30 lipca 2017

[KP] Zabijamy z ukrycia.


Ragnar z rodu Rodenów. Herb >ręce oplatające wilka<. Dewiza rodu Zabijamy z ukrycia. Bękart króla Hartmuta władcy Letlis. Rodzeństwo: Randall -przyszły król, Eve -zakochana w bracie bękarcie i Olia- najsłodsze dziecko pod słońcem. .Znienawidzony przez swoją macochę. Świetny jeździec. Stajenny w zamku ojca. Matka dziwka. Nie marzy o niczym innym jak zdobyć władzę nad całym światem.

15 komentarzy:

  1. [To nowe zdjęcie bardziej do mnie przemawia :D ]

    W błękitnej sukni spacerowała po królewskich ogrodach. Nigdy ich nie lubiła. Roślinność jakoś nigdy nie potrafiła jej dostatecznie zafascynować. A jednak tylko w ogrodzie potrafiła się dostatecznie uspokoić. Tylko w tym miejscu wpadały jej dobre pomysły. I tylko tutaj nie miała ochoty rozszarpać wszystkich swoich doradców z lordem – bratem na czele. Była prawowitą dziedziczką tronu. Jednak nikt jej nigdy nie powiedział, że rządzenie będzie takie trudne. Musiała być doskonałym politykiem, musiała przewidywać i działać. I chociaż całe życie wpajano jej, że obejmie tron i będzie rządzić, to nikt nie wspomniał, jak powinna to robić.
    Ta kolacja miała nie być czymś szczególnym. Miał przyjechać pewien książę. Mieli dobrze zjeść, dobrze się zabawić. A rano podpisać ważne dokumenty. Nic strasznego. Zresztą, ona i tak będzie bardziej do ozdoby. Nie podejmie ważnych decyzji bez rozmów i zgody Rady, męża i brata. Nie była samodzielnym organem, przez co czasami bardzo ubolewała, a czasami była wdzięczna.
    — Lady Rayno, już czas. — Gdzieś za sobą, usłyszała głos jeden ze swoich ulubionych służek. Dziewczyna była piękną i młodą córką handlarza niewolników, którego Roan ściął za zdradę. A jego córka, która nie miała się gdzie podziać, trafiła pod skrzydła Rayny.
    — Powiedz, że już idę — odparła. Służka skinęła głową, po czym odwróciła się i odeszła. Blondynka zerwała czerwonego kwiatka, którego nazwy nie potrafiła sobie przypomnieć. Chwilę się w niego wpatrywała, aż w końcu poniosła się z kamiennej ławki.
    Powolnym, niemal ślimaczym tempem, zmierzała w kierunku wyjścia z ogrodów. Celowo ignorowała spojrzenia gwardzistów, którzy pilnowali, aby przypadkiem nic jej się nie stało. Nawet jeden z jej jasnych włosów nie mógł upaść.
    Przed wyjściem z ogrodów, wyrzuciła czerwonego kwiatka do stojącej nieopodal fontanny. Ten dziwny zwyczaj sprawiał, że czuła się pewniej i bardziej swobodnie podczas takich kolacji, których szczerze nie znosiła.

    Przed wejściem do sali tronowej, gdzie odbywało się oficjalne spotkanie, wygładziła materiał od swojej sukni. Opuściła wzrok, upewniając się, czy dół na pewno nie jest zabrudzony. Dobry wygląd był jedną z podstaw dobrego odebrania przez gości.
    Jeden z gwardzistów pchnął drzwi i wpuścił ją do środka. Wyprostowała plecy i dumnie krocząc, przemierzyła salę. Wspięła się po schodach i usiadła na swoim tronie. Tuż obok, na drugim tronie, siedział jej mąż. Natomiast brat podszedł do niej i spojrzał twardo w oczy.
    — Nie powinnaś kazać gościom tyle na siebie czekać, moja pani — warknął, na co dziewczyna wywróciła delikatnie oczami.
    — Mieli być wczoraj. A teraz wprowadź ich. Kolacja nie może się przedłużać w nieskończoność — odpowiedziała, odwracając wzrok od brata. Utkwiła go w drzwiach naprzeciw siebie. Roan bez słowa ruszył w kierunku wyjścia.

    Wrócił po chwili, wprowadzając przybyłych gości do sali i prowadząc ich przed oblicze królowej.

    Rayna

    OdpowiedzUsuń
  2. Rządzenie tak potężnym królestwem nie należało do najłatwiejszych rzeczy. Na każdym kroku czyhało jakieś niebezpieczeństwo. Musiała mieć oczy dookoła głowy. Musiała nauczyć się przewidywać i działać z pewnym wyprzedzeniem. Musiała być ponad wszystkim i uważać na zdrajców, których na dworze było niemało. Niektórych, dla przykładu, już straciła. Jednak niektórzy wciąż pozostawali w cieniu. Ukrywali się, starając się nie popełnić błędów. Ale Rayna wiedziała, że wcześniej czy później, prawda wyjdzie na jaw. To była jedynie kwestia czasu.
    Ale nim zostaną odkryci, mogli jej zaszkodzić. Nie mogła pozwolić, aby ktoś ją zrzucił z tronu, który według prawa należał się jej.
    Aby zmniejszyć zagrożenie z zewnątrz, potrzebowała więcej sojuszników. Jej mąż miał silną armię, która zapewniała bezpieczeństwo. Ale silna armia jeszcze nie gwarantowała zwycięstwa. Tym bardziej jeśli potężne rody się jednoczyły.
    Doskonale pamiętała, że jej ojciec miał wielu sojuszników. Wielu, którzy odwrócili się od niego w momencie jego śmierci. Zostało tylko niewielu naprawdę lojalnych, którzy przy niej pozostali. I w nagrodę zasiadali w Radzie. Jako, że musiała budować swój wizerunek od podstaw, musiała znaleźć nowych sojuszników. Z pomocą brata, męża i jeszcze kilku doradców, doszli do wniosku, że sojusz z Rodenami będzie jednym z lepszych posunięć. Zyskają silnego sojusznika, który pomoże utrzymać im władzę i spokój w królestwie.

    Nie lubiła tej całej otoczki. Wieczerze i kolacje nie stanowiły najlepszego punktu dnia. Musiała udawać, że się świetnie bawi, aby przypadkiem nie obrazić gości. O wiele bardziej wolała same przygotowania. Zarządzanie, jak powinny być ustawione stoły, talerze, krzesła. Kto koło kogo powinien siedzieć. Nie mogła się pomylić, aby nikt nie oskarżył ją o zniewagę. I musiała zadbać, aby przy stole nie doszło do rękoczynów. Zbyt szybko.
    O dziwo, jej mąż i brat, zawsze byli w siódmym niebie. Prowadzili długie dyskusje ze zgromadzonymi gośćmi. Przechwalali się sukcesami królestwa i armii, podczas gdy ona, wszystko uważnie obserwowała. Śledziła wzrokiem po zebranych z kamiennym wyrazem twarzy. Jej twarz nigdy nie zdradzała emocji, kiedy tego nie chciała. Nauczyła się tej sztuczki już dawno temu. I niejednokrotnie się ona przydawała.

    Nawet nie drgnęła, kiedy do sali tronowej weszli przybyli goście. Prześlizgnęła po nich wzrokiem, każdego z nich nim zaszczycając. Podniosła się ze swojego tronu, a jej mąż zrobił to samo.
    — Lady Rayna z rodu Orwellów. Córka Henry`ego Orwella, drugiego tego imienia. Żona lorda Roana Blackthorne`a. Prawowita dziedziczka tronu i królowa. — Vishal przedstawił siostrę, która skinęła głową w geście przywitania. — Oraz jej mąż. Lord Roan Blackthorne. — Mężczyzna również skinął głową, po czym ponownie usiadł na tronie. Blondynka wzięła z niego przykład. Znów prześlizgnęła wzrokiem po zebranych, najdłużej zatrzymując się na przybyłym księciu.
    — Przyjmijcie nasze najszczersze współczucia — odezwała się po chwili. — Niestety nie możemy przywrócić ci brata, panie. Ale, jeśli wilki nie rozszarpały ciała, możemy ułożyć stos pogrzebowy, aby wyprawić mu godny pogrzeb. — Dodała, prostując plecy. Splotła ze sobą palce i złączone dłonie ułożyła na kolanach. — I zapewne zechcecie odświeżyć się po podróży. Kazałam służbie przygotować dla was najlepsze komnaty. O zachodzie słońca odbędzie się powitalna uczta, na waszą cześć. Lecz, jeśli życzysz sobie skromniejszej kolacji ze względu na żałobę po bracie, rozkażę i odwołam tę ucztę. W zamian zorganizujemy skromną kolację. — Mówiąc to, nawet nie drgnęła. Wpatrywała się w księcia, zastanawiając się z jaką osobą ma teraz do czynienia. Musiała zachowywać się bardzo rozważnie, aby przypadkiem nie zrobić tragicznej w skutkach głupoty.

    [Jutro wyjeżdżam i wracam dopiero w niedzielę/ w poniedziałek, więc nie wiem, czy dam radę odpisać :). udanego weekendu!]

    Rayna 

    OdpowiedzUsuń
  3. [Trochę mi to zeszło, przepraszam :<. Teraz będzie lepiej :) ]

    Od początku wiedziała, że kiedyś zdobędzie tron i będzie musiała władać. I owszem, wiedziała, że mężczyźni nie słuchali kobiet. Było to ogromnym utrudnieniem. Jak miała władać, skoro nikt nie miał zamiaru jej słuchać? Ale jednak prawo pozostawało prawem. I to ona miała prawo do tronu, a nie jej brat, który podobno był mądrzejszy. Vishal owszem, był doskonałym politykiem i miewał genialne pomysły. Jednak Rayna uważała, że nie nadawał się na władcę. Był zbyt porywczy i agresywny. A w dodatku zbyt wszystko brał do siebie. Wystarczyło krzywe spojrzenie, a już skazywałby na śmierć. Jednocześnie świetnie radził sobie w tych wszystkich intrygach. Z pewną wyćwiczoną gracją odszukiwał zdrajców, bądź tych, którzy spiskowali za ich plecami. Rayna różniła się od brata. Była bardziej zrównoważona i potrafiła dostrzegać zupełnie inne rzeczy. Dodatkowo potrafiła świetnie planować. Dotyczyło to nie tylko kolacji i innych bankietów. Również wykazywała się jako strateg, choć nie miała zbyt wielu okazji ku temu. W pewnym sensie dopełniali się nawzajem. Rayna wiedziała, że bez brata za daleko by nie zaszła. A on bez niej byłby nikim.
    Oboje dobrze wiedzieli, że potrzebują armii, aby utrzymać tron i porządek. Armia Blackthorne`a spisywała się znakomicie, jednak potrzebowali jej znacznie więcej. Musieli rozstawić wojsko w innych miejscach. Lecz przede wszystkim potrzebowali sojuszników. Takich, którzy by poparli ich decyzje, nawet jeśli nie byłyby odpowiednie.
    Ród Rodenów miał im pomóc. Jak zwykle, podzieliła się z bratem zadaniami. Ona miała ich oczarować, a on ich przekonać. Plan był prosty, niemal pozbawiony wad. Jedynie musiała się powstrzymywać przed całkowitym oczarowaniem. W końcu koło niej siedział jej mąż.
    — Jak sobie życzycie — skinęła delikatnie głową. Wstała ze swojego tronu i wyprostowała plecy. Wpatrując się w oczy księcia, zeszła ze schodów i stanęła w bezpiecznej odległości. Zawsze taką zachowywała, bo nigdy nie było nic wiadomo. Co prawda była dość dobrze wyszkolona, co sprytnie przed wszystkimi ukrywała, jednak nie miała pewności, że i tym razem uda jej się wyjść cało.
    — Osobiście zaprowadzę was do odpowiednich komnat — oznajmiła i skinęła głową, że mogą ruszyć za nią.
    Po niedługiej chwili znaleźli się na korytarzu, na którym stało pełno rycerzy gwardzistów, ustawionych w odpowiedniej odległości od siebie. Przeszli do końca tego korytarza, a potem skręcili w lewo, wprost na schody, prowadzące do jednego z wyższych pięter.
    — Za niedługo przyślę służących, którzy będą na twoje zawołanie, panie — powiedziała, zatrzymując się pod odpowiednimi drzwiami. — Do zobaczenia na kolacji. — Odwróciła się w jego stronę i spojrzała mu w oczy.

    Rayna 

    OdpowiedzUsuń
  4. Skłamałaby mówiąc, że mąż nigdy jej nie skrzywdził. Już samo małżeństwo i noc poślubna były wystarczającą krzywdą, jaka spotkała ją z jego strony. Doskonale pamiętała każdą minutę z tamtej nocy. Każde spojrzenie, każdy oddech, każdy dotyk i muśnięcie ciał. I chociaż z początku nie było jej lekko, tak teraz nauczyła się z tym żyć. Roan, choć odważny i okrutny, nie podniósł na nią ręki. Nigdy nie zdzielił jej w twarz, chociaż jego kultura na to pozwalała, a ona sama go niejednokrotnie prowokowała. Swojej frustracji i zazdrości dawał upust w zupełnie inny sposób – znęcał się na tymi, którzy śmieli posyłać jej tylko intymne i pełne namiętności spojrzenia. Wiedziała, że w innych okolicznościach książę Randall dołączyłby do reszty. I tylko konieczność współpracy chroniła go przed gniewem Blackthrone`a.
    Wątpiła, aby kiedykolwiek pokochała męża. Ale całkiem niedawno odkryła, że nie chciałaby go stracić. Był dla niej pewnym oparciem. Bardziej racjonalnie patrzył na większość spraw i umiał ukrócić jej wybuchy gniewu. A czasami, w ich prywatnych komnatach, kiedy nikt nie widział, bywało naprawdę miło.
    Nie odrywała wzroku od księcia. Nawet kiedy jego uśmiech się bardziej szyderczy. Wpatrywała się w niego, dopóki nie zniknął jej z pola widzenia. Jeszcze przed zniknięciem, skinęła nieznacznie głową w jego kierunku.

    Na kolację, jak zawsze, przybyła nieco spóźniona. Nie wynikało to z braku szacunku do gości, czy z braku kultury. Po prostu uwielbiała wielkie i efektowne wejścia. Uwielbiała ten moment, kiedy drzwi się przed nią otwierały, a ona mogła dumnie kroczyć przez środek, a wszyscy się w nią wpatrywali z nieukrywaną fascynacją i zachwytem. Podchodziło to pod skrajne pobudki egoistyczne, lecz najmniej ją to obchodziło.
    Tak było również tego wieczoru. W pięknej, lecz prostej, jasnokremowej sukni, która jeszcze bardziej podkreślała jej jasne, niemal srebrne włosy, kroczyła przez salę, którą wypełniali przybyli goście. Kolacja, którą właśnie urządziła, trwała od jakiegoś czasu. A sądząc po minach zadowolonych ludzi, wszystko przebiegało pomyślnie i dobrze.
    Dotarła do stołu, przy którym już się dzieli przybyli goście, jej mąż oraz brat. Spojrzała na wszystkich zebranych i delikatnie skinęła głową. Usiadła między swoim mężem, którego miała po prawej stronie, a księciem. Jeszcze raz spojrzała na wszystko i wszystkich uważnie. A potem odwróciła głowę w kierunku gościa.
    — Kazałam przygotować najlepsze dania, naszych kucharzy — odezwała się. — Mam nadzieję, że smakują. A sama kolacja spełnia wasze oczekiwania.

    Rayna 

    OdpowiedzUsuń
  5. Rządzenie królestwem było bardzo wymagającym i czasochłonnym zajęciem. Niejednokrotnie miała ochotę rzucić wszystko i po prostu uciec. Albo udawać, że jest kimś zupełnie innym. Że wcale nie spoczywa na niej ciężar odpowiedzialności za ludzi, za królestwo, za wszystko. Zresztą, nigdy nie lubiła siedzieć zbyt długo w jednym miejscu. Zawsze dużo podróżowała. Niemal zawsze towarzyszyła ojcu w różnych wyprawach. Ten, szkolił ją na swoją następczynię. Miała podstawową wiedzę i pewne umiejętności, które teraz mogła wykorzystywać.
    Siedzenie na tronie miało swoje zalety, ale również i wady. Siedzenie i słuchanie o problemach ludzi zwyczajnie ją męczyło. Nudziła się i z trudem powstrzymywała się przed okazywaniem tego. Dlatego, kiedy mogła, to wybierała inną drogę komunikacji z ludnością. Przywdziewała stare szaty i wychodziła do ludzi. W towarzystwie straży (bo nie wszyscy w królestwie pałali do niej gorącą miłością) i spacerowała po mieście. Rozmawiała z ludźmi, poznawała ich opinię. Nawet te nieprzychylne. A potem myślała co mogłaby dla nich zrobić, jak naprawić ich marne życie. Nie wszystkim udawało jej się pomóc. Nie wszyscy byli zadowoleni. Ale nie była zbawcą. Była jedynie królową i miała ograniczone możliwości. A ci mądrzejsi ludzie byli wdzięczni, że mają w ogóle, gdzie mieszkać.
    Przed jej ślubem z Roanem było naprawdę kiepsko. Bunty, ataki, zagrożenia wojny. To małżeństwo nieco uspokoiło sytuację. Ludzie dostali króla. Dowódcy wojsk nie kręcili nosami, że kobieta nimi rządzi. Chociaż, gdyby wiedzieli, jak naprawdę wyglądało rządzenie, to zmieniliby zdanie.

    Rayna uśmiechnęła się delikatnie. W przeciwieństwie do Roana, który wyglądał, jakby miał ochotę przywalić przybyłemu księciu. I zapewne, gdyby nie ważyły się losy królestwa, to by to zrobił. Wstałby i bez wahania mu przywalił. Za samo spojrzenie, które posyłał królowej. Nie uszło to jej uwadze. I, może ze względu na głupotę, albo ogromną chęć przeżycia jakieś przygody, jej to nie przeszkadzało. Mało tego!, miała ochotę to nieco wykorzystać. Musiała jedynie zachować pewną rozwagę, aby przypadkiem sprawy nie potoczyły się za daleko, bo wtedy pojawiłby się problem. Książę miał być oczarowany, a nie wykorzystany i porzucony.
    Poczekała, aż mężczyźni przestaną rozmawiać, udając że wcale ich nie podsłuchuje. Wypiła do końca wino, które miała w kielichu i pusty odstawiła na stół. Gestem przywołała służącą, aby dolała wina jej i Randallowi.
    — Doszły mnie słuchy, że twoja siostra, panie, za niedługo wychodzi za mąż — zaczęła dość ostrożnie. Nieco obróciła się na krześle. Siedziała bardziej tyłem do męża i bardziej przodem do księcia. — Wybacz mi, jeśli teraz jestem zbyt bezpośrednia, ale czy to nie ty powinieneś jako pierwszy poślubić kobietę? Aby nie stracić pierwszeństwa do zajęcia tronu. — Mówiąc, paznokciem powoli, jakby od niechcenia, przesuwała po brzegach kielicha.

    Rayna 

    OdpowiedzUsuń
  6. - Lady Olbert... - skinęła lekko głową. Może nie wyglądała na taką, ale zwracała ogromną uwagę na wydźwięk poszczególnych tytułów i nazwisk. Jeśli coś jej nie pasowało w samym brzmieniu, to miała nieodparte wrażenie, że coś jest nie tak. - To na pewno przemyślane małżeństwo? - zapytała, nim zdążyła ugryźć się w język. Uśmiechnęła się niepewnie w kierunku księcia. - Wybacz panie, to kwestia przyzwyczajnie - powiedziała prędko, dochodząc do wniosku, że jej zbyt bezpośrednie pytania nie wszystkim mogą się spodobać. Skoro ich ojciec zadecydował, że to dobre małżeństwo i dobry wybór, to przecież nie będzie się w to wtrącała. Póki nie dotykało jej prywatnych interesów, wszystko było pod kontrolą i nie musiała się wtrącać.
    Spojrzała na niego, nie kryjąc się ze swoim zaskoczenie. Nie spodziewała się tak bezpośredniego, a jednocześnie osobistego wyznania. Nieco jej tym zaimponował. Choć nie wszyscy tak uważali. Wzrok Roana mówił sam za siebie i nie potrzeba było więcej komentarzy. Jednak tego wieczoru postanowiła się nim nie przejmować. Potem go udobrucha. Jakoś...
    - Więc chciałbyś, aby twoje małżeństwo było przepełnione pożądaniem? - mruknęła cicho i zwilżyła usta językiem. - Ale jeśli dalej będziesz zwlekał z ożenkiem, to w końcu wszystkie najlepsze panny będą mężatkami. I co wtedy?

    [Też się cieszę :D. To przemiłe uczucie, znów móc pisać bez spiny :D]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Pewnie, że tak :D. Grunt, że teraz jest już dobrze :D]

    - Jeśli mam być brana na poważnie, na czym mi zależy, muszę się poważnie zachowywać. A dobre maniery i etykieta ma mi w tym pomóc - odparła, wbijając w niego spojrzenie. Wychodziła z założenia, że po to ktoś wymyślił te wszystkie pierdoły, aby pojawiło się pewno ułatwienie. A przy tym również utrudnienie Ale wiedziała, że ona sama świata nie zmieni, więc po co się denerwować, kiedy można było się dostosować?
    - Chyba nie powinieneś o tym mówić głośno, panie - uśmiechnęła się niepewnie. - Bo ktoś może to perfidnie wykorzystać - dodała i zakręciła kosmyk włosów na palcu. Oczywiście teraz nie miała na myśli siebie. Ona nie była od tych wszystkich politycznych gierek, spisków i i innych nieco nudnych spraw. Wolała zostawić to ludziom, czyli przede wszystkim swojemu bratu, którzy się na tym znali.
    - Dla niższej urodzonych, może i owszem, małżeństwo powinno być pełne namiętności i pożądania. Ale dla wysoko urodzonych, małżeństwo to przede wszystkim obowiązek, który należy wypełnić. - Nie brzmiała, jak ona. Były to słowa, które ojciec i brat wpychali jej na siłę do głowy, aż w końcu je wchłonęła. - I również nie radziłabym ci, panie, mówić o takich rzeczach głośno. Jeśli planujesz wojnę z powodu kobiety, stajesz się mniej atrakcyjnym sojusznikiem na arenie - wymruczała, niby to przypadkiem sunąć paznokciem po jego dłoni. Zabrała ją dopiero, kiedy skończyła mówić. Napiła się trochę wina.

    OdpowiedzUsuń
  8. - Nie nazwałabym tego przywilejem, ale tak - skinęła lekko głową. - Od biednych nie zależą losy całego królestwa. Jedynie ich własne dobro. Co prawda, pojawia się pewien problem. Zazwyczaj biedacy nie znają pięknej i namiętnej miłości, ale to jedynie szczegół - machnęła na to ręką. Podczas długich spacerów po terenie stolicy, spotykała naprawdę wielu ludzi. Niektórzy opowiadali piękne historie miłosne. Podejrzewała, że niektóre z nich są przerysowane i na pewno nieprawdziwe, ale lubiła ich słuchać. Zawsze dobrze się czuła, kiedy widziałą poddanych uśmiechniętych i radosnych. A te krótkie chwile, kiedy mogli jej opowiadać, dawały im to szczęście.
    - Atrakcyjny kochanek, to pojęcie względne. Dla jednej możesz być, dla drugiej nie - odparła. Nie udało jej się powstrzymać nieco złośliwego uśmieszku, który zawitał na jej ustach. Mężczyzna był pewny siebie, co w pewien sposób jej imponowało. Jednak prowadzenie tej dziwnej gry słownej strasznie przypadło jej do gustu. I nie byłaby sobą, gdyby przepuściła okazję do dalszego jej prowadzenia. A czepianie się pojedynyczych słówek było najlepszym posunięciem, które teraz mogła zrobić.
    - Porwanie? Wtedy straciłbyś autorytet w oczach wszystkich twoich sojuszników - stwierdziła swobodnie. Spokojnie dopiła wino z kielicha do końca, czując przyjemne szumienie w głowie. Zawsze wiedziała, kiedy powinna skończyć. Damie nie wypadało upijać się do nieprzytomności. Chociaż w swoich młodzieńczych latach miała dość sporo przygód z winem w roli głównej. - Zostałbyś szalonym księciem, nikt nie brałby cię na poważnie. Czy jakakolwiek kobieta jest warta takiego poświęcenia? Chyba... że bardziej zależy ci na miłości i namiętności. A losy królestwa są ci zupełnie obojętne. - Powiedziawszy, przygryzła delikatnie dolną wargę. Wbiła w niego uważne spojrzenie, chcąc wyłapać jak najwięcej szczegółów z jego ruchów ciała i gestów, kiedy będzie jej na to odpowiadał.

    OdpowiedzUsuń
  9. Rayna nie mogła pozwolić sobie na żaden skok w bok. A tym bardziej na to, aby jej mąż się o tym dowiedział. Gdyby przyłapał ją na zdradzie, pewnie nie zawahałby się ani chwili, aby wyruszyć przeciw niej. Jego armia dosłownie zmiażdżyłaby jej zamek, a lud zostałby wyrżnięty w pień. Z tego powodu wolała nie ryzykować. Tym bardziej, że w pewien dziwny i pokraczny sposób zależało jej na Roanie. Co prawda nie pałała do niego ogromną i namiętną miłością. Ale czy to było ważne? Przyzwyczaiła się do jego obecności. I zaakceptowała fakt, że jest jego żoną.
    Wychodziła z założenia, że nawet najbardziej bezpośredni flirt nie był zdradą. Mogła wzbudzić zazdrość w mężu. Ale póki nie dochodziło do zdrady, nikt nie mógł jej niczego zarzucić. Tym bardziej, że już dawno zauważyła, iż niektórzy nie rozróżniali zwykłego bycia miłym od próby uwiedzenia. U niej samej często ta granica nieco dziwnie się zacierała, ale nie stanowiło to większego problemu. Przynajmniej dla niej.
    — Wybrance, która jest zajęta przez innego? — zapytała, wpatrując się w swój kielich. Powinna już przestać pić, jednak to było bardzo niegrzeczne teraz odmówić. Sam jej dolał, więc musiała chociaż spróbować. I tak zrobiła. Wzięła niewielkiego łyka, po czym odstawiła kielich i odsunęła go na brzeg stoły, tym samym dając do zrozumienia, że już więcej nie pije.
    — Czemu nie — odparła, uśmiechając się. Chwyciła jego dłoń i podniosła się z krzesła.
    — Czemu akurat spacer po ogrodach? — zapytała, kiedy udało im się przekroczyć bramę prowadzącą do królewskich ogrodów.

    OdpowiedzUsuń
  10. Właściwie i tak nie miała nic lepszego do zrobienia. Mogli albo zostać na sali pełnej gości i dalej prowadzić tę rozmowę, albo wybrać się na spacer po jej ogrodach. I wbrew pozorom, to ta druga opcja była w jakimś stopniu interesująca. Uwielbiała przygotowywać te przyjęcia i kolacje. Uwielbiała rozkazywać, planować, układać i dopinać wszystko, aby idealnie się zgrywało. Ale nienawidziła brać w nich udziału. Nudziła się i marzyła tylko o tym, aby jak najszybciej wszystko się skończyło.
    Propozycja księcia była pewnym wybawieniem. Mogli się przejść, odpocząć od tego wszystkiego. A przy tym wciąż mogli prowadzić tę dziwną grę, w którą oboje się wplątali.
    — Ogrody są tutaj najpiękniejsze, to prawda — powiedziała. Osobiście dobrała najlepszych ogrodników, który dla niej przygotowywali ten ogród. Ponadto za dnia pilnowali go najlepsi strażnicy, którzy byli rozstawieni w odpowiednich odległościach, aby zachować bezpieczeństwo. W nocy strażnicy również się kryli po krzakach. Również było ich wielu, lecz nie rzucali się w oczy. Rayna wiedziała, jak są rozstawieni, więc wybierała takie ścieżki, aby być pod ich opieką. Wolała zachować wszystkie środki ostrożności.
    — Jeśli lubisz zwiedzać miasta, to polecam przejść się za dnia na Stary Rynek, na którym niegdyś odbywały się walki smoków — uśmiechnęła się delikatnie, uświadamiając sobie, że dawno tam nie była.
    — To nie mój mąż musi podpisać porozumienie, tylko ja — uśmiechnęła się i niespodziewanie odwróciła w jego kierunku. — Ja jestem królową. A on tylko królem. Ja odziedziczyłam tron po ojcu, więc ostateczna decyzja i tak należy do mnie — wyjaśniła. — Wyruszyć na wspólnego wroga… myślę, że to nie będzie konieczne. Wróg sam do nas przyjdzie.

    OdpowiedzUsuń
  11. — Teraz to widzę — przyznała i skinęła delikatnie głową. Uśmiechnęła się przy tym i spojrzała na swój ogród. Z całą pewnością było to jedno z jej ulubionych miejsc w królestwie. Przychodziła tutaj zawsze, kiedy miała jakiś problem, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Chodziła, krążyła i rozmyślała. I czasami udawało jej się dojść do jakiś sensownych wniosków. A czasami potrzebowała jakieś porady i zasięgała opinii u brata i męża, którzy trzymali to wszystko w całości.
    Stanęła naprzeciw niego. Jednak nawet nie drgnęła, kiedy się do niej zbliżył. Była ciekawa, co chciał zrobić. Jedynie wpatrywała się w niego.
    — Jestem — odparła bez wahania. Jej relacja z mężem była dziwna i nieco skomplikowana. Jednak jednego była pewna – była z nim w pewien dziwny i niezrozumiały sposób szczęśliwa. Przynajmniej teraz, bo na początku małżeństwa nie było tak pięknie.
    Przeniosła wzrok z jego oczu, na jego dłoń. Nie powinien tego robić. Jego pewność siebie podchodziła niemal pod arogancję. W jakiś sposób imponowało jej to. Ale miała głowę na karku. I wiedziała, że ta gra przybiera zupełnie inny kierunek, niż powinna.
    Westchnęła cicho i ostrożnie zdjęła dłoń ze swojego policzka. — Skąd taka pewność? — zapytała, krzyżując ręce na wysokości piersi. — Skąd pewność, że na pewno chcę ciebie? I tylko nie mów, że widzisz to w oczach.

    OdpowiedzUsuń
  12. [Tak właśnie o tym myślałam :D. Ale jakby doszło do tego teraz, to ona od razu by się zorientowała kto za tym stoi i posądziłaby go o zdradę. Ale! Po tym wieczorze, gdzie jeszcze trochę posprzeczają możemy przenieść się w czasie i do śmierci Roana dojdzie na kolacji pożegnalnej Randalla tydzień po ich kłótni w ogrodzie :D]

    — Między mną, a nim są tylko cztery lata różnicy — uśmiechnęła się w jego kierunku niepewnie. Jej mąż wcale nie był taki stary, na jakiego wyglądał. Wszystko przez jego mięśnie i zarost. Zresztą, ona sama również nie należała do takich młodych dziewcząt. Już dawno przekroczyła magiczny wiek pełnoletniości, dzięki czemu bez żadnego „ale” dotyczącego wieku, mogła zasiąść na tronie.
    Dała się pociągnąć w kierunku krzewów, choć w pierwszej chwili chciała wyciągnąć niewielkie ostrze, które miała skutecznie ukryte i przystawić je do szyi księcia. Potrafiła walczyć. Nie była mistrzynią, ale podstawowe (nawet więcej niż podstawowe) chwyty znała. I gdyby chciała, to mogłaby go uszkodzić. Ale po co? Wciąż była ciekawa, dokąd doprowadzi ich ta rozmowa. A jeśli coś jej nie będzie odpowiadało, to naśle na niego swoich strażników, którzy zapewne tylko czekali na odpowiedni moment, aby wkroczyć.
    — Nie powinieneś się bać się jego, tylko mnie — uśmiechnęła się nieco upiornie. Wzięła głębszy oddech. — To prawda — skinęła lekko głową. — Potrzebujemy twojej armii. Ale tylko twojej armii. Twoich ludzi. Ty jesteś nam kompletnie zbędny. Jesteś jedynie posłańcem od twojego ojca. Popraw mnie, jeśli się mylę, panie. — Grzecznie skinęła głową. — Nie możesz wiedzieć, czy cię chcę, czy cię nie chcę. I wierz mi. Nie jesteś pierwszym księciem, dla którego jestem jedynie miła.

    OdpowiedzUsuń
  13. [Mam nadzieję, że nie przegięła :D ]

    — Twój wygląd również pozostawia wiele do życzenia. A weź pod uwagę, że nie obrażam cię z tego powodu — powiedziała dość ostro. I jeszcze ostrzej na niego spojrzała, dając mu tym samym do zrozumienia, że to koniec tego tematu.
    Uważnie go śledziła, dochodząc do wniosku, że powoli zaczyna ją irytować. O wiele bardziej wolałaby, gdyby przestał tak krążyć i chodzić. Co prawda mogła podnieść rękę, a ukryci strażnicy ruszyliby jej z pomocą. Albo sama mogła sobie pomóc, jednak jakoś niekoniecznie miała na to ochotę. Mimo wszystko wciąż była ciekawa, jak dalej potoczy się ta dziwna znajomość i wymiana zdań. Raczej nie powinna go prowokować, lecz pokusa była zbyt silna.
    — Łatwe odejście? A co się podziało z nadzieją, że pożyje jak najdłużej? — zapytała, uśmiechając się nieco złośliwie. Delikatnie przygryzła dolną wargę. — Jednak mimo wszystko, póki nie jesteś królem, to wciąż jesteś posłańcem od swojego ojca — stwierdziła i wzruszyła delikatnie ramionami. — I nie chcę się przekonywać, czy ciebie chcę, czy nie. Póki co, nie jesteś interesującą partią.

    OdpowiedzUsuń
  14. Uśmiechnęła się w dość zabawny sposób. Miała go oczarować, a wyprowadziła z równowagi… Czasami mogłaby ugryźć się w język. Ale młody książę sam się o to prosił. Miała ochotę zgasić go jeszcze bardziej. A potem na nowo rozpalić. Wbrew pozorom był interesującym rozmówcą. Tylko nieco zbyt gwałtownym i porywczym.
    — Nie wydaje mi się — odparła, uśmiechając się w jego kierunku. — Tylko go nie obrażaj i nie rób pochopnych kroków. Mój mąż bywa bardziej porywczy od ciebie — poradziła. Również się obróciła i dość szybko go dogoniła. — Nawet jeśli to będzie twoje i nie zechcesz współpracować, to zerwanie sojuszu nie będzie stawiało was w dobrym świetle — stwierdziła, zrównując się z nim.

    OdpowiedzUsuń
  15. Musiała przyznać, że przynajmniej w tym się zgadzali. Rayna uśmiechnęła się jedynie do księcia i nic więcej już nie powiedziała. Jedynie cieszyła się, że nie doszło do jakiś dramatycznych wydarzeń. Doprawdy, nie miała ochoty na to, aby wzywać swoich strażników, którzy byli gotowi ruszyć jej z pomocą. Niepotrzebny rozlew krwi, aresztowania i tak dalej, wcale nie były im teraz potrzebne. Tym bardziej, że sprawa nie była, aż tak poważna. A sprzeczka dotyczyła… no właśnie. Nie do końca wiedziała o co właściwie się posprzeczali.

    Przez cały tydzień nie miała właściwie czasu, aby głębiej się nad tym wszystkim zastanawiać. Miała inne i o wiele ważniejsze sprawy na głowie. W jej rękach spoczywało dobro całego królestwa. Musiała sprawić, jak żyło się ludziom, czy wszystko jest w porządku. A jeszcze musiała posprawdzać wiele innych rzeczy. W dodatku szykowała się kolacja pożegnalna, którą również ona musiała przygotować. Choć nie tyle co musiała, co po prostu chciała. Umiejętności organizatorskie miała rozwinięte na wysokim poziomie i każda z jej kolacji musiała być na swój sposób piękna i wyjątkowa. Ta musiała być taka sama.
    Goście byli dobrze rozsadzeni przy stole. Służba żwawo się uwijała. I jedynie ten optymizm Roana był dla niej pewnym zaskoczeniem. Nie widziała, aby wcześniej był taki szczęśliwy z zawarcia sojuszu i nowej znajomości. Ale to dobrze wróżyło, wbrew wszystkiemu.
    Odetchnęła cicho i wygodniej rozparła się na krześle. Przez chwilę wpatrywała się w puchar z winem, a potem przeniosła wzrok na Roana.
    — O której jutro wyjeżdżacie, panie? — zapytała, kierując swe pytanie do przybyłego księcia. Oparła się o ramię męża, a ten w czułym geście pogłaskał ją po policzku.

    [Wybacz, że dopiero teraz. Ale powstał ten nowy blog o Wiedźminie i jakoś tak… przepadłam xD]

    OdpowiedzUsuń