2 sierpnia 2017

[KP] God of mischief

"Uważaj. Nie jesteś w Krainie Czarów. Słyszę, że twoja dusza od dawna jest oszalała. Szczęśliwie jesteś nieświadom i odosobniony. Który cierpisz, poznaj, gdzie kryje się miłość. Dawaj, dziel się, trać, nie umierajmy nieopierzeni."

 

Lucien Carr-lat 23-dla przyjaciół Lu-student psychologii na Harvardzie-ojciec najlepszy amerykański adwokat, multimilioner -matka była modelka, obecnie pisarka-jedynak-hetero ze skłonnościami biseksualnymi <skomplikowane>-zakochany w siostrze swojego przyjaciela-egoista-żyje chwilą-uzależniony od wyścigów konnych, poezji i wódki.


6 komentarzy:

  1. Steven nie mógł uwierzyć, że dane mu było dostać się na Harvard. Czuł się jak we śnie. Codziennie wieczorem, kiedy zasypiał, bał się, że po przebudzeniu ta piękna rzeczywistość zniknie. Docierały do niego te wszystkie mało przyjemne uwagi na jego temat. Gdzieś tam głęboko go to ukłuło, ale jednocześnie dawało kopa do działania. Skoro już udało mu się osiągnąć wymarzony, wychuchany przez rodziców Harvard, nie zamierzał go oddać z powodu paru synków bogatych tatusiów. Nigdy nie rozumiał tego świata, opływającego w pieniądze. Nie mógł odpowiedzieć na pytanie, jakim cudem zielone papierki stawały się ważniejsze niż ludzie. Chciwość? Uzależnienie? Pokusa posiadania?
    Wybrał psychologię, żeby pomagać w leczeniu tego, z czym nie są w stanie poradzić sobie lekarze. Rany ciała były łatwiejsze do wyleczenia niż rany duszy. Ponadto fascynował go ludzki umysł. Ludzie codziennie podejmowali mnóstwo decyzji, często irracjonalnych. Przekładali jedne rzeczy nad drugie, a każdy mózg był inny. Nie istniały na świecie dwie osoby z dokładnie takim samym zestawem poglądów. Różne sytuacje oddziaływały różnie na poszczególne osoby. Dodatkowo nawet najmniej istotne wydarzenie mogło wpłynąć na psychikę. Pragnął poznać tę skomplikowaną sieć połączonych naczyń i mechanizmy, które nimi rządzą. Nie chciał zdobyć kontroli nad innymi, nie taki był. Nie chodziło mu o manipulowanie umysłem. Zależało mu, żeby przede wszystkim zrozumieć.
    Nie chciał się spóźnić na pierwszy wykład. W końcu dużo poświęcił, żeby się tu dostać. Wstał nawet specjalnie wcześniej dla pewności. Słysząc trzask otwieranych drzwi, spojrzał w ich stronę. Najpierw zmarszczył brwi, a potem wywrócił delikatnie oczami. Kojarzył tego chłopaka. Nie pamiętał, jak się nazywa, ale sporo o nim słyszał. Posiadanie obrzydliwie bogatych rodziców sprawia, że stajesz się sławny na uczelni. Dziwne, że również biedni rodziciele przenosili cię na języki sporej części studentów. Czy to aż takie zaskakujące, że synowie posiadaczy mniejszych majątków trafiali na prestiżowe uczelnie? A może jeszcze ustalą cenzus majątkowy? Uśmiech chłopaka sprawił, że ten zyskał w oczach Stevena. Możliwe że to taki psychologiczny odruch. Widzisz kogoś z miłym wyrazem twarzy i od razu przydajesz mu pozytywnych cech.
    - Steven Lewis - uścisnął mu rękę. - Czy ja wiem... Jeszcze nawet porządnie nie zaczął, a przynajmniej nie mówił nic naukowego. Po prostu trochę o samej psychologii. W końcu to pierwszy wykład.
    Podsunął mu kartkę z notatkami. Coś tam sobie zapisał, choć tak naprawdę nie przyda mu się to podczas egzaminów. Steve czasem był nadgorliwy, zapisując najmniejszą, mało istotną pierdoł, ale był zdania, że lepiej tak niż na odwrót.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zmierzył wzrokiem swojego sąsiada. Zupełnie jakby widział swoje przeciwieństwo. Niecierpliwy, kręcący się, nieuważny. Widocznie szybko się nudził. W dodatku Lucien nie należał do sumiennych studentów. Nawet nie próbował zapisywać słów nauczyciela. Jakim więc cudem dostał się na Harvard? Steven wątpił, by mógłby uczęszczać na taki uniwersytet tylko ze względu na pieniądze swoich rodziców. W końcu to porządna uczelnia. Wyglądał mu na buntownika.
    - A ty z kolei nie wyglądasz na psychologa. Z resztą, nie ocenia się książki po okładce. Skąd wiesz, że ta słodka blondynka siedząca w pierwszym rzędzie nie zostanie kiedyś seryjnym mordercą? - zapytał.
    Zastanowił się chwilę i sam nie wiedział, jakby miał wyglądać typowy kandydat na psychologa. Przecież nie ma na to żadnej reguły, prawda? Po prostu ma się do tego predyspozycje i jest się ciekawym albo nie.
    Zmarszczył brwi. Lewis wcale nie uważał, że słowa wykładowcy to brednie. Wyznawał zasadę, że najpierw trzeba się uczyć prostych, nudnych rzeczy, żeby potem robić coś ekscytującego. Fascynujące rzeczy wymagają doświadczenia, inaczej życie byłoby po prostu zbyt łatwe i zbyt nudne. Co to za świat, w którym osiągasz wielkie rzeczy pstryknięciem palca? Przecież windsurfingowiec musi najpierw ćwiczyć kilka lat monotonne czynności, by móc wyczyniać na desce te wszystkie akrobacje. W pewien sposób rozumiał zniecierpliwienie Luciena. Sam przyszedł tu, by w końcu poznać ludzki mózg, ale był zdecydowanie bardziej cierpliwy i pokorny. Tego nauczyli go rodzice. Może to brak pieniędzy ukształtował w nim niektóre cechy. Na większość rzeczy musiał sam zapracować, a to wymagało czasu.
    - Prawdziwa psychologia? A co? Zamierzasz eksperymentować na seryjnych mordercach? - zapytał z dziwną nutą w głosie.
    Nie mógł się skupić podczas gadaniny sąsiada, a co za tym idzie robić notatek. Wreszcie odłożył długopis. Spisze to od kogoś innego. W końcu to jedynie wstępny wykład. Mało z tego będzie na egzaminach. Nie zmieniało to faktu, że wolałby chyba jednak wysłuchać profesora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Steven patrzył z zaskoczeniem na Luciena. Nie wierzył własnym uszom. Czy on totalnie zwariował? Może to on jest obłąkany... Carr wyglądał jednak na normalnego, jednak mówił dość dziwne dla Lewisa rzeczy. Nawet mu przez głowę nie przeszło, żeby odwiedzać psychiatryk. To nie tak, że się bał. O, nie, nie. To nie strach sprawiał, że pomysł studenta wydał mu się szalony, a rozsądek. Wiedział, jak nikt inny, że do wszystkiego trzeba dojść ciężką pracą, krok po kroku. Westchnął w duchu. Za kilka lat będzie miał bezpośrednią styczność z wariatami . Po co przyspieszać ten proces? Słuchał Luciena, aż w jego głowie zaświeciło się pomarańczowe światełko. Przecież słyszał, jak się z niego naigrywali, że jest ze wsi i tak dalej. Poza tym, dopiero przed momentem poznał Carra. Co jeśli to tylko jakaś prowokacja albo zwykły żart i ktoś chce go tylko upokorzyć? Nie mógł tak przecież z miejsca mu zaufać. Dodatkowo, kto zaprasza poznaną przed momentem osobę do psychiatryka. Student musiał być naprawdę pewny siebie. Steven zmierzył go wzrokiem, jakby chciał odczytać jego intencje. Na słowo dziewczynka aż dreszcz przeszedł mu po plecach. Jak to możliwe? Małe dziecko w szpitalu psychiatrycznym...
    - Zastanowię się nad tym - skwitował jego wypowiedź. Zrobił to dość stanowczo. Nie odrzucił propozycji mężczyzny, ale też nie potwierdził chęci wyjścia. Miał wątpliwości, które na razie trzymały jego duszę na wodzy. Nie wiedział, co ma myśleć o tym wszystkim, także o samej postaci Carra. Przed następnym wykładem miał okienko i już zdawał sobie sprawę na co je wykorzysta.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chłopak nie musiał nigdzie iść z Lucienem. W każdej chwili mógł puścić parę z ust. No chyba że bogactwo Carra sprawiłoby, że nikt nie uwierzyłby biednemu Stevenowi. Nie wiedział, czy może ufać brunetowi. Jeśli zgodziłby się pójść, to automatycznie zostałby w to wciągnięty. Gdyby ktoś się dowiedział, od razu by wyleciał. Zbyt duże ryzyko. Co dopiero go poznał. Nie było sensu dla kogoś takiego narazić się na wywalenie z uniwersytetu.
    Zerknął kątem oka na zdjęcie. Widział w swoim życiu sporo ludzi, którzy okazywali bestialskie zamiary, niekoniecznie chorych psychicznie, a przynajmniej żaden psychiatra tego nie stwierdził. Przypomniał sobie, jak oglądał w pewnej książce zdjęcia niemieckich lekarzy z czasów II wojny światowej, którzy eksperymentowali na bezbronnych ofiarach. Ich spojrzenia miały wspólny mianownik, wryły mu się głęboko w pamięć. Jednak to prawda, że z oczu można naprawdę wiele wyczytać.
    Lewis zaczynał mieć wrażenie, że to trochę nie jest jego świat. Alkohol, panienki. Nie miał nic przeciwko głośnej muzyce. Sam słuchał rockowych dźwięków na słuchawkach z częstotliwością, która wykracza ponad dopuszczalną normę. Nigdy nie należał do wyjątkowo imprezowych typów i w ogóle inaczej wyobrażał sobie życie na studiach. Łudził się, że ludzie będą tu bardziej poważni niż w szkole średniej, a tu okazało się coś zupełnie innego.
    - Na imprezę raczej się nie wybieram i aż się boję zapytać, co masz na myśli, mówiąc: "rozerwać". Po twojej ostatniej odpowiedzi mogę się chyba spodziewać wszystkiego - odparł.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobry materiał na psychiatrę? Zważając na sytuację życiową Stevena, mnóstwo osób mogłoby pomyśleć, że nie zgodzi się na coś de facto nielegalnego. To było dosyć logiczne.
    - Gdybyś to wiedział, to nawet byś mi nie proponował. Poza tym, jesteś wyjątkowo skromny - odparł z nutą ironii.
    Niedługo po jego słowach wykładowca ogłosił koniec zajęć, a Lewis, nawet nie oglądając się na Luciena, po prostu opuścił salę. Do wieczora myślał, co zrobić z Carrem. Nie sądził, żeby chłopak chciał tak łatwo mu odpuścić. Z jakiegoś powodu zainteresował się kimś tak biednym jak on i Steven pragnął poznać przyczynę jego wyboru. Nie przyciągnęła go tam wódka. Alkohol mógł pić od wielkiego dzwonu dla towarzystwa i to w niewielkich ilościach. Jego rodzice zawsze się dziwili, jakim cudem ominął go ten młodzieńczy bunt. Może tak naprawdę miał go jeszcze przed sobą? Może nie dostał odpowiednich zewnętrznych bodźców? Westchnął w duchu z oczami utkwionymi w suficie. Spojrzał na zegarek. No cóż, raz kozie śmierć, prawda?
    Leniwie podniósł się z łóżka, po czym udał się w kierunku pokoju numer 288. Przypomniał sobie, że miał nie pukać, więc po prostu wszedł przez drzwi, ciekawy, co go tam czeka.

    [Też miałam taki pomysł, żeby przeskoczyć :D]

    OdpowiedzUsuń
  6. Steven wpatrywał się w Luciena jak zaczarowany. Był wieczór, w pokoju panowała ciemność, którą rozświetlał jedynie blask świec. Światła spłatały Lewisowi niezłego figla. W tej aranżacji Carr wyglądał mocno nostalgicznie, bardziej jak artysta, poeta zmęczony życiem, spoglądający z nostalgią i przygnębieniem przez okno niż przyszły psycholog. Wydawał się w tym jednocześnie wrażliwy i silny, jakby przyjmował na siebie kolejne ciosy od losu, ale stał dalej dzielnie na nogach. Coś urzekło Stevena w tym widoku, który spowijał wszystko atmosferą intymności oraz nutką tajemnicy. Lewis poczuł się zaintrygowany, ciekawy, jaką stronę Luciena odkryje.
    Cytat, wygłoszony przez bogacza, nadawał sytuacji nowego charakteru. Bez słowa podszedł do miejsca, w którym znajdował się alkohol i nalał trochę do szklanki, po czym upił łyk, krzywiąc się od gorzkiego, ohydnego posmaku. Przygryzł wargę i przez moment wpatrywał się w płomień świecy. Myślał o tym, co przed chwilą usłyszał.
    - Kochać to niszczyć. Być kochanym to znaczy być niszczonym - zacytował, choć możliwe, że niedokładnie, zasłyszane kiedyś słowa.
    Zastanawiał się, jak to możliwe, że jedno uczucie może mieć tak skrajne i szerokie możliwości, zarówno destrukcyjne jak i budujące. Musiał chyba jednak odłożyć na bok wywody filozoficzne. W końcu dalej nie wiedział, po co Lucien go tu ściągnął.
    - Jakieś konkretne plany? Czy zaprosiłeś mnie w celu prowadzenia dyskusji światopoglądowych? Choć wątpię, skoro mówisz o żądzy przygód - uśmiechnął się delikatnie, biorąc kolejny łyk alkoholu.

    OdpowiedzUsuń