić Basila, bo chociaż w środku głównie znajdowały się różne specyfiki, jak eliksiry uzdrawiające, maści, kremy i podobne temu rzeczy, to niekiedy przewalały się w środku miniaturki rzeczy, które powinny być znacznie większe. Dla przykładu mniejsze odpowiedniki megaskopu, z którym kobieta nigdy się nie rozstawała. Kiedyś na swoje własne potrzeby skonstruowała zaklęcie zwiększające, jak i pomniejszające rzeczy. Swoje lata już miała, a niekiedy naprawdę czarodziejce się nudziło. Wychodzi jednak na to, że zaklęcie w tych czasach jest niesamowicie pomocne.
    Później, gdy mężczyzna zajął się szukaniem eliksiru, Vibelle spróbowała podciągnąć się w górę na łokciach. Szło jej to jednak trochę opornie, bo powoli zaczęła też czuć skutki upadku na kamienie przy drzwiach księgarenki. Syknęła ponownie z bólu, tym razem chyba trochę głośniej, jednak w końcu udało jej się jakoś usiąść i przejąć od Basila małe naczynko. Wyjęła z niego korek, by zaraz upić z niego mały łyk. Zmarszczyła odrobinę nos, bo uczucie przepalania od środka nigdy nie było przyjemne, ale wiedziała, że cokolwiek dostało się do jej organizmu wraz z bombą dwimerytową po prostu stamtąd zniknie.
    – Długo tak leżałam? – zapytała, próbując dojrzeć za oknem, czy słońce powoli wchodzi nad horyzont. Jednak co ciekawe, na zewnątrz wciąż panowała ciemność. – Przepraszam cię za to, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tak szybko znajdą moją kryjówkę. Mam nadzieję, że ciebie nigdy tu nie najdą – zamilkła na chwilę. Nie chciała być powodem kolejnych kłopotów Basila. Już i tak sporo wytworzyła wokół siebie zamieszania. Starczy, jak na zwykłego i pomocnego przybysza z Toussaint.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Łowcy, spotkałam ich na miejscu – zreflektowała się, kiedy zdała sobie sprawę z tego, iż mówi trochę nieskładnie.
      Kobieta poprawiła się odrobinę, ale nagle poczuła przeszywający ból na prawym ramieniu. Na niebieski materiale znajdowała się zaschnięta krew, a na samym ramieniu czarodziejki cięta rana, która również już nie lśniła od świeżej krwi. Skóra jednak niesamowicie ciągnęła, gdy Vibelle tylko napinała mięśnie.
      – Basil, podasz mi mój worek? – zapytała, ponownie wyciągając dłoń w jego stronę, chcąc ze środka wydobyć kolejny magiczny specyfik. Tym razem na rany zewnętrzne.

      [Kusi krwią, kusi ;>]

      Usuń
  6. Z uprzejmym uśmiechem na ustach kobieta przejęła worek od Basila, już chwilę później ostrożnie kładąc przedmiot na własnych nogach. Zaczęła przeszukiwać ten ogromny bałagan, który panował w środku, zastanawiając się w myślach, jak sam mężczyzna był w stanie znaleźć tam ten czarny flakonik. Szczególnie iż w samym worku panowała podobna ciemność, co jeszcze kilka chwil temu w pomieszczeniu, w którym się znajdowali. Gdzieś kątem oka dostrzegła, iż właściciel księgarni wstał z miejsca, odchodząc gdzieś dalej od łóżka, ale jakoś zbytnią ją to nie interesowało. Bardziej skupiała się na tym, by znaleźć jedną z maści na regenerację, którą to sporządziła jedna ze znajomych czarodziejek. Ona sama jakoś nigdy nie potrafiła sobie z tym sama poradzić, zazwyczaj wściekając się na własną osobę. W końcu ileż to już lat uczyła innych, ileż to już lat sama wchłaniała wiedzę? Została jednak wyrwana ze swoich przemyśleń, jak i czynności poszukiwania. Poderwała głowę do góry, odszukując gdzieś w pokoju Basila, który z ciepłym wyrazem twarzy kierował pytanie w jej stronę. Coś niezwykle miłego ogarnęło samą Vibelle, kiedy mężczyzna wypowiadał kolejne słowa. Było w nim coś tak niesamowicie uroczego i specyficznego, że gdy tylko na niego spoglądała uśmiech sam wykwitał na jej twarzyczce. Bardzo możliwe, że to wszystko z racji uprzejmości, którą ją obdarowywał. Czarodziejka nie pamiętała, kto ostatnio był dla niej chociaż w połowie tak miły, jak właśnie Basil.
    – Nie. Nie dziękuję, naprawdę – powiedziała szybko i równie uprzejmie, co mężczyzna. – Może jestem jeszcze odrobinę zmęczona, aczkolwiek najchętniej wybrałabym się jeszcze teraz w poszukiwaniu partyzantki… – mówiła coraz wolniej, kiedy to przeniosła wzrok z towarzysza, na okno obok niego. Vibelle z przykrością musiała stwierdzić, iż powoli świtało, przez co z jej ust wydobył się cichy jęk zrezygnowania. – Chociaż wychodzi na to, że będę musiała odłożyć to aż do zmierzchu – mruknęła jakby trochę do siebie, pusto wpatrując się w jaśniejące już niebo. Ocknęła się dopiero po chwili, kiedy Basil ruszył w jedną ze stron. Sama czarodziejka za to ponownie zaczynała przeszukiwać worek, już moment później łapiąc dłonią okrągłe pudełeczko z pożądanym lekiem w środku. Skrzywiła się na widok rękawa własnej sukienki, który nie przypominał już więcej tego pięknego koloru morza przy portach. Westchnęła krótko, by zaraz przedrzeć pozostałości do końca, by skrawki nie przeszkadzały jej w opatrywaniu rany. Nawet nie zdążyła użyć maści z własnego worka, kiedy tuż nad nią znowu odezwał się niski głos. Tak jak wcześniej Vibelle zadarła głowę do góry, natrafiając na miłe oczy Basila, który to dzierżył w dłoniach jakieś średniej wielkości pudełko.
    – Och – zmieszała się odrobinę. – Pewnie masz rację – dodała już cieplej, uśmiechając się w jego stronę. – O zakażenie się nie martw. My czarodziejki jesteśmy odporne na wszelkiego rodzaju choroby. Za to z regeneracją zupełnie się z tobą zgodzę… – najchętniej w ogóle nie chciałaby mieć tej rany na sobie. Co też jej strzeliło do głowy pchać się w swoją kryjówkę zaraz po wzburzeniu zamieszania w połowie Novigradu? – Mógłbyś? – zapytała Vibelle, podnosząc lekko ramię do góry. – Nigdy nie byłam w tym dobra, kiedy musiałam opatrzeć samą siebie – przyznała zgodnie z prawdą. Leczenie ludzi, czarodziei, wiedźminów było czymś, co czarodziejka uwielbiała robić. Czuła się w końcu potrzebna i dokładnie z tej samej przyczyny uczyła młode adeptki. Jednak jak miała zająć się samą sobą? To nawet w pewnym stopniu brzmiało dla Vibelle absurdalnie. Nie była dla siebie, była dla innych. – Ale gdyby coś ci kiedyś dolegało, to wiesz już kogo szukać – dodała z uśmiechem, jak i z ogromną dumą, że potrafi leczyć innych. – Za to ja nie zawsze mam kogo szukać. Ostatnio pomagał mi wiedźmin. Zabawne, prawda? – prychnęła troszeczkę rozbawiona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Najemny zabójca potworów ulecza czarodziejkę, która nie potrafi wykorzystać ogromnej wiedzy leczniczej na sobie samej. Beznadzieja… – mruknęła Vibelle, przyglądając się własnej ranie. Z ciekawości ją dotknęła, co tylko zaowocowało syknięciem z ust kobiety. Może na choroby czarodziejki są odporne, ale niestety na ból już nie są.

      [Krzycz, jeżeli mam coś dopisać. Bo chyba napisałam za mało... :C ]

      Usuń
  7. Milczała. Siedząc na łóżku znanego wyłącznie z imienia mężczyzny milczała, przyglądając się jego poczynaniom. Może nawet kilka razy głos kłębił się jej w gardle, by wybrzmieć z poprawnymi instrukcjami dla opatrującego, ale nie. Milczała, siedząc dalej i dalej w spokoju patrząc na ręce Basila. Vibelle zdążyła zauważyć, iż jego dłonie nie są przyzwyczajone do jakiś szczegółowych prac, jakim było zakładanie opatrunków. Chyba trochę się denerwował, bo niekiedy zahaczał dosyć specyficznymi paznokciami o kawałek materiału, by ponownie przywoływać się do porządku i uważnie zawiązywać bandaż dalej. Musiał robić to bardzo dawno albo nawet w ogóle. Jednak nie dziwiło to Vibelle ani trochę. Nie każdy średnio co miesiąc musi zostawać opatrywany, uzdrawiany ze względu na swoją bezradność. Zrezygnowana kobieta wypuściła powietrze, odpływając na chwilę w zupełnie inny świat, a dokładnie w świat przemyśleń i wspomnień.
    – Ach, tak, dziękuję! – ocknęła się zaraz po słowach towarzysza, zwracają głowę ku niemu. – Tak, pewnie kiedyś do tego dojdzie, a ja będę miała problem. Jednak tym razem tyle wystarczy i tak dziękuję ci bardzo za pomoc, Basil – uśmiechnęła się jak najładniej potrafiła, a zawsze starała się robić to właśnie w taki sposób. Uśmiech był dla niej bardzo ważny i sama lubiła być obdarowywana tym uroczym grymasem, nawet najmniejszym.
    – A tak, wspominałam. Oni nigdy nie są zbyt rozmowni – mruknęła blondynka kręcąc głową na boki. Po czym kolejny raz pogrążyła się w myślach, próbując znaleźć jakąś historię godną opowiedzenia… Jednak większość z nich wiązała się z jakimiś romansami, którymi Vibelle niekoniecznie chciałaby się dzielić. W tym małym amoku zagryzła dolną wargę, patrząc pusto przed siebie, a wcale nie widząc, co właśnie przed nią jest. – Może śmiesznie to dla ciebie zabrzmi, ale oni nie czując, czują – powiedziała wolno, po czym zaśmiała się dźwięcznie, kiedy dotarł do niej wydźwięk całego zdania. – Tak, chyba tak mogę ich właśnie określić.
    Po tych słowach złapała delikatnie w dłoń kawałek niebieskiego materiału, oderwanego niedawno od reszty sukienki. Rękaw założyła na ramię, układając dokładnie tak, jak powinien leżeć. Czarodziejka wyprostowała więc dłoń, co aby część nie zmieniała swojego położenia, a palcami drugiej dłoni zaczęła uważnie, ale zauważalnie poruszać. Materiał powoli zaczynał się między sobą łączyć. Przerwane nitki odnajdywała swoją drugą połówkę, by ponownie stać się jednością. W ten sposób kilka chwil później rękaw ponownie stanowił część całego ubioru, który to La Louve nosiła na sobie.
    – Halwall jest w mieście – mruknęła ciepło. – Gdyby nie on raczej nie rozmawialibyśmy dzisiaj. Zdążył uratować mnie z rąk kilku Łowców. Najpierw zarżnął każdego kolejno stalowym mieczem, nawet nie doznając przy tym żadnej chociażby najmniejszej rany. Ułożył z nich stos, a kreśląc znak w powietrzu podpalił jak ciała trupojadów. Po tym wszystkim zabrał mnie w bezpieczne miejsce, wyleczył do stopnia, jakiego potrafił i oddał w ręce reszty czarodziejów ukrywających się w Novigradzie. Tak właśnie znalazłam się tu ja i on – Vibelle pokiwała głową, przypominając sobie stan w jakim się wtedy znajdowała. Nie potrafiła się nawet ruszyć. Była tak zmaltretowana, ale wciąż przytomna, by słyszeć to wszystko, co działo się poza wozem. Potem w drzwiach zjawił się Halwall, a w jego oczach pierwszy raz widziała istne przerażenie. Zrozumiała wtedy, jak bardzo źle musiało z nią być.
    – Tacy są właśnie wiedźmini. W jednej chwili potrafią zabić z zimną krwią, a w drugiej najzwyczajniej ratują kogoś, kogo znają bardzo dobrze i tylko dlatego. Nie na zlecenie, nie z prośby, a z własnej woli. Wiedźmini są dziwni – skwitowała kobieta, spoglądając na swojego słuchacza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Potrafią też przebyć szmat drogi tropiąc jednego potwora, który ich zdaniem stanowi niesamowite zagrożenie. Nie na zlecenie, nie z prośby, a z własnej woli. Jednak jak już to zlecenie się znajdzie, to każde przyjmie chętnie. Wiedźmini są dziwni. Nie czując, czują – powtórzyła swoje słowa, mówiąc zupełnie serio, a z oczu Basila mogła wyczytać, że chyba jej wierzy. Zresztą czemu nie miał wierzyć, chyba nie mówiła jakiś istnych bzdur wyssanych z palca?
      – Halwall jest w tym mieście z dwóch powodów. Jednym jestem ja, drugim jest wampir. Mną się już zajął, teraz ma się zająć wampirem – lekkie wzruszenie ramionami, wzrok skierowany gdzieś w bok. – Nie wiem nawet po co, wciąż nie znalazł na niego zlecenia.

      Usuń