26 czerwca 2017

[KP] Sympathy for the devil


Feliks Kusy

Niech cię nie zmyli wygląd młodego gniewnego, ten chłopak liczy sobie prawdopodobnie o wiele więcej lat niż ty. Nie żeby taka forma wyjątkowo mu pasowała, ale obecnie na nic lepszego go nie stać. Od mniej więcej dwóch wieków rozbija się po całej Europie (i kawałeczku Azji) ze swoim mistrzem, który to moce Feliksa zagarnął dla siebie, chłopakowi łaskawie pozostawiając minimum ledwie pozwalające na jarmarcze sztuczki.

Od dwustu lat Feliks chodzi po świecie w mniejszym lub większym stopniu wkurzony, co w sumie nie jest dziwne. Ostatnimi czasy jednak trochę się uspokoił, a przynajmniej nie manifestuje swej niechęci do egzystowania w tym konkretnym wymiarze w sposób bardzo ostentacyjny. Raczej niechętnie, ale przyznaje, że kilka ostatnich dekad było intrygujących, zwłaszcza pod względem kulturalnym. Feliks w każdej wolnej chwili wręcz pożera wszelkie teksty kultury. Komiksy, klasyka literatury jak i rzeczy kompletnie miałkie albo trudna literatura fachowa, filmy artystyczne czy blockbustery – gdy przeżyło się tyle co on, przez większość czasu niezmiernie się nudząc, każda rzecz potrafi zafascynować. No i wytwory kultury są w obsłudze zdecydowanie łatwiejsze niż twórcy takowych.

Nie lubi dyskutować o swoim statusie ontologicznym (za to lubi ze swoich licznych aliasów tworzyć nieśmieszne żarty); wersja oficjalna zakłada, że jest definitywnie człowiekiem, że przyjechał pomóc swojemu krewnemu prowadzić antykwariat – swoją drogą, bardziej podobny do gabinetu osobliwości, oraz przyciągający niewielu, za to bardzo specyficznych klientów. Czasami też biega po mieście, załatwiając różne sprawy i dziwnym trafem nigdy nie wychodząc poza granice centrum. Najczęściej jednak siedzi w antykwariacie i usiłuje uwędzić się w dymie papierosowym.
Wątek z Nicole (Aleksy i Malwina)
Wątek z Morową Panną (Luiza)
[ weź ktoś przygarnij Felkowego szefa]

19 komentarzy:

  1. [obie istotki już pokochałam, chociaż Felka chyba trochę bardziej z racji bycia demonem. Nie żebym coś miała do wiedźm ;)]

    OdpowiedzUsuń
  2. [ojej teraz zauważyłam, bardzo chętnie przygarnę Felkowego szefa. Masz jakieś uwagi co do postaci albo zasad na jakich działa ich znajomość (w końcu po części ty ją zaczęłaś, no, i facet jest mocno związany z Felkiem, a raczej Felek z nim ;), czy zdajesz się na moją chorą twórczość i mam tworzyć mistrza bez wskazówek?]

    OdpowiedzUsuń
  3. [nie ma problemu, będzie pewnie po południu, o ile się wyrobię]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Demon licealista brzmi przeaptycznie! Już im tu zaczynam. Wybacz, że tak późno odpisuję, zapomniałam powiadomień D:]

    OdpowiedzUsuń
  5. Marek zatrzymał samochód tuż przed klatką. Uśmiechnęła się do niego swoim najlepszym, wyćwiczonym, nie odkrywającym zębów uśmiechem, pochyliła się nad chłopakiem i cmoknęła go delikatnie w policzek. Jak przyjaciela. Nic więcej. Nie chciała go na razie stresować. Może później. Może kiedyś zaciągnie go do siebie na górę.
    Ale na tę chwilę za bardzo się jej jeszcze bał, za mało czasu na oswojenie się z jej naturą. Lusia mogła poczekać, przyzwyczaiła się. Wiedział jak ludzie reagują na nią, zwłaszcza na początku znajomości. Nie miał pewności co ją zdradzało, ale ludzie to wyczuwali. Że coś z nią nie tak, oni to czuli podświadomie. Naturalny instynkt przetrwania, w końcu nie mogła ich za to winić. Były sprawy, których nie dało się zamaskować, nieważne jak bardzo by się starała. Za szybkie ruchy, jak na człowieka, jakby prawa fizyki nie zawsze ją obowiązywały. Drapieżna uroda, oczy jak u ptaka, chociaż teoretycznie nie było z nimi nic złego. Teoretycznie.
    - Lusiu, naprawdę chciałbym ci pomóc z tymi książkami, ale szef mnie zabije jeśli się spóźnię. Poradzisz sobie sama? - upewnił się Marek.
    Luiza z trudem powstrzymała śmiech, bo chociaż w głosie chłopaka słychać było szczere zatroskanie, jeszcze wyraźniej pobrzmiewała ulga, że ma porządny pretekst do zmycia się jak najszybciej.
    - Pewnie, że sobie poradzę - zapewniła go wychodząc z samochodu.
    Wyjęła z tylnych siedzeń kilka toreb wypchanych tomiszczami o chorobach ptaków śpiewających i innych fascynujących spawach.
    - Dzięki, że mnie podwiozłeś - dodała zamykając drzwi.
    Zamachała dłonią odjeżdżającemu chłopakowi i poczekała, aż auto zniknie za rogiem. Jakoś nie spieszyło jej się do wciągania tych zakurzonych podręczników na trzecie piętro. Może i była nadludzko szybka, ale nie silna. Dość słabo jak na strzygę. Westchnęła ostatni raz i zaczęła przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu klucza. W końcu z triumfalnym uśmiechem wyciągnęła znalezisko, otworzyła drzwi i zablokowała je cegłą walającą się w pobliżu, zapewne właśnie w tym celu.
    Kiedy wtargała ważące tony torby po kilku stromych schodkach dzielących chodnik od drzwi kamienicy, dziewczyna nie była już taka pewna, czy może zamiast książek księgarka nie dała jej przypadkiem kamiennych tablic.
    Zastygła odruchowo, kiedy na schodach od piwnicy rozległy się kroki. Wszystko w porządku, złotko, nie jesteś na polowaniu. Przełknęła ślinę. Podwójny łomot serc powoli się uspokajał. Wszystko w porządku. Odwróciła się, żeby sprawdzić kto idzie i ku swojemu zdziwieniu zamiast bezdomnego włóczącego się po piwnicach stanął przed nią ciemnowłosy przystojniak. Uśmiechnęła niepewnie.
    - Cześć, my się chyba jeszcze nie znamy. Dopiero co wprowadziłam się pod ósemkę - zaczęła, ostrożnie odkładając na posadzkę torby i wyciągając rękę do nieznajomego - Luiza Filin.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kotka wstała się i przeciągnęła majestatycznie w ciepłym, lipcowym słońcu, które padało idealnie na jej urobione skrzętnie z poduszek legowisko. Udeptała je raz jeszcze i zamruczała głośno, patrząc na mężczyznę na stojącym obok łóżku, które było dbale odsunięte od wszelkiego blasku. Tamten oddychał miarowo. Ewidentnie spał. Malwa chwilę rozważała wskoczenie mu do łóżka i pomiauczenie chwilę wdzięcznie, ale zaraz zrezygnowała. Byli nowi w tej kamieniczce, a ona jeszcze z nikim się nie przywitała.
    Nie złażąc więc z legowiska zmieniła się z powrotem w dziewczynę i ponownie wyciągnęła. Wstała z pozycji siedzącej i ruszyła do ich niewielkiej kuchni, w której z ich dwojga tylko ona kiedyś tam przebywała, i otworzyła swoją książkę kucharską. Wybrała co ładniejsze ciasto i zaraz zabrała się za wyjmowanie składników. Czytała kiedyś, że to dobry sposób na witanie się z nowymi sąsiadami, chociaż mimo ich częstych przeprowadzek nigdy nie widziała, żeby Adam coś takiego robił. Cóż, Adam generalnie nie był najlepszym wyznacznikiem norm społecznych i wiedziała to jeszcze zanim stała się zmiennokształtną. Malwa oblizała więc wargi, gdy parzyła sobie szałwię, którą on regularnie używał do wszelkiego typu maści. W końcu teoretycznie parzyć jej nie mogła. Nie żeby wiele sobie z tego robiła.
    Odkąd rzucono na nią to najdziwniejsze z zaklęć, Adam dostrzegł rozliczne możliwości kotki z ludzkim ciele, począwszy od bycia gosposią domową, na co Malwa niestety lichy miała wpływ. Bo od wtedy jedzenie albo robiła sobie sama, albo nie miała go wcale. W kuchni więc nieco zdążyła się już rozpanoszyć i dobrze wiedziała, jak sobie ze wszystkim poradzić. Dlatego gdy po nieco ponad godzinie dziewczyna wyjęła ciasto z piekarnika, zlustrowała je z dumą wzrokiem i przyozdobiła odrobiną mięty, której również używać nie mogła, była już gotowa do ciepłego powitania swoich nowych sąsiadów. Cóż, po prawdzie, odkąd stała się zmiennokształtną, gotowanie stało się jednym i prawdopodobnie najprzyjemniejszym z wielu jej obowiązków. Dopiła resztkę całkowicie już zimnej przecież szałwii i już chciała wychodzić, ale przypomniała sobie, że powinna powiedzieć Adamowi, gdzie idzie. Wróciła więc do ich sypialni, ale zauważyła, że ten nadal nie wstał. Przez chwilę chciała po prostu go zignorować, ale wpadła na lepszy pomysł. Albo raczej dopadła ją melancholia.
    Wskoczyła na jego łóżko, już w kociej postaci, i położyła się zaraz obok jego głowy. Zamruczała głośno i drapnęła go lekko, ale efekt był natychmiastowy. Z poduszki wydobył się długi, przeciągły jęk, ale zanim zdążył uformować się w coś konkretnego, Malwa już siedziała jak najzwyklejszy człowiek na brzegu łóżka.
    – Wychodzę do sąsiadów – powiedziała.
    Adam nie oponował, nie żeby dziewczyna dała mu dużo czasu. Już po chwili stała ze świeżo upieczonym ciastem przed drzwiami ich sąsiadów, oczywiście zapukawszy uprzednio. Uśmiechała się ciepło i przyjaźnie, tak, że gdyby Adam zobaczył ją w tamtej chwili, zapewne nawet by jej nie poznał.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czyli nie pomoże jej z torbami. Dżentelmen z niego jak z leszego, cholera. Spojrzała z lekką rozpaczą na podręczniki, ale szybko zebrała się w sobie. Wniesie je, da radę. Tylko nie teraz. Teraz pora na odpoczynek, swoją drogą jak najbardziej zasłużony. Te kilka makabrycznie stromych stopni, jakie już pokonała od chodnika do klatki wyssało z niej wszystkie siły. Wolała nawet nie myśleć, że czeka ją jeszcze kilka pięter taki diabelskich schodów.
    Puściła dziwnie rozgrzaną dłoń Feliksa, najszybciej jak tylko mogła nie wzbudzając przy tym zbyt dużych podejrzeń. Wiedziała, że sama ma trochę niższą temperaturę niż inni, ale bez przesady, jego ręka niemal ją parzyła.
    Zapach tytoniu przyjemnie podrażnił wyczulony węch, kiedy tylko chłopak zamachał paczką. Nie paliła dużo, raczej dla atrakcji niż z uzależnienia. Takie ludzkie sztuczki niestety na nią nie działały.
    - Mogę się przyłączyć? - spytała, raczej retorycznie, bo ton jej głosu, z pozoru niewinny, wyraźnie mówił, że zrobi to i bez zgody.
    Lusia nie była raczej przyzwyczajona do przyjmowania odmowy. To ona ustalała granice, nie ważne czy chodziło o coś tak błahego jak zaczynanie znajomości czy sprawa życia i śmierci. Chociaż dla niej jedno z drugim potrafiło być niepokojąco ze sobą powiązane. I to był właśnie powód, dla którego wolała trzymać ludzi na dystans. Niewypowiedziana, niewidzialna zasada, łatwo odczytywana przez wszystkich. Po prostu uważaj. Dla Lusi, ale też dla ich własnego bezpieczeństwa.
    - Jak je tutaj zostawię, nikt mi ich nie sprzątnie, co? - nie czekając na odpowiedź chłopaka kolejny raz bardziej stwierdziła, niż zapytała, przeciągając jednocześnie torby pod ścianę, żeby nikomu nie przeszkadzały.

    [wybacz, że jeszcze nie ma Felkowego bosa, wrzucę go pewnie wieczorem]

    OdpowiedzUsuń
  8. Już słyszenie kolejnych otwieranych zamków szczerze rozbawiło Malwę, która nadal trzymała w rękach ciasto. Była zdeterminowana, żeby poznać kogoś więcej, mając przy okazji nadzieję, że może znajdzie kogoś równie ześwirowanego, co Adam, w końcu ciągnie swój do swego. Jednak gdy drzwi się otworzyły, dziewczyna usłyszała reakcję, której się po prawdzie nie spodziewała. Albo raczej taką, której miała nadzieję nie usłyszeć. I choć nieco ją to zraziło, to napracowała się porządnie nad tym ciastem i nie zamierzała pozwolić, żeby teraz od tak się zmarnowało. Oczywiście, niedosłownie, bo Adam na pewno zjadłby je całe, ale to właśnie Malwa liczyła za zmarnowanie. Zresztą, z drugiej strony, jej współlokator zareagowałby przecież dokładnie tak samo. Więc niby jakiś plus, chociaż głos wydawał się stanowczo za młody, żeby Adam uznał go za godnego konwersacji.
    Nie zrezygnowała więc. Gdy zobaczyła chłopaka w mniej więcej swoim wieku, albo może nieco młodszego, poczuła coś dziwnego, jakby jej koci instynkt podpowiadał jej, że coś jest niezupełnie w porządku. Zignorowała to; później będzie miała czas się tym zająć, teraz zamierzała zaoferować sąsiadom ciasto, które sama upiekła i z którego zresztą była naprawdę dumna. Uniosła je nieco i rzuciła:
    – Mieszkam pod szóstką od bardzo niedawna – przyznała wesołym, dziewczęcym głosem, z którym, mimo ponad dwuletniej praktyki, nadal nie była zupełnie oswojona. – Pomyślałam, że wypadałoby się przywitać – dodała z najcieplejszym uśmiechem, na jaki było ją stać.
    Rzuciła ostentacyjne spojrzenie na trzymane przez siebie ciasto. W robieniu deserów nie była specjalnie dobra, bo i nieczęsto musiała je robić – to była jedna z tych zachcianek jej współlokatora, których nie spełniała – ale nie wyglądało ono wyjątkowo niedbale. Ot, zwykła drożdżówka, przystrojona miętą raczej po to, żeby Adamowi zrobić na złość niż z uwagi na faktyczny element dekoracyjny.

    OdpowiedzUsuń
  9. Prychnęła z dezaprobatą dla żartu Feliksa, na tyle cicho, żeby tego nie zauważył. Chętnie odcięłaby mu się jakoś, przecież ktoś jeszcze w tym okropnym dwudziestym pierwszym wieku cenił książki. Zrobiłaby to bez wątpienia, gdyby tylko u jej stóp nie leżały teraz same podręczniki ornitologiczne. A tego nikt nie ukradnie, może być spokojna.
    Wyszła za chłopakiem na szare podwórze, przeszukując przy tym kieszenie w poszukiwaniu swojej ukochanej papierośnicy. Nie zaprotestował, dokładnie tak jak liczyła. Jego cierpiętnicza mina nieco ją rozbawiła, ale chyba nie to miał na celu.
    - Tu jesteś - mruknęła do siebie pod nosem zadowolona, otwierając srebrne pudełeczko i wyłuskując z niego długiego tureckiego papierosa. Może za bardzo przyzwyczaiła się do zapachu, w którym trochę zbyt wyraźnie czuć było snobizm, ale mogła sobie na to na razie pozwolić, a do pamiątki po dziadku nie wypadało wkładać szlugów z supermarketu.
    Przysiadła na ławeczce obok swojego towarzysza i założyła nogę na nogę.
    - Mógłbyś? - spytała unosząc w jego stronę dłoń z papierosem - Dzień, w którym będę miała ze sobą ogień zostanie dla mnie świętem - dodała z uśmiechem, jakby to ją całkowicie tłumaczyło.

    OdpowiedzUsuń
  10. Przyjęła zapałki kiwnąwszy w podziękowaniu głową i wysupłała jednen patyczek z opakowania. Odpalając go od boku opakowania zmarszczyła jednak brwi. Kiedy Feliks zapalił swojego papierosa? Lusia mogłaby przysiąc, że nie wyjmował wcześniej zapałek. Szybko odgoniła idiotyczne podejrzenia. Musiała nie zauważyć, ostatnio coraz częściej łapała się na tym, że drobne fakty jej się wymykają, a na ich miejsce wchodzą inne. Wiedziała co to oznacza. Przygryzła wargę zaniepokojona. Powinna coś z tym zrobić, jak najszybciej. Tylko do kogo zwrócić się, kiedy gubisz duszę? “Dzień dobry panie doktorze, jedna z moich dusz nie chce współpracować, ciągle mi ucieka.” Nawet nie próbowała się oszukiwać, na to nie było żadnych leków. Lekarze mogli ją do woli szprycować pigułkami i ciągać po kolejnych terapiach powtarzając, że jej pomogą. Że to tylko rozdwojenie jaźni. Że zespolą jej dwie osobowości w jedną. Gówno pomogą, ona nie ma żadnego, najmniejszego problemu z osobowością. To tylko jedna z dusz się jej wymyka.
    Zapaliła swojego papierosa lekko drżącymi rękami. Musi się na razie skupić na czymś innym, za szybko wpada w histerię. Smakując powoli dym przyjrzała się Feliksowi kątem oka. Wydawał się zanurzony w myślach, a może to tylko smolisty dym oddzielał go od reszty świata, ale odniosła wrażenie, że jest teraz gdzieś daleko od niej. Nie chciała mu przerywać.
    Trwała chwilę w milczeniu, przypatrując się białej kotce leżącej leniwie w oknie mieszkania tuż pod nowym lokum Lusi. Kotka odwzajemniła spojrzenie. Lusia odwróciła pośpiesznie wzrok, ponownie zerkając na Feliksa. Otrząsnął się już z zamyślenia, więc oddała mu zapałki z kąśliwym uśmiechem obserwując jak chłopak stara się nie zadławić dymem. Uśmiech zniknął niebawem, bo z trudem powstrzymała się przed zmarszczeniem nosa, kiedy duszące opary oplotły także ją. Zamachała dyskretnie wolną dłonią przed twarzą, żeby rozwiać gryzący dym, co jednak nie na wiele się zdało.
    - Planujesz coś później? - przerwała milczenie, po czym, jakby dopiero z wypowiedzeniem tych słów dotarło do niej ich znaczenie, pokręciła głową i roześmiała się melodyjnie - Nie miałam na myśli nic... - zaczęła się tłumaczyć, co przerwał kolejny chichot i kręcenie głową - Chodziło mi o to, że może miałbyś czas pomóc mi wnieść te książki.
    Przerwała na chwilę, żeby zaciągnąć się i wdzięcznie gestykulując dłonią z papierosem między palcami kontynuowała:
    - Oczywiście nie chcę ci się narzucać. Dam sobie radę, tak tylko pytam.

    OdpowiedzUsuń
  11. Malwa rozpromieniła się, jakby nie zważając na początkowo chłodne przyjęcie. Rzeczywiście ciasto powitalne wyglądało jak fantastyczny pomysł na przywitanie się, i skoro to wystarczyło, żeby sąsiad w ogóle się do ciebie odezwał, to tylko na plus, że je zrobiła. Była stosunkowo nowa w ciele człowieka i nadal ogarniała relacje międzyludzkie. Bycie kotem jest w końcu bez porównania milsze i prostsze. Nikt nie oczekiwał od niej uprzejmości czy robienia czegokolwiek, gdy była w zwierzęcej postaci, a teraz, jakby znikąd, spadły na nią liczne obowiązki. I, co było nawet gorsze, Adamowi niedługo zajęło zapanowanie nad zaklęciem tak, że gdyby Malwa zamierzała się przypadkiem buntować, mógł zamrozić ją w ludzkim ciele, co oczywiście było najwredniejszym i najgorszym z możliwych szantaży, ale działało. I to niesamowicie skutecznie.
    Jednak korzyścią ludzkiego ciała definitywnie było to, że mężczyzna nie mógł jej teraz ot tak podnosić i przenosić, w szczególności na oczach innych ludzi. Bo przecież nikogo nie dziwiło, że facet podnosi swojego kota i wynosi go bez szczególnego powodu poza „irytował mnie” – ot, w miarę typowa sytuacja. Ale gdyby próbował tak wynieść swoją współlokatorkę, nawet ci rzadcy goście mogliby uznać to za lekko nietypowe. Drugą było to, że Malwę zawsze fascynowali inni ludzie – a teraz mogła sama prowadzić z nimi rozmowę, nie tylko patrzeć, jak zniechęcają się lakonicznymi odpowiedziami Adama i sami mówią coraz bardziej zdawkowo.
    Przekroczyła próg z uśmiechem i natychmiast zakręciło jej się w głowie. Rozejrzała się. W mieszkaniu panował taki syf, że nawet u nich było czyściej. Co prawda tylko dlatego, że ona sprzątała, ale mimo wszystko. Nie robiła tego specjalnie porządnie, a Adam nie był aż tak szalony, żeby tego od niej wymagać. Jednak nie było to jedyne podobieństwo względem ich mieszkania. Miała wrażenie, niesamowicie zresztą intensywne, że czuje tam aurę magiczną rozlicznych przedmiotów. Podniosła wzrok i powiodła wzrokiem po pudłach. Nie potrafiła zidentyfikować, z którego z nich dociera do niej aura. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że dociera do niej ze wszystkich naraz. Czy naprawdę mogła być aż tak otoczona magią, czy to kwestia jakichś jej zaburzeń? W końcu nigdy wcześniej jej się to nie zdarzało.
    Poszła do kuchni i odłożyła ciasto, po czym spojrzała uważnie na chłopaka przed nią.
    – Swoją drogą nazywam się Malwina. Nie potrzebujesz może pomocy z uprzątnięciem… no, tego wszystkiego? – spytała wesoło, opierając się o stół niby bezwiednie, ale tak naprawdę chcąc dla pewności czegoś się podeprzeć. A jednak ta zagadka ciekawiła ją stanowczo zbyt bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie podejrzewała, że pójdzie tak łatwo. Oczywista, zdawała sobie w zupełności sprawę, że nie siedzi obok altruistycznego typa, ale była przygotowana na nieco większy sprzeciw, zanim uda jej się przekonać go.
    Zmrużyła oczy udając, że rozważa propozycję, chociaż w rzeczywistości zdecydowanie ulżyło jej na myśl, że nie będzie musiała targać tych cegieł na górę samotnie. Widziała jak zerknął wcześniej na jej papierosy, swoją drogą nie dziwiła mu się za bardzo. Była mu wdzięczna, że sam zaproponował łapówkę. Na pewno nie miałaby oporów proponując ją, to uczciwa wymiana, przysługa za prezent, ale kiedy to on pierwszy zaproponował takie rozwiązanie, Lusia nie wychodziła na aż taką desperatkę, jaką w tej sytuacji naprawdę była.
    Mimo, że nie zamierzała tego zbytnio okazywać polubiła już Feliksa. Na swój specyficzny sposób, w jaki tylko Lusia potrafiła lubić.
    - Poczęstujesz się może? - spytała z kokieteryjnym uśmiechem wyciągając w jego kierunku srebrną papierośnicę.
    Wypuściła powoli dym obserwując chłopaka kątem oka.

    OdpowiedzUsuń
  13. Gdy tylko wirowanie w jej głowie ustało nieco, Malwa odwróciła się, gotowa pomóc Feliksowi z ogarnięciem wszystkiego. Kątem oka zobaczyła nie do końca zasłoniętą dziurę w stole, nie potrafiła jednak zgadnąć, w jaki sposób powstała. Zbyt mała jej część była zasłonięta, a nie chciała zniechęcić swojego gospodarza przez rozgrzebywanie tego, co on najwidoczniej wolał jednak – z dosyć oczywistych przyczyn – zasłonić. Uśmiechnęła się, widząc jak wybiega i posłała ceracie jeszcze jedno zainteresowane spojrzenie, zanim jednak zdążyła zdecydować się na jakiś konkretny krok, Feliks wrócił.
    Usiadła zgodnie z propozycją i obserwowała wszechogarniający, zdawać by się mogło, bałagan. Wszystko tu wyglądało, jakby zostało sklejone parę razy i co najmniej tyle razy się rozpadło. Może była nieco przewrażliwiona, bo o ile zawsze panował u nich generalny nieład, częściej zwany przez nią syfem, to Adam miał jednak odwieczne parcie na ciągle nowy i zadbany sprzęt – inna sprawa, że z reguły starał się, żeby to nie on musiał się tym zajmować. Mimo to wszystko wskazywało na to, że tak jednak przeciętni ludzie nie mieszkali. Ale u przeciętnych ludzi Malwa nie dostawała zawrotów głowy od nadmiaru magii, więc coś musiało być na rzeczy.
    – Tak, poproszę – powiedziała ciepło, nie pozwalając, żeby te rozważania wpłynęły jakkolwiek na jej ton. Może zwracało to jej uwagę, ale na pewno nie wadziło. Szczególnie, gdy po kuchni poniósł się apetyczny zapach ciasta, a Malwa uśmiechnęła się ze szczerą dumą. Wyglądało na to, ze coś jej się udało. – Może chociaż tu ci z czymś pomogę, hm? – zaproponowała.
    Po nitce do kłębka. Może w końcu pozwoli jej sobie pomóc przy tych pudłach. Bo oczywiście nie zamierzała rezygnować po tylko jednej odmowie. Oczywiście, miała dziwne standardy, ale ludzie rzadko tracili cierpliwość pod dwóch, trzech próbach. A Malwa miała doświadczenie w sprawdzaniu cienkich granic cierpliwości.
    [Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci taka długość? Jeśli coś nie gra, mów od razu ;)]

    OdpowiedzUsuń
  14. Malwa poczuła się cokolwiek ostrzeżona tonem Feliksa, ale tylko trochę. Nadal mocno rozważała dopytywanie później. Ciekawość kiedyś zaprowadzi ja do piekła i bardzo dobrze o tym wiedziała. Ba, nie tylko ona, ale i Adam. Ale na to czas będzie później, teraz tylko z zainteresowaniem obserwowała początkowe poszukiwania talerzyków i zerkała chętnie na parzącą się herbatę. Właściwie była od herbat wszelkiego typu całkowicie uzależniona, więc ciepło przyjęła propozycję Feliksa. Jednak gdy zamiast spodziewanego przyjemnego zapachu poczuła ostry, swędzący, od razu rozejrzała się uważnie. Jej gospodarz również zwrócił na to uwagę, a ona powiodła za nim wzrokiem.
    Cóż, najwidoczniej teraz przynajmniej nie będzie w ogóle potrzeby dopytywać. O nic. Teraz jej ciekawość wzmogła się znacznie, wreszcie upewniła się niemal, że ma do czynienia z jakimś czarownikiem, nie zwykłym śmiertelnikiem, który przypadkiem wszedł w posiadanie magicznych artefaktów. Raczej. A przynajmniej była tego niemal całkowicie pewna. Rozpoznawała te zapachy jako jedne z obecnych u Adama, ale niewiele więcej umiała o nich powiedzieć. Może poza tym, że potrafiła stwierdzić, że nie należą do standardowych reagentów i że raczej nie jest to najlepsze ich połączenie. Choć samo to już była raczej kwestia kociej intuicji niż faktycznej wiedzy. Reakcja Feliksa tylko ją w tej kwestii upewniła. Wespół z potężną falą magii, która nagle ją uderzyła. Zakręciło jej się w głowie porządnie – nie przywykła do takiej ilości aury magicznej i teraz zdecydowanie było jej słabo. Chciała jednak coś zrobić – wstać, pomóc – więc podniosła się z krzesła. I dopiero wtedy zorientowała się, jak złym było to pomysłem. Wirowanie w głowie wzmogło się w niesamowitym stopniu tak, że Malwie zrobiło się ciemno. Najpierw usłyszała huk, co pozwalało jej zakładać, że upadła, a potem już nic nie słyszała.

    OdpowiedzUsuń
  15. Malwa była chowańcem alchemika. Wprawnego, warto dodać, bo to wiele potrafiło zmieniać. Nie była więc nawykła do dużych, nagłych wybuchów energii, raczej do wiecznie oscylującej w powietrzu atmosfery magii, która była wcale przyjemna i nadawała domowi charakteru niecałkowicie naturalnego miejsca. Właśnie na to Malwa się wyczuliła – na wyczuwanie najmniejszych przejawów magii i badanie, czy dana mikstura rzeczywiście jest wytworem w najmniejszym stopniu magicznym. A to, co teraz poczuła, to było znacznie więcej niż najmniejszy przejaw magii. Dlatego jej ciało zareagowało tak, a nie inaczej, przypominając jej tym samym, że Adam jest jedną z najdelikatniej posługujących i obchodzących się z magią osób, jakie znała.
    Teraz więc, nawet gdy się obudziła, czuła w głowie stałe wirowanie, dziwne i niezidentyfikowane, ale niewątpliwie dalekie od grożącego ponownym zemdleniem. Zamrugała, ignorując nieustanne mroczki pod oczami, i rozejrzała się, nadal nieco zamglonym wzrokiem. Widziała podłogę. Oczywiście, upadła, a Feliks miał ważniejsze rzeczy do ogarnięcia niż podniesienie jej. To było bardziej niż zrozumiałe, wziąwszy pod uwagę ilość energii, jaka nagle na nią napłynęła. Patrzyła więc dalej; nogi od stołu? Jej wzrok, nieco już rozjaśniony, wyłapał stół zaraz nad nią. Na jej ustach zabłąkał się rozbawiony uśmiech. Nie była pewna, czy Feliks to czarownik, ale teraz miała takie przypuszczenie, mając na uwadze jego nieogarnięcie. W końcu, jak nauczyło Malwę doświadczenie, była to cecha rozpoznawcza każdego użytkownika magii.
    Podniosła się nieco, już po chwili chwaląc wszelkie bóstwa, w które nie wierzyła za fakt, że stół ten jest w miarę wysoki, a ona wręcz przeciwnie. Zapomniała w końcu nawet o uważaniu, żeby się nie uderzyć, jednak mieściła się tam. Najwidoczniej kryzys został już zażegnany. Magia osłabła albo chociaż została zamknięta, mogła to bez trudu stwierdzić. Przywykła do energii właśnie w takiej formie, drobnej i odległej.
    Wysunęła się spod stołu powoli i spojrzała na Feliksa uważnie.
    – Co to było? – spytała tylko, wiedząc jednak, że jeśli chłopak zna odpowiedź na jej pytanie, to wie, że ona nie jest po prostu człowiekiem. Zawsze jednak pozostawała jeszcze opcja, że Feliks tylko pomagał i najzwyczajniej w świecie wie tylko o istnieniu istot nadprzyrodzonych, ale poza tym nie ma o nich pojęcia. I że nie powiąże jej zemdlenia z dużą ilości magii.
    Z drugiej strony, czy takie odsłonięcie się rzeczywiście było aż takie złe?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Ja również przepraszam, że się teraz naczekałaś, ostatnio leń mnie złapał, a potem kolejka była przerażająca :D]

      Usuń
  16. Pokiwała z powagą głową na słowa rozmówcy, udając, że nie zauważa jak niesamowicie profesjonalnie podszedł do sprawy krztusząc się dymem jak szczeniak. Dzielnie stłumiła śmiech i uznała, że najlepiej będzie zignorować popisową demonstrację Feliksa. Z każdą chwilą jego osoba bawiła ją coraz bardziej, a jednocześnie czuła do niego jakąś nieuzasadnioną sympatię. Ta buntownicza postawa wydawała się Lusi nieco komiczna ale sprawiała, że dziewczyna zaczęła się z nim nieco utożsamiać, przynajmniej pod pewnymi względami. Nie wątpiła, że mają zupełnie inne powody do buntu. Rzuciła mu kolejne spojrzenie.
    Trochę przykro było Lusi niszczyć nadzieję chłopaka na to, że nie wrobiła go właśnie we wnoszenie jej rzeczy na trzecie piętro, ale sam zapytał. Resztkami przyzwoitości przybrała jak najmniej złośliwą minę, która mimo wszystko nie objęła oczu. Podobno oczy nie potrafią kłamać, na pewno nie sowie.
    - Na trzecim - rzuciła szybko, bo bała się, że przy dłuższej wypowiedzi nie będzie w stanie powstrzymać kąśliwego tonu, w rezultacie czego straci pomocnika - Pod ósemką. Więc jestem tym bardziej wdzięczna z pomocy.
    No cóż, nie do końca udało jej się bez cynizmu, ale liczyła na poczucie humoru Feliksa. Naprawdę nie chciała być zołzą nie potrafiącą okazać wdzięczności za pomoc, samo tak wyszło. Miała nadzieję, że jej ukochane turki mu posmakują, no, w granicach rozsądku, bo z drugiej strony nie była zbyt chętna do dzielenia się nimi.

    OdpowiedzUsuń
  17. Lusia skorzystała z nowej popielniczki i zgasiła swojego papierosa w donicy z zeschłą roślinką. Miała nadzieję, że żadna staruszka nie poczuje się tym dotknięta, swoją drogą dość dziwne, że nikt wcześniej nie wpadł na tak praktyczne wykorzystanie tej niewątpliwej ozdoby podwórka jaką była doniczka. Może dlatego, że jednak jakaś starsza pani poczuła się urażona takim traktowaniem krzaczka. No cóż, zobaczy.
    Przejście odcinka od ławeczki, na której zostawił ją Feliks do drzwi klatki schodowej zajęło Lusi tyle czasu, że przez chwilę zaczęła się zastanawiać czy nie zagięła się przypadkiem czasoprzestrzeń, ale w końcu wilgotny chłód kamienicy oplótł ją na dobre i wciągnął do środka. Oparła się o drewnianą framugę, skrzyżowała ręce na piersi i dołączyła do Feliksa, bez nadmiernego entuzjazmu spoglądając na torby.
    Pozostawiła narzekania chłopaka bez odpowiedzi. Nie miała ani siły, ani nastroju do sprzeczania się z nim, szczególnie biorąc pod uwagę czekające na wniesienie książki. A może po prostu wolała nie kontynuować tematu wiedząc, że nie miałaby żadnych argumentów przeciwko rozmówcy? Tak naprawdę nie wiedziała do końca po co ma zamiar targać te podręczniki na górę. W tym rozleniwionym momencie mało czynności wydawało się Lusi sensowne i potrzebne i na pewno nie było to wdrapywanie się na trzecie piętro z książkami. Jeśli o nią chodziło, mogłaby tu stać cały dzień, zwłaszcza, że papierośnica była jeszcze prawie pełna. Niewykluczone, że tak właśnie Luiza by zrobiła. Zacięłaby się, zamyśliła, do wieczora kontemplując widok toreb pod ścianą i wzorzyste kafelki na podłodze klatki, dopóki któryś z sąsiadów mijając ją w pośpiechu, nie wyrwałby jej z nieprzytomności zdziwionym spojrzeniem. Ale teraz był z nią Feliks, bezpieczny punkt, który nie pozwalał jej oddalić się zbytnio myślami od zaplanowanych zajęć. Rozprostowała skrzyżowane wcześniej ręce, przeciągnęła się o framugę, na dobre kończąc przerwę na papierosa i chwyciła jedną z toreb. Zarzuciła rączkę na ramię i obejrzała się na Feliksa. Bez ponaglenia, po prostu sygnalizując, że ona jest już gotowa do wspinaczki.

    [Luzik arbuzik, rozumiem]

    OdpowiedzUsuń
  18. Ziewnęła najpierw, zasłaniając usta dłonią, czując jednak z tyłu głowy, że wszystko słabnie nawet bardziej i szczerze to doceniając. Zastanawiało ją, czy Adam też poczuł to uderzenie magii – podejrzewała jednak, że co najwyżej obudzi się i nie będzie nawet wiedział, dlaczego. Nie był nawet w połowie tak wyczulony jak ona. Po prawdzie miała trochę nadziei, że nie wparuje tu nagle, ale wyglądało na to, że to nie było zbyt wielkie zagrożenie.
    – Zakręciło mi się w głowie. – rzuciła. Nie kłamała przecież. Ale, mimo wszystko, nie chciała mówić całej prawdy. Po chwili jednak dotarło do niej, że najwidoczniej Feliks wie nie tylko o magii, ale i jak sobie z nią radzić, uznała więc, że odrobina szczerości nie może jej zaszkodzić. – Jestem dosyć wrażliwa na magię – wyjaśniła zaraz. – Strasznie przepraszam cię za kłopot, ale powiedzmy, że nie byłam na to przygotowana – dodała z przepraszającym uśmiechem, łapiąc się bezwiednie za szyję.
    Spojrzała z zainteresowaniem na swojego gospodarza, szczerze ciekawa, jak ten zareaguje na samo słowo „magia”. Miała nadzieję, że nie zeświruje nagle, takie rzeczy się jej przecież zdarzały. Tak jak zresztą niemal wszystko w jej chowańcowej karierze, ale ta zawsze irytowała ją szczególnie bardzo. Niemal każdy wiedział, jakimi siłami się tam bawili, dlaczego więc niektórzy byli szczególnie wyczuleni na używanie tego akurat słowa? Jakby psuło im cały światopogląd. Ha, śmiertelnicy pod tym względem bywali równie męczący, co zabawni. A jednak ona miała pewne wątpliwości co do tego, czy rzeczywiście rozmawia ze zwykłym śmiertelnikiem, choć nie wiedziała nawet dlaczego. Może głównie dlatego, że takowi z reguły rzadko posiadali taką mnogość magicznych przedmiotów w swoich domach.

    OdpowiedzUsuń